Strony

31.03.2018

Od Valentii do Kirka ,,Spokój"

Westchnęłam przeciągle i spojrzałam na nogę Kirka. Żałowałam, że dałam się zadrapać panterze. Teraz wszyscy kręcili się wokół mnie, i nie spoglądali na własne rany.
-To.. boli –szepnęłam cicho, patrząc w miejsce gdzie odszedł Eragon z naszymi córkami.
-Wiem, niedługo będzie tu medyk –odparł Kirk, a ja pokiwałam jedynie głową i ze smutkiem spojrzałam na ranę.
-Wstydzę się tego.. –powiedziałam po chwili milczenia.
-Czego? –zapytał rozkojarzony Kirk.
-Że uwaga jest teraz skupiona na mnie, a ty też jesteś ranny.. –powiedziałam, wskazując jego nogę.
Mój partner popatrzył na mnie i chwilę milczał.
-Masz poważniejszą ranę, moją zajmę się później.. –powiedział ogier, przykładając pysk do mojej szyi a ja się lekko uśmiechnęłam. Byliśmy na środku drogi, nie podobało mi się to więc z dużym bólem przeciągnęłam się pod drzewo, żeby znaleźć oparcie. Oczy Kirka wrażały niechęć do tej czynności, ale nic nie powiedział. Po chwili przeszedł mnie straszliwy ból.
-Gdzie ten Nick? Chyba tu zaraz wykorkuję –powiedziałam zaciskając zęby.
-Ani mi się waż! –odparł na to Kirk i przybliżył się do mnie. W końcu ujrzałam zbliżającego się Nicka. Podbiegł szybko.
-Co się dokładnie stało? –spytał kuc, widocznie widział ranę, ale chciał znać przyczyny jej powstania.
-Zaatakowała nas pantera podczas poszukiwać naszych córek –powiedział Kirk. Kuc przytaknął i podszedł do mnie. Przykładał mi jakieś zioła, które cholernie szczypały kiedy przykładało je się do ran. W końcu Nick zabandażował rozcięcie.
-To powinno wystarczyć, n-nie możesz zbytnio się po-poruszać –stwierdził Nick, a jak kiwnęłam głową. Kirk pomógł mi dojść do reszty Klanu i ułożyć się wygodnie. Po chwili przybiegły klaczki.
-Co się stało mamie? –zawołała Khairtai.
-No właśnie? –zgodnie potwierdziła Vayola. Popatrzyłam na klaczki i myślałam jak im to wytłumaczyć bez zbędnych zmartwień, na szczęście na pomoc przyszedł mi Kirk.
-Wasza mama troszkę się zraniła, i musi odpocząć –powiedział ogier. Klaczki spojrzały na siebie zdziwione, ale nie wypytywały o więcej. Patrzyłam na to wszystko z uśmiechem, znowu byliśmy bezpieczni. Po jakimś czasie, zaczęły mi opadać powieki. Pogrążyłam się we śnie.
 <Kirk?>

29.03.2018

Od Kirka do Valentii "Oczekiwanie na pomoc"

To chyba najbardziej uparte zwierzę, jakie spotkałem-pomyślałem, widząc na naszej drodze panterę. Drapieżnikowi udało się uniknąć naszych ciosów. Skoczył w stronę Valentii, którą poważnie zranił i zwrócił się w stronę naszych córek. Nim zdążyłem dobiec do Vayli i Khairtai, znalazł się tam jakimś cudem Eragon. Zamachnął się i kopnął panterę, która na szczęście nie zdążyła zaatakować klaczek. Miałem nadzieję, że nie zadała także żadnych ran Eragonowi. Pantera wydała z siebie straszny jęk bólu, upadając parę metrów dalej. Zwierzę wydawało z siebie mnóstwo pełnych irytacji prychnięć i syków. Próbowało się też podnieść, ale nie było w stanie. Nie chciałem wnikać, czemu nie może wstać. Liczyło się tylko to, że pantera została skutecznie unieszkodliwiona.
-Eragon, zajmij się Vayolą i Khairtai!-zawołałem, a sam podbiegłem do swojej partnerki. Valentia mocno krwawiła i nie wyglądało to najlepiej.
-Nic się nie martw, zaraz wezwiemy pomoc-powiedziałem do klaczy, chcąc ją uspokoić.
-Nic im nie jest!-zawołał Eragon.
-Dobrze, weź wiec Vayalę i Khairtai i biegnijcie do klanu. Niech ktoś się nimi zajmie, a ty sprowadź pomoc dla Valentii-odparłem.
-Ale nie mogę was tak tu zostawić-zaprotestował.
-Masz lepszy pomysł? Śmiało, zamieniam się w słuch-powiedziałem, odwracając się w stronę Eragona. Ogier zamilkł na chwilę.
-Wrócę jak najszybciej-odparł w końcu.-Vayola, Khairtai, idziecie ze mną-zwrócił się do klaczek.
-Ale my chcemy zostać z mamą i tatą-zaprotestowała Vayola.
-Bez dyskusji. Nie mamy czasu do stracenia-powiedział w miarę łagodnie, ale stanowczo Eragon. Jako nauczyciel wiedział na szczęście, jak przemówić do źrebięcia, by posłuchało. W końcu cała trójka zaczęła się biegiem oddalać. Ja postanowiłem skupić się na Valentii. Nie znałem się na medycynie i nie wiedziałem, jak jej pomóc. Ponadto wokoło nie było chyba niczego, co by się teraz przydało. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli postaram się zająć Valentię rozmową, by nie straciła przytomności.
-Jak się czujesz?-zadałem chyba najgłupsze pytanie.
-A jak twoim zadaniem czuje się ktoś z rozciętym brzuchem? Czuję się świetnie-powiedziała słabym głosem klacz.
<Valentia? Wybacz, ze tak mało akcji XD>

Od Khonkha do Yatgaar "Inne koncepcje"

-Postanowiliśmy, co?-powiedziała Yatgaar, mierząc mnie swoim czujnym spojrzeniem. Stado zdążyło się już rozejść. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że mój entuzjazm sprawił, iż podjąłem pochopną decyzję. Powinienem spytać się najpierw Yatgaar o zdanie. W końcu teraz już każdą decyzję będziemy podejmować wspólnie.
-No taak....-zacząłem powoli.-Masz coś przeciwko? Jeśli tak, odwołamy to. Choć nie ukrywam, że byłoby to nieco problematyczne...
-Spokojnie-roześmiała się Yatgaar.-Nie byłam na to przygotowana, ale coś takiego jest chyba oczywiste. W końcu władca klanu znalazł partnerkę, należy to odpowiednio uczcić-dodała.
-W takim razie cieszę się, że podzielasz moje zdanie. Niech cały klan cieszy się naszą radością-odparłem z uśmiechem.
-A co z resztą?-klacz nagle spoważniała.
-To znaczy?
-Chyba nie zapomniałeś o Grey, Fenrirze i Bush'u?-odparła Yatgaar.
-Nie i właściwie myślałem nad tym wszystkim trochę. Możemy albo skazać ich na wygnanie, albo zabić. Z kolei przez cały ten czas doświadczyliśmy już, moim zdaniem, zbyt dużo śmierci-powiedziałem.
-Chcesz więc ich wypuścić?!-Yatgaar nie ukrywała swojego zaskoczenia, ale i lekkiego zdenerwowania.
-Uważam, że moglibyśmy każde z nich kazać odprowadzić jak najdalej stąd i wygnać. To zwiększa pewność, że nie spotkają się i nie wrócą-wyjaśniłem ze spokojem.
-Ale całkowitej pewności nie masz! Nie możesz tak ryzykować! Oni byli...są zdrajcami!-syknęła Yatgaar.
-Jeśli chcesz o tym rozmawiać w taki sposób, może znajdźmy bardziej ustronne miejsce?-zapytałem, rozglądając się naokół. W pobliżu był niemal całe stado. Konie zajmowały się swoimi sprawami, ale mimo wszystko mogą łatwo zwrócić na nas swoją uwagę.
-Niech będzie-odparła Yatgaar i ruszyła przodem. Nim się zorientowałem, była już kilka metrów dalej. Dogoniłem ją i razem ponownie opuściliśmy klan. Odeszliśmy jakieś kilkadziesiąt metrów. Przez cały ten czas nie rozmawialiśmy.
-Nie możemy tak postąpić-powiedziała Yatgaar, zatrzymując się.
-Chcesz ich wszystkich zabić?-zapytałem.
-Masz za miękkie serce. Zaczynam na poważnie wątpić w to, czy to ty zabiłeś poprzedni Klan Mroźnej Duszy-powiedziała w odpowiedzi klacz.
-Możesz być tego pewna-odparłem.
-Nie o to mi chodziło, wiesz przecież.
-To po co o tym wspominasz?-spytałem z irytacją.
-Po to, żeby uzmysłowić ci, że głupio postępujesz!
-Nie postępuję głupio! Wiem, jakie decyzje podejmować!-zawołałem.
-I jesteś w tym tak dobry, że omal nie zostałeś zabity przez przyjmowanie nieodpowiednich członków, czyli, innymi słowy, podejmowanie złych decyzji!-odparła Yatgaar. Zaraz jednak spojrzała na mnie z lekkim przestrachem. Chyba sama wystraszyła się słów, które wypowiedziała przed chwilą.
-Skoro tobie dałem drugą szansę, dlaczego ich nie zostawić przy życiu!-zawołałem, nim zdążyłem pomyśleć. Strach zniknął z pyska klaczy. Został zastąpiony przez wyraz oburzenia.
-Yatgaar, prze...-zacząłem.
-Świetnie, rób, jak uważasz, nasz mądry władco-powiedziała z sarkazmem Yatgaar, po czym odwróciła się i oddała w przeciwną stronę niż stado.
-Świetnie, tak właśnie zamierzam postąpić-odparłem i zawróciłem do klanu. Kiedy dotarłem na miejsce, nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Całe szczęście, gdyż nie chciałem nikomu tłumaczyć, gdzie podziała się Yatgaar. Stanąłem na uboczu i zacząłem wyżywać się na biednym śniegu. Teoretycznie odkopywałem dla siebie trochę trawy. Praktycznie kopałem tylko wszystko wokół. Zauważyła to Marabell.
-Coś się stało? Gdzie Yatgaar?-spytała, podchodząc do mnie.
-Nie mogę teraz rozmawiać, wybacz-odparłem automatycznie.
-Przecież widzę, że coś się stało-Marabell nie dawała za wygraną.
-Słyszysz też, co do ciebie mówię, prawda? Więc chociaż ty nie podważaj autorytetu swojego władcy, dobrze?!-powiedziałem dość ostro.
-Widzę, że lepiej będzie, jeśli zostawię cię samego-odparła Marabell i odeszła. Później już z nikim nie rozmawiałem. W końcu zaczął zapadać zmrok. Yatgaar nadal nie wracała, więc zacząłem się niepokoić. W końcu cała złość mi minęła i zdecydowałem się jej poszukać. Najpierw jednak odszukałem i przeprosiłem Marabell, która na szczęście nie była na mnie aż tak zła. Następnie wróciłem na miejsce, gdzie ostatni raz widziałem się z moją partnerką i udałem się w kierunku, który ona wybrała. Na szczęście co jakiś czas widziałem końskie ślady. W pewnym momencie usłyszałem ciche szelesty za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem stojącą kilka metrów dalej Yatgaar.
-Yatgaar! Tak się o ciebie martwiłem!-zawołałem, podbiegając do niej. Od razu ją przytuliłem, co klacz odwzajemniła.
-Przepraszam, Khonkh-powiedziała.
-Nie, to ja przepraszam-odparłem, odsuwając się lekko od niej i spoglądając jej w oczy.
-Oboje zawiniliśmy w równym stopniu-powiedziała klacz.
-To prawda, ale teraz nasza kłótnia nie ma znaczenia. Zapomnijmy o niej i wróćmy razem do stada. Proszę-odparłem.
-Oczywiście. Już myślałem, że w ogóle ci na mnie nie zależy i nie zamierzasz mnie szukać-odparła z lekkim uśmiechem Yatgaar.
-Nawet tak nie żartuj-powiedziałem. Następnie z wyrazami ogromnej ulgi na twarzach zawróciliśmy w stronę stada.
<Yatgaar? Ach te miłosne sprzeczki XD>

Od Kasji ,,Trening czyni mistrza" Seria treningowa #1 Siła fizyczna.

Tym razem młode poszły na spacer. Spytałam Khonkha, czy mam coś szpiegować. Powiedział, że nie. Było więc mi nudno i nie miałam nic do roboty. Wpadłam na pomysł, że może zrobię sobie trening. Uznałam, że to dobry pomysł. Od razu zaczęłam myśleć, co by tu wytrenować. Pytanie niby takie typowe i łatwe, ale odpowiedź trudna. Zabrałam się więc do siły fizycznej. Mogłam wybrać inną, ale to mi się przyda. Zaczęłam nosić skały, i to bardzo ciężkie okazy.P otem przyniosłam drewno. Było leciutkie, ale dalej i tak trochę ciężkie. Nie dawałam i tak za wygraną. Robiłam to od rana, do dwudziestej trzydzieści. Byłam trochę zmęczona, ale dałam sobie radę. Gdy wybiła dwudziesta pierwsza dziesięć, dalej przenosiłam ciężkie towary na moich plecach. Nie wytrzymałam dosyć długo, ale i tak byłam jakby silniejsza. Przynajmniej tak mi się wydawało. Był tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. Sprawdzić to, zanim będę jeszcze bardziej zmęczona. Udało się. Podobno trening czyni mistrza!

CDN

Od Valentii do Kirka ,,Atak"

Zasłoniłam Vayolę i Khairtai swoim ciałem, Kirk i Eragon zastraszali panterę, która nie rezygnowała z walki. Nie atakowała już, tylko próbowała przedostać się do dwóch klaczek. Musiała być wyjątkowo głodna, kręciła się tu i tam, szukając luki, gdzie ogiery nie mogły jej przeszkodzić. Miałam nadzieję, że po za panterą, nic tutaj nie zawędruje. Dzikie zwierzę rzuciło się na Kirka, ogier rzucał się, aż w końcu pantera spadła, cofnęła się unikając ciosu kopytami Eragona. Zarżałam wystraszona. Mój partner kopnął panterę w nogę, a ta niezrażona oddała cios, wgryzając się mu w nogę. Wyszarpnął ją, a pantera wściekle popatrzyła na Eragona.
-Uważaj! –krzyknęłam, gdy głodne zwierzę drapnęło go w zad, on obrócił się i wściekle kopnął zwierzę które upadło, miało poważne rany, pantera zawarczała i cofnęła się jeszcze dalej, skoczyła w las. Małe klaczki patrzyły ze strachem na to wszystko. Podbiegłam z nimi do ogierów.
-Nic wam nie jest? –spytałam do klaczek, jak i ogierów.
-Nie są to jakoś bardzo poważne rany, i tak musimy iść do medyka –powiedział Kirk.
-Nam też… przepraszam! –powiedziała Vayola a Khairtai potwierdziła jej słowa.
-Już dobrze.. –odaprłam, mając nadzieję, że zwierzę nie wróci. Przytuliłam klaczki, i ruszyliśmy w drogę powrotną do Klanu, cały czas trzymałam nasz córki blisko siebie i mojego ukochanego, w razie niebezpieczeństwa, byłyby w miarę bezpieczne. Popatrzyłam na ogiery, one pokiwały głową na tak, wiedzieli, że być może przyjdzie jeszcze zmierzyć się z panterą. Przyspieszyliśmy, na tyle żeby klaczki mogły nadążyć. Zacisnęłam zęby, słysząc szelest. Pantera wyskoczyła na drogę. Cofnęłam się popychając Vayolę i Khairtai do tyłu, pantera wściekle ryknęła, ogiery chciały ją kopnąć, ale zwinne zwierzę skoczyło w moją stronę wbijając mi pazury w brzuch, zrzuciłam ją.
-No nie! –krzyknęłam. Wtedy pantera skoczyła w stronę naszych córek.
-NIE! –wrzasnęłam. –KIRK!
<Kirk? Przepraszam, że całe opowiadanie jest o walce z panterą ale nie miałam innego pomysłu xD>

28.03.2018

Partnerska niespodzianka!

