Razem poszliśmy do medyka. Po podziękowaniu medykowi za pomoc pożegnałam się z Shiregtem. Poszłam na łąkę. Pomyślałam, że mała drzemka dobrze mi zrobi, więc zaczęłam szukać dobrego miejsca do spania. Okazało się, że pod jabłonką jest miękka ziemia która jest też idealna do spania. Powoli położyłam się na ziemi. Gałęzie jabłoni zasłaniały słońce, dzięki czemu nie było mi gorąco. Na początku tylko leżałam i obserwowałam brykające źrebaki. Moje powieki zaczynały się robić ciężkie. Przymknęłam oczy i powoli położyłam głowę na ziemi. Zamknęłam oczy i zasnęłam.
~Jakiś czas później~
Gdy się obudziłam było południe. Postanowiłam przed obiadem odwiedzić Shiregta. Szłam rozglądając się wokoło szukając Shiregta. Nagle poczułam, że się z kimś zderzyłam. Na szczęście powstrzymałam się przed upadkiem.
- O, hej! - podniosłam głowę znad ziemi i ujrzałam Shiregta.
- Hej! - ogier się uśmiechnął i przyjaźnie na mnie patrzył.
- Co robisz? - dodał spoglądając na pasące się na łące konie.
- Właśnie ciebie szukałam. Jesteś teraz czymś zajęty? - zapytałam myśląc o temacie rozmowy.
- Na razie nie. Jeżeli chcesz możemy chwilę porozmawiać. - odpowiedział odganiając muchy ogonem.
- Z przyjemnością. - szeroko się uśmiechnęłam.
- Może pójdziemy na krótki spacer? - dodałam.
- Noga już cię nie boli? - zapytał Shiregt patrząc na moje kolano.
- Jak widać nie. - odpowiedziałam delikatnie machając lewą przednią nogą.
- To możemy iść. - odpowiedział po czym razem poszliśmy na krótki spacer po lesie. W lesie było dosyć chłodno i miło. Ptaki śpiewały wśród drzew.
- Ślicznie tu. - cicho powiedziałam patrząc na drzewa.
- Tak samo pięknie jest tu o każdej porze, zawsze jak wchodzę do tego lasu czuję się jakby był pierwszy raz w takim magicznym miejscu. - oznajmił Shiregt.
<Shiregt?c:>
Strony
▼
26.07.2018
Od U'schii do Thundera „Lawina nieszczęść”
Usłyszałam czyjeś głośne nawoływanie o pomoc. Bez namysłu udałam się w kierunku dźwięku. Gdy dotarłam na miejsce, zauważyłam leżącego Thundera i watahę wilków zmierzającą w jego kierunku. Podbiegłam do jednego z nich i ugryzłam go w brzuch, a po polanie rozległ się jego głośny pisk i z jego podbrzusza popłynęła krew. Po chwili jakby zyskał nową energię i zaczął z głośnym warczeniem oraz wściekłością odbijającą się w jego ślepiach skakać mi do szyi. Ja na to wymierzyłam z całej siły kopyto jego pysk. Nagle z Thunderem staliśmy się świadkami bardzo drastycznej sceny. Z oczodołu wilka wypłynęło oko i spadło na trawę, a na niej zaczęło się rozpływać. Wilk w akcie desperacji poddał się i uciekł w popłochu. Parę członków stada ruszyło za nim, reszta jednak została trochę powalczyć. Nagle i one dołączyły do uciekinierów. Na początku się zdziwiliśmy, lecz nagle sytuacje wyjaśniła obecność wielkiego niedźwiedzia.
-Dasz radę uciekać?- szepnęłam.
-Jasne- usłyszałam w odpowiedzi.
Udało nam się dotrzeć naprawdę daleko. Po tym czasie ogier jednak opadł bezwładnie na trawę. Usłyszałam zbliżającego się stwora. Nie wiedziałam co robić. Walka z nim to czyste szaleństwo. Korzystając z mojego dobrego kamuflażu, pociągnęłam go za sobą w najbliższe krzaki. Niestety poruszałam się dość wolno, ale jakimś cudem uwagę niedźwiedzia przykuło inne zwierzę, które właśnie wyłoniło się skądś i wyglądało na lepszy i łatwiejszy posiłek niż my.
<Thu?>
25.07.2018
Od Mikada do Marabell „Przybysz”
Cały spięty i wystraszony dotarłem na miejsce bliższe zlokalizowane blisko tego, w którym zostawiliśmy klacz. Z ciężkim oddechem udałem się do dotychczasowego miejsca spoczynku Marabell, mojego ukochanego zbawienia i cudownej partnerki, która zawsze wyłania się gdzieś i wygląda dużo lepiej niż przebiśniegi wychylające swoje płatki ze śniegu czy milczące jezioro z taflą niczym diamenty. Nie było tak jej... Rozejrzałem się nerwowo, a moje emocje sięgnęły zenitu. Pierwsza myśl- medyk. Tylko... czy ona już tam przypadkiem nie umiera? Czy na pewno chcę zobaczyć jej blady pysk? Kątem oka widziałem drżące ciałko córeczki, która przytuliła się do mojego boku. Podjąłem decyzję. Muszę jako dobry ojciec... tam pójść.
-Poczekaj- powiedziałem bezgłośnie. Najwyraźniej Mivana zrozumiała nie werbalny przekaz, ruch moich ust i stała uporczywie wpatrując się w ziemię. Obejrzałem się za siebie, chcąc usłyszeć jakieś miłe słowa, lecz żadna dusza nie postanowiła ich wypowiedzieć. Ruszyłem w kierunku miejsca, w którym Hadvegar leczy swoich pacjentów. Było to odcinek dość spokojny, melancholijny i cieszący oko cudownymi widokami.
-'Nic jednak nie jest tak pięknie, jak Marabell'- pomyślałem. Podobno był chory, a widziałem go leczącego moją ukochaną. Ona na to podniosła pysk i spojrzała na mnie swoimi błyszczącymi oczami, brązową masą wypełniającą oczodoły i odpowiadającą za wzrok. Nasza budowa jest jednak dość skomplikowana.
-Cześć skarbie- szepnąłem, a po chwili usłyszałem czyjeś kroki. Gdy zilustrowałem przybysza wzrokiem, okazał się nikim innym niż Mivaną, biegnącą w stronę leżącej rodzicielki.
<Mara?>
Od Mivany ,,Kamienie na mym grzbiecie (Naadam)"
Szłam za sokolicą, niepewna co szykuje. Podczas naszej krótkiej znajomości zdążyłam się już przyzwyczaić, że jest ona zdolna do wszystkiego, więc przed oczami mijały mi naprawdę straszne i dziwne obrazy. W końcu zatrzymaliśmy się przy stercie kamieni w różnych rozmiarach.
- Tada! Bieganie w kółko nie jest jedyną czynnością, jaką możesz wykonywać, żeby się trochę udoskonalić - głos Avy sugerował, że osiągnęła samozadowolenie - Możesz pobawić się kamykami!
- Em, Ava, z jak wysoka ostatnio spadłaś? Jak kopanie kamyków ma mi pomóc w zdobyciu najwyższych wyników w Igrzyskach Naadam?
- Mała, ty nie masz ich kopać. Masz je podnosić - słowo ,,mała" w tym przypadku nie pasowało, zważywszy na to, że jestem od niej dobre kilka razy większa, ale nie skomentowałam tego.
- Jak twoim zdaniem mam nosić te kamyki?
- No... No właśnie. Nie masz szponów, więc... Może postawię ci kilka na grzbiecie? - Raróg chyba nie przewidział pewnych różnic anatomicznych pomiędzy nami.
- Czemu nie. Zawsze można spróbować, najwyżej nie wyjdzie - stwierdziłam, dając się obładować kamykami, które jednak, mimo moich starań, dość szybko spadały, w dodatku podrażniając mój grzbiet.
- Dobra, koniec tego - powiedziałam - Chyba wolę biegać. A ty dobrze liczysz - mój ton sugerował, że nie zniosę żadnych sprzeciwów.
- No dobra... - moja towarzyszka niechętnie się zgodziła, jednak po chwili leciała koło mnie, kiedy biegłam przed siebie, gdyż nie mogłam nigdzie dostrzec żadnych punktów w dobrej odległości do biegów.
- Juuuuuhuuu - wykrzyknęłam, gnając przed siebie ile sił w kopytach. Moja skrzydlata towarzyszka wydała z siebie pisk radości.
CDN
- Tada! Bieganie w kółko nie jest jedyną czynnością, jaką możesz wykonywać, żeby się trochę udoskonalić - głos Avy sugerował, że osiągnęła samozadowolenie - Możesz pobawić się kamykami!
- Em, Ava, z jak wysoka ostatnio spadłaś? Jak kopanie kamyków ma mi pomóc w zdobyciu najwyższych wyników w Igrzyskach Naadam?
- Mała, ty nie masz ich kopać. Masz je podnosić - słowo ,,mała" w tym przypadku nie pasowało, zważywszy na to, że jestem od niej dobre kilka razy większa, ale nie skomentowałam tego.
- Jak twoim zdaniem mam nosić te kamyki?
- No... No właśnie. Nie masz szponów, więc... Może postawię ci kilka na grzbiecie? - Raróg chyba nie przewidział pewnych różnic anatomicznych pomiędzy nami.
- Czemu nie. Zawsze można spróbować, najwyżej nie wyjdzie - stwierdziłam, dając się obładować kamykami, które jednak, mimo moich starań, dość szybko spadały, w dodatku podrażniając mój grzbiet.
- Dobra, koniec tego - powiedziałam - Chyba wolę biegać. A ty dobrze liczysz - mój ton sugerował, że nie zniosę żadnych sprzeciwów.
- No dobra... - moja towarzyszka niechętnie się zgodziła, jednak po chwili leciała koło mnie, kiedy biegłam przed siebie, gdyż nie mogłam nigdzie dostrzec żadnych punktów w dobrej odległości do biegów.
- Juuuuuhuuu - wykrzyknęłam, gnając przed siebie ile sił w kopytach. Moja skrzydlata towarzyszka wydała z siebie pisk radości.
CDN
Od Cardinaniego do Miriady „Czas spełnić swoją zachciankę + wyznania” (Nadaam)
Gdy usłyszałem kroki Miriady, przyczaiłem się, po czym wyszedłem z ukrycia, gdy podeszła trochę bliżej kryjówki. Zastanawiałem się, czy powiedzieć przywitanie typowym dla siebie radosnym tonem, wspomnieć o tym, że ślęczałem tu całą noc i trudno byłoby mnie nie zauważyć czy zachować to dla siebie. Wreszcie stwierdziłem- raz się żyje, on chce dobrze dla swojej małej księżniczki, więc ona powinna to pamiętać i wszystkie swoje działania na temat tej sprawy z renami powinna obmyślać z tą myślą. Jednak wiedziałem, że życie nie jest usłane różami, a nią ta sytuacja mogła wstrząsnąć i no... może przestać racjonalnie myśleć. Doskonale ją rozumiałem, ale nie mogłem być obojętny na to, że może poważnie ranić siebie i ojca przypominając sobie o tym i płacząc nocami. Najwyżej postaram się wymyślić jakiś pocieszający tekst, chociaż to czy zadziała, pozostawia duże kontrowersje. Klacz przesłała mi dziwne spojrzenie. Musiałem stać jak palant i myśleć. Miałem nadzieję, że nie umknęły mi jakieś jej słowa.
-Witaj księżniczko. Długo kazałaś na siebie czekać. Całą noc- uśmiechnąłem się tajemniczo.
-Chcesz powiedzieć, że stałeś tu całą noc?- zapytała bez konkretnego wyrazu pyska- Niezły wynik- mruknęła.
-Pilnowałem cię na rozkaz Khonkha- powiedziałem spokojnie.
-A więc wiesz?
-Tak- odpowiedziałem, domyślając się doskonale, o co chodziło klaczy.
-Następnego dnia-
Wreszcie ktoś do walki. A to była pewna klacz. Niestety nie wiele tam miałem do zrobienia, a kluczowym punktem było wbicie w jej serce miecza, co nastąpiło dość szybko. Westchnąłem. Po chwili zauważyłem Miriadę.
-Chodź- zaprowadziła mnie na pobocze, na co ja posłusznie udałem się za nią- Tylko nie powtarzaj nikomu,tego, co ci teraz powiem, ok?- dodała, a ja wziąłem sobie jej radę do serca.
< Miri? Przepraszam, że znowu wykorzystuję odpis do eventu>
Od Cardinaniego „Szukając zajęcia...” (Nadaam)
Po spotkaniu z przeklęcie toporną sarną zrezygnowany udałem się do stada. Przy tym wpadłem na Yatgaar układającą dekoracje. Obraz przed oczami rozmazał mi się, ale tylko na chwilę. Poczułem ból w miejscach, w którymi uderzyłem w klacz.
-Uważaj, jak chodzisz- syknęła- Może chciałbyś mi pomóc, a nie kręcić się bez celu w kółko?- wyszczerzyła zęby w nieszczerym uśmiechu.
- Odezwała się księżniczka- odezwałem się po chwili, lecz nie bawiłem się w zbytnie złośliwości, mając świadomość, że nie tylko jest partnerką władcy, ale i kolejną samiczką, która może mi zepsuć radosne przygotowania do Nadaam. Na szczęście ona też wyglądała, jakby chciała je (te złośliwości) już zakończyć- Jasne, te wieńce potrzebują kogoś, kto je rozłoży, a szybciej będzie, jak ci pomogę- dodałem grzecznościowym tonem, niestety na kilometr było czuć, że ani słowa, ani ton mojego głosu są wymuszone — spojrzałem w jej gniewne ślepia. Towarzyszka, milcząc, wskazała łbem kosz z dekoracjami. Z westchnięciem zacząłem je układać w najrozmaitsze wzory, biorąc przykład z Yatgaar.
-Dobrze ci poszło- rzekła, oglądając gotowy efekt- No idź. Nie jestem aż tak słaba, poradzę sobie, będziesz bardziej potrzebny innym członkom- z chęcią wziąłem sobie jej radę do serca. Dalej miałem ochotę na trochę męskich emocji zwanych walką. Może ktoś będzie akurat szukał towarzysza do treningu? Niestety mój plan nie wypalił, innymi słowy ci, którzy byli zajęci powiększaniem muskułki, mnie nie potrzebowali, a pozostali ze śpiewem dbali o oprawę graficzną tego wydarzenia, rozkładając już gotowe dekoracje lub tworząc je na przykład poprzez bazgranie czegoś kopytem umoczonym w błocie na dość sporym kawałku materiału znalezionym przez jednego członka. Chcąc nie chcąc przyłączyłem się do grupy „malarzy”. Nie zawiodłem się. Zwykłe machanie nogą, a ile zabawy daje takie tworzenie obrazków.
C.D.N
Od Cardinaniego „Miałabyś ochotę na małą rundkę?” (Nadaam)
Stwierdziłem, że przydałby mi się mały trening przed tą ostrą zabawą, gdzie będziemy najpewniej wystawiać swoje umiejętności na próbę, co stwierdziłem po ostatniej pomocy jednemu z zawodników- Shiregtowi. Zarżałem cicho, jakby próbując przywołać do siebie jakiegoś wroga, z którym mógłbym powalczyć. Głupi ja postawiłem uszy z nadzieją, nadsłuchując jakiś najmniejszych dźwięków, zdradzających obecność jakiegoś osobnika oprócz mnie, który czaiłby się zapewne gdzieś niedaleko. Oczywiście, że to działanie było naiwne. Nikt ze znikąd nie wyskoczył, a ja stałem i traciłem cenny czas, zamiast kogoś poszukać. Po jakimś czasie prychnąłem nieco zdenerwowany i szybkim krokiem udałem się na wypatrywanie czegoś w tej chwili mnie interesującego. Mianowicie zwierzęcia, którego zdrowie mógłbym za lub bez jego zgody nadszarpnąć. I tak idąc, ilustrując cały czas otoczenie wzrokiem, natrafiłem na coś z grupy tych ciekawszych uroków natury, nie wszędobylska trawa, a sarna. Chwilę wpatrywałem się w nią niewidzącym wzrokiem. W końcu po ocenieniu wstępnego planu treningu przystąpiłem do działania. Zagadałem cicho do stojącej niedaleko samiczki i uśmiechnąłem się czarująco, ale trochę wymuszenie.
-Miałabyś ochotę na małą rundkę?- po niedługim czasie zdałem sobie sprawę, że nie mówię do płci brzydszej, a do tej piękniejszej i mogę, a raczej na pewno zostanę źle zrozumiany, więc dodałem- Inaczej mówiąc walkę we dwoje. Ona jednak omiotła mnie dziwnym wzrokiem i uciekła w popłochu ze zdaniem.
-Nie musisz tak poetycko określać stosunku. Pff... „walkę we dwoje” to sobie zrobisz z kimś, kto będzie na tyle głupi, by sobie na to z tobą pozwolić- krzyknęła. Uśmiechnąłem się do siebie w duchu. I jak tu zrozumieć panny? I tak przez swoją głupotę straciłem kolejną szansę, by móc powiedzieć „Jestem gotowy na Nadaam”.
C.D.N
Od Shiregt'a ,,Nie zadzieraj z koziorożcem (Naadam)"
Wybrałem się na całodzienną wycieczkę by odświeżyć umysł i dać sobie odpocząć od kłopotów w klanie. Zostawiłem po prostu na ten moment zmartwienia za sobą i ruszyłem zebrać nowy bagaż doświadczeń. Podczas naprzemiennego poruszania się stępem, kłusem, czasem, kiedy nagle rozpierała mnie energia na luźniejszym odcinku, galopem, zastanawiałem się głównie nad tym, jak zacząć przygotowania do Naadamu. Nie ukrywam, że wydarzenie naprawdę mnie zainteresowało i miałem ochotę zgarnąć pierwsze miejsce; najpierw jednak czekała mnie praca. Dużo ciężkiej pracy, bo niezwykła gibkość i technika same na niewiele się zdadzą.
Zacząłem wspinać się coraz wyżej po zboczu. Ta jego strona była dość sucha i kamienista, z nieliczną roślinnością. Wtem usłyszałem odległe beczenie. Przyspieszyłem nieco, zaciekawiony. Czarny punkt w oddali przybliżał się coraz bardziej, aż wreszcie rozpoznałem w nim młodego koziorożca. Gdy zbliżyłem się na odległość około piętnastu kroków dostrzegłem więcej szczegółów. Sierść osobnika była jasnego koloru ze złotawym połyskiem, duże bursztynowe oczy rozglądały się uważnie z powagą, rogi były już dobrze ukształtowane, a przede wszystkim jedna z kończyn utknęła między kamieniami. Ostatecznie postanowiłem mu jakoś pomóc.
— Nie zbliżaj się! - zwierzę parsknęło ostrzegawczo, usiłując wydostać się z pułapki.
— Pomogę ci. - rzekłem, nie zatrzymując się.
— Ostrzegam cię! - potrząsnął groźnie głową.
— No dobra, dobra. Więc nie potrzebujesz żadnej pomocy?
— Kim jesteś? - spytał zamiast odpowiedzi.
— Koniem, który chce ci pomóc. - mruknąłem. To się robiło zabawne. Powinienem częściej rozmawiać z innymi gatunkami.
— Dlaczego?
— Bo tak. - oddech młodego stał się mniej płytki, spokojny. Uznałem, że mogę zbliżyć się jeszcze bardziej.
— Ech... - westchnął, spoglądając na swoją nogę. - ...tylko szybko. - pokiwałem głową i ochoczo zabrałem się do odwalania ciężkich głazów. Ich przerzucanie było w sumie dobrym ćwiczeniem.
Kiedy tylko koziołek poczuł się wolny, błyskawicznie pomknął po skałach na górę, tak zwinnie, jak żaden inny ssak, a ja zostałem brutalnie powalony na ziemię. Nad sobą widziałem teraz tylko ciężki łeb dorosłego koziorożca zaopatrzony w imponujące rogi. Cofnąłem się i wstałem szybko, przygotowując się do ewentualnego ataku z jego strony. Rzeczywiście, samiec zaszarżował prosto na mnie. Wprawdzie ślizgając się na kamieniach, ale z łatwością go wyminąłem. Już chciałem się wycofać, gdy zdałem sobie sprawę, że to dobra okazja do treningu. Albo raczej skręcenia sobie karku. - zapewne taką odpowiedź dałby mi ojciec.
Zaczęła się wymiana ciosów. Starałem się jak najszybciej i najmocniej je zadawać; wykorzystywałem jego ciało niczym worek treningowy. Długo jednak nie wytrzymałem pod naporem tak silnego przeciwnika, zwłaszcza, że on również całkiem nieźle się bronił, rozdzierając moją skórę rogami. W pewnym momencie odwróciłem się i pognałem w dół, przed sobą wywołując mini-lawinę. Ostatecznie upadłem i kamienie porwały mnie ze swoim nurtem. Na dole leżałem dłuższą chwilę, po czym wstałem powoli. Nabiłem sobie przy okazji trochę siniaków. Przeciwnik porzucił pościg i wracał skokami na górę, do swojej krainy. Uśmiechnąłem się, zadowolony z siebie.
Kiedy wróciłem do klanu, był już wieczór. Po opatrzeniu ran przez medyka wróciłem do rodziny.
KUNIEC
Zacząłem wspinać się coraz wyżej po zboczu. Ta jego strona była dość sucha i kamienista, z nieliczną roślinnością. Wtem usłyszałem odległe beczenie. Przyspieszyłem nieco, zaciekawiony. Czarny punkt w oddali przybliżał się coraz bardziej, aż wreszcie rozpoznałem w nim młodego koziorożca. Gdy zbliżyłem się na odległość około piętnastu kroków dostrzegłem więcej szczegółów. Sierść osobnika była jasnego koloru ze złotawym połyskiem, duże bursztynowe oczy rozglądały się uważnie z powagą, rogi były już dobrze ukształtowane, a przede wszystkim jedna z kończyn utknęła między kamieniami. Ostatecznie postanowiłem mu jakoś pomóc.
— Nie zbliżaj się! - zwierzę parsknęło ostrzegawczo, usiłując wydostać się z pułapki.
— Pomogę ci. - rzekłem, nie zatrzymując się.
— Ostrzegam cię! - potrząsnął groźnie głową.
— No dobra, dobra. Więc nie potrzebujesz żadnej pomocy?
— Kim jesteś? - spytał zamiast odpowiedzi.
— Koniem, który chce ci pomóc. - mruknąłem. To się robiło zabawne. Powinienem częściej rozmawiać z innymi gatunkami.
— Dlaczego?
— Bo tak. - oddech młodego stał się mniej płytki, spokojny. Uznałem, że mogę zbliżyć się jeszcze bardziej.
— Ech... - westchnął, spoglądając na swoją nogę. - ...tylko szybko. - pokiwałem głową i ochoczo zabrałem się do odwalania ciężkich głazów. Ich przerzucanie było w sumie dobrym ćwiczeniem.
Kiedy tylko koziołek poczuł się wolny, błyskawicznie pomknął po skałach na górę, tak zwinnie, jak żaden inny ssak, a ja zostałem brutalnie powalony na ziemię. Nad sobą widziałem teraz tylko ciężki łeb dorosłego koziorożca zaopatrzony w imponujące rogi. Cofnąłem się i wstałem szybko, przygotowując się do ewentualnego ataku z jego strony. Rzeczywiście, samiec zaszarżował prosto na mnie. Wprawdzie ślizgając się na kamieniach, ale z łatwością go wyminąłem. Już chciałem się wycofać, gdy zdałem sobie sprawę, że to dobra okazja do treningu. Albo raczej skręcenia sobie karku. - zapewne taką odpowiedź dałby mi ojciec.
Zaczęła się wymiana ciosów. Starałem się jak najszybciej i najmocniej je zadawać; wykorzystywałem jego ciało niczym worek treningowy. Długo jednak nie wytrzymałem pod naporem tak silnego przeciwnika, zwłaszcza, że on również całkiem nieźle się bronił, rozdzierając moją skórę rogami. W pewnym momencie odwróciłem się i pognałem w dół, przed sobą wywołując mini-lawinę. Ostatecznie upadłem i kamienie porwały mnie ze swoim nurtem. Na dole leżałem dłuższą chwilę, po czym wstałem powoli. Nabiłem sobie przy okazji trochę siniaków. Przeciwnik porzucił pościg i wracał skokami na górę, do swojej krainy. Uśmiechnąłem się, zadowolony z siebie.
Kiedy wróciłem do klanu, był już wieczór. Po opatrzeniu ran przez medyka wróciłem do rodziny.
