Oh... Racja, umiem zrobić pożytek z kwiatków i roślinek. Skąd ona o tym wie? Myślałam, że... Z resztą nie ważne. U'schia chyba nie była tym oburzona. Ja jednak czułam się z tym wszystkim okropnie.
Nikomu o tym nie mówiłam, ale kiedyś kiedy byłam samotna i walcząca o przetrwanie na stepach, niechcący, a raczej nie niechcący tylko z determinacji powstałej przez uciążliwy głód, zjadłam pewną trującą roślinę, która, nim słońce zaszło, wywołała u mnie pewne halucynacje. Najpierw straszne a potem całkiem przyjemne. Kiedy otępienie przestało działać i mogłam spokojnie i klarownie myśleć obiecywałam sobie, że już więcej tej rośliny nie dotknę, nawet jak będę umierać z głodu a ona była by mi na wyciągnięcie szyi. Jednakże... po zaledwie tygodniu, obraz tejże rośliny wślizgnął się do mojego umysłu nieproszony. Dosyć łatwo było się temu przeciwstawić. Potem jednak wyszedł, bez żadnej przyczyny, zimny pot. W końcu poczułam dreszcze i spazmy. I to tylko po jednej roślinie. Dlatego więc myślałam, że naprawdę serio się nią otrułam. Tak minęły tygodnie. Wtedy próbowałam jeść tylko zioła, które leczą. One nie pomagały. Więc zrobiłam najgłupszą rzecz na świecie i znowu spróbowałam tego samego trującego zioła. Niepokojące symptomy ustały, jednak wróciły znów po tygodniu. I tak się zaczęło to koło kręcić.
I ostatnio, jak przechodziliśmy obok mało zarośnietęj polanki kątem oka zauważyłam ten... narkotyk i poczułam jego zapach. Przemożna chęć znowu wejścia w ten stan powróciła. Silna. Walczyłam ze sobą, jednak w końcu ją zerwałam i wzięłam ze sobą. I tak się zaczęło. I w kazdej rzeczy co robię w związku z tym nałogiem, od zerwania zioła do spożycia go, czuję ogromne poczucie winy. Ale to jest silniejsze ode mnie. Ech... Wiem, że to jest złe, ale nie umiem przestać. I ta przeszkoda nie powstrzyma mnie od czynienia dobra, pomagania koniom.
U'scia zdawała się mieć dosyć wygodne i monotonne życie. Albo przynajmniej nie chciała się... hm... popisywać?
- Słyszałam, że jesteś w... Radzie Starszych. - Powiedziałam, próbując podtrzymać rozmowę. Klacz jest chyba jedną z najstarszych koni w tym klanie, więc pewnie i ona musi mieć jakieś obowiązki. Przynajmniej powinna mieć. Bo inaczej to jest... trudno mi to nawet pomyśleć...bezużyteczna. A może bolą ją kości? Dlatego taka jest nieruchawa? - Co to jest? Masz też jakiś inny zawód?
<Nie jest to opko gdzie dzieją się nadzwyczajne rzeczy xD Uschia?>
→ Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU
30.06.2018
30.06.2018
Od Sirocco do Dantego ,,Złe wyjście"
- No więc? Odejdziecie, czy mam was najpierw nauczyć, że z naszym klanem się nie zadziera? - usłyszałam słowa ogiera stojącego tuż przede mną
- Nie jesteśmy oddzieleni, tak jak wy. Cały klan to jedność, więc mamy widoczną przewagę. - powiedziałam po chwili głosem w którym nie było czuć nawet grama zwątpienia i zawahania. Wiedzieliśmy, że w razie potrzeby klan jest niedaleko, a czekają tam przyszykowane konie, więc nam nic by się nie stało. Dante spojrzał na mnie nieco zdziwionym wzrokiem, kiedy zrobiłam krok do przodu zrównując się z nim, jednak po chwili także pewnym wzrokiem spojrzał na reny. Te zaczęły się cicho śmiać, jednak po paru minutach jeden z nich popchnął mnie do tyłu przechodząc obok mnie. Uderzyłam głową w drzewo a po chwili zemdlałam...