Jak wiadomo, dokładnie tydzień temu, 21 marca, nasz władca wybrał sobie partnerkę - Yatgaar. Taka okazja nie zdarza się często, i jest to radosna nowina! Przydałoby się więc jakoś to uczcić, na przykład 31 marca w godzinach 17.00-20.00, bo przygotowania trochę nam zajmą. Do czego zmierzam?
Przyjęcie na  Disco!
Disco? Skrót od discorda - czyli komunikatora, na którym znajduje się również nasz serwer. Rejestracja na stronie jest bardzo prosta, a w razie problemów zawsze możecie zwrócić się o pomoc do administratorów bądź Marabell czy Wmiloko, stałych bywalców. Aby dostać się na serwer Eternal Freedom, gdzie będzie odbywać się chat RPG, należy po uprzednim założeniu konta i zweryfikowaniu adresu e-mail kliknąć ikonkę z plusem w lewym górnym rogu i wybrać opcję dołączenia do serwera. Oto link do zaproszenia: https://discord.gg/EEVGNrX
Utworzone zostaną specjalne 2 kanały:
RPG - Na tym kanale dozwolone są rozmowy wyłącznie za pomocą swoich wybranych postaci. Obowiązują podobne zasady co do poprzednich tego typu zabaw (Choinkowa Gala)
Luźna rzeczywistość - Kanał służący do rozmów między rzeczywistymi ludźmi, do poleceń typu *zaraz wracam*, oraz luźnej dyskusji na temat przyszłości. Zwłaszcza tej partnerskiej. Wszystkie chwyty dozwolone.

Więcej dowiecie się w wyznaczonym dniu na serwerze. Dziękuję za uwagę!
~Yatgaar
Skoro Khonkh zrobił mi w opku przyjęcie niespodziankę, to ja nie będę gorsza XD
PS. Edytowane 30 marca

Od Yatgaar do Khonkha ,,Chwila radości dla wszystkich"

Zapanowała pełna pikujących spojrzeń, przechylanych nieznacznie głów, nadstawianych uszu, jakby pragnących kolejnych dźwięków, otwieranych i zamykanych pysków oraz machających ogonów cisza; ale czy można w ten sposób powiedzieć o tak wymownym stanie, pełnym znaczących gestów? Gdy któreś źrebię nadzieje się na osę, zapada to samo milczenie wypełnione jego podskakiwaniem. I nie potrzeba żadnych słów. Jak między nami. Jak między klanem a władcą.
— To wspaniale! Gratuluję. - pierwszy odezwał się zaskakująco swobodnym tonem Byorn, podchodząc powoli, by potwierdzić swe intencje. Wciąż stałam z kamienną miną, strzygąc nieco uszami. Właściwie, czego się spodziewałam? Przez myśl mi nawet nie przeszła radosna wrzawa, ani żądny krwi tłum ze sztyletami w górze...nooo, prawie...teraz miałam tylko nadzieję, że wszystko jakoś samo się ułoży. Kary ogier dotknął naszych szyi i nóg w geście oryginalnie oznaczającym podziękowanie.
— Khip-Khip-Khoshuu! - zawołał ktoś z tyłu, i mimo, że natychmiast zamilkł, zaraz okrzyk ten wyrwał się ze wszystkich gardeł. Na moim pysku również pojawił się uśmiech, jednak w porównaniu z promiennym Khonkha był bladym i nikłym cieniem. Wkrótce wszyscy rzucili się gratulować. Każdy otrzymał kilka miłych słów, głównie od władcy, ale sama też nie mogłam milczeć jak grób. Im dalej, tym lepiej mi to wychodziło. W pewnym momencie spokój ten zaburzyła Tenebris. Do rannego źrebięcia, rzucającego się na śniegu powoli przybierającym karmazynową barwę podbiegli medycy, zaś sama klacz sięgała już po sztylet. Khonkh zrazu próbował jej to wyperswadować, podczas gdy obrońcy wstrzymywali ją przed spełnieniem swego zamiaru. Wpatrywała się w broń którą machała mi przed nosem, ale przede wszystkim w jej oczy. Litość? - nie znałam tego uczucia. Ale zasługiwała na to co chciała; i z jednej, i z drugiej strony.
— Ci. Tu nie ma już co robić. - mruknęłam stanowczo, tak, by tylko ogier mógł mnie usłyszeć. - Dostanie to, czego chce. - rzekłam spokojnie, po czym odwróciłam się na kopycie, zmierzając na wolną przestrzeń.
Obie wiedziałyśmy, a mimo to walczyła zaciekle. Trwało to krótko. Skończyło się rysą na mojej szyi i dziurą w jej głowie, niezbyt przyjemnie wyglądającą. Ciało błyskawicznie sprzątnięto, zakopując pod puchatą warstwą. Może to, co było dla mnie zadrapaniem, nie do końca się zgadzało z ogólnym pojęciem, ale nie chciałam marnować czasu na zbędne ceregiele. Radość zagłuszyła niepokój po śmierci członkini, a źrebię podobno udało się na razie odratować. Dalej przyjmowaliśmy rytualne życzenia; zmienił się jedynie fakt, że teraz wszyscy opierali się po mojej drugiej stronie, by nie drażnić rany. Gdy skończyło się to szaleństwo, Khonkh znów uśmiechnął się, tym razem bardziej tajemniczo, i uciszył tłum.
— Z okazji naszego partnerstwa postanowiliśmy zorganizować małą uroczystość, aby to uczcić! Tymczasem możecie już iść. Dalsze informacje przekażemy jutro po spotkaniu przewodników.
Postanowiliśmy, co? - zmrużyłam oczy, kłusując obok ukochanego.
<Khonkh? Take se, takie te...>

Zagadka jajka #2

Dzwony milkną, na ołtarzu pusto
To cisza przed burzą; koszyk przykrywam chustą
Sobota to koniec trzydniowego oczekiwania
A jakże się ono nazywa...? - spytała mnie głowa barania...
Pomóż dobry człowieku i na zagadkę odpowiedz!

Od Yatgaar do U'schii ,,Łańcuch niebezpieczeństw"

Skrzypnął suchy śnieg pod masywnymi kopytami zwierzęcia, i czworonóg stanął dęba, rżąc, jednak jak zdążyłam zauważyć, w dźwięku tym nie było gniewu i wściekłości, bardziej zaskoczenie i przerażenie, co w starciu z istotami tego kraju bywało jeszcze gorsze. Ciemne jak na osobnika tego gatunku, grube, brązowawe futro okrywające kułana było zmierzwione i mokre, lśniło w jasnym słońcu popołudnia. Białka oczu wywalił na wierzch. Kątem oka spoglądał to na nas, to do tyłu, i ruszył galopem prosto w tłum koni, rozpaczliwie prychając. Konie ledwo ustępowały miejsca rozpędzonemu stworzeniu, nie próbując zatrzymać ,,wiatru", który przeleciał i zniknął dalej w pobliskich chaszczach.
Dopiero wtedy rozległo się kolejne, znacznie głośniejsze dudnienie, nienależące do żadnego znanego mi zwierza. Zastrzygłam uszami, próbując wyłapać coś więcej; ciężki oddech, raczej dyszenie, dobiegające z coraz bardziej bliska, choć wciąż odległe. W każdym razie, nie wyglądało to dobrze. Spojrzałam po pyskach innych koni. Powoli wypływał na nie strach. Cóż, musiałam być w tej grupie odmieńcem. Uważnie tylko obserwowałam, szykując się do tego, co nadchodziło. Ze zbocza poderwała się gwałtownie chmara ptaków, skrzecząc.
Nikt już nie zastanawiał się nad ewentualną konfrontacją z czymś, co samym swoim przejściem wywołuje popłoch wśród ptactwa. Stado rzuciło się po prostu na łeb, na szyję, byle przed siebie (na szczęście w kierunku Tsenkher, nie zaś cofając się). Co jakiś czas dało się słyszeć czyjeś rżenie. Gnaliśmy galopem w dół, by potem znów zacząć wspinać się pod górę. Nic nie stanęło na naszej drodze, pewnie dlatego, że wszystko było płoszone naszą szaloną gonitwą.
<U'schia? :3>

26.03.2018

Od Kirka do Valentii "Działanie instynktu"

W tamtym momencie w ogóle nie myślałem logicznie. Do głosu doszedł mój instynkt. Zarżałem z wściekłości, czym przykułem uwagę obydwu panter. Ta znajdująca się bliżej nas skierowała się w stronę moją i Valentii. Bez żadnego namysłu zacząłem biec ku niej.
-Uciekajcie!-zawołała Valentia do naszych córek, puszczając się biegiem za mną.
-Zajmij się nimi!-krzyknąłem. Kątem oka zauważyłem, jak nasze córki biegną w stronę matki, jednak druga z panter od razu ruszyła za nimi. Na szczęście Vayola i Khairtai dobiegły do Valentii, która od razu stanęła na tylnych nogach i zarżała głośno, by przestraszyć drapieżnika. Poniekąd to zadziałało. Pantera nie zaatakowała, tylko zatrzymała się i zaczęła wokół nich krążyć.Kiedy byłem blisko mojego przeciwnika, szybko odwróciłem się i zadałem drapieżnikowi solidny cios tylną nogą. Jej okrzyk, czy też ryk bólu nadal pobrzmiewa mi w uszach. Ponownie odwróciłem się. Podniosłem się na tylne nogi i zarżałem ostrzegawczo, aby dać jej do zrozumienia, że ze mną nie ma żartów. Pantera zjeżyła sierść i odsłoniła swoje ostre kły. Machnęła kilka razy łapą z wysuniętymi pazurami w powietrzu, ale nie zadała mi żadnych ran. Wątpię, by w ogóle chciała to zrobić. Udało mi się ją przestraszyć. Zwierzę zawróciło, jednak popędziło prosto w stronę Valentii i źrebiąt, wokół których krążył przecież drugi drapieżnik. Czym prędzej zacząłem biec za panterą. Ona okazała się jednak o wiele szybsza ode mnie. Valentia już szykowała się do odparcia jej ataku, jednak wiedziałem, że z dwoma drapieżnikami nie da sobie rady. Wtem ujrzałem, jak z zarośli wybiega biały kształt, który biegnie wprost na rozpędzoną panterę. Uderza ją mocno, przez co ta pada na ziemię kawałek dalej. Po chwili wstaje, ale już nie atakuje ponownie. Zawraca i odbiega na dobre w stronę lasu. Drugi drapieżnik patrzy zdezorientowany na naszą trójkę. Zdaje sobie sprawę, że nie poradzi sobie sam z trzema końmi. Nawet niesamowicie głodna pantera odpuściłaby sobie w takiej chwili, w końcu nie jest samobójcą. Chyba że jednak jest.
-Valentia, pilnuj dziewczynek. Eragon i ja zajmiemy się panterą, jeśli zaraz stąd nie ucieknie-powiedziałem. Spojrzałem na chwilę na Valentię i nasze córki, by upewnić się, że wszystko z nimi w porządku. Jak najszybciej jednak powróciłem do pilnego obserwowania drapieżnika.
<Valentia?>

Od Khonkha do Yatgaar "Niepewności wspólnej przyszłości"

-Jeszcze się pytasz? Tak-powiedziała szeptem Yatgaar, a na jej pysku pojawił się uśmiech. Po chwili i ja promieniałem już szczęściem. Bo stałem się najszczęśliwszym koniem na ziemi.
-Tak się cieszę-powiedziałem, po czym przytuliłem Yatgaar. Trochę niezgrabnie nam to wyszło. Staliśmy tak przez chwilę, po czym odsunęliśmy się od siebie lekko.
-Nie wracajmy jeszcze do klanu, dobrze?-bardziej powiedziała, niż zapytała moja partnerka.
-Jak sobie życzysz, władczyni Klanu Mroźnej Duszy-odparłem z uśmiechem. Na pysku klaczy zagościł wyraz zdziwienia. Dość zabawnie wyglądała z rozszerzonym oczami i lekko otwartymi ustami.
-Zaraz, zaraz...Co chcesz przez to powiedzieć? Ja teraz...jestem częścią monarchii!-powiedziała Yatgaar.
-No tak-odparłem.
-W takim razie możesz być pewien, że będę ci się wtrącać do każdej decyzji i że cały klan wyjdzie na tym bardzo dobrze albo wręcz przeciwnie-powiedziała z uśmiechem klacz.
-Wziąłem to pod uwagę, decydując się na zaproponowanie ci tego partnerskiego układu-odparłem udając jak najbardziej formalny ton.
-Układu partnerskiego?-zapytała klacz, powstrzymując się od śmiechu.
-Tak, ale przekonało mnie to, co mówiło mi serce-odparłem, przybliżając się do Yatgaar i spoglądając jej prosto w oczu. Po chwili klacz speszyła się trochę i spuściła wzrok.
-A co takiego mówiło ci serce?-zapytała, ponownie go na mnie podnosząc.
-Abym się nie bał i zadał ci pytanie, na które przed chwilą odpowiedziałaś-powiedziałem. Następnie niemal równocześnie ruszyliśmy przed siebie. Kolejny dowód na to, jak dobrze się dobraliśmy. Rozumieliśmy się bez słów. Na widoki raczej nie mieliśmy co liczyć. Roztapiający się śnieg pokrywał wszystko zapewne w całej Mongolii. Przez to cały krajobraz wydawał się smutny, szary i nijaki. Ktoś mógłby uznać to za zapowiedź wiosny, ale Mongolii nie da się tak łatwo przejrzeć. Zanim przyjdzie prawdziwa wiosna, spadną i stopnieją jeszcze tony śniegu. Innymi słowy, zima jeszcze trochę nas podenerwuje. Mimo to dla mnie nie miało to większego znaczenia. Liczyło się tu i teraz z Yatgaar. Moją ukochaną, która odwzajemnię moje uczucia.
-Więc...jak teraz z tym wszystkim będzie?-zapytała po chwili klacz, spoglądając na mnie.
-O co dokładnie pytasz?
-No o wszystko. Co zrobimy z członkami frakcji? I co z nami?-odparła Yatgaar.
-Jak to "co z nami"? Zostaliśmy parą, więc będziemy teraz żyć długo i szczęśliwie za górami i lasami. No, może chociaż za jedną górą, jeśli uda nam się przejść Tsenkher-odparłem, uśmiechając się. W odpowiedzi Yatgaar popchnęła mnie tak, że aż poleciałem w bok, ale nie przewróciłem się.
-Ja poważnie pytam!-zawołała, ale mimo to śmiała się.
-A ja poważnie odpowiadam!-odparłem, także ją lekko popychając. Nasza "sprzeczka" trwała jednak tylko chwilkę.
-I tak oto zaliczyliśmy pierwszą kłótnię w naszym związku-powiedziała z uśmiechem Yatgaar.
-Ktoś tu ma taki charakterek, iż mogę śmiało powiedzieć, że będzie ich znacznie więcej-powiedziałem, śmiejąc się. Klacz rzuciła mi zabójcze spojrzenie.
-Oż ty!-zawołała i ponownie chciała się na mnie rzucić, ale w porę zszedłem jej z drogi.
-Dobrze, dobrze. Spokojnie, może Atom bomb da ci coś na uspokojenie-powiedziałem.
-Bardzo śmieszne-odparła z uśmiechem klacz. Następnie ruszyliśmy dalej, jednak za wiele nie rozmawialiśmy. Nie musieliśmy. Cieszyliśmy się po prostu swoją obecnością. W końcu jednak zawróciliśmy w stronę klanu. Zmęczenie dawało nam o sobie znać, przecież jeszcze nie wyzdrowieliśmy. Ponadto musieliśmy jeszcze stawić razem czoła konsekwencjom naszych działań.
-Więc co zrobimy po powrocie?-spytała klacz
-Po pierwsze, chciałbym ogłosić nasze partnerstwo. Chyba nie masz nic przeciwko?-zapytałem.
-Nie...A co z resztą?
-Chodzi ci o byłych członków frakcji? Jeszcze nad tym pomyślę-powiedziałem. Po naszym powrocie do klanu oczywiście od razu otoczyło nas mnóstwo koni. Zaczęła się taka przepychanka, że w pewnym momencie rozdzielono mnie i Yatgaar. Wszyscy chcieli się dowiedzieć, co teraz będzie z końmi, które należały do frakcji. Niektórzy pytali się, czemu zostawiłem ich samych, podczas gdy jestem im teraz najbardziej potrzebny.
-Spokój!-zawołałem w końcu. Wszystkie konie ucichły. Przeszedłem przez rozstępujący się tłum do odepchniętej na bok Yatgaar. Na szczęście ni się jej nie stało. Stanąłem obok niej. Na ułamek sekundy spojrzeliśmy sobie w oczy, by jedno drugiemu dodało odwagi.
-Chciałbym oficjalnie ogłosić, że od dziś ja i Yatgaar jesteśmy razem. I jako para będziemy razem dbać o nasz klan-powiedziałem. Wokół zapanowała cisza.
<Yatgaar? Impreza? Wesele? XD>

Zagadka jajka #1

Wesołych świąt, wesołych świąt! - krzykniesz ty i ja
A co Szwed do szweda powie? 
Jak się wielkanocne powitanie jego zowie?

