Strony

31.10.2017

Od Marabell do Tayfuna ,,Nowe i białe"

- Aha - stwierdziłam. Było to bardzo wylewne, jednak nie za bardzo znałam się na ziołach, tak właściwie, wystarczyła mi informacja, czy to jest jadalne, ewentualnie jaką nazwę noszą jakieś kwiatki. Koniec mojej wiedzy o zielarstwie.
- A ty, czym się zajmujesz? - zapytał Tayfun.
- Jestem czujką. Na razie. Wiesz czym zajmują się czujki?
- Dlaczego miał bym nie wiedzieć? I co to znaczy 'na razie'? - odpowiedział lekko urażony ogier.
- Mam większe ambicje - odpowiedziałam zdawkowo, uśmiechając się, a tak właściwie, susząc zęby na wietrze.
- Rozumiem. Co lubisz robić? - zadał pytanie po chwili ciszy.
- Ja? Hm... Lubię poznawać nowe miejsca, ścigać się... - stwierdziłam po chwili namysłu.
- Ścigać się? Jesteś szybka? - obejrzał mnie dokładnie od kopyt po uszy.
- Nie za bardzo, ale zawsze się trafi ktoś wolniejszy, prawda?
- W sumie racja, to logiczne.
Spojrzałam w niebo, kiedy na moje chrapy zaczęły spadać pojedyncze białe odłamki. Odskoczyłam, lecz padały jak deszcz - wszędzie było ich pełno.
- Co ty robisz? - zapytał mocno zdziwiony ogier.
- Co to jest? - zapytałam chyba jeszcze bardziej zdezorientowana.
- Śnieg. Nie widziałaś nigdy śniegu?
- Nie - odparłam, uspokajając się, widząc, że Tayfuna zbytnio to nie rusza.
- Jakim cudem?
- No cóż, w tym okresie moje stado chowało się głębiej w jaskinie, a wyjścia były bardziej pilnowane. Nawet ja nie miałam pomysłu, jak ominąć strażników. A uwierz mi, wiele razy uciekałam stamtąd.
<Tayfun? Masz coś do powiedzenia?>

30.10.2017

Od Tayfuna do Marabell "Nowa znajoma"

Dzień jak dzień. Stałem sobie obok lasku i gapię się w jakieś ziółka analizując czy mogą się do czegoś przydać. I tak się zastanawiałem dobre kilka minut co jakiś czas tylko machałem ogonem. A tu nagle ktoś za uchem powiedział mi:
-Witam. Jestem Marabell. A ty?
Może nie brzmiało to jak kwestia z choćby najmniej strasznego horroru, ale i tak podskoczyłem na czterech nogach. Już miałem krzyknąć coś nieuprzejmego, ale zauważyłem, że osobnik, a dokładniej koń, który wywołał u mnie napad strachu i o mało nie doprowadził mnie do zawału serca ma troszkę zawstydzoną minę, więc się opanowałem.
-Jestem Tayfun-powiedziałem wyzbywając się resztek przerażenia.
-Wybacz, nie chciałam cię przestraszyć-powiedziała klacz.
-Ale mimo wszystko ci się udało-wymamrotałem.-Ile jesteś już w klanie?-zapytałem już normalnym głosem.
-Jestem tu już trochę czasu, ale nie tak długo-opowiedziała moja nowa znajoma , bo chyba mogę ją tak nazwać.
-Ja tak samo-odpowiedziałem.
-Co robiłeś zanim do ciebie przyszłam? Nie widziałam żebyś się ruszał-spytała.
-Jestem zielarzem. Analizowałem czy te oto roślinki nadają się do spożycia i czy mogą mieć właściwości lecznicze. Kiedy zgromadzę odpowiednie materiały mam zamiar zebrać wszystkie znane mi rośliny lecznicze i udokumentować ich działanie. Ale to dopiero plany...-zakończyłem swój jakże wyczerpujący monolog i spojrzałem na moją towarzyszkę.
<Marabell? Brakus wenus XD>

Od Tayfuna do Kirka "Znalezisko"

Po jakimś czasie wyzbieraliśmy wszystkie zioła rosnące na polanie i w jej pobliżu.
- Dziękuję ci za pomoc- powiedziałem po zakończonej pracy
- Czyli teraz wracamy do klanu, czy szukamy innych ziółek?- zapytał Kirk lekkim tonem.
-Na tej polanie nie ma już nic innego, ale kawałek dalej, w gęstym lesie zauważyłem kolejną trawiastą przestrzeń. Bardzo ciężko się do niej dostać, ale na jej obrzeżach zauważyłem trochę ziół. Chcesz je pozrywać ze mną? - spytałem.
-Jasne, z chęcią pomogę. - odparł. - To w którą stronę?
-Chodź za mną-powiedziałem po czym ruszyłem w kierunku skupiska roślin. Są one bardzo rzadkie, więc nawet gdybyś nie zgodził się mi pomóc poszedłbym je zrywać. Mają one wiele leczniczych właściwości, ale nawet nie znam ich ludzkiej nazwy. Nie wiem nawet, czy dwunożni zdają sobie sprawę z ich istnienia. Ja nadałem im nazwę Quattor Tempus. Czyli Cztery Pory Roku. Nazwałem je tak dlatego, że zmieniają się ze względu na porę roku, tak jak drzewa, ale więdną dopiero po kilkudziesięciu latach. Na wiosnę rozwijają się i są różowe, latem żółcieją, jesienią są czerwone, a w zimę odpadają im płatki, a łodyga jest brązowa. Teraz wyglądają... - urwałem, bo dojrzałem jednego z kwiatów -... o tak - pokazałem roślinę Kirkowi. Nie wiem jak ty, ale ja zabieram się do pracy.
Jak powiedziałem tak zrobiłem. Zostawiłem towarzyszowi obszar o łatwiejszej dostępności. Przedarłem się przez krzaki no i zacząłem zrywać.
***
Kiedy przechodziłem na drugą stronę krzaków potknąłem się, ale całe szczęście rośliny nie powypadały mi z pyska. Wstałem i obejrzałem się, żeby zobaczyć o co się potknąłem. Moim oczom ukazała się całkiem ładna, skórzana torba idealna do transportu ziół. Nie czekając długo wziąłem ją i wsypałem do środka wszystkie zebrane dzisiaj rośliny. Po chwili wyszedłem już na drugą stronę gdzie czekał na mnie Kirk.
<Kirk?>
Torba, którą znalazł Tay znajdzie się w jego inwentarzu.

Od Yatgaar do Khonkha ,,Nieubezpieczone tyły"

Ogier już otwierał pysk, by mi odpowiedzieć, gdy powietrze przeszył mający swoje źródło gdzieś blisko, a równocześnie nie w okolicach stada, dźwięk; kwik przerażonego konia, jednak trochę wyższy niż by się mogło wydawać. Stado zamarło w bezruchu, nadstawiając uszu. Nie namyślając się zbyt wiele, w ciągu kilku sekund przeanalizowałam sytuację i ruszyłam z miejsca galopem, mijając oniemiałą resztę. Z trudem wymijałam co większe i coraz szybciej wyrastające na mojej drodze przeszkody, ale konsekwentnie podążałam w kierunku z którego dochodził głos. Rozległo się kolejne rozpaczliwe rżenie. W głowie miałam tylko dwie myśli: Z całą pewnością to członek stada, może zagrożony. Ratunek może mi wiele dać. Zignorowałam cichy tętent kopyt za mną. Po krótkiej gonitwie zobaczyłam przed sobą jasną plamkę, wielkości źrebięcia, i szary kształt, a następnie jeszcze trzy podobne. Przypomniałam sobie, gdzie już to widziałam, i postanowiłam improwizować.
Zwolniłam, podczas gdy młody uchylił się przed atakiem jednego z wilków. Ponad ujadaniem drapieżników wybiło się nieco moje rżenie i głuche stęknięcie wilczura trafionego w bok przednimi kopytami. Ostatecznie wykończyłam przeciwnika, gruchocząc jego czaszkę, ale ledwo udało mi się odskoczyć przed szczękami jego towarzysza. Kolejny znów zajął się źrebięciem w którym rozpoznałam Keppera. Rzuciłam się na zwierzę, jednak okazało się być szybsze i umknęło zygzakiem, na szczęście nie robiąc krzywdy młodemu. Wtem poczułam, jak kły wbijają się w moją tylną lewą nogę. Wyszarpnęłam się gwałtownie, uderzając lekko napastnika w szczękę, lecz kolejny uczepił się pazurami mego grzbietu. Wierzgnęłam gwałtownie, czując spływającą po skórze ciepłą ciecz. Kilkoma gwałtownymi skokami pozbyłam się wilka, jednak szala zaczęła przechylać się na korzyść drapieżników.
Nagle zauważyłam, że do zabawy dołączył Khonkh, walcząc z największym wilczurem. Parsknęłam głośno, po czym wyciągnęłam szyję i chwyciłam zębami za szyję najbliższego zwierzęcia. Tępe uzębienie roślinożercy nie nadawało się do tego, ale wgryzałam się coraz mocniej, lecz bardzo powoli. Zanim stracił dech, przeciągnął pazurem po moim czole. Już chciałam zabrać się do ostatniego, gdy odkryłam, że leży w kałuży krwi. Robota władcy. Obejrzałam się do tyłu, próbując jakimś cudem odgarnąć krew spływająca mi prosto na oko. Kepper trząsł się jak osika, ale posiadał tylko kilka zadrapań i jedną ranę otwartą. Dłuższą chwilę oddychaliśmy głęboko, a za nami zgromadził się klan. Linda od razu podbiegła do syna, nic nie mówiąc. Zerknęłam na przywódcę, i odeszłam dalej od tłumu, gdzie mogłam spokojnie rzucić okiem na rany. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to wytarzanie się w topniejącym, mokrym śniegu. Piekło niemiłosiernie, ale chyba pomagało. W pewnym momencie ujrzałam nad sobą głowę Khonkha. Jego pysk wyrażał jakby mieszankę gniewu i ulgi. Szybko się ogarnęłam i stanęłam na wprost niego.
- To było niebezpieczne. Nie możesz się tak zrywać. - rzekł poważnym tonem. Na usta już cisnęła mi się cięta riposta, jednak tym razem postanowiłam się powstrzymać. To nie czas i miejsce.
- Oczywiście. Zamierzałam jedynie pomóc.
<Khonkh? Cóż....XDDDDDD>

Od Khonkha do Yatgaar "Niebezpieczny dźwięk"

Ruszyliśmy głębiej w las, by nie musieć zmagać się ze śnieżycą na otwartym terenie. Nie śpieszyliśmy się jakoś specjalnie, jednak nie mogliśmy pozwolić też sobie na zbyt wolne przemieszczanie się. Ruszyłem przodem. W końcu jako przywódca musiałem poprowadzić klan. Po chwili wyczułem w pobliżu czyjąś obecność. Wysunąłem się około trzy- cztery metry naprzód. Gdy się odwróciłem, spostrzegłem, że w połowie odległości między mną, a klanem, szła dość szybko Yatgaar. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jak ostatni kretyn zapomniałem o niej i zostawiłem w tyle, kiedy zacząłem prowadzić stado. Stwierdziłem, że przydałoby mi się czyjeś towarzystwo, więc nieco zwolniłem. Klacz szybko się ze mną zrównała. Spojrzałem na nią ukradkiem. Z jej pyska stosunkowo trudno cokolwiek odczytać, Yatgaar jest wieczną zagadką. Wydawało mi się jednak, że nie jest na mnie obrażona. Śnieg zaczął sypać trochę mocniej.
- Przyspieszmy- powiedziałem, by jakoś przerwać ciszę.
- Dobrze- odparła klacz, ponownie się ze mną zrównując. Wszystko wokół stopniowo robiło się coraz bielsze. Po około godzinie w końcu się zatrzymaliśmy. Znaleźliśmy miejsce otoczone w większości przez drzewa iglaste. Tworzyły swego rodzaju ścianę wokół skrawka ziemi zupełnie pozbawionego jakichkolwiek roślin. Idealne miejsce na przetrwanie każdej śnieżycy. Otoczenie pokrywała już nieco grubsza warstwa białego puchu. Promienie niknącego słońca nie nadążały z topieniem śniegu. Nawet nie zauważyłem, kiedy ponownie zaczęło się ściemniać. Porozmawiałem chwilę z niektórymi członkami stada, aby dowiedzieć się, jak się czują. W ten sposób odnalazłem Yatgaar, która po naszym dotarciu tutaj zaszyła się gdzieś na dość długo. Najpierw zauważyłem, że gdzieś z lasu wrócił Aron. Na moje pytanie, gdzie i co robił, odparł, iż wybrał się na spacer. Wydało mi się to nieco podejrzane, zważywszy na okoliczności, ale nie dociekałem. Po około trzydziestu minutach z innej części lasu nadeszła klacz.
- Gdzie byłaś?- spytałem, podchodząc do niej.
- Czy ze wszystkiego muszę ci się spowiadać?- zapytała nieco uszczypliwie.
- No cóż, jestem przywódca, więc tak, chyba jesteś na to skazana, jeśli cię pytam- odparłem. Yatgaar westchnęła, po czym powiedziała:
- To już nie można pobyć chwilę samemu ze sobą?
- Można, oczywiście, że tak- odpowiedziałem.
- Dobrze, ale chyba nie muszę o to pytać mojego władcy?
- Nie ma takiej potrzeby- powiedziałem, po czym zaśmiałem się, aby trochę rozluźnić atmosferę. Po chwili Yatgaar także się uśmiechnęła.
- Czy kiedy mnie nie było, wydarzyło się coś interesującego? Poważnego? Śmiesznego? Strasznego?- zapytała klacz żartobliwym, zupełnie niepasującym do niej tonem. Już miałem jej odpowiedzieć, lecz kiedy tylko otworzyłem usta, powietrze przyszyło głośne bliskie. Dochodziło z niebezpiecznie bliskiej odległości.
<Yatgaar? Wybacz, ż tak długo. Przynajmniej wena trochę się postarała tym razem, taką mam nadzieję XD>

29.10.2017

Od Bezgłowego Konia do Marabell ,,..."

