Strony

23.10.2017

Od Khonkha do Marabell "Warta"

- Na początek wycofajmy się nieco głębiej w las. Lepiej będzie, jeśli światło z ogniska nie będzie do nas docierać. Mniejsza szansa na to, że zostaniemy zauważeni- powiedziałem. Razem z Marabell po cichu wycofaliśmy się więc z powrotem w gęste, leśne zarośla.
- Co teraz?- spytała rzeczowym tonem klacz. Wzbudziła we mnie podziw tym, iż potrafiła działać spokojnie i logicznie oraz nie panikowała.
- Nierozsądnie byłoby wszczynać jakąkolwiek walkę. To niepotrzebne ryzyko- powiedziałem. Marabell przypatrywała mi się z rosnącą ciekawością i wyczekiwaniem. Ja jednak musiałem dokładnie przemyśleć sytuację, w jakiej się znaleźliśmy.- Wygląda na to, że to podróżni osadnicy. Za jakiś czas albo my odejdziemy stąd jako pierwsi, albo oni. Najlepiej będzie, jeśli do tego czasu będziemy po prostu wysyłać tutaj swoich stróżów, aby obserwowali poczynania tych ludzi- dodałem po dłuższym namyśle.
- Zamierasz więc od razu kogoś wyznaczyć?- spytała Marabell, zapewne tylko po to, aby się upewnić.
- Tak, ale właściwie to chyba samemu dziś zostanę na straży. Nie licząc ciebie i mnie, każdy członek klanu już śpi. Poza tym, skoro już tutaj jestem, po co miałbym przysyłać kogoś innego?- powiedziałem, spoglądając ponownie w stronę ludzi i ich obozu. Chciałem się upewnić, co robią i czy nas nie zauważyli. Nie wyglądało na to, więc wróciłem do rozmowy z moją towarzyszką.
- Ty oczywiście możesz wrócić do reszty stada i wypocząć. Już dość dobrze spisałaś się, zawiadamiając mnie o spotkaniu z tamtym ludzkim dzieckiem- powiedziałem do klaczy. Cały czas starałem się mówić i zachowywać jak najciszej, aby nie zdradzić naszej obecności.
<Marabell? Miało być wczoraj, ale musiałam się uczyć>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!