25.03.2018

Żegnamy Tenebris!

Przepraszam, przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Ta decyzja była dla mnie ciężka, ale mogłam ją tylko odwlekać. Nie uniknie się nieuniknionego. Odchodzę. Tak, odchodzę. W dniu dzisiejszym ja, Tenebris, Takhal, opuszczam Eternal Freedom. Jest mi naprawdę ciężko to pisać, ale już zdecydowałam. Brak weny, dosyć ciężkie życie prywatne i inne problemy nie pozwalają mi dużej czekać. Nie chcę się wyłączyć i zostać wyrzucona, a w pewnym momencie tak by się stało. Dziękuję wam wszystkim za ten wspaniały rok, spędzony ze wspaniałymi ludźmi. Przepraszam, ale tak będzie najlepiej. Może jeszcze wrócę. Jeśli to możliwe cały skromny majątek Takhala i Tenebris w wysokości 185 SŁ przekazuję najbliższej rodzinie moich postaci czyli Bush Brave'owi, który był dla mnie zawsze silnym wsparciem.
Mam nadzieję, do zobaczenia
~Tenebris

Takie oto pożegnanie złożyła jedna z naszych członkiń, i stwierdzam, że jest to żywy przykład, czym różni się odejście od zwykłej ucieczki od problemów. Tenebris odchodzi z powodu decyzji właściciela, braku weny i czasu. Jednak jej źrebię nadal żyje i za zgodą właścicielki trafia do adopcji, bo żal byłoby zmarnować taką postać. Zgadzamy się na przekazanie datku dla Bush'a i mamy szczerą nadzieję, że kiedyś zdecyduje się do nas wrócić!

Tenebris|3 lata|Klacz|Psycholog, Morderca|Brak|julka20502

Od Tenebris "Odejście"

Spojrzałam na kolejkę głupców, ustawiającą się, aby pogratulować Yatgaar i Khonkhowi zawarcia partnerstwa. Ja patrzyłam na to z pogardą. Po co im gratulować? Po co jej gratulować? Czego? Tego że porzuciła swoje cele, plany? Że zdradziła frakcję? Straciła cały mój szacunek. Od nastoletniego wieku budowałam sobie o niej wspaniałe zdanie. Teraz jednyne co o niej myślałam była pogarda. Zdrajczyni. Kolaborantka. I wiele innych obraźliwych słów, które trzeba by zacenzurować. Mam dość tego życia. Co mam teraz robić? Hołdować parze głupców? Marnować swój czas na tą hipokrytkę?  Nie będę głupia, nie odejdę sama z siebie. Wolę zostać wygnana. Jak? W mojej głowie pojawił się wspaniały plan. Przypasałam sobie sztylet.
-Śmieciu! - zawołałam. Na te słowa Takhal przybiegł w podskokach. Pchnęłam go mocno do przodu tak, że prawie się przewrócił. Udałam się z nim "pogratulować" Yatgaar i Khonkhowi zawarcia partnerstwa.
-Gratulacje. Głupiec i hipokrytka. Idealna para. - zaczęłam. - Kolaborantko, idioto, co powiecie na to? - błyskawicznie wyjęłam sztylet i zatopiłam go w szyi mojego syna. - Wygnajcie mnie, zabijcie, śmiało. Wszystko jest lepsze niż życie pod rządami śmieci. Tak Khonkhu. Ja też chciałam cię zabić. Pragnęłam przynieść kres temu reżimowi. Teraz z chęcią ukręcę ten pusty łeb tej zdrajczyni. Yatgaar, wyzywam cię na pojedynek. Doskonale wiem, że przegram, ale z chęcią skorzystam z okazji, aby zrobić ci krzywdę.
I dopełniło się.
KONIEC

24.03.2018

Od Valentii do Kirka ,,Ogromne niebezpieczeństwo"

Skinęłam głową na Kirka, musieliśmy uratować nasze córki, choćby nie wiem co! Po sekundzie ruszyliśmy z kopyta, za zapachem krwi. Wilk przemieszczał się szybko, widocznie rany nie przeszkadzały mu w biegu. Po jakimś czasie pogoni zatrzymaliśmy się, wszędzie panowała pustka.
-Co mamy teraz zrobić? –załkałam.
-Spokojnie.. ruszymy za zapachem wilka, nie możemy marnować czasu! –powiedział mój ukochany i popatrzył mi w oczy. Faktycznie, teraz nie czas na płacz. Zacisnęłam zęby.
-Ruszajmy.. –moje kopyta same z siebie rozpędziły się do prawie granic moich możliwości. Stukot kopyt roznosił się po cichym, lecz zabójczym lesie. Odór futra wilka, to stawał się słabszy, to czuć go było strasznie blisko. Gdzieś w oddali zobaczyłam przemykające, chude zwierzę.
-To ten wilk! –krzyknęłam cicho.
-Chyba tak! –odpowiedział również szeptem Kirk. Potem zakradliśmy się bardzo blisko, trzeba było zabić zwierzę. Kiedy mieliśmy atakować, wilk skapnął się, że ktoś stoi za nim, i warcząc znów uciekł w gąszcz. Zarżałam wkurzona.
-Musimy je znaleźć.. musimy.. –szeptałam przy każdym kroku. Kirk popatrzył na mnie smutnym wzrokiem, jednak nie mogliśmy się zatrzymać, teraz priorytetem było zabicie wilka, przed jego dotarciem do naszych źrebiąt. Minęła minuta, i następna, i następna. Zapach futra wilka zmieszał się teraz z krwią, zaczęło mnie to niepokoić, w oczach widniały mi pojedyncze łzy.
-Czujesz to..? –zapytałam słabym wzrokiem.
-Tak! –krzyknął mój partner i rzucił się za zapachem, ja poszłam w jego ślady. Wpadliśmy na niewielką polanę, wilk leżał martwy z dużym zadrapaniem, a raczej rozszarpanym brzuchem. Odebrało mi mowę, popatrzyłam na Kirka szukając pomocy.
-Co tu się stało.. –powiedziałam patrząc na trawę całą ubrudzoną krwią.
-Nic dobrego.. dobrze, że chociaż mamy pewność, że nic już nie zrobi naszym córkom.. –odparł Kirk. Wtedy ogier zastrzygł uszami.
-Usłyszałem rżenie! –powiedział i ruszył za odgłosem, a ja wciąż trzęsłam się z niepewności. Trafiliśmy na teraz, już dość dużą polanę. Na jej drugim krańcu, stały trzęsąc się nasze córki, ale było źle, bardzo źle. Duża pantera, stała na środku, odgradzając nas. Tylko, że był jeszcze jeden problem, po drugiej stronie była druga pantera, obie miały jeden cel.
<Kirk?>

21.03.2018

Od U'schii do Yatgaar ,,Wszyscy chcemy czasem odpuścić"

Uniosłam w dumnie głowę, lecz w duchu wciąż trochę łajałam się za to, że poprowadziliśmy my tu stado. Słońce zaczęło lekko przyświecać, odrywając więcej tego zacienionego obrazu. Wciąż pod nogami miotał nam się śnieg, ale mimo to było widać nie tyle, ile przebiśniegi, tylko bratki. Malutkie roślinki budzące się do życia... Do życia z nasion swoich kuzynów. Taki krąg życia. Tamci zginęli, jednakże nowi rozpoczynają gospodarkę. Czułam jakby, otaczała mnie magiczna poświata. I...taki nagły dopływ energii. Miałam trochę spokojnych chwil... Trzeba to wykorzystać. Spojrzałam na Khokha, zaśmiewając się pod nosem. Niezbyt korzystnie wyglądał z tym swoim opatrunkiem. Rozejrzałam się, spoglądając koniom w oczy, jak to często zresztą czynię. Wyczytałam z nich zmęczenie, chociaż niektórzy mieli małe przebłyski radości i zachwytu. Zima jak zima, lecz te z klanem Mroźnej Duszy są zawsze wyjątkowe. Tereny Mongolii są wyjątkowo piękne, szczególnie dla araba z zewnątrz.
**********************************************************************************************************************
Przez chwilę miałam wrażenie, że wszystkim osuną się nogi. Poza tym trzeba było zboczyć z trasy. Pogoda znów zaczynała się burzyć jak domek z kart na wietrze. Nagle zza krzaków wyłoniło się brązowe cielsko. Wyciągnęliśmy włócznie. Po jego reakcji na nas nie spodziewaliśmy się miłego przyjęcia. Czekaliśmy cali spięci, nie wiedząc, na co może sobie zaraz pozwolić przeciwnik.
<Yatgaar?>

Yatgaar i Khonkh łączą się więzem partnerskim!

Czy miłość naprawdę jest ślepa, czy tak mądra i szlachetna...? Oto połączyła dziś po pokonaniu wielu przeszkód dwóch członków klanu: Yatgaar, przewodniczkę, oraz naszego władcę i równocześnie nauczyciela życia stadnego, Khonkha! Należy wspomnieć, że w ten sposób wyżej wspomniana klacz dostaje się do monarchii i otrzymuje tytuł swego partnera. Gratulujemy i życzymy udanego związku!
PS W związku z zawarciem partnerstwa przez władcę możecie spodziewać się małej imprezy :D


Od Yatgaar do Khonkha ,,Pieczęć miłości"

Może...nie, na pewno ma rację. Już czas zostawić to za sobą...? W każdym razie, ostatecznie w końcu mieliśmy chwilę dla siebie, i nie zamierzałam tego czasu zmarnować. Choć to już koniec tej frakcji, koniec ukrywania i duszenia emocji przed nim, pewnie jeszcze długo nie będę mogła się wyzbyć tych myśli.
— Nie...masz rację. - westchnęłam cicho, wpatrując się w bladą, tajemniczą tarczę księżyca. Dziś ubyło jej chyba nieco, ale nadal oblewała świat jasnym, delikatnym światłem. Dzięki temu nasza droga wydeptana przez leśne zwierzęta była dobrze widoczna, przycieniona przez rosnące obok drzewa. Nie spieszyliśmy się jednak nigdzie ani nie mieliśmy konkretnego celu. Po prostu cieszyliśmy się ze swojej obecności, maszerując bok w bok. Chrzęściły cichutko bandaże. Pewnie wyglądamy jak para mumii. - pomyślałam, parskając śmiechem pod nosem.
— Co...? - nie zdążył dokończyć, gdyż w tym momencie w zamyśleniu uderzyłam łbem o najbliższy pień. - ...cię tak bawi? - dokończył, teraz sam śmiejąc się. Oddałam mocnego kopniaka wrednej przeszkodzie, po czym postanowiłam zająć się drugim śmieszkiem. Rzuciłam się na niego, udając walkę, lecz ogier okazał się silniejszy. Wkrótce to ja leżałam na ziemi. Udało mi się mimo to wywinąć, bowiem szybkość i zwinność gniadosza pozostawiała wiele do życzenia.
Staliśmy teraz obok siebie, nadal trzęsąc się trochę, z pyskami zwróconymi ku niebu, oczy na najcenniejsze brylanty na świecie w nieskończonej ilości. Oboje zakopaliśmy się we własnych myślach. Przypominało to tamtą noc, jednak ta była znacznie przyjemniejsza i jakby bardziej prawdziwa. Wreszcie spuściłam głowę. Po chwili Khonkh zrobił to samo, po czym wbił wzrok we mnie, jakby się nad czymś zastanawiając. Odwzajemniłam spojrzenie, patrząc w jego oczy, odbijające nieliczne pasemka światła w mroku. Zmrużyłam powieki, nie mając pojęcia, co takiego szykuje, a wyraźnie do czegoś się przygotowywał.
— Przeżyliśmy razem wiele chwil. - zaczął cicho. Wyprostowałam się, czekając na dalszy ciąg. - Dobrych i złych. Chcę przeżyć takich więcej. Po prostu cię kocham, więc...Czy zostałabyś moją partnerką?*
Na moment w moim życiu nastąpiła pauza. Mimo wszystko nie ominęło mnie zaskoczenie i zdumienie. Nigdy nie przeszło mi przez głowę coś takiego, jak partnerstwo, o którym nawet nie miałam pojęcia w młodych latach. Ale kocham go. To...będzie niczym pieczęć miłości. 
— Jeszcze się pytasz? Tak. - mimowolnie wyrecytowałam szeptem na jednym oddechu, a na moim pysku pojawił się uśmiech.
<Khonkh? :3 :D XD *) *Zrobię taki obraz pod tytułem: Przeżycia z pomocą emotikonek*>

*Właściciel postaci wyraził zgodę na podjęcie tej decyzji.

20.03.2018

O Yatgaar do U'schii ,,Cisza...czy tylko chwilowa?"

