Zapanowała pełna pikujących spojrzeń, przechylanych nieznacznie głów, nadstawianych uszu, jakby pragnących kolejnych dźwięków, otwieranych i zamykanych pysków oraz machających ogonów cisza; ale czy można w ten sposób powiedzieć o tak wymownym stanie, pełnym znaczących gestów? Gdy któreś źrebię nadzieje się na osę, zapada to samo milczenie wypełnione jego podskakiwaniem. I nie potrzeba żadnych słów. Jak między nami. Jak między klanem a władcą.
— To wspaniale! Gratuluję. - pierwszy odezwał się zaskakująco swobodnym tonem Byorn, podchodząc powoli, by potwierdzić swe intencje. Wciąż stałam z kamienną miną, strzygąc nieco uszami. Właściwie, czego się spodziewałam? Przez myśl mi nawet nie przeszła radosna wrzawa, ani żądny krwi tłum ze sztyletami w górze...nooo, prawie...teraz miałam tylko nadzieję, że wszystko jakoś samo się ułoży. Kary ogier dotknął naszych szyi i nóg w geście oryginalnie oznaczającym podziękowanie.
— Khip-Khip-Khoshuu! - zawołał ktoś z tyłu, i mimo, że natychmiast zamilkł, zaraz okrzyk ten wyrwał się ze wszystkich gardeł. Na moim pysku również pojawił się uśmiech, jednak w porównaniu z promiennym Khonkha był bladym i nikłym cieniem. Wkrótce wszyscy rzucili się gratulować. Każdy otrzymał kilka miłych słów, głównie od władcy, ale sama też nie mogłam milczeć jak grób. Im dalej, tym lepiej mi to wychodziło. W pewnym momencie spokój ten zaburzyła Tenebris. Do rannego źrebięcia, rzucającego się na śniegu powoli przybierającym karmazynową barwę podbiegli medycy, zaś sama klacz sięgała już po sztylet. Khonkh zrazu próbował jej to wyperswadować, podczas gdy obrońcy wstrzymywali ją przed spełnieniem swego zamiaru. Wpatrywała się w broń którą machała mi przed nosem, ale przede wszystkim w jej oczy. Litość? - nie znałam tego uczucia. Ale zasługiwała na to co chciała; i z jednej, i z drugiej strony.
— Ci. Tu nie ma już co robić. - mruknęłam stanowczo, tak, by tylko ogier mógł mnie usłyszeć. - Dostanie to, czego chce. - rzekłam spokojnie, po czym odwróciłam się na kopycie, zmierzając na wolną przestrzeń.
Obie wiedziałyśmy, a mimo to walczyła zaciekle. Trwało to krótko. Skończyło się rysą na mojej szyi i dziurą w jej głowie, niezbyt przyjemnie wyglądającą. Ciało błyskawicznie sprzątnięto, zakopując pod puchatą warstwą. Może to, co było dla mnie zadrapaniem, nie do końca się zgadzało z ogólnym pojęciem, ale nie chciałam marnować czasu na zbędne ceregiele. Radość zagłuszyła niepokój po śmierci członkini, a źrebię podobno udało się na razie odratować. Dalej przyjmowaliśmy rytualne życzenia; zmienił się jedynie fakt, że teraz wszyscy opierali się po mojej drugiej stronie, by nie drażnić rany. Gdy skończyło się to szaleństwo, Khonkh znów uśmiechnął się, tym razem bardziej tajemniczo, i uciszył tłum.
— Z okazji naszego partnerstwa postanowiliśmy zorganizować małą uroczystość, aby to uczcić! Tymczasem możecie już iść. Dalsze informacje przekażemy jutro po spotkaniu przewodników.
— Postanowiliśmy, co? - zmrużyłam oczy, kłusując obok ukochanego.
<Khonkh? Take se, takie te...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!