Otworzyłam oczy. Było już dość ciemno. Z trudem podniosłam się na równe nogi - mogłam się denerwować ile chciałam na Mikada, ale stada przecież nie powinnam zostawić. Rozglądałam się na boki, starając się znaleźć jakieś punkty, po których bym mogła trafić do domu.
- Mam! Tamto wzgórze. Wydaje mi się, że to jest właśnie to, obok którego się zatrzymaliśmy - powiedziałam sama do siebie.
Ruszyłam czym prędzej w tamtym kierunku, niestety każdy krok sprawiał mi coraz więcej trudności.
- Mógłbyś, lub mogłabyś, się w końcu urodzić. Albo schudnąć - zaśmiałam się pod nosem, a źrebię, za małą obelgę pod jego adresem kopnęło nie w brzuch.
Nie odeszłam od klanu zbyt daleko, toteż po kilkunastu minutach byłam już u celu. Gdy tylko wychynęłam z zarośli zauważyłam zbliżający się do mnie kształt. Był dość wyjątkowy i tak dobrze mi znany.
- Co tu robisz zdrajco?! Czyż nie mało już mnie skrzywdziłeś? - podniesionym głosem zapytałam Mikada, który stanął w miejscu jakby ktoś podciął mu skrzydła. Zmierzyłam go wzrokiem - Co, myślałeś, że możesz mnie sobie zostawić, a później rzucać się na mnie i udawać, że jestem twoim oczkiem w głowie?! - wydarłam się po raz kolejny.
Ci członkowie stada, którzy stali wokół popatrzyli się na nas ze zdziwieniem i nieukrywanym zaciekawieniem. Za to ci, którzy spali, właśnie budzili się, nie do końca wiedząc, o co chodzi.
- Ależ uspokój się. Obudziłaś innych tymi niepotrzebnymi krzykami - odparł spokojnym głosem ogier.
- A niech się budzą! Niech się dowiedzą, jak zostawiłeś mnie na pastwę losu!
Ogier rozejrzał się po koniach, zebranych dość niedaleko nas i udających, że wcale nie wsłuchują się w naszą sprzeczkę. Później spojrzał mi w twarz i zrozumiał, że bez kłótni się nie obejdzie.
- To nie ja zacząłem krzyczeć bez powodu tamtego dnia - powiedział prawie szeptem.
- A pomyślałeś, że mógł być to żart? Albo, że byłam tak strasznie zmęczona, że nie potrafiłam logicznie myśleć, a co dopiero spokojnie odpowiedzieć na kolejne pytania?! Nie, ty postanowiłeś stchórzyć, wyzbyć się odpowiedzialności - wolałeś uciec i pozostawić mnie samą sobie! Bo po co zajmować się czymś, do czego się zobowiązałeś? Lepiej to zostawić i udawać, że to nie moje, to nie moja partnerka, to nie moje dziecko. Tak jest prościej, prawda?! - wydarłam się na cały głos.
- Mara... - ogier zaczął i podszedł do mnie.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam z ogromnym już zdenerwowaniem - Nie zbliżaj się do mnie i do mojego dziecka!
- To także moje dziecko! - ogier krzyknął, za oddalającą się już moją postacią.
~Dwa dni później~
Szłam uparcie w wybranym przez siebie kierunku, nie zważając na słowa członków stada, których mijałam.
'A wypchajcie się tymi plotkami' - to był mój jedyny komentarz na temat ich zachowania, który zresztą nie wyszedł poza moją głowę.