Wciąż gwałtowne porywy wiatru szastające kłębami śniegu na prawo i lewo, zasłaniając w ten sposób krajobraz i ograniczając widoczność do zera, panoszyły się po świecie, jednak śnieg padał już rzadziej, zwiastując koniec pogodowego horroru, zaskakująco długiego jak na mongolską anomalię. Ale w Krainie Błękitnego Nieba jest ono niezmiennie nieprzewidywalne i tajemnicze. Nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Trzymałam się jako tako na nogach, momentami mocno się chwiejąc pod naporem wichru, jednak w ostatecznym rozrachunku lepsze było to niż kilka centymetrów przestrzeni ścisk w małej jaskini, które powoli zaczynały doprowadzać mnie do obłędu. Nieduże, ciemne pomieszczenia od zawsze doprowadzały mnie do szału. Kilka innych koni również skorzystało z tej możliwość, lecz większość bardziej ceniła sobie ciepło i bezpieczeństwo.
W pewnym momencie zwróciłam uwagę na U'schię, smukłą, kasztanowatą arabkę, wracającą właśnie do tymczasowego schronu. Była jednym z niewielu członków, których poznałam trochę głębiej, choć miałam o wszystkich podstawowe informacje i wyobrażenie, do czego mogą być zdolni. Większość nie była godna uwagi, ale ta klacz z jakiegoś powodu sprawiała miłe mi wrażenie.
Wkrótce po opatrzeniu Khonkha nawałnica ustała tak nagle, jak się pojawiła. Otworzył nam się widok na kłujące bielą, piękne, łagodne zbocze, po którym tu dotarliśmy. Zeszliśmy z powrotem na dół i podążyliśmy dalej wyznaczoną trasą, choć mieliśmy przejściowe trudność z jej ponownym znalezieniem. Szłam na przedzie, lecz obok był jeszcze ktoś: właśnie U'schia, drugi przewodnik.
<U'schia? Strasznie nijakie ;_; Ale jest...XD>

Od Kasji ,,Jestem malutka!"

Właśnie robiłam swoją miksturę, gdy zaczęła dziwnie bulgotać, i kilka kropel wpadło mi do pyska. Nagle poczułam się dziwnie. Usłyszałam jakby kroki kogoś. To była Mitrega, która prawie rozdeptała mnie. Ona mi też coś powiedziała, ale nie zbyt wyraźnie usłyszałam. Wiedziałam, że to mogą być skutki tego, jaka jestem mała. Khonkh wezwał pierwszego, lepszego szpiega, na ochotnika wyprawy. Nie mogłam wejść w tłum.
-Hej! Usuńcie się z drogi!- krzyczałam, lecz nikt nie opowiadał, ani nie ruszał się. Trochę mi było żal tego, że próbowałam zrobić tę miksturę. Nagle Mikado mnie rozdeptał.
-Halo! Kasja!- powiedział ktoś. *Może to Yatgaar mnie zauważyła?* pomyślałam. Jednak, to był Medyk. Znany medyk. To był Nick. Przez Mikado miałam tylko krwawą trochę brodę, ale i tak zbyt się nie gniewałam. Nick dał mi plaster, który był oczywiście za duży, lecz rana zaczęła od razu znikać. Nagle zaczęłam troszkę rosnąć, lecz nie dorastałam jeszcze do źrebaka. Przynajmniej nie miałam czegoś bardziej nie przyjemnego przez ogiera. Później się przyzwyczaił, że jestem mała jak krasnoludek. I tak zaczęły się moje pierwsze dni z małym problemem. Nie było tak źle...
CDN

Od U'schii do Yatgaar ,,Jak jeszcze wyżyje się na nas życie"

Poczułam suchość w ustach. Może nie było tu największych zasobów luksusu — konie ściskały się i wpadały na siebie, a rusz którychś spadł, przygniatał parę poprzedników, ...ale przynajmniej uniknęliśmy tragicznych skutków tego psikusa matki natury. Przesunęłam się trochę w tył, zwalając z nóg Yatgaar zmęczoną nieustanną wędrówką. Dostrzegłam w jej oczach gniewne iskierki. Próbowała się pozbierać, lecz niestety Khonkh przygniótł ją swoim wielkim cielskiem, choć nie był jakąś „wielkowagą”, cóż i tak uniemożliwił jej, wstanie. Wiedziałam, iż niedługo ja skończę w takim stanie... Rozejrzałam się, nie mając miejsca nawet na pełny obrót głowy w prawo i lewo. Kiedy wniosłam oczy do góry, ujrzałam przeźroczyste sople.
Niebezpieczeństwo czekało na każdym nawet najmniejszym kroku.
*********************************************************************************************************
Kiedy ucichł trochę wiatr, wychyliłam nieśmiało łeb, próbując dopatrzyć się tego, co dzieje się na zewnątrz. Niestety te cztery litery nie chciały nawet drgnąć. A jak zasłania mi widok cała grupka koni, to nie jest łatwo... Szczególnie z moim wzrostem. Chociaż większości z nas to były takie miniaturki, to jak stanął sobie Khonkh, stanęła Yatgaar i Mikado, no to...no
Po prostu trudno się dopatrzyć. Nawet prosty noruch potrafi to sobie wyobrazić, więc myślę, że gdyby ktoś chciał sobie zobaczyć moje życie oczami wyobraźni, to tę sytuację zilustrowałby bezbłędnie. Jednakże pozostała część mogłaby być niemałym problemem. Na moim pysku wymalował się smutny uśmiech. Usłyszałam dość spory łomot. Pewnie Yatgaar wstała. Ehh... Narażać nasze uszy na słuchanie takiego hałasu. Westchnęłam. Dość mocny wicher znowu zaczął się bawić krzewami i drzewami. Po chwili jednak usłyszałam gruby głos Khokha, w którego tonie było coś takiego, jakby próbował powstrzymać wybryki natury.
- Ruszajmy, nie traćmy czasu... W każdej chwili, czy to teraz, czy przeczekamy, może zdarzyć się jakiś wypadek.
W tej chwili na jego głowie roztrzaskał się sopel. Pysk przez chwilę wykrzywił w grymas z bólu... Odłamki wpadły mu do oczu, które zaczęły łzawić. Zza ucha płynął mu dość pokaźny strumień krwi. Pewnie ci "medycy"będą się jakoś usprawiedliwiać, że czegoś nie wzięli. Akurat wtedy, kiedy ich pomoc jest najcenniejsza. Teraz czas na nich. To ich chwila... Niech sobie leczą. Spojrzałam na Yatgaar niewidzącym wzrokiem. Nawet nie ukrywała, że boi się o Khonkha. Może i ja bym tak zrobiła, ale praca koni od medycyny przysparzała mi sporo nerwów.
- Niech konie niepotrzebne się ewakuują — odezwałam się w końcowym etapie leczenia — A jego wynieście jakoś z tej jaskini, raz, raz!
Wszyscy spojrzeli na mnie jakby z niechęcią. Jednego konia jednak trochę się odróżniał. Odczytałam z niego „Boisz się?”
Nie powiedział tego na głos, bo zapewne znał powagę sytuacji.
- Nie- odpowiedziałam w myślach.
Wszyscy powychodzili. Również ja zaczęłam kierować w stronę wyjścia. Nagle spojrzałam w stronę Khokha. Nie odwzajemnił on tego. Za to patrzył tęsknym wzrokiem za Yatgaar.
- Nic ci nie jest- stwierdziłam z ulgą w głosie.
- Nic, nic -patrzył na mnie uważnym wzrokiem.
- Poradzisz sobie z tym zapachem medycznych tajników?
- Muszę- uśmiechnął się lekko i posłał mi wdzięczne spojrzenie.
Wyszłam z jaskini. Przystanęłam, na chwilę oglądając widoki. Nikt wcześniej nie zwracał na nie uwagi. Nawałnica nam je zabrała.
<Yatgaar?>

Od Kirka do Valentii "Krew"

-Jak mogłeś do tego dopuścić?!-krzyknąłem na Eragona. Zaskoczony koń zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Musiałem go chyba trochę przestraszyć, bo nic nie odpowiedział i tylko spuścił szybko wzrok.
-Kirk, to nie jego wina. Zresztą, nie ma teraz czasu na obwinianie się. Trzeba odnaleźć Vayolę i Khairtai-odparła Valentia, próbując mnie uspokoić.
-Racja. Zróbmy tak: Eragon powie nam, gdzie mamy szukać i już tam pójdziemy, a on w tym czasie zawiadomi resztę klanu, żeby także pomogli w poszukiwaniach Vayoli i Kahirtai. Im więcej koni się tym zajmie, tym lepiej. Co wy na to?-spytałem. Oboje zgodzili się z moim pomysłem. Ogier wytłumaczył nam jak najszybciej i jak najdokładniej, gdzie ostatnio widział nasze córki. Wraz z Valentią pognaliśmy tam co sił w nogach, gdy tylko Eragon skończył mówić. Wiem, że to syn Valentii, ale jeśli coś się stanie Khairtai albo Vayoli, nikt ani nic go przede mną nie uchroni-myślałem, podczas gdy wspólnie z moją partnerką uważnie przeczesywaliśmy teren. Nawet nie musieliśmy nic do siebie mówić, gdyż porozumiewaliśmy się w bez słów.
-Kirk, czujesz to?-zapytała w pewnym momencie Valentia. Wciągnąłem głęboko powietrze i rzeczywiście wyczułem w powietrzy dziwną woń...krwi.-O nie, spójrz tylko tutaj-powiedziała po chwili moja partnerka. Podszedłem do niej czym prędzej. Schylała się właśnie nad jakimś krzakiem, którego gałązki przybrudzone były czerwoną cieczą. Jeszcze świeżą czerwoną cieczą.
-Spokojnie, Vayoli i Khairtai na pewno nic się nie stało-powiedziałem, chcąc uspokoić klacz. Tak naprawdę jednak sam niesamowicie się denerwowałem o ich los, zwłaszcza po ujrzeniu krwi.
-Skąd wiesz?-spytała i spojrzała na mnie szklanym wzrokiem, gotowa w każdej chwili się załamać i rozpłakać.
-Po prostu wiem. Ale musimy znaleźć je czym prędzej-odparłem. Postanowiliśmy podążyć za zapachem krwi. W końcu smród ten zaczął przybierać na sile. W końcu wyczułem w powietrzy jeszcze jedną woń. Bez wątpienia był to zapach wilka. Puściłem się pędem przed siebie, a za mną moja partnerka. Wypadliśmy wprost na niezarośniętą przestrzeń, otoczoną gdzieniegdzie drzewami. Na środka znajdował się zwrócony do nas tyłem, samotny wilk. Nie był zbyt duży. Wręcz przeciwnie, od razu zauważyłem, że jest wychudzony i prawdopodobnie osłabiony. Jednak nie to mnie przeraziło najbardziej. Wilk leżał na ziemi i wyglądał, jakby coś jadł. Z daleka widać było tylko małe, brązowe ciało rozrywane na strzępy przez jego kły. Zarżałem głośno i zamachnąłem się kopytami. Wilk natychmiast uniósł się i odwrócił, a ja rzuciłem się pędem w jego stronę. Wystraszony wilk odbiegł kilka metrów i zatrzymał się, dopiero kiedy ja stanąłem. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że to, co jadł wilk, to młody dżejran. Drapieżnik wykorzystał chwilę i uciekł. Byłem tak uspokojony świadomością, że to nie była żadna z moich córek, że dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, iż wilk, który uciekł, może jeszcze natknąć się na Vayolę i Khairtai.
-Biegnijmy za tym wilkiem. Nie możemy dopuścić do tego, aby znalazł nasze córki przed nami, a razem na pewno go załatwimy. Wyglądał na osłabionego, w dodatku jest tylko jeden. Damy radę-powiedziałem do Valentii. Wystarczyło jedno spojrzenie w jej oczy, by zrozumieć, że klacz gotowa jest na wszystko, byleby tylko odnaleźć Vayolę i Khairtai całe i zdrowe.
<Valentia?>

19.03.2018

Od Khonkha do Yatgaar "Ułaskawienie"

Kiedy tylko wypowiedziałem te słowa, wokół zapanowała cisza i spokój. Zebrało się kilku członków klanu, ponadto wciąż przychodzili nowi, zaciekawieni sytuacją. Spojrzałem prosto w oczy Yatgaar, szukając u niej wsparcia. Jak zwykle nie zawiodłem się. Harde i stanowcze spojrzenie klaczy w kilka sekund dodało mi sił. Odwróciłem się tyłem do ciała Hankena, gdyż wokół nas zebrali się już niemal wszyscy członkowie. Odchrząknąłem lekko, po czym przemówiłem.
-Zapewne wszyscy zauważyli, że ostatnimi czasy w klanie działy się dziwne i niepokojące rzeczy. Otóż, jak się okazało, za wszystkim tym stała Frakcja Kruczych Cieni, która planowała obalić obecną władzę i przejąć żądzy nad Klanem Mroźnej Duszy. Na szczęście udało nam się złapać wszystkich jej członków, a także przywódcę, którym był Hanken. Jak widzicie, jego spotkała już kara, a los pozostałych koni należących do frakcji wkrótce zostanie rozstrzygnięty-powiedziałem. Natychmiast posypał się na mnie grad pytań. Wiele koni było zszokowanych istnieniem takiej organizacji. Nie dziwiłem się im, po takim wydarzeniu trudno z powrotem poczuć się bezpiecznie.
-Spokojnie, gwarantuję, że niebezpieczeństwo została zażegnane. Wszyscy więźniowie są jak najlepiej pilnowani-powiedziałem.
-Skąd pewność, że nie ma wśród nas kolejnego zdrajcy?-zapytała Spear.
-Udało mi się wyciągnąć informacje na temat członków stada podczas jego ataku na mnie. Tak, to właśnie on stoi za przysłaniem reniferów i tym, co stało się później-odparłem.
-A jeśli ponownie ktoś zdradzi? Jeśli zdecyduje się założyć nową frakcję?-zapytała Kasja.
-Na to już nie pozwolimy. Nauczeni tym doświadczeniem, wzmożemy swoją czujność i nie dopuścimy więcej do takiej sytuacji-powiedziałem. Jednak jeszcze przez długi czas musiałem uspokajać i odpowiadać na pytania członków klanu. W tym czasie Yatgaar stała tylko obok mnie i w ogóle się nie odzywała. W końcu, pod wieczór, wszyscy odpuścili i podzielili się na małe grupki, zapewne chcąc przedyskutować usłyszane dziś rewelacje. Ja zaś popatrzyłem na Yatgaar, która rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie. Razem oddaliliśmy się nieco od wszystkich. Kiedy szliśmy, spojrzałem za siebie i zauważyłem kątem oka, że kilka koni patrzyło na nas podejrzliwie lub z zaciekawieniem.
-Dlaczego ich okłamałeś?-zapytała Yatgaar, gdy już znaleźliśmy się poza zasięgiem wścibskich uszu.
-Nie chciałem, abyś miała kłopoty-odparłem.
-Ale ja zasługuję na kłopoty za to, czego się dopuściłam-powiedziała klacz. W jej głosie słychać było doskonale znaną mi pewność siebie i determinację.
-Nieprawda. Ty zrozumiałaś swój błąd i ostatecznie przyczyniłaś się do unieszkodliwienia Hankena i jego wyznawców. Zasługujesz na ułaskawienie, a zapewne nie wszyscy by to zrozumieli. Dlatego wolałem wykorzystać postać Hankena, w końcu on już nie może się bronić, poza tym i tak był największym nikczemnikiem-odparłem.
-Ja zrozumiałam swój błąd tylko dlatego, że się w tobie zakochałam. Z tego też powodu uważam, że twoja ocena mojej osoby także może być nie do końca obiektywna- powiedziała Yatgaar.
-Przeszkadza ci to?-zapytałem, przechylając głowę lekko w bok, aby lepiej widzieć słabe światło wschodzącego księżyca, odbijające się w źrenicach klaczy, która na stałe zagościła w moim sercu.
<Yatgaar? Wiem, krótkie i mało akcji, ale stwierdziłam, że najlepiej będzie przerwać w tym miejscu XD>

Od Valentii do Kirka ,,Zniknięcie"

