Strony

30.04.2017

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Usidleni z prądem"

Stukot podeszwy ocierającej się o nierówną powierzchnię kamieni pokrytych warstewką wody ustał. Cztery ślady moich kopyt odcisnęły się na mokrym piasku. Znaleźliśmy się na niewielkich rozmiarów wysepce; w jej centrum znajdowało się skupienie młodych drzew, głównie wierzb otaczających się parasolowatą koroną długich gałęzi powiewających na wietrze, rozłożystych modrzewi i strzelistych, dumnych sosen, krzaków jałowca, kilku powalonych, omszonych pni w których tętniło mikroskopijne życie oraz długiej trawy przeplatanej szarotkami i orlikiem. Roślinność przerzedzała się promieniście, a fale ziarenek plaży z obrzeży atakowały je by obrócić w proch. Deszcz wymywał drobinki gleby które spływały do rzeki, zaś ona przybierała na sile. Ale ciekawość zdecydowanie wzięła górę nad zwykłym rozsądkiem czy obawą które w tej chwili wydawały się pozbawione sensu. Ruszyłam do przodu w kompletnej ciszy. Za sobą słyszałam tylko oddech ogiera, co dodawało mi jakoś otuchy. Podniosłam łeb do góry, obserwując czubki iglaków których najeżone kolcami gałęzie muskały moje boki. Niektóre opadłe gałązki skrzypiały pod naszym ciężarem złowrogo. Chociaż pod osłoną tego ,,zagajnika" mogliśmy mniej zmoknąć, to ulewa nadal szumiała, raz przybierając na sile, raz słabnąc, a drzewa uginały się pod ciężarem kropli. Dla porównania było prawie bezwietrznie. Edward obserwował otoczenie. Gdy penetrowałam zarośla ze schylonym pyskiem szukając tego, co przed chwilą wywołało błysk, rozległ się głośny huk przypominający nadchodzącą lawinę. Oboje odskoczyliśmy do tyłu, rżąc. Kiedy się uspokoiliśmy niespiesznie podeszliśmy w kierunku źródła dźwięku. Wysokie fale sprawiły, że grobla w końcu ustąpiła, i głazy stoczyły się w toń wodną pozostawiając jedynie cienki, nieuszkodzony pas. Mój towarzysz ruszył z pewnością siebie do przodu zamierzając postawić krok...
- Stój! - krzyknęłam, odciągając go niemalże siłą od rzeki. Obrzucił mnie pytającym spojrzeniem, machając ogonem. Po sierści ściekały mi strugi deszczu do warg.
- Po tym nie da się przejść, a woda jest za głęboka. - wyjaśniłam powoli. I pewnie nie wyschnie jeszcze ze 2 dni. - dodałam w myślach.
- Cóż...poczekamy. - powiedział z nutą rezygnacji w głosie koń, po czym zawrócił w głąb wyspy. - Wolisz się tutaj utopić w ulewie czy idziesz? - zaśmiał się. Uśmiechnęłam się nieznacznie i poszłam za nim. Ułożyliśmy się w miarę suchym miejscu osłoniętym z pomocą kilku koron wiązów. W poprzednio przeszukiwanym przeze mnie miejscu znalazłam mały sztylet, nieco stępiony i pokryty u dołu rdzą, z posrebrzaną rękojeścią, przy niezidentyfikowanej, zakrzywionej kości. Teraz obracałam go między kopytami, czasem w zamyśleniu podnosząc wzrok na leżącego naprzeciw mnie ogiera. W pewnym momencie również napotkałam jego spojrzenie. Momentalnie zajęliśmy się własnymi sprawami. Czy oni sobie bez nas poradzą? - myślałam zaniepokojona. Formowały mi się przeróżne scenariusze. Domysły są zawsze gorsze od rzeczywistości. - pocieszałam się w duchu. Przedłużające się milczenie męczyło ciągle.
<Edward Malligins? Czas na twoją odsłonęXD>

Od Edwarda Malligins'a do Calipso (F) - ,,Grobla"

Woda z rzeki Eg nieznacznie obmywała moje kopyta, gdy kolejny raz tego popołudnia, przechadzałem się wzdłuż brzegu. Dzisiejszy dzień dłużył się niemiłosiernie, a perspektywa spędzenia go na bezcelowych przechadzkach po okolicy wydała mi się zgoła bardziej interesująca, niż czekanie na wieczór, nie ruszając się przy tym z miejsca. Uniosłem wzrok w niebo, przypatrując się słońcu, które o tej porze było w zenicie, i któremu od dłuższego czasu towarzyszyły ciemne, gęste chmury, zawiastujące deszcz. Odwróciłem głowę i upewniwszy się, że stado nadal przeczekuje upał w cieniu kilku dębów, ruszyłem przed siebie kłusem. Nie twierdzę, że tutaj, na północy Mongolii, w Klanie Ognistej Grzywy czegoś mi brakuje i z tego powodu czuję, że w moje życie wkrada się monotonia, a dni zlewają w jedno. Wręcz przeciwnie. Odkąd tu jestem nawiązałem nowe znajomości, przeżyłem chwile, które obudziły we mnie dotychczas uśpione emocje i zacząłem je na nowo odczuwać. Cztery lata w samotności potrafiłyby w każdym wypalić cząstkę duszy, której ja nie miałem nigdy. Kiedyś bym o tym nie pomyślał, ale teraz wiem, że moi rodzice są bezpośrednio z tym związani. Dzięki nim nigdy nie miałem zbyt wielu przyjaciół, chociaż byłem otwartym i przyjacielskim źrebakiem. Jedynie co jakiś czas rozmawiałem ze starszymi końmi ze stada, które osiedliło się w pobliżu nas, kilkukrotnie nawet proponując dołączenie, ale mój ojciec nigdy się na to nie godził, matka w tej kwestii nie była przez niego dopuszczona do głosu, jednak nie sprawiała wrażenia, że jej to przeszkadza. Prawdę mówiąc niewiele rzeczy interesowało karą Volerę. Matka i ojciec byli obojętni wobec siebie, tak samo jak wobec mnie, dlatego często zastanawiałem się z jakiego powodu są razem, skoro nic ich nie trzymało przed odejściem we własną stronę. Mnie też nic nie trzymało i z tego powodu jestem teraz tutaj. W Klanie Ognistej Grzywy, a nie w Tamsagbulagu. Prawie nic. Zaśmiałem się pod nosem, czując na sierści pojedyncze krople deszczu. Zwolniłem do stępa i zrobiłem jeszcze kilka kroków.
- Jesteś głupi Edwardzie - odezwałem się sam do siebie i zwiesiłem nisko łeb, tak, że źdźbła trawy lekko muskały mnie w nozdrza, a grzywa dotykała ziemi. Tuż przed moim pyskiem rósł kwiat Orlika, któremu teraz przyglądałem się z uwagą. Jego delikatne płatki były skierowane ku słońcu, które teraz przesłoniły chmury. - Morriganie Malliginsie. -Kiedy na kwiatku pojawiły się kolejne krople deszczu, wyminąłem go i ruszyłem w dalszą drogę. Przede mną rozpościerała się gęstwina krzewów, przez którą przedarłem się wąską, niewydeptaną ścieżką. Ostre gałęzie obcierały mnie w boki, gdy znalazłem się w swego rodzaju zagajniku, jednak po mojej lewej stronie wciąż znajdowała się rzeka. Podszedłem do brzegu i upiłem kilka łyków z płycizny. Wzrok, który do tej pory skierowany miałem we własne odbicie na moment urosłem. Dopiero teraz zauważyłem usypisko kamieni znajdujące się kilka metrów ode mnie, przechodzące o wody i ciągnące się dalej przez rzekę. Już spotkałem się z czymś takim - drogą w wodzie. Była to grobla. Oderwałem się od wody i skierowałem się w stronę początku drogi. Wszedłem na kamienie lekko się przy tym ślizgając, ponieważ były mokre od deszczu. Szybko złapałem równowagę i kontynuowałem wędrówkę, przechodząc na otwartą część rzeki. Nie oddaliłem się nawet pięciu metrów od zagajnika, gdy usłyszałem wołanie. Odwróciłem głowę słysząc swoje imię i zauważyłem, że w miejscu, w którym przed chwilą piłem wodę stoi Calipso. Zarżałem na powitanie i niechętnie wróciłem na brzeg. - Co ty tutaj robisz? - zapytałem dereszowatą klacz, z której grzywy sączyły się stróżki wody. - Śledzisz mnie? - dodałem pół żartem pół serio, na co ta przewróciła oczami.
- Chciałam się przejść, ale dopadł mnie deszcz. Pomyślałam, że w w tym zagajniku aż tak nie zmoknę - wyjaśniła. - A ty? Co tutaj robisz?
- Wróciłem do ciebie. Nie byłoby mnie w tym miejscu, gdybyś mnie nie zawołała - odparłem, czując, że moja sierść staje się coraz bardziej mokra, chociaż pod tyloma drzewami deszcz nie padał tak mocno. - Popatrz co znalazłem! - prychnąłem, ponownie wchodząc na groblę. - Ciekawe gdzie to prowadzi. Idziesz ze mną? - Calipso przez ułamek sekundy przyglądała mi się z uwagą, ale gdy zauważyłem, że wykonuje w moim kierunku kilka niepewnych kroków, cofnąłem się do tyłu aby miała więcej miejsca. Dereszowata wspięła się na coraz to bardziej śliskie kamienie i podeszła bliżej mnie. Złapałem ją zębami za grzywę, gdy trafiła kopytem na niestabilny kamień i prawie przewróciła się do wody. - Przez ciebie ja też tam wpadnę - prychnąłem ze złośliwym uśmiechem.
- Albo cię zrzucę z tych kamieni - Odgryzła się dereszowata i z udawaną złością, wskazała abym szedł dalej.
Odwróciłem się do niej tyłem i ruszyłem przed siebie, co jakiś czas poślizgując się. Trzeba było dużo wysiłku, żeby nie spaść stąd zaraz po wejściu na kamienie, a nam na razie się to udawało pomimo, że towarzyszył nam deszcz, który coraz bardziej się nasilał. W najlepsze szliśmy przed siebie, gdy nagle dostrzegłem drzewa malujące się na środku rzeki. Kilka minut później staliśmy już na brzegu - jak się okazało - wyspy.

[Calipso?]

Żegnamy Tashę i Wichra!

Tasha i Wicher odchodzą z powodu braku aktywności i kontaktu z właścicielem. Mamy nadzieję, że zdecydują się wrócić w nasze progi!

Tasha|4 lata|Medyczka|Brak| natasza73

Wicher|4 lata|Ogier|Bojownik|Brak|natasza73

29.04.2017

Od Calipso do Shiry Belli (F) - ,,Wroga postawa"

Szłam przed siebie nieco na tyłach klanu obserwując pobliskich członków. Edward zaoferował się, że przez chwilę czasu będzie prowadził. Byłam mu za to wdzięczna. Jednak w pewnym momencie ktoś z tyłu zderzył się ze mną. Odwróciłam się powoli, ale natychmiast cofnęłam się do tyłu widząc obcą fryzyjkę o niechętnym spojrzeniu. Członkowie klanu również ujrzeli sytuację i uważnie obserwowali obcą. Po bliższych oględzinach dostrzegłam sprytnie schowany przez nią nóż. Szpieg? Zabójca?! - myśli pogalopowały do przodu niezależnie ode mnie. Prychnęłam i gwałtownie wyrwałam do przodu. Zaskoczona klacz wysunęła broń, lecz przy okazji zrobiła parę kroków w tył. Stado wykorzystało to i otoczyło intruza. Jedynie Opium została by chronić w razie czego Kallena. Usidlona przybyszka przejechała po wszystkich wrogim spojrzeniem i zatrzymała je na mnie.
- Co to ma znaczyć!? - wrzasnęła, machając mi sztyletem przed nosem. Westchnęłam i z pewnością siebie powiedziałam:
- No właśnie. - podkreśliłam te słowa. - Co ma znaczyć podkradanie się z nożem gotowym do działania? - zmroziłam ją wzrokiem. Po namyśle obca nagłym ruchem schowała broń i odparła pretensjonalnym tonem:
- Kim wy niby jesteście? - wymieniłam spojrzenia z generałem i najemnikiem w jednym.
- Klan Ognistej Grzywy.
<Shira Belle? Starałam się uwzględnić charakter>

Żegnamy Picassa!

Picasso odchodzi z powodu decyzji właściciela i braku weny. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze progi!

Picasso|5 lat|Ogier|Przodownik|Brak|Myszowata22


25.04.2017

Żegnamy Fretkę!

Fretka odchodzi z powodu braku czasu i weny. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze progi!

los caballos son una belleza natural, increíble que tanta gente les guste para otras cosas...muy fuerte!:
Fretka|4 lata|Klacz|Zielarka|Brak|Neith

24.04.2017

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Wyścig burunduków"

Uśmiechnęłam się lekko, ocierając ganaszem o wyciągniętą przednią nogę. Przez kosmyki grzywy widziałam cień drzewa chroniący nas przed promieniującą tarczą słońca, bezkresne przestrzenie Mongolii, ograniczone jedynie ścianą lasu od prawej strony. Przymknęłam oczy, i nagle przewinęły mi się przed nimi niewyraźne obrazy, błyski światła, tętent galopu, bicie serca, serc. Wizja. Otworzyłam je gwałtownie, zarzucając głową i potrząsając, w odruchu wyrzucenia tych obrazów z pamięci. Edward spojrzał na mnie zaniepokojony, na wszelki wypadek gotowy wstać, i spytał:
- Calipso? Wszystko w porządku? - zwolniłam nieco i westchnęłam, podnosząc wzrok, i zatrzymałam się na linii oczu ogiera. W głębi duszy byłam tym trochę zdziwiona. Czy to nie przywódca powinien się troszczyć o członków? - pomyślałam.
- Tak. Wszystko dobrze. - zmusiłam się do obojętnej miny i ponownie położyłam się w poprzedniej pozycji, odpoczywając. Mój towarzysz również oddał się lenistwu, skubiąc od czasu do czasu trochę trawy. Wtem usłyszałam jakieś szuranie i piski gdzieś na górze. Zastrzygłam uchem i zadarłam łeb do góry. Po pniu drzewa, czepiając się pazurkami występów kory, schodziły prędko dwa, małe burunduki, ciągle wydając jakieś odgłosy. Nim się zorientowałam, obydwa skoczyły na mój grzbiet. Zarżałam wykonując niespodziewany ruch, bowiem ich berek wywołał łaskotki. Ssaki zsunęły się i pognały przerażone między źdźbłami w siną dal. Prychnęłam cicho, przewracając oczami.
- Chyba się ciebie te różne stworzonka trzymają. - zauważył Edward, śmiejąc się.
- A ciebie rośliny. - odgryzłam się, wyjmując jedną z nich zaplątaną w grzywę konia. Wróciliśmy w pobliże stada. Do późnego popołudnia wszystko było w porządku, ale później zaczęła mnie boleć głowa. Zastanawiałam się, czy to może mieć coś wspólnego z wizją, lecz myślenie tylko potęgowało dolegliwość. Stałam niedaleko, na szczęście hałas klanu tu nie docierał.
<Edward Malligins? Ja kiedykolwiek pisałam tu z nazwiskiem?XD>

Od Amigo (S) - ,,Powrót do przeszłości''

Stado odnalazłem niedaleko pustyni. Właściwie byłem pewien, że to tam dzisiaj będą przebywać. Ta moja paro miesięczna przerwa odbiła się na mnie brakiem nowych informacji. Shere Khan ucieszył się na mój widok. Opowiedział mi to i owo. A zwłaszcza informacje dotyczące nowego stada. Nie powiem były bardzo ciekawe. Jednakże nie miałem czasu teraz o nich z tym więcej gadać. Chciałem odpocząć, a potem odszukać dwóch nowych członków naszego stada bo jak się dowiedziałem ogier Amor i klacz Shireen podawali się ponoć za moje rodzeństwo. Pamiętałem jak przez mgłę ale tak....miałem brata i siostrę o tych imionach. Ich wyglądy opisywane przez członków naszego stada przypominały wygląd mój,rodziców...Jednakże pożar i burza....te dwa wydarzenia sprawiły, że oboje zaginęli...Poprosiłem Shere Khana by zaprowadził ich na umówione miejsce by tam na mnie czekali. Po godiznie gdy nadszedł nasz na spotkanie ruszyłem w tamto miejsce.