Skupiłem się na końskiej postaci na tle tego nieprzyjemnego, słonecznego światła. Klaczy. Tupnąłem mocno kopytem, aż otoczaki zadrżały.
- Nagrodę? - zaśmiałem się. A w śmiechu tym pobrzmiewał zgrzyt tysiąca zegarów.
- Tak. - odparła cicho, chodź jej ciało zadrżało jak liść ruszony na wietrze. w zaskoczenie mnie wprawiło, że krok do przodu postąpiła.
- A za co chcesz tej ,,nagrody"? - głos mój spoważniał, sylwetka znieruchomiała. Klacz czekała.
- Banner by się przydał; lecz wpierw może opowiedz mi takową historię: W góry się wybrała taka, jak ty, stado u podnóży zostało. Zbiegłego renifera spotyka, a irbis depcze im po piętach. Jak wrócą?
<Marabell? W opku chodzi o przygodę twojej postaci na podany temat, min. 500 słów.>

Od Marabell do Bezgłowego Konia ,,Poszukiwania bez głowy"

Liście mieniły się kolorami, a wiatr szeleścił między drzewami. Księżyc i słońce ozdabiały niebo, w kolorach purpury i błękitu. Jaśniały promyki niby długie palce sięgające ziemi. Ciekawość pchała naprzód, a w głowie, nie przestając kręciła się, niezbyt udana, rymowanka:
 "Sierść jak aksamitna smoła, najczerniejsza z czerni, ten szkieletowy gmach pokrywa. Kość się już przez napiętą skórę przebija, żebra policzysz na raz. Smukłe, krzywe kończyny - dogoni cię nimi zaraz. Nie usłyszysz oddechu, choć pierś ruchoma. Ogon postrzępiony, w grube kosmyki zlepiony. Jednak nic się równać nie może z ciemnością w łabędziej szyi, gdzie światło nie dociera, gdzie co głupszy nieszczęśnik się wybiera. On cię widzi, lecz oczu nie zobaczysz. Bezgłowy koń właśnie cię uraczył. "
Kopyta same wybijały rytm, uderzając w ziemię tyle razy, ile razy moje serce pulsowało. Jaskinia przede mną się pojawiła, coś kazało zawrócić, coś kazało iść. Wybrałam drugą opcję. Najciszej jak mogłam zbliżyłam się do jaskini. Czułam, jakby coś mnie jak przyciągało, jak magnes. Serce biło najszybciej jak mogło, z podniecenia i lekkiego strachu. jednak nie mogłam przestać iść. Weszłam do środka. W środku było ciemno, jednak dało się rozpoznać różne kształty. Skały, skały, gałąź, miecz, miecz, sztylet. Oraz coś większego. Koński zarys, jednak czegoś brakowało. Głowy. Przełknęłam ślinę i powiedziałam.
- Przyyybyłam poo nagrodę - jednocześnie zadając sobie pytanie, czy aby na pewno wieść o zadaniach od tego konia była prawdziwa.
<Bezgłowy Koniu?>

28.10.2017

Od Marabell ,,Koszmar" Cz. 2

Zza gęstych, czarnych chmur wyjrzał księżyc, rzucając blask. W tym świetle zobaczyłam jaskinię, dość małą, więc trudno było wejść do środka, lecz nie było to niemożliwe. Znalazłam się w środku cała, akurat w momencie, gdy wielki, zdecydowanie większy od wszystkich przedstawicieli swojego gatunku, wilk pojawił się w miejscu, gdzie chwilę temu stałam. Jego wielkie cielsko pokryte było, czarną jak smoła, sierścią, gdzieniegdzie posklejaną i czerwoną od krwi. Oczy błyszczały wściekle, a z pyska kapała ślina. Nie marnując cennego czasu ruszyłam najszybciej jak mogłam w głąb jaskini. Był to zdecydowanie dobry ruch, gdyż w wejściu do jaskini pojawił się wilki, wąski pysk. Jednak potwór, który nie mógł być prawdziwą istotą, nie mógł się zmieścić w wąskim przejściu. Mimo to, nie zatrzymałam się. Biegłam wciąż dalej, zagłębiając się w ciemną otchłań. Kilka nietoperzy wisiało u sufitu, więc starałam się zachowywać jak najciszej. Ze stropu kapała woda. Gdy pokonałam pewien odcinek drogi zobaczyłam światło. Nie miałam innego wyjścia - po prostu musiałam iść dalej. Gdy doszłam do źródła światła, oniemiałam z zachwytu. Była to taka jakby wapienna komnata. O środku znajdowało się jezioro, które błyszczało tysiącem odcieni niebieskiego. Było tam nieziemsko piękne i kuszące... Po prostu musiałam tam wejść. Powoli, jedna za drugą, stawiała nogi podchodząc do wody. Podniosłam przednią, prawą nogę i dotknęłam powierzchni wody, tworząc małe okręgi. Nagle woda przestała świecić, a dookoła zapanowały egipskie ciemności. Coś wyskoczyło z wody, rozchlapując wokół wrzącą wodę. Kilka kropel spadło na mnie, powodując niemożliwy ból. Postać stała przede mną, a woda skapywała z jej ciała, wydając cichy dźwięk przy spotkaniu z wapiennym podłożem.
-Hallo? - zapytałam, choć nie wiedziałam konkretnie, dlaczego.
Przy ścianach pojawiły się płonące pochodnie. Przez moje ciało przebiegł dreszcz strachu. Z żarzących się kawałków drewna swój wzrok skierowałam na przybysza z wody. Z nieukrywanym zdziwieniem i przerażeniem odkryłam, iż był to koń. A tak właściwie, byłby to koń, gdyby nie łuski, które pokrywały jego ciało, zamiast sierści. Przełknęłam ślinę. Przybysz patrzył na mnie swoimi oczami, o nie naturalnym szmaragdowym kolorze. Uśmiechną się, przez co było doskonale widać, iż kąciki jego pyska znajdują się tuż przy policzku. Zaostrzone zęby błyszczały w mrocznym blasku pochodni.
- Naruszyłaś moje królestwo. Teraz musisz iść ze mną - powiedział łusko-koń.
- Aaale...
Koń z jeziora nie czekał, aż zakończę swoją wypowiedź. Podszedł do mnie i popchnął w stronę wody. Zanurzyłam się w gorącej, jak diabli, wodzie. Chciałam wypłynąć na powierzchnię, jednak stwór trzymał mnie za nogę. Szarpałam nogą, aż wreszcie wydobyłam ją z mocnego uścisku potwora. Wypłynęłam na powierzchnię, po czym, łapczywie łapiąc oddech, zaczęłam uciekać przez wyjście z drugiej strony komnaty. Przy wyjściu drogę zasłoniły mi pochodnie, jednak biegłam tak szybko, że zostały one brutalnie wyrwane ze ściany. Mimo bólu, który mącił w głowie pędziłam najszybciej jak mogłam. Przyśpieszyłam jeszcze dodatkowo, gdy zobaczyłam blask u wylotu skalno-wapiennego więzienia. Wyszłam na półkę skalną. Pode mną znajdowało się tylko kilka wysokich iglastych drzew, oraz nieskończone połacie kamieni, układających się w wysokie stosy, tak wysokie, że z pewnością były nazwane górami. Usłyszałam za sobą Wściekłe kłapanie mokrych kopyt o podłoże, oraz przyśpieszony oddech. Skuliłam się, bezradna. Nagle księżyc zaczął świecić coraz bardziej i bardziej. Nagle oślepiło mnie jasne światło. Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam nie znajdowałam się już wysoko na skalistym pustkowiu. Był to las, taki jak ten rosnący obok miejsca postoju stada. Zza drzew widać było śpiące postacie, które z całą pewnością były członkami klanu. Na niebie, wśród jasnych gwiazd lśnił pięknym blaskiem księżyc.
- Dziękuję - wyszeptałam, po czym zeszłam do reszty.

Od Marabell ,,Koszmar" Cz. 1

Żułam trawę, której czas świetności minął już dawno temu, przyglądając się Khonkhowi, który rozmawiał z jakąś klaczą. Wiedziałam, że to nie kulturalnie, ale zaciekawiło mnie, o czym rozmawiają, więc zaczęłam się przysłuchiwać ich rozmowie. Zachowanie klaczy było dość nienaturalne, a głos chwilami zmieniał barwę, by znowu powrócić do miłego i przyjaznego tonu. Gdy osobniczka płci żeńskiej odeszła, skierowałam swoje kroki w stronę władcy.
- Kto to był? - zapytałam bez żadnego przywitania się.
- Co? Chodzi ci o Yatgaar? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nieco zdziwiony moim nagłym pojawieniem się, ogier.
- Zapewne. O czym rozmawialiście?
- To już nie jest twoja sprawa - trochę najeżył się.
- Dobrze, dobrze. Nie uważasz, że zachowywała się nieco... dziwnie? - zadałam pytanie, a jeden z liści, które zgubiły swoich kolegów, wylądował na moim pysku. Zrzuciłam do potrząśnięciem głowy.
- Dziwnie? Ona się tak zawsze zachowuje - stwierdził.
- To ja może już pójdę - stwierdziłam, kątem oka widząc Yatgaar znikającą w lesie.
Nie czekając na odpowiedź ruszyłam w stronę drzew. Szczątki roślin powbijały mi się w kopyta. Cały czas jednak brnęłam do przodu, rozglądając się za klaczą. Chciałam wiedzieć, co kombinuje. W pewnym momencie zaczęłam mieć wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, lecz mimo moich wysiłków i gorączkowego rozglądania się, nie mogłam dostrzec kto na mnie patrzy. Zrobiło się zimno, choć jeszcze chwilę temu wydawało się, że temperatura jest całkiem przyzwoita. Ponieważ nie byłam jeszcze pokryta, jak co roku, gęstą i długą sierścią po moim ciele przebiegł dreszcz. Postanowiłam ruszyć z powrotem do stada, które w takich sytuacjach zbijało się w jeden, przyjemnie ciepły kłębek. Nie skręcałam po drodze, gdyż wiedziałam, że na wprost mnie znajduje się miejsce postoju klanu. Jednak zamiast trafić na pustą połać terenu, usianą jedynie innymi końmi, trafiłam w miejsce z którego ruszyłam.
- To mi się tylko wydaje - powiedziałam, żeby dodać sobie otuchy.
Ruszyłam dalej, starając się dojrzeć coś w mgle, która się nagle pojawiła. W końcu musiałam się zatrzymać, ponieważ nie widziałam nic, oprócz mlecznej ściany ze wszystkich stron. Nagle moje oczy zarejestrowały małe, błyszczące światełko, w kolorze nieba. Błękitny ognik jarzył się przede mną, aż w końcu zaczął uciekać. Zaczęłam za nim gonić. Pod kopytami nie wyczuwałam już liści i gałązek, lecz nagie skały. Nie przejmując się tym, biegłam dalej za płomykiem. Nagle mgła się rozrzedziła, a ja spostrzegłam, że znajduję się na skraju urwiska. Zahamowałam gwałtownie, i zatrzymałam się kilka centymetrów od spadku terenu. Błędny ognik nie znajdował się już z przodu, lecz stał za mną. Podszedł do mojej nogi. Nie czułam gorąca. Ognik zepchnął mnie z urwiska. Gdyby nie to, że właśnie spadałam z prawie pionowej ściany, pełnej kamieni ostrych jak brzytwy, zaczęłabym się zastanawiać, jakim cudem tak mała istotka ma tak wiele siły. Gdy wylądowałam czułam wyłącznie ból. Z wielu ran znajdujących się na moim ciele sączył się czerwony płyn. Jednak najwidoczniej nie złamałam sobie niczego, gdyż nadal mogłam chodzić. Moje nogi poruszały się wywołując lekki ból, być może dlatego, iż był on tłumiony przez ogromne boleści pleców. Uważając na kamienie szłam w nieznanym sobie kierunku. Po pewnym czasie znalazłam się wśród drzew, wszystkich iglastych. Do moich uszu doszło stąpanie innej istoty. A może to byłam ja? Zatrzymałam się na chwilę. Nie, było to inne zwierzę, które zbliżało się coraz bardziej, i bardziej. Stąpało na łapach, był to zdecydowanie jakiś większy drapieżnik. Postanowiłam się schować, lecz wszędzie naokoło znajdowały się tylko drzewa i skały.

25.10.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Kolejny sukces"

- Może zechcesz mi towarzyszyć? - dodał ogier. Miałam już serdecznie dość podtrzymywania postawy miłej, opanowanej Yatgaar i obawiałam się, że ta, najwyraźniej, woskowa maska szybko stopnieje, ale całe szczęście zapowiadało się na razie na koniec tej rozmowy. Jednakże w głębi ducha zarówno cieszyłam się i niecierpliwiłam; udało mi się zrobić w tej znajomości kolejny krok. Na dodatek dzięki tym ziołom udało się zatrzymać pewne drobne zakażenie, zanim urosło do niebezpiecznej rangi. Wiatr zaświszczał dziwnie pośród nagich koron drzew.
- W sumie, czemu nie. - odparłam, zmuszając się do lekkiego uśmiechu i przeciągnęłam się na tyle, na ile mogłam.
- Zatem chodźmy. - rzekł pogodnie ogier, po czym ruszył do przodu, w stronę stada podzielonego na mniejsze grupki. Poszłam w jego ślady, trzymając się prawego boku konia. Prawie że czułam bijące od niego przyjemne ciepło w wietrzny, chłodny dzień. Nie podchodziliśmy blisko, po prostu przyglądaliśmy się członkom klanu podczas ich codziennych czynności. Rzuciłam tylko krótkie, znaczące spojrzenia Aronowi i Bush'owi, Khonkh zamienił też parę słów z Lindą i Kepperem. Potem odeszliśmy dalej. Postanowiłam pozostać w towarzystwie władcy, ale z pewnym dystansem. Skubałam leniwie trawę (albo jej resztki, jak kto woli) i suche zarośla, gdy poczułam na grzbiecie coś zimnego i mokrego. W pierwszym momencie uznałam to za krople deszczu, ale rozpuszczały się zdecydowanie za wolno. Skierowałam wzrok w górę. Na tle ciemnych, skłębionych chmur zawirowało kilka białych płatków, a po chwili pojawiło się więcej dużych, połączonych ze sobą śnieżynek.
- Śnieg? Tak wcześnie? - wypowiedział na głos moje rozważania Khonkh. Wpatrywałam się dalej w milczeniu w niebo. Już niedługo potem zaczęło naprawdę sypać. Mimo, że w takiej temperaturze biała masa rozpuszczała się prędko, intensywność opadów sprawiała, że ziemia powoli pokrywała się cienką warstwą puchu.
- Może lepiej będzie, jeśli na wszelki wypadek przeniesiemy się głębiej w las. - ogier spojrzał w moją stronę, jakby oczekiwał odpowiedzi.
- Racja. Na otwartym terenie śnieżyca nie jest przyjemna. - udzieliłam mu potwierdzenia tezy. Powinien się zastanawiać, cóż to za zaszczyt! - zaśmiałam się w duchu.
- Wszyscy idziemy do boru! - stado posłusznie ruszyło za przywódcą.
<Khonkh? Taka przejściowa pogoda raczej;) Jakoś na razie nie mam pomysłu na akcję, a ty?>

Od Khonkha do Yatgaar "Nowy początek"

Wystarczyła godzina. Jak mówiła Yatgaar (coś mówiło mi, że tym razem mogę jej w pełni wierzyć) bok bolał już znacznie mniej. Opuchlizna także widocznie zmalała. Klacz ogółem wyglądała znacznie lepiej, niż kiedy po raz pierwszy dziś ją spotkałem.
- Magiczne ziółka zadziałały, jak widać- powiedziałem. Klacz trochę się uśmiechnęła i zarzuciła grzywą. Była to duża, niespotykana zmiana w jej zachowaniu. Jakby, gdy nikt nie patrzył, została podmieniona na zupełnie innego konia.
- Jesteś dziś podejrzanie miła i posłuszna- powiedziałem niepewnie. Starałem się oczywiście, aby brzmiało to jak normalny żart, ale nie byłem pewien, jak na moje słowa zareaguje Yatgaar. Jedną z niewielu stałych cech klaczy z pewnością była nieprzewidywalność. Yatgaar jednak uśmiechnęła się tylko nieco szerzej.
- Stwierdziłam, że może lepiej byłoby spróbować od nowa. Wiesz, puścić w niepamięć te nasze wcześniejsze przekomarzania- odparła klacz.
- Kusząca propozycja, ale są jednak pewne sytuację, o których dobrze by było pamiętać- powiedziałem.
- Możemy więc zapomnieć tylko o tym, co uważamy za niemiłe zdarzenia- odparła klacz.
- Zgoda, tylko żeby zapominanie o niewygodnej prawdzie i sytuacjach nie weszła ci w nawyk- odpowiedziałem w żarcie.
- O to nie musisz się martwić- odparła klacz, tracąc nieco humor. Może nie stała się znów lekko wroga czy wycofana, ale humor zdecydowanie ją opuścił.
- Co zamierzasz teraz zrobić?- niespodziewanie z ust mojej rozmówczyni pada to pytanie.
- Przejdę się po klanie, upewniając się, czy wszystko gra. Potem pewnie pochodzę tu i tam, poskubie trochę trawy. Jak każdy, chyba że wydarzy się coś nieoczekiwanego- odpowiedziałem.
- Kiedy ruszamy w dalszą drogę?- ponownie spytała Yatgaar.
- Zapewne już niedługo. Dzień, dwa, może trzy. Czemu pytasz?
- To chyba normalne, że chcę wiedzieć, kiedy stąd odejdziemy. Muszę się przygotować do kolejnej wędrówki- odparła klacz.
- Przygotować? Jak? Po co?- zdziwiłem się.
- Psychicznie i mentalnie, oczywiście- odpowiedziała Yatgaar, jakby tłumaczyła coś mało rozgarniętemu źrebięciu.
- A ty, co zamierzasz teraz zrobić?- zapytałem. Klacz zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. W tym czasie zerwał się lekki wiatr i rozwiał nam obojgu grzywy. Wokoło rozniósł się dźwięk zamiatanych i targanych przez niego opadłych liści. Nim Yatgaar odpowiedziała, dodałem:
- Może zechcesz mi towarzyszyć?
<Yatgaar?>

Od Bezgłowego konia do Bush Brave'a ,,..."