-A my co teraz robimy? –spytał Kirk.
-Kontynuujemy spacer? –spytałam.
-Czemu nie..? –odparł ogier i uśmiechnął się.
Pogoda była dość kapryśna, słońce świeciło, jednak zimno jak nic. Wszyscy szliśmy rozmawiając.
-Jak myślisz? Jaka przyszłość czeka nasze dzieci? –spytałam po jakimś czasie.
-Przyszłość.. tego nigdy nie wiadomo, miejmy nadzieję, że jak najlepsza. –odpowiedział mój partner, uśmiechając się promiennie.
-W sumie masz rację.. –powiedziałam szeptem, patrząc na ganiające się źrebaki. W końcu, po pewnym czasie wróciliśmy do reszty Klanu, zjedliśmy coś, po czym razem z Kirkiem stanęliśmy z boku i patrzyliśmy na brykające klaczki. Obydwie, po chwili przewróciły się, wpadając na siebie. Parsknęłam zduszonym głosem, a Kirk z trudem zachowywał powagę.
-Zastanawiam się, czy nasze źrebięta nie wstąpią do cyrku.. –powiedziałam po chwili namysłu, a Kirk potaknął.
-Na to wygląda –odparł ogier. Khairtai i Vayola, po chwili przybiegły, żeby napić się mleka. Po tym obie klaczki znów wróciły do zabawy w berka.
-Kto goni? –spytała Khairtai patrząc przyjaźnie na Vayolę.
-Nie wiem.. –odpowiedziała klaczka.
-Ja mogę! –odparła na to Khairtai. Po tych słowach ruszyła w pogoń za siostrą, nogi jeszcze się jej plątały, ale tylko troszkę. Zaśmiałam się, patrząc na te dwie małe kruszynki. Razem z Kirkiem, poszliśmy porozmawiać chwilę z innymi końmi, a potem oboje wróciliśmy to patrzenia na źrebaczki.
-Hej! –nagle rozległ się czyiś głos.
-O! Cześć Eragon –powiedziałam.
-Źrebaki w formie? –spytał uśmiechając się.
-Tak! –krzyknęły klaczki podbiegając.
-Bierzesz je na lekcję? –spytał Kirk, a Eragon kiwnął głową. Pożegnaliśmy się z naszymi córkami i patrzyliśmy jak odchodzą.
***
Razem z moim ukochanym odpoczywaliśmy pod drzewem, gdy zobaczyłam biegnącego Eragona.
-KLACZKI ZNIKNĘŁY! –krzyknął z daleka, na te słowa zaczęłam panikować.
-Jak to zniknęły?! –spytał wystraszony Kirk.
-Obróciłem się na chwilę, a one zniknęły! Podejrzewam, że poszły do lasu.. –powiedział nauczyciel.
<Kirk?>

18.03.2018

Odejście NPC

Hanken, Piekielny Ptak frakcji Kruczych Cieni, zostaje zabity w wyniku ciosu włócznią za jego haniebne uczynki. Nie depcze się jednak leżących; niechaj spoczywa w pokoju [*].

Od Kasji ,,Stado Smutnej Klałnicy" Misja #7

Podczas wędrówki stado zaatakowała średniej wielkości wataha wilków, przywiedziona zapachem jednego ze źrebiąt kręcących się na ostatnim postoju. Ucieczka trwała w najlepsze. Drapieżniki próbowały oddzielić cię od reszty stada, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd, gwałtownie zrezygnowały i czmychnęły w popłochu. Przekonałam się, dlaczego dopiero wtedy, gdy zauważyłam pierwszą osobę pędzącą prosto na nas. Miała broń, a poza tym pędziło ich więcej. Gwałtownie zatrzymaliśmy się.
-Szukajcie kryjówek!- krzykną Khonkh. Marabell otworzyła szeroko oczy.
-Jest ich więcej niż nas!- wykrzyknęła. W tej samej chwili zauważyłam, że z helikoptera mad nami wychodzi lina, po której zjeżdżają inni kłusownicy! Bardzo się bałam, aż w końcu wpadłam na pomysł.
-Hiney ostatnio powiedział mi sekret, o kryjówce!- krzyknęłam -jest nieopodal!- powiedziałam jeszcze głośniej.
-Zaprowadź nas tam!- krzyknął Khonkh. Zaczęłam biec co sił w tamtym kierunku. Nagle Hiney podbiegł do mnie.
-Dla tego to tobie to powiedziałem- powiedział. No i miałam zagadkę z głowy. Jednak, kłusownicy dalej pędzili w naszą stronę.
-Daleko jeszcze?- spytała Mindy. Była wyraźnie zmęczona.
-Jeszcze kawałek!- krzyknęłam. Zauważyłam też, jak Yatgaar bierze w pędzie Mindy na plecy. Pomogła jej U'shia. Gdy dobiegliśmy do celu, nie było widać ani kłusowników, ani Hiney'a. Zastanawiałam się, czy go złapali, czy może już się schował. Jednak to nie było ani to, ani to. Hiney odwrócił ich uwagę, nie wiadomo jak, i wrócił. Gdy to zrobił, poinformował nas, że lepiej by było, gdybyśmy poszli w bezpieczniejsze miejsce. Khonkh powiedział, że jednak zostaniemy, bo chciałby dojść do Tsenther. Kirk nagle powiedział, żebyśmy już wracali, bo zaczyna słyszeć wilki idące od przodu. To jeszcze nie był koniec. Gdy zbliżaliśmy się do wyjścia z sytuacji, wilki napadły na nas z przodu, z tyłu i po bokach. Nagle jakiś cień zaraz wystraszył wilki, a my zostaliśmy przez niego zaatakowani. Przynajmniej tak myśleliśmy. Jakieś uzdolnione stado zrobiło ten cień i pomogło nam wrócić na tereny gdzie zaczęło się to wszystko. Po tym wszystkim podziękowaliśmy temu stadu, a ono się nam przedstawiło.
-Jesteśmy Stadem Smutnej Klałnicy. Dopiero co stworzyłam to stado- powiedziała jedna z klaczy. Od razu było widać, że to władczyni. Przedstawiła się nam jako Kinri.
-Serdecznie wam dziękujemy za ratunek- powiedział Khonkh. Potem zrobiliśmy małe przyjęcie. Było na nim wesoło. Po dłuższym czasie Mindy zeszła z pleców Yatgaar. Kinri potem powiedziała, że może nam dać jedną nastoletnią klaczkę. Khonkh powiedział, że nie trzeba, bo i tak mieliśmy bardzo dużo koni. I nadal mamy dużo. Wtedy uśmiechnęłam się, bo widziałam, jak Kinri zakochuje się w Khonkhu. Potem Stado Smutnej Klałnicy pożegnało nas, a my robiliśmy to, co robimy co dzień. Wszyscy wrócili do swoich obowiązków, a ja uczyłam dziś źrebiąt jak szpiegować, gdyby musiały zastąpić na przykład mnie, gdybym nie mogła szpiegować. Po tym wszystkim zaczęła się nowa noc wierszu Mitregi. Dziś o naszej dzisiejszej przygodzie.
Koniec
Nie udało się, ale tylko tym razem; za następnym będzie lepiej!

Od Mikada do Kasji ,,Iść pod prąd"

Biegłem powoli, przemierzając tereny stadne. Byłem lekko zmęczony i ciężko stawiałem każde kopyto na ziemi, jednakże nie zwalniałem tempa. Wiatr bawił się moją grzywą niczym dziecko latawcem, a ja sam się tym upajałem. Na horyzoncie ujrzałem jednak Marabell. Zwolniłem... Ona zaś odwróciła się i niemrawo rzuciła na powitanie.
- Cześć Mikado... Przechodziła tu Kasja i Cię poszukiwała. Prawdopodobnie gdzie szlaja się między stadem — klacz odsunęła się jeszcze na parę milimetrów ode mnie.
- Ahh...dzięki, no ...i witaj, a teraz zmywam się jej szukać.
Zawracając, przez chwilę zastanawiałem się, czy to nie była wymówka na szybko. Jednakże z zamyślenia wyrwała mnie Kasja. Niby szpieg, a jednak niezbyt dobrze ją znałem. Prawdę mówiąc, zagrzewam się tu kilka lat, a tak naprawdę to nie z widzenia znam tylko władcę i Marę. Oj, Mikado czas to zmienić... Przywitałem się, klacz również. Nic specjalnego. Przez jakiś czas nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jej błyszczące oczy są tak entuzjastyczne, jakby miała nawet w zagrożeniu śmiercią, skakać ze szczęścia. Poza tym rzadko patrzy się na kogoś tak „z góry”, choć Mara była niższa, byłem przyzwyczajony raczej do tych wyższych. Klacz zaczęła paplać coś ciekawego o Khokhu i o misji... No to fajna misja... Zostało tak mało koni do tego przeznaczonych... Przecież ostatnio Khokh ich wybierał... Przez chwilę zapadła błoga cisza. Aby tak nie stać i ją wypełnić odezwałem się z zamyśleniem.
- Czyli zostaliśmy tylko my? To znaczy...większość koni przecież idzie na patrol. Przecież ktoś musi tu zostać i pilnować porządku.
-A jak myślisz? Przecież widzisz, ...widzisz dokładnie, że tak.
Westchnąłem. Przynajmniej znowu nie będę sam. Tylko co zrobię, jeśli ta sprawa będzie wymagała większej roboty?
<Kasja? Porwali nam wszyskich — nawet Marę>

Od Eragona ,,Pantera zielna" Misja #2

Obudziłem się bardzo wcześnie, widać było, że w nocy padało. Otrząsnąłem się z kropelek wody, spoczywających na mnie. Wstałem i poszedłem coś zjeść, zajrzałem do źrebiąt, aby sprawdzić, czy są bezpieczne, wszystkie spały. Uśmiechnąłem się, i ruszyłem na małą przechadzkę, pogoda była coraz bardziej stała, w powietrzu czuć było zbliżającą się wiosnę, śnieg prawie stopniał a gdzie nie gdzie widniały malutkie pączki. Słońce świeciło wesoło,, topiąc resztki puchu, a kropelki wody po deszczu świeciły się pięknie. Po jakimś czasie wróciłem, zobaczyłem, że Atom bomb woła mnie do siebie. Podszedłem, nie wiedząc za bardzo o co chodzi.
-Eragon, mógłbyś mi w czymś pomóc? –spytał ogier.
-Jasne, a o co chodzi? –odparłem.
-Potrzebuję pewnego zioła, niestety mi się skończyło, poszedłbyś po nie? –Atom bomb spojrzał na mnie z nadzieją.
-Oczywiście, opiszesz je? –powiedziałem.
-Jest dość wysokie, ma malutkie listki, i rosną na nim żółte kwiaty –wyliczył ogier.
-To chyba wystarczy, a ile tego zebrać? –spytałem.
-Jak najwięcej się da, powodzenia! –powiedział Atom bomb i odszedł.
Wpoiłem sobie opis owego zioła, i ruszyłem na poszukiwania. Patrzyłem na każdą mijaną roślinę, ale ta nie była zgodna z opisem zielarza. Byłem już lekko znudzony, ale obiecałem, że pomogę. No trudno. W końcu zagłębiłem się zupełnie w las, gałęzie drzew biły mnie w pysk, za nic nie mogłem znaleźć zioła, byłem głupi, że nie zapytałem ogiera, gdzie szukać tej rośliny. Nagle usłyszałem warczenie, obróciłem się i zobaczyłem panterę śnieżną.
-O w mordę.. –powiedziałem, patrząc na wyjątkowo głodne zwierzę. Pantera oblizała się, a ja wiedząc, ze na początku lepiej z nią nie zadzierać, zacząłem uciekać.  Po jakimś czasie zacząłem się męczyć, pantera nie dawała za wygraną, nagle zobaczyłem klif, spanikowany potknąłem się o kamień upadając na dziwne roślinki, zwierzę skoczyło i nieszczęśliwie wpadło w przepaść, otworzyłem oczy a przed moim nosem było pełno ziół zgodnych z opisem Atom bomba. Popatrzyłem w przepaść i krzyknąłem.
-Dzięki! Dzięki temu pościgowi wreszcie znalazłem to głupie ziółko.. –powiedziałem. Zmęczony, ruszyłem do zielarza, razem z dużym zasobem roślinki. Kiedy wróciłem, na powitanie przyszedł mi właśnie Atom bomb.
-Dzięki! Na przyszłość będę Cię wysyłał więcej po takie rzeczy.. –powiedział ogier.
-Nie ma sprawy.. –wycedziłem przez zęby, ledwo się uśmiechając. Zielarz potem odszedł a ja wkurzony zacząłem biegać jak opętany, kilka koni popatrzyło na mnie, jak na wariata. Plus tej dziwnej przygody? Od dziś wiem gdzie rosną te przeklęte zioła..
Zaliczone.

Od Yatgaar do Khonkha ,,Ostatni pionek w grze"

Oczywistym było, że należy jak najszybciej wysłać kogoś do jaskiń, zanim stary wyga się zorientuje i umknie gdzieś dalej i wyżej w góry. Pora roku zaczynała mu sprzyjać; śniegi topniały, robiło się coraz cieplej, fauna i flora budziły się do życia, kłopot mogły stanowić jedynie lawiny. Dziadyga nieźle to sobie wykombinował, ale działanie schodkowe było powszechnie znanym mykiem, dlatego dość łatwo było się z nim rozprawić, o ile posiadało się trochę ludu pod ręką. Pewnie zamierzał nas wykończyć i zmusić do kapitulacji, niech więc sam skapituluje. Zapadła między nami krótka chwila ciszy na zastanowienie się nad pytaniem ogiera.
— Marabell...? - rzucił w moją stronę propozycję. Wzruszyłam lekko ,,ramionami". Znałam klacz jedynie z widzenia i paru krótkich rozmów oraz faktu, że została arystokratką, ale chyba była warta świeczki.
— Atom Bomb, Byorn, Valentia... - wyliczyłam dalej.
— Tyle nam chyba wystarczy. - rzekł zadowolony władca.
— Trzeba jeszcze odszukać Bush'a i Tenebris. - zauważyłam mimochodem. Arab zamilkł na moment, po czym odparł:
— Jest tu jej źrebię, ale...to w sumie wątpliwe, by nadało się na przynętę dla niej. - przewrócił oczami.
— Z nimi pójdzie łatwiej. Ich jedynym celem było mordowanie, a nie realizowanie planu. - dodałam.
— Dobrze, po dwa konie na głowę. Jeszcze jedno - rzekł po chwili. - Obiecaj, że nie rzucisz się pochopnie na Hankena. Załatwimy to w sposób uczciwy i honorowy. - spojrzałam na niego trochę spode łba, mrużąc oczy. To zupełnie się kłóciło z moim systemem wartości. Biłam się z myślami, zastanawiając się, czy odmówienie sobie krwawej rozrywki z takim osobnikiem, jest tego warte. - Obiecaj mi. - powtórzył z naciskiem. Mierzyliśmy się wciąż wzrokiem.
— Przysięgam...na moją matkę. - Która nie żyje. - dopowiedziałam w duchu. Na pysku ogiera zagościł uśmiech, odwzajemniłam go. Poczułam przyjemne muśnięcie wargami po szyi. Po wydaniu stosownych rozkazów oboje odpoczywaliśmy oparci o drzewo. Przez kilka godzin nic się nie działo.
Wpierw przyprowadzono Tenebris i Bush Brave'a, przepisowo wyrywających się i wijących między końmi oraz pikujących nas oburzonymi spojrzeniami. Niby się nienawidzą, a zawsze znajdują się razem. Ktoś przytrzymywał małego Takhala, usiłującego instynktownie dostać się do matki. Dwójkę ulokowano w innym miejscu wraz ze strażnikiem. Wydawało się już, że na tym plonie skończy się dzisiejsze żniwo. Jasna tarcza księżyca błysnęła spośród rzadkich chmur na ciemno-niebieskim niebie. Ostatni blask słońca padł na dolinę, gdy oznajmiono nam o przybyciu drugiej grupy wraz z, jak to określono, towarem. Wyraźnie wymęczeni, ale pełni zapału i dumni towarzysze szli w kwadracie. Pośrodku znajdował się hebanowy ogier, powłóczący nogami, z nieodgadnionym wyrazem pyska. Doprowadzono go przed nasze oblicze. Stałam wyprostowana obok Khonkha, który zaczął swoje przemówienie:
— Zamierzałeś pohańbić i wybić nasz klan. Jednak to ci się nie udało i nie uda. Wiedz, że otrzymasz słuszną karę, ale możesz ją jeszcze złagodzić. - rzekł na początek. Nagle ruszyłam do przodu raźnym krokiem, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Zatrzymałam się o centymetry przed koniem, wbijając w niego iście stalowe spojrzenie. On kątem oka wpatrywał się uparcie w moje tylne prawe kopyto, jakby chciał je podnieść siłą woli, co było zrozumiałe.
— Oboje jesteśmy w tym kontekście uziemieni, więc radzę ci pospieszyć się ze swoim pogrzebem. - wyszeptałam ostro, po czym odwróciłam się na kopycie, wzdychając. Przywódca...Partner?... - po raz pierwszy nazwałam go tak w myślach...wyciągnął nogę w moją stronę, gdy poczułam mocne uderzenie w zad równocześnie z przypływem rwącego bólu. Zacisnęłam zęby.
Obróciłam się błyskawicznie, wyciągając włócznię, którą po chwili zanurzyłam głęboko w piersi wroga. Ciało Hankena zesztywniało, po czym zaczęło wić się w przedśmiertnych drgawkach. Zamknęłam oczy, również drżąc niczym liść na wietrze. Khonkh podszedł do mnie powoli.
Moja matka nie żyje. - mruknęłam bardziej do siebie. Gniadosz milczał dobrą chwilę, podobnie jak wszyscy, ale w końcu odezwał się obojętnym tonem:
— Jeżeli chciał tak zginąć - droga wolna. W sumie sobie zasłużył. To już koniec.
<Khonkh? Min. liczba słów - 200, Łowca Much - 630. XD Może trochę tandetne, ale jest.>

