-Fajne masz sposoby na czerpanie z życia jak największej ilości rzeczy- uśmiechnąłem się ciepło i spojrzałem prosto w oczy klaczy. Zawiał cichy, melodyjny wiatr, który dał nam cudowny nastrój. Staliśmy, wpatrując się w siebie z nieskrywaną miłością. Marabell złożyła mi czuły pocałunek. Przeniosłem się jakby na inną planetę. I jak ja bez niej wytrzymam.
-Wiem- odezwała się i wyszczerzyła zęby. Tak pięknie wyglądała na tle zachodzącego słońca. To mój anioł nie oddam go... Pewnie śmierć mi go wyrwie. Ciągle wałkuję ten sam problem... Mara... Brakuje mi guzika do braku zamartwiania się. Klucza...
- Wiesz co? Chciałbym dzisiaj jeszcze... zadowolić tobą na wszystkie sposoby. -Chodźmy do naszej córci, potem jej powiemy- przełknąłem ślinę.
-Dobrze- odpowiedziała chrapliwie, a ja na to spojrzałem na nią oczami pełnymi strachu. Przeszły po mnie dreszcze. Bałem się jej ślepi bez wyrazu, bałem się jej głosu, bałem się, że umrze... Zawsze wiedziałem, że to kiedyś nadejdzie. Tylko dlaczego już teraz? Uśmiechnąłem się do niej serdecznie. To nie zmieni faktu, że dalej będę ją kochał.
-'Oj, dlaczego ty mi to robisz, oj dlaczego'- pomyślałem.
Powoli dotarliśmy do naszej pociechy.
-Cześć Mivana- powiedziałem ciepło.
-Witaj tato- mruknęła cicho i podobnie przywitała się z matką.
- Ja... -zaczęła Marabell, trzęsąc się. Do jej oczu powoli wkradały się łzy- Umrę.
<Mara? Jak zareaguje Miva? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!