<Shireen albo Amor? Wybaczcie za tak słabe opowiadanie lecz to pierwsze na EF po tak długiej przerwie>

Od Edwarda Malligins'a do Calipso (F) - ,,Decyzja"

Będąc w nieznacznej odległości od odpoczywającej w cieniu rozłożystego drzewa Calipso, ugiąłem przednie nogi i położyłem się na chłodnej ziemi. Mokra od rosy trawa przez chwilę lekko łaskotała mnie w boki, lecz zaraz nieprzyjemne uczucie zniknęło, a wraz z nim obawy odnośnie spotkania obcego stada. Klan Mroźnej Duszy. Tych, o których nie tak dawno wypytywałem, przed chwilą widziałem na własne oczy. Czternaście obcych koni o czternastu, odmiennych charakterach, a mimo to naszym Przywódcom udało nawiązać się nić porozumienia w wyniku czego stada zawiązały sojusz. Teraz jest on słaby, aczkolwiek w przyszłości może stać się trwały i potężny. Nie wykluczone też, że zniknie, a w miejscu współpracy pojawi się wrogość, która niejednych doprowadziła do ostateczności. Stoimy po przeciwnych stronach grzęzawiska, które albo wyschnie i uda nam się przez nie przejść, albo zmieni się w głębokie bagno i potopi nas wszystkich.
- Myślisz, że to była dobra decyzja? - Głos Calipso wyrwał mnie z zadumy i sprawił, że przeniosłem na nią wzrok, w którym mieszało się rozbawienie i zdumienie.
- To była najlepsza decyzja. - Nie kłamałem. Mówiłem głośno i zdecydowanie tak aby klacz zrozumiała, że w pełni pojmuję jej wątpliwości wobec takich okoliczności. - Gorzej jeżeli planowałaś wchodzić z nimi na wojenny grunt. Wtedy to by było tylko przedłużenie sprawy. - zażartowałem. - Jestem przekonany, że dobrze postąpiłaś proponując Klanowi Mroźnej Duszy sojusz. Byliby głupcami, gdyby odrzucili taką propozycję - dodałem pogardliwie. Między nami zapanowała cisza. Przez ułamek sekundy obserwowałem dereszowatą klacz, po czym przewróciłem się na bok i obróciłem na grzbiet. Zmrużyłem oczy, patrząc na oślepiającą tarczę słońca, która nieprzejednanie grzała moją ciemną sierść.
- Dzięki - powiedziała w końcu moja towarzyszka, a ja nie patrząc na nią wypaliłem.
- Zawsze do usług. Swoją drogą, jakie oni mieliby szanse z takim generałem jak ja? - prychnąłem z szelmowskim uśmiechem, na co klacz roześmiała się, ściągając tym samym na siebie uwagę pozostałych koni. - I z taką Przywódczynią - dodałem swawolnie, wracając do poprzedniej pozycji. Podwinąłem przednie kończymy pod siebie i potrząsnąłem grzywą, zrzucając z niej pojedyncze źdźbła suchej trawy.

[Calipso?]

23.04.2017

Żegnamy Nadirę!

Nadira zostaje wydalona z klanu z powodu braku kontaktu z jej autorką. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się do nas wrócić!

Nadira|3 lata| Klacz|Medyczka|Brak|yourhappythirteen@gmail.com

22.04.2017

Od Shiry Belli (F) - ,,Pierwsze kroki"

- Ojcze? Czy uważasz, że brak mi piątej klepki?- zapytałam cicho.
Ogier przyłożył czoło do mojego.
- Obawiam się, że tak. Odbiło ci, zbzikowałaś, dostałaś fioła.- powiedział.- Ale coś ci powiem w sekrecie.
Zaostrzyłam uszami i skupiłam się na słowach ojca.
- Tylko wariaci są coś warci.- zdradził.
¸„.-•~¹°”ˆ˜¨   ¨˜ˆ”°¹~•-.„¸
Moje kopyta mocno uderzały o twardą ziemię. Księżyc kąpał najbliższą okolicę w swoim blasku. Wiatr smagał moje ciało, mierzwiąc grzywę i przemykając po mojej sierści. Tylko o tej porze mogłam czuć się pewnie, moja pewność siebie pochodziła z samotności, samotność była jednocześnie siłą i przekleństwem.
Ciemne są gwiazdy i mroczny jest księżyc
Ucichnij nocy i poranny brzasku
Wyślij posłańców i w bębny bij
Odszedł ich pan, odszedł ich syn...
Zatrzymałam się na skraju delikatnego wzniesienia i wyprostowałam się dumnie, stawiając czoło wiatrowi. Ujrzałam słońce wyłaniające się zza horyzontu. Kolejny dzień samotności już na mnie czekał.
A może nie?
Poczułam zapach dzikich koni. Raczej nie wyczuwałam zagrożenia, było to stosunkowo małe stado, w razie czego miałabym szansę na ucieczkę. Opuściłam łeb i zeszłam powoli z pagórka. Może miałam także szansę na zakończenie mej samotności? Samotność z biegiem czasu mogłaby mnie zniszczyć. Stawiałam kopyto za kopytem, powoli zbliżając się w stronę stada. Skupiłam się głównie na cichym ruchu, nie zważając ani na dźwięki, ani na zapachy.
Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy zderzyłam się z jakimś koniem. Dużo większym, masywniejszym...
- Zeusie.- wymsknęło mi się.
Niezauważalnie sięgnęłam po mały sztylet, gotowa do ataku.

<Ktoś? Najlepiej ogier ^^>

21.04.2017

Od La Vidy (S) - ,,Wielkanoc"

Wielkanoc zbliżała się wielkimi krokami. Problem w tym, że na środku stepu trudno ją świętować. Gdybym miała możliwość pójścia do rodziny. W sumie teraz klan jest moją rodziną, ale chodziło mi bardziej o biologicznych rodziców, którzy podczas naszego ostatniego spotkania byli w niewoli u ludzi. Gdyby jednak moi bliscy byli by wolni spędziłabym Wielkanoc z nimi. Problem w tym, że gdyby tak było, nigdy nie poznałabym Klanu Mroźnej Duszy. Na dwa dni przed tym wspaniałym dniem znaleźliśmy idealne miejsce na odpoczynek. Było to wzgórze z gęstym jak na te rejony lasem. Niedaleko jego szczytu znajdowało się źródło, które u stóp góry przekształcało się w rzeczkę, która sięgała mi mniej więcej do kolan. Sam zaś szczyt był łagodny, a na samym środku znajdowały się dwie połączone wąskim kanałem jaskinie. Połowa klanu poszła nocować do jednej z grot, a połowa do drugiej. W pierwszej z nich na nocleg miałam zatrzymać się z Shere Khanem, Nicoletem, Bernardem, oczywiście z Raphaelem i Viką. No i z Nadirą. W drugiej jaskini nocowała reszta: Coralake, Monte, Hana, Iris, Tasha i jedyne w naszym klanie, liczne rodzeństwo. Krótko mówiąc Amor, Amigo i Shireen. Całe stado poszło się napić, a później każdy członek klanu udał się na spoczynek do przydzielonej mu groty.
"Jeszcze jeden dzień"
Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Wstałam jako pierwsza. Nie trwało to jednak długo. Po chwili zbudził się kolejny członek. raczej członkini. Usłyszałam ciche kroki i po klacz jakimś czasie, obok mnie zmaterializowała się gniada klacz... Jak jej tam było? Hana?
-Hej La Vida- przywitała się.
Znała moje imię... Postanowiłam zaryzykować. Jeśli nie będzie miała na imię Hana to... To wtedy zgonię na, to, że w młodości znałam podobnego konia o tym właśnie imieniu.
-Cześć Hana- klacz skwitowała to szerokim uśmiechem.
Już miałyśmy zacząć rozmawiać, ale klan zaczął się budzić. Wszyscy szykowali się już do drogi, ale Shere Khan oznajmił, że zostajemy tu przez całą Wielkanoc. Kiedy wszyscy zjedli śniadanie, czyli soczystą trawę, której tutaj było pełno, zaczęto rozdzielać role. Iris i Amigo w towarzystwie Shireen i Corakle poszli oglądać, czy w okolicy jest bezpiecznie. Dwie ostatnie poszły jako ochrona. Kto wie jakie niebezpieczeństwo może się czaić na stepie. Amor, Tasha, Nadira, Vika i Hana, jako konie znające się na ziołach i medycynie, zostali wysłani na poszukiwanie smacznych, a za razem zdrowych roślin, które mogłyby nadawać się na wielkanocny stół. Shere Khan obserwował przebieg prac i wraz z Raphaelem, Bernardem, Nicoletem, Monte i mną szukaliśmy kamieni odpowiednich, aby zrobić z nich coś w rodzaju skrytki na znalezione zioła. Ja co jakiś czas zapisywałam przebieg przygotowań w kronice klanu. Tak minął czas aż do wieczora. Wtedy zwiadowcy wrócili z informacją,że w okolicy jest bezpiecznie. Kiedy posilili się udaliśmy się do jaskiń na spoczynek.
"Wielkanoc"
Całe stado obudziło się wcześnie. Wszyscy wyszli z jaskiń. Od razu w jednej z nich wyłożono rośliny ze schowka, których było naprawdę mnóstwo. Nie wiedziałam, że w Mongolii można ich tyle znaleźć. Po posiłku wszyscy udali się na odpoczynek do jaskini. Do jednej, ale zostało dużo miejsca. Potem zorganizowano małe wyścigi i inne klanowe zawody, w których sędziował Monte. Co prawda nie był sędzią sportowym, ale z chęcią się zgodził. Cały dzień spędzony był radośnie. Zostaliśmy na wzgórzu jeszcze jeden dzień.

Od Shere Khana do La Vidy (S) - ,,Zmiana trasy"

- To gdzie teraz zmierzamy?- zapytała La Vida, gdy już wszyscy znaleźli się po drugiej stronie rzeki. Niektórzy członkowie popatrzyli na mnie z zainteresowaniem.
- Myślę, że dobrym pomysłem byłoby pójście nad jezioro Uws- Nur- powiedziałem. Już po chwili wszyscy gotowi byli do drogi. Było już późne popołudnie, więc zdawałem sobie sprawę, że niewiele przejdziemy zanim zapadnie zmierzch. Po około dwóch godzinach weszliśmy w mały las, który idealnie nadawał się na miejsce odpoczynku. Zarządziłem więc postój. Nie minęło nawet pół godziny, a już zapadły całkowite ciemności. Przed snem chciałem jeszcze spędzić trochę czasu z La Vidą, porozmawiać z nią o czymś. Chodź rzadko się to zdarza, polubiłem tę klacz. Niestety, nie udało mi się jej znaleźć. Obszedłem dookoła małą polankę, na której spała większość koni i nadal nic. Czyżby znalazła inne miejsce na wypoczynek?- pomyślałem. Nie wykluczone, gdyż nie raz już to miało miejsce. Jednak coś nie dawało mi spokoju. Gdy tak się zastanawiałem, usłyszałem tętent kopyt. Wszyscy członkowie klanu, którzy jeszcze nie spali, unieśli łby i spojrzeli w gąszcz krzewów, z którego po chwili wypadła zdyszana klacz. Czym prędzej podbiegłem do niej.
- Co się stało? Nic ci nie jest? Czyżby znowu jakiś wilk?- zasypałem ją gradem pytań. Klacz wzięła kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić, i zaczęła mówić.
- Kiedy zapadł zmierzch, zauważyłam między drzewami migoczące światełko. Z ciekawości postanowiłam pójść sprawdzić, co to jest. Całą drogę starałam się być cicho i, na szczęści, gdy dotarłam na miejsce, nie zostałam zauważona.
- Ale co tam zobaczyłaś?- spytałem.
- Ludzkie obozowisko. Było tam ich kilku, część z nich już spała, kilki siedziało wokół ogniska i rozmawiało, reszta coś robiła, ale nie wiem co. Mieli jakieś dziwne przyrządy- odparła La Vida.
- Rozumiem. Czyli znowu mamy towarzystwo. Wiesz, ilu ich jest?
- Nie, ale przypomniało mi się jeszcze coś. Obozowisko sprawiało jednocześnie wrażenie dobrze wyposażonego, ale... małego. Wydaje mi się, że to nie jest ich stały obóz- dodała klacz.
- Czyli mogą się przemieszczać, to z kolei grozi naszym spotkaniem. Niestety, sojusz z innym klanem da się zawrzeć, ale z ludźmi już nie- powiedziałem.
- Więc co zamierzasz zrobić?- spytała La Vida.
- Czy są blisko nas?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Pół godziny drogi stąd- odparła klacz.
- Rozumiem. Zatem nie mamy czasu. Budzimy wszystkich i ruszamy w kierunku... pustyni Gobi- powiedziałem.
- Pustynia Gobi? Czemu akurat tam?- zdziwiła się klacz.
- Tamtejsze warunki sprawiają, że praktycznie nie ma tam ani drapieżników, ani ludzi- odpowiedziałem.
<La Vida?>