KUNIEC
Od Shiregt'a do Mint ,,Razem raźniej (Naadam)"
Przewróciłem oczami, wzdychając dość teatralnie. Naprawdę czas z skończyć z całym tym niepokojeniem w środku nocy, dziecinnym zastraszaniem, bawieniem się w kotka i myszkę - czyli definitywnie skończyć z osobą kasztanki. Teraz albo nigdy. Podczas gdy Mint i klacz zajęte były rozmową, przesączoną jadem tak, że rzucane słowa wręcz nim ociekały, kopnąłem delikatnie parę razy brata i ojca. Dante otworzył oczy i przez chwilę wpatrywał się tylko nieprzytomnie w rozgrywającą się przed nim scenę, lecz zarówno on, jak i ojciec, prędko się opanowali. Przy okazji łańcuch reakcji poszedł dalej i wybudził również moją matkę, jak zawsze gotową do działania, oraz dowódcę szpiegów, Mikada.
Nikt nie reagował, nie chcąc ostrzec przeciwniczki, kiedy jasnogniady ogierek podkradał się do niej od tyłu. Kiedy się obejrzała, desperacko chwycił ją za ogon. Strzepnęła go z taką mocą, że podbiegłem by sprawdzić, czy wszystko w porządku, lecz zaraz ruszyła do ataku na zaskoczoną klaczkę. Zapłonął we mnie ogień gniewu, podsycany dotychczasowymi przyjaznymi uczuciami. Reszta towarzystwa również rzuciła się w jej stronę. Ekipa złożona z kilku koni błyskawicznie odcięła ją od dotychczasowego celu. Ujrzałem błysk wzniesionego ostrza Sdarhes. Rzuciłem się w jego kierunku. To moje zadanie. - pomyślałem twardo, wyrywając jej miecz i wbijając go w ciało wijącej się kasztanki. Po chwili było już po wszystkim.
— Dobra robota. - uśmiechnęła się rodzicielka. - Ale następnym razem radzę ci wcześniej poprosić. - mruknęła, wycierając broń o trawę.
Po kryjomu objąłem Mint za szyję.
~So many times later, czyli chwila obecna po odnalezieniu Miriady~
Od jakiegoś czasu spacerowałem po okolicy z Mint w ciszy. Widok gęstych zarośli i pni drzew nasunął mi pewien pomysł.
— Może poćwiczymy ukrywanie się? Może się przydać w przyszłości. - uśmiechnąłem się zachęcająco, trochę wyzywająco w stosunku do klaczki.
— Hmmm... - mruknęła towarzyszka, jakby głęboko zastanawiała się nad tą kwestią. - Na pewno nie będzie płakał nad swoją porażką?
— Ha, już lecę. - odparłem ironicznie. - Ty kryjesz! - dodałem, po czym pobiegłem znaleźć dobry kamuflaż. Zabawa trwała z pewnością długo i oczywiście większość wygranych rund należała do Mint, lecz w każdym razie oboje świetnie się bawiliśmy i podreperowaliśmy nasze umiejętności. Potem odpoczywaliśmy na niewielkiej polanie.
<Mint? Nie ma to jak wykorzystać wątek do NaadamXD>
— Może poćwiczymy ukrywanie się? Może się przydać w przyszłości. - uśmiechnąłem się zachęcająco, trochę wyzywająco w stosunku do klaczki.
— Hmmm... - mruknęła towarzyszka, jakby głęboko zastanawiała się nad tą kwestią. - Na pewno nie będzie płakał nad swoją porażką?
— Ha, już lecę. - odparłem ironicznie. - Ty kryjesz! - dodałem, po czym pobiegłem znaleźć dobry kamuflaż. Zabawa trwała z pewnością długo i oczywiście większość wygranych rund należała do Mint, lecz w każdym razie oboje świetnie się bawiliśmy i podreperowaliśmy nasze umiejętności. Potem odpoczywaliśmy na niewielkiej polanie.
<Mint? Nie ma to jak wykorzystać wątek do NaadamXD>
Żegnamy Odysa!
"Heey
Niestety, ale muszę opuścić wasze stado :< [...] Jesteście świetnym stadem z liczną ilością aktywnych ludzi, ale ja się jednak u was nie odnalazłam. W sumie to pierwszy raz piszę takową wiadomość, bo przeważnie siedziałam na jakimś blogu do samego końca.
I też nie zrozum tego źle, że znudziła mi się moja postać czy coś [...]. Może to starość, może to wina choroby, nie wiem. [...]
Może któregoś dnia wszystko się u mnie polepszy i wrócę, ale nic nie będę obiecywać (:
Także dziękuję za te zaledwie kilka opowiadań i spędzenie tych kilku dni w waszym stadzie. Życzę powodzenia i abyście nadal aktywnie się rozwijali !
Pozdrawiam ~ Keri - Odys ! (:"
Odys odchodzi więc z powodu decyzji właściciela. SŁ postaci zostaje usunięte. Dziękujemy bardzo autorce za to piękne pożegnanie i mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze progi!
Niestety, ale muszę opuścić wasze stado :< [...] Jesteście świetnym stadem z liczną ilością aktywnych ludzi, ale ja się jednak u was nie odnalazłam. W sumie to pierwszy raz piszę takową wiadomość, bo przeważnie siedziałam na jakimś blogu do samego końca.
I też nie zrozum tego źle, że znudziła mi się moja postać czy coś [...]. Może to starość, może to wina choroby, nie wiem. [...]
Może któregoś dnia wszystko się u mnie polepszy i wrócę, ale nic nie będę obiecywać (:
Także dziękuję za te zaledwie kilka opowiadań i spędzenie tych kilku dni w waszym stadzie. Życzę powodzenia i abyście nadal aktywnie się rozwijali !
Pozdrawiam ~ Keri - Odys ! (:"
Odys odchodzi więc z powodu decyzji właściciela. SŁ postaci zostaje usunięte. Dziękujemy bardzo autorce za to piękne pożegnanie i mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze progi!
Odys|8 lat|Ogier|Straż władcy|Brak|familoso
24.07.2018
Od Shiregt'a do Rose ,,Wdzięczność"
Klaczka przekazała mi jabłko prosto do pyska. Odgryzłem spory kawałek; reszta pod wpływem prawa ciążenia spadła na ziemię. Z przyjemnością schrupałem soczysty, świeży, chrupiący owoc, przez cały ten czas wpatrując się w duże, błękitne oczy Rose. Jej źrenice same jakby przyciągały wzrok, przynajmniej mój. W końcu to ona odwróciła głowę by poprawić niesione delikatnie w wargach zioła. Przełknąłem ostatni kęs, po czym rzekłem śmiało:
— Dziękuję. Wypada mi się odwdzięczyć. - z tymi słowami zbliżyłem się do towarzyszki. - Oprzyj się o mój bok. Pójdziemy do medyka. - przez chwilę przypatrywała mi się uważnie, lecz pokiwała głową i ruszyła w stronę klanu. Po dłuższym czasie dotarliśmy do reszty. Przełknąłem ślinę, nie dostrzegając nigdzie Miriady, szybko się jednak opanowałem i skierowałem swe kroki w stronę Nick'a. Nastolatka wyjaśniła mu całą sprawę, a medyk szybko i sprawnie z pomocą przyniesionych przez nią roślin sporządził opatrunek. Kiedy wszystko dobiegło końca i ogier usłyszał podziękowania, pożegnałem się z Rose i poszedłem w odwiedziny do Mint.
~Trochę czasu później~
Ciążący mi na duszy niewidzialny ciężar spadł mi wreszcie z serca, a umysł przepełniała radość. Ważne, że mogłem ją zobaczyć, całą posiniaczoną, podrapaną, dziwnie przygnębioną i trochę nieobecną, ale prawdziwą, z krwi i kości. Idąc tak szybkim marszem w zamyśleniu nagle wpadłem na innego konia którym okazała się, rzecz jasna, Rose.
<Rose? Rose jest wszędzie. XD>
— Dziękuję. Wypada mi się odwdzięczyć. - z tymi słowami zbliżyłem się do towarzyszki. - Oprzyj się o mój bok. Pójdziemy do medyka. - przez chwilę przypatrywała mi się uważnie, lecz pokiwała głową i ruszyła w stronę klanu. Po dłuższym czasie dotarliśmy do reszty. Przełknąłem ślinę, nie dostrzegając nigdzie Miriady, szybko się jednak opanowałem i skierowałem swe kroki w stronę Nick'a. Nastolatka wyjaśniła mu całą sprawę, a medyk szybko i sprawnie z pomocą przyniesionych przez nią roślin sporządził opatrunek. Kiedy wszystko dobiegło końca i ogier usłyszał podziękowania, pożegnałem się z Rose i poszedłem w odwiedziny do Mint.
~Trochę czasu później~
Ciążący mi na duszy niewidzialny ciężar spadł mi wreszcie z serca, a umysł przepełniała radość. Ważne, że mogłem ją zobaczyć, całą posiniaczoną, podrapaną, dziwnie przygnębioną i trochę nieobecną, ale prawdziwą, z krwi i kości. Idąc tak szybkim marszem w zamyśleniu nagle wpadłem na innego konia którym okazała się, rzecz jasna, Rose.
<Rose? Rose jest wszędzie. XD>
Od Kasji ,,Tajemnica" Cz. 3 Misja #9
Stado wyrusza właśnie na mini-wędrówkę! Dokładniej, idzie na odległe o
około dwa kilometry od bazy żyźniejsze tereny. Byłam już przygotowana
do drogi, a tu nagle z całkiem bliska usłyszałam wołanie o pomoc.
Niemalże bez zastanowienia zawróciłam w tamtą stronę. Po trochę dłuższym
czasie, niż przewidywałam, znalazłam obcego konia którego noga była
uwięziona we wnykach. Do pomocy potrzebował pary kopyt, czyli jednego
konia. Było to proste i niepokojące. Po pomocy zawołał kogoś, wyciem. Z
początku myślałam, że woła stado, żebym się przedstawiła, ale po chwili z
krzaków coś wychodziło i przy tym krzaku był cień wilka.
-Czy to ty, Tajemnico?- spytałam. Jednak z krzaków wyłonił się warczący wilk, ani tyci podobny do Tajemnicy.
-Arty (czytaj: Arti), to dzisiejsze jedzenie!- powiedział koń. Z krzaków obok mnie też po chwili słychać było odgłosy.
- Oooooooo… nie, nie, nie!- odpowiedziałam.
- A co mi zrobisz, nędzna klaczko?- odezwał się wilk.
-Tak? walka!- krzyknęłam. Po chwili zaczęłam żałować, bo z krzaków za mną zaczął się wyłaniać drugi wilk i...
-Zostaw ją ojcze! To moja najlepsza przyjaciółka!- krzyknęła TAJEMNICA, przytulając mnie mocno. - Jak chcesz zjeść ją, pierwsza ja!- kontynuowała.
- Kto to jest, Arty?- spytał ogier.
- To moja córka, i niby jej przyjaciółka- szepnął Arty. - Nie mogę jej zjeść.
- Ach... kiedy się nauczysz! Taki jest rozkaz! Zgładzić wszystkie zwierzęta!-
- Ale to moja córka!-
- KAŻDEGO!-
- Grrrrrr…- warkną Arty i poszedł z powrotem do krzaków.
- Z Arty'm, czy bez i tak jestem lepszy od ciebie, i tej twojej głupiej wręcz wilczycy!- powiedział - i tak przy okazji... jestem Atom Bomb- powiedział ogier- A ty? Wydajesz mi się znajoma... Ka...-
- Kasja... - powiedziałam z przerażeniem.
- A to nie przypadkiem... hem… Klan Mroźnej Duszy!?- spytał.
- Tak..- dalej przerażona, ale powiedziałam.
- No tak... - ciągnął dalej ogier.
- Wygoniony... pozbawiony wiary w końskość! O to tam chodzi!-
- Wrócisz? Atom! Zioła to twoja specjalność! Nie mordowanie innych!- powiedziałam. Ogier nic nie mówił przez dłuższy czas.
- Nie jestem pewien, czy chcę...- powiedział- Nie zagonisz mnie tam!-
- Mamy marną zielarkę...-
- To ich kłopot, twój i mój nie-
- Jak to mój nie?-
- Zaraz zostaniesz zabita!- krzykną, i zaczął atakować, ale Tajemnica mnie osłaniała.
- To wasz koniec!!!- krzyczał Atom Bomb.
- Uciekaj!- krzyknęła Tajemnica i rzuciła się na Atoma. Jak uciekałam usłyszałam obrzydliwe chrupanie kości. Uciekłam z płaczem, bo Atom Bomb był moim kolegą...
- Gdzie byłaś?- spytał Bush Brave, a ja tylko uciekłam. W nocy miałam taki koszmar, że nasze stado zaatakowała Tajemnica, która dostała wścieklizny. Potem obudziłam szelestami całe stado, i siebie. Jednak nagle zauważyłam, że ucieka, i że to nie ja, tylko...
- Arty!- wykrzyknęłam. Stado nie zauważyło, że go znam. Mordercy wkroczyli do akcij, i go zabili. Po tym wszystkim przyszła do mnie Tajemnica.
- Przepraszam- powiedziałam z płaczem. Tajemnica szepnęła mi w ucho, że już się ze mną nie przyjaźni, ale nie zaatakuje Klanu Mroźnej Duszy.
-Czy to ty, Tajemnico?- spytałam. Jednak z krzaków wyłonił się warczący wilk, ani tyci podobny do Tajemnicy.
-Arty (czytaj: Arti), to dzisiejsze jedzenie!- powiedział koń. Z krzaków obok mnie też po chwili słychać było odgłosy.
- Oooooooo… nie, nie, nie!- odpowiedziałam.
- A co mi zrobisz, nędzna klaczko?- odezwał się wilk.
-Tak? walka!- krzyknęłam. Po chwili zaczęłam żałować, bo z krzaków za mną zaczął się wyłaniać drugi wilk i...
-Zostaw ją ojcze! To moja najlepsza przyjaciółka!- krzyknęła TAJEMNICA, przytulając mnie mocno. - Jak chcesz zjeść ją, pierwsza ja!- kontynuowała.
- Kto to jest, Arty?- spytał ogier.
- To moja córka, i niby jej przyjaciółka- szepnął Arty. - Nie mogę jej zjeść.
- Ach... kiedy się nauczysz! Taki jest rozkaz! Zgładzić wszystkie zwierzęta!-
- Ale to moja córka!-
- KAŻDEGO!-
- Grrrrrr…- warkną Arty i poszedł z powrotem do krzaków.
- Z Arty'm, czy bez i tak jestem lepszy od ciebie, i tej twojej głupiej wręcz wilczycy!- powiedział - i tak przy okazji... jestem Atom Bomb- powiedział ogier- A ty? Wydajesz mi się znajoma... Ka...-
- Kasja... - powiedziałam z przerażeniem.
- A to nie przypadkiem... hem… Klan Mroźnej Duszy!?- spytał.
- Tak..- dalej przerażona, ale powiedziałam.
- No tak... - ciągnął dalej ogier.
- Wygoniony... pozbawiony wiary w końskość! O to tam chodzi!-
- Wrócisz? Atom! Zioła to twoja specjalność! Nie mordowanie innych!- powiedziałam. Ogier nic nie mówił przez dłuższy czas.
- Nie jestem pewien, czy chcę...- powiedział- Nie zagonisz mnie tam!-
- Mamy marną zielarkę...-
- To ich kłopot, twój i mój nie-
- Jak to mój nie?-
- Zaraz zostaniesz zabita!- krzykną, i zaczął atakować, ale Tajemnica mnie osłaniała.
- To wasz koniec!!!- krzyczał Atom Bomb.
- Uciekaj!- krzyknęła Tajemnica i rzuciła się na Atoma. Jak uciekałam usłyszałam obrzydliwe chrupanie kości. Uciekłam z płaczem, bo Atom Bomb był moim kolegą...
- Gdzie byłaś?- spytał Bush Brave, a ja tylko uciekłam. W nocy miałam taki koszmar, że nasze stado zaatakowała Tajemnica, która dostała wścieklizny. Potem obudziłam szelestami całe stado, i siebie. Jednak nagle zauważyłam, że ucieka, i że to nie ja, tylko...
- Arty!- wykrzyknęłam. Stado nie zauważyło, że go znam. Mordercy wkroczyli do akcij, i go zabili. Po tym wszystkim przyszła do mnie Tajemnica.
- Przepraszam- powiedziałam z płaczem. Tajemnica szepnęła mi w ucho, że już się ze mną nie przyjaźni, ale nie zaatakuje Klanu Mroźnej Duszy.
Niestety, tym razem się nie udało, ale za następnym będzie lepiej!
Nieobecności i jeszcze raz nieobecności
Jak to nam dobitnie przedstawia tablica informacyjna, naprawdę sporo osób postanowiło w pełni wykorzystać okazję do wakacyjnego wypoczynku. My - administratorzy - również zwyczajni ludzie, mamy w tym czasie sporo wyjazdów na które nie jesteśmy w stanie zabrać odpowiedniego sprzętu.
W związku z tym sierpniowy harmonogram będzie przerywany różnego rodzaju zawieszeniami, krótszymi lub dłuższymi, pamiętajcie jednak, że blog wciąż ma się dobrze i nie zamierza również pakować manatków.
W związku z tym sierpniowy harmonogram będzie przerywany różnego rodzaju zawieszeniami, krótszymi lub dłuższymi, pamiętajcie jednak, że blog wciąż ma się dobrze i nie zamierza również pakować manatków.
Pierwsze zawieszenia odbędą się w dniach 28.07-2.08 oraz 10.08-14.08. Podsumowanie lipca odbędzie się 2.08 bądź 3.08. Dziękuję za uwagę!
~Yatgaar, Shiregt i Miriada
Od Marabell do Mikada ,,W bólu i strachu"
Stałam w miejscu i patrzyłam się na odbiegającego małżonka, prosząc gwiazdy o pomyślność tej misji. Chciałam, aby Mivana się odnalazła i zrozumiała, że nic nie może zrobić.
'Taka jest kolej rzeczy, a że akurat wypadło na mnie, eh... Trzeba z tym żyć' - trochę niedopasowanie odniesienie w stosunku do śmierci.
Już miałam pobiec za Mikadem z nadzieją, że odnajdę obydwoje po drodze, kiedy poczułam straszny ból brzucha, pod wpływem którego zgięłam się w pół. Chciałam iść do lekarza, jednak nie byłam w stanie postawić kroku. Na moje szczęście Hadvegar przechodził obok i podbiegł do mnie prawie natychmiast.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Brzuch mnie boli. Tak strasznie boli - ukłucia wyciskały łzy z moich oczu.
- Zaczekaj - odbiegł w kierunku, z którego przyszedł, by po dłuższej chwili wrócić z czymś w pysku.
- Zjedz to. Powinno pomóc.
Przeżułam zielsko. Smakowało dość dziwnie, jednak nie obchodziło mnie to zbytnio - chciałam wyzwolić się od bólu jak najszybciej. Lek nie zaczął działać od razu, jednak, pod dłuższym czekaniu na efekty, drażniące uczucie zaczęło powoli znikać.
- Dzięki - szepnęłam, niezdolna wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku.
- Nie chwal dnia, przed zachodem słońca. Lepiej chodź ze mną, będę cię miał na oku - stwierdził bezlitośnie ogier.
- A Mikado i Mivana?
- Przecież nie wybieramy się daleko. Znajdą cię - uśmiechnął się uspokajająco.
Tak więc cały mój dzień miał składać się z chodzenia za medykiem, bólu i strachu o rodzinę. Nie podobał mi się taki pomysł, jednak usłużnie szłam za Hadvegarem.
< Mikado? >
'Taka jest kolej rzeczy, a że akurat wypadło na mnie, eh... Trzeba z tym żyć' - trochę niedopasowanie odniesienie w stosunku do śmierci.
Już miałam pobiec za Mikadem z nadzieją, że odnajdę obydwoje po drodze, kiedy poczułam straszny ból brzucha, pod wpływem którego zgięłam się w pół. Chciałam iść do lekarza, jednak nie byłam w stanie postawić kroku. Na moje szczęście Hadvegar przechodził obok i podbiegł do mnie prawie natychmiast.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Brzuch mnie boli. Tak strasznie boli - ukłucia wyciskały łzy z moich oczu.
- Zaczekaj - odbiegł w kierunku, z którego przyszedł, by po dłuższej chwili wrócić z czymś w pysku.
- Zjedz to. Powinno pomóc.
Przeżułam zielsko. Smakowało dość dziwnie, jednak nie obchodziło mnie to zbytnio - chciałam wyzwolić się od bólu jak najszybciej. Lek nie zaczął działać od razu, jednak, pod dłuższym czekaniu na efekty, drażniące uczucie zaczęło powoli znikać.
- Dzięki - szepnęłam, niezdolna wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku.
- Nie chwal dnia, przed zachodem słońca. Lepiej chodź ze mną, będę cię miał na oku - stwierdził bezlitośnie ogier.
- A Mikado i Mivana?
- Przecież nie wybieramy się daleko. Znajdą cię - uśmiechnął się uspokajająco.
Tak więc cały mój dzień miał składać się z chodzenia za medykiem, bólu i strachu o rodzinę. Nie podobał mi się taki pomysł, jednak usłużnie szłam za Hadvegarem.
< Mikado? >
23.07.2018
Od Rose do Shiregt'a ,,Męczący spacer"
Obudziłam się rano, gdy akurat był czas na śniadanie. Wstałam i podeszłam do jabłonki na której rosły soczyste jabłka. Był tylko jeden problem, nie mogłam dosięgnąć żadnego jabłka. Zdenerwowałam się, ponieważ napotkałam się już nie raz na ten problem. Że złości kopnęłam tylnymi kopytami pień drzewa i sześć jabłek spadło mi prosto na głowę, co mnie strasznie zabolało.
- Przynajmniej mam smaczny posiłek. - pomyślałam i zaczęłam jeść jabłka. Gdy poczułam, że mój brzuch jest już pełny, zauważyłam że jeszcze zostało się jedno jabłko. Wzięłam je w pysk i poszłam na spacer do lasu. Szłam wesoło z zamkniętymi oczami i nie widziałam, że idę prosto na wystający korzeń drzewa. W pewnej chwili potknęłam się o ten korzeń i upadłam na ziemię. Gdy próbowałam wstać, poczułam ból w lewym przednim kolanie. Spojrzałam na nogę i zobaczyłam, że noga jest ranna. Wstałam i wzięłam jabłko do pyska. Skorzystałam z mojej wiedzy na temat ziół i zebrałam zioła potrzebne do zrobienia opatrunku na nogę. Zebrałam wszystkie zioła oprócz rumianku. Szukając ostatniego zioła, napotkałam się na spacerującego Shiregta.
- Widziałeś może gdzieś jakiś rumianek? - spytałam się podchodząc do ogiera. Było to trudne i trochę bolesne, ponieważ kulałam na nogę która była ranna.
- Łatwo można je znaleźć na łące gdzie jest nasze stado. Czemu się o to pytasz? - Shiregt chyba zauważył, że coś mnie boli.
- Potknęłam się o wystający korzeń drzewa i upadając zraniłam sobie kolano. - odpowiedziałam Shairetowi, a on spojrzałam na moją kulejąca nogę.
- Może chcesz jabłko? - dodałam.
- Z przyjemnością. - odpowiedział, a ja podałam mu do pyska jeszcze czyste i soczyste jabłko.
<Shiregt?>
- Przynajmniej mam smaczny posiłek. - pomyślałam i zaczęłam jeść jabłka. Gdy poczułam, że mój brzuch jest już pełny, zauważyłam że jeszcze zostało się jedno jabłko. Wzięłam je w pysk i poszłam na spacer do lasu. Szłam wesoło z zamkniętymi oczami i nie widziałam, że idę prosto na wystający korzeń drzewa. W pewnej chwili potknęłam się o ten korzeń i upadłam na ziemię. Gdy próbowałam wstać, poczułam ból w lewym przednim kolanie. Spojrzałam na nogę i zobaczyłam, że noga jest ranna. Wstałam i wzięłam jabłko do pyska. Skorzystałam z mojej wiedzy na temat ziół i zebrałam zioła potrzebne do zrobienia opatrunku na nogę. Zebrałam wszystkie zioła oprócz rumianku. Szukając ostatniego zioła, napotkałam się na spacerującego Shiregta.
- Widziałeś może gdzieś jakiś rumianek? - spytałam się podchodząc do ogiera. Było to trudne i trochę bolesne, ponieważ kulałam na nogę która była ranna.
- Łatwo można je znaleźć na łące gdzie jest nasze stado. Czemu się o to pytasz? - Shiregt chyba zauważył, że coś mnie boli.
- Potknęłam się o wystający korzeń drzewa i upadając zraniłam sobie kolano. - odpowiedziałam Shairetowi, a on spojrzałam na moją kulejąca nogę.
