Strony

14.04.2017

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Klekot żurawii"

Kierowaliśmy się prosto w stronę stada pasącego się popołudniem na młodej, wiosennej trawie. Parę koni podniosło łby i postawiło uszy, przyglądając się nam przelotnie. O tej porze dnia wszystko jakoś trwało wolno, ciągnęło się leniwie. Nigdy nie prowadzono w takim czasie gwałtownych rozpraw, wojen, kłótni. To był okres błogiego odpoczynku, siesty, busad*. W przeciwieństwie do nocy; pod jej płaszczem kryły się wszelkie groźby, morderstwa, napady i przestępstwa, sen wszelakiego stworzenia, a także tajemnicze piękno. Mrok z jednej strony jest bezpieczny, z drugiej straszny-shöniin**. Za to poranek zwiastuje zawsze coś nowego, budzi do życia, wzmożonej aktywności. To także dobry czas do starcia się obu armii w blasku słońca...öglöö***. Każda pora dnia ma jakieś znaczenie. Czy to celowe zamierzenie świata, czy też przypadkowy zbieg okoliczności? - zastanawiałam się. Ominęliśmy jednak szybko klan po łuku.
- Nie, to nie jest trudne. Wystarczy znaleźć odpowiednio płytkie miejsce i je oznaczyć. - powiedziałam. Właściwie sama nie byłam już pewna, co jest lepsze: Pozwolić mu iść ze mną, czy zostawić tutaj. Nawet przed sobą nie byłam w stanie ukryć, że dało się go polubić. Zaś moja inna strona zdecydowanie nie życzyła sobie wszelkiego towarzystwa. Może to z przyzwyczajenia? Tak, to ja jestem dziwna. Pół życia w takim otoczeniu zrobiło swoje. - pomyślałam. Więc czas się trochę bardziej postarać. - Jeśli chcesz, możesz iść. - dodałam z malującą się na moim pysku totalną obojętnością. Postawiłam krok do przodu, by rozpocząć poszukiwania. Nie chciałam zostawiać tego na później, bo wiadomo, jak by się to skończyło. Ogier po chwili dołączył do mnie i szedł obok. Obserwowałam czujnie linię brzegową, szukając w tafli wody jaśniejszych plam czy widocznych ledwie rzecznych kamieni. Edward również przypatrywał się rzece. Przeszliśmy już kilkaset kopyt^, ale niczego odpowiedniego nie znaleźliśmy. W takim tempie do wieczora...Potrząsnęłam grzywą i uniosłam przednie kopyta, po czym puściłam się wolnym galopem, przybliżając nieco do skarpy. Powietrze spływało podmuchami po moich kończynach, podczas gdy poszukiwałam wzrokiem przystępnego przejścia. Słyszałam za sobą miarowy oddech, a przede mną rozlegał się dziwny klekot. Zza horyzontu wyłoniły się zaskakująco szczupłe, wysokie sylwetki. Przyjrzałabym im się bliżej, gdyby nie fakt, iż pośród mętnych fal Eg dostrzegłam przejaśnienie; wysokie dno. Uśmiechnęłam się do siebie, zwalniając tempo. Kiedy ponownie zwróciłam głowę ku nieznanym stworzeniom, znajdowałam się kilkanaście metrów od nich. Żurawie o pięknych koronach klekotały nieustannie, potrząsając swymi szyjami. Nim zahamowałam, znalazłam się naprzeciw jednego z ptaków siedzącego na gnieździe. Kątem oka nadal obserwowałam przejście, by go  nie zgubić. Rozległ się ptasi wrzask, i partner samicy wyskoczył, bijąc skrzydłami i strosząc pióra. Odskoczyłam nagle do tyłu, rżąc. Przy tym wpadłam na Edwarda będącego tuż za mną.
<Edward?>

*Odpoczynek.
**Noc.
***Ranek.
^Końska miara długości, ok. 0,5 metra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!