Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

1.05.2020

Nowy początek

Witajcie, moi drodzy! Serce drży mi dziś - zarówno z podniecenia, jak i z żalu. Spytacie, jak to możliwe?

Ten czy ów pewnie się tego spodziewał. Pewnych rzeczy nie da się naprawić, choćby starało się ze wszystkich sił. Czasami po prostu należy pozwolić komuś odejść w pokoju. Każdy koniec to kolejny początek. Zdałam sobie sprawę, że nie jest nam potrzebny remont mieszkania, lecz konkretna ekipa wyburzająca, a po niej całkowicie nowe fundamenty. Dla niektórych może to być bolesne przeżycie, szok, inni wzruszą tylko ramionami. Pragnę przeprosić wszystkich, zwłaszcza tych, którzy mocno angażowali się ostatnimi czasy, czyli Noctem'a, Maliah i Shirę. Zapewne was zawiodłam. Nie wiem, jakimi słowami byłabym w stanie okazać wam wdzięczność za te wszystkie lata pisania razem na EF, robiłam to już tyle razy, a mogłabym jeszcze więcej...ale nie o tym dziś czas dyskutować.
Eternal Freedom zostaje zawieszone i biorąc pod uwagę moje życie prywatne, mało prawdopodobnym jest, by blog został wznowiony.

Ale, jak już mówiłam, to nie koniec.
Mam zaszczyt zaprosić was do Klubu Jeździeckiego Epony, gdzie kontynuujemy naszą przygodę :D

Zachęcam chociaż do zajrzenia na stronę i odwiedzenia serwera na discordzie, gdzie chętnie odpowiemy na wszystkie pytania. Do zobaczenia po drugiej stronie! :)


~Wasz (Ł)Owca much

20.04.2020

Od Noctema do Maliah "Śniegiem w ryj"

Kilka dni po ostatnim spacerze z kasztanowatą klaczą, gdy słońce, które jeszcze przed chwilą wabiło promykami do wygrzewania się na nim, teraz zostało przykryte przez chmury, rozprostowałem nogi po krótkiej drzemce i skuszony zapachem drzew podążyłem na poszukiwania jak najlepszej kory do zjedzenia. Reszta członków klanu również zainteresowała się korą drzew, gdyż na trawę o tej porze roku nie było co liczyć. Po drodze zauważyłem Shire, która ze zmieszanym zdziwieniem i ciekawością przyglądała się całej sytuacji. Pozdrawiając, uśmiechnęła się w moim kierunku, po czym ostrożnie skosztowała kawałka szorstkiej kory. Byłem ciekaw, czy jelonka już kiedyś próbowała tego dania. W końcu pochodzi od dwunogów i, mimo że parę lat żyła w dziczy, jej rodzice, przyzwyczajeni do jedzenia ze stajni, mogli nie nauczyć tego zwyczaju swoich dzieci. Teorie i przemyślenia odstawiłem na obok i skupiłem się na poszukiwaniach idealnego drzewa. Gdy oddaliłem się trochę od stada, nagle usłyszałem specyficzny, lecz charakterystyczny odgłos śniegu pod kopytami. Po częstotliwości i głośności kroków można było wywnioskować, że ktoś galopuje. Wtem zza zakrętu wyłoniła się kasztanowata sierść Maliah. Pomimo gwałtownego zatrzymania się klaczy, nie uniknęliśmy zderzenia. Niefortunnie nasze chrapy zetknęły się ze sobą, przez co nasze policzki oblała czerwień rumieńców.
- Przepraszam, nie zauwa... – zaczęła, gdy doszliśmy do siebie po niespodziewanej sytuacji, jednak nie dokończyła, gdyż całą uwagę zwróciła ku czapie śniegu spadającej na mój grzbiet. Zadrżałem, gdy ni stąd, ni zowąd na grzbiecie poczułem zimno. Jako iż śnieg zakrył mi oczy, tylko usłyszałem chichot klaczy. Jak najszybciej otrzepałem się ze śniegu, którego znaczna część, zamiast na ziemi, wylądowała na Maliah. Teraz to ja z rozbawieniem mruknąłem coś pod nozdrzami. Oczywiście kasztanka zażądała rewanżu, bo to właśnie leżało w jej naturze i kopytami trzepnęła na mnie warstwę śniegu. Odwzajemniłem cios z uśmiechem na pysku.