- Może chcesz jabłko? - dodałam.
- Z przyjemnością. - odpowiedział, a ja podałam mu do pyska jeszcze czyste i soczyste jabłko.
<Shiregt?>
Od Mivany ,,Różnice (Naadam)"
Szłyśmy, a raczej ja szłam, a Ava leciała obok mnie, w ciszy, zastanawiając się, na jaki temat mogłybyśmy pogadać. W końcu wpadłam na pomysł.
- Hej, a ty bierzesz udział w Igrzyskach? - zapytałam Raroga.
- To nie dla mnie. Takie Igrzyska to raczej dla czworonożnych. Jak widzisz, ja mam tylko dwie nogi i skrzydła. No i jestem szybka. Wydaje mi się, że nikt nie miał by szans ze mną w wyścigach.
- Co racja, to racja - przytaknęłam.
- Teraz ja się o coś zapytam - Dlaczego ty bierzesz udział w tych zawodach?
- Po prostu... Chcę się dobrze bawić. No i udowodnić sobie i innym, że nie jestem słabeuszem. Żeby udowodnić, że ja też jestem coś warta, no i... Może tak troszkę zwrócić uwagę jednego ogierka, który mi się podoba...
- Zakochałaś się? Jak on wygląda? Kim on jest? Jak się nazywa? Ma jakąś dziewczynę, na której mogę poćwiczyć polowanie? - sokolica zasypała mnie toną pytań.
- Może kiedyś ci o nim opowiem. A teraz, dotrzyjmy do mojego stada i odpocznijmy trochę, dobrze?
Ptasia znajoma przytaknęła niechętnie. Wróciłam więc do naszej tymczasowej bazy i zaczęłam wsuwać zieleninkę, gdyż byłam głodna jak wilk. Avę także dopadł głód, najwidoczniej liczenie czasu jest również bardzo męczące. Po kilkunastu minutach wróciła, w dziobie niosąc jakiegoś gryzonia. Obrzydzona tym widokiem, odeszłam od ptaka na kilka dobrych kroków.
- Wiesz, ja już odpoczęłam. Jeśli zjadłaś już tą mysz, czy co to tam było, to możemy iść dalej pobiegać.
- Mam dla ciebie inny pomysł - kąciki dziobu Avy uniosły się, tworząc straszny grymas.
CDN
- Hej, a ty bierzesz udział w Igrzyskach? - zapytałam Raroga.
- To nie dla mnie. Takie Igrzyska to raczej dla czworonożnych. Jak widzisz, ja mam tylko dwie nogi i skrzydła. No i jestem szybka. Wydaje mi się, że nikt nie miał by szans ze mną w wyścigach.
- Co racja, to racja - przytaknęłam.
- Teraz ja się o coś zapytam - Dlaczego ty bierzesz udział w tych zawodach?
- Po prostu... Chcę się dobrze bawić. No i udowodnić sobie i innym, że nie jestem słabeuszem. Żeby udowodnić, że ja też jestem coś warta, no i... Może tak troszkę zwrócić uwagę jednego ogierka, który mi się podoba...
- Zakochałaś się? Jak on wygląda? Kim on jest? Jak się nazywa? Ma jakąś dziewczynę, na której mogę poćwiczyć polowanie? - sokolica zasypała mnie toną pytań.
- Może kiedyś ci o nim opowiem. A teraz, dotrzyjmy do mojego stada i odpocznijmy trochę, dobrze?
Ptasia znajoma przytaknęła niechętnie. Wróciłam więc do naszej tymczasowej bazy i zaczęłam wsuwać zieleninkę, gdyż byłam głodna jak wilk. Avę także dopadł głód, najwidoczniej liczenie czasu jest również bardzo męczące. Po kilkunastu minutach wróciła, w dziobie niosąc jakiegoś gryzonia. Obrzydzona tym widokiem, odeszłam od ptaka na kilka dobrych kroków.
- Wiesz, ja już odpoczęłam. Jeśli zjadłaś już tą mysz, czy co to tam było, to możemy iść dalej pobiegać.
- Mam dla ciebie inny pomysł - kąciki dziobu Avy uniosły się, tworząc straszny grymas.
CDN
Od Mivany ,,Blisko, a jednak daleko (Naadam)"
- No... Mogłabyś pomóc w organizacji. No wiesz, dekorowaniem i takimi innymi rzeczami, albo zobaczyć, jak sobie radzą inni - wyliczała ptaszyna.
- Igrzyska odbędą się na jeziorem Uws - powiedziałam, tonem, którym zwraca się do małych, nic nie wiedzących o świecie źrebaków.
- Tak - odparła sokolica, poprawiając sobie pióra, chowając głowę pod skrzydło, jakbym zauważyła coś oczywistego. Bo tak właśnie było.
- A gdzie leży jezioro Uws? - drążyłam temat.
- No... Tam - Ava wskazała niezajętym skrzydłem w jakimś kierunku.
- I uważasz, że ma mogłabym TAM dobiec w jak długim czasie?
- To nie jest daleko, jakbyś się postarała, nie tak jak na tym ,,niby treningu"...
- Ava, jestem koniem. Nie umiem latać, omijać rzeczy po prostu znajdując się nad nimi, ani przemieszczać się tak szybko, jak robisz to ty - prychnęłam, podirytowana zuchwałością i czystą ślepotą mózgu ptaka.
- No... Tak. To zawsze możemy pospacerować - podpowiedziała, zupełnie nie przejmując się moim tonem.
- To dobry pomysł - przytaknęłam głową.
Potruchtałam w kierunku klanu, a tuż obok mnie frunęła moja nowa znajoma.
- Widziałam stado koni - powiedziała, przerywając ciszę - To twoje?
- Pewnie tak, to nasze tereny, więc teoretycznie nikt się tu nie zapuszcza. A ty, gdzie mieszkasz?
- Ja? A tak latam sobie, to tu, to tam - powiedziała, najwidoczniej nie chcąc kontynuować tematu.
- Widziałaś kiedyś innego Raroga? - zapytałam, chcąc zmienić tor rozmowy.
- A czy ty widziałaś kiedyś jakiegoś konia? Oczywiście, ze tak. Widziałam swoich rodziców i rodzeństwo, podczas podróży spotkałam też inne osobniki - ton jej głosu informował, że znowu dotykam niemiłych wspomnień.
CDN
- Igrzyska odbędą się na jeziorem Uws - powiedziałam, tonem, którym zwraca się do małych, nic nie wiedzących o świecie źrebaków.
- Tak - odparła sokolica, poprawiając sobie pióra, chowając głowę pod skrzydło, jakbym zauważyła coś oczywistego. Bo tak właśnie było.
- A gdzie leży jezioro Uws? - drążyłam temat.
- No... Tam - Ava wskazała niezajętym skrzydłem w jakimś kierunku.
- I uważasz, że ma mogłabym TAM dobiec w jak długim czasie?
- To nie jest daleko, jakbyś się postarała, nie tak jak na tym ,,niby treningu"...
- Ava, jestem koniem. Nie umiem latać, omijać rzeczy po prostu znajdując się nad nimi, ani przemieszczać się tak szybko, jak robisz to ty - prychnęłam, podirytowana zuchwałością i czystą ślepotą mózgu ptaka.
- No... Tak. To zawsze możemy pospacerować - podpowiedziała, zupełnie nie przejmując się moim tonem.
- To dobry pomysł - przytaknęłam głową.
Potruchtałam w kierunku klanu, a tuż obok mnie frunęła moja nowa znajoma.
- Widziałam stado koni - powiedziała, przerywając ciszę - To twoje?
- Pewnie tak, to nasze tereny, więc teoretycznie nikt się tu nie zapuszcza. A ty, gdzie mieszkasz?
- Ja? A tak latam sobie, to tu, to tam - powiedziała, najwidoczniej nie chcąc kontynuować tematu.
- Widziałaś kiedyś innego Raroga? - zapytałam, chcąc zmienić tor rozmowy.
- A czy ty widziałaś kiedyś jakiegoś konia? Oczywiście, ze tak. Widziałam swoich rodziców i rodzeństwo, podczas podróży spotkałam też inne osobniki - ton jej głosu informował, że znowu dotykam niemiłych wspomnień.
CDN
Od Mikada do Marabell „Nie czas na płacz”
-Ja... nie wiem. Mara... ja wiesz sam, nie mogę się z tym pogodzić- wyszeptałem, a chwilę potem z moich oczu popłynęły pierwsze łzy, z czasem zmieniające się w szloch- Przepraszam... Nie radzę sobie z tym- ukryłem mój pysk w grzywie Marabell. Jak tak mogłem? Zamiast iść po Mivanę czy coś... ja wszystko splamiłem. Moje zbawienie podniosło swoją głową mój pysk i ucałowało mnie.
-Wiedziałeś, że w końcu- głos ugrzązł jej w gardle. Tak owszem! Tylko że ja się załamuje jak głupek. Zupełnie inaczej planowałem to spotkanie. Ruszyłem za naszą córeczką. Nie chciałem zostawiać partnerki, więc starałem się szybko ją dogonić. Rozejrzałem się. Mnóstwo krętych ścieżek, a małego szczęścia nigdzie nie było widać. Wiedziałem, że jeśli teraz wrócę do klaczy bez Mivany, zmartwię ją jeszcze bardziej, a gdybym miał szukać uciekinierki, Marabell mogłaby umrzeć samotnie. Od kiedy o tym się dowiedziałem, zacząłem patrzeć na życie z innej perspektywy. Chciałem namiętnie spędzać z nią czas i jej nie zostawiać. Popatrzyłem na drogi, a potem za siebie. Eh... zastanawiam się, zamiast działać. Bez namysłu ruszyłem przed siebie, pragnąc tylko uciec od zła tego świata. Dobrze zrobiłem, bo wczułem się w uciekającą na oślep córkę i chwilę potem ją ujrzałem.
-Miva...-zacząłem niepewnie.
-Tak?- odpowiedziała z ogromną złością, po czym wybuchnęła płaczem- Mara umrze, idź do niej, bo zrobi to samotnie. Ja nie chcę na to patrzeć- wydarła się, a po chwili dodała- Tatusiu poczekaj... Eh nie radzę sobie z tym!- z jej ust wydobyły się chaotyczne słowa. Huśtawka nastrojów owocu miłości mojej i jej matki nie zdziwiła mnie zbytnio. Sam miałem ochotę tak wyrzucić z siebie złe emocje, ale nie chciałem nikogo zranić. Życie jest ciężkie... Muszę wszystko robić najlepiej, a mi się to nie udaje. A inni z tego świata? Zaraz jednak skarciłem się za takie myśli.
-Chodź-powiedziałem do mojego szczęścia i ruszyłem takim galopem, żeby córka mogła mnie dogonić.
<Mara? Nie czas na śmierć>
Od Mivany do Shiregta ,,Zdrajczyni na ratunek"
Kurczowo trzymałam się ogona Shiregta, zastanawiając się, kiedy wszystkie włosy zostaną w moi pysku, a ja zanurzę się w wodzie, powoli znikając pod powierzchnią.
- Możesz nam pomóc?! - krzyknął ogierek, do postaci, którą najwidoczniej zauważył gdzieś w pobliżu.
Niedługo potem zobaczyłam pysk matki, stojącej nad ogierkiem. Już chciała zeskoczyć, żeby nas podsadzić, jednak powstrzymałam ją błagalnym spojrzeniem i pokręceniem głową (chociaż w tej sytuacji, prędzej można było to nazwać trzęsieniem tułowia).
Moja rodzicielka rozejrzała się, jakby czegoś szukała, jednak najwidoczniej tego nie znalazła, gdyż zwyczajnie schyliła się, jakimś cudem wsadzając głowę pod przyszłego władcę, unosząc go do góry na tyle, że mógł wdrapać się na górę. W tym czasie złapałam się przednimi kopytami ziemi, czekając, aż matka raczy mnie również uratować. W końcu wszyscy znaleźliśmy się na bezpieczni na trawie.
- Nie wiem, czy chcę wiedzieć, jak się tam znaleźliście - sapnęła arystokratka - Tak czy inaczej, wracacie ze mną do klanu.
- Ale mamo! Nam nic nie jest, po co mamy wracać? - zapytałam, tonem błagającym o pozwolenie na dalszą eksplorację terenu.
- Musi was obejrzeć lekarz - upierała się matka.
- Ale... - nie miałam zbytniej ochoty słuchać się klaczy, która rozmawia o moim sekrecie z władcą, który przypadkiem jest również ojcem obiektu moich uczuć.
- Nie dyskutuj, ze mną - krzyknęła klacz, płosząc kilka ptaków, siedzących sobie na drzewie obok.
Zamierzałam coś jeszcze powiedzieć, ale Shiregt mnie powstrzymał.
- Oczywiście ma pani rację. Chodźmy.
Spojrzałam na niego trochę niezadowolona z faktu, że tak łatwo się poddaliśmy, ale powlekłam się za gniadoszką, idąc tuż obok mojego przyjaciela.
< Shiregt? Zamówisz mi płatki weny, bo się skończyły :P >
- Możesz nam pomóc?! - krzyknął ogierek, do postaci, którą najwidoczniej zauważył gdzieś w pobliżu.
Niedługo potem zobaczyłam pysk matki, stojącej nad ogierkiem. Już chciała zeskoczyć, żeby nas podsadzić, jednak powstrzymałam ją błagalnym spojrzeniem i pokręceniem głową (chociaż w tej sytuacji, prędzej można było to nazwać trzęsieniem tułowia).
Moja rodzicielka rozejrzała się, jakby czegoś szukała, jednak najwidoczniej tego nie znalazła, gdyż zwyczajnie schyliła się, jakimś cudem wsadzając głowę pod przyszłego władcę, unosząc go do góry na tyle, że mógł wdrapać się na górę. W tym czasie złapałam się przednimi kopytami ziemi, czekając, aż matka raczy mnie również uratować. W końcu wszyscy znaleźliśmy się na bezpieczni na trawie.
- Nie wiem, czy chcę wiedzieć, jak się tam znaleźliście - sapnęła arystokratka - Tak czy inaczej, wracacie ze mną do klanu.
- Ale mamo! Nam nic nie jest, po co mamy wracać? - zapytałam, tonem błagającym o pozwolenie na dalszą eksplorację terenu.
- Musi was obejrzeć lekarz - upierała się matka.
- Ale... - nie miałam zbytniej ochoty słuchać się klaczy, która rozmawia o moim sekrecie z władcą, który przypadkiem jest również ojcem obiektu moich uczuć.
- Nie dyskutuj, ze mną - krzyknęła klacz, płosząc kilka ptaków, siedzących sobie na drzewie obok.
Zamierzałam coś jeszcze powiedzieć, ale Shiregt mnie powstrzymał.
- Oczywiście ma pani rację. Chodźmy.
Spojrzałam na niego trochę niezadowolona z faktu, że tak łatwo się poddaliśmy, ale powlekłam się za gniadoszką, idąc tuż obok mojego przyjaciela.
< Shiregt? Zamówisz mi płatki weny, bo się skończyły :P >
Od Miriady do Cardinaniego ,,Gdzie ja, tam i ty"
— Aha. - odparłam tylko grzecznościowo, nie próbując już nawet wykrzesać odrobiny życia i chęci na kontynuowanie rozmowy. Zapadło teraz milczenie, przerywane tylko odgłosami innych części natury, na przykład zapracowanych zbieraniem zapasów na zimę wiewiórek i odlatujących ptaków, w tle. Cardinano zaczął grzebać kopytem w ziemi, oglądając się za siebie.
— Radziłbym ci wrócić już do stada. Zapada zmrok. - oznajmił pewnie, po czym rzucając mi ostatnie szybkie, przyjazne spojrzenie, zawrócił i wkrótce zniknął wśród gąszczy. Pokiwałam powoli głową. Po jego odejściu świadomość samotnego przebywania tu doskwierała mi jeszcze bardziej. Jeżeli zakosztujesz lepszego owocu, gorszy odrzucisz w kąt. - stwierdziłam, choć nie pasowało to idealnie do sytuacji. Wrzuciłam ostatnia roślinę do torby i wróciłam prędko kłusem do reszty klanu. Przed dołączeniem do rodziny zostawiłam jedynie cały pakunek u nóg jednego z medyków, Hadvegara. Chyba uśmiechnął się; obraz widziany kątem oka był zazwyczaj nieostry.
Moi bracia spali już głęboko. Musieli mieć naprawdę ciężki dzień, skoro padli o tej porze. - pomyślałam ze śmiechem. Za to rodzice wciąż rozmawiali o czymś, ale głosem spokojnym, choć nieco zatroskanym. Minęłam ich bez słowa, po czym stanęłam w wygodnym miejscu i odciążyłam kończyny. Przez dłuższy czas starałam się udawać tylko sen, ale w ostateczności musiał mnie dopaść naprawdę.
~Wcześnie rano~
Otworzyłam szeroko oczy z odchylonymi do tyłu uszami. Uspokoiłam wolno oddech. Koszmar się skończył. Słońce ledwo wychylało się za horyzont, lecz postanowiłam nie zasypiać ponownie, a przeciwnie - przejść się trochę, rozprostować kości. Manewrowałam między drzewami mając wciąż stado na widoku. Wtem usłyszałam szelest z tyłu. Odwróciłam błyskawicznie głowę. Za mną w pewnej odległości podążał Cardinano. A może tam stał od zawsze...? Nieważne. W każdym razie w ukrywaniu swojej obecności nie było najlepszy.
<Cardinano? Takie...nie wiem co.>
— Radziłbym ci wrócić już do stada. Zapada zmrok. - oznajmił pewnie, po czym rzucając mi ostatnie szybkie, przyjazne spojrzenie, zawrócił i wkrótce zniknął wśród gąszczy. Pokiwałam powoli głową. Po jego odejściu świadomość samotnego przebywania tu doskwierała mi jeszcze bardziej. Jeżeli zakosztujesz lepszego owocu, gorszy odrzucisz w kąt. - stwierdziłam, choć nie pasowało to idealnie do sytuacji. Wrzuciłam ostatnia roślinę do torby i wróciłam prędko kłusem do reszty klanu. Przed dołączeniem do rodziny zostawiłam jedynie cały pakunek u nóg jednego z medyków, Hadvegara. Chyba uśmiechnął się; obraz widziany kątem oka był zazwyczaj nieostry.
Moi bracia spali już głęboko. Musieli mieć naprawdę ciężki dzień, skoro padli o tej porze. - pomyślałam ze śmiechem. Za to rodzice wciąż rozmawiali o czymś, ale głosem spokojnym, choć nieco zatroskanym. Minęłam ich bez słowa, po czym stanęłam w wygodnym miejscu i odciążyłam kończyny. Przez dłuższy czas starałam się udawać tylko sen, ale w ostateczności musiał mnie dopaść naprawdę.
~Wcześnie rano~
Otworzyłam szeroko oczy z odchylonymi do tyłu uszami. Uspokoiłam wolno oddech. Koszmar się skończył. Słońce ledwo wychylało się za horyzont, lecz postanowiłam nie zasypiać ponownie, a przeciwnie - przejść się trochę, rozprostować kości. Manewrowałam między drzewami mając wciąż stado na widoku. Wtem usłyszałam szelest z tyłu. Odwróciłam błyskawicznie głowę. Za mną w pewnej odległości podążał Cardinano. A może tam stał od zawsze...? Nieważne. W każdym razie w ukrywaniu swojej obecności nie było najlepszy.
<Cardinano? Takie...nie wiem co.>
Od Saminarii do Khonkha ,,Zimny czas"
Było bardzo zimno, gdy prawie dotarłam do Gerel Uul. Udało się! Po dłuższym czasie, niż się spodziewałam, dotarłam do lasu u jego podnóża. Poszłam trochę do przodu, było tam trochę ślisko ze względu na opadłe liście, a przyspieszając, poślizgnęłam się. Zatrzymałam się na kamieniu. Za tym kamieniem było całkiem spore stado koni. Postanowiłam do nich dołączyć.
- Witam!- wykrzyknęłam do pierwszego lepszego członka z brzegu. - Nazywam się Saminaria-
- Miło mi! Nazywam się Khonkh. Czy chcesz dołączyć do naszego grona?- spytał ogier.
- Czy jesteś magiem? Czytasz mi w myślach- spytałam ze śmiechem.
- Nie. jestem tylko władcą!- Wyjaśnił Władca. Pokłoniłam się.
- Nie musisz. Kim chcesz być?- Spytał. Poprosiłam o zielarkę, a on się zgodził. Po tym wszystkim była uczta, przy której poznałam się z innymi. Potem wyprawa z całym stadem, i noc. Po nocy byłam już zaufanym członkiem, i dołączyłam już na tyle, że tylko troszeczkę i normalny członek. To było moje pierwsze dni w stadzie, więc musiałam się jeszcze przyzwyczaić, i pobyć tu parę dni. W dzień następny poznałam resztę, która nie miała wczoraj czasu. Marabell, Kasja, Mivana i Mikado wczoraj mieli spacer po okolicy. Marabell wyglądała dziwnie. Szybko wrócili, i pomyślałam, że to ze zmęczenia. Ale jednak szybko poznałam prawdę...
<Khonkh?>
- Witam!- wykrzyknęłam do pierwszego lepszego członka z brzegu. - Nazywam się Saminaria-
- Miło mi! Nazywam się Khonkh. Czy chcesz dołączyć do naszego grona?- spytał ogier.
- Czy jesteś magiem? Czytasz mi w myślach- spytałam ze śmiechem.
- Nie. jestem tylko władcą!- Wyjaśnił Władca. Pokłoniłam się.
- Nie musisz. Kim chcesz być?- Spytał. Poprosiłam o zielarkę, a on się zgodził. Po tym wszystkim była uczta, przy której poznałam się z innymi. Potem wyprawa z całym stadem, i noc. Po nocy byłam już zaufanym członkiem, i dołączyłam już na tyle, że tylko troszeczkę i normalny członek. To było moje pierwsze dni w stadzie, więc musiałam się jeszcze przyzwyczaić, i pobyć tu parę dni. W dzień następny poznałam resztę, która nie miała wczoraj czasu. Marabell, Kasja, Mivana i Mikado wczoraj mieli spacer po okolicy. Marabell wyglądała dziwnie. Szybko wrócili, i pomyślałam, że to ze zmęczenia. Ale jednak szybko poznałam prawdę...
<Khonkh?>
22.07.2018
Od Cardinaniego do Miriady „Próbuje ogarnąć się w tym szaleństwie (Naadam)”
Po wyznaczeniu mojej tymczasowej misji zająłem się treningiem do jakiegoś wielkiego przedsięwzięcia zwanego igrzyskami Naadam. Kompletnie nie miałem pojęcia, jak może wyglądać taka zabawa, nigdy nie miałem zaszczytu uczestniczyć w takim samym albo chociaż podobnym wydarzeniu. Wyglądało na to, że wreszcie będę mógł poczuć, jak to jest przygotowywać, a potem brać udział w epizodzie. Po krótkich namyślaniach stwierdziłem, że poszukam jakiś zainteresowanych i ogarniętych w sprawie. Chciałem udać się do pary przewodniczącej, lecz los zastawił mi drogę gniadym ogierkiem znanym przeze mnie z widzenia. Z opowieści Miriady zaś wiedziałem, że to jej brat, a na imię mu Shiregt. Na oko przypuszczałem, że to nastolatek, na źrebię nie wyglądał... A gdyby był dorosły, władzę sprawowałby on albo jeszcze ktoś inny w jego wieku. Taka zasada jest w większości klanów. Tak przynajmniej myślę. Ciekawe czy to stado trzyma się kurczowo tej zasady, czy ma zupełnie inne poglądy na to, kogo wybrać na zarządcę grupy. A może Khonkh będzie nim aż do śmierci? Cóż pozostało mi się wyedukować w tych sprawach. Przez chwilę namyślałem się czy ogierek będzie w temacie, aż w końcu roześmiałem się w duchu. Jest synem władcy, więc czemu miałby o tym nie wiedzieć. Chyba że to przygotowywana w pocie czoła zabawa tylko dla dorosłych. Jednakże tego nie zakładałem. Wyciągnął mnie z przemyśleń dopiero sam gniadosz.
-Witaj Cardinano- ogier zwrócił się do mnie po imieniu- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, aby zmierzyć mi czas, w którym przebiegam wyznaczoną trasę? To dla mnie bardzo ważne.
-Dobry wieczór- wolałem stosować bardziej grzecznościowe przywitania niż „cześć”, gdyby przybysz okazał się jednak dojrzały- Oczywiście, że tak- zgodziłem się na propozycję- I tak nie mam nic lepszego do roboty- na wpół skłamałem na wpół, na wpół powiedziałem prawdę. Z jednej strony miałem się przygotowywać do Naadam, ale w sumie nie miałem pomysłu na interesujące zajęcia związane z wydarzeniem.