Wiedziałam, że niedługo urodzę. Brzuch, który wisiał mi po prostu jak balon bolał mnie z chwili na chwilę coraz bardziej. Nogi, pod nadmiarem ciężaru uginały się pode mną. Ja jednak musiałam przecież się gdzieś schować. Która klacz byłaby tak głupia, by urodzić na widoku, w miejscu, przez które przewija się całe stado? Powolnymi krokami parłam naprzód, zagłębiając się w las. Nagle poczułam silniejsze niż kiedykolwiek bóle. Skórcze nasilały się coraz bardziej, a natłok myśli mieszał mi w głowie. Po skurczu tak mocnym, że wycisnął łzy z moich oczu, z zaciśniętymi zębami, położyłam się na brzuchu na pierwszej lepszej polanie. W myślach ciągle powtarzałam jedno przekleństwo, aby trochę odgonić myśli od ch*****ego bólu. W pewnym momencie metoda ta przestała działać. Poczułam straszliwy ból. Pewna ciecz wylała się ze mnie, tworząc kałużę przy moim zadzie. Zaczęłam przeć. Chciałam, aby to się już skończyło. Czułam straszliwy ból, siły powoli mnie opuszczały, a ich resztkami wypychałam swojego potomka na świat. Czułam, jak jego części mnie rozrywają. Syczałam z bólu, czekając tylko, aż będzie po wszystkim. Po przednich nogach wyszła głowa, tułów oraz tylne nogi, wszystko ukryte w białawym worku, który jednak szybko pękł, pod naporem poruszających się źrebięcych nóg. Patrzyłam na ten mały cud, który tak mnie zmęczył. Wglądał jak przemoczona kura. Uśmiechnęłam się do małej istotki, która leżała na ziemi z podkulonymi pod siebie nogami, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało. Byłam tak wycieńczona, że z chęcią położyłabym się na trawie i nie wstawała, puki moje ciało w miarę nie się nie zregeneruje. Jednak źrebię wymagało opieki. Z trudem wstałam na chwiejących się lekko nogach i instynktownie zaczęłam lizać gniadą klaczkę. Po kilkudziesięciu minutach toalety, kiedy już uznałam, ze bardziej przypomina konia, niż mokrego ptaka, odsunęłam łeb od mojej córki. Piękne, ciemne oczy wpatrywały się we mnie. Odwzajemniłam to, jednocześnie zdając sobie sprawę, że nie chcę opuszczać tej istnej słodyczy do końca swoich dni. Po prostu ją kochałam. Stworzyła się pod moim sercem, a teraz leżała przede mną, patrząc się na mnie, jak w obraz. Nagle mała brązowa kulka sierści postanowiła, że wstanie. Nieporadnymi ruchami zaczęła się podnosić na patykowatych nóżkach. Podsunęłam do niej łeb, żeby ją wesprzeć. Kiedy źrebię stało już w miarę stabilnie, postawiło jeden krok na przód. Klaczka straciła równowagę, ja jednak stanęłam tuż obok niej i pomogłam jej stanąć ponownie. Po kilku próbach, moje małe słoneczko szło już w miarę normalnie, o ile chybotanie na boki można wpisać w normalność. Gdy młoda uświadomiła sobie, że może już chodzić, poczęła biegać i choć obawiałam się, że upadnie, ona, ogromnie rada z postępu, chodziła sobie wokół mnie. Źrebięta dość dynamicznie zmieniają swoje czynności, toteż błyskawicznie się pojawiła przy źródle mleka. Gdy mała napełniła już swój brzuch, zaczęła dalej biegać po polanie.
- Hej, malutka, czy nie powinnam cię nazwać? - zadałam pytanie niby to do córki, choć przecież wiedziałam, że nic nie odpowie.
Mała klaczka zatrzymała się, wpatrywała się we mnie, po czym podeszła do mnie i ułożyła się, widocznie zmęczona.
- Mivana, ładnie brzmi, czyż nie? - zapytałam się źrebięcia, którego jedyną reakcją było ciche kichnięcie - Mi się podoba. Jak widzę, nie masz żadnych przeciwwskazań - uśmiechnęłam się.
Już miałam się ułożyć przy mojej malutkiej kuleczce szczęścia, kiedy usłyszałam warknięcie od północy oraz szelest liści z mojej prawej. Nie miałam sił, by walczyć z dwoma wilkami.
- To już po nas - załkałam, a jedyne co wydawało mi się w tamtym momencie możliwe do zrobienia przeze mnie, to szybkie ukrycie źrebaka i próba odciągnięcia napastników od niej. Nagle jeden z przybyszy okazał się nie być wilkiem, a gniadym ogierem, który wyskoczył na polankę mniej więcej w tym samym czasie, co szary psowaty.
< Mikado? Będziesz bronił partnerki i dziecka, czy znowu uciekniesz? >
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!