<Maliah?>

12.04.2020

Od Noctema - Misja #13 "Stalker"

To był zwykły dzień, a właściwie do tamtej pory był zwykły. W najlepsze skubałem sobie trawkę, który przy pomocy słońca wyjrzała spod śniegu, jednak nie mogła długo się nacieszyć słońcem, gdyż od razu wykryło ją moje bystre oko tak jak białe coś na drzewie... zaraz, zaraz. Białe coś, które szarpało się z wiatrem na drzewie?! Na pewno nie był to ptak, a ni tym bardziej pąk kwiatu. Jako iż byłem dość daleko od stada, więc mocno się przestraszyłem. Powoli wyżłem zza bezpiecznych krzaków, by spojrzeć i odgadnąć, co to mogła być. To była... kartka? Przeważnie to ludzie używali papieru, więc to mnie tylko bardziej przeraziło. Nie pierwszy raz widziałem kartkę w swoim życiu, jednak czułem się, jakby stanąłem oko w oko z niebezpiecznym stworzeniem, którego zupełnie nie znałem. Powoli wziąłem kartkę i ją rozłożyłem. Jak się okazało, była zapisana kilkoma różnymi stylami pisma.

„Wykreślone imiona otacza milczenia bariera -
Z bohaterem opowieść bezpowrotnie umiera.
Za każde poświęcenie przyjdzie ci zapłacić:
Nie odzyskasz niczego, gdy już to utracisz
Ukradzione słowa należy wydać,
Użyczona moc tylko tobie się przyda.
Imieniożercy musisz zaspokoić głód,
Żywymi lub martwymi - znajdziesz ich w bród".

Nic z tego nie rozumiałem. Kto mógł to napisać i... po co? Tyle pytań, żadnej odpowiedzi. Logiczne było, że w wypadku dalszego rozwinięcia akcji należy poinformować o tym władcę, jednak ciekawość wygrała i postanowiłem na własne kopyto szukać odpowiedzi. Po nie długim czasie w krzaczku zauważyłem kolejny papierek, również zapisany.

„ TO TY ZACZĄŁEŚ TĘ GRĘ, GHERLANDZIE "

Po odczytaniu wiadomości zadałem kolejne pytanie: kim do chole*ry jest Gherland? Odpowiedź wciąż była jedna: nie wiem. W klanie nie było żadnego konia o tym imieniu. Postanowiłem wrócić do stada i na spokojnie to przemyśleć.


*


- Jak myślisz, to ludzie to napisali? No i po co... Może ktoś kogoś śledzi? - obsypałem Shire lawiną pytań po zwierzeniu się o napotkanej sytuacji.
- Nie znam żadnego Gherlanda i nie wiem, kto to mógł napisać... Wiem tyle, co ty o tym. Podejrzewam, że to mogli być ludzie. Gdy jeszcze mieszkałam w stadninie, widziałam, jak coś pisali na papierze. Chciałambym ci pomóc, ale jestem zajęta stróżowaniem. Najrosądniej było by poinformowanie o tym władcę. — odrzekła klacz z widocznym zainteresowaniem sprawą. Miała rację; należy poinformować o tym władce, ale z jakiś przyczyn nie chciałem tego robić.
- Nie chcę robić z małej chmury dużego deszczu. Lepiej wezmę tę sprawę na własne barki. Kto wie, może to tylko jakieś żarty — miałem nadzieję, że klacz mnie nie zrozumie i stanie po mojej stranie.
- W takim razie mogę jedynie trzymać język za zębami i życzyć ci powodzenia — odparła rzucając przelotne spojrzenie.
- Dziękuje — odparłem krótko i ruszyłem na przechadzkę, by trochę pomyśleć, a może nawet znaleźć kolejne tajemnicze wiadomości. Pogoda zdawała się tylko sprzyjać tajemniczej aurze. Na marne uparcie próbowałem się skupić, gdyż cały czas w głowie miałem tę jedną myśl. To musieli być dwunożni. W okolicy prócz Klanu Mroźnej Duszy nie było żadnych koni. Co chwile wydawało mi się, że widze zwinięte kartki powiewające na wietrze, ale to były tylko zwidy. Wkrótce tym razem rzeczywiście na ziemi zauważyłem kolejny papierek. Przytrzymałem go kopytem i powoli otworzyłem.


