Ruszyliśmy do lasu. Szłam z przodu, starając się rozpoznać trasę, a władca szedł tuż za mną, nawet nie zwracając mi uwagi, gdy czasem się zatrzymywałam i ruszałam w innym kierunku. W końcu doszliśmy do miejsca, w którym widziałam dziewczynkę. Na liściach oraz trawie spoczywała szmaciana laleczka.
- To tutaj ją widziałam - stwierdziłam. - A stamtąd dochodził głos tego drugiego człowieka.
- Dobrze. Pójdziemy w tamtym kierunku. Zapewne tam coś znajdziemy - odpowiedział Khonkh. Ruszyłam przodem, kierując się cały czas prosto, tylko co jakiś czas skręcając, by nie wpaść w drzewa rosnące centralnie przede mną.
- Stój. Też to czujesz? - zapytał przywódca.
- Dym. Trochę ludzi - stwierdziłam. Woń ludzka była bardziej nasilona, więc wnioskowałam, że jest ich tam więcej niż dwóch. Podeszliśmy powoli bliżej, tym razem to Khonkh poruszał się z przodu. Chwilę potem zatrzymaliśmy się tuż obok polany. Przysłaniały nas liście pomniejszych drzew oraz krzewów, więc mieliśmy szansę się rozejrzeć. Wokół średniego ogniska poustawiane były namioty. Przy źródle ciepła i światła siedzieli osadnicy. Nie wyglądali na niebezpiecznych, ich liczebność także nie była duża. Wynosiła mianowicie jakieś 9 osób, z czego czworo było dziećmi. Skierowałam swój wzrok na władcę. Światło z ogniska, które docierało aż tutaj, rzucało małe promyczki światła na jego sierść, a w oczach odbijał się blask ognia.
'Jak ktoś taki mógłby zabić inne konie?'- zapytałam siebie w myślach.
- Co robimy?
Odwrócił do mnie głowę, ale nic nie powiedział. Widocznie oceniał zagrożenie. Stałam naprzeciw niego, czekając w napięciu na odpowiedź.
< Khonkh? Rozróba się szykuje, czy jak?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!