-Dziękuję- powiedział śpiewkę grzecznościową, po czym nie bawiąc się w długie monologi ani zbędne szczegóły, dodał- Pozostaje mi zaprowadzić Cię do miejsca, w którym zaczniemy, chodź- ruszył powolnym kłusem przed siebie. Gdy dotarliśmy na miejsce, wyznaczyliśmy trasę do przebiegnięcia na około 400 dużych kroków. Wtedy przystąpił do biegu, a ja zacząłem liczyć sekundy. Jego rekord wynosił ich 7 siedem.
Trening zakończyliśmy przyjacielską walką. Już miałem zmierzać do jaskiń, gdy nagle zobaczyłem interesującą gęstwinę i stwierdziłem, że się przejdę. Bylebym zdążył na noc... Nagle ujrzałem Miriadę.
-Cześć- przywitałem się, a ona odpowiedziała tym samym- Co tam?
-Zbieram zioła- odpowiedziała krótko- A ty?
-Próbuję się ogarnąć w tym całym szaleństwie zwanym Naadam- dopowiedziałem z subtelnym uśmiechem.
<Miri?>
-Witaj Cardinano- ogier zwrócił się do mnie po imieniu- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, aby zmierzyć mi czas, w którym przebiegam wyznaczoną trasę? To dla mnie bardzo ważne.
-Dobry wieczór- wolałem stosować bardziej grzecznościowe przywitania niż „cześć”, gdyby przybysz okazał się jednak dojrzały- Oczywiście, że tak- zgodziłem się na propozycję- I tak nie mam nic lepszego do roboty- na wpół skłamałem na wpół, na wpół powiedziałem prawdę. Z jednej strony miałem się przygotowywać do Naadam, ale w sumie nie miałem pomysłu na interesujące zajęcia związane z wydarzeniem.
-Dziękuję- powiedział śpiewkę grzecznościową, po czym nie bawiąc się w długie monologi ani zbędne szczegóły, dodał- Pozostaje mi zaprowadzić Cię do miejsca, w którym zaczniemy, chodź- ruszył powolnym kłusem przed siebie. Gdy dotarliśmy na miejsce, wyznaczyliśmy trasę do przebiegnięcia na około 400 dużych kroków. Wtedy przystąpił do biegu, a ja zacząłem liczyć sekundy. Jego rekord wynosił ich 7 siedem.
Trening zakończyliśmy przyjacielską walką. Już miałem zmierzać do jaskiń, gdy nagle zobaczyłem interesującą gęstwinę i stwierdziłem, że się przejdę. Bylebym zdążył na noc... Nagle ujrzałem Miriadę.
-Cześć- przywitałem się, a ona odpowiedziała tym samym- Co tam?
-Zbieram zioła- odpowiedziała krótko- A ty?
-Próbuję się ogarnąć w tym całym szaleństwie zwanym Naadam- dopowiedziałem z subtelnym uśmiechem.
<Miri?>
Od Thundera do U'schii „Jak jasnowidz'”
Speszony udałem się z powrotem do bazy. Szedłem ze wzrokiem wbitym w glebę, jak to na mnie przystało, rozmyślając — tym razem jednak wspominałem swoją pierwszą walkę z wilkami. Heh, miałem wtedy dość duże szczęście, że były to tylko dwa basiory, a nie więcej... Co prawda i tak ich wtedy nie zabiłem, gdyż nie chciałem, aczkolwiek dostałem porządną lekcję.
I jak na zawołanie, nagle poczułem na swoim grzbiecie ostre kły i pazury. Ku*de, czy ja jestem jakimś jasnowidzem?
Odbiłem się nogami od ziemi i wylądowałem na plecach, skutecznie przygniatając wilczego napastnika. Widząc biegnącego w moją stronę kolejnego, pospiesznie wstałem, i wymierzyłem mu solidnego kopa.
Rozejrzałem się dookoła-było ich więcej... Znacząco więcej...
Kolejny wilk skoczył mi na kłąb, w konsekwencji czego zacząłem wierzgać na wszystkie strony. Wykorzystali to jego dwaj kumple, którzy zaczęli podgryzać moje nogi, powodując ogromne pieczenie. Podbiegłem więc do najbliższego drzewa i uderzyłem w nie, zrzucając z siebie wilka, i jednocześnie robiąc sobie zadrapanie na boku. Pozostałe jednak cały czas nacierały. Zacząłem więc biec na przód co sił w nogach. Słyszałem za sobą biegnącą watahę... Mój oddech był nierówny, a dodatkowo piekły mnie nogi, bok, i grzbiet, utrudniając mi ucieczkę.
Biegłem tak długo, na ile starczyło mi sił. Goniła mnie już tylko piątka wilków. W końcu nastał jednak ten moment, w którym moje nogi ugięły się pod ciężarem ciała, a tym samym się przewróciłem.
- Pomocy! - zawołałem na tyle głośno, na ile było mnie stać.
<U'schia? Daruj, że badziewne... Przynajmniej jest XD>
Od Shiregt'a do Mivany ,,Prawda czy fałsz?"
Przez całą drogę głowę zajmowała mi zawiła rzecz, a mianowicie - miłość. Czyjaś miłość. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Mivana wydawała się kompletnie nie przejmować słowami swojej matki, jakby nic się nie wydarzyło. Z jednej strony - spędzamy ze sobą dość sporo czasu i matka klaczki mogła się przy tym zwyczajnie pomylić co do uczuć córki, a z drugiej...czy to nie było prawdopodobne? Naprawdę darzyłem ją sympatią i byłem pewien, że wyrośnie na wspaniałą klacz, lecz serca chyba rwały się w przeciwne strony. Dziwnie czułem się z tymi myślami. W ryzach utrzymywał wszystko tylko nakaz głoszący hasło, iż kocham Mint.
Wreszcie dałem sobie odpocząć od tych rozmyślań. Całe szczęście, w porę wróciłem do rzeczywistości, bowiem kiedy stanęliśmy nad sporym strumieniem, Miv o mały włos do niego nie wpadła - zdołałem utrzymać ją w pionie za grzywę na brzegu. Radość nie trwała długo, gdyż ten zaraz osunął się i klaczka wpadła do mulistej wody. Wtedy poczułem pierwszą falę strachu na swoim ciele. Robiło się nie przyjemnie - gniada wcale nie posuwała się w górę, a wręcz przeciwnie, jakby coś ją wciągało. Szybko się opanowałem i wyszukałem jakiś długi, w miarę gruby kij. Moja towarzyszka złapała za niego zębami, lecz w połowie drogi jak na złość narzędzie złamało się. Znowu byliśmy w punkcie wyjścia, a ona traciła tylko siły. Zacisnąłem zęby. Zacząłem uderzać kopytami w ziemię obok. Jej kawałki obsuwały się gwałtownie do wody, a wreszcie pokazały się korzenie drzew. Ostrożnie, ale prędko zszedłem tyłem i błyskawicznie złapałem się jednego z nich, by nie porwał mnie prąd.
— Yć sie ogon...! - mruknąłem niewyraźnie. Po chwili poczułem silne pociągnięcie w dół. Nie będąc dość silnym, by mu się przeciwstawić, po prostu odpłynąłem z przyjaciółką na ogonie. Woda wdarła mi się do chrap, a tymczasem noga utknęła gdzieś w dole. Zamknąłem oczy i uwolniłem ją jakoś z pułapki, po czym zebrałem wszystkie siły i wykonałem parę ruchów utrzymujących mnie na powierzchni i przybliżających do brzegu. Wreszcie dosięgłem kopytem skarpy i, kurczowo je w nią wbijając, zacząłem się podciągać. Dzięki wygimnastykowanemu ciału przednimi kończynami znalazłem się na szczycie, lecz co począć z tylnymi i pasażerem na końcu - nie miałem pojęcia. W tym momencie los szczęśliwie zesłał nam...Marabell? Z daleka trudniej było to ocenić.
<Mivana? :3>
Wreszcie dałem sobie odpocząć od tych rozmyślań. Całe szczęście, w porę wróciłem do rzeczywistości, bowiem kiedy stanęliśmy nad sporym strumieniem, Miv o mały włos do niego nie wpadła - zdołałem utrzymać ją w pionie za grzywę na brzegu. Radość nie trwała długo, gdyż ten zaraz osunął się i klaczka wpadła do mulistej wody. Wtedy poczułem pierwszą falę strachu na swoim ciele. Robiło się nie przyjemnie - gniada wcale nie posuwała się w górę, a wręcz przeciwnie, jakby coś ją wciągało. Szybko się opanowałem i wyszukałem jakiś długi, w miarę gruby kij. Moja towarzyszka złapała za niego zębami, lecz w połowie drogi jak na złość narzędzie złamało się. Znowu byliśmy w punkcie wyjścia, a ona traciła tylko siły. Zacisnąłem zęby. Zacząłem uderzać kopytami w ziemię obok. Jej kawałki obsuwały się gwałtownie do wody, a wreszcie pokazały się korzenie drzew. Ostrożnie, ale prędko zszedłem tyłem i błyskawicznie złapałem się jednego z nich, by nie porwał mnie prąd.
— Yć sie ogon...! - mruknąłem niewyraźnie. Po chwili poczułem silne pociągnięcie w dół. Nie będąc dość silnym, by mu się przeciwstawić, po prostu odpłynąłem z przyjaciółką na ogonie. Woda wdarła mi się do chrap, a tymczasem noga utknęła gdzieś w dole. Zamknąłem oczy i uwolniłem ją jakoś z pułapki, po czym zebrałem wszystkie siły i wykonałem parę ruchów utrzymujących mnie na powierzchni i przybliżających do brzegu. Wreszcie dosięgłem kopytem skarpy i, kurczowo je w nią wbijając, zacząłem się podciągać. Dzięki wygimnastykowanemu ciału przednimi kończynami znalazłem się na szczycie, lecz co począć z tylnymi i pasażerem na końcu - nie miałem pojęcia. W tym momencie los szczęśliwie zesłał nam...Marabell? Z daleka trudniej było to ocenić.
<Mivana? :3>
Od Shiregt'a do Rose ,,Nic nie jest dobrze"
— Coś nie tak? - dość już znajomy głos Rose wyrwał mnie z głębokich rozmyślań, tym razem orbitujących znów wokół tematu ,,przyszłego władcy". Wiedziałem, że się nie boję, ale po tylu ostatnich doświadczeniach i zapewnieniach ze strony innych, coraz bardziej skłaniałem się ku opinii, że robią to, bo po prostu się nie nadaję. Los klanu spoczął na moich barkach, ojciec spodziewa się godnego następcy - a jeśli moje narodziny są dla niego zgubą? Ciekawe, czy on też kiedyś o tym pomyślał.
Wróciłem do rzeczywistości i spojrzałem klaczce prosto w oczy, by przypomnieć sobie pytanie. Coś nie tak? Zacisnąłem zęby. COŚ nie tak? O tak. Wszystko jest nie tak! Miałem ochotę wykrzyczeć jej to prosto w pysk. Powstrzymywał mnie tylko fakt, że po prawdzie mówiąc rozmawiamy ze sobą od zaledwie dwóch dni i nie chciałem zniszczyć tej znajomości. Opanowałem się więc i odparłem cicho:
— Nie, nic się nie dzieje. Idź już spać. Jutro też jest nowy dzień. - spróbowałem się uśmiechnąć, lecz głupio to wyszło. Pozostaje tylko nadzieja, że mój wyraz pyska zamaskowały ciemności nocy. Odwróciłem głowę, by ponownie oddać się obserwacji gwiazd.
— Właściwie, nie mogę zasnąć. - przyznała klaczka, stojąc dalej parę metrów ode mnie i spoglądając w dół, na ziemię. Jej obecność była całkiem miła. Straciłem poczucie czasu. Gdy w końcu wróciła mi ta świadomość, zauważyłem, że Rose zasnęła w tym samym miejscu. Minąłem ją, szepcząc przy okazji:
— Dobranoc.
~Rano, Miriadę odnaleziono~
Westchnąłem z ulgą po raz kolejny. Przynajmniej siostra się odnalazła. Ale...Czy to aczkolwiek wystraszone, milczące zwierzę mogę nazwać siostrą? Szczęście i radość i tak brały na razie górę nad negatywnymi aspektami całej sprawy. Postanowiłem dać odpocząć Miriadzie po niewątpliwie mocnych przeżyciach i trochę się przejść.
<Rose? :)>
Od Rose do Shiregt'a ,,Nieudane poszukiwanie"
Wieczorem gdy piłam wodę z rzeki, prędko przybiegł do mnie Shiregt. Widocznie czegoś od mnie potrzebował.
- Witaj. Mogę w czymś pomóc. - spytałam się uśmiechając.
- Tak. Choć za mną. - szybko pobiegłam za ogierem. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że jestem na jakimś spotkaniu. Shiregt ogłosił poszukiwanie izabelowatej klaczy o brązowych oczach. Wszyscy się na to zgodzili. W środku nocy, gdy wszyscy spali, my wyruszyliśmy na poszukiwanie. Na początku nic nie widziałam w ciemnościach oprócz drzew. Później usłyszałam podejrzany odgłosy. Niepewnie szłam w kierunku skąd dochodziły te dźwięki. Gdy nagle w oddali zobaczyłam sylwetkę konia, schowałam się w krzakach i z stamtąd obserwowałam tego konia. Koń rozglądał się dookoła i zaglądał za różne krzaki. Wyglądał jakby kogoś szukał. Po chwili obserwacji wykazałam zza krzewów i powoli i cicho szłam w kierunku konia.
- Rose? To ty? - okazało się że był to Shiregt szukający tej klaczy.
- Tak to ja. - z trudem udało mi się zobaczyć Shiregta z powodu ciemności.
- Znalazłaś już tą klacz? - spytał się po chwili ciszy.
- Nie. - westchnęłam. Mina Shiregta posmutniała. Widocznie osoba która zaginęła, pochodziła z jego rodziny.
- To koniec poszukiwań. Wracamy do domu. - oznajmił z smutkiem.
Gdy byliśmy już w domu poszłam jeszcze poskubać trochę trawy. Gdy miałam już iść spać, zobaczyłam Shiregta stojącego na wzgórzu patrzącego na gwiazdy. Podeszłam do ogiera.
- Coś nie tak? - spytał się widząc smutny wyraz twarzy u Shiregta.
<Shiregt?>
- Witaj. Mogę w czymś pomóc. - spytałam się uśmiechając.
- Tak. Choć za mną. - szybko pobiegłam za ogierem. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że jestem na jakimś spotkaniu. Shiregt ogłosił poszukiwanie izabelowatej klaczy o brązowych oczach. Wszyscy się na to zgodzili. W środku nocy, gdy wszyscy spali, my wyruszyliśmy na poszukiwanie. Na początku nic nie widziałam w ciemnościach oprócz drzew. Później usłyszałam podejrzany odgłosy. Niepewnie szłam w kierunku skąd dochodziły te dźwięki. Gdy nagle w oddali zobaczyłam sylwetkę konia, schowałam się w krzakach i z stamtąd obserwowałam tego konia. Koń rozglądał się dookoła i zaglądał za różne krzaki. Wyglądał jakby kogoś szukał. Po chwili obserwacji wykazałam zza krzewów i powoli i cicho szłam w kierunku konia.
- Rose? To ty? - okazało się że był to Shiregt szukający tej klaczy.
- Tak to ja. - z trudem udało mi się zobaczyć Shiregta z powodu ciemności.
- Znalazłaś już tą klacz? - spytał się po chwili ciszy.
- Nie. - westchnęłam. Mina Shiregta posmutniała. Widocznie osoba która zaginęła, pochodziła z jego rodziny.
- To koniec poszukiwań. Wracamy do domu. - oznajmił z smutkiem.
Gdy byliśmy już w domu poszłam jeszcze poskubać trochę trawy. Gdy miałam już iść spać, zobaczyłam Shiregta stojącego na wzgórzu patrzącego na gwiazdy. Podeszłam do ogiera.
- Coś nie tak? - spytał się widząc smutny wyraz twarzy u Shiregta.
<Shiregt?>
Od Fashagara do Dantego ,,Ganianego"
– Na przechadzkę! – krzyknąłem radośnie do mojego taty, mówiąc mu tym samym prawdę. Spojrzałem na siostrę i jej chłopaka, których miny nie wiele mi mówiły, ale ich wyraz pysków nie należał do najprzyjemniejszych.
– A gdzie na tą przechadzkę się wybieracie? – zapytał tata, spoglądając najpierw na mnie, a potem na nich.
– Daleko od klanu! Na przygodę! – wybuchnąłem entuzjazmem. Naprawdę nie wiem co to znaczy, ale będzie świetnie! Tak!
– Nie, to wcale nie tak daleko, wiesz.... Fash jest mały. – tłumaczyła Sirocco, mając przy tym bardzo dziwny ton głosu i minę do niego adekwatną.
– I kiedy zamierzaliście mnie o tym poinformować? – zapytał Hadvegar, będąc przy tym bardzo, ale to bardzo poważnym.
– Oj tato, dobrze wiesz, że Fashagar przesadza. Pobawimy się tutaj niedaleko w ganianego i tyle. – tłumaczyła dalej.
– W ganianego! Tak! – krzyknąłem, po czym dotknąłem tatę chrapami i zaczynałem uciekać. Jestem jak błyskawica! Nikt mnie nie dogoni.
Niestety, ale kiedy się odwróciłem, oni nadal tam stali i o czymś rozmawiali. Nie podobało mi się to, przecież mieliśmy się bawić, tak? Co to ma znaczyć! Chcę się bawić!
Pobiegłem do nich ponownie i zacząłem krzyczeć, że bawimy się w ganianego, ale oni mnie wyraźnie ignorowali. Widząc, że tylko Dante nie za bardzo wtrąca się w rozmowę między tatą, a siostrą, pociągnąłem go za ogon. Ogier odwrócił się do mnie, a ja szeroko się uśmiechnąłem.
– Ganiasz! Bawimy się w ganianego! – podskoczyłem i znowu zacząłem uciekać.
<Dante?>
– A gdzie na tą przechadzkę się wybieracie? – zapytał tata, spoglądając najpierw na mnie, a potem na nich.
– Daleko od klanu! Na przygodę! – wybuchnąłem entuzjazmem. Naprawdę nie wiem co to znaczy, ale będzie świetnie! Tak!
– Nie, to wcale nie tak daleko, wiesz.... Fash jest mały. – tłumaczyła Sirocco, mając przy tym bardzo dziwny ton głosu i minę do niego adekwatną.
– I kiedy zamierzaliście mnie o tym poinformować? – zapytał Hadvegar, będąc przy tym bardzo, ale to bardzo poważnym.
– Oj tato, dobrze wiesz, że Fashagar przesadza. Pobawimy się tutaj niedaleko w ganianego i tyle. – tłumaczyła dalej.
– W ganianego! Tak! – krzyknąłem, po czym dotknąłem tatę chrapami i zaczynałem uciekać. Jestem jak błyskawica! Nikt mnie nie dogoni.
Niestety, ale kiedy się odwróciłem, oni nadal tam stali i o czymś rozmawiali. Nie podobało mi się to, przecież mieliśmy się bawić, tak? Co to ma znaczyć! Chcę się bawić!
Pobiegłem do nich ponownie i zacząłem krzyczeć, że bawimy się w ganianego, ale oni mnie wyraźnie ignorowali. Widząc, że tylko Dante nie za bardzo wtrąca się w rozmowę między tatą, a siostrą, pociągnąłem go za ogon. Ogier odwrócił się do mnie, a ja szeroko się uśmiechnąłem.
– Ganiasz! Bawimy się w ganianego! – podskoczyłem i znowu zacząłem uciekać.
<Dante?>
20.07.2018
Od Mivany ,,Między drzewami (Naadam)"
Igrzyska Naadam - idealna okazja by się nieco rozerwać i udowodnić, że nie jest się słabeuszem. Któż nie chciałby wziąć w nich udziału?
Początkowo, kiedy usłyszałam o tym evencie, pomyślałam, że jest przedmiotem kpin - tak idealny festiwal nie mógł przecież istnieć. Tak mi się przynajmniej wydawało, póki nie słyszałam tej samej pieśni od innych członków stada - że Klan Mroźnej Duszy po raz pierwszy w całej swej historii będzie organizatorem tego święta, które w tym roku odbędzie się nad jeziorem Uws, o którym wiedziałam tylko tyle, że ma obrzydliwy smak i znajduje się na naszych terenach - dla mnie bomba.
Prawie od razu pobiegłam do władcy i zgłosiłam chęć wzięcia udziału w zawodach. Po krótkiej konwersacji mogłam już wybrać się na trening, co od razu uczyniłam. Odeszłam od postoju bazy i odnalazłam dwa drzewa, stojące od siebie w sporawej odległości, a pomiędzy nimi nie znajdowało się nic, oprócz kamienia, który został szybko usunięty z mojego pola widzenia, co mogłoby mi przeszkodzić w treningu.
- Hej. Śmiesznie wyglądasz. Kim jesteś? - zapytał mnie głosy dochodzący gdzieś z góry. Spojrzałam tam i dojrzałam biało - brązowego ptaka.
- Koniem. Mivana mi na imię. A ty..?
- Raróg. Ava. Co robisz?
- Chciałam potrenować trochę bieganie, bo...
- Mogę ci liczyć czas - pisnęła ptaszyna, najwidoczniej dość znudzona.
- Świetnie! Będę biegła od jednego drzewa do drugiego.
Nie byłam zadowolona ani trochę z pierwszego wyniku, wynoszącego 24, więc kręciłam okrążenie za okrążeniem, dopóki nie zmęczyłam się tak bardzo, że dosłownie padłam na pysk.
- Tobie chyba już starczy - pisnęła towarzysząca mi sokolica, stając przede mną.
- Yhm - mruknęłam, nie podnosząc głowy z trawy.
- Powinnaś odpocząć, jeśli nie chcesz się przećwiczyć - dziób mojej nowej znajomej nie zamykał się ani na chwilę.
- A masz jakiś pomysł?
- No...
CDN
Początkowo, kiedy usłyszałam o tym evencie, pomyślałam, że jest przedmiotem kpin - tak idealny festiwal nie mógł przecież istnieć. Tak mi się przynajmniej wydawało, póki nie słyszałam tej samej pieśni od innych członków stada - że Klan Mroźnej Duszy po raz pierwszy w całej swej historii będzie organizatorem tego święta, które w tym roku odbędzie się nad jeziorem Uws, o którym wiedziałam tylko tyle, że ma obrzydliwy smak i znajduje się na naszych terenach - dla mnie bomba.
Prawie od razu pobiegłam do władcy i zgłosiłam chęć wzięcia udziału w zawodach. Po krótkiej konwersacji mogłam już wybrać się na trening, co od razu uczyniłam. Odeszłam od postoju bazy i odnalazłam dwa drzewa, stojące od siebie w sporawej odległości, a pomiędzy nimi nie znajdowało się nic, oprócz kamienia, który został szybko usunięty z mojego pola widzenia, co mogłoby mi przeszkodzić w treningu.
- Hej. Śmiesznie wyglądasz. Kim jesteś? - zapytał mnie głosy dochodzący gdzieś z góry. Spojrzałam tam i dojrzałam biało - brązowego ptaka.
- Koniem. Mivana mi na imię. A ty..?
- Raróg. Ava. Co robisz?
- Chciałam potrenować trochę bieganie, bo...
- Mogę ci liczyć czas - pisnęła ptaszyna, najwidoczniej dość znudzona.
- Świetnie! Będę biegła od jednego drzewa do drugiego.
Nie byłam zadowolona ani trochę z pierwszego wyniku, wynoszącego 24, więc kręciłam okrążenie za okrążeniem, dopóki nie zmęczyłam się tak bardzo, że dosłownie padłam na pysk.
- Tobie chyba już starczy - pisnęła towarzysząca mi sokolica, stając przede mną.
- Yhm - mruknęłam, nie podnosząc głowy z trawy.
- Powinnaś odpocząć, jeśli nie chcesz się przećwiczyć - dziób mojej nowej znajomej nie zamykał się ani na chwilę.
- A masz jakiś pomysł?
- No...
CDN
Od Marabell do Khonkha ,,Prośba na koniec"
- Z wielką chęcią się z tobą przejdę - uśmiechnęłam się do niego życzliwie - Uwielbiam spędzać z tobą popołudnia.
- Zatem chodźmy - ogier odwzajemnił mój uśmiech.