„Przyjdź dziś o zachodzie na zachodnio-północną część jeziora Chirgis i ZAKOŃCZMY TĘ GRĘ"


Chociaż teraz byłem pewny i wiedziałem co robić. Idę tam. Musiałem dowiedzieć się kto Gherland i kto pisał te liściki. Musiałem. Porządnie się najadłem i przygotowałem swój miecz, chociaż miałem nadzieję, że nie będę musiał go używać. Postanowiłem nie mówić o tym nikomu, nawet Shirze, która już wiedziała o tej sytuacji. Byłem pewny swoich czynów. Od razu wyruszyłem w miejsce mojego spotkania. Chciałem wrócić jeszcze przed wschodem słońca. Czułem, jak krew pulsowała w moich żyłach. Nie znałem wroga. Nawet nie wiedziałem, czy mogę go nazwać wrogiem. Wędrowałem energicznym stępem. Droga nie była jakoś specjalnie daleka. Chciałem mieć to jak najszybciej za sobą. Od jeziora do moich nozdrzy dochodziło rześkie powietrze, lecz z nieba też można było wyczuć wilgoć, co zwiastowało deszcz. Musiałem się pośpieszyć. Po pewnym czasie zwolniłem kroku, gdyż wyczułem silną, ludzką woń. Bacznie rozejrzałem się dookoła, jednak nic podejrzanego nie dostrzegłem. Zapach dochodził z naprzeciwka.
- Jednak przyszedłeś, Gherlandzie! - do moich uszu dobiegł ludzki głos. Gherland. Już to imię znałem. Dobrze trafiłem. Ostrożnie podeszłem i tak jak się spodziewałem, zobaczyłem ludzi. Nie mogli zauważyć mnie zza krzaków. Moje mięśnie były napięte do granic możliwości, a pochmurne niebo i szum jeziora, który teraz zdawał się uciszyć, tylko dodawały tajemniczej i ponurej aurze. Zastrzygłem uszami, gdy młody mężczyzna z włosami w odcieniu mojej sierści cofnął się o krok.
- Tak, nie jestem w końcu tchórzem. To wy pisaliście te wiadomości? Próbowaliście mnie zastraszyć...? Żenujące! Pluje na takich jak wy — ostrym głosem odezwał się najprawdopodobniej właśnie Gherland. Z tego, co wynikało z jego słów, on też odczytywał wiadomości.
- Już nie staniesz nam więcej na drodze! Zakończmy tą dziecinną błazenadę!
Wysoki mężczyzna z włosami czarnymi jak u kruka wyciągnął miecz z pochwy. Gherland zrobił to samo, jednak cała czwórka mężczyzn przez chwile stała nieruchomo w ciszy.
- Co ci da moja śmierć? Prędzej czy później mój ojciec i tak odkryje to. Nawet nie myśl o Ethyne! Jeszcze bardziej cię znienawidzi – nie miałem bladego pojęcia, o czym mówią, jednak z uwagą słuchałem każdego ich słowa.
- Pfff, chyba nie wiesz, że posiadam mózg w przeciwieństwie do ciebie. Nikt się nawet nie dowie o twojej śmierci.

