Wpatrywałam się w Mivanę, która nic nie mówiła, tylko patrzyła na mnie oczami wielkimi jak ludzkie monety. Po moim pysku spływały łzy, a całe moje ciało drżało jak listek na wietrze.
- Nie - nasza córka kręciła powoli przecząco głową - Nie.
- Mivana, ja... Naprawdę... - jąkałam się, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Nie! - krzyknęła Miva - Niby dlaczego? D-L-A-CZ-E-G-O?
- Słuchaj, jestem zarażona, a lekarstwo, które istnieje... Ono nie jest już dla mnie - powiedziałam na jednym wdechu.
- Nie! Ja... Ja się nie zgadzam! - Mivana nie chciała stanąć z prawdą twarzą w twarz.
Popatrzyłam na Mikada ze smutkiem, który bił również z jego pyska.
- Słońce, posłuchaj...
- Nie, to wy posłuchajcie! Ja się na to nie zgadzam, rozumiesz? Znajdę dla ciebie lekarstwo i cię uratuję! - chciałam już zgasić jej zapał, jednak nie zdążyłam - nasz jedyny potomek postanowił wziąć sprawę w swoje kopyta i popędził w tylko sobie znanym kierunku. To zdecydowanie nie było zachowanie, którego się po niej spodziewałam. Jasne, była dość wybuchowa, ale żeby od razu uciekać? Nawet, jeśli miała dobre zamiary, nie powinna oddalać się bez naszej zgody.
- Mivana! - krzyknęłam za nią, całą mocą, jaką znalazłam w sobie, aż poczułam ból w gardle.
- Mikado, co robimy? - zapytałam, czując, że tracę siłę na to wszystko.
< Mikado? Co robimy z uciekającym szczęściem? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!