Ciemność, ach, rozkoszny mrok. A przez niego skradająca się istota nierozsądna. Sztylet w zębach trzymająca. Coś kołysze się na grzbiecie. Koń, kuc gniady, bądź też śniady. Broń ma nie od parady.
- Czego szukasz? - pytam cicho. Stanął. A ja śmieję się. - Sławy? Soli? Śmierci? - wtem ruszył na mnie, i zamachnął się. Jeden unik, i znalazł się w pułapce.
- A ty czego chcesz? - prawie warknął ogier.
- A co możesz mi dać? - odpowiadam pytaniem na pytanie. Ogon mój spowity w mrok kołysze się lekko. Mierzyliśmy się wzrokiem, chodź on nieudolnie próbował odnaleźć mój punkt widzenia. Prychnąłem nań, wzbijając kopytem w powietrze kilka grudek ziemi. Wciąż czekałem cierpliwie na jego odpowiedź. Przełknął ślinę.
- Nie mogę obiecać, że to zrobię. - drgnąłem nieco w jego stronę, a cień padł na niego. - Ale wszystko jest możliwe.
- O NPC jedno i jeden czyn cię proszę; znajdź na blogu nietoperza, a nagrodę ci wygłoszę. Wskazówka moja brzmi: Najciemniej wpisz w białym polu pour entrée adresse.
<Bush Brave? Gdy już wykonasz zadania, to napisz do mnie adres strony na której znalazłeś nietoperka i NPC. Odpisywać bezgłowemu już chyba w sumie nie musisz, jeśli chcesz;)>

Od Bush Brave'a ,,Poszukiwania bez głowy"

"Noc świat otacza mrok
Słychać gdzieś w oddali echo końskich kroków
A gdy wytężysz wzrok
Zobaczysz jakiś cień mknący poprzez stepy
Jeśli chcesz usłyszeć dźwięk niedosłyszalny
Słuchaj mroku
Może jedno z ech
Szepnie ci gdzieś z boku
Że on idzie
Idzie po ciebie
Choć może przekupisz
Oddalisz cierpienie
Nie dasz się śmierci
Nie dasz się jemu
On już idzie niosąc ból i cierpienie
Lęki lamenty
Niebezpieczny duch w bezgłowym koniu zaklęty"
Takie słowa usłyszałem od jakiegoś dziwaka błądzącego po stepie. Mój wierny Divo zrobił się ostatnio trochę nerwowy, więc na tereny stada może rzeczywiście wkradł się stwór. Koń bez głowy. Może warto by go poszukać? Gdyby przynieść głowę takiego stwora... A no tak. On nie ma głowy. Ale cóż. Gdyby zabić takiego przeciwnika może zyskał bym zaufanie władcy i jakieś przywileje?
-Divo, kochanieńki - zwróciłem się do ptaka siedzącego dziarsko na moim grzbiecie. - Gdzie jest to coś? Gdybyś mógł mi powiedzieć... Pomyślmy. Wracasz zdenerwowany, kiedy lecisz na zachód. Może to tam właśnie jest ten "bezgłowy cudak".
Postanowiłem tam pójść. Powiedziałem coś Khonkhowi, że coś mnie zaniepokoiło i, że idę sprawdzić teren. Powiedziałem też, że może mnie nie być kilka dni. Podszepnąłem też coś Yatgaar, żeby nie zastanawiała się gdzie zniknąłem. Nie potrzebowałem prowiantu, bo trawa rośnie wszędzie. Od razu ruszyłem w drogę.
~~~
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to tu. W stęchłej norze, dusznej jaskini. Ze stropu kąpały krople, a wokoło pachniało stęchlizną i wilgocią. Prawdopodobnie właśnie tu przebywał obecnie bezgłowy koń. Złapałem mocniej sztylet i cichutko ruszyłem przed siebie.
<Bezgłowy koniu? >

24.10.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Nocny towarzysz"

Zwierzę na chwilę znieruchomiało. Blade światło księżyca spoczęło na jego grzbiecie, prawym boku i błyszczących paciorkach, którymi bacznie obserwowało otoczenie. Reszta ciała nadal obleczona była w płaszcz ze smolistego, ciężkiego mroku zalegającego pośród wolnej przestrzeni boru. Do niektórych miejsc nawet w dzień docierała mała ilość światła, co dopiero w nocy. Za to moje oczy przyzwyczaiły się już wystarczająco do ciemności i po chwili rozpoznałam niespodziewanego gościa. Spory rosomak w końcu poruszył się i zaczął węszyć w powietrzu, jakby orientował się co do naszego dokładnego położenia. Zauważyłam, że Khonkh również wpatruje się w stworzenie. Wątpiłam w to, by mogło stanowić teraz jakiekolwiek zagrożenie, ale z przyzwyczajenia miałam się na baczności. Wreszcie zwierzę przerwało podjętą czynność i przeszło się skrajem polany, po czym znikło. Spojrzeliśmy po sobie, a następnie odwróciłam głowę i ponownie zapadłam w sen.
~*~
Ranek powitał mnie, a jakże, ponownym odzewem stłuczenia boku, na dodatek dość silnym. W sumie od pewnego czasu obrzęk nie malał, zwłaszcza wokół małego draśnięcia. Odeszłam ledwie parę kroków od miejsca mojego snu i zaczęłam skubać trawę. Nie miałam ochoty na poszukiwanie smaczniejszej. Wtem usłyszałam za sobą, nieco z lewej, dobrze mi znany stukot kopyt za którym stał niezbyt lubiany przeze mnie osobnik. Z początku udałam, że tego nie zauważyłam, jednak po chwili przerwałam jedzenie i stanęłam prawie oko w oko z władcą. Dzieliło nas ledwie kilka centymetrów.
- Źle się czujesz? - spytał. Byłam zaskoczona tym pytaniem, ale postanowiłam nie owijać w bawełnę. W jego przypadku należało zastosować inną taktykę.
- Po prostu bok mi trochę dokucza. - odparłam obojętnym tonem. Ogier zrezygnował z dalszej rozmowy, lecz nadal nie odchodziłam i widziałam po jego minie, że ma coś na końcu języka. Szybko zrozumiałam, co.
- Wiem, o co ci chodzi. - zaśmiałam się cicho. - Może pora z tym skończyć. - zgodziłam się. Bynajmniej nie zamierzałam ulegać. Sama zaczęłam mieć obawy.
- W takim razie idę z tobą. - odpowiedział stanowczo koń.
<Khonkh? Jaka diagnoza, panie doktorze? Przepraszam że pytam psychologa, ale innego lekarza nie mamXDDD>

23.10.2017

Od Khonkha do Marabell "Warta"

- Na początek wycofajmy się nieco głębiej w las. Lepiej będzie, jeśli światło z ogniska nie będzie do nas docierać. Mniejsza szansa na to, że zostaniemy zauważeni- powiedziałem. Razem z Marabell po cichu wycofaliśmy się więc z powrotem w gęste, leśne zarośla.
- Co teraz?- spytała rzeczowym tonem klacz. Wzbudziła we mnie podziw tym, iż potrafiła działać spokojnie i logicznie oraz nie panikowała.
- Nierozsądnie byłoby wszczynać jakąkolwiek walkę. To niepotrzebne ryzyko- powiedziałem. Marabell przypatrywała mi się z rosnącą ciekawością i wyczekiwaniem. Ja jednak musiałem dokładnie przemyśleć sytuację, w jakiej się znaleźliśmy.- Wygląda na to, że to podróżni osadnicy. Za jakiś czas albo my odejdziemy stąd jako pierwsi, albo oni. Najlepiej będzie, jeśli do tego czasu będziemy po prostu wysyłać tutaj swoich stróżów, aby obserwowali poczynania tych ludzi- dodałem po dłuższym namyśle.
- Zamierasz więc od razu kogoś wyznaczyć?- spytała Marabell, zapewne tylko po to, aby się upewnić.
- Tak, ale właściwie to chyba samemu dziś zostanę na straży. Nie licząc ciebie i mnie, każdy członek klanu już śpi. Poza tym, skoro już tutaj jestem, po co miałbym przysyłać kogoś innego?- powiedziałem, spoglądając ponownie w stronę ludzi i ich obozu. Chciałem się upewnić, co robią i czy nas nie zauważyli. Nie wyglądało na to, więc wróciłem do rozmowy z moją towarzyszką.
- Ty oczywiście możesz wrócić do reszty stada i wypocząć. Już dość dobrze spisałaś się, zawiadamiając mnie o spotkaniu z tamtym ludzkim dzieckiem- powiedziałem do klaczy. Cały czas starałem się mówić i zachowywać jak najciszej, aby nie zdradzić naszej obecności.
<Marabell? Miało być wczoraj, ale musiałam się uczyć>

Od Khonkha do Yatgaar "Spokojne popołudnie"

Po powrocie do klanu Yatgaar oddaliła się w swoją stronę. Postanowiłem więcej się jej nie narzucać i zostawić ją, przynajmniej na razie, samą sobie. W końcu tego najbardziej pragnęła. Nie mając lepszego zajęcia, mogłem w spokoju przyglądać się i oceniać zmiany, jakie zaprowadziła w świecie jesień. Każdemu krokowi towarzyszył szelest opadłych liści. Część z nich wyglądała niezwykle kolorowo, ale niektóre były już zadeptane i przesiąknięte wilgocią. Obserwując zachodzące dokoła zmiany, można zacząć myśleć, iż śmierć jest piękna. Przynajmniej w przypadku różnokolorowych, obumarłych liści. Wszyscy zachwycają się ich barwami, ale najczęściej zapominają, iż jest to spowodowane właśnie ich śmiercią. Odgoniłem od siebie te myśli, krytykując siebie w duchu za to, że tak często ostatnio myślę o śmierci, choć na szczęście nie o swojej. Spojrzałem w niebo, które od kilku dni bez żadnych zmian pozostawało tak samo zachmurzone. Widać było, iż jesień w pełni zadomowiła się już w Mongolii. Zaczęło pomału zmierzchać, poszukałem więc miejsca, gdzie znajdowało się jeszcze trochę trawy. Moją "kolację" umiliła mi jeszcze rozmowa z Marabell. Noc miała być chłodna, dlatego wszyscy zebrali się dziś razem. Zauważyłem jednak, że Yatgaar, mimo iż stanęła znacznie bliżej członków klanu niż zazwyczaj, nadal pozostawała z boku. Po chwili namysłu podszedłem do niej. Nic do siebie nie mówiliśmy. Każde z nas powoli odpływało w swój senny świat, gdy wtem do moich uszu dotarł dziwny dźwięk. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, Yatgaar wpatrywała się już w coś znajdującego się kilka metrów niżej. Podążyłem wzrokiem za jej spojrzeniem...
<Yatgaar? Mam swoje podejrzenia, ale nie chcę ci się wtrącać w paradę XD>

Od Marabell do ktosia ,,Połów duszyczek"

Chodziłam z nosem przy ziemi, szukając jak najlepszych kępek trawy. Nie wychodziło mi to niezbyt, więc postanowiłam zadowolić się taką, jaką jedli wszyscy inni dookoła. Mimo, iż było zimno, a roślinność nie była najsmaczniejsza, patrząc na otaczający mnie świat, musiałam stwierdzić, że jesień to jednak piękna pora roku. Podobała mi się różnobarwność roślin, liści i trawy, zapach który towarzyszył nieustannie tym jesiennym miesiącom. Wiał zimny wiatr, który sprawiał, że co chwila do moich nozdrzy napływało świeże powietrze. Żując leniwie niezbyt dobrą trawkę, przeleciałam szybko wzrokiem po otaczających mnie koniach - większość z nich stała w małych grupkach, lub we dwójkę. Popychana przeświadczeniem, że w towarzystwie spędzanie czasu jest dużo lepsze, postanowiłam nie czekać, aż ktoś sam do mnie podejdzie, i ruszyłam na połów nowych znajomych. Khonkh był władcą, więc nie wydawało mi się, żeby chciał mieć za towarzyszkę taką klacz, jak ja. Z resztą, nawet gdybym chciała zakolegować się z nim, było to niemożliwe, gdyż zniknął z jakimś koniem w lesie. Uważniej przyjrzałam się członkom stada - było kilka osobników, którzy nie mieli towarzystwa. Jednak większość wyglądała na bardzo zajętych. Ruszyłam zatem do swojej ofiary, która stała pod bliżej drzew. Podeszłam bliżej i najcieplej jak umiałam powiedziałam:
- Witam. Jestem Marabell. A ty?
< Ktośku? Tylko się nie denerwuj, bo też umiem gryźć>

21.10.2017

Od Marabell do Khonkha ,,Tropem własnych śladów"

Ruszyliśmy do lasu. Szłam z przodu, starając się rozpoznać trasę, a władca szedł tuż za mną, nawet nie zwracając mi uwagi, gdy czasem się zatrzymywałam i ruszałam w innym kierunku. W końcu doszliśmy do miejsca, w którym widziałam dziewczynkę. Na liściach oraz trawie spoczywała szmaciana laleczka.
- To tutaj ją widziałam - stwierdziłam. - A stamtąd dochodził głos tego drugiego człowieka.
- Dobrze. Pójdziemy w tamtym kierunku. Zapewne tam coś znajdziemy - odpowiedział Khonkh. Ruszyłam przodem, kierując się cały czas prosto, tylko co jakiś czas skręcając, by nie wpaść w drzewa rosnące centralnie przede mną.
- Stój. Też to czujesz? - zapytał przywódca.
- Dym. Trochę ludzi - stwierdziłam. Woń ludzka była bardziej nasilona, więc wnioskowałam, że jest ich tam więcej niż dwóch. Podeszliśmy powoli bliżej, tym razem to Khonkh poruszał się z przodu. Chwilę potem zatrzymaliśmy się tuż obok polany. Przysłaniały nas liście pomniejszych drzew oraz krzewów, więc mieliśmy szansę się rozejrzeć. Wokół średniego ogniska poustawiane były namioty. Przy źródle ciepła i światła siedzieli osadnicy. Nie wyglądali na niebezpiecznych, ich liczebność także nie była duża. Wynosiła mianowicie jakieś 9 osób, z czego czworo było dziećmi. Skierowałam swój wzrok na władcę. Światło z ogniska, które docierało aż tutaj, rzucało małe promyczki światła na jego sierść, a w oczach odbijał się blask ognia.
'Jak ktoś taki mógłby zabić inne konie?'- zapytałam siebie w myślach.
- Co robimy?
Odwrócił do mnie głowę, ale nic nie powiedział. Widocznie oceniał zagrożenie. Stałam naprzeciw niego, czekając w napięciu na odpowiedź.
< Khonkh? Rozróba się szykuje, czy jak?>

Od Yatgaar do Bush Brave'a ,,Lekcja number one"

Ni stąd, ni zowąd, zaczęłam zbliżać się do trzymającego się nieco z tyłu, na prawo od wytrwale idącego stępem stada w kierunku zachodnim, do gęstego boru, konia. Na jego grzbiecie siedział sokół, wbijając we mnie dość nieufne spojrzenie. Ogier szybko mnie zauważył i spojrzał w moją stronę. Nadal nie zdejmowałam maski zobojętnienia i spokoju. Zrównałam się z nim. Milczałam przez chwilę, po czym wzięłam głęboki oddech i oznajmiłam łagodnie:
- Bądź jutro czujny. - mrugnęłam znacząco i oddaliłam się szybko, wstrząsając grzywą.
~Jutro futro~
Wyprostowana, stałam kilkanaście metrów od klanu, pełniąc swoistą nieoficjalną wartę. Nocne wydarzenia stały się dla mnie sygnałem, że drapieżniki rozbudziły się już w pełni do zbierania zapasów, więc należało dbać o własną skórę, a tym samym nie ściągać niebezpieczeństwa na resztę. Opuściłam niżej łeb, i zaczęłam grzebać kopytem w ziemi, czubkiem kierując prosto w czekoladowo-miedzianego kuca, gawędzącego ze swym towarzyszem i podjadającym co jakiś czas roślinność. Dobrą chwilę nie przynosiło to żadnego skutku, później przynajmniej pojawiła się z jego strony jakakolwiek reakcja. Ze zniecierpliwieniem rozglądałam się na boki. Prychnęłam lekceważąco, dając upust rozdrażnieniu i wyrażając naganę, gdy Bush Brave skierował się wolno w moją stronę. Kiedy lekkim krokiem skierowałam się poza obręb widzenia i słuchu stada, udając, że zauważyłam coś ciekawego, podążył za mną. W końcu uznałam to za bezpieczną odległość i odezwałam się mrukliwie:
- Dobrze, że wreszcie do ciebie dotarło. To pierwszy sygnał. Wiesz już może, co oznacza?
- Chodź tu, ta? - odparł trochę pretensjonalnie ogier.
- Tak. - rzekłam już łagodniej, i zastrzygłam uszami.
- Ostrzeżenie...? - spytał niepewnie.
- No, no, nieźle. - podrapałam się po nodze, tym razem nie czekając na odpowiedź. - Moja prawa przednia oznacza ,,na wschodzie", lewa przednia ,,na zachodzie", mój prawy bok ,,północ", lewy ,,południe. Jasne? - wyrecytowałam to specjalnie znacznie szybciej.
- Tak. - po tym wstrząsnęłam grzywą.
- Oznacza ,,Żegnaj". - tupnęłam nogą raz. - Sygnał do rozpoczęcia akcji. - cofnęłam równocześnie kończyny po obu stronach ciała. - Odwrót. - członek w milczeniu kiwał głową.
- Lekcję pierwszą możemy uznać za zakończoną. - powiedziałam z wdziękiem.
<Bush Brave?>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Spacerkiem"

Khonkh najwyraźniej twardo postanowił mi towarzyszyć. Z początku było to dla mnie dość niekorzystne. Większa część mnie wolała odpędzić intruza i zostać sama wśród gęstego, zbitego, ciemnego podszytu, w ciszy. Jednak im bardziej zagłębialiśmy się w las, idąc ramię w ramię, niemal stykając się ze sobą, zaczęłam myśleć inaczej. Czyżby fakt, że jest gotowy zostawić resztę stada tylko po to, by mi asystować, nie oznacza, że mimo wszystko coś już tu iskrzy? - w moich oczach pojawił się przelotny błysk. Najwyraźniej mój plan ziszczał się szybciej i łatwiej, niż się spodziewałam.
Szelest czterech par kopyt wśród zeszłorocznych, opadłych igieł mieszał się z intensywnym zapachem żywicy. Nawet fajnie było od czasu do czasu mieć kogoś takiego u boku, jednak zwolniłam trochę. Na pysku władcy dostrzegłam lekkie zdziwienie. W końcu zatrzymałam się całkowicie i wzdychając, rzekłam miękkim, ledwo, ledwo rozczarowanym, lecz stanowczym głosem, który odbił się echem po borze:
- Chyba powinniśmy już wracać. - przez moment ogier wyglądał, jakby wrócił z transu, ale natychmiast się opanował. Musiałam zachować przynajmniej udawaną odpowiedzialność za klan, chodź fajniej byłoby wyciągnąć go jeszcze dalej i narobić rabanu. Aczkolwiek, wtedy mogłam zaprzepaścić dotąd wyrobioną opinię.
- Racja. Stado już dość długo jest same. Są na to małe szanse, ale mogło coś się wydarzyć. - ruszyliśmy teraz z powrotem żwawszym krokiem. Na szczęście ślady były dość dobrze widoczne. Wkrótce w pobliżu ujrzeliśmy pierwszego konia, Hasminę.
- Witaj. Czy nic się nie stało pod moją nieobecność? - zapytał od razu przywódca.
- Nie, wszystko w porządku. - Khonkhowi pewnie kamień spadł z serca. Przewróciłam oczami, po czym podeszłam bliżej i zabrałam się do wyskubywanie resztek tego, co kiedyś było soczystą roślinnością. Znalezienie pożywienia stawało się coraz trudniejszym zadaniem. Przy okazji obserwowałam dwoje członków frakcji: Arona i Bush Brave'a, jednak też nie robili nic szczególnego. Zaczął zapadać zmrok, nadeszło nagłe ochłodzenie. Zadrżałam, kuląc się, by zatrzymać ciepło. Zapowiadała się mroźna noc. Większość klanu zbiła się w ciasną gromadę pośrodku. Mimo wszystko także nie odeszłam daleko. Obok mnie stanął władca.
Z płytkiego stanu pomiędzy snem a jawą wyrwał mnie podejrzany szelest. Od razu skierowałam głowę w jego kierunku, nadstawiając uszu. W dole, na lewo, kilka metrów stąd, błyszczało dwoje oczu osadzonych w dużej głowie. Utrzymywała się na długim ciele w biało-czarnych barwach.
<Khonkh? Domyślasz się, co to jest?XD>

20.10.2017

Od Bush Brave'a do Yatgaar ,,Przechadzka"

Na porannym postoju, a raczej wtedy, gdy stado nie wyruszyło już w wędrówkę po noclegu, spacerowałem obrzeżami stada wypatrując czegoś ciekawego, a co jakiś czas skubiąc trawkę, która straciła już swój soczysty smak. Niedaleko trasy mojej wędrówki pasła się Yatgaar. Zastanawiałem się kiedy do czegoś się przydam, więc postanowiłem skorzystać z okazji. Skierowałem się w jej stronę moim tradycyjnym, czyli ledwo dosłyszalnym krokiem.
- Na razie do niczego się nie przydasz-odpowiedziała klacz, gdy zadałem jej planowane pytanie.
- Na razie, ile to może znaczyć? - rzekłem z przekąsem, celowo przeciągając słowa. Klacz prychnęła.
- Na wszystko przyjdzie czas, więc poczekaj łaskawie na swoją kolej. Okazja się trafi.-odrzekła.
-A więc czekam-rzuciłem obojętnie, by pokazać, że nic mi się nie stało z powodu jej odpowiedzi.
Odszedłem od Yatgaar i po raz kolejny zacząłem spacerować po stadzie. Nagle usłyszałem skrzek, a po chwili poczułem ukłucie, a na moim grzbiecie znalazło się coś ciężkiego.
-Czy ty nigdy nie nauczysz się ostrzegać mnie, zanim przypuścisz atak na mój grzbiet?-westchnąłem, ale mimo to uśmiechałem się pod nosem na myśl o moim towarzyszu.
-Na razie jesteśmy niepotrzebni, ale to się zmieni.Jestem tego pewien. Kiedy dostaniemy pierwsze zadanie już nigdy nie będziemy nieprzydatni. Mówię ci-zaśmiałem się w duchu, że rozmawiam z ptakiem, ale wiedziałem, że Divo wyczuwa sens, a chociażby nastrój tego co mówię.
~~~
Podczas wędrówki szłem z boku stada. Nagle wśród odgłosów kopyt jedne zwyraźniały. Ktoś się zbliżał.
<Yatgaar?>