Od La Vidy do Shere Khana (S) - ,,Bez problemów"

Przed nami na brzegu stało kilka. Choć było ich dużo więcej niż kilka. Część z nich kąpała się w rzece jakby była ich własnością. Może to były ich tereny? Ale kto to wie? Stada zatrzymały się w dość dużej odległości. Z drugiego klanu wyszła klacz o... Dereszowatej? Chyba tak. A więc o dereszowatej sierści. Za nią wyszedł kary ogier. Położyłam uszy po sobie. Shere Khan zauważył to, ale nie zareagował. On również poszedł w stronę przywódczyni drugiego stada. Chciałam ruszyć za nim, aby udawać jego ochronę. Tamta klacz może ją mieć. Dlaczego więc Shere Khan nie mógłby jej posiadać? Ogier jednak obserwował mnie kątem oka, więc postanowiłam nie ruszać się z miejsca. No i udawać obrońcę na odległość. To przynajmniej chciałam przekazać obcym położonymi po sobie uszami i ukazującymi wielką złość oczami. Dwaj przywódcy zaczęli między sobą rozmawiać. Do mnie docierały tylko strzępki słów, bo konwersacja między władcami nie należała do najcichszych, a całe stado stało w dosyć dużej odległości od rozmówców. Po jakimś czasie obie strony zaczęły ukazywać swoją mową ciała, że wynik rozmowy jest pozytywny. Wtedy i ja się uspokoiłam, ale nadal miałam problem z całkowitym rozluźnieniem i uważnie obserwowałam tą drugą. Jak jej było? Ca... Calipso? Nie byłam pewna bo jak już wcześniej wspominałam ani nie mam pamięci do imion, ani nie słyszałam dokładnie wymiany słów. Po chwili Shere Khan odwrócił się i powoli ruszył w stronę naszego klanu. Ledwo powstrzymywałam się przed wypytaniem o wynik rozmowy. Po niedługim czasie klan ruszył w dalszą wędrówkę. Tym razem pogoda była wręcz idealna. Nie lał deszcz i nie było też zbytnich upałów. Nikomu z naszej dwójki nie spieszyło się aby wrócić na początek stada. Panowała między nami krępująca cisza.
- Czyli wracamy teraz na nasze tereny?- mogło zabrzmieć to trochę głupio, ale za wszelką cenę chciałam przerwać milczenie.
- Tak, przeprawimy się na drugi brzeg tej rzeki. Pewnie w ten sam sposób, co poprzednio- odparł Shere Khan.
- Czyli gubiąc Vikę w bagnie? - zaśmiała się.
-Mam nadzieję że tym razem obędzie się bez takiej konieczności - odwzajemniając uśmiech.
Stado zaczęło przeprawiać się rzekę. Tym razem przestraszony Raphael zbliżył się do Viki. Pewnie myślał że teraz za każdym razem klacz będzie wpadać w bagno. Całe szczęście tym razem udało się bez zbędnych kłopotów i nikt nie zaczął tonąć.
< Shere Khan?>

20.04.2017

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Wahania"

Stałam wciąż, odprowadzając wzrokiem tabun koni oddalający się w przeciwną stronę. Wkrótce na jego miejscu została czarna kreska horyzontu, dzieląca błękitny firmament nieba i płaskie przestrzenie stepu porośnięte wysoką trawą. Uzyskałam pewność, że nowi sojusznicy zawrócili z naszych terenów, a tym samym dotrzymali słowa. Całe szczęście, że wszystko zakończyło się pokojowo. Przynajmniej na razie nie musimy się obawiać ataku ze strony Klanu Mroźnej Duszy. Odetchnęłam z ulgą, po czym zarządziłam postój niedaleko od obszaru naszego spotkania. Na dodatek nowa religia, też mi coś! Położyłam się w cieniu jednego z pobliskich drzew, o rozłożystej, choć nisko położonej koronie. Listki tej rośliny były okrągłe, ostro zakończone na czubku. Między nimi rozkwitały drobne, białe kwiaty z jasno-żółtymi, cienkimi paskami na płatkach. Klan pasł się niedaleko, ale ja nie miała na to ochoty. Relikta rozmawiała o czymś z Wiktorem. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w odgłosy natury. Można zobaczyć to, czego nie widać. - pomyślałam. Wtem usłyszałam tuż obok siebie głuche klapnięcie; uniosłam nagle powieki, drgając, lecz po chwili spojrzałam na kary pysk Edwarda.
- Przestraszyłem cię? - rzekł z uśmiechem.
- Nie. - odparłam spokojnie. Poczułam się zmęczona po całym tym dniu. Oparłam głowę na nogach, machając ogonem by odgonić natrętne muchy. Postanowiłam zapytać ogiera o jedną rzecz, aby mieć pewność, że i stado na tym skorzystało. I dla przerwania milczenia. Jest on też generałem i najemnikiem, moim znajomym.
- Myślisz, że to była dobra decyzja?
<Edward Malligins? Masz już:)>

Od Shere Khana do Calipso (S) - ,,Sojusz klanów, czy wojna?"

Nadszedł czas na chwilę zastanowienia, dosłownie chwilę, gdyż podświadomie wiedziałem, że najrozsądniejszym wyjściem będzie zgoda na sojusz. Tym bardziej, że przywódczyni Klanu Ognistej Grzywy sama go zaproponowała. Każdy wie, że o wiele lepiej powiększać grono sojuszników, niż wrogów.
- Myślę, że to dobry pomysł- odparłem, także unosząc swoją prawą, przednią kończynę.
- Cieszę się, że zgodziłeś się na nasz sojusz, Shere Khanie- odparła Calipso. Po tym zapadła dość krępująca cisza, słychać było jedynie wszechobecne szepty członków obydwu naszych klanów.
- Zatem teraz pożegnam się, droga przywódczynio Klanu Ognistej Grzywy. Zapewne jeszcze nie raz się spotkamy, jednak zgodnie z naszą umową, zawrócę swój klan na nasze tereny- powiedziałem.
- Dobrze, życzę szczęścia tobie i twojemu klanowi- powiedziała klacz.
- I wzajemnie. Kiedy żyjesz jako dziki, wolny koń w Mongolii, przyda się ono- powiedziałem.
- Zgadza się- odparła Calipso, robiąc jednocześnie zamaszysty ruch głową, gdyż jej grzywka weszła jej lekko w oczy.
- Wszyscy słyszeli?- spytałem, zwracając się do członków mojego klanu.
- Wracamy na nasze tereny- dokończyła za mnie La Vida. Dosłownie wyjęła mi tę kwestię z ust, przez co miałem chwilowe wrażenie, że klacz czyta mi w myślach. Obrzuciłem ją szybko zdziwionym spojrzeniem.
- Zatem żegnam cię, droga Calipso. Do następnego spotkania naszych klanów, jeśli Arot da- powiedziałem na pożegnanie. Klacz spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Arot to nasz bóg- odparłem krótko, nie chcąc już wdawać się w niepotrzebną dyskusję. Calipso pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Rozumiem, zatem ja także ciebie żegnam, Shere Khanie. Do następnego spotkania, jeśli wasz Arot da- odparła klacz. Mówiąc to, położyła nacisk na słowo: "wasz". Odwróciłem się do tyłu i kazałem wszystkim ruszyć. Zawróciliśmy, więc teraz to ja i La Vida szliśmy na końcu. Jednak ani mi, ani mojej towarzyszce nie śpieszyło się do objęcia prowadzenia.
- Czyli wracamy teraz na nasze tereny?- klacz chyba sama zdawała sobie sprawę, jak błahe pytanie zadała. Prawdopodobnie chciała po prostu przerwać panującą między nami ciszę.
- Tak, przeprawimy się na drugi brzeg tej rzeki. Pewnie w ten sam sposób, co poprzednio- odparłem.
<Calipso? La Vida?>

19.04.2017

Od Calipso do Shere Khana (F) - ,,Spotkanie przeciwieństw"

Po obu stronach zapadło milczenie, wypełnione nieustannym szumem mas wody kłębiących się w rzece i mąconych przez ogony ryb. Krople ściekały na trawę z głuchym plaśnięciem, zaś chwilowo mocniejszy wiatr szarpnął długimi gałęziami wierzb. Ich ruchy przypominały dzwoneczki które miast dzwonić, szeleszczą delikatnie. Członkowie klanu za mną zaczęli coś cicho szeptać między sobą, podobnie jak obcy przed nami. Postawiłam uszy na sztorc, próbując wyłapać jakieś dźwięki. Ogier uczynił to samo, czujnie ich obserwując. W końcu postanowiłam wykonać pierwszy ruch; staniem się na pewno nie posuwa naprzód. Przesunęłam wzrok na przywódcę tamtego stada, karego fryzyjczyka, i spojrzałam mu prosto w oczy. Wyciągając szyję, ruszyłam w ich kierunku. Za mną szła reszta, jednak ostrożniej i wolniej, a ostatecznie stanęła, oprócz Edwarda. W tym samym czasie i tamci zbliżyli się. Mnie i obcego dzieliło już kilka metrów przestrzeni którą swobodnie, miękkim lotem przemierzał fioletowy, mały motylek w kierunku żółtego kwiatu. Oba stada trzymały się dość daleko. Mój generał był kilka kroków za mną.
- Witaj. - pozdrowiłam go tymi słowami, potrząsając grzywą.
- Witaj. - ogier odwzajemnił moje powitanie, kątem oka obserwując jedną ze swoich klaczy. Po chwili dodał: - Czy jesteście tymi, których zwą Klanem Ognistej Grzywy?
- Nasza tożsamość nie jest wierna pogłoskom i plotkom. To, co zwiemy różą, pod inną nazwą pachniałoby równie dobrze. - odparłam tajemniczo. Nie mogłam przecież zaufać nieznajomemu od razu. Na wolności, w sercu dzikiego miejsca, lepiej mieć się na baczności. Rozmówca prychnął z lekką wyższością, ale odpowiedział:
- Nazywam się Shere Khan. A to jest Klan Mroźnej Duszy, o którym zapewne również wiecie. - zakończył to definitywną kropką.
- Calipso. Dowodzę Klanem Ognistej Grzywy. - przedstawiłam się, nie chcąc tego przedłużać. - Właściwie, co was sprowadza na nasze tereny? - położyłam nieco nacisk na słowo ,,nasze", bo wiadomo, do czego dążymy wszyscy. Istnieją różne rodzaje kurtuazji i dobrego wychowania, dlatego trzeba mieć się na baczności.
- Trafiliśmy tu w trakcie naszej wędrówki. - odrzekł. Zapadła chwila ciszy. Zastanawiałam się nad tą propozycją. To zapewniłoby obojgu klanom bezpieczeństwo i uniemożliwiło ataki z obydwu stron.
- Jeśli nie mamy nic przeciwko, chciałabym zaproponować sojusz, jeśli nie będziemy naruszać granic swych terytoriów. Myślę, że zyskamy tym znacznie więcej. - uniosłam prawe kopyto.
<Shere Khan?>

Od Shere Khana do Shireen (S) - ,,Brudne interesy"

Zapach śmierci, który wisiał w powietrzu, oznaczał tylko jedno. Shireen, nasza nowa członkini, wykonała swoje zadanie. Ciekawość pchnęła mnie w tamtą stronę, każąc jednocześnie upewnić się, jak poszło klaczy. Szedłem przed siebie, przedzierając się przez gęstwinę krzewów i drzew. Słyszałem różne szmery, co znaczyło, że klacz wykonuje jakąś czynność. Cały czas czymś szurała. Wtem hałas ustał, a po chwili usłyszałem głos Shireen:
- Dlaczego jesteś tutaj sam? Jak się nazywasz?- spytała, a po chwili jej sylwetka wyłoniła się zza drzew.
- Och, to ty- powiedziała, gdy zauważyła, kom jestem.
- Tak, to tylko ja. Chyba nie muszę się przedstawiać. Będę szczery. Chciałem się upewnić, że dobrze wypełniłaś swoje zadanie- powiedziałem.
- Nie musisz się martwić. Dla mnie to łatwizna- rzuciła od niechcenia klacz.
- Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ci wierzę- odparłem.
- Skoro już się upewniłeś, możesz odejść- powiedziała Shireen.
- Co zrobiłaś z ciałem?- zapytałem bez ogródek.
- Powiedzmy, że jestem w trakcie... pozbywania się problemu- powiedziała klacz ściszonym głosem.
- Więc nie będę przeszkadzać- odparłem, po czym oddaliłem się. Nasłuchiwałem, co robi klacz, ale nie za bardzo chciałem się odwracać. Byłoby to oznaką nieufności, często mylonej z wrogością. A nikt nie czuje się dobrze w stadzie, gdzie ktoś jest do niego wrogo nastawiony. Ja zaś musiałem dbać o samopoczucie członków mojego klanu. Musiałem więc być nieufny wobec obcych, ale jednocześnie nie okazywać im tego nadmiernie.
<Shireen?>

Nowy zielarz - Amor!