17.03.2018

Od Khonkha do Mitregi "Pierwszy spacer-pierwsze niezbezpieczeństwo"

Wiersze Mitregi bardzo się wszystkim spodobały. Kiedy skończyła, zabrałem głos.
-Jak widzicie, mamy w naszym klanie nową członkinię, która jest całkiem niezłą poetką-powiedziałem.
-I oto tyle szumu? Na co to komu wiedzieć? Z tego, co wiem, nie ma takiej rangi-powiedziała złośliwie Tenebris, wysuwając się naprzód z tłumu koni.
-Tenebris...!-odparłem, chcąc przypomnieć jej o tym, że Mitrega jest naszą nową członkinią i wypadałoby być dla niej miłym.
-Tak się składa, że zostałam szpiegiem, nie poetką-odparła z przyjaznym uśmiechem klacz.
-Po co? Wojna się skończyła, więc szpiedzy nie są nam potrzebni-powiedziała Tenebris.
-Mordercy też nie-syknąłem, posyłając klaczy karcące spojrzenie. Na szczęście więcej nic już nie powiedziała. Konie rozeszły się i zostałem sam z Mitregą.
-Czy jest jeszcze coś, o czym chciałabyś wiedzieć?-zapytałem.
-W sumie to nie, ale chciałabym poznać okolicę. Mogę?-zapytała klacz.
-Oczywiście, skoro jesteś członkinią klanu, możesz się swobodnie poruszać po jego terenie-odparłem. Mitrega już chciała się oddalić, ale zatrzymałam ją.-Ktoś powinien ci towarzyszyć. Niebezpiecznie jest chodzić samemu gdziekolwiek, zwłaszcza w okolicach Tsenkher-dodałem.
-Dlaczego?-zapytała zdziwiona klacz.
-To nowe tereny, zdobyte w czasie wojny ze Stadem Hańby. Nie wiemy jeszcze, czy i ile jest tutaj ludzi, drapieżników, czy innych zwierząt-powiedziałem.
-Rozumiem. Będę zatem musiała znaleźć kogoś do towarzystwa. Nie chcę niepotrzebnie ryzykować-odparła klacz.
-Ja mogę ci towarzyszyć-powiedziałem.
-Naprawdę? To wspaniale! Bardzo się cieszę! Chodźmy zatem-odparła Mitrega. Ruszyliśmy w stronę góry. Okolica nie nadawała się zbytnio do podziwiania. Był to tylko step z płynącą w oddali rzeką. Drogę urozmaicaliśmy sobie jednak rozmową. Niestety, niektórych rzeczy Mitrega choćby nie wiem co, nie chciała mi powiedzieć. Uszanowałem to jednak, bo każdy ma swoje sekrety, które wolałby zachować tylko dla siebie. W taki sposób dotarliśmy aż do podnóża góry. Wtedy przerwaliśmy naszą rozmowę. W oddali słychać było ludzkie głosy. Spojrzeliśmy w górę i spostrzegliśmy grupę ludzi schodzącą w dół. Musieliśmy czym prędzej zniknąć, inaczej czekałaby nas konfrontacja, która mogłaby się bardzo różnie skończyć.
-Ludzie-stwierdziła Mitrega.
-Tak, dlatego lepiej stąd chodźmy-odparłem. Odwróciłem się i ruszyłem biegiem. Spojrzałem za siebie, by upewnić się, czy klacz biegnie za mną. Po chwili zrównała się ze mną.
-Niestety nie unikniemy zauważenia. Na stepie jesteśmy widoczni jak na dłoni-powiedziałem do Mitregi.
-Co więc zrobimy?-zapytała.
-Możemy pobiec z powrotem do stada, ale okrężną drogą, aby nie doprowadzić ich do klanu, gdyby za nami ruszyli. Na razie jednak miejmy nadzieję, że zignorują naszą obecność-odparłem.
<Mitrega? Pisz co chcesz, możesz rozkręcić akcję albo jakoś to zakończyć, jak wolisz^^>

Od Khonkha do Yatgaar "Nowy plan"

W końcu dotarła do mnie świadomość, że nie uda mi się powstrzymać Yatgaar. Bez względu na to, co powiedziała, pewien byłem, że o wiele lepiej jest jej od razu pozwolić spróbować swoich sposobów. Skierowaliśmy się więc w stronę stada. Wspólnymi siłami jakoś udało nam się tam dotrzeć. Czułem wzrok wszystkich członków klanu utkwiony w naszej dwójce, ignorowałem go jednak. Przeszliśmy przez stado i poszliśmy tam, gdzie Kirk pilnował dwójki naszych więźniów. Przywitał się z nami, następnie kazałem się mu oddalić. Spojrzeliśmy na Grey i Fenrira, którzy także patrzyli na nas nieprzychylnie.
-Możesz już iść-powiedziała Yatgaar.
-Jesteś pewna?-martwiłem się, czy aby na pewno mogę ją zostawić samą w takim stanie z tą dwójką. W końcu mimo że byli uwiązani, nadal pozostawali niebezpiecznymi zdrajcami, którym nie można było ufać, bo są gotowi zrobić wszystko w imię jakiejś chorej ideologii Hankena.
-Tak-odparła klacz. Emanowała z tego przede wszystkim ogromna pewność siebie. W końcu oddaliłem się dość szybko w stronę klanu. Odbiegłem na taką odległość, by nie być zauważonym i nie przeszkadzać Yatgaar. Mimo to nie mogłem postąpić inaczej i musiałem dalej obserwować przebieg tego wszystkiego. Klacz zbliżyła się do naszych więźniów. Niestety, z tej odległości niczego nie słyszałem. Wiedziałem jednak, że rozmawiają z sobą. Rozmowa jednak średnio im wychodziła, z postawy Fenrira i Grey wywnioskowałem, że nadal nie są zbyt skłonni do współpracy. W pewnym momencie klacz wyciągnęła w ich stronę swoją włócznię. Ogier szarpnął się w jej stronę, ale Yatgaar natychmiast cofnęła swą broń. Do moich uszu dotarł ledwo słyszalny z tej odległości śmiech klaczy. Następnie mogłem zauważyć, że konie w ogóle nie rozmawiają między sobą. W końcu po pewnym czasie Yatgaar zawróciła i zaczęła się oddalać. Szybko więc pobiegłem w jej stronę. Czułem, że może nie być do końca zadowolona, iż cały czas ich obserwowałem, jednak w tej sytuacji nie było czasu do stracenia. Ku mojemu zaskoczeniu klacz nie była zła ani nawet zaskoczona.
-Spodziewałam się, że będziesz nas obserwował-powiedziała Yatgaar, kiedy już się spotkaliśmy. W moim sercu zapłonął płomień nadziei na widok jej tryumfalnego uśmiechu.
-W takim razie jak poszła rozmowa?-zapytałem.
-Chodź i sam się przekonaj-odparła klacz. Zawróciliśmy razem w stronę naszych więźniów.
-No więc? Macie coś ciekawego do powiedzenia?-spytałem.
-Najpierw chcemy zapewnienia, że nic nam nie zrobicie-powiedział Fenrir. Klacz prychnęła z pogardą.
-Jeśli zgodzicie się wyjawić nam istotne informacje, pozwolimy wam po prostu odejść-odparłem. Grey i Fenrir spojrzeli po sobie niepewnie. Jeszcze przez chwilę oboje milczeli. W końcu jednak odezwała się klacz.
-Hanken przeczuwał, że Yataar tak łatwo nie odpuści i już wcześniej ułożył sobie plan, którego jednak jej nie zdradził-powiedziała Grey.
-Co to za plan?-zapytałem natychmiast.
-W razie niepowodzenia Hanken planował szybki odwrót i skrycie się gdzieś w jaskiniach na Tsenkher. Przede wszystkim mieliśmy nie dać się złapać i sprawić, aby wrzawa nieco ucichła. Mieliście uznać, że daliśmy sobie spokój. Potem dopiero Hanken planował rozpoczęcia dalszych działań-powiedział Fenrir.
-Jakich?-spytała natychmiast Yatgaar.
-Tego nie wiemy. Hanken zachował wszelką ostrożność i nikomu nie zdradził dalszej części swojego planu. Przynajmniej tego, jak to ma dokładnie wyglądać.  Mówił jednak, że będziemy starać się osłabić wasze szeregi poprzez krótkie ataki czy szerzenie wśród was niepewności-odparła Grey.
-Co mamy przez to rozumieć?-spytałem.
-Nawet my tego nie wiemy. Hanken powiedział to w dość tajemniczy sposób i samemu zastrzegł, że nic więcej nam nie wyjaśni- powiedział Fenrir.
-Macie coś więcej do powiedzenia?-zapytała Yatgaar.
-Nic więcej już nie wiemy-odparła Grey.
-Dobrze, przynajmniej tyle się dowiedzieliśmy-powiedziałem, po czym zawróciłem i zacząłem kuśtykać w stronę klanu. Yatgaar podążyła za mną.
-Hej! Obiecaliście nas wypuścić!-zawołał za nami Fenrir. Odwróciłem się w ich stronę.
-Po pierwsze, to mówiliśmy o tym, ale nie obiecywaliśmy wam, że odejdziecie. Po drugie, na pewno jeszcze nie teraz. Nadal możecie się nam przydać-odparłem, po czym ruszyłem dalej, głuchy na ich protesty. Zaraz też wysłałem kolejnego strażnika, by ich pilnował. Po dotarciu do klanu zignorowałem po raz kolejny pytania członków. Powiedziałem jedynie, że mają się pilnować i alarmować, gdyby zauważyli któregoś z poszukiwanych koni. Następnie, chcąc nie chcąc, wraz z Yatgaar musieliśmy pozwolić Nicko'owi zmienić nam bandaże. Nie zazdrościłem medykowi pracy, zwłaszcza, że cały czas był przez nas poganiany. Kiedy tylko oddalił się, zaczęliśmy wraz z Yatgaar rozmowę. Uznałem, że wszystko, co wiemy, powinniśmy obgadać tylko między sobą, dla bezpieczeństwa.
-Co o tym wszystkim myślisz?-zapytałem.
-Cóż, należy pamiętać, że mogli kłamać. Niewykluczone jednak, że mówili prawdę-odparła klacz.
-Trzeba zatem sprawdzić wszystkie możliwości-powiedziałem.
-Dokładnie. Musimy nadal ich pilnować, ale też przydałoby się wysłać kogoś do jaskiń.
-Jasne, to oczywiste. Trzeba tylko zdecydować, kto jest na tyle godzien zaufania. My sami nie damy rady tam pójść. Musimy zaś wysłać konie, o których wiemy, że Hanken na pewno ich nie przeciągnie na swoją stronę-powiedziałem.
<Yatgaar? Złożymy wizytę naszym przyjaciołom? XD>

Od Kasji ,,Zła pogoda?" Misja #3

Pogoda tego szczególnego dnia w całej Mongolii była naprawdę kapryśna. Jej nieustanne zmiany spowodowały w naszym stadzie małe zamieszanie. Całe stado bardzo się przestraszyło, ale Khonkh podszedł blisko tak, że aż się przewrócił przez ten wielki wiatr. Jedno z drzew prawie się nawet złamało na drugie, ale miało za grubą korę.
-Zbiór nas wszystkich się nie przewróci! Zbierzmy się razem!- krzykną Khonkh. Nagle wszyscy zareagowali. Wtedy nagle Khonkh powiedział, żebym poszukała źrebaka o imieniu Mindy. Wiedziałam, o jaką klaczkę chodzi Khonkhowi. No i zaczęłam jej szukać, gdy z krzaków wyłoniła się właśnie ona, czyli Mindy! Gdy wracałyśmy, zauważyłam biegnącego wilka. Nie wiedziałam, czego tak biegł, ale nikomu nic się na szczęście nie stało. Ja i klaczka razem ze mną bezpiecznie wróciła do stada. Tam, czułyśmy się bezpiecznie. Gdy już powiedziałam Khonkhowi o tym, że Mindy już wróciła, ucieszył się. Ja też byłam bardzo szczęśliwa. Gdy już poszłam od Khonkha, zauważyłam, jak Mikado wraz z Kirkiem szukają czegoś. Spytałam się ich, kogo lub czego szukają. Powiedzieli, że właśnie mnie.
-Mnie? Po co?- spytałam. Byłam naprawdę zdziwiona, po co im jestem. Powiedzieli, że któryś z koni chce ze mną porozmawiać na osobności. Mikado zaprowadził mnie do tego konia, a Kirk życzył powodzenia. Okazało się, że to Hiney. Bałam się z nim rozmawiać, bo przecież mógł mnie zabić.
**po rozmowie**
Hiney mnie na szczęście nie zabił. Pogadał o tej pogodzie i... sekrecie, którego nigdy nikomu nie powiem, bo to tylko nasz sekret. Nie wiem dokładnie, dlaczego to mi go powiedział. Jest przecież jeszcze tyle koni w stadzie... Nagle znowu mnie zawołał.
-Kirk i Mikado też o tym wiedzą- powiedział szeptem ogier, z niepewną miną.
-Czego na mnie się tak patrzysz?- spytałam Hiney'a.
-Bo dziwię się, że się nie domyśliłaś-powiedział. Potem poszłam robić swoje sprawy. Aż ten sekret, wyszedł mi z głowy.
-Pechowa głowa!- pomyślałam.
Koniec
Zaliczone.