Mówiąc to, czarnowłosy człowiek przygotował swój miecz do zatopienia w krwi swojego przeciwnika. Przez moment nawet chciałem wybiec z ukrycia i przeszkodzić mu w wykonaniu tego bestialskiego czynu, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem. Napastnik naskoczył na młodego mężczyznę, ale tam ten cudem uniknął ostrza, robiąc unik. Bronił się skutecznie własnym mieczem. Podczas ich pojedynku w głowie wirowały mi przebłyski własnych walk. Jako jeszcze młody ogier stawałem do walki ze swoim mentorem. Bez trudu unikałem ostrza, a sam zadawałem rany mentorowi. Miałem do tego talent. Kątem oka spojrzałem na swoje drobne blizny ukryte pod sierścią. Każda z nich miała jakąś historie. Skupiłem się na pojedynku ludzi. Szanse były wyrównane. Wtem do bijatyki dołączyli pozostali dwaj mężczyźni po stronie napastnika. Gherland nie miał szans, by podołać tylu większym od niego ludziom. Na chwile w sercu poczułem ukłucie żalu i współczucia dla młodego człowieka, który zginie w niesprawiedliwej bitwie. Gherland zawahał się przez chwile, wzrokiem pełnym bezradności i goryczy spojrzał w moją stronę. Czy mnie zauważył? Odwzajemniłem współczującym spojrzeniem, po czym cofnąłem się kilka kroków, by reszta ludzi mnie nie dojrzała. Czarnowłosy wycelował ostateczny cios w stronę Gherlanda. Ostrze wylądowało prosto na piersi człowieka. Wydał z siebie ostatni jęk pełen bólu, upadł na ziemie, wzrok wbijając w napastnika.
- Nie pozwolę, by ci się powiodło, nie pozwolę — z trudem wymówił te słowa, po czym upadł na ziemie i wyzionął ducha.
- W końcu mamy go z głowy. Chodźmy, bo worek, by go zabrać.

Czarnowłosy tryumfalnym krokiem odszedł ze swoją bandą. Gdy oddalili się już wystarczająco daleko, wyszedłem z ukrycia, by pożegnać się z Gherlandem. Pomimo że go zupełnie nie znałem i, że był człowiekiem, współczułem mu. Chciałem mu oddać pożegnanie godne szlachetnego wojownika.
- Spoczywaj w pokoju, Gherlandzie.

Wyszeptałem wprost do ucha nieboszczyka. Delikatnie musnąłem chrapami jego policzek, po czym odeszłem żwawym kłusem, gdyż reszta ludzi zapewne już tu szła. Drogę powrotną odbyłem w niczym niezmąconym spokoju. Uznałem, że nie będę mówił o tym Shirze, jeśli sama nie poprosi. Ten dzień na zawsze zapadnie w moim sercu.

Zaliczone :)

12.04.2020

Od Maliah do Noctema "Może wyjdzie nam to na lepsze"

Od Maliah do Noctema „Może wyjdzie nam to na lepsze"
Noctem patrzył się przed siebie nieobecnym wzrokiem. Widocznie pogrążył się w rozmyślaniach i znajdował się teraz daleko od rzeczywistości. Szturchnęłam go lekko, aby wrócił na ziemię.
- Och, ehm... Przepraszam, zamyśliłem się - lekko zażenowany ogier wyprostował się.
- Wiesz co? – rzuciłam. Mimo, że było to pytanie, nie oczekiwałam na nie odpowiedzi. – Tak naprawdę to nigdy się nie zakochałam – naprawdę nie wiem skąd przyszedł mi do głowy taki temat rozmowy, ale cóż. Przecież nie mam nad tym kontroli. – A przecież wokół mnie było tyle koni. Ale niestety prawda jest taka, że swobodny kontakt miałam tylko z Touchym, moim przyjacielem, z którym stałam na pastwisku – westchnęłam. – Otaczało mnie nawet kilka razy więcej koni niż jest w tym stadzie, a dobry kontakt miałam tylko z jednym. Może życie tu nie będzie nawet takie złe? Oczywiście tęsknię za Touchym, ale chyba muszę pogodzić się z tym, że już nigdy więcej go nie zobaczę – znowu zaczęły nachodzić mnie ponure myśli, ale odegnałam je jak najszybciej mogłam.
Szliśmy obok siebie, a na stwardniałej ziemi słychać było echo naszych kroków.
- A ty, zakochałeś się kiedyś? – spytałam.
- Może i się zakochałem, może i nie – Noctem obojętnie machnął głową. – Nie miałem czasu na miłość. Według mojego mentora, przez miłość nie mógłbym myśleć racjonalnie. Na pewno były takie klacze, które urzekły mnie wdziękiem, ale wtedy jak najszybciej skreślałem je z mojego życia. Przynajmniej tak było w moim starym stadzie – miałam wrażenie, że w jego głosie można było usłyszeć nutkę żalu. Kto wie, może było to tylko wrażenie?
- Nie wiem, czy ty tęsknisz za starym stadem, ja trochę tak, ale może wyjdzie to nam wszystkim na lepsze – rzekłam.
„Mam nadzieję” – dodałam w myślach
<Noctem? Takie naprawdę króciutkie wyszło, ale jakoś nie mam weny. No i przepraszam za tyle dialogów, w następnym opku się poprawię:3 >