Szliśmy przez połacie zieleni, która tak szybko przechodziła w żółć. Rozmawialiśmy o takich głupotach jak pogoda, nasze najbliższe plany, opowiadaliśmy sobie nawzajem śmieszne historyjki z życia rodzinnego. Niby spacer najnormalniejszy w świecie - jak wszystkich przyjaciół, którzy znaleźli dla siebie czas. A jednak, mimo, że cały czas się śmieliśmy, można było wyczuć napięcie unoszące się w powietrzu, spowodowane wiadomością o mojej niedługiej śmierci.
- Khonkh... Mogę cię prosić o przysługę? - zapytałam poważnym tonem, przerywając radosne pogaduszki.
- Z chęcią, ale, jeśli można wiedzieć, jaką przysługę?
- Czy mógłbyś zająć się Mivaną? I nie chodzi mi o to, że Mikado sobie nie poradzi, bardziej o edukację. Nie byłoby dla ciebie problemem, gdybyś nauczył ją wszystkiego, co powinna wiedzieć arystokratka? Bo widzisz, ja chciałabym, żeby zajęła moje miejsce, kiedy ja... - westchnęłam - odejdę. To moje jedyne dziecko i chciałabym, aby miała dobrą pozycję, żebym nie musiała martwić się o jej rozwój... Ty to rozumiesz, prawda? Na pewno załatwiłeś swoim dzieciom dodatkowe, porządne lekcje, żeby poradziły sobie w życiu. Tak więc... Zrobisz to dla mnie? - skończyłam swój chaotyczny wywód.
< Khonkh? >
- Zatem chodźmy - ogier odwzajemnił mój uśmiech.
Szliśmy przez połacie zieleni, która tak szybko przechodziła w żółć. Rozmawialiśmy o takich głupotach jak pogoda, nasze najbliższe plany, opowiadaliśmy sobie nawzajem śmieszne historyjki z życia rodzinnego. Niby spacer najnormalniejszy w świecie - jak wszystkich przyjaciół, którzy znaleźli dla siebie czas. A jednak, mimo, że cały czas się śmieliśmy, można było wyczuć napięcie unoszące się w powietrzu, spowodowane wiadomością o mojej niedługiej śmierci.
- Khonkh... Mogę cię prosić o przysługę? - zapytałam poważnym tonem, przerywając radosne pogaduszki.
- Z chęcią, ale, jeśli można wiedzieć, jaką przysługę?
- Czy mógłbyś zająć się Mivaną? I nie chodzi mi o to, że Mikado sobie nie poradzi, bardziej o edukację. Nie byłoby dla ciebie problemem, gdybyś nauczył ją wszystkiego, co powinna wiedzieć arystokratka? Bo widzisz, ja chciałabym, żeby zajęła moje miejsce, kiedy ja... - westchnęłam - odejdę. To moje jedyne dziecko i chciałabym, aby miała dobrą pozycję, żebym nie musiała martwić się o jej rozwój... Ty to rozumiesz, prawda? Na pewno załatwiłeś swoim dzieciom dodatkowe, porządne lekcje, żeby poradziły sobie w życiu. Tak więc... Zrobisz to dla mnie? - skończyłam swój chaotyczny wywód.
< Khonkh? >
Od Marabell do Mikada ,,Uciekające szczęście"
Wpatrywałam się w Mivanę, która nic nie mówiła, tylko patrzyła na mnie oczami wielkimi jak ludzkie monety. Po moim pysku spływały łzy, a całe moje ciało drżało jak listek na wietrze.
- Nie - nasza córka kręciła powoli przecząco głową - Nie.
- Mivana, ja... Naprawdę... - jąkałam się, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Nie! - krzyknęła Miva - Niby dlaczego? D-L-A-CZ-E-G-O?
- Słuchaj, jestem zarażona, a lekarstwo, które istnieje... Ono nie jest już dla mnie - powiedziałam na jednym wdechu.
- Nie! Ja... Ja się nie zgadzam! - Mivana nie chciała stanąć z prawdą twarzą w twarz.
Popatrzyłam na Mikada ze smutkiem, który bił również z jego pyska.
- Słońce, posłuchaj...
- Nie, to wy posłuchajcie! Ja się na to nie zgadzam, rozumiesz? Znajdę dla ciebie lekarstwo i cię uratuję! - chciałam już zgasić jej zapał, jednak nie zdążyłam - nasz jedyny potomek postanowił wziąć sprawę w swoje kopyta i popędził w tylko sobie znanym kierunku. To zdecydowanie nie było zachowanie, którego się po niej spodziewałam. Jasne, była dość wybuchowa, ale żeby od razu uciekać? Nawet, jeśli miała dobre zamiary, nie powinna oddalać się bez naszej zgody.
- Mivana! - krzyknęłam za nią, całą mocą, jaką znalazłam w sobie, aż poczułam ból w gardle.
- Mikado, co robimy? - zapytałam, czując, że tracę siłę na to wszystko.
< Mikado? Co robimy z uciekającym szczęściem? >
- Nie - nasza córka kręciła powoli przecząco głową - Nie.
- Mivana, ja... Naprawdę... - jąkałam się, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Nie! - krzyknęła Miva - Niby dlaczego? D-L-A-CZ-E-G-O?
- Słuchaj, jestem zarażona, a lekarstwo, które istnieje... Ono nie jest już dla mnie - powiedziałam na jednym wdechu.
- Nie! Ja... Ja się nie zgadzam! - Mivana nie chciała stanąć z prawdą twarzą w twarz.
Popatrzyłam na Mikada ze smutkiem, który bił również z jego pyska.
- Słońce, posłuchaj...
- Nie, to wy posłuchajcie! Ja się na to nie zgadzam, rozumiesz? Znajdę dla ciebie lekarstwo i cię uratuję! - chciałam już zgasić jej zapał, jednak nie zdążyłam - nasz jedyny potomek postanowił wziąć sprawę w swoje kopyta i popędził w tylko sobie znanym kierunku. To zdecydowanie nie było zachowanie, którego się po niej spodziewałam. Jasne, była dość wybuchowa, ale żeby od razu uciekać? Nawet, jeśli miała dobre zamiary, nie powinna oddalać się bez naszej zgody.
- Mivana! - krzyknęłam za nią, całą mocą, jaką znalazłam w sobie, aż poczułam ból w gardle.
- Mikado, co robimy? - zapytałam, czując, że tracę siłę na to wszystko.
< Mikado? Co robimy z uciekającym szczęściem? >
Od Miriady do Cardinaniego ,,Trzask"
Pocieszyła mnie sama obecność osoby Shiregt'a, kogoś, na kogo mogłam liczyć - sprawiał właściwie wrażenie, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. Wciąż jeszcze, mimo swego dojrzałego wizerunku, ma w sobie coś z tamtego źrebaka. To było najlepsze. Podczas marszu u jego boku przynajmniej nie poświęcałam całej uwagi na czujne rozglądanie się dookoła za każdym szelestem z podświadomym strachem. Gdy dotarliśmy do rodziców, kazali memu bratu odejść i zaopiekować się, jak to ujęli, Dante'ym. Zastanawiałam się, co też może to oznaczać. Coś złego? Spojrzałam po ich pyskach. Wyczytałam z nich tylko dziwny niepokój, ale z nimi jestem bezpieczna. Przełknęłam ślinę. Tymczasem matka westchnęła, przenosząc wzrok na ojca, jakby prosząc, by to on zaczął.
— Wiemy, że to dla ciebie trudny temat... - rzekł spokojnie, ciepło. Ta słodycz stała się jednak przez to podejrzana. - ...ale chcemy mieć świadomość, co tam się wydarzyło.
— O co ci chodzi? - prychnęłam trochę lekceważąco, dodając sobie w ten sposób pewności.
— Córeczko. - rodzicielka przymknęła oczy. - Chcemy ci jedynie pomóc, ale nie znając przyczyny nie mamy takiej możliwości. Co wydarzyło się podczas porwania? - mówiła poważnie, bez zbędnych emocji. Jak to miała w zwyczaju - trafiła perfekcyjnie w sedno. Bolesne sedno.
Potrafiłam wpatrywać się tylko w rodziców w milczeniu. Umysł znów zalała fala obrazów, nie do opisania samymi słowami. Przez dłuższy moment świat stał się nieco zamglony, a następnie przesłoniony kliszą tych wydarzeń. Dwa renifery z kręgu stały przede mną. Odwróć się! Potrząsnęłam łbem, by się opanować. Co ja wyprawiam?
— Miriada? - nieśmiały szept przywołał mnie do rzeczywistości. Zamrugałam jeszcze parę razy dla pewności, po czym podniosłam niemrawo prawą przednią nogę. - Nie bój się. - dodała mama.
— Nie. - mruknęłam krótko jedyne słowo, które ślina przyniosła mi na język. Nie chcę, żeby wiedzieli, jak beznadziejny przypadek wychowali. Jeżeli ktoś ma cierpieć z mojej winy i głupoty, to ja.
— Proszę. - oznajmił z naciskiem ojciec, przybliżając się nieco. Nie doczekał się reakcji, oprócz cofnięcia się do tyłu.
— O co ty prosisz, tato. Jesteś władcą. - odparowałam, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć, żeby w końcu rozmowa zaczęła się kleić.
— I tu masz świętą rację. - przed kolejnym krokiem powstrzymała go matka.
— Mówiłam ci, że to zły pomysł. - mruknęła cicho, jakby opadła z sił. Jej partner pokręcił tylko głową.
— Dobrze. Pamiętaj, że zawsze możesz nam wszystko powiedzieć. - to były jego ostatnie słowa. Para odprowadziła mnie do reszty klanu i tam pozostawiła. Starając się unikać wszelkich rozmyślań na temat poprzedniej rozmowy, zaczęłam skubać trawę. Głód nie żart. W międzyczasie z nadstawionymi uszami wyłapywałam różne końskie plotki, w tym fakt, że medycy zachorowali. Pewnie przydałyby się zioła. Chyba widziałam parę w okolicy - mogłabym szybko wrzucić coś do torby i wrócić, zachowując czujność. Chęć pomocy w tej sprawie okazała się silniejsza. Zarzuciłam sobie bagaż na szyję, po czym wyruszyłam bezszelestnie w pobliskie gęstwiny, nieustannie lustrując wzrokiem otoczenie. Na szczęście rośliny nie pochowały się specjalnie i łatwo było je wyrwać. Moje poszukiwania przerwał nagły trzask łamanego drewna czyimś kopytem.
<Cardinano? Ups :p>
— Wiemy, że to dla ciebie trudny temat... - rzekł spokojnie, ciepło. Ta słodycz stała się jednak przez to podejrzana. - ...ale chcemy mieć świadomość, co tam się wydarzyło.
— O co ci chodzi? - prychnęłam trochę lekceważąco, dodając sobie w ten sposób pewności.
— Córeczko. - rodzicielka przymknęła oczy. - Chcemy ci jedynie pomóc, ale nie znając przyczyny nie mamy takiej możliwości. Co wydarzyło się podczas porwania? - mówiła poważnie, bez zbędnych emocji. Jak to miała w zwyczaju - trafiła perfekcyjnie w sedno. Bolesne sedno.
Potrafiłam wpatrywać się tylko w rodziców w milczeniu. Umysł znów zalała fala obrazów, nie do opisania samymi słowami. Przez dłuższy moment świat stał się nieco zamglony, a następnie przesłoniony kliszą tych wydarzeń. Dwa renifery z kręgu stały przede mną. Odwróć się! Potrząsnęłam łbem, by się opanować. Co ja wyprawiam?
— Miriada? - nieśmiały szept przywołał mnie do rzeczywistości. Zamrugałam jeszcze parę razy dla pewności, po czym podniosłam niemrawo prawą przednią nogę. - Nie bój się. - dodała mama.
— Nie. - mruknęłam krótko jedyne słowo, które ślina przyniosła mi na język. Nie chcę, żeby wiedzieli, jak beznadziejny przypadek wychowali. Jeżeli ktoś ma cierpieć z mojej winy i głupoty, to ja.
— Proszę. - oznajmił z naciskiem ojciec, przybliżając się nieco. Nie doczekał się reakcji, oprócz cofnięcia się do tyłu.
— O co ty prosisz, tato. Jesteś władcą. - odparowałam, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć, żeby w końcu rozmowa zaczęła się kleić.
— I tu masz świętą rację. - przed kolejnym krokiem powstrzymała go matka.
— Mówiłam ci, że to zły pomysł. - mruknęła cicho, jakby opadła z sił. Jej partner pokręcił tylko głową.
— Dobrze. Pamiętaj, że zawsze możesz nam wszystko powiedzieć. - to były jego ostatnie słowa. Para odprowadziła mnie do reszty klanu i tam pozostawiła. Starając się unikać wszelkich rozmyślań na temat poprzedniej rozmowy, zaczęłam skubać trawę. Głód nie żart. W międzyczasie z nadstawionymi uszami wyłapywałam różne końskie plotki, w tym fakt, że medycy zachorowali. Pewnie przydałyby się zioła. Chyba widziałam parę w okolicy - mogłabym szybko wrzucić coś do torby i wrócić, zachowując czujność. Chęć pomocy w tej sprawie okazała się silniejsza. Zarzuciłam sobie bagaż na szyję, po czym wyruszyłam bezszelestnie w pobliskie gęstwiny, nieustannie lustrując wzrokiem otoczenie. Na szczęście rośliny nie pochowały się specjalnie i łatwo było je wyrwać. Moje poszukiwania przerwał nagły trzask łamanego drewna czyimś kopytem.
<Cardinano? Ups :p>
Od Mivany do Mint ,,Zmienność"
Stałam w miejscu, czując się jak totalna idiotka. Po pierwsze, nie pomyślałam wcześniej, że tak cudowny ogier jak Shiregt, mógł już przecież znaleźć klaczkę, a po drugie, głupio to rozegrałam. Gdybym nie dała się ponieść emocjom, na pewno by inaczej wyszło. A teraz będę uchodzić za tępą dzidę, roztapiającą się jak śnieg w pierwsze dni wiosny.
Wzięłam głęboki oddech, by się uspokoić. Nie chciałam przecież stać i beczeć przed całym stadem. Kiedy podniosłam głowę i zobaczyłam kilka kroków przed sobą Shi wraz z tą suką, zaczęłam brać stanowczo za dużo głębokich oddechów.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy mam odejść, jakbym ich nie zauważyła, czy mam podejść i coś powiedzieć - konkretniej kilka ciepłych słów typu ogień i kożuch pod adresem Mint. W końcu zdecydowałam się na, może nie najlepsze, ale najbardziej widowiskowe, wyjście. Pogalopowałam wprost na Mint, która cofnęła się o krok, abym nie wpadła na nią ślizgiem, zatrzymując się na trawie, która nie słynie z dobrej przyczepności.
- Naprawdę musisz być taka okrutna? Lubisz się bawić innymi? Chciałaś wywołać kłótnię lub inne milutkie słowa, bo ci się nudzi, czy jaki masz plan? Doskonale wiedziałaś, że przywleczenie Shiregta do mnie wywoła dość niemiłe uczucia w naszej dwójce, prawda? Cudowną sobie klaczkę wybrałeś, przyszły władco - ukłoniłam się z ironicznym uśmiechem - Ale co mi do tego. Żyjcie sobie szczęśliwie, mam nadzieję, że do Mint dotrze, że takich rzeczy się nie robi. Macie coś do dodania, czy mogę już iść skoczyć w przepaść? - chyba wypadłam zbyt dramatycznie. Plecenie co ślina na język przyniesie, pod wpływem emocji, nawet, jeśli to wszystko jest prawdą, nigdy nie jest dobrym posunięciem. Ale nie cofnie się niczego, trzeba będzie z tym żyć - a ja miałam wrażenie, że przyjedzie mi przez to żyć bez jedynego przyjaciela, na którego natknął mnie los. Moje myśli chyba musiały odbijać się jakoś na mojej twarzy, gdyż oboje stali i przyglądali mi się zawzięcie, otwierając pyski i zamykając je ponownie.
- Naprawdę nie masz nic ciekawszego do dodania? - prychnęła izabelowata - Nie takich żałosnych tekstów się po tobie spodziewałam. Nawet nie można się zakochać - zaczęła odchodzić, jednak się zatrzymała i wróciła - Władca nie mógł żyć w niepewności. W końcu musiałam go tu przywlec, nie?
- Niepewności? Jest pewny, że go kochasz, że ja czuję do niego więcej, niż on. Więc o co ci chodzi? - podniosłam głowę, patrząc na nią z pogardą.
- Nie wyglądał na takiego, który zna twoje uczucia. Domyśl się, że nie każdy będzie od razu wiedział o co chodzi. Przyznam, że też przez długi czas się tego nie spodziewałam. A gdybyś nie odwalała histerii może by tu został - dopiero zauważyłam, że Shiregt dyplomatycznie się wycofał. A to szczwana bestia.
Ja jednak, skoro już zaczęłam gorącą dyskusję, musiałam ją zakończyć.
- On wiedział. Moja matka mu powiedziała - powiedziałam, przypominając sobie ostatni incydent z podsłuchiwaniem rozmów naszych rodziców.
- To odwołaj się do czwartego zdania - jednak zanim zdążyłam cokolwiek wymyśleć, dorzuciła - Mi też byłby ciężko coś takiego przyjąć.
- Komuś się zebrało na szczerości - przewróciłam oczami i robiłam minę, jak zawsze, kiedy nie jest pewna swoich uczuć.
- Próbuję grzecznie wczuć się w twoją sytuację, ale najwyraźniej komuś tak odbiła palma... Pewnie powiesz, że mnie. To prawda. Ta palma to miłość. Jestem chora na skomplikowaną chorobę - poetycko odezwała się klaczka.
- 0, doprawdy? Zatem panuje epidemia - uśmiechnęłam się słabo.
- Od zawsze panowała. Inaczej nie byłoby ciebie, mnie ani obiektu naszych westchnień - prychnęła z pogardą.
Skuliłam się, czując, jak cała pewność siebie ulatnia się ze mnie.
- Choć nie jestem całkowicie pewna czy poprzednie zdanie całkowicie mnie dotyczy. Rodząc się w nielegalnej hodowli - głos klaczki się załamał.
Spojrzałam na nią, dalej zniżając się ku ziemi.
- Skurczyłaś się w praniu? - zapytała ze śmiechem, podnosząc moją głowę kopytem - Wstawaj!
- Mint, ja... Po tym, jak dzisiaj skreśliłam jakąkolwiek znajomość z tobą i jedyną w życiu przyjaźń z Shi, chyba na prawdę nie pozostaje mi nic, jak rzucić się w pierwszą - lepszą przepaść - mruknęłam.
- I po co się poddajesz? Gdybym się poddała nie byłoby mojej pary z Shi - odparła klaczka, patrząc w niebo.
- Bo z tobą nie wygram. Nawet po tym, co zrobiłam, pomogłaś mi wstać. Shi dobrze trafił, a ja... jestem taką idiotką - nie dawałam się pocieszyć i zaczynałam się czuć, jakby moje życie było najgorszym, jakiego może doświadczyć koń.
- Moi rodzice... nie żyją - z oczu Mint zaczęły cieknąć łzy. Nie rozumiałam, dlaczego mi o tym powiedziała, ale uświadomiłam sobie, ze może wcale nie jest tak źle - Widziałaś kiedyś jakąkolwiek grupkę przyjaciół? - zapytała, zmieniając szybko temat.
- Oczywiście. Moich rodziców i Khonkha chociażby. A co? - coraz bardziej gubiłam się w plątaninie jej myśli.
- Kto wśród nich był najbardziej lubiany? Osoba, która miała niskie poczucie własnej wartości czy odwrotnie?
- Oni wszyscy mają wysokie. Tak myślę... - odpowiedziałam szybko, czekając, aż rozwinie swoją myśl.
- Hm... Ale może tak do końca nie jest? - dociekała klaczka - Zastanów się.
- Mój ojciec... Ale czekaj, do czego dążysz? - w końcu nie wytrzymałam braku konkretów.
- Do tego żebyś czuła się doceniana i lubiana... - teraz naprawdę byłam skonsternowana.
- Przez kogo? Ja na miejscu Shi bym się do mnie już nie zbliżała nawet na kilkaset kroków. A reszta... YyY - pokręciłam przecząco głową, dając znać, że znajomość z innymi nastolatkami rozpadłaby się w mgnieniu oka.
- Jak myślisz, ja nie zmienię twoich poglądów...
- Niby kogo miałaś na myśli? Teraz tylko moi rodzice mnie lubią. No chyba, ze oni też nie, bo ich denerwuję... - znowu zaczęłam użalać się nad sobą.
- A ty? Lubisz siebie?
- Po tym, co dzisiaj odstawiłam, nie jestem pewna - nie do końca zamierzenie, zrobiłam żałosną minę - Czekaj... ty masz rację! Po co mi inni? Ja wystarczę sama sobie! To chciałaś mi powiedzieć, prawda? - zadziwiające, ale Mint powiedziała w końcu coś, co mi się spodobało.
- Nie - wypowiedź krótka i równie mało znacząca, jak jedno źdźbło trawy.
- Nie? Trudno. To mi się podoba. Stanę się samowystarczalna - pogrążyłam się w wizji swojej doskonałości.
- A Dante? - nawet po Mint nie spodziewałam się wyciągania postaci księcia.
- Dante? - prychnęłam rozbawiona - To indywiduum wylądowało przeze mnie w pokrzywach. Ładny start, co nie?
- Myślę, że wszyscy w duchu cię lubią - Mint próbowała naprawić swój błąd, chociaż mi bardzo spodobał się mój nowy cel życiowy.
- Chyba głęboko. Dlaczego JA miałabym błagać o przyjaźń? Nikt mnie nie prosił o rozmowę, więc stracili znajomość ze mną.
- A co ze mną? Gdybym cię nienawidziła to dawno bym odeszła z prychnięciem.
- Sugerujesz, że mnie lubisz, mimo, że dalej mam wielką ochotę odbić twojego faceta? - popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Mint zaczynała być bardziej dziwna od Dantego, a to naprawdę spore osiągnięcie.
- Może nie uwielbiam... Ale wiem, że każdemu zdarza się chwila słabości. Chociaż to jak na mnie nawrzeszczałaś dobrze mnie nie znając, dało ci mały minus.
'Mały minus? Tak jakbym kiedykolwiek chciała się z tobą zakolegować' - miałam już to powiedzieć, ale nie chciało mi się z nią dłużej spierać.
- Ale musisz przyznać, że w tobie też by coś buzowało, jakby ktoś przyznał ci się, że chodzi z miłością twojego życia, a potem ją przyprowadził.
- A nie mówiłam ci już tego? - zapytała klaczka.
- Być może. Nie mam nieograniczonej pamięci - ostanie zdanie mruknęłam tak cicho, że nie miałam pojęcia, czy tamta to usłyszała.
- Hm... Mivana?
- Tak?
- A ty mnie lubisz?
- J-ja? - popatrzyłam na nią całkowicie oszołomiona. Ona naprawdę chciała wiedzieć, co ja o niej sądzę? Chociaż, w sumie, to co ja o niej sądzę? - Możesz być... - po chwili stwierdziłam niepewnym głosem, do końca nie dowierzając sobie, że to powiedziałam.
- Kim? - klaczka najwidoczniej nie rozumiała frazy ,,Możesz być".
- Możesz być koło mnie i cię nie zabiję - uśmiechnęłam się na oparach poczucia humor.
- Trochę nieufnie traktuje tą wiadomość - śmiech klaczki odbił się echem od ścian kotliny, w której się zatrzymaliśmy.
- Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - uśmiechnęłam się drapieżnie - Wiesz, zapomniałam, ze przed chwilą cię nienawidziłam.
- Szybko zmieniasz nastroje - zauważyła Mint.
- Ty też - odparłam.
- To mamy wspólną cechę. To już dobry początek - Mint pokiwała głową zamyślona. Zastanawiałam się, czy ja też wyglądam jak idiotka, kiedy gdzieś odpływam.
- Początek czego? - zapytałam się, chcąc się upewnić, co klaczka miała na myśli.
- Naszej relacji bez zabijania się - znowu się zaśmiała. Jak dla mnie, było tego trochę za dużo.
- Skąd wiedziałam, ze to powiesz? - zapytałam, szczęśliwa, że w końcu udało mi się złapać koniec nici składającej się na mózg mojej rówieśniczki.
- Może jestem przewidywalna - mruknęła.
- A może myślimy podobnie? Pewnie zaraz mi powiesz, że zostaniesz strategiem - wzdrygnęłam się na samą myśli o konieczności współpracy z tą konkretną istotą.
- Ha, tego to jeszcze sama nie wiem - miałam nadzieję, że nigdy się nie dowiem.
Zerwał się silny, zimny wiatr, który, bawiąc się moją grzywką, postanowił zasłonić mi postać Mint. Zauważyłam, ze stado powoli zacieśnia się, gdyż, jak wiadomo, w grupie zawsze jest cieplej. Pośród tłumu zauważyłam swoich rodziców, którzy zbliżali się do lekarza.