Od Kasji ,,Czego się na mnie uwzięliście?" Misja #4

Wybrałam się na małą przechadzkę. Zauważyłam, że odeszłam już dość daleko od stada. Nagle usłyszałam dość dziwny dźwięk jakby strzały, odgłosy szamotaniny i galopującego zwierzęcia. Nagle zza drzew wypadł pędzący prosto na mnie, krwawiący łoś. Po chwili padł, jednak to nie był jeszcze koniec. Nagle pojawili się kłusownicy. Jednak, byli jeszcze dość daleko, bym miała czas na znalezienie dobrej kryjówki. Najpierw starałam schować się za wielką skałą, lecz spadały z niej kamyki takie ostre, że aż zrobiłam sobie rysę na lewym poliku. Potem pobiegłam w krzaki, lecz były bardzo szeleszczące. Pobiegłam więc do lasu będącego blisko mnie. Kłusownicy jednak szli w moją stronę, i to strzelając. Bardzo się przeraziłam tego spotkania. Nagle ujrzałam blisko stojące, dość grube i spróchniałe drzewo. Podbiegłam do niego i nawet było za grube na mnie. Z boku były deski, ale zbyt mało ich było, bym mogła stać. Położyłam się więc. Deski okazały się dobrej długości. Z drugiego boku było pusto, lecz od tego drzewa, do trzeciego od tego była ziemia. Starczyło, na zrobienie dobrej kryjówki. W dobrym czasie się schowałam, bo dziesięć minut później przyszli właśnie oni, czyli kłusownicy. Przestraszyłam się na ich widok. Byli ubrani w zielony kolor, mieli zawieszki na broń, jej pociski, i oczywiście wóz, by zbierali swoje zdobycze, czyli konie, zające, ptaki, łosie, sarny, wilki, lisy i inne zwierzęta.
-Hej! Chłopaki! Gdzie jest ten koń, którego szukamy?- spytał jeden z nich.
-Nie wiemy!- krzyknęli inni kłusownicy.
-Pewnie gdzieś nam już uciekł! Idziemy dalej!- krzykną kierowca wozu.
-Szkoda, że nas wszystkich przez dzisiejsze zimno złapał katar- powiedział cichym głosem jeden z kłusowników, który wyróżniał się jaśniejszą zielenią od innych.
-Idziemy dalej!- krzykną kierowca wozu. Gdy byli już dosyć daleko, pobiegłam do wyjścia z lasu, i pobiegłam do stada, opowiedzieć tę historię. Najpierw opowiedziałam ją Khonkhowi. Potem moim uczniom, a na końcu reszcie stada. Sobie opowiedziałam to w myślach. Dla mnie to był najlepsze, co mogło mnie spotkać.
-To był dobry pomysł, z tym kamuflażem- Powiedział Mikado. Miałam przeczucia, że ma z tym coś wspólnego. Miałam rację.
-Wiesz, ja zostawiłem ten kamuflaż, bo myślałem, że może się nam przydać- powiedział, a w pewnie chwili się zarumienił.
Koniec
Zaliczone.

Od Mitregi do Khonkha ,,Wiersze na pierwsze"

- Witam- Powiedziałam do wszystkich. Jeden z koni podszedł do mnie.
- Chcesz dołączyć?- spytał koń.
- Skąd wiesz?
- Dużo koni ostatnio chce tu dołączyć.
- To czy mogę?
- Jasne, ale najpierw chodź ze mną - Powiedział. Potem poszłam z tym koniem.
- Jestem władcą- powiedział. Uśmiechnęłam się. Potem musieliśmy o czymś pomówić. Ułożyłam aż wiersz, który brzmi tak:
,,Każdy musi czekać, aż zrobi ten wielki krok. Każdy czeka, gdy co dzień je. Do pracy pospiesznie z nim wietrzyk rwie, i tak on wie że kochasz mnie".
Po tym wierszu omówiliśmy jeszcze coś.
***
Po rozmowie zostałam prawowitym członkiem Klanu. Byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa, aż powtórzyłam wiersz:
,,Każdy musi czekać, aż zrobi ten wielki krok. Każdy czeka, gdy co dzień je. Do pracy pospiesznie z nim wietrzyk rwie, i tak on wie, że kochasz mnie".
Potem pomyślałam, czy go nie zmienić, by brzmiał inaczej. Przez ten czas, gdy go mówiłam, robiło mi się weselej. No to zmieniłam go, by brzmiał inaczej, i brzmiał tak:
,,Każdy musi czekać, przez cały ten czas. Każdy niecierpliwie, idzie w ten las. W lesie pomysłów cała chmara, aż głowa pęka znanego homara. Do pracy rwie się ze mną wiatr, i woła sobie za pan brat! A po południu, gdy trawa wrze, to wierzyć nie chcesz, że to wiem! Że wiem, że lubisz kwiaty z łąk, i że w nich jeży się każdy pąk".
Po tym wszystkim poszłam z Khonkhiem poznać imiona tych wszystkich koni. Gdy przedstawiono je, poprosiłam władcę by zebrał wszystkie konie, a ja powiem wiersz. Wymyśliłam nowy, by nie był tylko jeden. Brzmiał on tak:
,,Wszystkie kwiaty za pan brat, wyszły sobie w wielki świat, lecz po zimie nam wróciły, i nas w wiosnę obudziły. A gdy wiosnę obudziły, to się kwiaty rozgościły".
Potem zaczęło się, i zaczęłam mówić do wszystkich.
- Dziś powiem wam dwa wiersze, które obudzą śpiochy a nieśpiących nakarmią poetycką magią!- powiedziałam, i zaczęłam:
- ,,Każdy musi czekać, przez cały ten czas. Każdy niecierpliwie, idzie w ten las. W lesie pomysłów cała chmara, aż głowa pęka znanego homara. Do pracy rwie się ze mną wiatr, i woła sobie za pan brat! A po południu, gdy trawa wrze, to wierzyć nie chcesz, że to wiem! Że wiem, że lubię kwiaty z łąk i że w nich jeży się każdy pąk"-. Po brawach się ukłoniłam.
- ,,Wszystkie kwiaty za pan brat, wyszły sobie w wielki świat, lecz po zimie nam wróciły, i nas w wiosnę obudziły. A gdy wiosnę obudziły, to się kwiaty rozgościły- powiedziałam. Po brawach oddałam głos Khonkhowi.
<Khonkh?>

Od Yatgaar do U'schii ,,Zacisze pośród burzliwej podróży"

— Cóż...nie wiem jak ty. Ja wracam. - mruknęłam do klaczy, po czym odwróciłam i niespiesznie ruszyłam z powrotem. Dostałam porcję rozrywki i odeszła mi ochota na włóczenie się poza rejonami bazy, choć wypad do ludzkich osad po wspomnieniu przez nią dwunożnych wydawał się przez moment wyjątkowo kuszący.
— Mogę się do ciebie przyłączyć? - spytała nieśmiało U'schia. W odpowiedzi pokiwałam nieznacznie głową. Dołączyła do mnie kłusem. Przez dłuższy czas trwało między nami milczenie.
— Myślisz, że może kogoś zawiadomić? - rzuciła, by przerwać ciszę, gdy już prawie znalazłyśmy się na względnie bezpiecznym rejonie, w oddali kłębił się klan. Przeleciało mi przez głowę, jak wiele koni się w nim znajduje, choć widywało się znacznie większe. A mimo to było jednym z liczniejszych; w końcu nie co dzień widuje się takie grupy. Przeważnie jakieś samotne pary, albo kilkuosobówki.
— Nie. - odparłam krótko, przymykając oczy.
~W trakcie wędrówki na Tsenkher~
W połowie, jak się wydawało, drogi, złapała nas zamieć. Wiatr targał prącymi uparcie do przodu końmi niczym szmacianymi zabawkami, uginał drzewa, a przez wirujący w powietrzu śnieg niewiele było widać. Wraz z innymi wybranymi członkami, w tym U'schią, przyjęliśmy zadanie odnalezienia jakiejś sporej kryjówki, byle prędko. Po przedzieraniu się przez zaspy, mróz i uporczywe kłęby śniegu wciskające się wszędzie do oczu, jako że byliśmy dość wysoko w rejonie górskim, udało nam się odnaleźć stosunkowo niewielką jaskinię, jednak nie było chwili na dalsze wybrzydzanie.
Trudniejsze okazało się doprowadzenie tam stada w całości. Ostatecznie udało się prawie wszystkich upchnąć do środka; co wytrwalszych postawiono na przedzie i po bokach jako tymczasowych wartowników, wymienianych ciągle co jakiś czas przez stojących z tyłu. Panował ścisk i tłok. W milczeniu obserwowałam białą ścianę przesłaniającą świat, w głowie kłębiło mi się tysiące myśli.
<U'schia? Jakąś akcję cudem udało się wkręcić>

Od Yatgaar do Khonkha ,,Metoda na osła"

Milczałam dobrą chwilę. To był niezbity fakt; nie powinnam. Powinnam cieszyć się tym rozdanym szczęściem, zagraniem losu który sprawił mi taką niespodziankę, odpocząć i wylizać rany. A mimo to pragnęłam zakończyć żywot wszystkiego, co stworzyłam w przeszłości. Może nie dało się jej już zmienić, ale kiedyś mogła wyskoczyć nam niespodziewanie na drogę, krzyżując plany.
— Chcę zamknąć ten rozdział teraz. Póki nie pojawi się Hanken. - oświadczyłam stanowczym, ale spokojnym tonem. - Jednak to ty zdecydujesz. - dodałam, podnosząc wzrok. Ogier namyślał się długo, przyglądając mi się. W końcu westchnął ciężko, strzygąc uszami. Uśmiechnęłam się lekko, przybliżając się i na krótki moment obejmując. Pierwsze próby były zawsze niezręczne. Wygląda na to, że tej strony miłości, jak wielu rzeczy, trzeba się nauczyć. - pomyślałam. Zaczęłam kuśtykać w stronę reszty stada, z władcą u boku. Kątem oka chwytałam wszystkie utkwione we mnie i Khonkhu zaciekawione, a zarazem pełne obaw spojrzenia. Zastanawiałam się mimo woli, czy bardziej niepokoi ich nasza bliskość, czy sprawa członków frakcji. Niedługo wszyscy oni zdezerterują bądź znikną, w zależności od tego, czego bardziej pragną. Wszyscy. Jakiś ślad zostanie, to nieuniknione. Oby był jak najmniejszy i najmniej trwały.
Przeszliśmy przez zbite pospólstwo i dotarliśmy na obrzeża bazy. Już oddali widoczna była dwójka koni i trzeci strażnik. Gdy podeszliśmy bliżej zauważyłam na ich szyjach pętle z grubych lin, pochodzących z czyjegoś ekwipunku. Kirk posłusznie ustąpił, kłaniając się nisko.
— Możesz już iść. - zwróciłam się do gniadosza.
— Jesteś pewna?
— Tak. - rzekłam pewnie. Ogier pokiwał głową, po czym oddalił się w miarę szybko. Z ironicznym uśmiechem na pysku zaczęłam zbliżać się do moich ofiar powoli, rozkoszując się tą chwilą. Na barkach Grey, owszem, spoczywało mniej odważników; wykonywała jedynie rozkazy, lecz pod koniec i tak stała się zwykłą, nic niewartą marionetką w kopytach Piekielnego Ptaka.
— O, witam. - rzuciłam w ich stronę ochłap prośby. Z gardła klaczy wydobył się dziwny pomruk, zaś ogier prosto z mostu obrzucił mnie kilkoma określeniami w stylu ,,zdrajca", ,,niedorajda", tyle że takich, których nie podają w słownikach. Chyba mowy potocznej.
— Widzę, że dobrze wam się wiedzie. - ironizowałam dalej. - Macie coś do powiedzenia? - przestałam się już bawić we wstępną gierkę. Oczywiście oboje zgodnie milczeli. - Coś jeszcze? - dodałam. - No, to co zamierzacie zrobić ze swoim życiem? - rzekłam, jakby była to luźna pogawędka, a nie przesłuchanie. W tej chwili poczułam ucisk w gardle. Na szczęście po chwili mi to przeszło i mogłam kontynuować wobec tego, że moi rozmówcy nie kwapili się do odpowiedzi, choć zauważyłam już u nich pewne wątpliwości. - Chyba nie wyobrażacie sobie, że tu zostaniecie.
— No łał. - mruknęła kasztanka, wznosząc oczy ku niebu. To już jakiś znak.
— Waszej bezpiecznej przystani już nie ma. Została spalona. Nędzne zgliszcza. - kontynuowałam, po czym zamilkłam. Nadal zero reakcji.
— Sprawię, że wasza egzystencja przestanie mieć jakikolwiek sens. - rzuciłam nagle ostrym głosem, mimo że zniżonym do szeptu. - Mogę sprawić, że żadne stado, żadna grupa na całym okrągłym świecie nie przyjmie was, i odgoni za pomocą sobolich nóg*. Mogę sprawić, że nikt nie okaże wam żadnych uczuć. Mogę sprawić, że będziecie błagali o śmierć. Wasz los leży w moich nogach. - widziałam już ich narastające przerażenie.
— No, które chciałoby dostać bilet w jedną stronę? - wyciągnęłam ze swobodą włócznię, celując ją w dwójkę. Fenrir rzucił się na nią gwałtownie w desperacji, lecz została ona bardzo szybko cofnięta, a sznur przytrzymał go skutecznie na miejscu. Zaśmiałam się, może nawet trochę zbyt...okrutnie?
— Naprawdę sądziłeś, że oszczędzę ci lat męczarni w tym ciele? To by było straszne marnotrawstwo. - szydziłam, podczas gdy Grey zaczęła coś mamrotać. Spojrzałam na nią wnikliwie.
— Ujawnienie paru informacji byłoby najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji. - powiedziałam łagodnie. Jeszcze długi czas mierzyliśmy się wzrokiem, ale ostatecznie dotarła do nich rozpaczliwość sytuacji i środków. Posłałam im pożegnalny uśmiech, po czym odeszłam, by przekazać wieści Khonkhowi. Poruszanie się na zdrętwiałych, obolałych nogach zdecydowanie nie należało do łatwych.
<Khonkh? Co tam się u ciebie wyrabia? :3>

*Sobolimi nogami odstraszano nędzarzy i życiowe niedołęgi. Była to oznaka największej hańby. Ród Czarnej Winorośli.**
**Dzięki, Teneś ^^

Od U'schii do Yatgaar ,,Niepokój"

Zwierzę rzuciło nam parę nieufnych spojrzeń. Drżało, ale w końcu się uspokoiło, jakby ktoś ugasił wodą płonący płomień. Odwróciło głowę i okazało, że ma nas w głębokim poważaniu, po czym szybko spie*rzeprznął w pobliski gąszcz krzaków, zostawiając ślady malutkich kopytek. Dobrze, że Yatgaar zachowała spokój, bo nigdy nie wiadomo, na którą z nas by się rzucił popędzany strachem jak ostrym biczem. Spojrzałam za nim. Ani śladu zwierzęcia... Ani śladu zajścia... Tylko parę zacierających się śladów. Nic więcej, ale co miał zgubić poroże? Strużki krwi? Czego ja oczekuję? Ciesz się, że nie nic wam nie zrobił... Jedyny ślad był w mojej głowie tak jakby taki wyraźny film. Zamarłam...może jedynie tyle potrafiłam zrobić?
- No to go przytrzasnęłaś- mruknęła pod nosem Yatgaar — Mieliśmy szczęście.
Sople lodu odpowiedziały, małym błyśnięciem swojej krystalicznej powierzchni, wiatr cichym świstem i przypływem mrozu. Ja za to nie miałam nic szczególnego do powiedzenia. Nawet nie wiem czym odpowiedzieć... Energią? Jakimś znakiem? Uśmiechnęłam się przepraszająco i dodałam.
- Mhm- na więcej nie było mnie stać- Mamy niezłe szczęście... Większe niż ludzie w trakcie nawałnicy.
Klacz tylko pokiwała głową i odwróciła wzrok. Było wiadome, że znowu się oddaliła...
<Yatgaar?>

