Strony

8.10.2017

Od Yatgaar do Khonkha ,,Plan na szybko"

Odczuwałam silne pieczenie w prawej tylnej nodze i boku, w głowie łupało mnie niemiłosiernie. Obraz to rozmazywał się, to znowu na moment wyostrzał, ciągle wykonując dziwne fikołki. Nie potrafiłam dotrzeć do osnutej mgłą otumanienia świadomości przez dobre parę minut.
Wreszcie potrząsnęłam z wysiłkiem głową. Wywołało to kolejny przypływ bólu, ale w końcu wizja przestała mi się chybotać i rozmydlać. Westchnęłam cicho i uspokoiłam oddech, próbując zorientować się w sytuacji. Leżałam na trawie z wyciągniętymi nogami. Wokół szyi miałam obwiązany dość ciasno gruby sznur, przypuszczałam też, że na grzbiet mam wsadzony jakiś ciężki ładunek. Włócznia, której akurat nie miałam przy sobie, prawdopodobnie na nic by się tu nie zdała. Słyszałam odgłosy rozmów ludzi, w polu widzenia miałam na wprost jedynie chropowaty pień drzewa. Do moich uszu docierało także czyjeś sapanie. Z wysiłkiem przekręciłam łeb i kątem oka dostrzegłam wzrok tak samo skrępowanego władcy. Zacisnęłam zęby. Narastała we mnie wściekłość połączona z odrobiną bezradności, jednak w końcu udało mi się to opanować i przekuć emocje w pracę. Muszę przynajmniej zdobyć możliwość kontaktu z przywódcą. Spróbowałam wstać, lecz nałożone na mnie obciążenie na to nie pozwalało. Parsknęłam ze złości. Pozwoliłam sobie na chwilę zastanowienia, po czym przystąpiłam do działania.
Zaczęłam tarzać się, przyciskając ładunek do ziemi. Dłuższy czas nie chciał ustąpić, ale wnet poczułam, jak zaczyna się ze mnie zsuwać i rozsypywać dookoła. Wzdychając z ulgą, zebrałam wszystkie siły i stanęłam na nogi. Przełknęłam ślinę, szybko przenosząc spojrzenie na Khonkha, również próbującego się uwolnić. Zamierzałam potem, z charakterystycznym momentem wahania, pomóc mu, jednak usłyszałam krzyki, oznaczające zbliżającego się człowieka. Zachodził mnie od tyłu.
- Uważaj... - zaczął ogier. Gdy tylko dzieliła agresora ode mnie odległość kilkunastu metrów, zaczęłam bez żadnego ostrzeżenia wściekle wierzgać i rżeć, wijąc się jak piskorz. Pozwoliłam ponieść się furii, każda komórka ciała skupiła się na odpędzeniu natręta. Musnęłam kopytem wroga, czym skutecznie zniechęciłam go do dalszych działań.
- Daj spokój, Roland. Nie wywiną się przy takim uwiązaniu. - mruknął jeden z nich. Zamrugałam parę razy, zlana potem. Próbowałam odkręcić się w stronę gniadosza, jednak krótki sznur trzymał mocno. Przesunęłam pod nim głowę i wyciągnęłam maksymalnie szyję, chwytając za ładunek i pociągając w swoją stronę. Władca wstał z wysiłkiem.
- Dziękuję. - rzekł, ogarniając wzrokiem całą scenę. Z pewnością były tu jeszcze dwa konie, z którymi nie mieliśmy możliwości kontaktu, oraz źrebię, zapewne umieszczone za dużą maszyną.
- Drobiazg... - westchnęłam.
- Musimy jakoś wydostać siebie i Keppera, szybko. - powiedział poważnym tonem. Pokiwałam głową. - Pomyślmy...przegryzienie tego trochę nam zajmie.
Przytaknęłam, i dodałam od siebie:
- Może wykorzystamy ostre części od obciążenia?
- Dobry pomysł. - Khonkh uśmiechnął się. Właściwie, ucieczka była dobrym sposobem na zbliżenie się do niego. Tylko czy wyjdziemy z tego żywi?
- Gdy już to zrobimy, można by udać, że nadal jesteśmy spętani. Jedno z nas narobi bałaganu, a drugie pójdzie uwolnić Keppera.
<Khonkh? Jest taki film w kinach, TarapatyxDDD Koncepcja na ucieczkę też jest>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!