Strony

25.07.2018

Od Mikada do Marabell „Przybysz”


Cały spięty i wystraszony dotarłem na miejsce bliższe zlokalizowane blisko tego, w którym zostawiliśmy klacz. Z ciężkim oddechem udałem się do dotychczasowego miejsca spoczynku Marabell, mojego ukochanego zbawienia i cudownej partnerki, która zawsze wyłania się gdzieś i wygląda dużo lepiej niż przebiśniegi wychylające swoje płatki ze śniegu czy milczące jezioro z taflą niczym diamenty. Nie było tak jej... Rozejrzałem się nerwowo, a moje emocje sięgnęły zenitu. Pierwsza myśl- medyk. Tylko... czy ona już tam przypadkiem nie umiera? Czy na pewno chcę zobaczyć jej blady pysk? Kątem oka widziałem drżące ciałko córeczki, która przytuliła się do mojego boku. Podjąłem decyzję. Muszę jako dobry ojciec... tam pójść.
-Poczekaj- powiedziałem bezgłośnie. Najwyraźniej Mivana zrozumiała nie werbalny przekaz, ruch moich ust i stała uporczywie wpatrując się w ziemię. Obejrzałem się za siebie, chcąc usłyszeć jakieś miłe słowa, lecz żadna dusza nie postanowiła ich wypowiedzieć. Ruszyłem w kierunku miejsca, w którym Hadvegar leczy swoich pacjentów. Było to odcinek dość spokojny, melancholijny i cieszący oko cudownymi widokami.
-'Nic jednak nie jest tak pięknie, jak Marabell'- pomyślałem. Podobno był chory, a widziałem go leczącego moją ukochaną. Ona na to podniosła pysk i spojrzała na mnie swoimi błyszczącymi oczami, brązową masą wypełniającą oczodoły i odpowiadającą za wzrok. Nasza budowa jest jednak dość skomplikowana.
-Cześć skarbie- szepnąłem, a po chwili usłyszałem czyjeś kroki. Gdy zilustrowałem przybysza wzrokiem, okazał się nikim innym niż Mivaną, biegnącą w stronę leżącej rodzicielki.
<Mara?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!