Strony

6.10.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Przypuszczalny trop"

Niestety lub stety, klacz nie ucierpiała poważnie na zdrowiu, a przynajmniej tak sądziła. Nie znam się zbytnio na medycynie, jednak osobiście podejrzewałam, że to może być zwykła, przelotna dolegliwość bądź zdenerwowanie. Za to zaginięcie źrebaka było w tym kontekście o wiele ważniejszą dla mnie sprawą, zwłaszcza, że Linda znalazła się pod opieką zielarza, a Khonkh zaproponował towarzyszenie mu. To była dobra okazja do bliższego poznania wroga. Nim ktokolwiek zdołał się odezwać, rzekłam spokojnym, nieco przyciszonym, lecz pewnym głosem:
- Ja mogę iść. - wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. Nigdy ich nie lubiłam, niezależnie od sytuacji. - Chcę pomóc. - władca przyglądał mi się przez chwilę, z pyskiem wyrażającym dziwne zaskoczenie.
- Zgoda. Wyruszajmy bezzwłocznie. - odparł poważnym tonem. Pokiwałam głową i podkłusowałam do niego. Odeszliśmy szybko od tłumu gapiów. Ledwo powstrzymywałam się od zadania jakiegokolwiek pytania typu: ,,Gdzie zaczniemy?", w skupieniu wpatrując się w drgającą mi przed oczami linię horyzontu. Na szczęście mój towarzysz mnie w tym wyręczył:
- Jak myślisz, gdzie powinniśmy zacząć? - spytał obojętnie, rozglądając się uważnie dookoła. Również przejechałam wzrokiem po okolicy, po czym zaproponowałam:
- Możemy porozmawiać jeszcze raz z Lindą...Może dowiemy się czegoś nowego? - powiedziałam, wzruszając lekko ,,ramionami". 
- Możliwe. - ogier uśmiechnął się nieznacznie. Odwzajemniłam gest. Gdy dotarliśmy do matki Keppera na pierwszy rzut oka znajdowała się w lepszym stanie, jednak nadal wargi miała wykrzywione z bólu. 
- Posłuchaj, wiesz może dokładniej, w którą stronę się oddalił? Słyszałaś coś? Jakiś szczegół, który mógłby nam pomóc? - zwrócił się do klaczy Khonkh. Klacz zastanawiała się długo nad odpowiedzią, mrużąc oczy.
- Naprawdę, nie wiem... - w odruchu oboje straciliśmy nadzieję na wskazówki. - ...słyszałam jakiś trzask na zachodzie, ale to równie dobrze mogło być jakieś zwierzę. Wątpię też, żeby cofnął się w stronę gór, na południe. 
- Musimy sprawdzić wszystkie warianty. Dziękuję. - zostawiliśmy ją w spokoju. Przywódca skręcił w kierunku wskazanym przez Lindę, ku ciemnej linii gęstej tajgi. Tuż pod smukłymi, kierującymi prosto ku niebu spiczaste czubki iglakami, wciskającymi się pomiędzy zaborczych sąsiadów znajdowała się dość luźna przestrzeń, wypełniona jedynie krzaczastymi, ograbionymi z zieleni gałązkami krzewów i smołą mroku, ograniczającą widoczność do kilkudziesięciu metrów. Przez mój umysł przebiegł przyjemny deszczyk emocji. Władca gwałtownie przystanął i rozejrzał się bezsilnie.
- Nie damy rady przeczesać takiego ogromnego rejonu. - bór rozciągnął się na płaskim terenie aż ku dwóm skrawkom błękitu, niby potężny, odrębny ekosystem wśród otwartej sfery. Zaczęłam analizować każdy potencjalny obszar. Moją uwagę przykuł zwłaszcza bardziej zwarty, tajemniczy kawałek lasu.
- Obstawiam, że mógł pójść tam. - oświadczyłam przypuszczalnie, grzebiąc kopytem w ziemi. 
- Czemu tak uważasz? - milczałam dłuższą chwilę. Nie wolno mi być nachalną, ale też nie mrukliwą. Wszystko ma swój złoty środek. 
- Chyba sama kiedyś taka byłam. - odpowiedziałam beznamiętnie. 
<Khonkh? No, zdradź mi ten swój złowieszczy plan XDDD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!