Ogier zerwał się i zabrał do odwalania niezłego krwawego teatrzyku, podczas którego większość ludzi odjechała w dwóch mniejszych maszynach z charakterystycznym warkotem. Ja zaś wyrwałam szybko do przodu, chcąc dobiec do źrebięcia, gdy przypomniałam sobie o pozostałej trójce dwunożnych istot. Zraniony przez Khonkha człowiek nadal leżał nieruchomo, zapewne jedną nogą już po drugiej stronie, więc nie musiałam się na razie nim przejmować.
Odwróciłam się w ich stronę, obnażając zęby i pochylając maksymalnie do tyłu uszy. Mężczyźni już prawie otrząsnęli się ze zdumienia i sięgali po broń. Napięłam wszystkie mięśnie, po czym wystrzeliłam do przodu jak z procy. Z moją prędkością nie mieli szans; staranowałam niższego, zabijając go samą siłą uderzenia, jednak to mi nie wystarczyło. Uderzyłam mocno w ciało łbem, napawając się widokiem krwi przesiąkającej wszystko dookoła. Zarżałam głośno, przeraźliwie, nienaturalnie. Ten dźwięk przeszywał mi uszy jeszcze przez chwilę, napędzając do działania. Błyskawicznie ogarnęłam wzrokiem teren, jednak nigdzie nie mogłam znaleźć drugiego towarzysza. Prychnęłam z wściekłością. Żądałam krwi, za wszelką cenę.
Wtem z dużego urządzenia wydobyła się seria nieprzyjemnych dźwięków i ruszyło ono prosto na mnie, z dwunożnym za kierownicą. W furii rzuciłam się do przodu, niemalże nie dotykając ziemi, lekko jak ptak, sadząc wielkimi susami. Przygotowałam się do skoku, skupiłam energię w tylnych kończynach, lecz wszystko posypało się jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy potknęłam się o kamień. Udało mi się utrzymać równowagę, jednak nie zdążyłam całkowicie minąć się z pojazdem, który uderzył we mnie, również rozpędzony. Zatoczyłam się i jęknęłam cicho z bólu, ale ponownie stanęłam naprzeciw wroga. Dyszałam ciężko z wściekłości, miara się przebrała. Skoczyłam, przednimi kopytami waląc w twarz kierowcy. Przeszyły mnie równocześnie satysfakcja i potworny ból. Upadłam na ziemię. Leżałam tak przez moment. Nie obchodziło mnie nic poza potrzebą odpoczynku.
Ponownie wstałam, a pozostała adrenalina dodawała mi sił. Mimo wszystko byłam zadowolona. Każdy krok sprawiał cierpienie. Próbowałam leczyć się świadomością, że będzie to słabło. Podeszłam do skrępowanego źrebaka. Spojrzał na mnie ze strachem i nadzieją w oczach. Wyraz mojego pyska pozostał beznamiętny, nawet nie skrzywiony. Należało działać szybko, a grubego sznura nie dało się przegryźć. Z wysiłkiem zdjęłam go z wbitego w ziemię słupka i chwyciłam w zęby.
- Biegniemy. - wyszeptałam niemrawo, lecz stanowczo. Kepper bez zastanowienia ruszył kłusem, zaś ja spróbowała pójść w jego ślady.
Ból. Ból. Ból. Instynktowny upór kierował mną wciąż do przodu, nie zważając na nic, ale wiedziałam, że w porównaniu z normalnym moje tempo jest bardzo marne. Teraz nie mogłam się poddać. Jest władza do obalenia i przejęcia, o nie.
<Khonkh? Pchamy do przodu, nie ma bata *) XDDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!