'Ciekawe, co oni tam idą' - zastanawiałam się, całkowicie ignorując klaczkę, która milczała, patrząc w tym samym kierunku, co ja.
- Ym... Wiesz, ja już może wrócę do rodziców. A, Mint - oficjalnie się nie lubimy, a ja realizuję swój plan zostania silną, niezależną osobistością. Jasne?
'A Shiregt i tak będzie mój' - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Jak wolisz, mówię rób ze swoim życiem co chcesz - uśmiechnęła się również, zapewne z myślą, że szczerzyłam się do niej.
Oddaliłam się od klaczki, wciąż zastanawiając się, jakim cudem nie chcemy sobie wydziobać oczu.
'Przecież to normalne, że chce się zabić kogoś, kto jest zakochany w tym samym ogierze, co ty. W dodatku, jeśli oni zostali już parą. A mimo to, z jakiegoś powodu, ona woli się ze mną kolegować. A przynajmniej tak wywnioskowałam z naszej rozmowy. Notabene, dość chaotycznej konwersacji. Przecież to było, i jest, czyste szaleństwo. Jak ja mogłam dać się w coś takiego wplątać? Trzeba było siedzieć i się nie odzywać, poderwać Shiregta, on by zerwał z Mint, wszystko by było dobrze. Głupie serce, czemu ty lubisz tak wszystko komplikować?' - zawzięcie rozmyślałam, stępem zbliżając się do reszty klanu.
W końcu przebiłam się do swoich rodziców. Akurat odchodzili od medyka, który nazywał się chyba Hadvegar, jeśli dobrze pamiętałam.
- Hej mamo, tato - przywitałam się z nimi.
- Cześć Mivana. Dobrze się bawiłaś ze znajomymi? - ojciec uśmiechną się do mnie, choć widać było, że stara się ukryć ciemniejsze emocje.
- Mamo, mogę z tobą porozmawiać? Na osobności? - zapytałam. Rodzice popatrzyli na siebie trochę zdziwieni, ale w końcu moja rodzicielka odeszła ze mną od reszty klanu.
- Co się dzieje, masz jakieś kłopoty? - gniadoszka była widocznie dość przejęta tym, co mogło mi się stać.
- Wiem, że żyjesz już trochę - jej pysk wyrażał 'Wcale nie jestem taka stara' - i chciałam się ciebie zapytać, co byś zrobiła, gdyby się okazało, że... No ogierek, w którym się kochasz, ma już dziewczynę?
Klacz zamyśliła się, wpatrując się w drzewa, jakby chciała policzyć wszystkie liście, które na nich zostały.
- Chciałabym powiedzieć, że dałabym sobie siana, gdyby był szczęśliwy z klaczą, z którą aktualnie jest. Ale, to nie jest takie proste. Będąc szczerą, próbowałabym go odbić.
- Ale jak? - zapytałam. Byłam kompletną nogą w sprawach miłosnych, a potrzebowałam planu.
- Nie byłabym nachalna. Chodziłabym z nim na spacery, rozmawiała, pokazywała z jak najlepszej strony....
- A jeżeli on jest na ciebie obrażony, bo zrobiłaś coś głupiego? - uśmiechnęłam się przepraszająco.
- To... Zaprzyjaźniłabym się z jego drugą połówką.
- Co?! Mamo, nie masz przypadkiem gorączki? Przecież nie mogę, ona, ja... Boże, nie! - zaplątałam się we własnej wypowiedzi i myślach. Jasne, mogłam nie zabijać i tolerować Mint, ale przyjaźnić się z nią? Przecież to nie możliwe.
- Pomyśli. Jeśli zbliżysz się do niej, zbliżysz się także do niego. Pokażesz, że wcale nie jesteś taka zła i możesz dobrze bawić się nawet z wrogiem. Jak będziecie przyjaciółkami, z pewnością nie będzie miała nic przeciwko spędzaniu czasu we trójkę. Ponownie zbliżysz się do Shi i...
- Skąd wiesz, że to Shiregt? - zapytałam, czując się mocno zażenowana, chociaż wiedziałam, że moja matka odkryła już, kto jest obiektem moich uczuć.
W odpowiedzi dostałam spojrzenie mówiące ,,Ja wiem wszystko"
- I przy okazji odciągniesz od niego jego dziewczynę.
- Ten plan jest taki zmyślny... Czemu sama na niego nie wpadłam?
- Bo nie jesteś mną - matka prychnęła ze śmiechem.
- Dzięki wielkie! - krzyknęłam na odchodne.
~Następnego dnia rano~
Zauważyłam Mint przeżuwającą trawę w pewnej odległości od stada, jednak wciąż na widoku. Potruchtałam do niej dumnym krokiem i zatrzymałam się tuż przy jej schylonym pysku.
- Hm? - zapytała, podnosząc głowę i spoglądając mi w oczy.
- Wiesz, Mint, pomyślałam sobie, że... Jeśli już stwierdziłaś, że nie jestem aż taka zła, to może byśmy się przeszły razem? - szybko podałam jedną z rzeczy, którą przyjaciele robią razem.
- Jak chcesz - powiedziała obojętnie - Kiedyś miałam do ciebie jeszcze lepsze odczucia, ale wszystko schrzaniłaś... - powiedziała, gdy oddaliłyśmy się trochę.
- Chcę to naprawić - powiedziałam, machając głową, aby pozbyć się z grzywy listka, który przypuścił szturm na moją fryzurę. Przyczepił się jednak tak bardzo, że bez pomocy Mint się nie obeszło.
- Może ci pomogłam i ocaliłam przed złymi myślami, żeby nie mieć plamy na sumieniu, ale od tego już chcesz wszystko naprawiać? Z klaczą, która chodzi z miłością twojego życia? - niestety klaczka okazała się bardziej podejrzliwa, niż myślałam.
- Masz niezłe pomysły. Zraziłam do siebie Shi. A siedzieć cały czas samotnie nie mam zamiaru, więc... - skłamałam szybko, patrząc w oczy mojej rywalce, aby dodać trochę realizmu.
- Powala mnie twoja zmienność. Jeszcze wczoraj twierdziłaś, że chcesz być samotna - stwierdziła ironicznie.
- Samotna, ale nie aż tak bardzo. Wciąż jestem tą ambiwertyczką, nie? - uargumentowałam swoją chęć zbliżenia się do niej. Co z tego, że nie była szczera.
- Ta... Skoro tak sądzisz, to musi tak być - klaczka nie wydawała się być usatysfakcjonowana moją wypowiedzią.
- Dlaczego miałabym kłamać?
Coraz bardziej oddalałyśmy się od klanu. Jeśli dalej chciałyśmy iść prosto, musiałybyśmy wejść na wzniesienie, a ja nie miałam na to zbytniej ochoty.
- Nie o to mi chodzi. Ja i tak nie mogę tego stwierdzić. W końcu nie jestem dwoma grupami, które mają z tobą kontakt i uważają, że znają nie tą samą osobę. A to cecha ambiwertyka - w jej głosie nie skrywały się żadne uczucia, co nadawało trochę grozy jej wypowiedzi.
- Masz skomplikowany tok myślenia - powiedziałam, zmieniając śliski temat.
- Dobrze wiedzieć - mruknęła.
- Naprawdę. Nigdy nie potrafię dociec, co się dzieje w twojej głowie. Twoje wypowiedzi są niespodziewane i czasami aż nazbyt dwuznaczne - starałam się pociągnąć temat, gdyż nie potrafiłam znaleźć innego.
- To miał być komplement? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ani komplement, ani obelga. Po prostu stwierdzenie.
- To pozytywnie - uśmiechnęła się - Przynajmniej nikt nie daje mi obelg za moje wypowiedzi.
- Choć raz stwierdziłaś, że moja wypowiedź jest pozytywna - odwzajemniłam minę.
Nie dostałam żadnej odpowiedzi, a jedynie jakiś pomruk. Zbliżałyśmy się do pagórka, który aktualnie zasłaniał słońce.
- Hm... To, masz jakieś miejsce, w które byśmy mogły pójść? - zapytałam, licząc na szybką zmianę kierunku.
- Przyznam się szczerze, że nie mam zbytniego obeznania w terenie - dla potwierdzenia swoich słów, palomino pokręciła głową na boki, przyglądając się otoczeniu, jakby była tu pierwszy raz w życiu.
- Tak więc, idźmy po prostu przed siebie. Przynajmniej będzie łatwo znaleźć się później - powiedziałam, godząc się z losem, który pchał mnie z jakiegoś powodu na wzniesienie przed nami.
- Nie wiem. Z moim zmysłem orientacji w terenie wszystko jest możliwe.
Prychnęłam z rozbawieniem. Przerażające było to, że jakaś moja część naprawdę zaczynała lubić Mint.
- Która pierwsza na szczycie? - zaproponowałam, gdyż powoli nudziło mi się suche gadanie i truchtanie.
- Ta, która jest szybsza - odparła ze śmiechem.
- To się zaraz okaże, mądralo. Raz... Dwa... Trzy... Start! - krzyknęłam, ruszając od razu z kopyta.
Biegłyśmy łeb w łeb, chociaż wkładałam wszystkie swoje siły w ruchy. Po przebyciu połowy trasy, Mint zaczęła mnie wyprzedać. Wydawało mi się, że znalazła w sobie jakąś zapasową energię, chociaż brak takowej u mnie także działał jej na kopyto. W końcu dopadła szczyt ze zwycięskim uśmiechem i zaczęła stawać dęba, wciąż śmiejąc się zadowolona.
- Wygrałam - powiedziała, kiedy minęłam jej bok.
- Nie dało się nie zauważyć - mruknęłam.
Wtem mój wzrok przykuła ogromna dziura, znajdująca się przed nami. Z jej ścian wystawało wiele półek skalnych, po których, przy użyciu odrobiny sprytu i siły, można było się dostać na dół.
- Ej, tam da się zejść - machnęłam głową w stronę wgłębienia.
- Jeśli chcesz wybuchnąć - droga wolna - Mint najwidoczniej myślała, że to jakiś wulkan.
- Żartujesz? Patrz tam na dół. Trawa. Boisz się trawy? - spojrzałam na nią z politowaniem, podśmiechując się pod nosem.
- Wybuchnąć z całej złości nagromadzonej i stworzyć nowy krater oczywiście - klaczka zaimprowizowała, co oczywiście wywołało mój śmiech.
- To co, próbujemy się tam dostać? - zapytałam, podekscytowana wizją małej wyprawy.
- Hmm... Wolę ufać twoim wyborom.
- No to za mną - krzyknęłam, podchodząc do krawędzi i skacząc na pierwszą półkę - Idziesz? - cofnęłam się trochę, robiąc miejsce dla Mint.
- Tak - skoczyła i znalazła się koło mnie. Już miałam pójść dalej, kiedy klaczka spadła na sam dół.
- Mint?! Żyjesz tam?! - zapytałam, naprawdę przerażona.
- Tak - uspokoiłam się. Jeśli była w stanie normalnie mówić, to znaczy, że nic wielkiego jej się nie stało - Trochę się poharatałam, ale wynagradza to zabawa przy spadaniu w dół.
- Ja bym tego nie nazwała zabawą. Pozwolisz, że ja zejdę tradycyjnym sposobem - przeskoczyłam poziom niżej.
Kiedy zeszłam na sam dół, zastałam Mint. Jej sierść była poprzecinana czerwonymi plamami, jednak ona zdawała się nie zwracać na to uwagi. Stała, przyglądając mi się z uśmiechem.
< Mint? >
Wzięłam głęboki oddech, by się uspokoić. Nie chciałam przecież stać i beczeć przed całym stadem. Kiedy podniosłam głowę i zobaczyłam kilka kroków przed sobą Shi wraz z tą suką, zaczęłam brać stanowczo za dużo głębokich oddechów.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy mam odejść, jakbym ich nie zauważyła, czy mam podejść i coś powiedzieć - konkretniej kilka ciepłych słów typu ogień i kożuch pod adresem Mint. W końcu zdecydowałam się na, może nie najlepsze, ale najbardziej widowiskowe, wyjście. Pogalopowałam wprost na Mint, która cofnęła się o krok, abym nie wpadła na nią ślizgiem, zatrzymując się na trawie, która nie słynie z dobrej przyczepności.
- Naprawdę musisz być taka okrutna? Lubisz się bawić innymi? Chciałaś wywołać kłótnię lub inne milutkie słowa, bo ci się nudzi, czy jaki masz plan? Doskonale wiedziałaś, że przywleczenie Shiregta do mnie wywoła dość niemiłe uczucia w naszej dwójce, prawda? Cudowną sobie klaczkę wybrałeś, przyszły władco - ukłoniłam się z ironicznym uśmiechem - Ale co mi do tego. Żyjcie sobie szczęśliwie, mam nadzieję, że do Mint dotrze, że takich rzeczy się nie robi. Macie coś do dodania, czy mogę już iść skoczyć w przepaść? - chyba wypadłam zbyt dramatycznie. Plecenie co ślina na język przyniesie, pod wpływem emocji, nawet, jeśli to wszystko jest prawdą, nigdy nie jest dobrym posunięciem. Ale nie cofnie się niczego, trzeba będzie z tym żyć - a ja miałam wrażenie, że przyjedzie mi przez to żyć bez jedynego przyjaciela, na którego natknął mnie los. Moje myśli chyba musiały odbijać się jakoś na mojej twarzy, gdyż oboje stali i przyglądali mi się zawzięcie, otwierając pyski i zamykając je ponownie.
- Naprawdę nie masz nic ciekawszego do dodania? - prychnęła izabelowata - Nie takich żałosnych tekstów się po tobie spodziewałam. Nawet nie można się zakochać - zaczęła odchodzić, jednak się zatrzymała i wróciła - Władca nie mógł żyć w niepewności. W końcu musiałam go tu przywlec, nie?
- Niepewności? Jest pewny, że go kochasz, że ja czuję do niego więcej, niż on. Więc o co ci chodzi? - podniosłam głowę, patrząc na nią z pogardą.
- Nie wyglądał na takiego, który zna twoje uczucia. Domyśl się, że nie każdy będzie od razu wiedział o co chodzi. Przyznam, że też przez długi czas się tego nie spodziewałam. A gdybyś nie odwalała histerii może by tu został - dopiero zauważyłam, że Shiregt dyplomatycznie się wycofał. A to szczwana bestia.
Ja jednak, skoro już zaczęłam gorącą dyskusję, musiałam ją zakończyć.
- On wiedział. Moja matka mu powiedziała - powiedziałam, przypominając sobie ostatni incydent z podsłuchiwaniem rozmów naszych rodziców.
- To odwołaj się do czwartego zdania - jednak zanim zdążyłam cokolwiek wymyśleć, dorzuciła - Mi też byłby ciężko coś takiego przyjąć.
- Komuś się zebrało na szczerości - przewróciłam oczami i robiłam minę, jak zawsze, kiedy nie jest pewna swoich uczuć.
- Próbuję grzecznie wczuć się w twoją sytuację, ale najwyraźniej komuś tak odbiła palma... Pewnie powiesz, że mnie. To prawda. Ta palma to miłość. Jestem chora na skomplikowaną chorobę - poetycko odezwała się klaczka.
- 0, doprawdy? Zatem panuje epidemia - uśmiechnęłam się słabo.
- Od zawsze panowała. Inaczej nie byłoby ciebie, mnie ani obiektu naszych westchnień - prychnęła z pogardą.
Skuliłam się, czując, jak cała pewność siebie ulatnia się ze mnie.
- Choć nie jestem całkowicie pewna czy poprzednie zdanie całkowicie mnie dotyczy. Rodząc się w nielegalnej hodowli - głos klaczki się załamał.
Spojrzałam na nią, dalej zniżając się ku ziemi.
- Skurczyłaś się w praniu? - zapytała ze śmiechem, podnosząc moją głowę kopytem - Wstawaj!
- Mint, ja... Po tym, jak dzisiaj skreśliłam jakąkolwiek znajomość z tobą i jedyną w życiu przyjaźń z Shi, chyba na prawdę nie pozostaje mi nic, jak rzucić się w pierwszą - lepszą przepaść - mruknęłam.
- I po co się poddajesz? Gdybym się poddała nie byłoby mojej pary z Shi - odparła klaczka, patrząc w niebo.
- Bo z tobą nie wygram. Nawet po tym, co zrobiłam, pomogłaś mi wstać. Shi dobrze trafił, a ja... jestem taką idiotką - nie dawałam się pocieszyć i zaczynałam się czuć, jakby moje życie było najgorszym, jakiego może doświadczyć koń.
- Moi rodzice... nie żyją - z oczu Mint zaczęły cieknąć łzy. Nie rozumiałam, dlaczego mi o tym powiedziała, ale uświadomiłam sobie, ze może wcale nie jest tak źle - Widziałaś kiedyś jakąkolwiek grupkę przyjaciół? - zapytała, zmieniając szybko temat.
- Oczywiście. Moich rodziców i Khonkha chociażby. A co? - coraz bardziej gubiłam się w plątaninie jej myśli.
- Kto wśród nich był najbardziej lubiany? Osoba, która miała niskie poczucie własnej wartości czy odwrotnie?
- Oni wszyscy mają wysokie. Tak myślę... - odpowiedziałam szybko, czekając, aż rozwinie swoją myśl.
- Hm... Ale może tak do końca nie jest? - dociekała klaczka - Zastanów się.
- Mój ojciec... Ale czekaj, do czego dążysz? - w końcu nie wytrzymałam braku konkretów.
- Do tego żebyś czuła się doceniana i lubiana... - teraz naprawdę byłam skonsternowana.
- Przez kogo? Ja na miejscu Shi bym się do mnie już nie zbliżała nawet na kilkaset kroków. A reszta... YyY - pokręciłam przecząco głową, dając znać, że znajomość z innymi nastolatkami rozpadłaby się w mgnieniu oka.
- Jak myślisz, ja nie zmienię twoich poglądów...
- Niby kogo miałaś na myśli? Teraz tylko moi rodzice mnie lubią. No chyba, ze oni też nie, bo ich denerwuję... - znowu zaczęłam użalać się nad sobą.
- A ty? Lubisz siebie?
- Po tym, co dzisiaj odstawiłam, nie jestem pewna - nie do końca zamierzenie, zrobiłam żałosną minę - Czekaj... ty masz rację! Po co mi inni? Ja wystarczę sama sobie! To chciałaś mi powiedzieć, prawda? - zadziwiające, ale Mint powiedziała w końcu coś, co mi się spodobało.
- Nie - wypowiedź krótka i równie mało znacząca, jak jedno źdźbło trawy.
- Nie? Trudno. To mi się podoba. Stanę się samowystarczalna - pogrążyłam się w wizji swojej doskonałości.
- A Dante? - nawet po Mint nie spodziewałam się wyciągania postaci księcia.
- Dante? - prychnęłam rozbawiona - To indywiduum wylądowało przeze mnie w pokrzywach. Ładny start, co nie?
- Myślę, że wszyscy w duchu cię lubią - Mint próbowała naprawić swój błąd, chociaż mi bardzo spodobał się mój nowy cel życiowy.
- Chyba głęboko. Dlaczego JA miałabym błagać o przyjaźń? Nikt mnie nie prosił o rozmowę, więc stracili znajomość ze mną.
- A co ze mną? Gdybym cię nienawidziła to dawno bym odeszła z prychnięciem.
- Sugerujesz, że mnie lubisz, mimo, że dalej mam wielką ochotę odbić twojego faceta? - popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Mint zaczynała być bardziej dziwna od Dantego, a to naprawdę spore osiągnięcie.
- Może nie uwielbiam... Ale wiem, że każdemu zdarza się chwila słabości. Chociaż to jak na mnie nawrzeszczałaś dobrze mnie nie znając, dało ci mały minus.
'Mały minus? Tak jakbym kiedykolwiek chciała się z tobą zakolegować' - miałam już to powiedzieć, ale nie chciało mi się z nią dłużej spierać.
- Ale musisz przyznać, że w tobie też by coś buzowało, jakby ktoś przyznał ci się, że chodzi z miłością twojego życia, a potem ją przyprowadził.
- A nie mówiłam ci już tego? - zapytała klaczka.
- Być może. Nie mam nieograniczonej pamięci - ostanie zdanie mruknęłam tak cicho, że nie miałam pojęcia, czy tamta to usłyszała.
- Hm... Mivana?
- Tak?
- A ty mnie lubisz?
- J-ja? - popatrzyłam na nią całkowicie oszołomiona. Ona naprawdę chciała wiedzieć, co ja o niej sądzę? Chociaż, w sumie, to co ja o niej sądzę? - Możesz być... - po chwili stwierdziłam niepewnym głosem, do końca nie dowierzając sobie, że to powiedziałam.
- Kim? - klaczka najwidoczniej nie rozumiała frazy ,,Możesz być".
- Możesz być koło mnie i cię nie zabiję - uśmiechnęłam się na oparach poczucia humor.
- Trochę nieufnie traktuje tą wiadomość - śmiech klaczki odbił się echem od ścian kotliny, w której się zatrzymaliśmy.
- Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - uśmiechnęłam się drapieżnie - Wiesz, zapomniałam, ze przed chwilą cię nienawidziłam.
- Szybko zmieniasz nastroje - zauważyła Mint.
- Ty też - odparłam.
- To mamy wspólną cechę. To już dobry początek - Mint pokiwała głową zamyślona. Zastanawiałam się, czy ja też wyglądam jak idiotka, kiedy gdzieś odpływam.
- Początek czego? - zapytałam się, chcąc się upewnić, co klaczka miała na myśli.
- Naszej relacji bez zabijania się - znowu się zaśmiała. Jak dla mnie, było tego trochę za dużo.
- Skąd wiedziałam, ze to powiesz? - zapytałam, szczęśliwa, że w końcu udało mi się złapać koniec nici składającej się na mózg mojej rówieśniczki.
- Może jestem przewidywalna - mruknęła.
- A może myślimy podobnie? Pewnie zaraz mi powiesz, że zostaniesz strategiem - wzdrygnęłam się na samą myśli o konieczności współpracy z tą konkretną istotą.
- Ha, tego to jeszcze sama nie wiem - miałam nadzieję, że nigdy się nie dowiem.
Zerwał się silny, zimny wiatr, który, bawiąc się moją grzywką, postanowił zasłonić mi postać Mint. Zauważyłam, ze stado powoli zacieśnia się, gdyż, jak wiadomo, w grupie zawsze jest cieplej. Pośród tłumu zauważyłam swoich rodziców, którzy zbliżali się do lekarza.
'Ciekawe, co oni tam idą' - zastanawiałam się, całkowicie ignorując klaczkę, która milczała, patrząc w tym samym kierunku, co ja.
- Ym... Wiesz, ja już może wrócę do rodziców. A, Mint - oficjalnie się nie lubimy, a ja realizuję swój plan zostania silną, niezależną osobistością. Jasne?
'A Shiregt i tak będzie mój' - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Jak wolisz, mówię rób ze swoim życiem co chcesz - uśmiechnęła się również, zapewne z myślą, że szczerzyłam się do niej.
Oddaliłam się od klaczki, wciąż zastanawiając się, jakim cudem nie chcemy sobie wydziobać oczu.
'Przecież to normalne, że chce się zabić kogoś, kto jest zakochany w tym samym ogierze, co ty. W dodatku, jeśli oni zostali już parą. A mimo to, z jakiegoś powodu, ona woli się ze mną kolegować. A przynajmniej tak wywnioskowałam z naszej rozmowy. Notabene, dość chaotycznej konwersacji. Przecież to było, i jest, czyste szaleństwo. Jak ja mogłam dać się w coś takiego wplątać? Trzeba było siedzieć i się nie odzywać, poderwać Shiregta, on by zerwał z Mint, wszystko by było dobrze. Głupie serce, czemu ty lubisz tak wszystko komplikować?' - zawzięcie rozmyślałam, stępem zbliżając się do reszty klanu.
W końcu przebiłam się do swoich rodziców. Akurat odchodzili od medyka, który nazywał się chyba Hadvegar, jeśli dobrze pamiętałam.
- Hej mamo, tato - przywitałam się z nimi.
- Cześć Mivana. Dobrze się bawiłaś ze znajomymi? - ojciec uśmiechną się do mnie, choć widać było, że stara się ukryć ciemniejsze emocje.
- Mamo, mogę z tobą porozmawiać? Na osobności? - zapytałam. Rodzice popatrzyli na siebie trochę zdziwieni, ale w końcu moja rodzicielka odeszła ze mną od reszty klanu.
- Co się dzieje, masz jakieś kłopoty? - gniadoszka była widocznie dość przejęta tym, co mogło mi się stać.