4.04.2020

Od Noctema Misja #3 "Nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór..."

Wiatr igrał z moją grzywą tworząc przy tym niesamowity spektakl . W ten burzliwy dzień chyba nie miałem nic lepszego do roboty niż przyglądanie się rzeczom na, które zazwyczaj nie zwracałem uwagi. Kto by pomyślał, że może okazać się to niezwykle ekscytujące? Co chwile słońce nieśmiało wyglądało zza chmur i można było się cieszyć wręcz letnią pogodą, jednak chmury z powrotem wpychały słońce na drugi plan. Reszta klanu skupiła się w zwartej grupce, a stróże uważnie pilnowali, by żaden nieuważny koń nie wyszedł poza bezpieczny okrąg. Już jakiś czas temu dwójka zwiadowców wyruszyła na poszukiwania miejsca, gdzie stado mogło się schronić przed nadciągającą burzą. Cierpliwe oczekiwania na jakiekolwiek wieści o zwiadowcach zdawały się dłużyć w nieskończoność. Na niebie co jakiś czas można było zauważyć zygzakowate linie światła zwane piorunami, a silny wiatr przewracał źrebaki i starszych z nóg. Ciemne chmury już od rana zwiastowały ulewę. Kątem oka dostrzegłem Shire zmierzająca w moim kierunku. Cały czas bacznie obserwowała stado, gdyż na jej barkach spoczywał ten obowiązek stróża, jednak korzystała z każdej chwili spokoju na pogawędki z członkami.
- Jako stróż i przyjaciółka, która się o ciebie martwi radzę ci przybliżyć się do stada — przystaneła koło mnie z cieniem strachu w oczach patrzących na kłęby ciemnych chmur.
- Spokojnie, potrafię o siebie zadbać. Martwisz się o Fashagara i Zurlage? To doświadczeni zwiadowcy i na pewno dadzą sobie rade.
Sam ich znałem tylko z widzenia, ale, by choć trochę pocieszyć Shire dałem rade zdobyć się na kłamstwo. Chociaż czy kłamałem? Nawet z tylko obserwacji można było poznać, że nasi zwiadowcy są pewni swoich czynów. Miałem tylko nadzieje, że wszystko się jakoś ułoży. Właśnie rozmawiałem z Shirą, gdy wśród zgromadzonych koni ponad pomruk tłumu usłyszeć można było pełne radości rżenie. Automatycznie odwróciłem się w tamtą stronę i dostrzegłem Zurlage i Fashagara; dwóch zwiadowców wracających ze swojej wyprawy, którzy od razu ruszyli w stronę władcy.
- W samą porę — odparła Shira i miała rację, gdyż na grzbiecie poczuć można było pierwsze płatki śniegu. Wkrótce Shireght obrócił się do swojego klanu.
- Moi drodzy! Nasi zwiadowcy znaleźli jaskinie, w której możemy się schronić przed nadciągającą zamiecią!
