Strony

20.07.2018

Od Miriady do Cardinaniego ,,Trzask"

Pocieszyła mnie sama obecność osoby Shiregt'a, kogoś, na kogo mogłam liczyć - sprawiał właściwie wrażenie, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. Wciąż jeszcze, mimo swego dojrzałego wizerunku, ma w sobie coś z tamtego źrebaka. To było najlepsze. Podczas marszu u jego boku przynajmniej nie poświęcałam całej uwagi na czujne rozglądanie się dookoła za każdym szelestem z podświadomym strachem. Gdy dotarliśmy do rodziców, kazali memu bratu odejść i zaopiekować się, jak to ujęli, Dante'ym. Zastanawiałam się, co też może to oznaczać. Coś złego? Spojrzałam po ich pyskach. Wyczytałam z nich tylko dziwny niepokój, ale z nimi jestem bezpieczna. Przełknęłam ślinę. Tymczasem matka westchnęła, przenosząc wzrok na ojca, jakby prosząc, by to on zaczął.
Wiemy, że to dla ciebie trudny temat... - rzekł spokojnie, ciepło. Ta słodycz stała się jednak przez to podejrzana. - ...ale chcemy mieć świadomość, co tam się wydarzyło.
— O co ci chodzi? - prychnęłam trochę lekceważąco, dodając sobie w ten sposób pewności.
— Córeczko. - rodzicielka przymknęła oczy. - Chcemy ci jedynie pomóc, ale nie znając przyczyny nie mamy takiej możliwości. Co wydarzyło się podczas porwania? - mówiła poważnie, bez zbędnych emocji. Jak to miała w zwyczaju - trafiła perfekcyjnie w sedno. Bolesne sedno.
Potrafiłam wpatrywać się tylko w rodziców w milczeniu. Umysł znów zalała fala obrazów, nie do opisania samymi słowami. Przez dłuższy moment świat stał się nieco zamglony, a następnie przesłoniony kliszą tych wydarzeń. Dwa renifery z kręgu stały przede mną. Odwróć się! Potrząsnęłam łbem, by się opanować. Co ja wyprawiam?
— Miriada? - nieśmiały szept przywołał mnie do rzeczywistości. Zamrugałam jeszcze parę razy dla pewności, po czym podniosłam niemrawo prawą przednią nogę. - Nie bój się. - dodała mama.
— Nie. - mruknęłam krótko jedyne słowo, które ślina przyniosła mi na język. Nie chcę, żeby wiedzieli, jak beznadziejny przypadek wychowali. Jeżeli ktoś ma cierpieć z mojej winy i głupoty, to ja.
Proszę. - oznajmił z naciskiem ojciec, przybliżając się nieco. Nie doczekał się reakcji, oprócz cofnięcia się do tyłu.
O co ty prosisz, tato. Jesteś władcą. - odparowałam, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć, żeby w końcu rozmowa zaczęła się kleić.
I tu masz świętą rację. - przed kolejnym krokiem powstrzymała go matka.
— Mówiłam ci, że to zły pomysł. - mruknęła cicho, jakby opadła z sił. Jej partner pokręcił tylko głową.
— Dobrze. Pamiętaj, że zawsze możesz nam wszystko powiedzieć. - to były jego ostatnie słowa. Para odprowadziła mnie do reszty klanu i tam pozostawiła. Starając się unikać wszelkich rozmyślań na temat poprzedniej rozmowy, zaczęłam skubać trawę. Głód nie żart. W międzyczasie z nadstawionymi uszami wyłapywałam różne końskie plotki, w tym fakt, że medycy zachorowali. Pewnie przydałyby się zioła. Chyba widziałam parę w okolicy - mogłabym szybko wrzucić coś do torby i wrócić, zachowując czujność. Chęć pomocy w tej sprawie okazała się silniejsza. Zarzuciłam sobie bagaż na szyję, po czym wyruszyłam bezszelestnie w pobliskie gęstwiny, nieustannie lustrując wzrokiem otoczenie. Na szczęście rośliny nie pochowały się specjalnie i łatwo było je wyrwać. Moje poszukiwania przerwał nagły trzask łamanego drewna czyimś kopytem.
<Cardinano? Ups :p>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!