Uśmiechnęłam się lekko, ocierając ganaszem o wyciągniętą przednią nogę. Przez kosmyki grzywy widziałam cień drzewa chroniący nas przed promieniującą tarczą słońca, bezkresne przestrzenie Mongolii, ograniczone jedynie ścianą lasu od prawej strony. Przymknęłam oczy, i nagle przewinęły mi się przed nimi niewyraźne obrazy, błyski światła, tętent galopu, bicie serca, serc. Wizja. Otworzyłam je gwałtownie, zarzucając głową i potrząsając, w odruchu wyrzucenia tych obrazów z pamięci. Edward spojrzał na mnie zaniepokojony, na wszelki wypadek gotowy wstać, i spytał:
- Calipso? Wszystko w porządku? - zwolniłam nieco i westchnęłam, podnosząc wzrok, i zatrzymałam się na linii oczu ogiera. W głębi duszy byłam tym trochę zdziwiona. Czy to nie przywódca powinien się troszczyć o członków? - pomyślałam.
- Tak. Wszystko dobrze. - zmusiłam się do obojętnej miny i ponownie położyłam się w poprzedniej pozycji, odpoczywając. Mój towarzysz również oddał się lenistwu, skubiąc od czasu do czasu trochę trawy. Wtem usłyszałam jakieś szuranie i piski gdzieś na górze. Zastrzygłam uchem i zadarłam łeb do góry. Po pniu drzewa, czepiając się pazurkami występów kory, schodziły prędko dwa, małe burunduki, ciągle wydając jakieś odgłosy. Nim się zorientowałam, obydwa skoczyły na mój grzbiet. Zarżałam wykonując niespodziewany ruch, bowiem ich berek wywołał łaskotki. Ssaki zsunęły się i pognały przerażone między źdźbłami w siną dal. Prychnęłam cicho, przewracając oczami.
- Chyba się ciebie te różne stworzonka trzymają. - zauważył Edward, śmiejąc się.
- A ciebie rośliny. - odgryzłam się, wyjmując jedną z nich zaplątaną w grzywę konia. Wróciliśmy w pobliże stada. Do późnego popołudnia wszystko było w porządku, ale później zaczęła mnie boleć głowa. Zastanawiałam się, czy to może mieć coś wspólnego z wizją, lecz myślenie tylko potęgowało dolegliwość. Stałam niedaleko, na szczęście hałas klanu tu nie docierał.
<Edward Malligins? Ja kiedykolwiek pisałam tu z nazwiskiem?XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!