Strony

11.04.2017

Od Shere Khana do La Vidy (S) - "Sprzeczka"

W całym tym zamieszanie zupełnie straciłem z oczu La Vidę. Gdy wszyscy byli już gotowi, czym prędzej udaliśmy się w drogę. Najpierw wraz z Iris i Amigoposzedłem naprzód, aby sprawdzić, czy nie ma tam wilków. Po powrocie kazałem im sprawdzić tyły klanu, aby upewnić się, że drapieżniki nas nie gonią. Na razie na to nie wyglądało, ale wolałem się upewnić. Sam stanąłem na czele klanu. Coralake sama zaproponowała, że puści się przodem, aby w razie czego ostrzec stado. Nie chciałem, aby jej się coś stało. Niestety, na początku nikt nie wyraził chęci towarzyszenia jej. Do czasu.
- Ja mogłabym pójść z Coralake- powiedziała La Vida.
- Ty?- zdziwiłem się, choć dla klaczy musiało to zabrzmieć jak lekka kpina. Oczywiście ja nie miałem najmniejszego zamiaru jej urazić.
- A co? Uważasz, że sobie nie poradzę?- odparła klacz lekko urażonym tonem.
- Nie, to nie tak, tylko... ty jesteś kronikarzem. To nie ma nic wspólnego ze zwiadem- odpowiedziałem powoli, nie chcąc pogorszyć sytuacji, jednak nic to nie pomogło, a wręcz przeciwnie.
- No i co z tego? Czy to znaczy, że nie poradziłabym sobie w terenie? Albo w ostateczności nawet w walce? Zresztą, jakoś nie widzę innych chętnych- powiedziała La Vida, mijając mnie. Po chwili obie z Coralake ruszyły naprzód, a ja jeszcze przez chwilę stałem jak słup soli. Do tej pory nie wiedziałem, że La Vida jest taka uparta. Choć z drugiej strony, kiedy kazałem jej uciekać w trakcie ataku wilka, także mnie nie posłuchała i została. Miałem straszną ochotę pobiec za nimi i towarzyszyć im. Jednak przecież życie w Mongolii, jako dziki koń, codziennie niesie ze sobą jakieś ryzyko. Poza tym musiałem zostać ze stadem i uspokoić tych, którzy nadal jeszcze panikowali. Byliśmy już dość daleko od miejsca spotkania z wilkiem, więc mogliśmy trochę zwolnić, ale nadal trzeba było zachować czujność. Kazałem wszystkim uważnie rozglądać się za drapieżnikami lub miejscem postoju. Jednak krajobraz cały czas wyglądał tak samo. Czas mijał, a my mieliśmy coraz mnie sił. Zaczynało już świtać, większość koni ledwo trzymała się na nogach, gdy wtem na horyzoncie ukazał się pędzący w naszą stronę koń, a dokładniej klacz. Od razu rozpoznałem w niej La Vidę. Pierwsze, co pomyślałem, to co ją tu sprowadza. Czy coś się stało? Jeśli tak, to co? I gdzie jest Coralake?
- Razem z Coralake znalazłyśmy idealne miejsce na wypoczynek- powiedziała jednym tchem La Vida, zatrzymując się tuż przede mną.
- Rychło w czas- usłyszałem głos gdzieś z tyłu klanu.
- Ten, kto jest taki mądry, mógł sam pójść na zwiad- odparłem, patrząc w stronę, z której dochodził głos. Nie wiedziałem, do kogo mógł należeć.
- Zatem ruszajmy, każdemu przyda się wypoczynek. Rozumiem, że Coralake została na miejscu?- spytałem, na co klacz pokiwała głową.
- Stwierdziła, że nie musi was o niczym powiadamiać- odparła La Vida, na co ja potępieńczo pokręciłem głową. Udręka z ta Coralake- pomyślałem. Ruszyliśmy. Ja i klacz szliśmy obok siebie, a między nami panowała cisza. Zazwyczaj mi to nie przeszkadzało, ale tym razem tak. Gorączkowo myślałem, jak ją przerwać i czy klacz nadal się gniewa na mnie. Przecież na dobrą sprawę nie powiedziałem ani nie zrobiłem nic złego. La Vida po prostu źle mnie zrozumiała. Błędnie uznałem, że wybrała stanowisko kronikarza, bo nie lubi lub nie umie robić zwiadu albo walczyć.
- Słuchaj, jeśli idzie o wczoraj, to chciałem cię przeprosić- zacząłem niepewnie, nie chcąc pogorszyć sprawy.
<La Vida?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!