Położyłam się obok ogiera, nie chcąc przeszkadzać stadu w spożywaniu posiłku. Zresztą, moim obowiązkiem było zaznajomienie nowego członka z otoczeniem i sprawdzenie, jak sobie poradzi z obowiązkami i resztą klanu. Zauważył mnie po dłuższej chwili, więc postanowiłam pierwsza zagaić rozmowę:
- Jako że nadal nie mamy zwiadowcy, chciałabym cię prosić o pewną przysługę.-chciałam mieć to jak najszybciej za sobą, żeby znów móc w spokoju zastanowić się.
- Tak, pani?-spytał Wicher z zainteresowaniem.
- Jeszcze nie jestem panią.-zaśmiałam się, po czym przeszłam do rzeczy:- Mógłbyś sprawdzić tereny położone przy linii brzegowej jeziora Chubsuguł na północ od miejsca naszego pobytu, czy nadają się do postoju oraz jaka jest tam ilość drapieżników.-wytłumaczyłam.
- Oczywiście, pędzę już.-odpowiedział szybko koń, po czym, przeszedł do kłusa, a następnie do galopu, i jego sylwetka zaczęła rozmazywać się przy kamienistym brzegu jeziora. Westchnęłam cicho, i wstałam z trawy. Wyrastała już pierwsza, wiosenna, soczysta, ale za to raczej nie nadająca się spożywania w dużych porcjach trawa. Podeszłam bliżej jednego z nielicznych drzew rosnących w pobliżu. Pod cieniem jego korony zebrało się jeszcze trochę resztek śniegu, a spomiędzy nich wystawał pączek białych płatków kwiatu. Uśmiechnęłam się nieznacznie, w duszy rozmyślając nad naszym bogiem natury, Nolmawai. Niestety, moje myśli biegły własnym torem. I po raz kolejny od dawien dawna...Nolmawai był też ulubionym bogiem Burunduka. Czasami twierdził, że ożywi z jego pomocą uschłą roślinę. Jak byłam mała, to robił takie teatrzyki.-przypominałam sobie. Po chwili zmarszczyłam czoło. Ale ten cały teatrzyk był żałosny. To wszystko jest żałosne. I dziwne. Dlaczego nie jestem inna? Dlaczego nie urodził się na moje miejsce ktoś inny? On by to udźwignął.-wpatrywałam się w śnieżnobiały, prawie rozwinięty kwiat rośliny. Ale to przecież nie może na nic wpływać.-uspokoiłam się. Ja udźwignę mój klan. Oni mogą dźwigać to, co udało im się stworzyć wyobraźnią.-pomyślałam.
- Ugh...-obróciłam się na tylnych kopytach i ruszyłam przed siebie, w stronę gładkiej tafli jeziora Chubsuguł. Zaschło mi w gardle, więc napiłam się trochę wody. W pobliżu pływała duża, szara ryba. Upewniłam się, że z innymi wszystko w porządku i weszłam na niewielkie wzgórze z którego widoczne było miasto Hatgal. Jak większość miast, w centrum wznosiły się wyższe budynki, otoczone cieniami jurt. Nagle w moim umyśle błysnęło brązowe, ciemne oko, niebo pełne drzew i małych punkcików. Gwałtownie pokręciłam głową. Wizja.-uświadomiłam sobie. Od dawien dawna raczej się nie pojawiała. Po godzinie odpoczynku usłyszałam tętent kopyt. Zbliżał się do mnie Wicher, prawdopodobnie wracający ze zwiadu. Wstałam więc i strząsnęłam resztki ziemi z sierści.
<Wicher? Coś tam wyszło...>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!