18.10.2017

Od Khonkha do Yatgaar "Uważaj na siebie"

Czas mijał bardzo powoli, więc aby tymczasowo się czymś zająć, wybrałem się na spacer. Las, jako iż nadeszła już jesień, onieśmielał ilością barw. Co kilkanaście metrów natrafiałem na większe kupki opadłych liści. Wtem do moich uszu dotarł dobrze znany zapach, a po chwili usłyszałem, że gdzieś niedaleko coś się dzieje. Puściłem się czym prędzej w tamtą stronę. Nie biegam jednak specjalnie szybko, dlatego nim dotarłem na miejsce, wszystko wyglądało już w miarę normalnie, nie licząc znikającego w odmętach puszczy wilka. Dyszałem przez chwilę, zmęczony nagłym wysiłkiem.
- Nic się takiego nie stało...- powiedziała uspokajająco Yatgaar.
- Na pewno? Nie jesteś ranna?- zapytałem, chcąc się upewnić.
- Nie, naprawdę nic mi nie jest.
- To dobrze. Musisz jednak bardziej na siebie uważać. Zdaję sobie sprawę, że jesteś raczej typem samotniczki, która nie uznaje niczyjej władzy, oprócz jej własnej. To się da łatwo zauważyć- powiedziałem. Klacz spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Widocznie nie spodziewała się, iż tak łatwo to z niej odczytać.- Mimo to pamiętaj, że nadchodzi zima. I nie tylko my, ale też drapieżniki starają się zrobić jak największe zapasy. Ty raczej nie chcesz im w tym pomóc- rzekłem dość mało delikatnie, gdyż wiedziałem już, że z Yatgaar nie ma co się cackać.
- Wiem o tym wszystkim. Nie upominaj mnie jak dziecka- odparła nieco obrażonym tonem klacz. Następnie zarzuciła grzywą i przeszła obok mnie, kierując się głębiej w stronę lasu. Ruszyłem do przodu i już po chwili się z nią zrównałem.
- Co ty robisz?- zapytała z doskonale słyszalną złośliwością.
- Jak to "co"? Już zdążyłaś zapomnieć, co ci przed chwilą powiedziałem? Musisz na siebie uważać, jak każdy, bo nie jesteś niezniszczalna. Najlepiej będzie, jeśli ktoś będzie ci towarzyszył- odparłem. Z jednej strony cieszyłem się na myśl o spacerze z Yatgaar, bo zdążyłem polubić ją trochę. Ją i jej humorki. Mimo to jakaś część mnie, ta w 100% egoistyczna, miała ochotę rzucić to wszystko i zostawić klacz samą sobie. Wiedziałem, że i tak doskonale by sobie beze mnie poradziła z wszelkim zagrożeniem, ale i tak zostałem z nią.
<Yatgaar?>

16.10.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Oko w oko"

- A ty nie udajesz się na odpoczynek? - spytał zaciekawiony. Zamaskowując dobrze zmęczenie i lekkie znużenie tą rozmową, przybrałam łagodny wyraz pyska i odparłam obojętnym tonem:
- Tak, zaraz. - skubnęłam jeszcze źdźbło trawy, odwracając wzrok i wbijając go w bezkresne przestrzenie stepu. Nasłuchiwałam oddalających się kroków władcy, aż całkowicie ucichły. Wtedy przestawałam przeżuwać pożywienie i rozejrzałam się uważnie wokoło. Niemal cały klan pogrążył się już we śnie, zaś przywódca stał do mnie tyłem, z uniesionym łbem. W głowie zrodził mi się już plan, jednak po krótkim namyśle uznałam, że to nieodpowiednia pora. Jeszcze nie nadszedł czas. Musimy najpierw urosnąć w siłę i poczekać na odpowiedni moment. K*rwa, tylko czekać! - prychnęłam w myślach, ale uspokoiłam się i odeszłam na bok, by poddać się zmęczeniu.
*Nazajutrz*
Przed śniadaniem przenieśliśmy się na obrzeża pobliskiego lasu, gdyż stado ogołociło już nasze ostatnie miejsce postoju. Przywódca raczej nie miał zamiaru szybko wyruszyć w dalszą drogę. Faktycznie, były to dobre okolice. Po zjedzonym śniadaniu nasłuchiwałam po prostu czujnie, ignorując ból w boku, ale po jakimś czasie znudziła mi się ta warta. Zagłębiłam się w bór. Grzywa często czepiała mi się o gałęzie, cudem omijałam wystające ostre czubki. Kiedy wreszcie udało mi się wyjść na pole, gdzie drzewa rosły rzadziej, zamarłam. Kilkanaście metrów przede mną stało stworzenie ciemnej barwy, wpatrujące się we mnie intensywnie głodnymi, złotymi oczami. Samotny, wychudły wilk i klacz naprzeciwko siebie. Serce biło mi coraz szybciej, a ekscytacja rosła. Musiałam pierwsza wykonać ruch. Zarżałam nagle przenikliwie, skacząc do przodu, kładąc po sobie uszy i wysuwając przednie nogi w kierunku drapieżnika, prezentując pełną paletę moich możliwości. Najwyraźniej nie miał ochoty na konfrontację, odwrócił się więc na pięcie i zwyczajnie uciekł. Zaśmiałam się do siebie, gdy rozległ się tętent kopyt. Za mną pojawił się zdyszany Khonkh. Milczałam przez chwilę, zaskoczona.
- Nic się takiego nie stało... - rzekłam uspokajająco.
<Khonkh? Nie miałam za bardzo pomysłu też:/>

12.10.2017

Od Khonkha do Yatgaar "(Nie do końca) szczera rozmowa"

- Czy dobrze rozumiem, że chcesz mi powiedzieć, iż nie zasługujesz na pomoc?- zapytałem z niedowierzaniem, kiedy już doszedłem do siebie po słowach Yatgaar.
- Tak- odparła krótko klacz.
- Dlaczego tak uważasz?- nie zamierzałem dać się łatwo zbyć.
- Po prostu... jakoś tak... Naprawdę nic mi nie jest. Wszystko pomału przechodzi, a jeśli faktycznie będę potrzebować pomocy, zgłoszę się po nią. Tylko nie męcz mnie już dłużej- powiedziała klacz głosem przepełnionym  udręką. Po krótkiej analizie stwierdziłem, iż można to uznać za remis w naszej walce o to, kto kogo ma posłuchać.
- Zgoda, niech więc będzie- odparłem, wzdychając.- Pozostaje mi jeszcze tylko przeprosić za moje niestosowne zachowanie przy wodopoju, pani- powiedziałem, kłaniając się lekko przed Yatgaar. Gdy po kilku chwilach wyprostowałem się, klacz patrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Co to miało być?- spytała.
- Godne przeprosiny. Czy zasługuję na wybaczenie?- odpowiedziałem. Yatgaar przez chwilę nad czymś intensywnie myślała, po czym odparła.
- Ja także cię przepraszam, mój władco, i liczę na wybaczenie.
- Przebaczenie za przebaczenie?- spytałem, lekko i przyjaźnie uśmiechając się. Klacz pokiwała głową. Co najbardziej mnie zdziwiło to to, że też się uśmiechnęła.
- Robi się już późno. Nie zamierzasz iść spać?- spytała Yatgaar.
- Czasem lubię siedzieć do późna i spacerować, oglądać gwiazdy, czy też wsłuchiwać się w odgłosy nocy- odparłem.
- Interesujące- przyznała klacz. Teraz musieliśmy rozmawiać już nieco ciszej, gdyż większość członków klanu już spała.
- A ty nie udajesz się na odpoczynek?- zapytałem.
<Yatgaar?>

Uczta duchów

Niektórzy pewno zauważyli, że ostatnia taka moda się wkradła na blogi co do kilku eventów na raz. Przypadek? Nie sądzęXD~
Hallloooween w Disney Eks-di...Ta piosenka będzie mnie nękać przez cały najbliższy miesiąc, albowiem jak wszyscy Amerykanie i nie wiedzą, zbliża się pewne znane potworne święto - Halloween!