- Wiem, że żyjesz już trochę - jej pysk wyrażał 'Wcale nie jestem taka stara' - i chciałam się ciebie zapytać, co byś zrobiła, gdyby się okazało, że... No ogierek, w którym się kochasz, ma już dziewczynę?
Klacz zamyśliła się, wpatrując się w drzewa, jakby chciała policzyć wszystkie liście, które na nich zostały.
- Chciałabym powiedzieć, że dałabym sobie siana, gdyby był szczęśliwy z klaczą, z którą aktualnie jest. Ale, to nie jest takie proste. Będąc szczerą, próbowałabym go odbić.
- Ale jak? - zapytałam. Byłam kompletną nogą w sprawach miłosnych, a potrzebowałam planu.
- Nie byłabym nachalna. Chodziłabym z nim na spacery, rozmawiała, pokazywała z jak najlepszej strony....
- A jeżeli on jest na ciebie obrażony, bo zrobiłaś coś głupiego? - uśmiechnęłam się przepraszająco.
- To... Zaprzyjaźniłabym się z jego drugą połówką.
- Co?! Mamo, nie masz przypadkiem gorączki? Przecież nie mogę, ona, ja... Boże, nie! - zaplątałam się we własnej wypowiedzi i myślach. Jasne, mogłam nie zabijać i tolerować Mint, ale przyjaźnić się z nią? Przecież to nie możliwe.
- Pomyśli. Jeśli zbliżysz się do niej, zbliżysz się także do niego. Pokażesz, że wcale nie jesteś taka zła i możesz dobrze bawić się nawet z wrogiem. Jak będziecie przyjaciółkami, z pewnością nie będzie miała nic przeciwko spędzaniu czasu we trójkę. Ponownie zbliżysz się do Shi i...
- Skąd wiesz, że to Shiregt? - zapytałam, czując się mocno zażenowana, chociaż wiedziałam, że moja matka odkryła już, kto jest obiektem moich uczuć.
W odpowiedzi dostałam spojrzenie mówiące ,,Ja wiem wszystko"
- I przy okazji odciągniesz od niego jego dziewczynę.
- Ten plan jest taki zmyślny... Czemu sama na niego nie wpadłam?
- Bo nie jesteś mną - matka prychnęła ze śmiechem.
- Dzięki wielkie! - krzyknęłam na odchodne.
~Następnego dnia rano~
Zauważyłam Mint przeżuwającą trawę w pewnej odległości od stada, jednak wciąż na widoku. Potruchtałam do niej dumnym krokiem i zatrzymałam się tuż przy jej schylonym pysku.
- Hm? - zapytała, podnosząc głowę i spoglądając mi w oczy.
- Wiesz, Mint, pomyślałam sobie, że... Jeśli już stwierdziłaś, że nie jestem aż taka zła, to może byśmy się przeszły razem? - szybko podałam jedną z rzeczy, którą przyjaciele robią razem.
- Jak chcesz - powiedziała obojętnie - Kiedyś miałam do ciebie jeszcze lepsze odczucia, ale wszystko schrzaniłaś... - powiedziała, gdy oddaliłyśmy się trochę.
- Chcę to naprawić - powiedziałam, machając głową, aby pozbyć się z grzywy listka, który przypuścił szturm na moją fryzurę. Przyczepił się jednak tak bardzo, że bez pomocy Mint się nie obeszło.
- Może ci pomogłam i ocaliłam przed złymi myślami, żeby nie mieć plamy na sumieniu, ale od tego już chcesz wszystko naprawiać? Z klaczą, która chodzi z miłością twojego życia? - niestety klaczka okazała się bardziej podejrzliwa, niż myślałam.
- Masz niezłe pomysły. Zraziłam do siebie Shi. A siedzieć cały czas samotnie nie mam zamiaru, więc... - skłamałam szybko, patrząc w oczy mojej rywalce, aby dodać trochę realizmu.
- Powala mnie twoja zmienność. Jeszcze wczoraj twierdziłaś, że chcesz być samotna - stwierdziła ironicznie.
- Samotna, ale nie aż tak bardzo. Wciąż jestem tą ambiwertyczką, nie? - uargumentowałam swoją chęć zbliżenia się do niej. Co z tego, że nie była szczera.
- Ta... Skoro tak sądzisz, to musi tak być - klaczka nie wydawała się być usatysfakcjonowana moją wypowiedzią.
- Dlaczego miałabym kłamać?
Coraz bardziej oddalałyśmy się od klanu. Jeśli dalej chciałyśmy iść prosto, musiałybyśmy wejść na wzniesienie, a ja nie miałam na to zbytniej ochoty.
- Nie o to mi chodzi. Ja i tak nie mogę tego stwierdzić. W końcu nie jestem dwoma grupami, które mają z tobą kontakt i uważają, że znają nie tą samą osobę. A to cecha ambiwertyka - w jej głosie nie skrywały się żadne uczucia, co nadawało trochę grozy jej wypowiedzi.
- Masz skomplikowany tok myślenia - powiedziałam, zmieniając śliski temat.
- Dobrze wiedzieć - mruknęła.
- Naprawdę. Nigdy nie potrafię dociec, co się dzieje w twojej głowie. Twoje wypowiedzi są niespodziewane i czasami aż nazbyt dwuznaczne - starałam się pociągnąć temat, gdyż nie potrafiłam znaleźć innego.
- To miał być komplement? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ani komplement, ani obelga. Po prostu stwierdzenie.
- To pozytywnie - uśmiechnęła się - Przynajmniej nikt nie daje mi obelg za moje wypowiedzi.
- Choć raz stwierdziłaś, że moja wypowiedź jest pozytywna - odwzajemniłam minę.
Nie dostałam żadnej odpowiedzi, a jedynie jakiś pomruk. Zbliżałyśmy się do pagórka, który aktualnie zasłaniał słońce.
- Hm... To, masz jakieś miejsce, w które byśmy mogły pójść? - zapytałam, licząc na szybką zmianę kierunku.
- Przyznam się szczerze, że nie mam zbytniego obeznania w terenie - dla potwierdzenia swoich słów, palomino pokręciła głową na boki, przyglądając się otoczeniu, jakby była tu pierwszy raz w życiu.
- Tak więc, idźmy po prostu przed siebie. Przynajmniej będzie łatwo znaleźć się później - powiedziałam, godząc się z losem, który pchał mnie z jakiegoś powodu na wzniesienie przed nami.
- Nie wiem. Z moim zmysłem orientacji w terenie wszystko jest możliwe.
Prychnęłam z rozbawieniem. Przerażające było to, że jakaś moja część naprawdę zaczynała lubić Mint.
- Która pierwsza na szczycie? - zaproponowałam, gdyż powoli nudziło mi się suche gadanie i truchtanie.
- Ta, która jest szybsza - odparła ze śmiechem.
- To się zaraz okaże, mądralo. Raz... Dwa... Trzy... Start! - krzyknęłam, ruszając od razu z kopyta.
Biegłyśmy łeb w łeb, chociaż wkładałam wszystkie swoje siły w ruchy. Po przebyciu połowy trasy, Mint zaczęła mnie wyprzedać. Wydawało mi się, że znalazła w sobie jakąś zapasową energię, chociaż brak takowej u mnie także działał jej na kopyto. W końcu dopadła szczyt ze zwycięskim uśmiechem i zaczęła stawać dęba, wciąż śmiejąc się zadowolona.
- Wygrałam - powiedziała, kiedy minęłam jej bok.
- Nie dało się nie zauważyć - mruknęłam.
Wtem mój wzrok przykuła ogromna dziura, znajdująca się przed nami. Z jej ścian wystawało wiele półek skalnych, po których, przy użyciu odrobiny sprytu i siły, można było się dostać na dół.
- Ej, tam da się zejść - machnęłam głową w stronę wgłębienia.
- Jeśli chcesz wybuchnąć - droga wolna - Mint najwidoczniej myślała, że to jakiś wulkan.
- Żartujesz? Patrz tam na dół. Trawa. Boisz się trawy? - spojrzałam na nią z politowaniem, podśmiechując się pod nosem.
- Wybuchnąć z całej złości nagromadzonej i stworzyć nowy krater oczywiście - klaczka zaimprowizowała, co oczywiście wywołało mój śmiech.
- To co, próbujemy się tam dostać? - zapytałam, podekscytowana wizją małej wyprawy.
- Hmm... Wolę ufać twoim wyborom.
- No to za mną - krzyknęłam, podchodząc do krawędzi i skacząc na pierwszą półkę - Idziesz? - cofnęłam się trochę, robiąc miejsce dla Mint.
- Tak - skoczyła i znalazła się koło mnie. Już miałam pójść dalej, kiedy klaczka spadła na sam dół.
- Mint?! Żyjesz tam?! - zapytałam, naprawdę przerażona.
- Tak - uspokoiłam się. Jeśli była w stanie normalnie mówić, to znaczy, że nic wielkiego jej się nie stało - Trochę się poharatałam, ale wynagradza to zabawa przy spadaniu w dół.
- Ja bym tego nie nazwała zabawą. Pozwolisz, że ja zejdę tradycyjnym sposobem - przeskoczyłam poziom niżej.
Kiedy zeszłam na sam dół, zastałam Mint. Jej sierść była poprzecinana czerwonymi plamami, jednak ona zdawała się nie zwracać na to uwagi. Stała, przyglądając mi się z uśmiechem.
< Mint? >
Od Mikada do Marabell „Ja... umrę”
-Fajne masz sposoby na czerpanie z życia jak największej ilości rzeczy- uśmiechnąłem się ciepło i spojrzałem prosto w oczy klaczy. Zawiał cichy, melodyjny wiatr, który dał nam cudowny nastrój. Staliśmy, wpatrując się w siebie z nieskrywaną miłością. Marabell złożyła mi czuły pocałunek. Przeniosłem się jakby na inną planetę. I jak ja bez niej wytrzymam.
-Wiem- odezwała się i wyszczerzyła zęby. Tak pięknie wyglądała na tle zachodzącego słońca. To mój anioł nie oddam go... Pewnie śmierć mi go wyrwie. Ciągle wałkuję ten sam problem... Mara... Brakuje mi guzika do braku zamartwiania się. Klucza...
- Wiesz co? Chciałbym dzisiaj jeszcze... zadowolić tobą na wszystkie sposoby. -Chodźmy do naszej córci, potem jej powiemy- przełknąłem ślinę.
-Dobrze- odpowiedziała chrapliwie, a ja na to spojrzałem na nią oczami pełnymi strachu. Przeszły po mnie dreszcze. Bałem się jej ślepi bez wyrazu, bałem się jej głosu, bałem się, że umrze... Zawsze wiedziałem, że to kiedyś nadejdzie. Tylko dlaczego już teraz? Uśmiechnąłem się do niej serdecznie. To nie zmieni faktu, że dalej będę ją kochał.
-'Oj, dlaczego ty mi to robisz, oj dlaczego'- pomyślałem.
Powoli dotarliśmy do naszej pociechy.
-Cześć Mivana- powiedziałem ciepło.
-Witaj tato- mruknęła cicho i podobnie przywitała się z matką.
- Ja... -zaczęła Marabell, trzęsąc się. Do jej oczu powoli wkradały się łzy- Umrę.
<Mara? Jak zareaguje Miva? >
Od Yatgaar do Khonkha ,,Powinniśmy sami umrzeć ze szczęścia"
Pokiwałam powoli głową z zaciśniętymi zębami, pierwszy raz w życiu będąc wdzięczną swojej własnej długiej grzywce zasłaniającej szkliste w tym momencie oczy. Po pierwszej połowie dnia pełnej złości, gniewu i rozpaczy pozostał tylko spokój. Był to jednak spokój martwy, bezsilny, wykańczający. Nie miałam prawa prosić kogokolwiek o wsparcie. Przełknęłam ślinę.
— Nie. Wszystko to jest również moją winą, i dobrze o tym wiesz. Zachowałam się jak palant. Mogę cię przeprosić...i zniknąć? - rzekłam cicho, wyciągając w jego stronę prawą przednią nogę. Partner z lekkim uśmiechem na widok znaku uniósł również prawą kończynę i, wahając się nieco, przyłożył do mojego kopyta. Przez chwilę trwaliśmy tak, dopóki obie nam nie zdrętwiały. Zamierzałam się już pożegnać, by dać odpocząć od swojej osoby przede wszystkim gniadoszowi, kiedy ogier objął mnie za szyję.
— Ale ja nie chcę, żebyś znikała. Jedna zaginiona wystarczy. - szepnął.
— Przepraszam. - uśmiechnęłam się, powtarzając ciągle to słowo w myślach, dające w połączeniu z jego bliskością dziwne ukojenie. Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam. Po rozluźnieniu uścisku złożyliśmy na swoich wargach kilka krótkich pocałunków. Westchnęłam z ulgą, czując, że wreszcie nastąpiło przynajmniej małe pogodzenie. Z pewnością jednak postaram mu się to wynagrodzić.
— Co z Shiregt'em? - spytałam. Wspomnienie o synu w związku z dzisiejszymi wydarzeniami wciąż bolało, a czas nie dało się cofnąć.
— Nic mu nie jest. Stoi chyba gdzieś tam, po drugiej stronie stada. - odparł Khonkh, wskazując głową kierunek. Zaraz jednak przekręcił łeb, przyglądając mi się z uwagą. - Co to za rany? - irbis. Zdążyłam prawie o nim zapomnieć.
— To tylko zadrapania. Pójdę później do medyka. - obiecałam pod wpływem jego kategorycznego spojrzenia. Ruszyliśmy obok siebie naokoło klanu w celu odnalezienia potomka, ważnego nie tylko dla araba. W końcu obowiązek wychowania przyszłego władcy spoczywał na obojgu rodzicach. Shiregt podniósł na chwilę pysk, lecz szybko spuścił wzrok i zajął się ponownie skubaniem trawy. Podeszłam do syna pierwsza.
— Przepraszam. To była nasza wina, a ty nie powinieneś brać w tym wszystkim udziału. - ogierek milczał długo, ale wreszcie odezwał się spokojnie:
— Wybaczam i tobie, i tacie. Czasem tak chyba bywa... - uśmiechnął się lekko. Odwzajemniłam uczucie, muskając go chrapami.
— Moja dwójka prawdziwych ogierów - jeden lepszy od drugiego. - stwierdziłam, na co reszta parsknęła śmiechem. Popołudnie upłynęło mi w ich towarzystwie, a w międzyczasie pojawiła się kolejna radość - dołączył do nas Dante. Khonkh zorganizował jeszcze krótką naradę, niewiele z niej mimo wszystko wynikło. Po wykańczającym dniu zasnęłam niemalże od razu u boku partnera, ze świecącą jasno między liśćmi gwiazdą na czarnym tle.
~Późnym rankiem~
Przyszły władca zapodział się gdzieś w tłumie, a Miriady wciąż nigdzie nie było widać. Nasz drugi potomek wciąż krążył przy nas. Miałam ochotę wyrwać się i rozpocząć własne poszukiwania, ale ciągle dręczyły mnie przeróżne wątpliwości. Gdy po raz kolejny podniosłam głowę, by rozejrzeć się dookoła, stwierdziłam, że wiek mi chyba nie służy, skoro mam już fatamorgany.
Prosto w naszą stronę zbliżała się charakterystyczna dwójka: jeden z ogierów zaliczających się do naszej straży, Thunder, oraz jego niższa, powłócząca nogami towarzyszka, izabelowata klaczka z naderwanym uchem, o ciele pełnym siniaków i pobrużdżonym ranami. A jednak wzrok mnie nie mylił. Miriada szła w naszą stronę. Jedyna córka.
Czułam, jak gdyby moje serce przeszył snop niebieskiego światła, a umysł przepełniła euforia; wszelkie zmartwienia odeszły na bok. Wciąż nie mogłam uwierzyć w niezwykłą pomyślność losu. Po policzku spłynęła mi łza radości, ukradkiem rzuciłam zaskoczone spojrzenie Khonkhowi. Kiedy klaczka stanęła przed nami, rżąc na powitanie, podeszliśmy do niej, by to odwzajemnić. Język zaczynał mi się plątać ze szczęścia. Wszystko było dobrze do chwili, gdy po prostu dotknęliśmy córki.
<Khonkh? Mam nadzieję, że to jest już ciut lepszego sortu. XD>
— Nie. Wszystko to jest również moją winą, i dobrze o tym wiesz. Zachowałam się jak palant. Mogę cię przeprosić...i zniknąć? - rzekłam cicho, wyciągając w jego stronę prawą przednią nogę. Partner z lekkim uśmiechem na widok znaku uniósł również prawą kończynę i, wahając się nieco, przyłożył do mojego kopyta. Przez chwilę trwaliśmy tak, dopóki obie nam nie zdrętwiały. Zamierzałam się już pożegnać, by dać odpocząć od swojej osoby przede wszystkim gniadoszowi, kiedy ogier objął mnie za szyję.
— Ale ja nie chcę, żebyś znikała. Jedna zaginiona wystarczy. - szepnął.
— Przepraszam. - uśmiechnęłam się, powtarzając ciągle to słowo w myślach, dające w połączeniu z jego bliskością dziwne ukojenie. Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam. Po rozluźnieniu uścisku złożyliśmy na swoich wargach kilka krótkich pocałunków. Westchnęłam z ulgą, czując, że wreszcie nastąpiło przynajmniej małe pogodzenie. Z pewnością jednak postaram mu się to wynagrodzić.
— Co z Shiregt'em? - spytałam. Wspomnienie o synu w związku z dzisiejszymi wydarzeniami wciąż bolało, a czas nie dało się cofnąć.
— Nic mu nie jest. Stoi chyba gdzieś tam, po drugiej stronie stada. - odparł Khonkh, wskazując głową kierunek. Zaraz jednak przekręcił łeb, przyglądając mi się z uwagą. - Co to za rany? - irbis. Zdążyłam prawie o nim zapomnieć.
— To tylko zadrapania. Pójdę później do medyka. - obiecałam pod wpływem jego kategorycznego spojrzenia. Ruszyliśmy obok siebie naokoło klanu w celu odnalezienia potomka, ważnego nie tylko dla araba. W końcu obowiązek wychowania przyszłego władcy spoczywał na obojgu rodzicach. Shiregt podniósł na chwilę pysk, lecz szybko spuścił wzrok i zajął się ponownie skubaniem trawy. Podeszłam do syna pierwsza.
— Przepraszam. To była nasza wina, a ty nie powinieneś brać w tym wszystkim udziału. - ogierek milczał długo, ale wreszcie odezwał się spokojnie:
— Wybaczam i tobie, i tacie. Czasem tak chyba bywa... - uśmiechnął się lekko. Odwzajemniłam uczucie, muskając go chrapami.
— Moja dwójka prawdziwych ogierów - jeden lepszy od drugiego. - stwierdziłam, na co reszta parsknęła śmiechem. Popołudnie upłynęło mi w ich towarzystwie, a w międzyczasie pojawiła się kolejna radość - dołączył do nas Dante. Khonkh zorganizował jeszcze krótką naradę, niewiele z niej mimo wszystko wynikło. Po wykańczającym dniu zasnęłam niemalże od razu u boku partnera, ze świecącą jasno między liśćmi gwiazdą na czarnym tle.
~Późnym rankiem~
Przyszły władca zapodział się gdzieś w tłumie, a Miriady wciąż nigdzie nie było widać. Nasz drugi potomek wciąż krążył przy nas. Miałam ochotę wyrwać się i rozpocząć własne poszukiwania, ale ciągle dręczyły mnie przeróżne wątpliwości. Gdy po raz kolejny podniosłam głowę, by rozejrzeć się dookoła, stwierdziłam, że wiek mi chyba nie służy, skoro mam już fatamorgany.
Prosto w naszą stronę zbliżała się charakterystyczna dwójka: jeden z ogierów zaliczających się do naszej straży, Thunder, oraz jego niższa, powłócząca nogami towarzyszka, izabelowata klaczka z naderwanym uchem, o ciele pełnym siniaków i pobrużdżonym ranami. A jednak wzrok mnie nie mylił. Miriada szła w naszą stronę. Jedyna córka.
Czułam, jak gdyby moje serce przeszył snop niebieskiego światła, a umysł przepełniła euforia; wszelkie zmartwienia odeszły na bok. Wciąż nie mogłam uwierzyć w niezwykłą pomyślność losu. Po policzku spłynęła mi łza radości, ukradkiem rzuciłam zaskoczone spojrzenie Khonkhowi. Kiedy klaczka stanęła przed nami, rżąc na powitanie, podeszliśmy do niej, by to odwzajemnić. Język zaczynał mi się plątać ze szczęścia. Wszystko było dobrze do chwili, gdy po prostu dotknęliśmy córki.
<Khonkh? Mam nadzieję, że to jest już ciut lepszego sortu. XD>
19.07.2018
Od Mint do Mivany „Nie odbierzesz mi tego, na co pracowałam latami”
- Bawisz się ze mną, Mint, porozmawiajmy, jak klaczka z klaczką. NAPRAWDĘ cię z nim łączy? Jesteście jakimś zganionym rodzeństwem, czy... -zawahała się — Wy ze sobą chodzicie?!
- Z tego się robi przesłuchanie — prychnęłam i skierowałam się w stronę jaskiń, po czym odkrzyknęłam — W takie gry się nie bawię.
- A więc zgadłam? - głos zapewne zakochanej po uszy Mivany, zaczął się załamywać. Niech tylko odważy sięgnąć się tym brudnym kopytem, żeby zepsuć nasz związek z Shiregtem.
- Zależy, w której kwestii — odparłam, siląc się na spokojny ton i zatrzymałam się szybko. Spojrzałam wyczekującym wzrokiem na tą drżącą kupę kości.
- Wy... Wy jesteście parą?-wyjąkała, a do jej oczu wkradły się pierwsze łzy, choć po chwili trochę uspokoiła się, ciekawe na jaki czas. Najwyraźniej zacisnęła zęby i ugryzła się z język.
- Oficjalnie? Nie- wydawało mi się, że to zabawa w upokorzenie nastolatki. Może niech wreszcie przestanie psuć sobie opinię o mnie i przestanie się mnie wypytywać? Czego ona się spodziewała? Wliczając jej to szybkie obeznanie w sprawie, musiała od razu, wiedzieć, o co chodzi.
- A nieoficjalnie?
- Zapytaj się Shiregta. Ja ci już wystarczająco dużo powiedziałam — odeszłam, lecz po chwili się zatrzymałam. Z daleka było słychać powstrzymywany ryk klaczy i pogróżki rzucane nie wiadomo do kogo. Zapewne to dodawało jej pewności. Nie chcąc, otrzymać z jej strony ataku i nie psuć sobie reputacji zabawami z załamaną klaczą, ruszyłam szybkim truchtem przed siebie. Ujrzałam mojego ukochanego. Uśmiechnęłam się i przesłałam mu buziaka na odległość, po czym przybliżyliśmy się do siebie i pocałowaliśmy się nawzajem. On jedynie powstrzymywał mnie od stracenia nerwów w tym chorym świecie.
'O niego walczę'- uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Jakaś część mnie chciała mu powiedzieć o kolejnej buntowniczce na horyzoncie, a jakaś zachować to dla siebie i nie stracić jego nerwów. Klaczy, też chyba wystarczył jeden atak histerii i paniki. Pomimo tego stwierdziłam jedno. Powiem mu tylko tak trochę zagadkami. Tak jak bawiłam się z Mivaną.
-Idź tam powiedzieć, kogo kochasz- głową wskazałam mu kierunek trasy. On spojrzał na mnie niepewnie i rzekł.
-Co ty kombinujesz...- zaczął, a potem dodając końcówkę, wybuchnął cichym śmiechem- ...kochanie.
- To dość oficjalna i gustowna nazwa- powiedziałam, przypominając sobie, jak mnie przywitał kiedyś na lekcjach- No idź — uśmiechnęłam się -Mivana czeka- uchyliłam rąbka tajemnicy.
Poszliśmy razem do klaczy, ale Shiregt zawrócił, jak tylko ją zobaczył, zawrócił, tłumacząc.
- Na pewno nie teraz. Jak się uspokoi.
<Miva? Masz jak chciałaś :D>
Od Mivany do Mint ,,Na skraju załamania psychicznego"
Ostatnio zauważyłam, że Shiregt stanowczo za dużo czasu, który moglibyśmy spędzić razem, spędza z Mint. Postanowiłam się więc pobawić w małe dochodzenie i dowiedzieć, się, co takiego ma ta klaczka, czego nie mam ja. Po krótkim poszukiwaniu znalazłam ją leżącą bez ruchu pośrodku pustkowia.
'Ona tam zasnęła, czy jest ograniczona umysłowo?'