***
Obudziłam się z wielkim bólem głowy. Pulsowanie w głowie nie pozwalało mi na podniesienie się, więc otworzyłam tylko oczy i nieznacznie rozejrzałam się wokół. Obok siebie widziałam sylwetki trzech koni, w których rozpoznałam matkę, ojca i Dantego.
- Co się stało? - zapytałam po chwili. Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku mnie.
- Uderzyłaś głową w drzewo i ja zawołałem innych. Renifery przyszyły. - powiedział Dante.
- Są tutaj? - spytałam niepewnym głosem
- Już poszli, nie martw się - powiedziała moją rodzicielka. Po jeszcze chwili spróbowałam się podnieść. Po kilku próbach mi się udało. Ignorując ból w głowie podniosłam wzrok na Dantego. Uśmiechnęłam się do niego nieznacznie spoglądając jeszcze w stronę ojca, który patrzył na nas niepewnym wzrokiem.
- Możemy iść się przejść? - zapytałam rodziców. Ci kiwnęli tylko głowami. Spojrzałam na Dantego i postawiłam krok w jego stronę. Ból powoli ustępował.
- Co robimy? - zapytałam Dantego
<Dante? Sorry, że tak późno>
- Nie jesteśmy oddzieleni, tak jak wy. Cały klan to jedność, więc mamy widoczną przewagę. - powiedziałam po chwili głosem w którym nie było czuć nawet grama zwątpienia i zawahania. Wiedzieliśmy, że w razie potrzeby klan jest niedaleko, a czekają tam przyszykowane konie, więc nam nic by się nie stało. Dante spojrzał na mnie nieco zdziwionym wzrokiem, kiedy zrobiłam krok do przodu zrównując się z nim, jednak po chwili także pewnym wzrokiem spojrzał na reny. Te zaczęły się cicho śmiać, jednak po paru minutach jeden z nich popchnął mnie do tyłu przechodząc obok mnie. Uderzyłam głową w drzewo a po chwili zemdlałam...
***
Obudziłam się z wielkim bólem głowy. Pulsowanie w głowie nie pozwalało mi na podniesienie się, więc otworzyłam tylko oczy i nieznacznie rozejrzałam się wokół. Obok siebie widziałam sylwetki trzech koni, w których rozpoznałam matkę, ojca i Dantego.
- Co się stało? - zapytałam po chwili. Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku mnie.
- Uderzyłaś głową w drzewo i ja zawołałem innych. Renifery przyszyły. - powiedział Dante.
- Są tutaj? - spytałam niepewnym głosem
- Już poszli, nie martw się - powiedziała moją rodzicielka. Po jeszcze chwili spróbowałam się podnieść. Po kilku próbach mi się udało. Ignorując ból w głowie podniosłam wzrok na Dantego. Uśmiechnęłam się do niego nieznacznie spoglądając jeszcze w stronę ojca, który patrzył na nas niepewnym wzrokiem.
- Możemy iść się przejść? - zapytałam rodziców. Ci kiwnęli tylko głowami. Spojrzałam na Dantego i postawiłam krok w jego stronę. Ból powoli ustępował.
- Co robimy? - zapytałam Dantego
<Dante? Sorry, że tak późno>
30.06.2018
Od Shiregt'a do Vayoli ,,Wyobraźnia to podstawa"
Od rana frakcja zbierała kolejnych zwolenników. Członkowie byli dla takiej grupy podstawą, siłą napędową, więc na razie nie przejmowałem się brakiem szczegółowego planu działania. Zawsze można go dopracować później, a pomysły rodziły się w mym umyśle często błyskawicznie i dość nieoczekiwanie. Do południa, gdy słońce stanęło prawie w zenicie, pochłaniało mnie właśnie zbieranie ekipy, lecz później zeszło to chwilowo na drugi plan; wraz z Miriadą, Dante'ym, Mint oraz Mivaną zaczęliśmy bawić się w berka i chowanego na zmianę. O frakcji ,,Wiatrów Prerii" przypomniała nam dopiero Vayola która, dosłyszawszy uwagę gniadej klaczki, zbliżyła się, zainteresowana. Opowiedziałem jej więc co nieco o organizacji grupy i naszych celach. Gdy towarzyszka wyraziła chęć dołączenia, na moment przystopowałem. Postanowiłem, że nie pójdzie jej tak łatwo. Nie znałem jej na tyle dobrze, by przepuścić ją bez próby...charakteru? Ostrożności nigdy za wiele.
