Gdyby zjawili się tu w takiej chwili Fenrir i Hasmina niby woda zmywająca wszelkie ślady misternej przykrywki, uwzględniając kwaskowatego władcę naszych sąsiadów, powstałaby wybuchowa mieszanka o działaniu natychmiastowo zwracającym stosunki w przeciwnym kierunku...A tego Khonkh najwyraźniej sobie nie życzył. Trudno oczekiwać, że będą czekać spokojnie bez jakichkolwiek wieści w umówionym miejscu, a żadne z nas nie miało możliwości zawiadomienia ich osobiście. Zastanawiałam się w milczeniu, cały czas wypatrując medyka jak nadciągającej apokalipsy.
- Wystarczy, żebyśmy ściągnęli tu ich uwagę przez dźwięk. - powiedziałam. Ogier wpatrywał się we mnie przez chwilę jak w święty obrazek.
- I co dalej? - spytał zaciekawiony. Analizowałam przez moment możliwe odpowiedzi, nie mogąc zdradzić całości planu.
- Wtedy któreś zajmie tego przyjemniaczka.
- Chyba rozumiem. - mruknął nie do końca przekonany, po czym dodał ciszej: - Pozostaje tylko problem, jak wywołać zainteresowanie reszty. I to szybko. - nasz kary strażnik wracał już ze swoim kasztanowatym, niskim towarzyszem. Wróciłam do przedstawienia i szybko zeszłam do pozycji leżącej, przedtem wyraźnie słaniając się na nogach. Starszy koń podszedł do mnie powoli i rzekł przyjaznym, lecz niezbyt zaintrygowanym tonem:
- Więc co ci dolega? - milczałam dobrą chwilę, oddychając ciężej, po czym odparłam z lekką pretensją na koniec:
- Strasznie bolą mnie nogi i głowa...Nie macie jakiegoś porządnego zbiornika?
- To mi wygląda na zwykłe przemęczenie. - mruknął bardziej do siebie kasztanek.
- Zwykłe? - powiedziałam z oburzeniem, podczas gdy ogier ciągnął:
- Mamy tu wodę w postaci śniegu...
- TEGO śniegu? Zmieszanego z piaskiem, kurzem i innymi odpadkami? To naprawdę nędza w porównaniu z północą. Tereny waszego przywódcy nie mają nic więcej do zaoferowania? - postanowiłam doprowadzić to do ostateczności.
- Nie jego to wina. Walker chce wyłącznie naszego dobra. - ogłosił tonem proroka. Po dokładnym obejrzeniu mnie przez niego medyk odszedł, zostawiając nas samych. Nigdy więcej. W życiu. - obiecałam sobie w duszy. Khonkh szepnął coś do siebie. Mijały nam minuty i godziny na przeżuwaniu jako takiego pożywienia. Praktycznie nic się nie zmieniało. Wartownik wyglądał na wyjątkowo znudzonego, ale przede wszystkim stracił swoją dawną czujność. Wtem w oddali zauważyłam wspinających się na szczyt jednej z wydm Hasminę i Fenrira; niemal w tym samym momencie również władca zorientował się w sytuacji. Syknęłam cicho. Rzucił mi nieco niezadowolone spojrzenie, lecz po chwili wahania prędko podszedł do ,,ochroniarza" i zaczął trajkotać mu coś do ucha, przy okazji kręcąc się niemożliwie i zasłaniając widok. Towarzysze szybko nas zauważyli.
Podrapałam się wyraźnie w prawy bok, z pyskiem skierowanym w stronę znajdujących się niedaleko ogierów. Następnie równocześnie cofnęłam obie kończyny po lewej stronie ciała, po czym na koniec wstrząsnęłam grzywą. Najwyraźniej po chwili siwkowi udało się zrozumieć polecenie. Zawrócił galopem, pociągając klacz za sobą. Odetchnęłam cicho z ulgą. Przynajmniej nie będą przeszkadzać.
- Odczep się wreszcie. - usłyszałam głos strażnika. - Lepiej odpocznijcie, bo jutro czeka nas droga, mam rację? - rzekł groźnie.
- Ach, tak. - odpowiedział trochę za potulnie władca. Faktycznie, zaczął zapadać zmrok.
- Udało się. - chyba oczekiwał odpowiedzi...
- Tak, jakoś. - przymknęłam oczy i spróbowałam oddać się w objęcia snu. Lecz dziw; nie potrafiłam. Uniosłam powieki. Wszystko wyglądało tak samo, nie działo się nic podejrzanego ani niebezpiecznego. Ale...nie czułam tego ciepła z boku, do którego przyzwyczaiłam się przez te parę dni. Po krótkiej walce ze sobą* ruszyłam powoli w stronę towarzysza. Ledwie kilka kroków ciągnęło się w nieskończoność. Teraz wreszcie mogłam odpocząć.
~Następnego dnia~
Rankiem przywódca tamtejszego stada przyszedł jedynie rzucić na odchodnym parę słów ostrzegawczego pożegnania. Po śniadaniu wyruszyliśmy - jakby nie patrzeć - w drogę powrotną. Na przemian kłusem i stępem, z nadzorującym nas karym ogierem odcinającym drogę ucieczki. Wkrótce środowisko stało się bardziej gościnne, w miarę jak oddalaliśmy się od pustyni pojawiało się coraz więcej roślinności, oraz śniegu. Zatrzymaliśmy się tylko na krótki postój. Po południu wkroczyliśmy do górskiego, dosyć wąskiego przesmyku. Nagle dotąd trzymający się z tyłu strażnik ruszył galopem i zatrzymał się gwałtownie tuż przed nami. Zarżałam głośno z oburzeniem, napinając wszystkie mięśnie.
- Lepiej, by nikt nie zakłócał spokoju stada. - wyraźnie zacytował, po czym przypuścił atak na Khonkha. Wyciągnęłam szybko włócznię zza pasa, i radując się w duszy z kamiennym wyrazem pyska rzuciłam się do walki.
<Khonkh? Chyba nie oczekiwałeś, że dam temu spokój?XD>
*Po długiej walce ze sobą udało się to napisaćXD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!