Strony

28.10.2017

Od Marabell ,,Koszmar" Cz. 1

Żułam trawę, której czas świetności minął już dawno temu, przyglądając się Khonkhowi, który rozmawiał z jakąś klaczą. Wiedziałam, że to nie kulturalnie, ale zaciekawiło mnie, o czym rozmawiają, więc zaczęłam się przysłuchiwać ich rozmowie. Zachowanie klaczy było dość nienaturalne, a głos chwilami zmieniał barwę, by znowu powrócić do miłego i przyjaznego tonu. Gdy osobniczka płci żeńskiej odeszła, skierowałam swoje kroki w stronę władcy.
- Kto to był? - zapytałam bez żadnego przywitania się.
- Co? Chodzi ci o Yatgaar? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nieco zdziwiony moim nagłym pojawieniem się, ogier.
- Zapewne. O czym rozmawialiście?
- To już nie jest twoja sprawa - trochę najeżył się.
- Dobrze, dobrze. Nie uważasz, że zachowywała się nieco... dziwnie? - zadałam pytanie, a jeden z liści, które zgubiły swoich kolegów, wylądował na moim pysku. Zrzuciłam do potrząśnięciem głowy.
- Dziwnie? Ona się tak zawsze zachowuje - stwierdził.
- To ja może już pójdę - stwierdziłam, kątem oka widząc Yatgaar znikającą w lesie.
Nie czekając na odpowiedź ruszyłam w stronę drzew. Szczątki roślin powbijały mi się w kopyta. Cały czas jednak brnęłam do przodu, rozglądając się za klaczą. Chciałam wiedzieć, co kombinuje. W pewnym momencie zaczęłam mieć wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, lecz mimo moich wysiłków i gorączkowego rozglądania się, nie mogłam dostrzec kto na mnie patrzy. Zrobiło się zimno, choć jeszcze chwilę temu wydawało się, że temperatura jest całkiem przyzwoita. Ponieważ nie byłam jeszcze pokryta, jak co roku, gęstą i długą sierścią po moim ciele przebiegł dreszcz. Postanowiłam ruszyć z powrotem do stada, które w takich sytuacjach zbijało się w jeden, przyjemnie ciepły kłębek. Nie skręcałam po drodze, gdyż wiedziałam, że na wprost mnie znajduje się miejsce postoju klanu. Jednak zamiast trafić na pustą połać terenu, usianą jedynie innymi końmi, trafiłam w miejsce z którego ruszyłam.
- To mi się tylko wydaje - powiedziałam, żeby dodać sobie otuchy.
Ruszyłam dalej, starając się dojrzeć coś w mgle, która się nagle pojawiła. W końcu musiałam się zatrzymać, ponieważ nie widziałam nic, oprócz mlecznej ściany ze wszystkich stron. Nagle moje oczy zarejestrowały małe, błyszczące światełko, w kolorze nieba. Błękitny ognik jarzył się przede mną, aż w końcu zaczął uciekać. Zaczęłam za nim gonić. Pod kopytami nie wyczuwałam już liści i gałązek, lecz nagie skały. Nie przejmując się tym, biegłam dalej za płomykiem. Nagle mgła się rozrzedziła, a ja spostrzegłam, że znajduję się na skraju urwiska. Zahamowałam gwałtownie, i zatrzymałam się kilka centymetrów od spadku terenu. Błędny ognik nie znajdował się już z przodu, lecz stał za mną. Podszedł do mojej nogi. Nie czułam gorąca. Ognik zepchnął mnie z urwiska. Gdyby nie to, że właśnie spadałam z prawie pionowej ściany, pełnej kamieni ostrych jak brzytwy, zaczęłabym się zastanawiać, jakim cudem tak mała istotka ma tak wiele siły. Gdy wylądowałam czułam wyłącznie ból. Z wielu ran znajdujących się na moim ciele sączył się czerwony płyn. Jednak najwidoczniej nie złamałam sobie niczego, gdyż nadal mogłam chodzić. Moje nogi poruszały się wywołując lekki ból, być może dlatego, iż był on tłumiony przez ogromne boleści pleców. Uważając na kamienie szłam w nieznanym sobie kierunku. Po pewnym czasie znalazłam się wśród drzew, wszystkich iglastych. Do moich uszu doszło stąpanie innej istoty. A może to byłam ja? Zatrzymałam się na chwilę. Nie, było to inne zwierzę, które zbliżało się coraz bardziej, i bardziej. Stąpało na łapach, był to zdecydowanie jakiś większy drapieżnik. Postanowiłam się schować, lecz wszędzie naokoło znajdowały się tylko drzewa i skały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!