Stałam gdzieś z brzegu, skubiąc trawę i co jakiś czas odganiając muchy ogonem. Na szczęście, te wraz z nadejściem jesieni powoli znikały, dając wszystkim wokół święty spokój. Aanchal jadł coś odwrócony tyłem i co jakiś czas, na dźwięk szelestów, podskakiwał.
- Nic Cię tu nie zaatakuje. - mruknęłam, między przeżuwaną obecnie trawą.
- Ciebie żaden sokół nie porwie, a mnie z pewnością może! - oburzony kogut stanął blisko mojej przedniej nogi.
- A mnie może zaatakować drapieżnik.
- Ty prędzej się obronisz, geniuszko.
Uniosłam brwi w geście rezygnacji i wróciłam do przerwanego śniadania. Dosłownie chwilę później wraz z Aanchalem na grzbiecie wybrałam się na poranny spacer. Ranek był zdecydowanie moją ulubioną porą dnia. Wszyscy jeszcze spali, więc w okolicy panowała błoga cisza i spokój, czego w innych porach dnia nie było tak wiele. Wzięłam głęboki wdech, przymykając oczy i lekko podnosząc łeb.
- Chyba poćwiczę swoją siłę fizyczną. - powiedziałam nagle do towarzysza.
- Dobry pomysł. - odparł krótko kogut i wrócił do czyszczenia kolorowych piórek.
Niedługo potem przystąpiłam do swojego porannego treningu. Zaczęłam od podnoszenia średnich gałęzi, z czasem przechodząc do tych dużych, wielkich i gigantycznych. Przez wyćwiczone mięśnie nie przychodziło mi to z dużym trudem, jednak ćwiczyć to ćwiczyć. Ze stępa przechodziłam do kłusa, przechodząc jakiś odcinek i wracając do punktu wyjścia. Tak w kółko, aż szło mi zdecydowanie lepiej. Potem próbowałam jeszcze z innymi przedmiotami. Byłam już zmęczona więc wraz z Aanchalem wróciłam do Klanu, planując sobie następny trening.
P.S Wybaczcie za takiego krótkiego gniota, ale mam mało czasu.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!