Strony

22.07.2018

Od Shiregt'a do Mivany ,,Prawda czy fałsz?"

Przez całą drogę głowę zajmowała mi zawiła rzecz, a mianowicie - miłość. Czyjaś miłość. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Mivana wydawała się kompletnie nie przejmować słowami swojej matki, jakby nic się nie wydarzyło. Z jednej strony - spędzamy ze sobą dość sporo czasu i matka klaczki mogła się przy tym zwyczajnie pomylić co do uczuć córki, a z drugiej...czy to nie było prawdopodobne? Naprawdę darzyłem ją sympatią i byłem pewien, że wyrośnie na wspaniałą klacz, lecz serca chyba rwały się w przeciwne strony. Dziwnie czułem się z tymi myślami. W ryzach utrzymywał wszystko tylko nakaz głoszący hasło, iż kocham Mint.
Wreszcie dałem sobie odpocząć od tych rozmyślań. Całe szczęście, w porę wróciłem do rzeczywistości, bowiem kiedy stanęliśmy nad sporym strumieniem, Miv o mały włos do niego nie wpadła - zdołałem utrzymać ją w pionie za grzywę na brzegu. Radość nie trwała długo, gdyż ten zaraz osunął się i klaczka wpadła do mulistej wody. Wtedy poczułem pierwszą falę strachu na swoim ciele. Robiło się nie przyjemnie - gniada wcale nie posuwała się w górę, a wręcz przeciwnie, jakby coś ją wciągało. Szybko się opanowałem i wyszukałem jakiś długi, w miarę gruby kij. Moja towarzyszka złapała za niego zębami, lecz w połowie drogi jak na złość narzędzie złamało się. Znowu byliśmy w punkcie wyjścia, a ona traciła tylko siły. Zacisnąłem zęby. Zacząłem uderzać kopytami w ziemię obok. Jej kawałki obsuwały się gwałtownie do wody, a wreszcie pokazały się korzenie drzew. Ostrożnie, ale prędko zszedłem tyłem i błyskawicznie złapałem się jednego z nich, by nie porwał mnie prąd.
— Yć sie ogon...! - mruknąłem niewyraźnie. Po chwili poczułem silne pociągnięcie w dół. Nie będąc dość silnym, by mu się przeciwstawić, po prostu odpłynąłem z przyjaciółką na ogonie. Woda wdarła mi się do chrap, a tymczasem noga utknęła gdzieś w dole. Zamknąłem oczy i uwolniłem ją jakoś z pułapki, po czym zebrałem wszystkie siły i wykonałem parę ruchów utrzymujących mnie na powierzchni i przybliżających do brzegu. Wreszcie dosięgłem kopytem skarpy i, kurczowo je w nią wbijając, zacząłem się podciągać. Dzięki wygimnastykowanemu ciału przednimi kończynami znalazłem się na szczycie, lecz co począć z tylnymi i pasażerem na końcu - nie miałem pojęcia. W tym momencie los szczęśliwie zesłał nam...Marabell? Z daleka trudniej było to ocenić.
<Mivana? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!