A z tej okazji, specjalnie dla was rozpoczyna się HALLOWEENOWY EVENT - Uczta duchów! Czy masz dość odwagi, by wziąć w nim udział, by stanąć twarzą w twarz z istotami, jakich nie spotkałeś w swoich najgorszych koszmarach?

Ale o czym ja tu gadam, o co caman? Pojawiło się wiele różnych zadań, lecz wszystkie sprowadzają się do jednego - zdobywania nietoperzy, będących naszą wyjątkową, okresową walutą oraz punktami. Trójka tych, którzy zbiorą największą ilość tych warzywek stanie na podium i otrzyma specjalne nagrody. Jednak każdy, kto się postara, z pewnością coś otrzyma. Dodatkowo, będzie można zdobyć przedmioty, które normalnie nie są dostępne! Ogólne zasady są bardzo proste:

1. Event trwa od dzisiaj, 13 października, do 6 listopada (=24 dni, wim, mało trochę...Laptop mi się popsuł, wybaczcie, albo raczej wybaczcie mojej mamie *) ), zaś halloweenowy sklepik będzie jeszcze do 12 listopada.
2. Zakaz plagiatu, ściągania...takie zwykłe zasady homo sapiens.
3. Hę? Sorry my family, I don't have more ideas :(
4. A, tylko bez wzajemnego zadźgaj, zabij, spalXD
5. Poniżej wyjaśnienia poszczególnych konkursów.

 Halloween - Uczta duchów
Och! Czy sen to, czy jawa? Wszyscy jak zmory się objawili, jak potwory z koszmarów; dziś drugą naturę swą obnażyli, pokrytą wzorkami, strasznymi ozdobami? Nie! To Halloween się rozpoczęło. Już wokół ,,stołu" się krzątają, posiłek dla duchów wszyscy zbierają. Uczta niebawem. Strzeż się!
Należy napisać jak najciekawsze, najdłuższe i najbardziej po.je.PIP YATGAAR!!! doda:3...opowiadanie na temat oczywisty - halloween. Mile widziany podział na części, poprawność językowa, interpunkcyjna i ortograficzna, oraz wasza kreatywność! Można je napisać raz każdym ze swoich koni, nieważny jest wiek. Wysokość możliwej nagrody to od 5 do 30 nietoperków gacków. Min. 500 słów.  

Bezgłowy koń
 "Sierść jak aksamitna smoła, najczerniejsza z czerni, ten szkieletowy gmach pokrywa. [...] Kość się już przez napiętą skórę przebija, żebra policzysz na raz. Smukłe, krzywe kończyny - dogoni cię nimi zaraz. Nie usłyszysz oddechu, chodź pierś ruchoma. Ogon postrzępiony, w grube kosmyki zlepiony. [...] Jednak nic się równać nie może z ciemnością w łabędziej szyi, gdzie światło nie dociera, gdzie co głupszy nieszczęśnik się wybiera. On cię widzi, lecz oczu nie zobaczysz. Bezgłowy koń właśnie cię uraczył. "
Wszelka wieść niesie, że na terenach naszego klanu pojawił się Bezgłowy Koń! Czym jest? Nie wie tego nikt...Jeżeli sam chcesz się przekonać, napisz opowiadanie pod tytułem ,,Poszukiwania bez głowy" i poczekaj na odpowiedź. Z pewnością chętnie podaruje ci ze 25 nietoperzy, ale oczekuje czegoś w zamian. Po wykonaniu danego przez niego zadania przelejemy je do twoich zbiorów. Bezgłowego można spotkać tylko 3 razy w czterodniowych odstępach, przykład:

Opowiadanie do Bezgłowego--->wykonanie zadania *4 dni później*--->Opowiadanie do Bezgłowego

Opowiadanie do Bezgłowego--->wykonanie zadania *3 dni później*--->Opowiadanie do bezgłowego

Opowiadanie do Bezgłowego *4 dni później*--->Opowiadanie do Bezgłowego

Losowanko
Zapisz swoje konie do loterii w komentarzu pod tym postem - może wygrają coś ciekawego? Są też puste losy!
Zapisania: Marabell, Bush Brave, Tayfun

Jack'O'Lantern
Wykonaj na tej stronie dynię, a następnie zrób screena (najlepiej najpierw powiększyć grę za pomocą przycisku w lewym górnym rogu i dopiero wtedy to zrobić) i wyślij głównemu administratorowi na gmaila. Można stworzyć max. 3 dynie.
Jeszcze jeden sposób?
Gdy uzbierasz wystarczającą ilość nietoperzy, możesz kupić specjalny eliksir Cruxo, który pozwoli duszy twego wierzchowca wyjść poza ciało na czas dwóch realnych dób, czyli 24 godziny fabularne. W tym czasie będziesz mógł zwiedzić krainę umarłych, przeżyć wspaniałe przygody i porozmawiać z bliskimi! Jednak musisz wrócić na ziemię w ciągu doby, zanim twoja fizyczna postać nie będzie się nadawać do użytku, osłabiona tym. Za każde takie opowiadanie otrzymasz 50 nietoperków! Min. 550 słów. 

A jak to wszystko wydać - to już wasza sprawa. Wszelkie pytania, prace i wątpliwości zgłaszać do holidays horse.
Powodzenia!
Znalezione obrazy dla zapytania horse ghost
~Yatgaar

Od Yatgaar do Khonkha ,,Błędu naprawianie - trudne to zadanie"

Nikt raczej nie zauważył ani mego odejścia, ani przyjścia. Z jednej strony była to dla mnie dobra wiadomość; brak podejrzeń ze strony innych, brak starań o dowiedzenie się czegokolwiek a w konsekwencji brak dowodów na działanie Kruczych Cieni.
- Może w końcu dasz sobie pomóc? - spytał władca. Na chwilę przerwałam przeżuwanie trawy, wzdychając cicho, niby tak, by nikt nie mógł usłyszeć, jednak wiedziałam, że do Khonkha doskonale ono dotarło, po czym uniosłam lekko łeb i spojrzałam mu na moment prosto w oczy, wzrokiem wypełnionym odrobiną szczerego bólu pulsującego nadal w moim boku, a czasem nawet nasilającego się, melancholią, urazą oraz beznamiętnością. Nadal czekał na odpowiedź, jednak nie utrzymywał już kontaktu wzrokowego, na co się w duchu ucieszyłam.
Powinnam w tamtym momencie przy kałuży zachować rozsądek... - skarciłam się chyba po raz setny. Ale to nie czas na wywody, każdy popełnia błędy. Najważniejsze jest, by je naprawić.
- Nie. - ogier stanął twardo i już otwierał pysk, lecz przerwałam mu szybko: - Nie zasługuję na to. - natychmiast zniknęło z niego napięcie, podczas gdy ja starałam się zamaskować nagłe kłucie w zranionym miejscu. Widziałam zaskoczenie przywódcy moją odpowiedzią. Oboje długi czas milczeliśmy, nie zmieniając pozycji, jak posągi.
<Khonkh? No nie wiem, co też tam wymyślisz na odpowiedź:)>

Od Khonkha do Marabell "Zaskakująca wiadomość"

Rozmawiałem właśnie z Byronem o różnych, nic nieznaczących rzeczach, kiedy kątem oka dostrzegłem, że ktoś się do nas zbliża. Kiedy postać podeszła bliżej, zdołałem zauważyć, iż jest to  Marabell. Zatrzymała się niedaleko z lekkim wahaniem, jakby nie była pewna, co powinna teraz  zrobić. Przeprosiłem więc mojego towarzysza, przerywając z nim rozmowę. Razem ze mną skierował swoje oczy na nowoprzybyłą klacz.
- Czy coś się stało?- spytałem.
- Ja... więc... spotkałam człowieka. Małą dziewczynkę, dokładniej mówiąc- powiedziała.
- Gdzie? Daleko stąd?- zapytałem, zastanawiając się w myślach, w jakiej odległości znajduje się stąd najbliższe znane nam miasto i jak daleko mogła zajść Marabell.
- Właściwie to całkiem blisko.
- Możliwe, że to członkowie jakiegoś koczowniczego plemienia. Albo całkiem niewielka rodzina ludzka, która żyje w odosobnieniu- zasugerował mądrze Byron.
- Racja. Przede wszystkim trzeba się przekonać, czy stanowią dla nas jakieś zagrożenie. Trzeba tam kogoś wysłać, aby to sprawdził- powiedziałem.
- Ja mogę iść- zasugerowała Marabell.
- To całkiem oczywiste, że ty pójdziesz. W końcu tylko ty wiesz, gdzie ją spotkałaś. Nie masz chyba jednak zbyt dużego doświadczenia w ocenianiu niebezpieczeństwa związanego z ludźmi?- upewniłem się. Jak się spodziewałem, Marabell przecząco pokręciła głową.
- Dobrze więc, pójdziemy razem. Jeśli to niewielka grupka ludzi, to pewnie tylko trochę się oddalimy, żeby na nich przypadkiem nie wpaść. Ale jeżeli to jakieś większe plemię, to będziemy musieli się stąd natychmiast zabierać. Potrzebujesz czegoś, czy możemy już ruszać?- zapytałem.
<Marabell? Zobaczymy, co tam się będzie działo>

Od Khonkha do Yatgaar "Kłótnia"