- Witaj — rzuciła cicho, rozmarzonym głosem i wstała, otrzepując się z trawy, która wkleiła się do jej sierści. Zrobiłam naprawdę głupią minę, szczerze rozbawiona i zdziwiona tym widokiem.
- Cześć — rzuciłam szybko, oddalając się, nie czując się na siłach na rozmowę z nią w takim stanie.
Zrobiłam duże koło i zaszłam ją od tyłu. Mint stała w tym samym miejscu, śpiewając jakąś piosenkę. Nie do końca podobał mi się ten optymistyczny, ociekający tęczą tekst, ale jeżeli mój plan miał się powieść, nie mogłam tego powiedzieć.
- Ładna piosenka... A właściwie mam do ciebie sprawę — zaczęłam, zatrzymując się za nią. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam kontynuować — Może miałabyś ochotę potrenować trochę ze mną? Na przykład tutaj, nie za blisko, nie za daleko stada.
- Pewnie — odparła klaczka, zadziwiająco szybko się zgadzając.
Zaczęłyśmy więc ustawiać się w różnych pozycjach, co i rusz atakując lekko, aby nie zrobić drugiej krzywdy.
- Hej, Mint, a co cię tak właściwie łączy z Shi? - zapytałam, pomiędzy odparowaniem jej ciosu a zadaniem swojego.
- Hm... Łączy nas uśmiech — odpowiedziała z głupkowatym uśmiechem, który jeszcze bardziej mnie rozzłościł.
- Mint, doskonale wiesz, że nie o to mi chodziło. Jesteście przyjaciółmi, prawda?
- Tak — uśmiechnęła się jeszcze bardziej głupkowato. Niech ją skręci.
- A, może konkretniej, co robicie razem? - zapytałam, trochę tracąc dla niej cierpliwość. Ja chciałam konkretów, a ona bawiła się ze mną. No, chyba że naprawdę jest aż tak ograniczona.
- Hm... No spotykamy się tak jak ty z nim.
- No, chyba nie tak jak my. Spędza z tobą więcej czasu, niż ze mną, więc musi się nieźle bawić-odparłam, zadając trochę mocniejszy cios, niż wcześniej.
- Jakbyś częściej z nim rozmawiała, to by spędzał z tobą więcej czasu — powiedziała rozbawionym i lekko pogardliwym tonem — To logiczne.
- Bawisz się ze mną, Mint, porozmawiajmy, jak klaczka z klaczką. Stanęłam w pionie, przerywając trening Co tak NAPRAWDĘ cię z nim łączy? Jesteście jakimś zganionym rodzeństwem, czy... - zawahałam się na chwilę, gdyż do głowy wpadła mi absurdalna myśl — Wy ze sobą chodzicie?!
- Z tego się robi przesłuchanie — prychnęła i zaczęła odchodzić — W takie gry się nie bawię.
- A więc zgadłam? - mój głos się załamał, a nogi stały się jak z bawełny.
- Zależy, w której kwestii — odparła spokojnie, zatrzymując się.
- Wy... Wy jesteście parą?
- Oficjalnie? Nie.
- A nieoficjalnie? - coraz bardziej traciłam pewność siebie.
- Zapytaj się Shiregta. Ja ci już wystarczająco dużo powiedziałam — odeszła, zostawiając mnie w stanie bliskim załamania nerwowego.
Nie musiałam pytać Shiregta. Dowiedziałam się już dość od Mint. I byłam pewna tylko jednego — z największą przyjemnością wykończę tę klaczkę, choćbym miała ucierpieć na zdrowiu psychicznym. Zostanę jego partnerką, nawet idąc po trupach — zwłaszcza jednym, młodym maści palomino.
< Mint? >
Od Marabell do Mikada ,,Póki na to czas”
Podniosłam głowę do góry i rozejrzałam się po otaczającym mnie miejscu. Leżałam na trawie, a kiedy się poruszyłam, stwierdziłam, że trawa, która rosła wokół, była mokra, więc musiałam już tu leżeć od kilku ładnych chwil i zdążyłam przetrwać urwanie chmury. Jakimś cudem znalazłam się w miejscu postoju klanu, mimo iż pamiętałam, że zasnęłam na samym szczycie. A najgorsze było to, że nigdzie nie mogłam dostrzec Mikada.
Z kierunku, gdzie przebywała reszta stada, zbliżał się do mnie jakiś kształt, w którym rozpoznałam kopytnego. Posturą był podobny do mojego ukochanego, jednak był zdecydowanie jaśniejszy. Gdy zbliżył się dostatecznie, rozpoznałam w nim Hadvegara.
- O, Marabell obudziłaś się już — to nie było grzecznościowe przywitanie, ale nie chciało mi się zwracać mu na to uwagi.
- Witaj Hadvegar. Gdzie jest Mikado? - naprawdę zastanawiałam się, co stało się na górze.
- Spokojnie, wypuszczę cię do niego, jak tylko cię znowu obejrzę — odparł medyk z lekkim uśmiechem.
Po skończonej wizycie wybrałam się we wskazanym przez ogiera kierunku, gdzie podobno ostatnio widział mojego partnera. Odnalazłam go stojącego z nietęgą miną na zboczu kotlinki, w której znajdowała się baza klanu. Zaszłam go od tyłu i skoczyłam na jego grzbiet. Ogier zaskoczony bryknął lekko, przyciągany do ziemi moim ciężarem.
- Hej Mikado — przywitałam się ze śmiechem.
Wstrzymał swoje próby zrzucenia intruza z pleców, a ja zsunęłam się z niego na wciąż wilgotne rośliny.
- Masz pełno energii po spaniu — zauważył — Wystraszyłaś mnie. I na szczycie, i teraz.
- Po prostu chcę czerpać z życia jak najwięcej, póki mogę — z jednej strony chciałam się uśmiechnąć, z drugiej zacząć płakać — To, co dzisiaj robimy?
< Mikado, co wymyślisz dla was? >
Letnie igrzyska Naadam
Nadszedł wyczekiwany przez wszystkich, w pocie czoła, ale zawsze uśmiechnięty - Event. Zapraszamy do zapoznania się z nowym, niezwykłym wydarzeniem, a przede wszystkim do wzięcia w nim udziału. Powodzenia i niech los wam sprzyja!
Największe igrzyska Naadam w dziejach
Który prawowity mieszkaniec Mongolii o nich nie słyszał? Niech więc teraz nadstawi uszu - nadciągają Igrzyska Naadam, tego roku organizowane po raz pierwszy przez Klan Mroźnej Duszy nad jeziorem Uws, co oznacza możliwy napływ obcych zawodników do stada, radosne szykowanie i spore emocje. Już dziś, 19 lipca, możecie rozpocząć przygotowania. W jaki sposób? - zapytasz wędrowcze.
Każda osoba może wystartować jedną postacią dorosłą i ewentualnie nastolatkiem - prosimy o zgłoszenie ich pod postem bądź na poczcie. Celem jest jak najlepsze przygotowanie się do igrzysk, czyli posiadanie jak największej ilości umiejętności, zdobywanych poprzez pisanie opowiadań eventowych. Mogą one równocześnie stanowić odpis do danej postaci, jednak tę formę muszą zawsze poprzedzić dwa oddzielne opka związane typowo z eventem. Przykład: odpis—2x eventowe—odpis—2x eventowe itd. Minimum stanowi 250 słów, zaś tematyka jest dowolna - od trenowania w pocie czoła, przez przygotowywanie dekoracji toru, po rozmowy z rywalami (temat tabu to jedynie sam dzień zawodów). Każde opowiadanie eventowe daje nam 20 punktów ,,umiejętności". Na końcu posta znajduje się aktualna lista ilości umiejętności.
Powyższa I Część eventu trwać będzie do 25 sierpnia 2 września. Tego dnia pojawi się post z dalszymi instrukcjami dla zawodników.
Wyceluj i strzelaj!
Z okazji Igrzysk zorganizowana została łucznicza loteria! Podaj w komentarzu trzy cyfry w przedziale od 1 do 40 (jeden komplet dla jednej postaci), a nuż trafi się nagroda.
Cyfry:
Kasja (5, 10, 20)
Saminaria (2, 22, 32)
Thunder (12, 20, 21)
Mivana (1, 6, 40)
Cardinano (3, 4, 38)
Mint (8, 11, 24)
Mikado (33, 39, 2)
U'schia (15, 18, 26)
Hadvegar (8, 18, 28)
Fashagar (7, 25, 35)
Bush Brave (3,15, 31)
Salkhi (7, 12, 27)
Specter (7, 14, 37)
Forever (11, 3, 29)
Umiejętności:
Shiregt - 200
Mivana - 260
Cardinano - 140
Dante - 200
Saminaria (2, 22, 32)
Thunder (12, 20, 21)
Mivana (1, 6, 40)
Cardinano (3, 4, 38)
Mint (8, 11, 24)
Mikado (33, 39, 2)
U'schia (15, 18, 26)
Hadvegar (8, 18, 28)
Fashagar (7, 25, 35)
Bush Brave (3,15, 31)
Salkhi (7, 12, 27)
Specter (7, 14, 37)
Forever (11, 3, 29)
Umiejętności:
Shiregt - 200
Mivana - 260
Cardinano - 140
Dante - 200
18.07.2018
Od Dantego do Mint "Wsparcie"
-To w takim razie co proponujesz?-zapytał mój brat.
-Jak to "co"? Musimy trochę poćwiczyć, żeby mieć lepszą kondycję. Do tego przydałaby się broń. Powinniśmy czegoś poszukać. Niektórzy członkowie stada mają różne przedmioty, które nadałyby się do walki. Na przykład nasi rodzice. Moglibyśmy spróbować je im jakoś niezauważalnie zabrać-ostatnie dwa zdania wypowiedziałem, patrząc wprost na Shiregt'a.
-Oszalałeś. Po pierwsze: nie. Po drugie: nie. Po trzecie: lepiej już powiadomić o naszym spotkaniu kogoś dorosłego. Trzeba o tym powiedzieć naszemu ojcu. Spotkaliśmy grupę reniferów. Nasze konie mogą ją spróbować wyśledzić i sprawdzić. W ten sposób mamy szansę bardziej przysłużyć się Miriadzie, niż narażając bezmyślnie własne życie-powiedział mój brat. Nie zdążyłem mu nawet w żaden sposób odpowiedzieć.
-Shiregt ma rację. Chodźmy, czym prędzej powiedzmy komu trzeba o tej przygodzie-powiedziała Mint. Ona i mój brat oddalili się. Zostałem tylko z Sirocco.
-Szkoda, że tak to się potoczyło. Liczyłem, że to właśnie nam uda się odnaleźć Miriadę-powiedziałem.
-Najważniejsze, aby po prostu znalazła się jak najszybciej, cała i zdrowa, prawda?-spytała Sir, na co przytaknąłem. Po chwili wrócili Mint i Shiregt.
-Załatwione. Mamy zaprowadzić grupę koni w miejsce, gdzie natknęliśmy się na renifery-powiedziała Mint. Od razu poczułem płynącą w moich żyłach ekscytację. A więc jednak tam wrócimy-pomyślałem, ciesząc się, że będziemy mieli okazję uczestniczyć w misji i być może jakoś się przysłużymy. Po jakimś czasie zgromadziło się wokół nas kilka koni. Rozpoznałem wśród nich Kirka, Valentię, Byorn'a, Thundera, Forever oraz Kasję. To właśnie ich mieliśmy zaprowadzić w miejsce, gdzie spotkaliśmy się z reniferami.
-Ale żebyśmy coś sobie wyjaśnili. Kiedy tam dojdziemy, usuwacie się w cień. To my mamy się tym zająć, a w razie walki, nie powinniście się mieszać, jasne?-powiedział Byorn. Niechętnie pokiwałem głową na znak, że rozumiem to i się zgadzam, widząc, że tak postąpiła pozostała trójka. W duchu jednak liczyłem na to, że uda nam się (a przynajmniej chociaż mi) obejść ten zakaz. W końcu nasza czwórka ruszyła, idąc przodem, a za nami poszły dorosłe konie.
-Tylko nie rób nic głupiego, Dante-upomniała mnie Mint, podchodząc do mnie.
-Nigdy nie robię nic głupiego. Każde moje działanie jest dokładnie przemyślane- powiedziałem, czując się dotknięty słowami klaczki. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów usłyszałem rozbawione prychnięcie mojego brata.
-A ciebie co niby tak śmieszy?-spytałem z lekką irytacją.
-Domyśl się. Może...twoje niedorzeczne słowa?-odparł mój brat.
-Możesz mi nie wierzyć, ale nie znasz moich myśli-powiedziałem.
-Racja. Niech więc ci będzie-odparł po chwili namysłu Shiregt.
-I mam nadzieję, że na tym już ostatecznie skończy się wasza bezsensowna dyskusja. Widać, że żaden z was nie zamierza się zmienić, więc po prostu dajcie spokój-upomniała nas po raz kolejny Mint. Wraz z Shiregt'em spojrzeliśmy na siebie, po czym przyznaliśmy rację Mint. Potem skupiliśmy się już na odtwarzaniu pokonanej przez nas wcześniej trasy.
<Mint?>
-Jak to "co"? Musimy trochę poćwiczyć, żeby mieć lepszą kondycję. Do tego przydałaby się broń. Powinniśmy czegoś poszukać. Niektórzy członkowie stada mają różne przedmioty, które nadałyby się do walki. Na przykład nasi rodzice. Moglibyśmy spróbować je im jakoś niezauważalnie zabrać-ostatnie dwa zdania wypowiedziałem, patrząc wprost na Shiregt'a.
-Oszalałeś. Po pierwsze: nie. Po drugie: nie. Po trzecie: lepiej już powiadomić o naszym spotkaniu kogoś dorosłego. Trzeba o tym powiedzieć naszemu ojcu. Spotkaliśmy grupę reniferów. Nasze konie mogą ją spróbować wyśledzić i sprawdzić. W ten sposób mamy szansę bardziej przysłużyć się Miriadzie, niż narażając bezmyślnie własne życie-powiedział mój brat. Nie zdążyłem mu nawet w żaden sposób odpowiedzieć.
-Shiregt ma rację. Chodźmy, czym prędzej powiedzmy komu trzeba o tej przygodzie-powiedziała Mint. Ona i mój brat oddalili się. Zostałem tylko z Sirocco.
-Szkoda, że tak to się potoczyło. Liczyłem, że to właśnie nam uda się odnaleźć Miriadę-powiedziałem.
-Najważniejsze, aby po prostu znalazła się jak najszybciej, cała i zdrowa, prawda?-spytała Sir, na co przytaknąłem. Po chwili wrócili Mint i Shiregt.
-Załatwione. Mamy zaprowadzić grupę koni w miejsce, gdzie natknęliśmy się na renifery-powiedziała Mint. Od razu poczułem płynącą w moich żyłach ekscytację. A więc jednak tam wrócimy-pomyślałem, ciesząc się, że będziemy mieli okazję uczestniczyć w misji i być może jakoś się przysłużymy. Po jakimś czasie zgromadziło się wokół nas kilka koni. Rozpoznałem wśród nich Kirka, Valentię, Byorn'a, Thundera, Forever oraz Kasję. To właśnie ich mieliśmy zaprowadzić w miejsce, gdzie spotkaliśmy się z reniferami.
-Ale żebyśmy coś sobie wyjaśnili. Kiedy tam dojdziemy, usuwacie się w cień. To my mamy się tym zająć, a w razie walki, nie powinniście się mieszać, jasne?-powiedział Byorn. Niechętnie pokiwałem głową na znak, że rozumiem to i się zgadzam, widząc, że tak postąpiła pozostała trójka. W duchu jednak liczyłem na to, że uda nam się (a przynajmniej chociaż mi) obejść ten zakaz. W końcu nasza czwórka ruszyła, idąc przodem, a za nami poszły dorosłe konie.
-Tylko nie rób nic głupiego, Dante-upomniała mnie Mint, podchodząc do mnie.
-Nigdy nie robię nic głupiego. Każde moje działanie jest dokładnie przemyślane- powiedziałem, czując się dotknięty słowami klaczki. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów usłyszałem rozbawione prychnięcie mojego brata.
-A ciebie co niby tak śmieszy?-spytałem z lekką irytacją.
-Domyśl się. Może...twoje niedorzeczne słowa?-odparł mój brat.
-Możesz mi nie wierzyć, ale nie znasz moich myśli-powiedziałem.
-Racja. Niech więc ci będzie-odparł po chwili namysłu Shiregt.
-I mam nadzieję, że na tym już ostatecznie skończy się wasza bezsensowna dyskusja. Widać, że żaden z was nie zamierza się zmienić, więc po prostu dajcie spokój-upomniała nas po raz kolejny Mint. Wraz z Shiregt'em spojrzeliśmy na siebie, po czym przyznaliśmy rację Mint. Potem skupiliśmy się już na odtwarzaniu pokonanej przez nas wcześniej trasy.
<Mint?>
Od Khonkha do Marabell "Czarna rozpacz"
Kiedy Marabell powiedziała o miłości jej córki do mojego syna, uśmiechnąłem się lekko. Chciałem powiedzieć coś zabawnego czy niezobowiązującego o życiu miłosnym nastolatków. Wtedy jednak klacz dodała coś jeszcze.
-No i...zapewne niedługo umrę-powiedziała klacz. Spojrzałem na Marabell zszokowany. Przez chwilę nie mogłem nic zrobić ani powiedzieć. Liczyłem na to, że moja przyjaciółka zaraz powie, że to zwykły żart, ale to nie było w jej stylu. Poza tym milczenie między nami się przedłużało, co było dostatecznym dowodem na to, że Marabell mówi prawdę.
-Ale...jak to?-zapytałem. Tylko te słowa zdołały mi przejść przez gardło, choć sam nie wiedziałem, jakim cudem.
-Jestem zarażona-powiedziała klacz.
-Przecież odkryto już lekarstwo!-zawołałem, nie rozumiejąc, czemu Mara miałaby umrzeć. W odpowiedzi klacz pokręciła jedynie z rezygnacją głową.
-To już nie dla mnie-powiedziała jedynie, a ja zrozumiałem, że nie powinienem już więcej o tym mówić. Zaraz też pomyślałem o naszej przyjaźni, o jej początkach i o tym, jak wiele czasu ostatnio straciliśmy. Straciłem córkę,* a teraz stracę przyjaciółkę. Aby był to koniec moich strat. Jeśli już ktoś miałby odejść, powinienem być to ja, bo nie zniosę utraty kolejnej bliskiej osoby-pomyślałem. Nie załamałem się jednak, gdyż wiedziałem, że skoro Marabell pogodziła się ze swoim losem, to ja tym bardziej powinienem ją wesprzeć, a nie się rozklejać.
-Każdego z nas życie stale doświadcza jakimiś przykrymi przeżycia-powiedziałem. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że słowo "przeżycie" niezbyt dobrze wypadało w kontekście rozmawiania między innymi o czyjejś śmierci.
-Na szczęście jednak przykre przeżycia przeplatane są szczęśliwymi chwilami-Marabell dokończyła moją myśl, uśmiechając się przy tym.
-To też prawda-odparłem, siląc się na uśmiech.
-A teraz przepraszam cię, ale muszę się oddalić. Idę do medyka-powiedziała klacz.
-Jasne, a czy będziesz miała może potem czas, abyśmy się spotkali?-zapytałem.
-Myślę, że tak, wizyta u Hadvegara nie powinna potrwać długo-odparła Marabell. Pożegnaliśmy się więc i każde z nas oddaliło się w swoją stronę. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Stale przypominało mi się nasze pierwsze spotkanie i wszystkie nasze wspólne przeżycia. Dlaczego Marabell musiała odejść? Dlaczego ona? Dlaczego teraz? Na świecie na pewno jest mnóstwo koni, które zasługują na najgorszą śmierć, ale one nie mają umrzeć. Umrzeć ma Marabell. Los to jakiś śmieszek z nienormalnym poczuciem humoru. A jego ulubionym żartem jest dawanie szczęścia, a następnie zsyłanie na kogoś serii nieszczęść od razu-pomyślałem. Znalazłem trochę nadającej się do zjedzenia trawy. Zacząłem jeść głównie nie dlatego, że byłem głodny, ale po prostu pragnąłem czymś zająć myśli. Starałem się za wszelką cenę nie myśleć za wiele ani o chorobie Marabell, ani o porwaniu Miriady. Nagle zauważyłem swoją przyjaciółkę, idącą prawdopodobnie od medyka. Zaraz też podszedłem do niej. Jednocześnie bardzo chciałem dowiedzieć się jak najwięcej o jej stanie zdrowia, ale nie chciałem też zadawać bolesnych pytań.
-Dokąd idziesz?-zapytałem. Klacz wzruszyła ramionami.
-Donikąd i wszędzie-odparła z uśmiechem.
-W takim razie czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli pójdę tam z tobą? Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio mieliśmy okazję gdzieś się razem przejść-powiedziałem, ponownie siląc się w jej towarzystwie na uśmiech.
<Marabell? Khonkh przeżywa załamanie>
-No i...zapewne niedługo umrę-powiedziała klacz. Spojrzałem na Marabell zszokowany. Przez chwilę nie mogłem nic zrobić ani powiedzieć. Liczyłem na to, że moja przyjaciółka zaraz powie, że to zwykły żart, ale to nie było w jej stylu. Poza tym milczenie między nami się przedłużało, co było dostatecznym dowodem na to, że Marabell mówi prawdę.
-Ale...jak to?-zapytałem. Tylko te słowa zdołały mi przejść przez gardło, choć sam nie wiedziałem, jakim cudem.
-Jestem zarażona-powiedziała klacz.
-Przecież odkryto już lekarstwo!-zawołałem, nie rozumiejąc, czemu Mara miałaby umrzeć. W odpowiedzi klacz pokręciła jedynie z rezygnacją głową.
-To już nie dla mnie-powiedziała jedynie, a ja zrozumiałem, że nie powinienem już więcej o tym mówić. Zaraz też pomyślałem o naszej przyjaźni, o jej początkach i o tym, jak wiele czasu ostatnio straciliśmy. Straciłem córkę,* a teraz stracę przyjaciółkę. Aby był to koniec moich strat. Jeśli już ktoś miałby odejść, powinienem być to ja, bo nie zniosę utraty kolejnej bliskiej osoby-pomyślałem. Nie załamałem się jednak, gdyż wiedziałem, że skoro Marabell pogodziła się ze swoim losem, to ja tym bardziej powinienem ją wesprzeć, a nie się rozklejać.
-Każdego z nas życie stale doświadcza jakimiś przykrymi przeżycia-powiedziałem. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że słowo "przeżycie" niezbyt dobrze wypadało w kontekście rozmawiania między innymi o czyjejś śmierci.
-Na szczęście jednak przykre przeżycia przeplatane są szczęśliwymi chwilami-Marabell dokończyła moją myśl, uśmiechając się przy tym.
-To też prawda-odparłem, siląc się na uśmiech.
-A teraz przepraszam cię, ale muszę się oddalić. Idę do medyka-powiedziała klacz.
-Jasne, a czy będziesz miała może potem czas, abyśmy się spotkali?-zapytałem.
-Myślę, że tak, wizyta u Hadvegara nie powinna potrwać długo-odparła Marabell. Pożegnaliśmy się więc i każde z nas oddaliło się w swoją stronę. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Stale przypominało mi się nasze pierwsze spotkanie i wszystkie nasze wspólne przeżycia. Dlaczego Marabell musiała odejść? Dlaczego ona? Dlaczego teraz? Na świecie na pewno jest mnóstwo koni, które zasługują na najgorszą śmierć, ale one nie mają umrzeć. Umrzeć ma Marabell. Los to jakiś śmieszek z nienormalnym poczuciem humoru. A jego ulubionym żartem jest dawanie szczęścia, a następnie zsyłanie na kogoś serii nieszczęść od razu-pomyślałem. Znalazłem trochę nadającej się do zjedzenia trawy. Zacząłem jeść głównie nie dlatego, że byłem głodny, ale po prostu pragnąłem czymś zająć myśli. Starałem się za wszelką cenę nie myśleć za wiele ani o chorobie Marabell, ani o porwaniu Miriady. Nagle zauważyłem swoją przyjaciółkę, idącą prawdopodobnie od medyka. Zaraz też podszedłem do niej. Jednocześnie bardzo chciałem dowiedzieć się jak najwięcej o jej stanie zdrowia, ale nie chciałem też zadawać bolesnych pytań.
-Dokąd idziesz?-zapytałem. Klacz wzruszyła ramionami.
-Donikąd i wszędzie-odparła z uśmiechem.
-W takim razie czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli pójdę tam z tobą? Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio mieliśmy okazję gdzieś się razem przejść-powiedziałem, ponownie siląc się w jej towarzystwie na uśmiech.
<Marabell? Khonkh przeżywa załamanie>