Strony

20.03.2018

Od Kirka do Valentii "Krew"

-Jak mogłeś do tego dopuścić?!-krzyknąłem na Eragona. Zaskoczony koń zrobił wielkie oczy ze zdziwienia. Musiałem go chyba trochę przestraszyć, bo nic nie odpowiedział i tylko spuścił szybko wzrok.
-Kirk, to nie jego wina. Zresztą, nie ma teraz czasu na obwinianie się. Trzeba odnaleźć Vayolę i Khairtai-odparła Valentia, próbując mnie uspokoić.
-Racja. Zróbmy tak: Eragon powie nam, gdzie mamy szukać i już tam pójdziemy, a on w tym czasie zawiadomi resztę klanu, żeby także pomogli w poszukiwaniach Vayoli i Kahirtai. Im więcej koni się tym zajmie, tym lepiej. Co wy na to?-spytałem. Oboje zgodzili się z moim pomysłem. Ogier wytłumaczył nam jak najszybciej i jak najdokładniej, gdzie ostatnio widział nasze córki. Wraz z Valentią pognaliśmy tam co sił w nogach, gdy tylko Eragon skończył mówić. Wiem, że to syn Valentii, ale jeśli coś się stanie Khairtai albo Vayoli, nikt ani nic go przede mną nie uchroni-myślałem, podczas gdy wspólnie z moją partnerką uważnie przeczesywaliśmy teren. Nawet nie musieliśmy nic do siebie mówić, gdyż porozumiewaliśmy się w bez słów.
-Kirk, czujesz to?-zapytała w pewnym momencie Valentia. Wciągnąłem głęboko powietrze i rzeczywiście wyczułem w powietrzy dziwną woń...krwi.-O nie, spójrz tylko tutaj-powiedziała po chwili moja partnerka. Podszedłem do niej czym prędzej. Schylała się właśnie nad jakimś krzakiem, którego gałązki przybrudzone były czerwoną cieczą. Jeszcze świeżą czerwoną cieczą.
-Spokojnie, Vayoli i Khairtai na pewno nic się nie stało-powiedziałem, chcąc uspokoić klacz. Tak naprawdę jednak sam niesamowicie się denerwowałem o ich los, zwłaszcza po ujrzeniu krwi.
-Skąd wiesz?-spytała i spojrzała na mnie szklanym wzrokiem, gotowa w każdej chwili się załamać i rozpłakać.
-Po prostu wiem. Ale musimy znaleźć je czym prędzej-odparłem. Postanowiliśmy podążyć za zapachem krwi. W końcu smród ten zaczął przybierać na sile. W końcu wyczułem w powietrzy jeszcze jedną woń. Bez wątpienia był to zapach wilka. Puściłem się pędem przed siebie, a za mną moja partnerka. Wypadliśmy wprost na niezarośniętą przestrzeń, otoczoną gdzieniegdzie drzewami. Na środka znajdował się zwrócony do nas tyłem, samotny wilk. Nie był zbyt duży. Wręcz przeciwnie, od razu zauważyłem, że jest wychudzony i prawdopodobnie osłabiony. Jednak nie to mnie przeraziło najbardziej. Wilk leżał na ziemi i wyglądał, jakby coś jadł. Z daleka widać było tylko małe, brązowe ciało rozrywane na strzępy przez jego kły. Zarżałem głośno i zamachnąłem się kopytami. Wilk natychmiast uniósł się i odwrócił, a ja rzuciłem się pędem w jego stronę. Wystraszony wilk odbiegł kilka metrów i zatrzymał się, dopiero kiedy ja stanąłem. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że to, co jadł wilk, to młody dżejran. Drapieżnik wykorzystał chwilę i uciekł. Byłem tak uspokojony świadomością, że to nie była żadna z moich córek, że dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, iż wilk, który uciekł, może jeszcze natknąć się na Vayolę i Khairtai.
-Biegnijmy za tym wilkiem. Nie możemy dopuścić do tego, aby znalazł nasze córki przed nami, a razem na pewno go załatwimy. Wyglądał na osłabionego, w dodatku jest tylko jeden. Damy radę-powiedziałem do Valentii. Wystarczyło jedno spojrzenie w jej oczy, by zrozumieć, że klacz gotowa jest na wszystko, byleby tylko odnaleźć Vayolę i Khairtai całe i zdrowe.
<Valentia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!