1, 2
Źródłoequine-photo.com
Motto: ,,Prawdziwymi i najgroźniejszymi przeciwnikami, jakim musimy stawić czoło w życiu są lęk, gniew, niepewność, wątpliwości i rozpacz. Jeśli pokonamy tych wrogów, którzy atakują nas od wewnątrz, zdołamy osiągnąć prawdziwe zwycięstwo nad każdym, kto naciera na nas z zewnątrz."
Imię: Nosi imię Amor co po portugalsku znaczy miłość. Nadał mu je dziadek Hortes.
Wiek: Jest najstarszy z rodzeństwa. Przeżył już 8 lat.
Płeć: Jest płci... brzydkiej? Jest ogierem w każdym razie, bo trzeba przyznać że nie jest brzydki.
Przynależność: Od niedawna należy do Klanu Mroźnej Duszy.
Ranga/i: Od młodości interesował się florą, więc postanowił zostać zielarzem. W razie czego może stać się medykiem, ale tylko jeśli jeden z takich nie będzie mógł wykonywać swojego zadania.
Głos: Coldplay - Viva la vida
Rodzina:
Mama - Antika- Na początku rozpieszczała go, ale kiedy pojawił się Amigo, a później Shireen zaczęła go traktować jak odpowiedzialnego, najstarszego syna.
Ojciec - Mantigo- Traktował Amora surowo i uważał że to on powinien opiekować się rodzeństwem.
Brat- Amigo- Amor lubił z nim przebywać, ale Amigo większość czasu opiekowali się rodzice.
Siostra- Shireen - Amor lubił z nią przebywać i często chodził za nią i przyglądał się temu jak dorasta. (Odejście)
Babcia od strony matki [*] - Luisa- Bardzo kochała Amora. Opowiadała mu bardzo dużo ciekawych historii. To właśnie z nią spędzał większość źrebięcych lat. Jej śmierć była dla Amora wielkim przeżyciem.
Dziadek od strony matki [*]- Amigo- Zginął w pożarze kiedy Amor miał roczek. Nasz bohater był oczkiem w jego głowie.
Babcia od strony ojca [*] - Lilla- Wszystkich swoich wnuczków traktowała równo. Zmarła kilka miesięcy po narodzinach Shireen.
Dziadek od strony ojca [*] - Hortes- To on nadał Amorowi imię. Spędzał z ogierkiem mnóstwo czasu i uczył go jak przetrwać. Kiedy umarł Amor na jakiś czas zapadł się w sobie.
Osobowość: Amor jest otwartą i radosną osobą. Łatwo nawiązuje nowe znajomości. Swoim zachowaniem przypomina bardziej bezsilnego seniora, niż dorosłego, ale nie starego ogiera. Nie znaczy to jednak, że nie ma na nic siły. Jest miły i pomocny. Czasem napada go "plotkarski demon" i ma ochotę obgadać wszystko co żyje. Mimo wszystko łatwo mu zyskać sympatię innych. Nigdy nie skłamie. Chyba że w obronie własnej lub osoby którą przynajmniej lubi.
Partner/Partnerka: Chciałby znaleźć miłość, bo jak na razie nie odnalazł swojej drugiej połówki.
Potomkowie:  Chciałby mieć swojego następcę.
Aparycja:
Rasa: Lusitano
  • Wygląd: Amor jest bułany. Ma mocno zbudowaną kłodę i ścięty zad. Jego nogi są czarne od kopyt do podudzia. Tego samego koloru jest również jego grzywa i ogon. Ma masywny pysk, lekko garbonosy profil i łukowato wygiętą szyję.
  • Znaki charakterystyczne: Na pysku ma gwiazdkę z chrapką, a na prawej tylnej nodze białą skarpetkę.
  • Wzrost: 166 cm
  • Waga: 519 kg
Umiejętności: Amor ma rękę do roślin. Jest też szybki i ma doskonały słuch.
Historia: Urodził się bez stada. Dopóki nie pojawiło się rodzeństwo był sam. Kiedy jego rodzina dołączyła do stada wszyscy się rozeszli. Pewnego dnia, podczas burzy Amor zgubił się i nie odnalazł rodziców. Po pół roku dołączył do Klanu Mroźnej Duszy.
Kontakt: Azor

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Droga oczyszczenia"

- Dobranoc, Opium. - pożegnałam klacz i ruszyłam dalej wzdłuż stada zbitego w dosyć luźne grupy. Wraz z zapadającym zmierzchem powieki ciążyły mi coraz bardziej, a inni już szykowali się do snu. Stanęłam na swoim miejscu, chociaż każdego dnia staję inaczej. Nic nie było, nie jest, i nie będzie takie samo. Wszystko mamy tylko raz. - pomyślałam, wbijając wzrok w ziemię. Potrząsnęłam głową, by poprawić grzywkę opadającą mi na oczy. Wokół zapadała coraz głębsza cisza. Niebo było zachmurzone, co nadawało mu brunatną powłokę, ale widać było na ich tle bladą tarczę księżyca. Spojrzałam za siebie i ze zdziwieniem dostrzegłam śpiącego Edwarda. Odruchowo zamierzałam odejść dalej, lecz...co może się stać? Czyjeś towarzystwo stało się miłe, polubienie kogoś. Mam to pewnie tylko raz.
~*~
Przez chwilę widziałam tylko zamazane białe, sine i żółte plamki na zielonym tle z niebieskim skrawkiem u góry, i znów zamknęłam oczy. Po ponownym ich otworzeniu kształty się wyostrzyły i zobaczyłam kielichy kwiatów i łany traw, pokryte błyszczącą w promieniach wschodzącego słońca rosą. Wyciągnęłam przednie kończyny, podczas gdy świeże, wilgotne powietrze docierało do moich nozdrzy. Zrobiłam ostrożnie parę kroków do tyłu i odwróciłam się, jednak ogiera tam nie było. Zauważyłam go przechadzającego się brzegiem rzeki Eg. Widziałam stąd jej pomarszczoną falami powierzchnię, gałęzie wierzb skłaniających się ku błękitnej tafli odbijającej gdzieniegdzie osadzone szare chmury o różnych kształtach. Podeszłam ku skarpie i schyliłam pysk, zanurzając go w wodzie. Krople ściekały mi po wargach. Ugasiłam pragnienie, po czym odwróciłam głowę. Ponad krzakami dostrzegłam zmierzającego ku mnie generała i najemnika w jednym. Uniosłam nieznacznie kąciki warg, grzebiąc kopytem w ziemi.
- Cześć. Co porabiasz? - spytał obojętnym tonem.
- Nic. Po prostu już nie śpię. - odpowiedziałam, patrząc na klan. Jego członkowie również powoli wstawali. Czas na zaplanowaną przeze mnie wędrówkę.
- Mógłbyś mi pomóc wszystkich obudzić? - zaproponowałam. Ogier pokiwał ochoczo głową i po zjedzeniu niewielkiego śniadania wszyscy byli gotowi do drogi.
- Ruszamy. Za mną! - krzyknęłam, wybiegając na czoło stada. Za sobą słyszałam miarowy stukot kopyt stada idącego stępem, wiatr świszczał wokoło naginając gałązki. Wtem kątem oka zauważyłam, że Edward znalazł się prawie na równi ze mną. Machnęłam ogonem, przyspieszając, i celowo zepchnęłam go na tor za sobą. Koń prychnął i wybiegł dumnie kłusem. Przewróciłam oczami i pozwoliłam mu mimo wszystko trzymać się z boku. Wkrótce rozpoznałam tę okolicę w której znaleźliśmy przejście. Zaczynały się tutaj moczary porośnięte bagienną roślinnością, wraz z niebezpiecznymi ,,zapadniami" i różnorodnością wśród pięknego ptactwa. Podeszłam do brzegu rzeki, gdzie fale chłodziły przyjemnie pęciny. Przede mną rozciągał się szeroki pas płytszej Eg, o żwirowym, widocznym na pewną odległość dnie. Ostrożnie, ale pewnie postawiłam pierwszy krok. Kiwnęłam głową na znak, i weszłam głębiej, podążając ku przeciwległemu brzegowi. Rozległy się pluski i głośniejszy szmer wody, fontanny kropel unosiły się przy każdym ruchu. Rzeka sięgała po stawy pęcinowe, nadpęcia, kolana...Westchnęłam cicho. Oto docieramy do drugiego brzegu, zmywając z siebie sadzę tamtejszego pobytu. Pomagając sobie tylnymi nogami, wdrapałam się na skarpę, i odetchnęłam z ulgą, stając na trawie. Wilgoć ściekała po moich kończynach, tworząc wokół mnie niewielkie kałuże, a mimo to i tak wpełzła pod sierść. Obejrzałam się za siebie; prawie wszyscy przeszli bezpiecznie. Cieszyłam się, że wszystko poszło jak z płatka, bo przecież życie lubi rzucać kłody pod nogi. Tupnęłam, zwracając na siebie uwagę innych, po czym zawołałam:
- Odejdziemy trochę dalej i poszukamy jakiegoś miejsca! - kilka osób przytaknęło, i wraz z resztą ruszyło naprzód.
- Gdzie się tak spieszysz? - spytał zaczepnie Edward doganiając mnie.
- Ech... - Nie byłam przygotowana na takie pytanie. Właściwie...to gdzie? - zastanowiłam się. Przed czymś, kimś, muszę uciekać? - Jeśli chcecie, możemy zwolnić. - mruknęłam. Spojrzałam na linię horyzontu, i zaskoczona zwolniłam, czując jak moje serce przyspiesza. Zbliżały się do nas sylwetki innych, obcych koni. Gdy ruch mych kopyt ustaje, a wraz z nim klan, kształt stada się wyostrza, choć nie przybliża. Trwa cisza.
<CDN>

Od Shere Khana do La Vidy (S) - "Tamci"

- Musimy uważać. To na pewno nie są ślady naszych członków. Pojedynczy koń nie stanowi dla nas zagrożenia, ale całe stado już może- powiedziałem. Kilka koni przez chwilę stało, z powagą wpatrując się w ślady, a potem wszyscy się rozeszli. Konie w większości znalazły sobie miejsce w jaskini. Ja poszedłem trochę bardziej w głąb, żeby odpocząć od tłumu. Dotarłem aż do końca groty. Tam też spotkałem La Vidę, która widocznie także potrzebowała chwili oddechu po tym pełnym wrażeń dniu. Stanąłem w odległości około metra od niej i zamknąłem oczy, pewny, że klacz także już dawno śpi. Po kilku chwilach usłyszałem jednak jej głos.
- Podejrzewasz, czyje mogą być te ślady?- spytała. Czy miałem jakieś przypuszczenia? Chodź nie miałem wcześniej czasu, żeby sobie to uświadomić, jednak chyba od razu głosik w mojej głowie podpowiedział mi, że może są to ślady tego nowego klanu?- pomyślałem. Znając jednak zasady dobrej władzy, pamiętałem, że nie powinno się zdradzać zbyt wiele "zwykłym" członkom. Jednak mimo to, postanowiłem podzielić się z La Vidą moimi przemyśleniami.
- Nie jest tajemnicą, że powstał nowy klan- powiedziałem.
- Wszyscy o tym plotkują. Myślisz, że to ślady tego stada?- zapytała klacz.
- Być może- odparłem. Na tym nasza rozmowa się skończyła. Zacząłem rozmyślać nad tym, czy w końcu na siebie wpadniemy, jak będzie wyglądało nasze spotkanie? Nie wiem, jak długo się nad tym zastanawiałem. Gdy powróciłem do rzeczywistości, wokół panowała cisza, przerywana jedynie płytkim, równomiernym oddechem mojej towarzyszki. Stwierdziłem, że najwyższy czas samemu także się położyć i zamknąłem oczy.
~~*~~
Gdy tylko otworzyłem oczy, po cichu skierowałem się w stronę wyjścia, nie chcąc budzić La Vidy. Wstałem jak zwykle jako jeden w pierwszych. Gdy wyszedłem na zewnątrz, ze zdziwieniem uznałem, że w pobliżu jaskini jest jakaś rzeka. Była zbyt duża jak na strumyk po ulewie. Uznałem, że musiałem nie zauważyć jej właśnie z powodu wczorajszego deszczu. Podszedłem do rzeki i schyliłem łeb, by napić się przyjemnie chłodnej wody. Ni stąd ni zowąd tuż za mną zmaterializowała się La Vida.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś, co?- zapytała, także schylając się, by się napić.
- Matko, omal nie doprowadziłaś mnie do zawału- powiedziałem, wyprostowując się.
- Chyba mamy mały problem- powiedziałem po chwili ciszy.
- Jaki?- spytała zainteresowana La Vida, kończąc pić.
- Nie kojarzę tych terenów- odparłem szczerze.
- Zgubiliśmy się?- spytała klacz przejętym głosem.
- Nie, nie o to mi chodziło. Po prostu nie należą one do terenów naszego klanu. Być może zeszliśmy lekko z naszego kursu z powodu ulewy- powiedziałem, chcąc uspokoić La Vidę.
- Aha. Więc co zamierzasz teraz zrobić? Wracamy?- spytała klacz.
- Moglibyśmy, ale myślę, że, zachowując odpowiednie bezpieczeństwo, możemy trochę sprawdzić to miejsce- powiedziałem, na co klacz pokiwała z aprobatą głową.
- W takim razie rozumiem, że niedługo ruszamy?
- Tak- odparłem i oboje zawróciliśmy w stronę klanu. Konie rozeszły się już nad brzegiem rzeki i zaczęły skubać trawę.
- Po śniadaniu wyruszamy w drogę. Będziemy szli wzdłuż tej rzeki. Zbadamy nowe tereny- wyjaśniłem krótko. Jak powiedziałem, tak się stało. Wyruszyliśmy, gdy wszystkie konie gotowe były do drogi. Szliśmy niespiesznym krokiem. Towarzyszył nam wszechobecny gwar, gdyż wszyscy żywo ze sobą rozmawiali, śmiali się, żartowali. Ja także rozmawiałem trochę z La Vidą.
- Spójrz, jak cudownie w tej wodzie odbijają się promienie- powiedziała klacz. Zgodnie z jej prośbą, przeniosłem wzrok na rzekę. Zafascynowany tańcem słonecznych promieni, wpatrywałem się w wodę przez dość długi czas. Gdy znów przeniosłem wzrok na drogę przed nami, ujrzałem w oddali mnóstwo sylwetek koni. Kilka z nich wychodziła z wody, reszta stała już na brzegu. Nim się zorientowałem, wszyscy patrzyli już w tamtym kierunku. Gdy ruch mych kopyt ustaje, a wraz z nim klan, kształt stada się wyostrza, choć nie przybliża. Trwa cisza.
<CDN>

Nowy zabójca - Shira Belle!