Od Khonkha do Hiney'a "Uwolnić rysia"

Hiney był już w naszym klanie przez jakiś czas, więc przekonałem się, że mogę mu zaufać. Dziś w nocy po raz pierwszy nie kazałem nikomu go pilnować. Miałem tylko nadzieję, że nie pożałuję tej decyzji. Klan poszedł spać późnym wieczorem. Ja również oddałem się w objęcia Morfeusza. Musiałem przespać połowę nocy, kiedy zdałem sobie sprawę, że ktoś usiłuje mnie obudzić. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem przed sobą Hiney'a. Na początku się wystraszyłem, ale zaraz zganiłem siebie w myślach za taką reakcję.
-Co się stało? Co jest tak pilne, że musisz mnie budzić w środku nocy?-zapytałem szeptem, by nie zbudzić niepotrzebnie nikogo więcej.
-No więc, ja sam zostałem obudzony przez dziwne hałasy. Poszedłem je sprawdzić i...lepiej, żebyś sam to zobaczył-powiedział ogier.
-No dobrze, byleby szybko-odparłem, nie do końca w sumie jeszcze rozumiejąc, co się dzieje. Poszedłem za Hiney'em. Odprowadzały nas jedynie odgłosy pochrapujących koni. Kiedy spostrzegłem, że zaczęliśmy oddalać się od klanu, moja czujność wzrosła. Musiałem mieć się na baczności i nie mogłem pozwolić sobie na rozkojarzenie. Wątpiłem jednak, aby Hiney planował coś niebezpiecznego. Po chwili faktycznie do moich uszu dotarło coś na kształt cichych jęków czy pisków. Przeszliśmy jeszcze kilkanaście metrów i ogier zatrzymał się.
-To tutaj-powiedział Hiney. Spojrzałem tam, gdzie patrzył ogier i ujrzałem średniej wielkości rysia, uwięzionego w potrzasku.
-Faktycznie nie za ciekawa sytuacja-powiedziałem, podchodząc tak blisko, jak tylko mogłem, by przyjrzeć się lepiej pułapce. Musiałem jednak uważać, gdyż dzikie, drapieżne, wystraszone i zapewne głodne zwierzę mogło spróbować mnie zranić
-To co z nim robimy?-zapytał ogier.
-Mamy trzy wyjścia. Najsurowsze, ale i najprostsze jest zabicie go, by oszczędź mu powolnej śmierci z głodu i pragnienia. Możemy też go tu zostawić albo spróbować uwolnić. Osobiście jestem za opcją numer trzy-powiedziałem.
-Uwolnić tego rysia? Ale to drapieżnik i może nas zaatakować-Hiney nie był przekonany do mojego pomysłu. W sumie to nie dziwiłem mu się aż tak bardzo. To logiczne, że konie są sceptycznie nastawione do drapieżników, w końcu nikt z nas nie chciałby stać się czyimś obiadem.
-Tak, ale nie jest on aż tak duży. Poza tym rysie rzadko atakują konie, a zwłaszcza, kiedy są osłabione. A ten tutaj na pewno jest głodny, spragniony, zmęczony, a do tego wszystkiego ma jeszcze zranioną łapę-odparłem, przyglądając się ciemnej cieszy pokrywającej uwięzioną w potrzasku kończynę zwierzęcia.
-Czy skoro jest ranny, to i tak nie zginie z powodu jakiejś infekcji czy czegoś?-zapytał Hiney.
-Być może, ale to nie powód, by pozbawić go nawet nikłej szansy przeżycia. Masz pomysł, jak poradzić sobie z tą pułapką?-spytałem. Koń podszedł do mnie, by także móc przyjrzeć się uważniej mechanizmowi. Przynajmniej księżyc i gwiazdy świeciły jasno, niezasłaniane przez żadne chmury, dzięki czemu mogliśmy do woli korzystać z ich światła.
<Hiney? Uwolnić rysia! Uwolnić rysia! Rysie są w końcu takie słodkie XD>

16.03.2018

Od Kirka do Valentii "Pierwszy ranek"

Otworzywszy oczy, nie bez dumy i radości zdałem sobie sprawę, że to nasz pierwszy wspólny poranek. Cóż, zawsze jest ten pierwszy raz. Pierwsza wspólna wędrówka, pierwsza zabawa, pierwszy upadek-pomyślałem zaraz. Rozmyślania przerwał głos mojej partnerki.
-Już nie śpisz? Jaki mamy czas?-zapytała, kiedy tylko wstała.
-Jak widać nie śpię. Jak widać mamy ranek-odparłem, uśmiechając się. Nasze spojrzenia spotkały się ze sobą na jedną magiczną chwilę, która mogłaby trwać wiecznie. Została jednak przerwana już po paru sekundach.
-Co dzisiaj robimy?! Będę mogła pobawić się z Khairtai?!-zawołała uradowana Vayola.
-Jasne, ale później. A teraz musisz być cicho, bo twoja siostra jeszcze nie wstała-odparła Valentia.
-Dlaczego jeszcze śpi?-zapytała klaczka, robiąc zawiedzioną minę.
-Bo jest trochę młodsza od ciebie i potrzebuje dużo snu. A skoro ty jesteś nieco starsza, to musisz to zrozumieć i się nią opiekować-powiedziałem. Vayola otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
-Naprawdę?-zapytała, niedowierzając.
-Tak-odparła Valentia.
-Ale super! Będę najlepszą siostrą na świecie!-zawołała klaczka. Nie zdążyliśmy jej już uciszyć, gdyż Khairtai się obudziła. Moja ukochana nakarmiła ją, po czym postanowiliśmy przejść się. Khairtai musiała w końcu ćwiczyć chodzenie. Mimo że na początku szło jej to bardzo nieporadnie i nieraz z Valentią ledwo powstrzymywaliśmy się od śmiechu, nie mogłem jednak wyjść z podziwu patrząc na ten mały cud. Gdyby ktoś jeszcze kilka lat temu powiedział mi, że zakocham się po uszu w Valentii i będziemy mieć w sumie pięcioosobową rodzinę, bez wahania wyśmiałbym go. Życie jednak potrafi zaskoczyć.
-Idź tak jak ja to robię-powiedziała Vayola, widząc desperackie próby Khairtai. Klaczka przespacerowała się kawałek, po czym odwróciła w stronę siostry. Źrebię powoli ruszyło, ale przejście tego samego odcinka zajęło mu znacznie więcej czasu niż Vayoli, choć trzeba było przyznać, że radzi sobie już lepiej.
-Eragon!-zawołała nagle Valentia, widząc zbliżającego się do nas ogiera.
-Tak mam na imię-odparł z uśmiechem.
-Bardzo zabawne- powiedziała klacz.
-Skoro już cię spotkaliśmy, może chcesz iść z nami?-zapytałem.
-W sumie to bardzo chętnie spędzę z wami trochę czasu. Wcześniej miałem go całkiem sporo, ale teraz, kiedy w stadzie przybyło źrebiąt, będę musiał już więcej pracować-odparł. Ruszyliśmy więc razem na przechadzkę po stepie wokół Tsenkher. Źrebięta szły raz za nami, raz przed nami. Khairtai chodziła już niemal idealnie, próbowała nawet biegać za Vayolą. Kilka razy się przewróciła, ale zawsze wstawała.
-Typ wojowniczki. Widać, że łatwo się nie poddaje-powiedział z uśmiechem Eragon.
-To prawda-odparłem. Spacerowaliśmy razem przez jakąś godzinę, aż ogier oświadczył, że musi wracać, by przyszykować się do lekcji, którą musi poprowadzić.
-Swoją drogą niedługo i Khairtai będzie się u mnie uczyć-powiedział.
-Tak, ale najpierw niech opanuje tajniki sztuki zachowywania równowagi-odparła Valentia, po czym cała nasza trójka zaśmiała się po cichu, widząc jak Khairtai kolejny raz się przewraca, ale tym razem tak, że pociąga za sobą Vayolę i obie lądują na ziemi. Oczywiście jak tylko klaczki spojrzały w naszą stronę, natychmiast zrobiliśmy poważne miny.
-Nic wam nie jest?-spytała Valentia. Źrebięta zgodnie zaprzeczyły, kręcąc głowami, a następnie wstały. My zaś pożegnaliśmy się z Eragonem.
-Do zobaczenia już wkrótce na lekcji-powiedział jeszcze ogier do Vayoli i Khairtai, po czym zaczął się oddalać.
-A my co teraz robimy?-spytałem swojej partnerki.
<Valentia? Ja tak samo XD>

Od Khonkha do Yatgaar "W gorącej wodzie kąpana"

Nie sposób opisać tego, co poczułem, kiedy Yatgaar powiedziała mi o swoich uczuciach względem mojej osoby. W jednej chwili całe zdenerwowanie i niepewność ze mnie uszły i nic już nie było w stanie wytrącić mnie z tego stanu. Przepełniały mnie radość i szczęście, jeszcze większe kiedy klacz zdecydowała się wrócić ze mną do stada. Po drodze wszystko mi opowiedziała. Muszę przyznać, że plan, który uknuła wcześniej, był naprawdę podstępny i bezwzględny. Właściwie gdyby nie to, nie byłoby całej tej sytuacji. Jednakże nic nie było w stanie przysłonić miłości, którą czułem do klaczy. Od samego początku byliśmy sobie przeznaczeni, skoro los postawił nam na drodze takie przeszkody, widocznie tak musiało być. Kto wie, może aby nie stworzyć takiego planu, Yatgaar musiałaby być inną klaczą? A gdyby była inna niż jest, czy także bym ją pokochał? Dla mnie w tamtej chwili liczyło się po pierwsze jej życie i bezpieczeństwo klanu. Z tego, co mówiła, wynikało, że zaiste musimy jak najszybciej znaleźć wszystkie zamieszane w ten plan konie, zwłaszcza Hankena. W końcu spotkaliśmy członków stada, którzy po nas wybiegli. Od razu zostaliśmy pod opiekę Nick'a i Atom bomb'a. Robili wszystko, byle tylko nam pomóc. Nie miałem nawet już sił mówić, ale przynajmniej wpatrywałem się w ukochaną klacz. Patrzyliśmy na siebie przez cały czas, aż oczy Yatgaar powoli zamknęły się.
-Zemdlała, ale nic jej nie będzie. Ty też powinieneś wypocząć. My się wszystkim zajmiemy-powiedział Nick.
-Dobrze, ale mam kilka słów do powiedzenia. Niech jak najwięcej koni uda się na poszukiwania brakujących członków klanu, zwłaszcza Hankena. I wszyscy mają na siebie uważać, oni są niebezpieczni-odparłem. Medyk pokiwał ze zrozumieniem głową i polecił zielarzowi, aby poszedł przekazać moje słowa reszcie klanu. Wiedząc, że wśród nich przebywają już niemal w większości konie, którym mogę zaufać, pozwoliłem sobie na odpoczynek.
~*~
Nie miałem pojęcia, ile spałem. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po przebudzeniu się, to sprawdzenie, co z Yatgaar. Klacz dalej spała obok mnie.
-Jak poszukiwania?-spytałem następnie Atom bomb'a, który pilnował mnie i Yatgaar.
-Nie znaleźli Hankena, ale za to Fenrira owszem-odparł ogier.
-Czy coś powiedział?-zapytałem.
-Milczy jak grób, a jeśli już się odzywa, to tylko po to, by bezcześcić twoje dobre imię. Tak samo Grey. Hanken chyba im wyprał mózgi, skoro naprawdę wierzą w to, co im nagadał. Sam nie wiem, co to było, ale na pewno tylko kłamstwa. Jego wizja zaprowadzenia nowych porządków nie może być dobra, skoro chce wprowadzić swój plan w życie w tak bestialski sposób-odparł ogier.
-Dziękuje za informację-powiedziałem, przerywając Atom bomb'owi jego wypowiedź. Przynajmniej miałem pewność, że on także jest po właściwej stronie. Po chwili poczułem, że Yatgaar też się budzi.
- Gdzie Hanken...?-spytała cicho zaraz po przebudzeniu.
-Cii. Tym się na razie nie przejmuj-odparłem.
-Ale jak to? Trzeba go jak najszybciej znaleźć. On jest niebezpieczny!-powiedziała klacz.
-Teraz już o tym wiem. Ale sami teraz za wiele nie zdziałamy. Inni członkowie cały czas szukają go i pozostałych koni. Na razie mamy tylko Grey i Fenrira.
-Musimy więc wyciągnąć z nich informację! Oni muszą coś wiedzieć!-powiedziała Yatgaar.
-Próbują, ale oni uparcie milczą. Nie denerwuj się tak, musisz być spokojna. Jeszcze znowu zaczniesz krwawić-odparłem, poważnie się o nią martwiąc.
-Nie dbam teraz o to. Zagrożone jest twoje życie-powiedziała klacz.
-I całego klanu-dodałem z lekkim uśmiechem, który wywołała u mnie świadomość, że Yatgaar naprawdę się o mnie martwi.
-To też-odparła klacz. Zapadła między nami chwila ciszy.-Nie byłoby tego wszystkiego, gdybym wcześniej sama do tego nie doprowadziła-powiedziała po chwili bardzo cicho Yatgaar, tak, że tylko ja mogłem to słyszeć.
-Nie mów tak-odparłem i poważnie spojrzałem jej w oczy.-Ja nie mam o to do ciebie pretensji. Za bardzo cię kocham. Przeszłość jest historią, której nikt z nas już nie zmieni. Teraz skupmy się na chwili obecnej i naszej przyszłości-dodałem.
-Nasza przyszłość nie rysuje się zbyt kolorowo, jeśli nie dorwiemy Hankena i jego bandy-powiedziała klacz, usiłując wstać.
-Hej, a ty co robisz? Gdzie chcesz iść?-zapytałem, także wstając. Nie mogłem pozwolić, by poszła gdziekolwiek w takim stanie ani żeby mi ponownie uciekła.
-Co się dzieje?-spytał zdezorientowany Atom bomb. Yatgaar zwróciła się w moją stronę.
-Skoro nikt inny nie potrafi wyciągnąć z Grey i Fenrira potrzebnych informacji, ja to załatwię. W końcu jeśli chcesz, żeby coś było zrobione dobrze, musisz to zrobić samemu. A ja nie zamierzam bezczynnie czekać, aż Hanken sam zdecyduje się oddać w nasze kopyta, bo zdarzy się cud i ruszy go sumienie-odpowiedziała klacz, ruszając przed siebie.-Gdzie ma ich szukać?-dodała po chwili, odwracając się do mnie bokiem.
-Chyba żartujesz. Nie powiem ci tego, masz teraz odpocząć, a nie zajmować się takimi sprawami-powiedziałem spokojnie, podchodząc do niej powoli. Miałem nadzieję, że uda mi się ją przekonać, by dała z tym wszystkim sobie spokój, przynajmniej do czasu, aż nie odzyska sił chociaż częściowo.
<Yatgaar? Myślę, że masz w zanadrzu parę ciekawych metod na uzyskiwanie potrzebnych informacji od osób...opornych XD>