Zapach śmierci, który wisiał w powietrzu, oznaczał tylko jedno. Shireen, nasza nowa członkini, wykonała swoje zadanie. Ciekawość pchnęła mnie w tamtą stronę, każąc jednocześnie upewnić się, jak poszło klaczy. Szedłem przed siebie, przedzierając się przez gęstwinę krzewów i drzew. Słyszałem różne szmery, co znaczyło, że klacz wykonuje jakąś czynność. Cały czas czymś szurała. Wtem hałas ustał, a po chwili usłyszałem głos Shireen:
- Dlaczego jesteś tutaj sam? Jak się nazywasz?- spytała, a po chwili jej sylwetka wyłoniła się zza drzew.
- Och, to ty- powiedziała, gdy zauważyła, kom jestem.
- Tak, to tylko ja. Chyba nie muszę się przedstawiać. Będę szczery. Chciałem się upewnić, że dobrze wypełniłaś swoje zadanie- powiedziałem.
- Nie musisz się martwić. Dla mnie to łatwizna- rzuciła od niechcenia klacz.
- Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ci wierzę- odparłem.
- Skoro już się upewniłeś, możesz odejść- powiedziała Shireen.
- Co zrobiłaś z ciałem?- zapytałem bez ogródek.
- Powiedzmy, że jestem w trakcie... pozbywania się problemu- powiedziała klacz ściszonym głosem.
- Więc nie będę przeszkadzać- odparłem, po czym oddaliłem się. Nasłuchiwałem, co robi klacz, ale nie za bardzo chciałem się odwracać. Byłoby to oznaką nieufności, często mylonej z wrogością. A nikt nie czuje się dobrze w stadzie, gdzie ktoś jest do niego wrogo nastawiony. Ja zaś musiałem dbać o samopoczucie członków mojego klanu. Musiałem więc być nieufny wobec obcych, ale jednocześnie nie okazywać im tego nadmiernie.
<Shireen?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!