Darmowy hosting zdjęć i obrazków
Źródło: Boredpanda
Motto: ,,Jeśli nie nakłonię niebios, poruszę piekło"
Imię: Shira Belle (Zwana Grimalkin)
Wiek: 6 lat
Płeć: Klacz
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy
Rangi: Zabójca
Głos: Halsey
Rodzina: 
Church [ojciec]- Ogier pochodzący z dalekiej Ameryki Północnej. Nie wiadomo skąd wziął się w Mongolii, jak poznał matkę naszej klaczy, ani jak założył własne stado. Był on osobnikiem bardzo ciepłym, otwartym i dążącym do wszelkiego dobra. Nigdy nie uznawał przemocy, próbował pomagać wszystkiemu, co się rusza i bronił swego stada do ostatniego oddechu. †
Galaxy [matka]- Klacz z wyglądu bardzo podobna do Shiry. Stanowiła ostoję spokoju i miłości. Kochała wszystkie istoty i podobnie jak jej partner, chciała aby wszyscy żyli w pokoju i dobroci. Spędzała bardzo dużo czasu z córką, nauczając ją o świecie, cechach i innych kulturach.  Jako medyczka nauczyła Shirę o istocie ziół i medycynie.Prawdopodobnie wywodzi się z Grecji. †
Keeper [brat]- stanowił całkowite przeciwieństwo rodziców. Był istnym wcieleniem zła i brutalności. Mimo, że udawał aniołka i był posłuszny rodzicom, znęcał się nad siostrą fizycznie i psychicznie. †
Osobowość: Shira Belle jest dosyć osobliwą postacią. Jest poważnie szalona. Cały czas się uśmiecha i zachowuje się iście dziwnie. Śmierć stada coś złamała w jej umyśle. Stała się oderwana od rzeczywistości, a także rozwinęło jej się rozdwojenie jaźni. Jest aż nazbyt wesoła, często śmieje się z niczego lub mówi sama do siebie. Zawsze potrafi znaleźć ciętą ripostę, jest osobą o sadystycznym nastawieniu do życia i specyficznym humorze.
Na wspomnienie o przeszłości lub o rodzinie jej źrenice zwężają się, a sama klacz nie panuje nad wściekłością. Lepiej wtedy zejść jej z drogi. Tak samo reaguje na wspomnienie o bracie.
 Jednak mimo wszystko, nie można jej lekceważyć. Jest niebezpieczna i bezlitosna. Bez problemu zabiłaby swoich przyjaciół żeby wszystko wyszło jej na sucho. Jest mistrzynią likwidowania wszelkich problemów, nie ważne jaką metodą.  Słowo strach nie istnieje w jej życiu. Jest realistką, zawsze analizuje swoje poczynania lub ruchy wroga i dopiero wtedy obmyśla plany. Co nie znaczy, że nie potrafi szybko myśleć. Jest idealnym strategiem, wszystko potrafi obmyślić w ułamku sekundy lub pod wpływem impulsu. Zawsze obserwuje swojego wroga i z reguły jest zawsze trzy kroki przez nim. Lubi ryzyko, czasami robi coś co może skończyć się tragicznie. Od czasu do czasu, nie obmyśla nic. Po prostu robi to co wydaje jej się właściwe. Nigdy nie ucieka z pola walki, nienawidzi zdrajców. Świetnie kłamie i trudno ją złamać. Największą zaletą Shiry jest nieprzewidywalność, nigdy nie wiadomo jak postąpi, co zrobi następnie. Nie da się przewidzieć jej ruchów, ani tego co zrobi następnie.
Jest stanowcza i dobroczynna, jednak kiedy się ją wścieknie, jej gniew nie zna granic. Wydaje się być trochę tajemnicza i enigmatyczna. Posiada osobowość zalotną i skłonną do gierek, a poza tym lubi mówić zagadkowo.
Jednak zawsze pozostaje skryta, nie ukazuje swojego prawdziwego oblicza.
Strach, miłość, a także wrażliwość uważa za słabości. Nigdy nie płacze, a smutek wyładowuje gniewem.
Partner: Przez brata ma uraz do ogierów, nie ufa im i prawdopodobnie nigdy się to nie zmieni. Chociaż, kto wie?
Potomkowie: Raczej nie widzi się w roli matki.
Aparycja:

  • Rasa: Koń fryzyjski
  • Wygląd: Budowa Shiry jest dosyć delikatna i lekka. Mimo, że jest dosyć wysoka, z reguły chodzi delikatnie przygarbiona, przez co jej wzrost nie jest tak widoczny. Posiada smukłą, zgrabną sylwetkę z delikatnymi zarysami mięśni. Jej mięśnie są pokaźne i silne, jednak ukryte pod czarną sierścią zanikają, co dodaje klaczy trochę nieprzewidywalności. W końcu, potężny i silny atak nie jest oczekiwany po klaczy takiego pokroju. Jej głowa jest odpowiednio długa, ozdobiona przez czarne, perłowe oczy, które u Shiry sprawiają wrażenie pustych i smutnych. Uszy ma stosunkowo małe, jednak nad wyraz czujne. Z reguły na jej pysk opada kilka kosmyków grzywy, które zasłaniają głównie oczy. Z niewiadomych przyczyn, klacz rzadko je ukazuje. Grzywa i ogon są długie, gęste, o czarnej barwie i falistym ułożeniu. Jej szyja jest wysoko osadzona, umięśniona i odpowiednio długa. Łopatki Shiry są wyjątkowo mocne i lekko skośne. Kłąb klaczy jest wyraźnie zaznaczony, kłoda długa i silna. Jej kończyny są długie, zgrabne i wytrzymałe, zaś ciemne kopyta wyjątkowo mocne. Chód jest zawsze płynny i elegancki, jednak jej postawa zwykle jest zgarbiona, jak to było wspomniane wcześniej. Ciało klaczy pokrywają liczne blizny, niektóre mniej, niektóre bardziej widoczne.
  • Znaki charakterystyczne: Na prawym boku Shiry jest małe znamię, przypominające pięcioramienną gwiazdę, wokół ciała posiada kilka pasów, w których chowa broń i mniej ważne drobiazgi.
  • Wzrost: 170 cm (WK)
  • Waga: ok. 650 kg

Umiejętności: Shira przez lata samotności, a także dzięki szkoleniom wojowników ojca jest postacią dobrze wyszkoloną, a także wspaniale przygotowaną do walki. Jej zęby są spiłowane na ostro, co kosztowało ją wiele bólu lecz jest zaskakująco przydatne. Dzięki czemuś takiemu, wygodniej jest jej trzymać broń, sprawia wrażenie bardziej niebezpiecznej, a same zęby mogą zaszkodzić ofiarze.
Ta klacz porusza się także zaskakująco cicho i lekko.
Shira ma wystarczająco dobrą kondycję i jest na tyle szybka, aby dopaść wroga. Jej siła jest aż za duża, jak na klacz. Jednak przez te cechy traci trochę na zwinności i gibkości, choć tego również jej nie brakuje.
Jej zmysł słuchu i węchu jest dosyć wyostrzony, przez co potrafi wyczuć wroga z dużej odległości. Jest to spowodowane prawdopodobnie ubytkami wzroku u tej klaczy.
Jest dobrze wyszkolona w kwestii każdego rodzaju zabijania. Począwszy od zabijania szybkiego i bezbolesnego, kończąc na okropnych torturach, po których wróg sam błaga o śmierć.
Historia: Shira Belle urodziła się niedaleko Khoridol Saridag jako córka przywódcy stada i młodsza siostra Keeper'a, który miał odziedziczyć stado. Był to tabun żyjący w zgodzie z wszystkimi w okolicy, nie wywyższający się i według wielu koni słaby. Oczywiście, nie było tak. To stado było odważne, waleczne i silne, pomimo pokojowego nastawienia do wszystkich. Jednak gdy Shira miała dwa lata, stada z okolicy zbuntowały się i zaczęły wojnę z końmi jej ojca. Wojna była straszliwa i krwawa, jednak Church wyszedł z niego zwycięsko. Pewnej nocy, po ukończeniu walki, wybuchł pożar. Prawdopodobnie to konie z przegranego stada podłożyły ogień, jednak tego nikt nie wie. Pożar otoczył teren jej ojca i gdy powoli zabijał jego towarzyszy, zdążył wydać jedno polecenie zanim płomień dopadł i jego. "Ratujcie moją córkę." Tak też się stało. Jeden z wojowników wyciągnął niemal nieprzytomną klacz z pożaru i sam stracił przy tym życie. Gdy Shira się obudziła, po stadzie nie zostało nic oprócz kilku kości i popiołów. Wtedy charakter klaczy doszczętnie się zmienił, przy tym zdarzeniu jej wzrok także się pogorszył; Zaczęła się jej ucieczka. Uciekała przed przeszłością, przed dawną sobą i przed niebezpieczeństwem. Jej samotność trwała dokładnie dwa lata, aż w końcu dotarła do Klanu Ognistej Grzywy.
Inne:
- Shira zna wiele języków, a także zna się na wielu kulturach.
- Umie rozpoznać podstawowe rośliny, potrzebne do uleczenia najłatwiejszych chorób lub obrażeń.
- Często przedstawia się jako Grimalkin, wiedźma zabójczyni. Jej matka żartobliwie nazywała ją złośnicą, kocicą lub wiedźmą. Na uczczenie pamięci Galaxy, Shira przyjęła te przezwisko.
- Po pożarze, wzrok klaczy nieco się pogorszył. Nie rozróżnia kolorów, a wszystko widzi w odcieniach szarości. Za to jej reszta zmysłów się wyostrzyła.
- Jedyną pamiątką po rodzinie są sztylety otrzymane od matki. Shira wyjątkowo o nie dba i nie pozwala nikomu ich dotykać.
- Z reguły przesiaduje w cieniu, kocha noc i wszystko związane z ciemnością.
- Wyznaje wiarę wielu bogów, nie tylko tych czczonych w nowym stadzie.
- Często zdarza jej się mówić w obcych językach, szczególnie kiedy się denerwuje.
Kontakt: gloomrise@gmail.com

18.04.2017

Od La Vidy do Shere Khana (S) - ,,Ślady"

Wszyscy wytężali wszystkie swoje siły. To znaczy Shere Khan, Raphael i oczywiście ja. Vika jedynie się nie miotała, a zbytnim wysiłkiem to nie było. W końcu nogi Raphaela stanęły na suchej ziemi, więc w wyciąganie mnie było włożone więcej siły. Kiedy i moje nogi dotknęły podłoża Vika migiem znalazła się na ziemi. W tedy Raphael puścił mój ogon, a nieprzygotowany Shere Khan runął na ziemie. Kasztan szybko pobiegł do swojej partnerki. Przy okazji walnął mnie zadem i poleciałam na przywódcę. Oczywiście Raphael nie zrobił tego specjalnie. Po prostu ta jego Vika tak zamieszała mu w głowie, że kiedy pędząc do niej wpadłby w przepaść, tak by był zajęty myśleniem o partnerce, że nie zauważyłby, że spada. W końcu wróciliśmy do stada.
-Tylko jak teraz przejść do jaskini?-zapytał Sherte Khan.
-Niedaleko widziałam suchy pas ziemi. Jedyne co by się mogło stać to wdepnięcie od czasu do czasu w jakąś kałużę. Moglibyśmy przejść tamtędy-podsunęłam.-Tylko trzeba uważać, bo jest wąsko.
-A więc prowadź.
Podkłusowałam do bagna. Od razu dostrzegłam tamtą ścieżkę, więc kłusem wbiegłam na nią. Przekłusowałam na drugą stronę bez najmniejszego problemu. Dopiero wtedy reszta stada ruszyła za mną, nadal trochę przestraszona tym co spotkało Vikę. Pobiegłam do jaskini i przystanęłam. Po chwili podbiegł do mnie Shere Khan. Na ziemi widniały ślady kopyt zrobione najwyżej dzień temu. Na zewnątrz było tylko błoto spowodowane ulewą, a wszelkie ślady zatarte.
-Tu były całkiem niedawno jakieś konie. Całe stado-powiedziałam do ogiera.
Doszła do nas reszta stada. Robiło się już ciemno więc zarządzono postój na całą noc. Dopiero wtedy usłyszałam głos Shere Khana.
< Shere Khan? >

17.04.2017

Od Calipso do Amarilis (F) - ,,Rana Relikty"

Zapadał dość szybko zmierzch gdy wróciłyśmy do stada. Amarilis po chwili wmieszała się w tłum, a ja z uczuciem ulgi stanęłam i wyrwałam kilka smacznych źdźbeł trawy wraz z jakimiś ziołami. Żując w pysku jedzenie, patrzyłam na ostatnie fioletowe i pomarańczowe smugi na kawałku zaróżowionego nieba. Wszystko to ustępowało rozgwieżdżonemu mrokowi. Miło wspominałam naszą rozmowę. Szczerze mówiąc, nie było to aż takie upierdliwe, jeśli prowadziło się dyskusję z mądrą osobą. Wyszłam na obrzeża klanu, i zamknęłam oczy.
~*~
Ranek powitał mnie złotymi, wręcz białymi promieniami słońca oświetlającymi ciągnący się po horyzont płaski step i pobliskie korony drzew lasu. Konie budziły się już powoli, rozglądając wokoło. Wśród nich dostrzegłam Amarilis i Edwarda, Opium z Kallenem. Właściwie źrebię harcowało niedaleko na łące. Ogierek stawał się coraz bardziej niezależny. Po śniadaniu przechadzałam się brzegiem Eg, pośród jej spokojnego szumu, gdy ujrzałam naszą młodą członkinię, Reliktę. Trzymała się bardzo na poboczu stada, a przy chodzeniu kulała. Podbiegłam do niej i bez pardonu zniżyłam łeb by obejrzeć jej prawą przednią kończynę. Nad opuchniętą pęciną widziałam prawie zaschniętą, rozciętą szramę. Podniosłam pysk i pokręciłam nim, kierując pytające spojrzenie w oczy klaczy.
- Przepraszam... - powiedziała załamanym głosem, podkulając ogon.
- Nie masz za co. - odparłam stanowczym, ale łagodnym tonem. - To się mogło przydarzyć każdemu. - Poszłam po środki do leczenia, cały czas patrząc na pacjentkę. Była chyba trochę zdziwiona brakiem pytań. - Hmm. - mruknęłam, oglądając ranę, po czym najpierw zaprowadziłam ją do rzeki i obmyłam nogę. Następnie przyłożyłam do niej trochę pędów ziół, ale sama nie mogłam owinąć tego prowizorycznym bandażem. Akurat nadchodziła zaciekawiona Amarilis.
- Możesz mi pomóc? - spytałam.
<Amarilis? Ych, brakus wenus atakuje...>

Od Edwarda Malligins'a do Calipso (F) - ,,Śmiech"

