Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. W mojej głowie wciąż pałętała się myśl, czy aby na pewno wspólna wycieczka była dobrym pomysłem. Postanowiłem obiecać sobie, że to ostatni taki wypad na ten czas. Pokonaliśmy kawałek leśnego terenu, klucząc wydeptanymi przez zwierzynę ścieżkami, po czym wyszliśmy na otwartą przestrzeń i zaczęliśmy kłusować wzdłuż biegu rzeki Dzawchan. Wiele jej meandrów zwyczajnie przegalopowaliśmy lub przepłynęliśmy, lecz wcale nie stanowiło to ułatwienia krótkiej, ale intensywnej wędrówki. Najzwyczajniej w świecie korzystaliśmy z życia. Zewsząd dobiegał śpiew ptaków i szum liści poruszanych podmuchami wiatru, przy akompaniamencie stukotu naszych kopyt. Wszechobecna zieleń powoli ustępowała jesiennym barwom. Nigdzie nam się nie spieszyło. Czas, zaiste rajski, zatrzymał się w tej postaci.
Na pierwszy porządny przystanek, po całym dniu wspólnych swawoli, zatrzymaliśmy się w rosnącym niedaleko biegu Dzawchanu zagajniku. Kiedy zabraliśmy się do jedzenia dało się już zauważyć pierwsze oznaki zmierzchu. Słońce zachodziło mało krwawo, za to podświetlając puszyste chmury zebrane gęsto na niebie. Oboje podziwialiśmy dłuższy czas ten widok w ciszy.
— To dobry znak. Nie będzie rozlewu krwi. - skomentowałem w pewnym momencie.
— Jeżeli pogodzisz się ze swoją pozycją, to myślę, że szanse na to znacznie maleją. - odparła klacz z figlarnym uśmiechem. Jej długą grzywę wiatr targał na wszystkie strony, a złoty blask zachodzącej, słonecznej kuli uwypuklał zgrabną aparycję. Mógłbym na to patrzeć godzinami.
— Co proszę? - mruknąłem ostrzegawczo, trącając ją łbem.
— Klacz zawsze ma rację. Jeżeli nie, patrz punkt pierwszy. - oznajmiła dumnie Mivana, odpowiadając na mój gest uniesieniem ogona.
— Zaraz się przekonamy. - odrzekłem, prostując się. Zacząłem bawić się z partnerką, podskubując końcówki jej grzywy oraz szyję, stopniowo przechodząc do coraz dalszego działania.
Po moim ciele rozchodziło się przyjemne ciepło. Wyraz pyska Miv wyglądał trochę jak "nie męcz mnie dłużej". Uznałem, że czas spełnić to życzenie. Skoczyłem na klacz od tyłu i wsunąłem członek do pochwy. Jęknęła z bólu, ale nie zwróciłem na to uwagi. Zacząłem poruszać się w miarę rytmicznie, szybko przyspieszając. Czułem rosnącą rozkosz w skali, której jeszcze nigdy nie doświadczyłem, i pragnąłem jej więcej. Westchnienia i jęki mojej miłości wzmagały się. Wreszcie po sromie zaczęła ściekać strużka białej cieczy. Przeszedł mnie dreszcz ekstazy. Zwolniłem ruchy, dobiłem kilka ostatnich razy i zszedłem z partnerki. Naprężenie mojego penisa spadało bez pośpiechu. Mivana przez chwilę stała w bezruchu jak zaczarowana, po czym odwróciła głowę - Co tu się stało? Oboje byliśmy lekko zszokowani i zmęczeni. Parsknąłem cicho i delikatnie, z czułością zetknąłem chrapy jeleniowatej towarzyszki z moimi, czekając na reakcję. Kąciki jej warg uniosły się. Na moim pysku również zawitał uśmiech. Wtem usłyszeliśmy nasilające się ptasie krzyki. Oboje spojrzeliśmy w niebo gdzie nad nami przelatywał jeden z kluczy.
— Odlatują na południe. - mruknąłem cicho.
— Postępujemy dosyć podobnie, nieprawdaż? - odparła szeptem. Pokiwałem łbem z radością w oczach. Schyliłem głowę i zacząłem jeść trawę jakby nigdy nic. Nie żałowałem swoich czynów.
~Nazajutrz~
Brązowe, czerwone, żółte, pomarańczowe, zielone...liście fruwały dookoła nas, towarzysząc nam w brykaniu po usłanej nimi polanie. Nasz śmiech wypełniał całą okolicę. W końcu opadliśmy na ziemię i zaczęliśmy tarzać się w warstwie roślinności. Nagle jednak Mivana jakby spoważniała i nieco posmutniała. Zatrzymałem się i podniosłem z ziemi. Moja wybranka uczyniła to samo chwilę później.
— O co chodzi, moja droga? Źle się czujesz?
<Mivana? Nie, w tym stadium ciąża jest bezobjawowa xD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!