-Idziesz ze mną - powiedziałem do Tenebris.
-Gdzie? - spytała zdziwiona.
-Na misję - zaśmiałem się.
-Na misję powiadasz? W takim razie się zgadzam - klacz uśmiechnęła się chytrze.
-Naszym celem jest zamordowanie jakiegoś ważnego dowódcy o imieniu Arbitrantes. Z opisu tego śmiecia, Khonkha, oraz jego lizusów wynika, że jest on siwy, nie ma sierści na jednej nodze, nie ma prawego oka, a na lewym ma bliznę. To wszystko co wiem - zakończyłem.
-Starczy? - zawahała się Tenebris.
-Myślę że tak. W końcu to dosyć jasne znaki - uśmiechnąłem się zachęcająco.
-Dobrze, kiedy ruszamy? - dopytywała się.
-Jak najszybciej, czyli teraz - zaśmiałem się. - Chodź.
Klacz kiwnęła głową i również się uśmiechnęła. W końcu ruszyliśmy w stronę Stada Hańby. Przebywali obecnie w Zhańbionym Lesie . Tak przynajmniej nazwałem niewielki zadrzewiony obszar, na którym stacjonowało wrogie stado. Nie wydawało mi się trudnym, dostanie się do wewnątrz ich siedziby. Kilkakrotnie wysyłałem Diva na zwiad. Dzięki niemu wiedziałem, którędy można dostać się do środka omijając straże. Polegało to mniej więcej na tym, że narysowałem na ziemi sporawy prostokąt, a orzeł, wiem że brzmi to nieprawdopodobnie, dziobem oznaczał pilnowane miejsca. Takim sposobem wiedziałem, jak ominąć "zabezpieczenia".
Podeszliśmy pod duże głazy pod samym lasem i kryjąc się za nimi przed wzrokiem pilnujących, przekroczyliśmy barierę drzew i znaleźliśmy się wewnątrz bazy.
-Tenebris - szepnąłem tak, żeby nikt nas nie usłyszał. - Ty zabij tego Arbitruntususa, czy jak my tam było, a ja zrobię co innego. Bez dyskusji. Spotkamy się przy głazach- rzekłem stanowczym, ale cichym tonem. Klacz spojrzała się na mnie trochę zmartwiona, ale szybko odwróciła się i, wciąż kryjąc się w gąszczu, odeszła. Sam podkradłem się do miejsca, w którym trzymane były zapasy. Jak się spodziewałem groty pilnował strażnik. Prychnąłem cicho. I doczekałem się. Koń ruszył ostrożnie w moją stronę. Kiedy był wystarczająco blisko, zatopiłem grot sztyletu, aż po samą rękojeść, w szyi wroga. Ukryłem zwłoki w krzakach. I po problemie. Następnie szybkim, ale ostrożnym i niedosłyszalnym krokiem wszedłem do jaskini. Jak się okazało była płytka i pusta. Na końcu leżały worki z żywnością i bronią. No. Czas na mały sabotaż. Wziąłem pakunki i otwierając je rozrzuciłem, oczywiście osobno z zawartością, po krzakach. Już miałem wracać, ale zobaczyłem jego. Cutdown. Mój ojciec. On musiał być dowódcą. Musiało tak być. Wziąłem sztylet i bez zastanowienia rzuciłem nim w ogiera. Padł.
CD w opowiadaniach wojennych od Tenebris
W opowiadaniu Bush Brave traci swój sztylet
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!