Strony

19.04.2017

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Droga oczyszczenia"

- Dobranoc, Opium. - pożegnałam klacz i ruszyłam dalej wzdłuż stada zbitego w dosyć luźne grupy. Wraz z zapadającym zmierzchem powieki ciążyły mi coraz bardziej, a inni już szykowali się do snu. Stanęłam na swoim miejscu, chociaż każdego dnia staję inaczej. Nic nie było, nie jest, i nie będzie takie samo. Wszystko mamy tylko raz. - pomyślałam, wbijając wzrok w ziemię. Potrząsnęłam głową, by poprawić grzywkę opadającą mi na oczy. Wokół zapadała coraz głębsza cisza. Niebo było zachmurzone, co nadawało mu brunatną powłokę, ale widać było na ich tle bladą tarczę księżyca. Spojrzałam za siebie i ze zdziwieniem dostrzegłam śpiącego Edwarda. Odruchowo zamierzałam odejść dalej, lecz...co może się stać? Czyjeś towarzystwo stało się miłe, polubienie kogoś. Mam to pewnie tylko raz.
~*~
Przez chwilę widziałam tylko zamazane białe, sine i żółte plamki na zielonym tle z niebieskim skrawkiem u góry, i znów zamknęłam oczy. Po ponownym ich otworzeniu kształty się wyostrzyły i zobaczyłam kielichy kwiatów i łany traw, pokryte błyszczącą w promieniach wschodzącego słońca rosą. Wyciągnęłam przednie kończyny, podczas gdy świeże, wilgotne powietrze docierało do moich nozdrzy. Zrobiłam ostrożnie parę kroków do tyłu i odwróciłam się, jednak ogiera tam nie było. Zauważyłam go przechadzającego się brzegiem rzeki Eg. Widziałam stąd jej pomarszczoną falami powierzchnię, gałęzie wierzb skłaniających się ku błękitnej tafli odbijającej gdzieniegdzie osadzone szare chmury o różnych kształtach. Podeszłam ku skarpie i schyliłam pysk, zanurzając go w wodzie. Krople ściekały mi po wargach. Ugasiłam pragnienie, po czym odwróciłam głowę. Ponad krzakami dostrzegłam zmierzającego ku mnie generała i najemnika w jednym. Uniosłam nieznacznie kąciki warg, grzebiąc kopytem w ziemi.
- Cześć. Co porabiasz? - spytał obojętnym tonem.
- Nic. Po prostu już nie śpię. - odpowiedziałam, patrząc na klan. Jego członkowie również powoli wstawali. Czas na zaplanowaną przeze mnie wędrówkę.
- Mógłbyś mi pomóc wszystkich obudzić? - zaproponowałam. Ogier pokiwał ochoczo głową i po zjedzeniu niewielkiego śniadania wszyscy byli gotowi do drogi.
- Ruszamy. Za mną! - krzyknęłam, wybiegając na czoło stada. Za sobą słyszałam miarowy stukot kopyt stada idącego stępem, wiatr świszczał wokoło naginając gałązki. Wtem kątem oka zauważyłam, że Edward znalazł się prawie na równi ze mną. Machnęłam ogonem, przyspieszając, i celowo zepchnęłam go na tor za sobą. Koń prychnął i wybiegł dumnie kłusem. Przewróciłam oczami i pozwoliłam mu mimo wszystko trzymać się z boku. Wkrótce rozpoznałam tę okolicę w której znaleźliśmy przejście. Zaczynały się tutaj moczary porośnięte bagienną roślinnością, wraz z niebezpiecznymi ,,zapadniami" i różnorodnością wśród pięknego ptactwa. Podeszłam do brzegu rzeki, gdzie fale chłodziły przyjemnie pęciny. Przede mną rozciągał się szeroki pas płytszej Eg, o żwirowym, widocznym na pewną odległość dnie. Ostrożnie, ale pewnie postawiłam pierwszy krok. Kiwnęłam głową na znak, i weszłam głębiej, podążając ku przeciwległemu brzegowi. Rozległy się pluski i głośniejszy szmer wody, fontanny kropel unosiły się przy każdym ruchu. Rzeka sięgała po stawy pęcinowe, nadpęcia, kolana...Westchnęłam cicho. Oto docieramy do drugiego brzegu, zmywając z siebie sadzę tamtejszego pobytu. Pomagając sobie tylnymi nogami, wdrapałam się na skarpę, i odetchnęłam z ulgą, stając na trawie. Wilgoć ściekała po moich kończynach, tworząc wokół mnie niewielkie kałuże, a mimo to i tak wpełzła pod sierść. Obejrzałam się za siebie; prawie wszyscy przeszli bezpiecznie. Cieszyłam się, że wszystko poszło jak z płatka, bo przecież życie lubi rzucać kłody pod nogi. Tupnęłam, zwracając na siebie uwagę innych, po czym zawołałam:
- Odejdziemy trochę dalej i poszukamy jakiegoś miejsca! - kilka osób przytaknęło, i wraz z resztą ruszyło naprzód.
- Gdzie się tak spieszysz? - spytał zaczepnie Edward doganiając mnie.
- Ech... - Nie byłam przygotowana na takie pytanie. Właściwie...to gdzie? - zastanowiłam się. Przed czymś, kimś, muszę uciekać? - Jeśli chcecie, możemy zwolnić. - mruknęłam. Spojrzałam na linię horyzontu, i zaskoczona zwolniłam, czując jak moje serce przyspiesza. Zbliżały się do nas sylwetki innych, obcych koni. Gdy ruch mych kopyt ustaje, a wraz z nim klan, kształt stada się wyostrza, choć nie przybliża. Trwa cisza.
<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!