- To nie ma znaczenia, czy to coś wielkiego, czy wręcz przeciwnie. Powinien zobaczyć to ktoś, kto choć trochę zna się na medycynie i lecznictwie. Poza tym komu jak komu, ale mi możesz, a nawet powinnaś mówić o takich rzeczach. Jestem w końcu przywódcą i dbam o swoich poddanych- powiedziałem, nadal z lekką pretensją.
- Nikt nie będzie mi mówił, co powinnam, a czego nie powinnam robić- odparła ostro klacz. Widocznie nie była już w stanie dłużej nad sobą panować. Ja zresztą też nie.
- Tak się składa, że, jak już wspomniałem, jestem tutaj przywódcą, a ty moim poddanym. Mam więc pełne prawo mówić ci, jak powinnaś postępować- odparłem zdenerwowany.
- A jeśli się sprzeciwię to co mi zrobisz?- zapytała z ledwo wyczuwalną kpiną Yatgaar.
- Jeśli nie zamierzasz stosować się do rozkazów władcy i zasad Klanu Mroźnej Duszy, to proszę bardzo, droga wolna- powiedziałem, po czym odwróciłem się i odszedłem w stronę reszty stada. Zachowałem się w ten sposób jak małe źrebię, bo powinienem zapanować nad sobą i mimo wszystko przekonać Yatgaar, żeby dała sobie pomóc. Nie mam jednak nieskończonych pokładów cierpliwości. Najchętniej wysłałbym do niej Tayfuna, aby sprawdził, co z nią, ale nie chcę i jego narażać na jej humory. Zamiast tego znalazłem dogodne miejsce, gdzie rosła jeszcze w miarę dobrej jakości trawa.  Pogrzebałem trochę kopytem w ziemi, a następnie zabrałem się do konsumpcji. Resztę dnia spędziłem na rozmowie z różnymi członkami klanu.
~~~Wieczorem~~~
Od tej naszej małej kłótni przez cały czas aż do teraz nie widziałem Yatgaar. Kiedy wróciła, prawie nikt tego nie zauważył, ale ja tak. Rzuciło mi się w oczy to, że nadal nie wyglądała najlepiej. Postanowiłem spróbować jeszcze raz. Schowałem więc dumę do kieszeni i podszedłem do niej:
- Może w końcu dasz sobie pomóc?- zapytałem.
<Yatgaar? Wiem, nie najlepsze, ale zupełnie nie miałam pomysłu>

9.10.2017

Od Marabell do Khonkha "Spotkanie"

'Spokojnie, jest dobrze. Nie, nie jest dobrze! Stoi przede mną morderca, który zabił przynajmniej trzy konie, a może i odebrał więcej żyć bogu ducha winnym istotom! A wydawał się tak miły... Choć, w końcu zrobił to, żeby uwolnić Mongolię spod cienia tamtej trójki. Ale, czy nie można było tego inaczej załatwić? Nie, to w końcu byli mordercy, nie sądzę, żeby posłuchali _ Przepraszam, ale takie mordobicie jest wysoko nie etyczne, apeluję o zaprzestanie tego __ to by było głupie' - takie, i inne myśli krążyły po mojej głowie, w obrębie tego tematu.
- Więc? Jakieś jeszcze pytania, uwagi?- zapytał. Jego głos w ogóle nie pasował do mordercy. Był całkiem miły, tak jakby próbował trochę mnie uspokoić. Mimo chwilowego zapchania się głowy, zdołałam odpowiedzieć, z trochę wymuszonym uśmiechem:
- Wydaje mi się, że na razie nie mam żadnych pytań.- To może ja... Pójdę się rozejrzeć, zapoznać z kimś - przerwałam chwilową ciszę.
- Dobrze - twierdził krótko Khonkh.
Ruszyłam w stronę lasu. Po chwili resztę stada zasłoniły mi pnie drzew. Kłusowałam pomiędzy drzewami, wsłuchując się w dźwięki przyrody. Nagle, przede mną niczym duch pojawiła się dziewczynka. Było to moje pierwsze, i nie ostatnie, spotkanie z człowiekiem.
- Konik! - krzyknęła mała, wyciągając do mnie pulchne rączki. Prychnęłam, cofając się.
- Ne ucekaj! - nadąsał się mały człowieczek. Stałam dalej, a gdy ludzik znowu skierował dłonie do moich chrap. Szturchnęłam ją nosem, po czym dziecko wylądowało w liściach. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zaczęło mnie to bawić.
- Narantsetseg, gdzie jesteś?
- Tota!
Wyczułam kolejny zapach, podobny do tego należącego do małej dziewczynki. Nie chcąc się przekonać, czy rzeczony 'Tota' nie jest jej ojcem, szybko uciekłam, starając się nie zgubić w gąszczu. Wybiegłam tam, gdzie reszta stada dalej zachowywała się tak, jak wcześniej. Rozejrzałam się. Władca rozmawiał z jakimś koniem. Podeszłam do nich, zastanawiając się, czy spotkanie z Narantsetseg stanowi jakiś powód do niepokoju.
< Khonkh? Tylko dziecka nie zabij>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Być swoim medykiem"

Całe szczęście, na razie udało mi się spławić przywódcę. Jakoś mimo wszystko nie miałam ochoty dzielić się tym właśnie z nim - czy kiedykolwiek bym to potrafiła? Kiedyś będę musiała, jeżeli chcę zdobyć jego zaufanie. Westchnęłam ciężko, oglądając się na swój bok, w którym nadal pulsował ostry ból. Musiałam ,,wybadać grunt", więc odeszłam jeszcze dalej od stada, za pojedyncze, większe od innych wzniesienie, po czym ostrożnie, powoli położyłam się na trawie, ignorując dolegliwość. Chyba nic nie było złamane, mogłam poruszać tą częścią ciała, ale widocznie spuchła. Może to po prostu uraz w postaci obrzęku, zwykły siniak.
Zaczęłam przymierzać się do wstania. Najpierw wysunęłam przed siebie przednie nogi. Zacisnęłam zęby, i jednym ruchem dźwignęłam się do pozycji stojącej. Jęknęłam, kiedy przeszył mnie potworny ból, lecz nie upadłam. Trwałam w bezruchu jeszcze przez chwilę, zaś potem ruszyłam przed siebie chwiejnymi, małymi kroczkami. Pozostawało tylko pytanie, co zrobić z opuchlizną i nieprzyjemnymi objawami.
Postanowiłam znaleźć jakiś zbiornik wodny, chodź dookoła rozciągał się hen suchy jak pieprz grunt z nielicznymi źródłami. Lodowata o tej porze roku woda powinna pomóc. Spojrzałam ostatni raz w stronę klanu, po czym oddaliłam się.
Przeczesywałam ciągle wzrokiem obszar dookoła aż po horyzont, lecz nie przynosiło to większych efektów. Zmęczenie dawało mi się już we znaki. Wreszcie dostrzegłam coś w rodzaju ogromnej kałuży. Gdy podeszłam bliżej, okazała się ona wystarczająco głęboka, chodź niezbyt szeroka. Lepszy rydz niż nic. Już szykowałam się do ,,zanurzenia", kiedy do mych uszu dotarł niepokojący dźwięk szurania kopyt po trawie. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i ujrzałam znajomą, gniadą sylwetkę. Ups.
Przygotowałam się szybko mentalnie do ciężkiej rozmowy. Tym razem nie patrzyłam mu całkiem prosto w oczy, jednak nadal nie traciłam kontaktu wzrokowego.
- Więc jednak coś się stało. Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytał Khonkh z nutką pretensji.
- Nie chciałam zaprzątać ci tym głowy. Zresztą, to raczej nic większego. - wiedziałam, że ostatnie zdanie było trochę nie na miejscu, ale trudno.
<Khonkh? Ach, to wymigywanie się...XD>

Od Khonkha do Marabell "Prawda, której nie chce się znać"

Pasłem się spokojnie, gdy wtem usłyszałem, że ktoś się do mnie zbliża. Wyprostowałem się i okazało się, iż jest to Marabell. Klacz podeszła do mnie niepewnym krokiem.
- Coś się stało? Czy może masz jednak jakieś pytania?- zapytałem.
- Tak, mam jedno- odparła klacz.- Skąd wzięła się nazwa "Klan Mroźnej Duszy"? Bo w poprzednim klanie słyszałam o nim coś nie coś. Podobno było to najpierw trio morderców, ale potem ktoś ich wszystkich zabił...- Marabell przerwała, oczekując odpowiedzi. Nie miałem zamiaru niczego przed nią ukrywać. W końcu prawie cała Mongolia wiedziała o moim czynie.
- Tak, było kiedyś trzech morderców, którzy nadali taką nazwę swojemu... stadu. I tak, potem ktoś ich zamordował i założył klan o tej samej nazwie- wyjaśniłem.
- Czyli...- zaczęła niepewnie i z lekkim przestrachem Marabell.
- Tym kimś jestem ja- odparłem głosem bez wyrazu. Klacz cofnęła się o krok.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię. Dopuściłem się tamtego czynu, gdyż ktoś musiał uwolnić Mongolię spod ich panowania. Nawet nie planowałem zakładać potem żadnego klanu. Różne konie same z siebie zaczęły do mnie ściągać. Skoro one mi ufają, ty chyba także możesz?- powiedziałem. Marabell nie wydawała się być do końca przekonaną, nic też nie odpowiedziała.
- Więc? Jakieś jeszcze pytania, uwagi?- zapytałem tak łagodnym głosem, na jaki tylko było mnie stać. Nie chciałem jeszcze bardzie denerwować mocno już spiętej i wystraszonej klaczy.
<Marabell?>

Od Khonkha do Yatgaar "Sytuacja opanowana"

Po dotarciu na miejsce zastałem tam jedynie trzy martwe, ludzkie ciała. Przeszył mnie lekki dreszcz. Ile jeszcze razy w życiu będę musiał patrzeć na coś takiego?- pomyślał, ale nie ze smutkiem czy strachem, tylko zniecierpliwieniem. Rozejrzał się po pobojowisku, ale nigdzie nie zastał ani Yatgaar ani Keppera. Nie było też tamtej dwójki koni. Zgodnie z moim planem, zawróciłem i udałem się w stronę stada. Drogę powrotną pokonałem szybko i bez żadnych przeszkód. Kiedy dotarłem na miejsce, mogłem się przekonać, że Yatgaar i Kepper już tam dotarli. Obecnie źrebię było niemalże duszone w uścisku matki, po której policzkach spływały liczne łzy. Postanowiłem dać im czas, aby się sobą nacieszyli. W końcu tak czy inaczej, potem trzeba będzie się dowiedzieć, jak ci ludzie złapali Keppera i czy dowiedział się o nich czegoś ciekawego. Spostrzegłem Yatgaar, która trzymała się mocno na uboczu. Podszedłem do niej niemal bezszelestnie, więc zanim cokolwiek powiedziałem, odchrząknąłem lekko, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę.
- Doskonale sobie poradziłaś. Dla pewności wróciłem potem na tamto miejsce i miałem okazję zobaczyć na własne oczy efekt twoich poczynań- powiedziałem.
- Dziękuję. Ty też dałeś z siebie zapewne wszystko- odpowiedziała klacz, robiąc jednocześnie zamaszysty ruch głową, aby odgarnąć grzywkę z oczu. Zapadła między nami cisza. Zauważyłem, że klacz stoi dość niepewnie.
- Dobrze się czujesz?- spytałem z nutą troski w głosie.
- Oczywiście. Dlaczegóż pytasz?
- Nie zrozum mnie źle, ale nie wyglądasz najlepiej. Szczerze mówiąc, patrząc na ciebie, ma się wrażenie, że ledwo stoisz na nogach- powiedziałem, na co klacz natychmiast się wyprostowała, stanęła wyprostowana na ziemi i wypięła dumnie do przodu pierś.
- Czuję się doskonale. Lepiej niż kiedykolwiek- odparła Yatgaar. Ani trochę jej nie wierzyłem.
- Jesteś pewna? Tayfun pewnie zajmie się teraz Kepperem. Może potem powinnaś skorzystać z pomocy zielarza?- zaproponowałem.
- Po co? Nie widzę żadnego powodu ku temu- odpowiedziała nieco agresywnie klacz. Westchnąłem cicho i postanowiłem dać sobie spokój. Co mnie obchodzi, czy ona zdecyduje się pójść się przebadać czy nie? Zresztą, jak uzna, że potrzebuje pomocy, sama się po nią upomnie. To przedstawicielka tego rodzaju koni, który umie doskonale o siebie zadbać- pomyślałem.
- Zrobisz jak chcesz. Idę teraz przekonać się, czy mogę już porozmawiać z Kepperem i oczywiście dowiedzieć się, jak się ma źrebak- powiedziałem.
<Yatgaar? Sytuacja opanowana XD>

8.10.2017

Od Marabell do Khonkha "W zakątkach pamięci"

Po przyjęciu mnie do Klanu Mroźnej Duszy, rozejrzałam się szybko. Same nieznane mi pyski. Postanowiłam zejść niżej i paść się u odnóża pagórka. Trawa nie była tam najsmaczniejsza, z resztą jak wszystkie rośliny o tej porze roku. Choć wydawało mi się, że ta w lesie była smaczniejsza. A może było to spowodowane głodem? Korzystając ze względnej ciszy i spokoju, zaczęłam się zastanawiać nad różnymi rzeczami, które wydarzyły się niedawno. Czy te dwa konie także należały do tego stada? Nie wykluczone, że tak. Krążąc po swoim umyśle odnalazłam nazwę 'Klan Mroźnej Duszy'. Przypomniałam sobie, jak po moim dawnym 'domu' obiegały plotki na jego temat. Najpierw o trzech ogierach którzy siali popłoch, a później o... zapomniałam imienia tego konia. Bynajmniej pogłoski mówiły, że zamordował całą trójkę. Na myśl o takim czynie przebiegły mnie ciarki. Spojrzałam w niebo. Słońce było już mniej więcej w połowie drogi. Stwierdzając, że nie mogę stronić od towarzystwa ruszyłam z powrotem n górę. Znalazłam tam resztę stada, nie wiem, czy wszystkich, oraz ogiera z którym rozmawiałam wcześniej. Zapoznanie się bliżej z władcą było chyba dobrym pomysłem, a przy okazji zapytać się o 'stary' Klan Mroźnej Duszy. Bo w końcu, to chyba nie przypadek, że to stado również się tak nazywa. Ruszyłam zatem w stronę przywódcy.
< Khonkh? Nie zabijaj>

Od Yatgaar do Khonkha ,,W furii"

Ogier zerwał się i zabrał do odwalania niezłego krwawego teatrzyku, podczas którego większość ludzi odjechała w dwóch mniejszych maszynach z charakterystycznym warkotem. Ja zaś wyrwałam szybko do przodu, chcąc dobiec do źrebięcia, gdy przypomniałam sobie o pozostałej trójce dwunożnych istot. Zraniony przez Khonkha człowiek nadal leżał nieruchomo, zapewne jedną nogą już po drugiej stronie, więc nie musiałam się na razie nim przejmować.
Odwróciłam się w ich stronę, obnażając zęby i pochylając maksymalnie do tyłu uszy. Mężczyźni już prawie otrząsnęli się ze zdumienia i sięgali po broń. Napięłam wszystkie mięśnie, po czym wystrzeliłam do przodu jak z procy. Z moją prędkością nie mieli szans; staranowałam niższego, zabijając go samą siłą uderzenia, jednak to mi nie wystarczyło. Uderzyłam mocno w ciało łbem, napawając się widokiem krwi przesiąkającej wszystko dookoła. Zarżałam głośno, przeraźliwie, nienaturalnie. Ten dźwięk przeszywał mi uszy jeszcze przez chwilę, napędzając do działania. Błyskawicznie ogarnęłam wzrokiem teren, jednak nigdzie nie mogłam znaleźć drugiego towarzysza. Prychnęłam z wściekłością. Żądałam krwi, za wszelką cenę.
Wtem z dużego urządzenia wydobyła się seria nieprzyjemnych dźwięków i ruszyło ono prosto na mnie, z dwunożnym za kierownicą. W furii rzuciłam się do przodu, niemalże nie dotykając ziemi, lekko jak ptak, sadząc wielkimi susami. Przygotowałam się do skoku, skupiłam energię w tylnych kończynach, lecz wszystko posypało się jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy potknęłam się o kamień. Udało mi się utrzymać równowagę, jednak nie zdążyłam całkowicie minąć się z pojazdem, który uderzył we mnie, również rozpędzony. Zatoczyłam się i jęknęłam cicho z bólu, ale ponownie stanęłam naprzeciw wroga. Dyszałam ciężko z wściekłości, miara się przebrała. Skoczyłam, przednimi kopytami waląc w twarz kierowcy. Przeszyły mnie równocześnie satysfakcja i potworny ból. Upadłam na ziemię. Leżałam tak przez moment. Nie obchodziło mnie nic poza potrzebą odpoczynku.
