Ani Mivany, ani Mint nigdzie w pobliżu nie było. Miriada znalazła już sobie zajęcie, Rose pracowała przy ziołach. Zamierzałem już spróbować szczęścia u Khairtai, kiedy tuż przed moim nosem wyhamował kasztanowaty kształt. Prychnąłem nieco zdegustowany, ale entuzjazm na pysku Dantego mówił sam za siebie. Ogier zresztą nie dał mi dojść do słowa.
— Mógłbyś mi pomóc w jednej sprawie? - spytał.
— Być może...jakiej?
— Idź za mną, to zobaczysz. - odparł z uśmiechem, po czym zaczął kłusować w kierunku północnym. Podążyłem posłusznie za mym przewodnikiem, zaciekawiony. Jeżeli to kolejny głupi wybryk - trudno.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie krzewy i młode drzewa rosły trochę gęściej, a przede wszystkim podłoże usłane było gałęziami różnej grubości, przeważnie mniejszymi konarami.
— No dobra. Musisz jedynie przewalać i łamać na mniej więcej równe kawałki o... - tu wskazał łbem na jeden z małych klonów - ...takie drzewka. Razem pójdzie nam znacznie szybciej.
— Po kiego?! - odparłem zdziwiony.
— Jeżeli masz coś lepszego do roboty, nic cię tu nie trzyma. - mruknął Dante, zabierając się od razu do roboty. W tym jednym miał rację: nie miałem, a nuż to dobra okazja do treningu? Zacząłem od wskazanego przez ogiera celu. Napiąłem wszystkie muskuły, lecz był on wyjątkowo uparty. W pewnym momencie mój brat podszedł zniecierpliwiony i...powalił je z łatwością. Wpatrywałem się w niego z zaskoczeniem.
— No, no, widzę, że przydadzą ci się ćwiczenia. - uśmiechnął się złośliwie. A żebyś wiedział. - pomyślałem, nacierając z wściekłością na kolejną oporną roślinę.
W pocie czoła minęło mi całe południe, podczas którego darłem, powalałem i ścinałem z nóg najróżniejsze okazy przyrody, z radością stwierdzając, że mimo wszystko szło mi to coraz sprawniej i łatwiej. Oddalałem się coraz bardziej od pierwotnego miejsca pracy. Mój brat ma być silniejszy ode mnie? Nie na długo. - obiecałem sobie.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!