Zamieć? To znacznie grubsza sprawa niż burza... Po czym zaczął wygłaszać kto, gdzie ma stanąć podczas drogi. Z słów władcy można było wywnioskować, że droga nie jest długa, lecz niebezpieczna dla słabszych. Członkowie szybko poradzili sobie z zajęciem swoich miejsc. Uczniowie wraz z matkami i emeryci stanęli w samym środku stada, a stróże i parę koni z wojska, w tym ja, stanęło na zewnątrz grupy, by bronić i pilnować reszty. No i ruszyliśmy. Opady śniegu przybierały na sile, a w mojej głowie narastało pytanie, czy zdążymy dotrzeć do jaskini na czas. Raz po raz konie otrzepywały się z nadmiaru śniegu na grzbietach. Niekiedy ponad tłum wznosiły się rżenia starszych lub źrebaków, którym kopyta topiły się w narastającym śniegu. Wiatr zmagał się i kołysał gałęziami drzew i krzewów. Liście wirowały w powietrzu, a jeden nawet przykuł moją uwagę. Zeschły i brązowy listek szybował na wietrze, jakby próbując wylądować na bezpiecznej ziemi, jednak co chwila wiatr porywał go coraz wyżej ku ciemnym obłokom. Coraz trudniej było stawiać kroki w śniegu, a droga wydawała się dłużyć w nieskończoność. Zamieć rozpętała się niewyobrażalnie szybko. Po pewnym czasie podróży w śniegu wiejącym prosto w oczy wszystkie głowy odwróciły się w kierunku rozpaczliwego krzyku.
- MINDY!!! Mindy nie ma! - swój okrzyk powtórzyła Trouble oszołomionym wzrokiem patrząc w miejsce w którym powinna stać jej przyjaciółka. Przez stado przeszedł szmer, a niektóre konie wydały z siebie żałośliwe rżenie.
- Kiedy znikła? - do siwej klaczy podszedł Shireght uważnie lustrując otoczonie, jakby mając nadzieje, że dostrzeże zaginioną klacz.
- N-nie wiem, przed ch-chwilą zauważyłam, że j-jej nie ma — załamanym głosem z trudem odparła klacz.
- Cavaldi, Noctem i Alifa; wyruszacie na poszukiwania Mindy. Reszta rusza w dalszą drogę — oznajmił władca, po czym podszedł do naszej trójki-Życzę wam powodzenia i uważajcie na siebie.
Skinąłem z szacunkiem łbem i ruszyliśmy na naszą misję.
*
- Mika? Trouble? Ktokolwiek? - wśród zamieci można było dosłyszeć żałosne wołania zagubionej duszy.
- Mindy?! Gdzie jesteś?! - Alifa zaczął nerwowo, lecz czujnie rozglądać się wokoło, choć w śniegu nie było można nic dostrzec.
- Alif?! Już do was idę! - Cavaldi chciał zaprzeczyć, jednak przed nami ukazał się już łeb gniadej klaczy.
- Więc jest was trzech! Och, dziękuje wam, gdyby nie wy to nie wiadomo ile jeszcze musiałambym się błąkać!
- Dziękujemy, a teraz wracajmy jak najszybciej do klanu. Przydałby ci się przegląd medyczki — dodałem na co reszta mi przytaknęła i ruszyliśmy w drogę powrotną. Na miejscu czekały już na nas Mika, Trouble i Shira. Widać było, gdy tylko zobaczyły nas z Mindy całych i zdrowych kamień spadł im z serca. Ciepło powitały odnalezioną przyjaciółkę, a Shira przywarła do mego boku.
- Tak się o was martwiliśmy! - westchnęła jeleniowata z troską w oczach. Z jaskini przed nami wyszedł jeszcze Shireght i Mint na powitanie. Resztę dnia spędziliśmy w bezpiecznym schronieniu.

Zaliczone :)

25.03.2020

Od Noctema do Maliah "Móc"

