Strony

21.10.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Spacerkiem"

Khonkh najwyraźniej twardo postanowił mi towarzyszyć. Z początku było to dla mnie dość niekorzystne. Większa część mnie wolała odpędzić intruza i zostać sama wśród gęstego, zbitego, ciemnego podszytu, w ciszy. Jednak im bardziej zagłębialiśmy się w las, idąc ramię w ramię, niemal stykając się ze sobą, zaczęłam myśleć inaczej. Czyżby fakt, że jest gotowy zostawić resztę stada tylko po to, by mi asystować, nie oznacza, że mimo wszystko coś już tu iskrzy? - w moich oczach pojawił się przelotny błysk. Najwyraźniej mój plan ziszczał się szybciej i łatwiej, niż się spodziewałam.
Szelest czterech par kopyt wśród zeszłorocznych, opadłych igieł mieszał się z intensywnym zapachem żywicy. Nawet fajnie było od czasu do czasu mieć kogoś takiego u boku, jednak zwolniłam trochę. Na pysku władcy dostrzegłam lekkie zdziwienie. W końcu zatrzymałam się całkowicie i wzdychając, rzekłam miękkim, ledwo, ledwo rozczarowanym, lecz stanowczym głosem, który odbił się echem po borze:
- Chyba powinniśmy już wracać. - przez moment ogier wyglądał, jakby wrócił z transu, ale natychmiast się opanował. Musiałam zachować przynajmniej udawaną odpowiedzialność za klan, chodź fajniej byłoby wyciągnąć go jeszcze dalej i narobić rabanu. Aczkolwiek, wtedy mogłam zaprzepaścić dotąd wyrobioną opinię.
- Racja. Stado już dość długo jest same. Są na to małe szanse, ale mogło coś się wydarzyć. - ruszyliśmy teraz z powrotem żwawszym krokiem. Na szczęście ślady były dość dobrze widoczne. Wkrótce w pobliżu ujrzeliśmy pierwszego konia, Hasminę.
- Witaj. Czy nic się nie stało pod moją nieobecność? - zapytał od razu przywódca.
- Nie, wszystko w porządku. - Khonkhowi pewnie kamień spadł z serca. Przewróciłam oczami, po czym podeszłam bliżej i zabrałam się do wyskubywanie resztek tego, co kiedyś było soczystą roślinnością. Znalezienie pożywienia stawało się coraz trudniejszym zadaniem. Przy okazji obserwowałam dwoje członków frakcji: Arona i Bush Brave'a, jednak też nie robili nic szczególnego. Zaczął zapadać zmrok, nadeszło nagłe ochłodzenie. Zadrżałam, kuląc się, by zatrzymać ciepło. Zapowiadała się mroźna noc. Większość klanu zbiła się w ciasną gromadę pośrodku. Mimo wszystko także nie odeszłam daleko. Obok mnie stanął władca.
Z płytkiego stanu pomiędzy snem a jawą wyrwał mnie podejrzany szelest. Od razu skierowałam głowę w jego kierunku, nadstawiając uszu. W dole, na lewo, kilka metrów stąd, błyszczało dwoje oczu osadzonych w dużej głowie. Utrzymywała się na długim ciele w biało-czarnych barwach.
<Khonkh? Domyślasz się, co to jest?XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!