Ponownie wstałam, a pozostała adrenalina dodawała mi sił. Mimo wszystko byłam zadowolona. Każdy krok sprawiał cierpienie. Próbowałam leczyć się świadomością, że będzie to słabło. Podeszłam do skrępowanego źrebaka. Spojrzał na mnie ze strachem i nadzieją w oczach. Wyraz mojego pyska pozostał beznamiętny, nawet nie skrzywiony. Należało działać szybko, a grubego sznura nie dało się przegryźć. Z wysiłkiem zdjęłam go z wbitego w ziemię słupka i chwyciłam w zęby.
- Biegniemy. - wyszeptałam niemrawo, lecz stanowczo. Kepper bez zastanowienia ruszył kłusem, zaś ja spróbowała pójść w jego ślady.
Ból. Ból. Ból. Instynktowny upór kierował mną wciąż do przodu, nie zważając na nic, ale wiedziałam, że w porównaniu z normalnym moje tempo jest bardzo marne. Teraz nie mogłam się poddać. Jest władza do obalenia i przejęcia, o nie.
<Khonkh? Pchamy do przodu, nie ma bata *) XDDD>

Od Khonkha do Marabell "Witamy w Klanie Mroźnej Duszy"

Pasłem się spokojnie, gdy wtem ujrzałem, że z lasu wychodzi jakiś koń. Z całą pewnością nie należał od do mojego klanu, natychmiast więc ruszyłem w jego stronę. Szedłem dość cicho, dodatkowo przybysz patrzył w przeciwną stronę, przez co o mało mnie nie staranował.
- Kom jesteś?- zapytałem bez ogródek.
- Nazywam się Marabell- odpowiedziała, jak się okazało, klacz. Mówiła głosem cichym i przestraszonym.
- Zdajesz sobie sprawę, że znajdujesz się na terenach Klanu Mroźnej Duszy?- zapytałem, na co Marabell jeszcze bardziej się skuliła.
- Nie miałam pojęcia- odparła.
- Spokojnie, nic ci się tu nie stanie. Jednak jako jego władca mam obowiązek uprzedzić cię, że albo musisz stąd odejść, albo do nas dołączyć- powiedziałem. Klacz nieco się rozluźniła, ale pozostała czujna. Nadal wydawała się też być lekko wystraszoną.
- Co musiałabym zrobić, aby dołączyć?- zapytała po chwili wahania.
- Opowiedzieć dokładnie kim jesteś, skąd pochodzisz- odpowiedziałem.
- Pochodzę ze stada, którego tereny znajdują się bardzo daleko stąd. Odeszła stamtąd, gdyż nie potrafiłam dostosować się do panujących tam zasad. Po pewnym czasie postanowiłam jednak wrócić, ale nie udało mi się odnaleźć drogi powrotnej. Zamiast tego trafiłam tutaj- opowiedziała Marabell. Nie miałem większych wątpliwości co do niej. Nie wyglądała na kogoś podejrzanego czy niebezpiecznego.
- Dobrze, w takim razie musisz jeszcze wybrać sobie stanowisko- odpowiedziałem. Mentalnie przygotowałem się teraz na jakże częste pytanie w stylu: "A jakie są?", ale nic takiego nie usłyszałem.
- Chciałabym zostać czujką, jeśli to możliwe- odparła klacz.
- Oczywiście. Masz może jeszcze jakieś pytania? Potrzebujesz czegoś?
- Właściwie to mam jedno ważne zapytanie. Czy są tutaj jakieś zasady określające, jak należy się zachowywać?- zapytała klacz. Przyznam szczerze, nie do końca zrozumiałem, o co jej chodzi.
- Zależy, co przez to rozumiesz. Wszyscy mamy się szanować i na siebie uważać. No i należy się słuchać władcy- odparłem.
- Czyli wszyscy mają mniej więcej takie sama prawa i obowiązki?- zapytała z radością Marabell.
- Tak.
- To wspaniale. W moim poprzednim klanie niestety tak nie było- powiedziała klacz, tracąc nieco humor na wspomnienie dawnego stada. Skoro tak na to reagowała, postanowiłem przynajmniej na razie nie pytać jej o nic więcej w tej sprawie.
- Pewnie chciałabyś teraz trochę wypocząć?- zapytałem.
- Tak. Co prawda już wcześniej trochę odpoczęłam, ale nadal jestem nieco zmęczona- odparła Marabell.
- Gdybyś miała jeszcze jakieś pytania czy wątpliwości, śmiało możesz mi się zapytać- odpowiadam, po czym oddalam się nieco. Schylam się i zaczynam skubać resztki pozostałej trawy. Jutro na szczęście wyruszamy na kolejną wędrówkę. Wyprostowałem się nieco i dla pewności poszukałem Marabell. Ze zdziwieniem dostrzegłem, że klacz zeszła z powrotem do podnóży wzgórza. No cóż, w końcu na razie nie zna tu nikogo, więc pewnie woli trzymać się z dala.
<Marabell?>

Od Khonkha do Yatgaar "Ludobójcza ucieczka"

- Doskonale. Proponuję, abym to ja zajął się odwróceniem ich uwagi. Narobię jak największego hałasu, a potem trochę odciągnę tych ludzi. Ty zajmiesz się uwolnieniem siebie i Keppera, dobrze? Spotkamy się w klanie. Jest jednak jedna zasada: jeśli któreś z nas dotrze do stada, a drugiego nie będzie przez dłużej niż dzień, klan nie będzie dłużej czekał. Ci ludzie są zbyt niebezpieczni- powiedziałem, na co klacz pokiwała głową. Teraz każde z nas musiało postarać się niepostrzeżenie przeciąć swój sznur. Sięgnąłem po leżące najbliżej mnie ostrze. Było naprawdę duże, bo aż trzydziesto- centymetrowe, ale trochę tępe. Nie miałem jednak nic lepszego pod ręką. Postanowiłem skupić się na swojej części zadania. Yatgaar musiała poradzić sobie sama, ale byłem pewien, że da radę. Sznur był bardzo gruby. Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk sygnalizujący, że zbliża się jakiś człowiek. Czym prędzej upuściłem ostrze i postarałem się stanąć tak, aby nie było go za bardzo widać. Spojrzałem na Yatgaar. Ona także stała jak gdyby nigdy nic, a jedyną rzeczą zdradzającą jej zdenerwowanie był jej ogon, którym nerwowo machała.
- Może lepiej zachowajmy spokój i zobaczmy, co on zrobi- powiedziałem do klaczy. W odpowiedzi ta lekceważąco prychnęła.
- Nie zamierzam bezczynnie stać i czekać- odparła.
- To jest rozkaz władcy- odpowiedziałem najbardziej poważnym głosem, na jaki było mnie stać. Yatgaar nie zdążyła nic odpowiedzieć, gdyż przed nami zatrzymał się człowiek. Być może nawet nie miała zamiaru odpowiadać. Kiedy jednak mężczyzna się pojawił, oboje staliśmy spokojnie.
- Niech, trzeba będzie to potem posprzątać. Wszystko z siebie zrzuciły i rozsypały- powiedział człowiek, po czym zawrócił z powrotem i sobie poszedł. Spojrzałem na Yatgaar, ale ta wróciła już do przecinania sznura. Także zacząłem to robić. Kiedy większość liny była rozszarpana, upuściłem ostrze i chwyciłem jej resztki w zęby, aby łatwiej mi było ją rozerwać. Po chwili byłem już niemal wolny. Na mojej szyi nadal wisiała pętla z kawałkiem zwisającego sznura, ale nie był on już przywiązany do drzewa. Odwróciłem się do Yatgaar. Lina klaczy także już niedługo miała się dać przerwać. Stwierdziłem, że poradzi sobie sama. Schyliłem się po ostrze, które postanowiłem zabrać ze sobą. Gdy ponownie się wyprostowałem, Yatgaar była już wolna. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Nie musieliśmy nic mówić, w końcu już wcześniej omówiliśmy plan. Klacz przysunęła się do drzewa, aby nie było widać, że nie jest do niego przywiązana. Już miałem zająć się swoją częścią klanu, gdy wtem usłyszałem rżenie. Przypomniało mi się, że gdzieś tutaj są jeszcze dwa konie. Nie ustaliliśmy, co z nimi robimy, a raczej co zrobi Yatgaar, w końcu to ona tutaj na razie zostanie. Teraz jednak nie było na to czasu. Wybiegłem zza maszyny i ujrzałem to, co wcześniej, czyli ludzi zgromadzonych wokół ogniska. Część z nich spała, inni śmiali się, jedli i rozmawiali. Na moje szczęście nie mieli przy sobie broni. Nigdy nie byłem dobry w skokach, ale tym razem nie miałem wyjścia. Na szybko ułożyłem plan, który wydawał się być idealny, ale wymagał skakania. Nie mogłem jednak zawieść. Zanim ludzie zdążyli się zorientować, rozpędziłem się i przeskoczyłem nad nimi i ogniskiem na drugą stronę. Postanowiłem maksymalnie wykorzystać okazję i nim człowiek, za którym wylądowałem, zdążył się podnieść, zadałem mu jak najmocniejszy cios tylnymi nogami. Następnie rzuciłem się do lasu. Biegłem przed siebie, aż znów usłyszałem za sobą dobrze znane warkot. Akurat w tym samym czasie wypadłem na nieco przerzedzony teren w lesie. Odwróciłem się, a tuż za mną pojawiła się jedna z mniejszych maszyn. Siedziało na niej dwoje ludzi. Widząc, że się zatrzymałem, zwolnili i zaczęli we mnie celować. Niewiele myśląc, podbiegłem do nich nim zdążyli zrobić cokolwiek więcej i zamachnąłem się przednimi nogami. Najpierw trafiłem w maszynę, ale nic się nie stało. Za drugim razem dało się słyszeć głośny hałas, a wokół rozprysły się ostre kawałki szkła. Trzeci raz trafiłem w kierowcę, który wypadł z pojazdu. Drugi z ludzi usiłował wystrzelić z broni, ale ponownie zamachnąłem się i uderzyłem go kopytem w głowę. Upadł bez ruchu do tyłu. Drugi z nich już się podnosił. Sięgnął po broń, którą miał na plecach. W tym samym momencie dało się słyszeć jeszcze jeden warkot. Pojawiła się druga maszyna z kolejną dwójką ludzi. To oznaczało, że Yatgaar musiała sobie poradzić z trzema, w tym jednym rannym. Człowiek z drugiego pojazdu wystrzelił do mnie, ale zrobiłem unik, przez co trafił jednego ze swoich towarzyszy.
- Cholera!- zaklął, podczas gdy jego kolega złapał się za ramię, z którego wystawało to samo coś, czym wcześniej strzelali do mnie i Yatgaar. Mężczyzna zaczął osuwać się na ziemię. Postanowiłem wykorzystać zszokowanie pozostałej dwójki. Przypomniałem sobie o ostrzu, które ze sobą zabrałem. Doskoczyłem do nich i najpierw, jak poprzednio, zaatakowałem kierowcę. Po chwili padł na ziemię bez życia. Następnie zadałem kilka szybkich ciosów jego towarzyszowi. Byłem tak nabuzowany energią i wściekłością, że zadawałem mu ciosy długo po tym, jak już zmarł. W końcu jednak opanowałem się. Byłem ubrudzony krwią, a wokół mnie leżały cztery ludzkie truchła. Czy czułem wyrzuty sumienia? Strach przed tym, czego się dopuściłem? Przerażenie? Zszokowanie? Bardziej czułem się, jakby dane mi było jeszcze raz przeżyć jedno z moich wspomnień. W końcu już kiedyś znajdowałem się w podobnej sytuacji. Wschodzące słońce oświetlało wtedy sylwetkę młodego ogiera, brudnego od cudzej krwi oraz trzy bezwładnie leżące na ziemi ciała. Potrząsnąłem głową, chcąc odgonić od siebie niepotrzebne wspomnienia. Skupiłem się na "tu i teraz". Wiedziałem, że według planu powinienem wrócić do klanu. Zapewne tak właśnie bym postąpił, gdyby powrót stanowił jakieś zagrożenie. Ostatecznie jednak na miejscu zostało jedynie troje ludzi, więc mogłem wrócić, aby upewnić się, że wszystko poszło zgodnie z planem. Jeśli nie znajdę tam Yatgaar ani Keppera, wrócę do Klanu Mroźnej Duszy- jak pomyślałem, tak też zrobiłem.
<Yatgaar? A co tam się będzie działo u ciebie? XD>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Plan na szybko"

Odczuwałam silne pieczenie w prawej tylnej nodze i boku, w głowie łupało mnie niemiłosiernie. Obraz to rozmazywał się, to znowu na moment wyostrzał, ciągle wykonując dziwne fikołki. Nie potrafiłam dotrzeć do osnutej mgłą otumanienia świadomości przez dobre parę minut.
Wreszcie potrząsnęłam z wysiłkiem głową. Wywołało to kolejny przypływ bólu, ale w końcu wizja przestała mi się chybotać i rozmydlać. Westchnęłam cicho i uspokoiłam oddech, próbując zorientować się w sytuacji. Leżałam na trawie z wyciągniętymi nogami. Wokół szyi miałam obwiązany dość ciasno gruby sznur, przypuszczałam też, że na grzbiet mam wsadzony jakiś ciężki ładunek. Włócznia, której akurat nie miałam przy sobie, prawdopodobnie na nic by się tu nie zdała. Słyszałam odgłosy rozmów ludzi, w polu widzenia miałam na wprost jedynie chropowaty pień drzewa. Do moich uszu docierało także czyjeś sapanie. Z wysiłkiem przekręciłam łeb i kątem oka dostrzegłam wzrok tak samo skrępowanego władcy. Zacisnęłam zęby. Narastała we mnie wściekłość połączona z odrobiną bezradności, jednak w końcu udało mi się to opanować i przekuć emocje w pracę. Muszę przynajmniej zdobyć możliwość kontaktu z przywódcą. Spróbowałam wstać, lecz nałożone na mnie obciążenie na to nie pozwalało. Parsknęłam ze złości. Pozwoliłam sobie na chwilę zastanowienia, po czym przystąpiłam do działania.
Zaczęłam tarzać się, przyciskając ładunek do ziemi. Dłuższy czas nie chciał ustąpić, ale wnet poczułam, jak zaczyna się ze mnie zsuwać i rozsypywać dookoła. Wzdychając z ulgą, zebrałam wszystkie siły i stanęłam na nogi. Przełknęłam ślinę, szybko przenosząc spojrzenie na Khonkha, również próbującego się uwolnić. Zamierzałam potem, z charakterystycznym momentem wahania, pomóc mu, jednak usłyszałam krzyki, oznaczające zbliżającego się człowieka. Zachodził mnie od tyłu.
- Uważaj... - zaczął ogier. Gdy tylko dzieliła agresora ode mnie odległość kilkunastu metrów, zaczęłam bez żadnego ostrzeżenia wściekle wierzgać i rżeć, wijąc się jak piskorz. Pozwoliłam ponieść się furii, każda komórka ciała skupiła się na odpędzeniu natręta. Musnęłam kopytem wroga, czym skutecznie zniechęciłam go do dalszych działań.
- Daj spokój, Roland. Nie wywiną się przy takim uwiązaniu. - mruknął jeden z nich. Zamrugałam parę razy, zlana potem. Próbowałam odkręcić się w stronę gniadosza, jednak krótki sznur trzymał mocno. Przesunęłam pod nim głowę i wyciągnęłam maksymalnie szyję, chwytając za ładunek i pociągając w swoją stronę. Władca wstał z wysiłkiem.
- Dziękuję. - rzekł, ogarniając wzrokiem całą scenę. Z pewnością były tu jeszcze dwa konie, z którymi nie mieliśmy możliwości kontaktu, oraz źrebię, zapewne umieszczone za dużą maszyną.
- Drobiazg... - westchnęłam.
- Musimy jakoś wydostać siebie i Keppera, szybko. - powiedział poważnym tonem. Pokiwałam głową. - Pomyślmy...przegryzienie tego trochę nam zajmie.
Przytaknęłam, i dodałam od siebie:
- Może wykorzystamy ostre części od obciążenia?
- Dobry pomysł. - Khonkh uśmiechnął się. Właściwie, ucieczka była dobrym sposobem na zbliżenie się do niego. Tylko czy wyjdziemy z tego żywi?
- Gdy już to zrobimy, można by udać, że nadal jesteśmy spętani. Jedno z nas narobi bałaganu, a drugie pójdzie uwolnić Keppera.
<Khonkh? Jest taki film w kinach, TarapatyxDDD Koncepcja na ucieczkę też jest>

Od Yatgaar do Bush Brave'a ,,Nowy dzień, nowa szansa"

Wstrząsnęłam niedbale grzywą, po czym odparłam tajemniczym, ściszonym głosem:
- To nie ma ładnie wyglądać, czyż nie? - ogier chyba kiwnął lekko automatycznie głową, na co uśmiechnęłam się pod nosem. - Działamy pod przykrywką. Spotykamy się na uboczu stada, grupowo tylko w wyjątkowych sytuacjach. Rozkazy wydaję ja. - koń nadal wpatrywał się we mnie, analizując treść, która wkrótce miała się spełnić. - Reszty dowiesz się swoim czasie. - dodałam chłodno.
- Rozumiem. - mruknął Bush, by przerwać zapadłe między nami milczenie. Ziewnęłam, odprężając się i postanowiłam zakończyć rozmowę tym akcentem:
