Woda z rzeki Eg nieznacznie obmywała moje kopyta, gdy kolejny raz tego popołudnia, przechadzałem się wzdłuż brzegu. Dzisiejszy dzień dłużył się niemiłosiernie, a perspektywa spędzenia go na bezcelowych przechadzkach po okolicy wydała mi się zgoła bardziej interesująca, niż czekanie na wieczór, nie ruszając się przy tym z miejsca. Uniosłem wzrok w niebo, przypatrując się słońcu, które o tej porze było w zenicie, i któremu od dłuższego czasu towarzyszyły ciemne, gęste chmury, zawiastujące deszcz. Odwróciłem głowę i upewniwszy się, że stado nadal przeczekuje upał w cieniu kilku dębów, ruszyłem przed siebie kłusem. Nie twierdzę, że tutaj, na północy Mongolii, w Klanie Ognistej Grzywy czegoś mi brakuje i z tego powodu czuję, że w moje życie wkrada się monotonia, a dni zlewają w jedno. Wręcz przeciwnie. Odkąd tu jestem nawiązałem nowe znajomości, przeżyłem chwile, które obudziły we mnie dotychczas uśpione emocje i zacząłem je na nowo odczuwać. Cztery lata w samotności potrafiłyby w każdym wypalić cząstkę duszy, której ja nie miałem nigdy. Kiedyś bym o tym nie pomyślał, ale teraz wiem, że moi rodzice są bezpośrednio z tym związani. Dzięki nim nigdy nie miałem zbyt wielu przyjaciół, chociaż byłem otwartym i przyjacielskim źrebakiem. Jedynie co jakiś czas rozmawiałem ze starszymi końmi ze stada, które osiedliło się w pobliżu nas, kilkukrotnie nawet proponując dołączenie, ale mój ojciec nigdy się na to nie godził, matka w tej kwestii nie była przez niego dopuszczona do głosu, jednak nie sprawiała wrażenia, że jej to przeszkadza. Prawdę mówiąc niewiele rzeczy interesowało karą Volerę. Matka i ojciec byli obojętni wobec siebie, tak samo jak wobec mnie, dlatego często zastanawiałem się z jakiego powodu są razem, skoro nic ich nie trzymało przed odejściem we własną stronę. Mnie też nic nie trzymało i z tego powodu jestem teraz tutaj. W Klanie Ognistej Grzywy, a nie w Tamsagbulagu. Prawie nic. Zaśmiałem się pod nosem, czując na sierści pojedyncze krople deszczu. Zwolniłem do stępa i zrobiłem jeszcze kilka kroków.
- Jesteś głupi Edwardzie - odezwałem się sam do siebie i zwiesiłem nisko łeb, tak, że źdźbła trawy lekko muskały mnie w nozdrza, a grzywa dotykała ziemi. Tuż przed moim pyskiem rósł kwiat Orlika, któremu teraz przyglądałem się z uwagą. Jego delikatne płatki były skierowane ku słońcu, które teraz przesłoniły chmury. - Morriganie Malliginsie. -Kiedy na kwiatku pojawiły się kolejne krople deszczu, wyminąłem go i ruszyłem w dalszą drogę. Przede mną rozpościerała się gęstwina krzewów, przez którą przedarłem się wąską, niewydeptaną ścieżką. Ostre gałęzie obcierały mnie w boki, gdy znalazłem się w swego rodzaju zagajniku, jednak po mojej lewej stronie wciąż znajdowała się rzeka. Podszedłem do brzegu i upiłem kilka łyków z płycizny. Wzrok, który do tej pory skierowany miałem we własne odbicie na moment urosłem. Dopiero teraz zauważyłem usypisko kamieni znajdujące się kilka metrów ode mnie, przechodzące o wody i ciągnące się dalej przez rzekę. Już spotkałem się z czymś takim - drogą w wodzie. Była to grobla. Oderwałem się od wody i skierowałem się w stronę początku drogi. Wszedłem na kamienie lekko się przy tym ślizgając, ponieważ były mokre od deszczu. Szybko złapałem równowagę i kontynuowałem wędrówkę, przechodząc na otwartą część rzeki. Nie oddaliłem się nawet pięciu metrów od zagajnika, gdy usłyszałem wołanie. Odwróciłem głowę słysząc swoje imię i zauważyłem, że w miejscu, w którym przed chwilą piłem wodę stoi Calipso. Zarżałem na powitanie i niechętnie wróciłem na brzeg. - Co ty tutaj robisz? - zapytałem dereszowatą klacz, z której grzywy sączyły się stróżki wody. - Śledzisz mnie? - dodałem pół żartem pół serio, na co ta przewróciła oczami.
- Chciałam się przejść, ale dopadł mnie deszcz. Pomyślałam, że w w tym zagajniku aż tak nie zmoknę - wyjaśniła. - A ty? Co tutaj robisz?
- Wróciłem do ciebie. Nie byłoby mnie w tym miejscu, gdybyś mnie nie zawołała - odparłem, czując, że moja sierść staje się coraz bardziej mokra, chociaż pod tyloma drzewami deszcz nie padał tak mocno. - Popatrz co znalazłem! - prychnąłem, ponownie wchodząc na groblę. - Ciekawe gdzie to prowadzi. Idziesz ze mną? - Calipso przez ułamek sekundy przyglądała mi się z uwagą, ale gdy zauważyłem, że wykonuje w moim kierunku kilka niepewnych kroków, cofnąłem się do tyłu aby miała więcej miejsca. Dereszowata wspięła się na coraz to bardziej śliskie kamienie i podeszła bliżej mnie. Złapałem ją zębami za grzywę, gdy trafiła kopytem na niestabilny kamień i prawie przewróciła się do wody. - Przez ciebie ja też tam wpadnę - prychnąłem ze złośliwym uśmiechem.
- Albo cię zrzucę z tych kamieni - Odgryzła się dereszowata i z udawaną złością, wskazała abym szedł dalej.
Odwróciłem się do niej tyłem i ruszyłem przed siebie, co jakiś czas poślizgując się. Trzeba było dużo wysiłku, żeby nie spaść stąd zaraz po wejściu na kamienie, a nam na razie się to udawało pomimo, że towarzyszył nam deszcz, który coraz bardziej się nasilał. W najlepsze szliśmy przed siebie, gdy nagle dostrzegłem drzewa malujące się na środku rzeki. Kilka minut później staliśmy już na brzegu - jak się okazało - wyspy.
[Calipso?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!