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Swoimi ostatnimi, bladymi promieniami nadawało tajemniczej aury i pewnego uroku mętnej, aczkolwiek spokojnej tafli wody w Rzece Eg. Podążając za klaczą spokojnym galopem, wygiąłem szyję w delikatny łuk i lekko unosząc nogi nad ziemią, poczułem, że zaczynam się rozluźniać. Z jakiegoś powodu pomyślałem, że właśnie tego potrzebowałem w tej chwili najbardziej - czasu do refleksji i trochę adrenaliny. Rokoszowałem się coraz silniejszymi podmuchami wiatru, które drażniły moje nozdrza i wpadały w grzywę. Potrząsnąłem szyją, chcąc pozbyć się jej natrętnych pasem z oczu, lecz w tym samym momencie zauważyłem, że Calipso zwalnia. Idąc za jej przykładem, zatrzymałem się, obserwując co zwróciło jej uwagę. Były to długonogie ptaki, brodzące w wysokim dnie rzeki. Oba stały w pewnej odległości od nas, zasadniczo, ponieważ jeden - najprawdopodobniej samica, siedziała w gnieździe, podczas gdy drugi przypatrywał się nam z uwagą. Przeniosłem wzrok na klacz z poczuciem, iż może uda mi się rozszyfrować czy zależy jej na kontynuowaniu rozmowy, jednak moja towarzyszka wypatrywała się w żurawie. Odetchnąłem, gdyż prawdę powiedziawszy nie przychodził mi na myśl jakikolwiek ujmujący temat. Postanowiłam pójść na żywioł i wykonać pierwszą, najbardziej szaloną rzecz, która przyszła mi głowy, ale wtedy samiec ptaka skoczył w naszą stronę, skrzecząc przy tym wniebogłosy. Nim zdążyłem zareagować Calipso gwałtownie cofnęła się do tyłu, wpadając przy tym wprost na moją klatkę piersiową. Zaskoczony, poczułem, że na mój pysk wstępuje rumieniec, czego na szczęście pod czarną sierścią nie było widać, ale mimo to zostałem w miejscu.
- Przepraszam! - wypaliła klacz, odsuwając się ode mnie. Przez chwilę, patrzyłem na nią ze zmieszaniem, lecz nie kontrolując specjalnie tego co robię, wybuchłem głośnym śmiechem. Widok uciekającej przed żurawiem Calipso, rozbawił mnie do łez. - Zaskoczył mnie! - usłyszałem z ust dereszowatej, która w tym momencie także zaczęła się śmiać i nie poprzestając, wyszliśmy z płytkiej w tym miejscu rzeki.
- Na pewno chciał cię zjeść - dogryzłem klaczy. - Nieźle to sobie zaaranżowałaś! - wykrzyknąłem z figlarnym uśmiechem. - Zrobiłaś to specjalnie, żeby na mnie wpaść.
- C-Co? - Calipso prawie się dusiła ze śmiechu. - Chyba żartujesz! - W okamgnieniu moja powierniczka zdążyła opanować chichot i dała mi mocnego szturchańca w bok. Pokiwałem z rozbawieniem głową i wspólnie udaliśmy się w stron, z której przybyliśmy. Podczas naszej drogi do stada zdążył zapaść zmierzch. Kilka koni już spało, jednak znaczna większość skubała jeszcze mokrą od rosy trawę, bądź rozmawiała w grupie. Podeszliśmy do nich, witając się przelotnymi uśmiechami i skinięciem głowy.
- Gdzie byliście? - zapytała nas Opium, odwracając na chwilę wzrok, by spojrzeć na śpiącego nieopodal Kallena, jakby chciała sprawdzić czy nic mu nie grozi.
- Szukaliśmy wzdłuż Eg rzeczy, które mogą okazać nam się przydatne podczas wędrówki na drugi brzeg - wyjaśniła Calipso. - Niestety nic nie znaleźliśmy, ale jeżeli któreś z was coś wypatrzy, chciałabym aby mnie o tym powiadomiło - dodała, na co wszyscy przytaknęliśmy.

[Calipso?]

16.04.2017

Wielkanoc

Z okazji dzisiejszej Wielkanocy chcę życzyć wszystkim - nie tylko katolikom i bloggerom - żeby przeżyli radośnie i szczęśliwie ten czas. Nie zabrakło pieniędzy, nie wpadła do mieszkania bomba itd. Niech was nie ominie wielkanocny zając (zostawił już jakieś jajka?). Poza tym, eventy kończą się 20 kwietnia. Jakoś nikt do tej pory nic nie zrobił. Rozumiem przedświąteczną gorączkę, aleee...do 12 kwietnia od 1 kwietnia były prawie dwa tygodnie. Nagrody są warte swej ceny. Więc nasz zespół wciąż czeka. Wesołego jajka, i powodzenia!
~Przywódczyni Klanu Ognistej Grzywy Calipso

15.04.2017

Od Shere Khana do La Vidy (S)- "Udana akcja ratownicza"

Deszcz siekł niemiłosiernie. Bagno stawało się coraz rzadsze, co było dla Viki jednocześnie lepsze i gorsze. Nie musiała już walczyć z gęstym błotem, ale wciąż istniało ryzyko, że się utopi. Nie chciałem dać tego po sobie poznać, ale bardzo się przejąłem. Dodatkowo nie podobało mi się, że to La Vida wzięła na siebie najcięższe i najniebezpieczniejszą część zadania. Chodź miała rację, w końcu była najlżejsza. Klacz ostrożnie, ale jednocześnie jak najszybciej mogła, przedostała się do przerażonej Viki, która także starała się jak najbardziej przybliżyć do La Vidy. Gdy wszystkie cztery kopyta klaczy znalazły się w błotnistej cieczy, za ogon złapał ją Raphael, a kiedy i on wszedł do bagna, ja w ten sam sposób złapałem go. La Vida dotarła do Viki i złapała ją za grzywę. Zacząłem z całej siły ciągnąć, Raphael przyłączył się, gdy tylko pod jego kopytami pojawił się grunt. Wyciągnąć dwa konie z bagna, nawet jeśli były to klacze, nie było łatwo. Ciągnęliśmy z całej siły. W końcu błoto przegrało walkę z nami i La Vida, wraz z Viką, poleciały do przodu. Raphael od razu puścił ogon La Vidy i rzucił się w stronę swojej partnerki. Ja zaś nie zdążyłem tak szybko zareagować i nim się spostrzegłem, poleciałem do tyłu, a na mnie wpadła La Vida.
<La Vida? Ten uczuć, kiedy nie masz pomysłu na tytuł i tworzysz coś takiego XD>

Od La Vidy do Shere Khana (S)- "Na pomoc"

- Ktoś wejdzie po Vikę, następna osoba złapie ratownika za ogon, potem następna, i będziemy ją wyciągać.
Rozejrzałam się dookoła. Niedaleko zauważyłam suchy pas ziemi przez którego można by się dostać na drugi koniec bagna. Jedyne co by się stało to wdepnięcie od czasu do czasu w jakąś kałużę. Niestety liczyła się każda sekunda, a przejście przez bagno zajęłoby trochę czasu nawet jeśli byśmy się pospieszyli. Lejący się z nieba deszcz sprawiał, że bagno stawało się jeszcze bardziej rzadkie.
-Może być - zgodziłam się niechętnie.
- Dobrze - odparł Raphael spokojnie, ale jego mina mówiła "Wszystko dla mojej Viki, zaraz umrę ze strachu".
Wolałam by mój ogon był ciągnięty przez dwa konie niż abym utopiła trzy. Najchętniej wycofałabym się, ale wyszła bym na tchórza, a poza tym to nie w moim stylu.
-Ja będę druga, będę trzymać Vikę za ogon. - powiedziałam.
Raphael chciał już zaprotestować, ale brutalnie mu przerwałam :
-To ja jestem najlżejsza - podniosłam głos.
Nie czekając na pozwolenie zaczęłam powoli wchodzić w bagno.
<Shere Khan?>

Od Calipso do Fretki (F) - ,,Na ratunek"

Stado zaczęło powoli zniżać pyski i podskubywać pojedyncze źdźbła trawy. Sama spróbowałam, i uznałam, że na razie tu możemy się zatrzymać, a dalej podróżować wzdłuż brzegu. Wszyscy z westchnieniem zaczęli posiłek, lecz w tym samym momencie usłyszałam głośne pluśnięcie. Od razu zwróciłam głowę w tamtą stronę. Z wody wystawał teraz łeb Fretki, która przerażona miotała się w odmętach Eg, próbując desperacko zaczerpnąć tchu. Szybko traciła energię i werwę. Pewnie nie umiała pływać. Bez chwili wahania pogalopowałam w tym kierunku do skarpy porośniętej nadwodną roślinnością. Klacz zanurzyła się ponownie, tak że tylko nogami przebierała w powietrzu. Prąd powoli, ale nieuchronnie znosił ją coraz dalej. Cofnęłam się, i wyrwałam do przodu. Otoczyła mnie fontanna wody gdy weszłam głębiej. Moje kopyta nie dotykały już dna. Zaczęłam przebierać nimi rytmicznie, i tym samym zbliżałam się w przyzwoitym tempie do spanikowanej członkini klanu. Musiałam uchylić się przed jej zamachem, lecz na szczęście jeszcze raz wynurzyła głowę. Szybko złapałam za pasma grzywy konia i ciągnęłam w stronę brzegu.
- Przebieraj raz-dwa-trzy - wydusiłam, by się nie szarpała. Nagle pociągnęło mnie w dół, i przez ułamek sekundy w oczy zajrzał mi strach. Odtrąciłam go na bok i błyskawicznie się wynurzyłam. Na moich barkach spoczywało życie klaczy. W końcu nogami stanęłam na dnie i odetchnęłam z ulgą. Pokonałam resztę drogi, aż dotknęłam pęcinami trawy. Obróciłam się. Fretka stała tuż za mną. Cała dygotała, z niknącym przerażeniem w oczach, mokra grzywa kleiła jej się do szyi. Ja pewnie nie wyglądałam lepiej, bo woda rzeczywiście była chłodna. Wzrok wszystkich spoczywał na nas.
<Fretka?>

Od Amarilis do Calipso (F) - ,,Przemyślenia"

Moje myśli momentalnie zleciały na różnorakie opowiastki i legendy opowiadane mi przez matkę. Za dzieciaka wydawały mi się nawet fajne, jednakże teraz w tym wszystkim dojrzałam ukryty sens. Wielka pantera śnieżna buszująca tu tysiąc lat temu oznaczała tylko jedno - śmierć. Wszystkie historie, które wylatywały z pyska mojej matki były po prostu upiorne, ale ja jako głupie dziecko myślałam, że to zwyczajna bajeczka. Moja rodzina tak nie umiała. Musiała mnie straszyć na każdym kroku. Pogrzebałam kopytem w ziemi, trochę zdziwiona ze swoich niezręcznych myśli. Na szczęście Calipso tego nie słyszało, na co tylko z ulgą drgnęło mi ucho.
Zaciekawiłam się gdy klacz powiedziała o tym, że sama słyszała już dużo legend. Kiedy już chciałam zapytać się czy mi opowie (w końcu mogę je znać) to ona zarządziła wrócenie do klanu. Na to pokiwałam tylko potakująco głową i ruszyłam stępem za nią. Szybko znalazłyśmy się w większym gronie, wszakże reszta była niedaleko. Ale nawet dobrze było porozmawiać z przywódczynią na osobności... Nie wiadomo czy jeszcze będzie taka okazja.

<Ok, WRESZCIE napisane, Calipso?>

14.04.2017

Od Shere Khana do La Vidy (S) - ,,Akcja ratownicza"

Vika wyrwała do przodu, co nie skończyło się dla niej dobrze. Klacz zapadła się w błocie aż do klatki piersiowej. Spanikowana, zaczęła się mocno miotać, co jedynie mogło jej zaszkodzić. Klan, jednocześnie podekscytowany, zaciekawiony i przerażony, podszedł jak najbliżej. Każdy chciał spróbować pomóc albo chociaż zobaczyć, co się dzieje. Mi i Raphael'owi udało się jakoś przepchnąć przed innych.
- Vika!- krzyknął przerażony ogier. Włożył w ten krzyk tyle energii, jakby sądził, że w ten sposób zdoła wyciągnąć swoją partnerkę z bagna. Ja spróbowałem nie poddawać się emocjom i logicznie przeanalizować sytuację.
- Przede wszystkim uspokój się i przestań się miotać- powiedziałem, starając się brzmieć jak najspokojniej.
- Reszta klanu, do tyłu- dodałem tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wszyscy bez żadnych pytań wykonali moje polecenie. Oczywiście oprócz pewnej bardzo upartej klaczy.
- Może się na coś przydam?- spytała, podchodząc do mnie i Raphael'a. Westchnąłem z bezsilności i lekkiej irytacji, jednak nic nie odpowiedziałem. Wiedziałem już, że lepiej pozwolić La Vidzie tutaj zostać, niż walczyć z jej upartością w chwili, gdy liczy się każda sekunda. Oczywiście Vika nie posłuchała mojej rady i dalej wierzgała, chcąc sobie w ten sposób pomóc. Na nic zdały się też prośby Raphael'a, aby się uspokoiła.
- Posłuchaj, MUSISZ się spróbować uspokoić i dać nam działać. Sama stąd nie wyjdziesz, więc nie pogarszaj sytuacji- powiedziała spokojnym głosem La Vida. O dziwo, Vikę naprawdę trochę to uspokoiło. Musiałem przyznać, że nie znałem La Vidy z tej strony, jako tak znakomitego "uspokajacza". A kiedy ja i Raphale kazaliśmy się jej przestać miotać, zupełnie nas nie słuchała- pomyślałem. Teraz trzeba było skupić się na tym, jak wyciągnąć klacz. Rozejrzałem się szybko dookoła, ale nie znalazłem niczego, co mogłoby do tego posłużyć. Jedynie po drugiej stronie bagna, gdzie była jaskinia, znajdowały się też jakieś korzenie drzew i rośliny przypominające liany, które mogłyby nam pomóc wydostać Vikę.
- Musimy albo spróbować powoli przedostać się na drugą stronę po liany, albo zrobić żywy łańcuch, żeby wyciągnąć Vikę- powiedziałem.
- Żywy łańcuch?- zdziwił się Raphael.
- Ktoś wejdzie po Vikę, następna osoba złapie ratownika za ogon, potem następna, i będziemy ją wyciągać.
<La Vida?>

Od La Vidy do Shere Khana (S) - ,,Bagno"

Poszliśmy z Shere Khanem w cień i zaczęliśmy miłą pogawędkę. Nie minęło dziesięć minut, a już niebo zasnuło mnóstwo chmur. Nie zapowiadało się na deszcz albo co gorsza burzę, więc Shere Khan zdecydował, że możemy wyruszać. Długi czas spędziłam na rozmowach. Gawędziłam głównie z Shere Khanem, ale co jakiś czas zmieniałam słowo z jakimś innym członkiem klanu niż przywódca. Nawet nie pamiętam jak mieli na imię moi rozmówcy, bo nie zwracałam na to zbytniej uwagi. Po kilku godzinach drogi niestety zaczęło świecić słońce, przestał wiać wiatr, zniknęły chmury. Jednym słowem zaczął się niemiłosierny upał. Całe szczęście że znaleźliśmy coś w rodzaju oazy, w której ledwo, ale jednak zmieści się całe stado. Tym razem gorąco było dosyć długo, ale w końcu wyruszyliśmy. Wędrowaliśmy niecałe pół godziny, a już zaczęło lać. Jednak przez długi czas nie było widać schronienia. Wreszcie w oddali zobaczyliśmy wejście do jaskini. Wszyscy się ucieszyli. Jakiś koń nie wytrzymał i zaczął biec galopem w tamtym kierunku. Nie wiedziałam kto to jest, ale jakiś koń krzyknął "Vika!" i już znałam kolejnego członka stada. Nagle Vika zapadła się. Zaczęła się miotać, ale tylko zapadła się głębiej w ziemię.
-Bagno! - krzyknęłam.
< Shere Khan?>

Od Shireen (S) - ,,Quest II"