- Rozumiem. Najwidoczniej takie jest twoje przeznaczenie, by żyć tu, na wolnym, mongolskim stepie.
Podświadomie wędrował po wspomnieniach. W sumie to nie miał za czym tęsknić, a może jednak...? Może mógłby zostać w swoim starym stadzie, zabić przywódcę i próbować odbudować stado? Czy możliwe by jego nowe stado straciło łatkę „upadłych", a może i nawet cieszyło się siła i sławą? Gdyby Noctis w pożarze próbował ratować innych nie zapłaciłby tym własnym życiem? Teraz, jednak były to tylko wspomnienia. Już nie mógł cofnąć czasu. W głowie wciąż miał urywki szalejącego ognia wokół, który o mało go nie zabił. Nawet wydawało się mu, że powoli traci dech we wszechobecnym, wyimaginowanym dymie. Otrząsnął się z myśli i utkwił wzrok w otoczeniu. Promienie słońca zachowaniem, jak i wyglądem łudząco podobne do ognia znów sprawiły, że umysł gniadosza zmąciły gorzkie wspomnienia. Wtem jego serce niczym miecz przedarła tęsknota. Tylko, za czym on tak nieświadomie tęsknił? Do jego nozdrzy dotarł zapach, który już kiedyś czuł. Był tego pewien. Maliah zaciekawiona tajemniczym zachowaniem towarzysza, a zarazem zirytowana brakiem uwagi przyglądała się cicho zagubionemu wzrokowi ogiera. W końcu kasztanka lekko go szturchnęła, by ten powrócił do rzeczywistości.
- Och, ehm... Przepraszam, zamyśliłem się — Noctem zażenowany wyprostował się i skupił się na spacerze.

<Maliah?>

19.03.2020

Od Maliah do Noctema "Czerwień nieba"

Pożegnałam Noctema i każdy odszedł w swoją stronę. Podejrzewałam, że po dzisiejszym treningu mogą mnie boleć mięśnie. Oczywiście dopiero następnego dnia. Uznałam, że nie warto już plątać się po stadzie, więc odeszłam w zaciszne miejsce i przymknęłam oczy. Nie musiałam zbyt długo czekać, bo już po chwili zmógł mnie sen.
***
Następnego dnia wstałam dość wcześnie. Pojedyncze konie wyskubywały trawę, ale większość jeszcze spała. Niebo dopiero zaczynało przesiąkać czerwienią, zbliżał się wschód. Uznałam, że wygrzebywanie trawy nie jest zbyt opłacalnym zajęciem, więc ruszyłam powoli do krzaczka, którym się było zdecydowanie łatwiej nasycić. Zauważyłam, że jadł już z niego Noctem. Przywitałam się tylko skinieniem i zaczęłam powoli konsumować zieleninkę. Rozmowa przy jedzeniu nie było niczym, czego potrzebowałam do życia, więc mogłam spokojnie pogrążyć się w myślach. Miałam w głowie obrazy z przeszłości - Touchy'ego i wspólnie spędzony czas, jak na razie najlepsze czasy w moim życiu. Niby wolność jest wspaniała, ale trzeba martwić się o tyle rzeczy. No i dawała mi się we znaki tęsknota za starym towarzystwem. Domyślałam się, że konie tu nie muszą być wcale takie złe, ale potrzebowałam czasu, żeby je poznać. Moją przeszłością byli ludzie, stajnia, zawody. Ciekawe, jaka była ta Noctema.
- Noctem, czy... - uznałam, że najlepiej będzie, jak sama go o to zapytam - Eh, nieważne... - w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Nie chciałam wyjść na wścibską. Nie znaliśmy się jeszcze za dobrze, a nie chciałam poruszać tematu, który mógł być dla niego bolesny. Choć kto wie, może z chęcią by się podzielił swoją historią. Wolałam jednak nie ryzykować.
- Co do wczorajszej propozycji, może masz czas na tą przechadzkę? - zapytał Noctem, widocznie nie chcąc drążyć tematu.
- Pewnie, z chęcią rozprostuję nogi - uśmiechnęłam się. Ruszyliśmy w stronę malutkiego lasku, a raczej zagajnika. Słońce zaczęło wschodzić, a czerwone niebo delikatnie odbijało się na zaśnieżonym stepie.
- Ale tu ładnie - uśmiechnęłam się do siebie. - Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkałam u ludzi, o tej porze stałam w stajni i nie miałam okazji podziwiać takich widoków. Już nie wiem co mam robić. Niby dobrze, że jestem na wolności, ale jednak trochę tęsknię za dawnym życiem - westchnęłam.
<Noctem? Przepraszam, że takie krótkie :c >
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika