Milczałam dobrą chwilę. To był niezbity fakt; nie powinnam. Powinnam cieszyć się tym rozdanym szczęściem, zagraniem losu który sprawił mi taką niespodziankę, odpocząć i wylizać rany. A mimo to pragnęłam zakończyć żywot wszystkiego, co stworzyłam w przeszłości. Może nie dało się jej już zmienić, ale kiedyś mogła wyskoczyć nam niespodziewanie na drogę, krzyżując plany.
— Chcę zamknąć ten rozdział teraz. Póki nie pojawi się Hanken. - oświadczyłam stanowczym, ale spokojnym tonem. - Jednak to ty zdecydujesz. - dodałam, podnosząc wzrok. Ogier namyślał się długo, przyglądając mi się. W końcu westchnął ciężko, strzygąc uszami. Uśmiechnęłam się lekko, przybliżając się i na krótki moment obejmując. Pierwsze próby były zawsze niezręczne. Wygląda na to, że tej strony miłości, jak wielu rzeczy, trzeba się nauczyć. - pomyślałam. Zaczęłam kuśtykać w stronę reszty stada, z władcą u boku. Kątem oka chwytałam wszystkie utkwione we mnie i Khonkhu zaciekawione, a zarazem pełne obaw spojrzenia. Zastanawiałam się mimo woli, czy bardziej niepokoi ich nasza bliskość, czy sprawa członków frakcji. Niedługo wszyscy oni zdezerterują bądź znikną, w zależności od tego, czego bardziej pragną. Wszyscy. Jakiś ślad zostanie, to nieuniknione. Oby był jak najmniejszy i najmniej trwały.
Przeszliśmy przez zbite pospólstwo i dotarliśmy na obrzeża bazy. Już oddali widoczna była dwójka koni i trzeci strażnik. Gdy podeszliśmy bliżej zauważyłam na ich szyjach pętle z grubych lin, pochodzących z czyjegoś ekwipunku. Kirk posłusznie ustąpił, kłaniając się nisko.
— Możesz już iść. - zwróciłam się do gniadosza.
— Jesteś pewna?
— Tak. - rzekłam pewnie. Ogier pokiwał głową, po czym oddalił się w miarę szybko. Z ironicznym uśmiechem na pysku zaczęłam zbliżać się do moich ofiar powoli, rozkoszując się tą chwilą. Na barkach Grey, owszem, spoczywało mniej odważników; wykonywała jedynie rozkazy, lecz pod koniec i tak stała się zwykłą, nic niewartą marionetką w kopytach Piekielnego Ptaka.
— O, witam. - rzuciłam w ich stronę ochłap prośby. Z gardła klaczy wydobył się dziwny pomruk, zaś ogier prosto z mostu obrzucił mnie kilkoma określeniami w stylu ,,zdrajca", ,,niedorajda", tyle że takich, których nie podają w słownikach. Chyba mowy potocznej.
— Widzę, że dobrze wam się wiedzie. - ironizowałam dalej. - Macie coś do powiedzenia? - przestałam się już bawić we wstępną gierkę. Oczywiście oboje zgodnie milczeli. - Coś jeszcze? - dodałam. - No, to co zamierzacie zrobić ze swoim życiem? - rzekłam, jakby była to luźna pogawędka, a nie przesłuchanie. W tej chwili poczułam ucisk w gardle. Na szczęście po chwili mi to przeszło i mogłam kontynuować wobec tego, że moi rozmówcy nie kwapili się do odpowiedzi, choć zauważyłam już u nich pewne wątpliwości. - Chyba nie wyobrażacie sobie, że tu zostaniecie.
— No łał. - mruknęła kasztanka, wznosząc oczy ku niebu. To już jakiś znak.
— Waszej bezpiecznej przystani już nie ma. Została spalona. Nędzne zgliszcza. - kontynuowałam, po czym zamilkłam. Nadal zero reakcji.
— Sprawię, że wasza egzystencja przestanie mieć jakikolwiek sens. - rzuciłam nagle ostrym głosem, mimo że zniżonym do szeptu. - Mogę sprawić, że żadne stado, żadna grupa na całym okrągłym świecie nie przyjmie was, i odgoni za pomocą sobolich nóg*. Mogę sprawić, że nikt nie okaże wam żadnych uczuć. Mogę sprawić, że będziecie błagali o śmierć. Wasz los leży w moich nogach. - widziałam już ich narastające przerażenie.
— No, które chciałoby dostać bilet w jedną stronę? - wyciągnęłam ze swobodą włócznię, celując ją w dwójkę. Fenrir rzucił się na nią gwałtownie w desperacji, lecz została ona bardzo szybko cofnięta, a sznur przytrzymał go skutecznie na miejscu. Zaśmiałam się, może nawet trochę zbyt...okrutnie?
— Naprawdę sądziłeś, że oszczędzę ci lat męczarni w tym ciele? To by było straszne marnotrawstwo. - szydziłam, podczas gdy Grey zaczęła coś mamrotać. Spojrzałam na nią wnikliwie.
— Ujawnienie paru informacji byłoby najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji. - powiedziałam łagodnie. Jeszcze długi czas mierzyliśmy się wzrokiem, ale ostatecznie dotarła do nich rozpaczliwość sytuacji i środków. Posłałam im pożegnalny uśmiech, po czym odeszłam, by przekazać wieści Khonkhowi. Poruszanie się na zdrętwiałych, obolałych nogach zdecydowanie nie należało do łatwych.
<Khonkh? Co tam się u ciebie wyrabia? :3>
*Sobolimi nogami odstraszano nędzarzy i życiowe niedołęgi. Była to oznaka największej hańby. Ród Czarnej Winorośli.**
**Dzięki, Teneś ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!