Dzień jak dzień. Słońce chowało się za chmurami, a śniegu
napadało znów tak dużo, że nie można było praktycznie chodzić. Szłam daleko od
stada, czasami zerkając na konie. Wszystkie były szczęśliwe, przynajmniej tak
mi się zdawało. Odwróciłam głowę z wkurzonym wyrazem pyska. Przyśpieszyłam
kroku, ślady w śniegu były głębokie. Niedaleko mnie, stało przewrócone drzewo,
przeskoczyłam kłodę, jednak lekko obtarłam się gałęzią.
-Mhm.. –mruknęłam i uderzyłam drzewo kopytem, odpadło trochę
kory. Nie tracąc czasu zwróciłam się tam, gdzie zmierzałam. Zbliżał się
wieczór, a księżyc powoli ukazywał się na niebie. Stanęłam pod jakimś drzewem i
obserwowałam różne zwierzątka. Jakiś ptak próbował znaleźć coś pod śniegiem,
podeszłam i odkopałam górę śniegu, ptak na początku odskoczył wystraszony,
jednak po chwili niepewnie zagłębił się w dziurę. Uśmiechnęłam się blado, po
czym ruszyłam dalej. W końcu nastała noc. Księżyc świecił mocno, a chmur nie
było zbyt dużo, tylko co jakiś czas przysłaniały blask. Moje oczy wpatrzone w
białą kulę, błyszczały lekkim smutkiem. Westchnęłam po czym ruszyłam nad
strumień. Był oczywiście zamarznięty. Dotknęłam kopytem pokrywy lodu. Pokazała
się na niej pajęczynka cofnęłam się. Chwilę później, w mroku zobaczyłam
jakiegoś konia. Przekręciłam lekko głowę, wiedziałam, że to ktoś z Klanu,
jednak przysłaniał go cień. Zaczęłam iść w jego stronę.
<Dante?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!