Galopowałam, wraz ze stadem w blasku zachodzącego słońca. Nasza gonitwa zakończyła się u podnóża wysokiego, a zarazem stromego stoku. Pozostawał on, jak dotąd niezbadany i niezdobyty, czym wzbudzał moje zainteresowanie. Przywódca - Shere Khan - zwrócił się w stronę swoich protegowanych:
- Czy nie chciałby ktoś może przysłużyć się całemu stadu, wspinając się na ten szczyt, ażeby poznać, cóż kryje się po jego drugiej stronie? - spytał, łbem wskazując rozpościerający się przed nami widok. Grobowa cisza, brak jakiejkolwiek reakcji. Słyszałam wyłącznie bicie własnego serca oraz szmer wiatru.
- A co owa osoba, która podejmie się tego wyzwania, będzie z tego miała? - uśmiechnęłam się enigmatycznie.
- Daję słowo honoru, że otrzyma ona należytą zapłatę za swoje chęci i trud.
Słowo zapłata było wystarczającym argumentem. Tak właściwie nie miałam nic do stracenia, przeciwnie - miałam możliwość coś zyskać. A ja nigdy nie przepuszczam okazji, gdzie mogę wykazać swoje umiejętności, nie wspominając nawet o przewidzianej nagrodzie. Choćby tej najmniej wartościowej. Jakakolwiek by ona nie była, wywołuje ona w głębi mojej duszy ogromną radość. Przeszłam kilka kroków do przodu, wypinając dumnie pierś:
- W takim wypadku, z największą przyjemnością piszę się na to.
- Znakomicie, brawo! - posłał w moją stronę wdzięczny uśmiech. - Życzę powodzenia.
Prawdę powiedziawszy; nie miałam obmyślonego jakiegoś niebywałego planu, dzięki któremu bezproblemowo zdobędę szczyt. Poszłam na żywioł, jak zawsze zresztą. Nigdy niczego nie planuję, gdyż uwielbiam, kiedy życie mnie zaskakuje. Wzięłam duży rozbieg, po czym zaczęłam piąć się w górę. Z początku wspinaczka nie sprawiała mi trudu, jednak z czasem stawała się coraz cięższa. Dawałam z siebie wszystko, a na moim czole perliły się już krople potu. W końcu zdołałam wejśćna górę. Moim oczom ukazał się las wysokich modrzewi. W borze tym z pewnością, wprost roi się od różnorakich drapieżników pokroju, chociażby wilka, czy też niedźwiedzia brunatnego. Niemniej jednak zachwycona pięknem tego miejsca, przestałam być ostrożna. Wystarczył dosłownie moment, abym potknęła się o wystający konar, po czym spadła ze wzgórza. Niczym żywy pocisk turlałam się po stromym zboczu, w żaden możliwy sposób nie mogąc się zatrzymać. (...) Mój rajd skończył się na bolesnym zderzeniu z pniem drzewa. Porządnie poturbowana i oszołomiona spróbowałam wstać na równe nogi, wyczuwając zbliżające się niebezpieczeństwo. Staczając się, musiałam zahaczyć o jakiś ostry kamień, gdyż cały lewy bok był rozcięty. Krew zmieszała się z piaskiem, liśćmi, brudem i Bóg wie, czym jeszcze, powodując niemiłosierne pieczenie. Chwiejnym krokiem podniosłam się, kierując z powrotem w stronę tego nieszczęsnego stoku. W obecnej sytuacji nie miałam najmniejszej ochoty na pojedynek z wygłodniałym niedźwiedziem, który najprawdopodobniej skończyłby się moją śmiercią. Kuśtykając, poczęłam powtórnie wspinać się pod górę. (...) W połowie drogi ujrzałam wychodzącego z lasu misia, którego oczy lśniły niebezpiecznym blaskiem. Zaczął biec w moim kierunku. Rozpoczęła się walka o przetrwanie, a ja byłam na straconej pozycji. W pewnej chwili zmieniłam tok moich działań, chowając się za kamieniem, który z całych sił zaczęłam spychać ze zbocza. Ten z zabójczą niemalże prędkością leciał w stronę drapieżcy. Kiedy wdrapałam się na wierzchołek, obejrzałam się za siebie. Dzika satysfakcja. Ujrzałam niedźwiedzia przygniecionego skałą. Ze świadomością wygranej, wielce zadowolona powróciłam do stada.

Opisałaś wszystko, co miałaś opisać. Jest mowa, jak zdobyłaś szczyt, co tam znalazłaś i co działo się potem. Spodobały mi się opisy, średniej długości i dobrze zrobione. Mogłaś jeszcze opisać drogę powrotną, w dół zbocza, ale to tylko taka jedna, mała uwaga. Możesz wybrać sobie drugie stanowisko:)

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Klekot żurawii"

Kierowaliśmy się prosto w stronę stada pasącego się popołudniem na młodej, wiosennej trawie. Parę koni podniosło łby i postawiło uszy, przyglądając się nam przelotnie. O tej porze dnia wszystko jakoś trwało wolno, ciągnęło się leniwie. Nigdy nie prowadzono w takim czasie gwałtownych rozpraw, wojen, kłótni. To był okres błogiego odpoczynku, siesty, busad*. W przeciwieństwie do nocy; pod jej płaszczem kryły się wszelkie groźby, morderstwa, napady i przestępstwa, sen wszelakiego stworzenia, a także tajemnicze piękno. Mrok z jednej strony jest bezpieczny, z drugiej straszny-shöniin**. Za to poranek zwiastuje zawsze coś nowego, budzi do życia, wzmożonej aktywności. To także dobry czas do starcia się obu armii w blasku słońca...öglöö***. Każda pora dnia ma jakieś znaczenie. Czy to celowe zamierzenie świata, czy też przypadkowy zbieg okoliczności? - zastanawiałam się. Ominęliśmy jednak szybko klan po łuku.
- Nie, to nie jest trudne. Wystarczy znaleźć odpowiednio płytkie miejsce i je oznaczyć. - powiedziałam. Właściwie sama nie byłam już pewna, co jest lepsze: Pozwolić mu iść ze mną, czy zostawić tutaj. Nawet przed sobą nie byłam w stanie ukryć, że dało się go polubić. Zaś moja inna strona zdecydowanie nie życzyła sobie wszelkiego towarzystwa. Może to z przyzwyczajenia? Tak, to ja jestem dziwna. Pół życia w takim otoczeniu zrobiło swoje. - pomyślałam. Więc czas się trochę bardziej postarać. - Jeśli chcesz, możesz iść. - dodałam z malującą się na moim pysku totalną obojętnością. Postawiłam krok do przodu, by rozpocząć poszukiwania. Nie chciałam zostawiać tego na później, bo wiadomo, jak by się to skończyło. Ogier po chwili dołączył do mnie i szedł obok. Obserwowałam czujnie linię brzegową, szukając w tafli wody jaśniejszych plam czy widocznych ledwie rzecznych kamieni. Edward również przypatrywał się rzece. Przeszliśmy już kilkaset kopyt^, ale niczego odpowiedniego nie znaleźliśmy. W takim tempie do wieczora...Potrząsnęłam grzywą i uniosłam przednie kopyta, po czym puściłam się wolnym galopem, przybliżając nieco do skarpy. Powietrze spływało podmuchami po moich kończynach, podczas gdy poszukiwałam wzrokiem przystępnego przejścia. Słyszałam za sobą miarowy oddech, a przede mną rozlegał się dziwny klekot. Zza horyzontu wyłoniły się zaskakująco szczupłe, wysokie sylwetki. Przyjrzałabym im się bliżej, gdyby nie fakt, iż pośród mętnych fal Eg dostrzegłam przejaśnienie; wysokie dno. Uśmiechnęłam się do siebie, zwalniając tempo. Kiedy ponownie zwróciłam głowę ku nieznanym stworzeniom, znajdowałam się kilkanaście metrów od nich. Żurawie o pięknych koronach klekotały nieustannie, potrząsając swymi szyjami. Nim zahamowałam, znalazłam się naprzeciw jednego z ptaków siedzącego na gnieździe. Kątem oka nadal obserwowałam przejście, by go  nie zgubić. Rozległ się ptasi wrzask, i partner samicy wyskoczył, bijąc skrzydłami i strosząc pióra. Odskoczyłam nagle do tyłu, rżąc. Przy tym wpadłam na Edwarda będącego tuż za mną.
<Edward?>

*Odpoczynek.
**Noc.
***Ranek.
^Końska miara długości, ok. 0,5 metra.

13.04.2017

Od Shireen do Ktosia (S) - "Sekret"

Kap, kap, kap.
Szkarłatna posoka plamiła, mieniący się w blasku słońca, piasek.
Kap, kap, kap.
W jego oczach odbijał się bezbrzeżny strach.
Kap, kap, kap.
Był bezbronny, nie miał najmniejszych choćby szans.
Kap, kap, kap.
Powoli opuszczała go wola walki, oddając się w objęcia wieczystego snu.
Kap, kap, kap.
To nie ko­niec podróży. Śmierć to tyl­ko ko­lej­na ścieżka, którą wszys­cy mu­simy podążyć.
Kap, kap, kap.
Ja, po prostu pomagałam, niektórym osobom przejść na tamten świat. Tamten lepszy świat.
Kap, kap, kap.
To moja praca, a przecież żadna nie hańbi.
Kap, kap, kap.
Ciało mojej ofiary osunęło się bezwładnie na ziemię w kałużę czerwonej, niczym parodia prześcieradła z nocy poślubnej, krwi. Zadanie, jak zwykle wykonane bezbłędnie. Obiekt został wyeliminowany, i zgodnie z umową - torturowany, a na sam koniec zamordowany. To zabójstwo zlecił jakiś cudzoziemiec, który zapłacił sowicie. Miałam otrzymać 50% płacy, z kolei druga połowa wypływała do skarbca. Opłacalne. Owinęłam zwłoki w szafranowe płótno, na którym nicią barwy szmaragdowej wyhaftowane były inicjały naszego stada. Zarzuciłam sobie przez grzbiet nieboszczyka, a raczej to, co z niego pozostało i jęłam kierować się do podziemnej pieczary, mojej kryjówki. Ciem­ne spra­wy naj­le­piej załat­wiać po ciemku, dlatego też wykonywałam zlecenia pod osłoną nocy. W pewnej chwili gwałtownie się zatrzymałam, omal nie zrzucając worka. Wyczułam tu czyjąś obecność. Nadstawiłam uszy i wydęłam nozdrza, analizując, kogóż tu napotkałam na swej drodze. Był to ogier w kwiecie wieku, tyle mogłam stwierdzić z jego zapachu. Bezszelestnie ukryłam truchło w kępie ostrokrzewów, a sama odezwałam się do nieznajomego.
- Dlaczego jesteś tutaj sam? - spytałam, oczekując odpowiedzi. - Jak się nazywasz?
Wyłoniłam się zza drzewa, ukazując swą posturę i uważnie taksując go wzrokiem. Wszakże nie wypada rozmawiać z kimś, kogo nawet się nie widzi.

(Jakiś pan?)

Od Fretki do Calipso (F) ,,Kolejny pech"

Chmury szybko zaczęły się oddalać daleko od nas, na szczęście. Byłam szczęśliwa, że burza nie przyniosła wiele strat. Przeżyłam w swoim życiu wiele burz, a każda następna była gorsza od poprzedniej. Każdy szałas lub kryjówkę można było od razu pożegnać. Pamiętam tą jedną, kiedy utknęłam pod drzewem. Na szczęście zostałam przygnieciona dosyć lekko i dałam radę szybko się wydostać, zanim znalazłby mnie jakiś drapieżnik.
Czułam, że jestem pechowcem, ale nie spodziewałam się, że pech będzie mnie prześladował przez cały czas. Od momentu, kiedy o włos zostałam złapana przez ludzi myślałam, że nieszczęście da mi trochę odpocząć, kiedy znów mnie dopadnie. Myliłam się.
Szliśmy blisko siebie, aby trochę się ogrzać. Zimny wiatr, który wiał podczas burzy, nie ustał. Trzymaliśmy się blisko rzeki. Szłam z brzegu. Nagle poczułam, że kopyta osuwają mi się na mokrym gruncie i wpadłam do zimnej wody.
Zaczęłam się miotać, ponieważ nie potrafiłam pływać.

<Calipso?>

Od Edwarda Malligins'a do Calipso (F) - ,,Przygotowania"

Spojrzałem z namysłem w przyglądającą mi się parę kasztanowatych oczu, starając się wychwycić wszelkie intencje uzasadniające dociekliwość ich właścicielki. Postawiwszy to pytanie przed samym sobą, zasadniczo nie wiedziałem, dlaczego poruszyłem właśnie ten temat. Do czasu. gdy przypadkowo nie podsłuchałem rozmowy Relikty i Wiktora nie wiedziałem, że z kimkolwiek sąsiadujemy, kiedy ta wiedza przestała być mi obca, tajemniczy klan zainteresował mnie na tyle by zapytać o niego Calipso. Z jednej strony z jego istnienia mogą powstać zasadnicze korzyści dla obu stad - jeżeli uda nam się nawiązać sojusz, nasze wojska mogłoby się wzajemnie wspierać w przypadku ataków innych klanów. Z drugiej natomiast to oni mogą być ich sprawcami.
- Bez żadnego powodu - odparłem, zachowując przy tym miarodajną obojętność, przechylając przy tym lekko głowę. Odwróciłem się, przenosząc tym samym wzrok w miejsce, w które chwilę temu wpatrywała się Calipso. Na przeciwko nas rozprzestrzeniał się zapierający dech w piersi krajobraz. Wpatrując się w niego w otoczeniu ciszy, pomyślałem, że nigdy ie miałem wątpliwości co do tego, że Mongolia jest wyjątkową i piękną krainą. Uosobienie swego rodzaju nieposkromionej natury było tu widoczne w każdym miejscu, w które człowiek nie zdołał się jeszcze zapuścić. Wysokie, zielone trawy, rozłożyste drzewa, a nade wszystkim błękit niesplamiony ingerencją człowieka. Wszystko to tworzyło harmonię, jednak równie nietrwałą, jak domek z kart. Tego ranka miałem okazję przekonać się jak bardzo. Stojąc na granicy wolności i cywilizacji, ujrzałem dziś jak te dwa światy są od siebie różne, choć nie dzieli ich żadna bariera. Mimo, że moje życie nigdy nie było usłane różami, cieszę się, że mogłem urodzić się właśnie po tej stronie. Karta którą przeznaczenie wybrało dla mnie okazała się łaskawa.
- W najbliższym czasie - usłyszałem głos klaczy, który jednocześnie wyrwał mnie z zadumy. Na powrót zwróciłem pysk w jej stronę, słuchając co chce mi powiedzieć. Uważałem, że w czasie rozmowy kontakt wzrokowy jest bardzo ważny, jeżeli nie chce się urazić rozmówcy. Tym samym odczuwałem niechęć do osób, które uważały to za coś nieistotnego. - rozpoczniemy wędrówkę na drugi brzeg Rzeki Eg. Myślę, że to dobra pora by zmienić otoczenie - dodała, poprzedzając tym samym moje pytanie odnośnie celu podróży. Uśmiechnąłem się pod nosem, próbując wykrzesać z siebie iskrę pozytywnej energii, która uleciała za mnie tak, jak dym z ognia.
- To dobra wiadomość. Na pewno dla mnie. Nie lubię zostawać w jednym miejscu na długo - wyjaśniłem, ruszając przed siebie, słysząc przy tym, że Calipso idzie wraz ze mną. Spędziłem cztery długie lata na samotnej wędrówce w całkowitym odizolowaniu od wszystkiego co dotychczas znałem. Pokonałem tysiące kilometrów bez jakiegokolwiek celu. Ot tak dla własnego kaprysu skazałem się na niekończącą się podróż. Kiedy ktoś pyta mnie jak to jest tak wędrować odpowiadam, że to tak, jakby zaczynać wszystko od początku z czystą kartą. Świadomość, że w jakie miejsce nie zajdę i nikt mnie nie zna jest budująca. Przez ten czas nauczyłem się wielu, niekoniecznie właściwych rzeczy - opanowania, lecz obcesowości. Najważniejsze jednak pozostanie dostosowanie, którego osiągnięcie zawsze było na wyciągnięcie ręki. Musiałem nauczyć się żyć samodzielnie i szybko udało mi się to osiągnąć. - Myślisz, że mogę jakoś pomóc? W przygotowaniach do tej wędrówki - zapytałem, zauważając, że dołączamy do reszty stada.