- Późno już. - o ironio, to przecież prawie środek nocy. Westchnęłam, przechodząc obok nowego zwolennika i stanęłam niedaleko klanu całkowicie pogrążonego we śnie. Zadowolona i usatysfakcjonowana, również zamknęłam oczy.
~Nazajutrz~
Rankiem udzieliłam Khonkhowi pomocy w wybudzaniu reszty. Niby drobna, niewiele znacząca czynność, a może mieć wielki wpływ na przebieg znajomości. Zależało mi, by coraz bardziej zacieśniać te więzy i zdobywać zaufanie władcy, jednak wiadomo, że nie zrobi się tego od razu, dlatego ważne było zacząć jak najwcześniej. Pasłam się spokojnie na obrzeżach stada, odgarniając uschłe liście i spod nich wybierając co smaczniejsze kęsy. Niestety, trawa traciła swoje letnie walory w konsekwencji przymrozków i niekorzystnych warunków. Jej pędy obumierały i poddawały się właściwie bez walki, a przynajmniej tak to wyglądało. Wtem usłyszałam blisko siebie czyjeś kroki. Ukrywając zaskoczenie i zachowując czujność, odwróciłam się do osobnika. Przede mną stał Brave. Mógłby zostać baletnicą. - pomyślałam.
- O co chodzi? - mruknęłam z wyższością.
- Jakie masz dla mnie zadanie? - wypalił od razu.
- Na razie do niczego się nie przydasz.
- Na razie, ile to może znaczyć? - rzekł z przekąsem, celowo przeciągając słowa. Prychnęłam.
- Na wszystko przyjdzie czas, więc poczekaj łaskawie na swoją kolej. Okazja się trafi.
<Bush Brave?>

7.10.2017

Od Marabell do Khonkha "Promyczek nadziei"

Wlokłam nogami, nie mając siły na więcej. Mlasnęłam, aby poczuć na w ostach coś innego niż suchość. Głód i pragnienie powoli odbierały mi resztki rozumu. Przez to, gdy na horyzoncie zobaczyłam majaczące czubki drzew, myślałam, że to sen. Leśny krajobraz jednak stawał się coraz bardziej namacalny, można było wyczuć charakterystyczny zapach drzew i... jedzenia. Myśl o zaspokojeniu głodu dala mi siłę na żwawsze ruchy.
'Jeśli to sen, nie chcę się budzić'- pomyślałam.
Gdy doszłam do pierwszych jadalnych roślin, rzuciłam się na nie, jakbym nie jadła przez rok, choć ostatni raz jadłam... Właściwie w tamtej chwili nie miałam o tym pojęcia. Gdy ogołociłam większy skrawek terenu, rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś do picia. Z zadowoleniem ruszyłam w kierunku, z którego dobiegał szum wody. Weszłam do zimnego płynu, który rozjaśnił mi jeszcze bardziej umysł. Kurz i błoto spłynęły dalej, a ja, zastanawiając się, czy nie umarłam, zaczęłam łapczywie pić wodę, nie zastanawiając się nad niczym innym. Osuszyłam się, po czym, czując szczęście w sercu, ułożyłam się na ziemi, by zapaść w głęboki sen. Była to pierwsza noc, którą przespałam od wielu, wielu dni.
***
Rankiem, gdy się obudziłam, spostrzegłam, iż to, co wydarzyło mi się wczorajszego popołudnia nie było snem. Uśmiechnęłam się do siebie. Posiliłam się, wypiłam jeszcze trochę wody, i gotowa niż kiedykolwiek ruszyłam w dalszą wędrówkę, lecz na wszelki wypadek nie odchodząc zbyt daleko od źródła wody. Po jakimś czasie usłyszałam głosy. Dobiegały one z miejsca, które zasłaniały drzewa. Obejrzałam się za siebie, spoglądając na wodę odległą o kilka metrów. Jednak, mając nadzieję, że głosy należą do koni, ruszyłam w kierunku dźwięków. Ostrożnie wyjrzałam zza pnia. Na polance, jeśli można te miejsce tak nazwać, rozmawiało dwóch ogierów. Coś mi jednak podpowiedziało, żebym poszła dalej. Ruszyłam dalej, ale nie uszłam daleko, ponieważ drzewa rozrzedziły się, a na małym wzniesieniu zauważyłam całe stado koni. Rozglądając się wokół podeszłam bliżej, o mało nie taranując jakiegoś ogiera. Cofnęłam się. Był to gniady ogier rasy raczej nie zbyt przystosowanej do życia na tych terenach. Kiedy odwrócił się w moją stronę, serce zatrzymało mi się ze strachu.
< Khnokh? Odzyskałam laptopa>

Od Bush Brave'a do Yatgaar ,,Casting"

- Zakładam, że każda para kopyt do walki z władzą się przyda. - powiedziałem z ledwo wyczuwalną nutką wahania w głosie. Yatgaar skwitowała to gromkim śmiechem. Większość w tym momencie zapadła by się pod ziemię. Ale ja nie jestem wszyscy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przynajmniej nie była taka jak Khonkh i była na prawdę ostrożna i nadawała się na przywódcę
- Masz mi coś do zaoferowania? - w zdaniu klaczy pobrzmiewał lekceważący ton.
Udałem, że się zastanawiam, ale w rzeczywistości miałem już gotową odpowiedź.
-Oprócz umiejętności cichego skradania się, daru oszukiwania, języka za zębami, pomocy w obaleniu władzy i mordercy to chyba nic - odparłem uśmiechając się pod nosem. Zastanawiam się przez ile czasu Yatgaar wytrzyma ten kpiący uśmieszek.
- Raczysz zaprezentować? - mruknęła znudzona.
-Skradanie się owszem, mogę ci zaprezentować. Oszukiwanie za nic się nie uda, bo już wiesz, że spróbuję cię oszukać i nie mam żadnych szans, bo będziesz uważna. To że trzymam język za zębami wyjdzie dopiero po jakimś czasie, tak samo jak pomoc w obaleniu władzy. Morderca to moje stanowisko. Jeśli mi nie wierzysz możesz się zapytać Khonkha.-ostatnie słowo wypowiedziałem z wyraźną wzgardą.Po czym zacząłem chodzić mniej więcej w kółko w każdym z chodów. W stępie poruszałem się bezszelestnie. W kłusie sytuacja miała się tak samo. Dopiero w galopie można było usłyszeć jakiekolwiek odgłosy, ale tylko jeśli będzie trwała grobowa cisza. Po skończonym "pokazie" znów stanąłem przed Yatgaar.
-Mam coś jeszcze zaprezentować?-uśmiechnąłem się pewnie z nutką kpiny.
Cały czas zastanawiałem się ile klacz ten uśmiech wytrzyma. Przez chwilę zastanawiała się nad czymś intensywnie, jednak cały czas nie spuszczała ze mnie wzroku.
- To chyba wystarczy. - mruknęła, po czym rozejrzała się dookoła i podeszła do rozłożystego, o formacie korony kwadratowym drzewa, po czym urwała z niego dwie gałązki; sądząc po leżących wszędzie pod nim liściach, klonu, po czym zatknęła za moje uszy. - Stałeś się odtąd wiernym zwolennikiem, kawką Kruczych Cieni, tym, który może pomóc położyć kres głupocie i absolutnej władzy.
-Jestem zaszczycony - uśmiechnąłem się tym razem bez kpiny nie chcąc denerwować mojej rozmówczyni, kiedy dopiero co osiągnąłem cel.
Domyślałem się że kawka to jakiś stopień, sądząc po tym, że dopiero dołączyłem, najmniej zaawansowany.
-Jak wygląda działalność Kruczych Cieni? Jest ustalony jakiś plan czy coś?-spytałem.
<Yatgaar?>

Od Khoknha do Yatgaar "Tarapaty"

W duchu przyznałem Yatgaar rację. Wielu z nas zachowywało się tak w dzieciństwie, ale już tego nie pamiętają albo przynajmniej udają. Zaczęliśmy kierować się w stronę skrawka lasu, o którym mówiła klacz. Gdy tam dotarliśmy, z niemałym trudem zaczęliśmy przedzierać się przez zarośla. Dorosły koń nie miał tutaj łatwo, ale źrebię raczej nie miałoby większych problemów z poruszaniem się. Wchodziliśmy w coraz gęstszy las.
- Myślisz, że mógłby się zapuścić jeszcze dalej?- klacz wyraziła swoje powątpiewanie. Już miałem jej odpowiedzieć, gdy wtem zamiast tego skupiłem swoją uwagę na specyficznym zapachu, który dotarł do moich nozdrzy. Nie miałem z nim co prawda do czynienie za wiele w ciągu mojego życia, ale bezbłędnie potrafiłem go rozpoznać. Z resztą zapach ten pozostał w pamięci każdego, kto poczuł go choć raz.
- Czujesz ten zapach?- zapytałem Yatgaar, by się upewnić.
- Chodzi ci o smród tego ludzkiego ścierwa?- odpowiedziała pytaniem na pytanie klacz. Tyle wystarczyło mi za potwierdzenie.
- Naszym obowiązkiem jest to sprawdzić. Musimy zobaczyć, ilu jest tutaj ludzi, gdzie są i po co?- powiedziałem. Yatgaar przytaknęła i zaczęliśmy kierować się w stronę, z której pochodził zapach. Staraliśmy zachowywać się jak najciszej. Wkrótce naszym oczom ukazała się mała polana, zewsząd otoczona gęstym lasem. Punkt dla nas, gdyż dzięki temu mogliśmy pozostać niezauważeni. Na jej środku paliło się ognisko, wokół którego siedziało czterech mężczyzn. Po drugiej stronie polany stały dwa przywiązane do drzewa konie, przy których kręciło się jeszcze dwoje ludzi. W oddali stała jakaś duża maszyna, do której zaglądał jeszcze jeden mężczyzna i dwie mniejsze. Czyli w sumie było ich siedmiu. Człowiek, który był w maszynie, po chwili z niej wyszedł, trzymając w dłoni jakąś puszkę i mając przewieszoną przez ramię broń. Stanął z drugiej strony maszyny i pochylił się nad czymś.
- Jeśli się nie obudzi, to dostaniesz niezły opie*dziel od szefa, Mike. To ty wpakowałeś w niego tyle tego gówna, że nawet dorosłego by powaliło- powiedział mężczyzna, po czym wyprostował się i podszedł do swoich towarzyszy przy ognisku.
- Wszyscy dostaniemy opie*dziel, jeśli nie sytuacja się nie poprawi. Jesteśmy tutaj od tygodnia, a dopiero wczoraj udało się nam złapać te dwie sztuki, a dziś tego małego. Oby tak dalej- odezwał się inny z mężczyzn. Ich rozmowa mocno mnie zaniepokoiła. Wtem tamte dwa konie zaczęły nerwowo się kręcić i oglądać dokoła. Prawdopodobnie one wyczuły już naszą obecność.
- Will, sprawdź co się tam z nimi dzieje- powiedział jeden z mężczyzn. Jakiś facet wstał i podszedł do koni. Posłałem Yatgaar spojrzenie mówiące: wycofujemy się. Klacz od razu zrozumiała, o co mi chodzi. Zaczęliśmy się powoli cofać. Wtem powietrze przeszył dźwięk łamiącej się gałęzi. Razem z Yatgaar wstrzymaliśmy oddechy. Obejrzałem się za siebie i spostrzegłem, że jeden z mężczyzn wpatruje się w tę część lasu, w której my się ukryliśmy.
- Coś tam jest! Łapać za broń!- zawołał, a wszyscy jego towarzysze rzucili się do większej z maszyn. My dwoje zaś czym prędzej zaczęliśmy uciekać. Szybko oddaliliśmy się od ludzi, przez co nieco zwolniliśmy, gdyż wiedzieliśmy, że nie zdołają nas już dogonić. Po jakimś czasie usłyszeliśmy za sobą dziwny warkot. Razem z Yatgaar odwróciliśmy głowy. Naszym oczom ukazało się dwoje ludzi, każde z nich siedziało na jednej z tych mniejszych maszyn. Jakimś cudem dzięki temu poruszali się znacznie szybciej. Razem z Yatgaar ponownie przyspieszyliśmy, gdyż ludzie ci dodatkowo mieli broń. Biegliśmy ile sił. Klacz była szybsza ode mnie, przez co wyprzedziła mnie o jakieś dwa metry. Po chwili do naszych uszu zaczęły dobiegać strzały. Nie wiem, ile ich usłyszałem. Wiem jedynie, że w pewnym momencie spostrzegłem, iż z nogi klaczy wystaje dziwne, różowe oznakowanie. Yatgaar nieco zwolniła, w końcu została zraniona. Już chciałem coś do niej krzyknąć, ale w tej samej chwili sam poczułem lekki ból. Ku mojemu zdziwieniu, nie był aż tak mocny. Właściwie mógłbym biec dalej, gdyby nie to, że nagle raptownie zaczęły mnie opuszczać wszystkie siły. Yatgaar zrównała się ze mną, gdyż żadne z nas już nie biegło. Ostatnie, co pamiętam, to jak klacz upada, a po chwili sam nie byłem już w stanie utrzymać się na nogach.
<Yatgaar? Wspólna niedola zbliża:3 I ci kłusownicy mówili właśnie o Kepperze, a te "maszyny" to dwa kłady i samochód>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Przypuszczalny trop"

Niestety lub stety, klacz nie ucierpiała poważnie na zdrowiu, a przynajmniej tak sądziła. Nie znam się zbytnio na medycynie, jednak osobiście podejrzewałam, że to może być zwykła, przelotna dolegliwość bądź zdenerwowanie. Za to zaginięcie źrebaka było w tym kontekście o wiele ważniejszą dla mnie sprawą, zwłaszcza, że Linda znalazła się pod opieką zielarza, a Khonkh zaproponował towarzyszenie mu. To była dobra okazja do bliższego poznania wroga. Nim ktokolwiek zdołał się odezwać, rzekłam spokojnym, nieco przyciszonym, lecz pewnym głosem:
- Ja mogę iść. - wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. Nigdy ich nie lubiłam, niezależnie od sytuacji. - Chcę pomóc. - władca przyglądał mi się przez chwilę, z pyskiem wyrażającym dziwne zaskoczenie.
- Zgoda. Wyruszajmy bezzwłocznie. - odparł poważnym tonem. Pokiwałam głową i podkłusowałam do niego. Odeszliśmy szybko od tłumu gapiów. Ledwo powstrzymywałam się od zadania jakiegokolwiek pytania typu: ,,Gdzie zaczniemy?", w skupieniu wpatrując się w drgającą mi przed oczami linię horyzontu. Na szczęście mój towarzysz mnie w tym wyręczył:
- Jak myślisz, gdzie powinniśmy zacząć? - spytał obojętnie, rozglądając się uważnie dookoła. Również przejechałam wzrokiem po okolicy, po czym zaproponowałam:
- Możemy porozmawiać jeszcze raz z Lindą...Może dowiemy się czegoś nowego? - powiedziałam, wzruszając lekko ,,ramionami". 
- Możliwe. - ogier uśmiechnął się nieznacznie. Odwzajemniłam gest. Gdy dotarliśmy do matki Keppera na pierwszy rzut oka znajdowała się w lepszym stanie, jednak nadal wargi miała wykrzywione z bólu. 
- Posłuchaj, wiesz może dokładniej, w którą stronę się oddalił? Słyszałaś coś? Jakiś szczegół, który mógłby nam pomóc? - zwrócił się do klaczy Khonkh. Klacz zastanawiała się długo nad odpowiedzią, mrużąc oczy.
- Naprawdę, nie wiem... - w odruchu oboje straciliśmy nadzieję na wskazówki. - ...słyszałam jakiś trzask na zachodzie, ale to równie dobrze mogło być jakieś zwierzę. Wątpię też, żeby cofnął się w stronę gór, na południe. 
- Musimy sprawdzić wszystkie warianty. Dziękuję. - zostawiliśmy ją w spokoju. Przywódca skręcił w kierunku wskazanym przez Lindę, ku ciemnej linii gęstej tajgi. Tuż pod smukłymi, kierującymi prosto ku niebu spiczaste czubki iglakami, wciskającymi się pomiędzy zaborczych sąsiadów znajdowała się dość luźna przestrzeń, wypełniona jedynie krzaczastymi, ograbionymi z zieleni gałązkami krzewów i smołą mroku, ograniczającą widoczność do kilkudziesięciu metrów. Przez mój umysł przebiegł przyjemny deszczyk emocji. Władca gwałtownie przystanął i rozejrzał się bezsilnie.
- Nie damy rady przeczesać takiego ogromnego rejonu. - bór rozciągnął się na płaskim terenie aż ku dwóm skrawkom błękitu, niby potężny, odrębny ekosystem wśród otwartej sfery. Zaczęłam analizować każdy potencjalny obszar. Moją uwagę przykuł zwłaszcza bardziej zwarty, tajemniczy kawałek lasu.
- Obstawiam, że mógł pójść tam. - oświadczyłam przypuszczalnie, grzebiąc kopytem w ziemi. 
- Czemu tak uważasz? - milczałam dłuższą chwilę. Nie wolno mi być nachalną, ale też nie mrukliwą. Wszystko ma swój złoty środek. 
- Chyba sama kiedyś taka byłam. - odpowiedziałam beznamiętnie. 
<Khonkh? No, zdradź mi ten swój złowieszczy plan XDDD>