Mierzyłem ją przenikliwym wzrokiem. Znałem imiona wszystkich koni w klanie, o każdym wiedziałem kilka podstawowych informacji. Dlaczego mnie okłamujesz? Co przede mną zatajasz?
-Rose, jak mniemam. Estera to tylko twój pseudonim. - poprawiłem klacz niezbyt głośnym mruknięciem.
Klacz patrzyła na mnie tak, jakbym był jakimś jasnowidzem.
Zerknąłem na krwawiącą nogę klaczy i pokręciłem lekko łbem. Choć krwawienie ustało, rana nie wyglądała dobrze.
-Jesteś medykiem, potrafisz zająć się taką raną, prawda? - powróciłem do tematu skaleczenia.
-Tak, oczywiście. - odparła klacz.
Kiwnąłem z lekka głową na znak zrozumienia i już chciałem odejść, gdy przypomniałem sobie moje wcześniejsze pytanie.
-Zajmę Ci jeszcze minutę. Dlaczegóż mnie okłamałaś, droga Rose? - rzuciłem niby od niechcenia.
Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu. Usłyszałem grzmot: blade światło rozjaśniło niebo, a wraz z nik słychać było huk - piorun trafił w jedno z drzew. Musiałem sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało, więc bąknąłem krótkie przepraszam w stronę Rose i ruszyłem cwałem do powalonego pnia.
Dotarłszy na miejsce z ulgą stwierdziłem, iż brak jest ofiar w członkach klanu i nikt nie został ranny. Uspokoiłem dwóch najbliższych świadków i wróciłem do niedawno poznanej klaczy.
-Halt, służbowo Arratay. - rzekłem. - A teraz musisz wstać i odprowadzę cię do pobliskiej groty. Tam nic Ci nie będzie.
-A Ty?
-Kiedy upewnię się, że wszyscy są bezpieczni, dołączę do ciebie i tam porozmawiamy. - rzekłem.
<Rose?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!