[Calipso?]

12.04.2017

Od Fretki do Picassa (F) - ,,Korytarz"

Nie byłam za bardzo zadowolona z tego, że wylądowałam w nocy sam na sam z obcym ogierem. Chociaż z drugiej strony... mogło być ciekawie albo przynajmniej zabawnie.
Położyłam się w jaskini, kładąc łeb na kamieniu. Picasso krążył gdzieś niedaleko mnie. Jego kroki odbijały się echem w jaskini.
– Możesz się położyć? – syknęłam, podnosząc łeb i szukając wzrokiem ogiera. – Jesteś głośno.
W odpowiedzi usłyszałam jedynie ciche huknięcie, które było oznaką, że Picasso wreszcie się położył.
Zamknęłam oczy, próbując usnąć.
– Co zrobimy, jeśli stado oddali się bez nas? – Usłyszałam cichy głos.
– Będziemy iść za nim. Mamy jakiś wybór? – odparłam i odwróciłam się tyłem do ogiera.
W jaskini panowała cisza. Sprawiła ona, że szybko udało mi się usnąć, mimo że cały czas myślałam o klanie, który mógł nas teraz szukać.

Obudziłam się w samym środku nocy. Szybko spostrzegłam, że nie ma Picassa. Ani obok mnie, ani na zewnątrz, co szybko sprawdziłam. Wyszed? A może... coś tu jest i porwało go, kiedy spałam?
Nagle usłyszałam kroki, które sprawiły, że kamień spadł mi z serca.
– Znalazłem korytarz w jaskini – powiedział z nutką dumy w głosie.
– Dlaczego mi nie mówiłeś, że gdzieś idziesz?! – krzyknęłam, ale on mnie uciszył.
– Chodź za mną.

<Picasso?>

Od Shere Khana do La Vidy (S) - ,,Dalsza wędrówka"

Wszyscy członkowie klanu od razu poszukali sobie miejsca na odpoczynek. Nie zdążyłem nawet zauważyć, kiedy La Vida także odeszła. Odwróciłem na chwilę głowę, a gdy znów spojrzałem w miejsce, gdzie powinna być klacz, już jej nie było. Dopiero po chwili ujrzałem jej sylwetkę, wspinającą się na wzgórze. Że też ma jeszcze na to siły- pomyślałem, z niedowierzaniem kręcąc głową. Ja znalazłem sobie jak zwykle idealne miejsce na skraju polany, w pobliżu źródła, przy którym wcześniej leżała Coralake. Teraz jednak opuściła to miejsce, więc byłem tutaj praktycznie sam. Nie licząc stada śpiących koni kilka metrów dalej. Nim zdążyłem cokolwiek jeszcze pomyśleć, zasnąłem.
~~Kilka godzin później~~
Gdy się obudziłem, słońce zdążyło się już nieznacznie przesunąć na zachodnią stronę nieba. Był środek dnia. Nie miałem pewności, czy zarówna ja, jak inne konie (które także zaczęły się już pomału budzić) obudziliśmy się, ponieważ byliśmy już wypoczęci, czy też to ogromny upał dał nam popalić. Było naprawdę gorącą. Już po chwili przy źródełku zrobił się straszny tłok. Także do niego podszedłem, by się napić. Schyliłem pysk, a gdy powoli gasiłem swoje pragnienie, kątem oka zauważyłem, że ktoś stanął obok mnie. Kiedy się wyprostowałem, okazało się, że to La Vida.
- Jak się spało?- spytałem.
- Dość dobrze, dziękuję. Ale przez ten upał nie wyrobię- powiedziała klacz.
- To powinno niedługo minąć. W Mongolii raczej nie jest to często spotykane zjawisko o tej porze roku- odparłem, na co klacz przytaknęła mi skinieniem głowy.
- Co teraz zrobimy?- zapytała po chwili La Vida.
- Myślę, że przeczekamy tutaj ten upał, w cieniu drzew i przy tym źródle. W dalszą drogę ruszymy, kiedy nieco się ochłodzi- powiedziałem.
- Czyli zamierasz kontynuować wędrówkę już dziś?- pytanie klaczy brzmiało bardziej jak stwierdzenie, ale i tak na nie odpowiedziałem.
- Tak, wszyscy są już wypoczęci, a jeśli pogoda zrobi się lepsza, nie widzę żadnych przeciwwskazań- odparłem. Kontynuując miłą pogawędkę, udaliśmy się wraz z La Vidą w cień. Minęło ledwo kilka minut, a niebo zasnuło mnóstwo chmur. Nie wyglądały na burzowe, ale za to skutecznie obniżyły temperaturę. Zarządziłem więc dalszą wędrówkę w wyznaczonym kierunku.
<La Vida?>

Od La Vidy do Shere Khana (S) - "Poszukiwania"

- No i co z tego? Czy to znaczy, że nie poradziłabym sobie w terenie? Albo w ostateczności nawet w walce? Zresztą, jakoś nie widzę innych chętnych- powiedziałam lekko urażona.
Każdy kto poznał mnie trochę bliżej wiedział że jestem bardzo uparta. Szczerze mówiąc nie interesowałam się za bardzo stadem. Znałam tylko Shere Khana, Nicoleta i... I chyba nikogo oprócz nich. Często przewijały mi się imiona różnych koni z klanu, ale żebym ja je pamiętała. Teraz poznałam Cor... Coralake. Zastanawiam się po co jej takie długie i trudne imię. Nie mogłaby mieć na imię na przykład Cora. Coralake miała jasną kłodę z brązowymi plamkami. Jej głowa i nogi również były brązowe. Pobiegłam do niej, a po chwili wraz z nią kłusem biegłam do przodu. Minęło sporo czasu nim znalazłyśmy coś w rodzaju lasku umiejscowionego na wzniesieniu. Mimo wredoty Coralake rozmawiało mi się z nią całkiem miło. U podnóża górki znajdowało się źródło. Napiłam się z niego.
-Chodź - zwróciłam się do Coralake.
-Mi nie robi różnicy czy będę tu sama czy ze stadem - odparła z wrednym uśmieszkiem klacz. - Jak ci tak zależy to do nich idź.
Postanowiłam więc wrócić sama. Bez problemu znalazłam klan. Większość podała z nóg. Całe szczęście, że przybliżyli się znacznie do miejsca na odpoczynek.
-Razem z Coralake znalazłyśmy idealne miejsce na wypoczynek- powiedziałam pospiesznie do Shere Khana.
Ktoś mruknął niezadowolony, ale Shere Khan skutecznie go uciszył. Jednym zdaniem wyjaśniłam co się stało z Coralake. Całe stado dostało nowe siły i kłusem ruszyło we wskazanym przeze mnie kierunku. Między mną a Shere Khanem panowała niezręczna cisza.
- Słuchaj, jeśli idzie o wczoraj, to chciałem cię przeprosić- zaczął niepewnie ogier. Chwilę się zastanowiłam o co dokładniej chodzi bo szczerze mówiąc zapomniałam szczegółów.
-Nic się nie stało, mam tylko nadzieję że zobaczyłeś że jak chcę to potrafię - odparłam z uśmiechem, co wyraźnie zdziwiło ogiera.
-Oczywiście - odwzajemnił uśmiech. Byliśmy już na miejscu. Przy źródełku leżała Coralake. Od razu poszłam na wzgórze bo nie miałam już siły. Praktycznie od razu usnęłam.
< Shere Khan?>

11.04.2017

Od Shere Khana do La Vidy (S) - "Sprzeczka"

W całym tym zamieszanie zupełnie straciłem z oczu La Vidę. Gdy wszyscy byli już gotowi, czym prędzej udaliśmy się w drogę. Najpierw wraz z Iris i Amigoposzedłem naprzód, aby sprawdzić, czy nie ma tam wilków. Po powrocie kazałem im sprawdzić tyły klanu, aby upewnić się, że drapieżniki nas nie gonią. Na razie na to nie wyglądało, ale wolałem się upewnić. Sam stanąłem na czele klanu. Coralake sama zaproponowała, że puści się przodem, aby w razie czego ostrzec stado. Nie chciałem, aby jej się coś stało. Niestety, na początku nikt nie wyraził chęci towarzyszenia jej. Do czasu.
- Ja mogłabym pójść z Coralake- powiedziała La Vida.
- Ty?- zdziwiłem się, choć dla klaczy musiało to zabrzmieć jak lekka kpina. Oczywiście ja nie miałem najmniejszego zamiaru jej urazić.
- A co? Uważasz, że sobie nie poradzę?- odparła klacz lekko urażonym tonem.
- Nie, to nie tak, tylko... ty jesteś kronikarzem. To nie ma nic wspólnego ze zwiadem- odpowiedziałem powoli, nie chcąc pogorszyć sytuacji, jednak nic to nie pomogło, a wręcz przeciwnie.
- No i co z tego? Czy to znaczy, że nie poradziłabym sobie w terenie? Albo w ostateczności nawet w walce? Zresztą, jakoś nie widzę innych chętnych- powiedziała La Vida, mijając mnie. Po chwili obie z Coralake ruszyły naprzód, a ja jeszcze przez chwilę stałem jak słup soli. Do tej pory nie wiedziałem, że La Vida jest taka uparta. Choć z drugiej strony, kiedy kazałem jej uciekać w trakcie ataku wilka, także mnie nie posłuchała i została. Miałem straszną ochotę pobiec za nimi i towarzyszyć im. Jednak przecież życie w Mongolii, jako dziki koń, codziennie niesie ze sobą jakieś ryzyko. Poza tym musiałem zostać ze stadem i uspokoić tych, którzy nadal jeszcze panikowali. Byliśmy już dość daleko od miejsca spotkania z wilkiem, więc mogliśmy trochę zwolnić, ale nadal trzeba było zachować czujność. Kazałem wszystkim uważnie rozglądać się za drapieżnikami lub miejscem postoju. Jednak krajobraz cały czas wyglądał tak samo. Czas mijał, a my mieliśmy coraz mnie sił. Zaczynało już świtać, większość koni ledwo trzymała się na nogach, gdy wtem na horyzoncie ukazał się pędzący w naszą stronę koń, a dokładniej klacz. Od razu rozpoznałem w niej La Vidę. Pierwsze, co pomyślałem, to co ją tu sprowadza. Czy coś się stało? Jeśli tak, to co? I gdzie jest Coralake?
- Razem z Coralake znalazłyśmy idealne miejsce na wypoczynek- powiedziała jednym tchem La Vida, zatrzymując się tuż przede mną.
- Rychło w czas- usłyszałem głos gdzieś z tyłu klanu.
- Ten, kto jest taki mądry, mógł sam pójść na zwiad- odparłem, patrząc w stronę, z której dochodził głos. Nie wiedziałem, do kogo mógł należeć.
- Zatem ruszajmy, każdemu przyda się wypoczynek. Rozumiem, że Coralake została na miejscu?- spytałem, na co klacz pokiwała głową.
- Stwierdziła, że nie musi was o niczym powiadamiać- odparła La Vida, na co ja potępieńczo pokręciłem głową. Udręka z ta Coralake- pomyślałem. Ruszyliśmy. Ja i klacz szliśmy obok siebie, a między nami panowała cisza. Zazwyczaj mi to nie przeszkadzało, ale tym razem tak. Gorączkowo myślałem, jak ją przerwać i czy klacz nadal się gniewa na mnie. Przecież na dobrą sprawę nie powiedziałem ani nie zrobiłem nic złego. La Vida po prostu źle mnie zrozumiała. Błędnie uznałem, że wybrała stanowisko kronikarza, bo nie lubi lub nie umie robić zwiadu albo walczyć.
- Słuchaj, jeśli idzie o wczoraj, to chciałem cię przeprosić- zacząłem niepewnie, nie chcąc pogorszyć sprawy.
<La Vida?>

Od La Vidy do Shere Khana (S) - "Nocna wędrówka"

- Nie ma na co czekać, jest jeden, to pewnie gdzieś tam znajduje się cała wataha. Miejmy nadzieję, że tylko on na razie nas wyczuł i nikogo nie poinformował. Musimy obudzić stado. Opuszczamy to miejsce- powiedział Shere Khan
Byłam w lekkim szoku. Przede mną leżał wilk z rozmiażdżoną głową. Z licznych ran na jego ciele lała się krew. Wraz z Shere Khanem jak najszybciej pobiegliśmy w stronę stada. Już po nie więcej niż minucie byliśmy na miejscu.
-Szukamy innego schronienia - powiedział ogier. - W tej okolicy są wilki.
Całe stado wyraźnie się przestraszyło. Niektórzy prawie mdleli ze strachu, ale byli i tacy, którzy ledwo się tym przejęli. Nie minęła chwila, a już każdy członek klanu gotowy był do drogi. Na dworze było już ciemno. Dużo czasu poruszaliśmy się galopem. Od czasu do czasu zwalnialiśmy do kłusa, aby trochę odpocząć. Po godzinie szybkiej wędrówki na horyzoncie nie było widać ani jednego drzewa. Nie zapowiadało się też aby wkrótce ukazało się jakieś schronienie.
< Shere Khan?>