— A co miałabym zrobić? - spytała Vayola, strzygąc uszami. Przechyliłem lekko głowę w zamyśleniu, po czym odparłem:
— Opowiedz nam jakąś historię. Może być wymyślona, byleby nas zadowoliła. - uśmiechnąłem się.
— O...Dobrze. Stańmy może gdzieś w cieniu. - rzekła klaczka. Ruszyliśmy za nią w kierunku odległego, pojedynczego, rozłożystego drzewa. Było warto, zwłaszcza jeśli szykowało się coś dłuższego do posłuchania. Vayola oparła się o pień i westchnęła.
<Vayola? Badziewie i po takim czasie...przepraszam.>
— A co miałabym zrobić? - spytała Vayola, strzygąc uszami. Przechyliłem lekko głowę w zamyśleniu, po czym odparłem:
— Opowiedz nam jakąś historię. Może być wymyślona, byleby nas zadowoliła. - uśmiechnąłem się.
— O...Dobrze. Stańmy może gdzieś w cieniu. - rzekła klaczka. Ruszyliśmy za nią w kierunku odległego, pojedynczego, rozłożystego drzewa. Było warto, zwłaszcza jeśli szykowało się coś dłuższego do posłuchania. Vayola oparła się o pień i westchnęła.
<Vayola? Badziewie i po takim czasie...przepraszam.>
30.06.2018
Od Hadvegara do Ganerdene ,,Jesteś mym blaskiem"
Miłość czy coś tam? Czyżby ona w nią nie wierzyła? Powiedziała to tak beznamiętnie, że już sam nie wiem. Jeśli jest tak jak myślę, to jest to naprawdę smutne, bo przecież to musi być coś naprawdę cudownego, to przecież do miłości konie są stworzone, układają wiersze i ballady, to miłość jest sensem... Nie rozumiem. A może i ona ma rację? To jest tylko takie "coś", co się przytrafia jak jakieś smaczne źdźbło trawy. Traw niby wiele, ale niektóre smakują o wiele lepiej... A ona? Ona właśnie tak smakuje, lepiej, a przecież nie łączy nas nic szczególnego. Czy może ta moja miłość, czy coś... to tylko następstwo tego złego? Może czuję do niej to dziwne i niewyjaśnione uczucie, tylko dlatego, że ciągle źle czuję się z tamtym? Ulga nadchodzi wraz z pojawieniem się tego pyska, tej szarości, ale ta druga szarość ma lekkie przebłyski światła... właśnie, one są lekkie, delikatne, prawie niezauważalne. A tutaj? Tutaj czuję się zawsze taki sam, za mgłą, szary i nic nie znaczący, a jednak to bardzo dużo. Niezmącone. Niezmieszane. Miłe po prostu.
Czy kiedykolwiek sobie wybaczę? Nie wiem, ale staram się być dla mej partnerki jak najmilszy, staram się stwarzać pozory, by źrebię nie czuło się źle. Gryzie mnie to jak muchy, które odganiam ogonem, a zachowanie to może być zauważalne, jednak tyle czasu minęło, że przyzwyczajenie je zamazuje. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Strach jednak jest bardzo naturalny, tak jak smutek i radość. Podziwiam Cię moja droga, że podchodzisz do tego z taką delikatnością. – powiedziałem, patrząc na nią i zastanawiając się dalej nad tymi słowami. Czy aby na pewno nikt o losach nie decyduje? W tym są duże sprzeczności, niby nie możemy decydować o pogodzie, ale możemy wybierać sobie przyjaciół, możemy podchodzić do wszystkiego tak jak ona, albo tak jak ja, aczkolwiek to wymaga dużej pracy. Zmiana uczuć nie jest prosta... może czasem niemożliwa, więc czy to nie jest racją? Czy rzeczywiście to nie my decydujemy o tym? A jednak świadomość robi swoje i nie pozwala myśleć, że jesteśmy tylko przez kogoś kierowani, że to wszystko tak było zaplanowane. To dziwne rozbicie myśli... Wierzę, ale tak naprawdę wierzyć nie chcę. Pytanie tylko, w co tak naprawdę wiarę pokładam? W gwieździste niebo czy w głębię nieskończonej duszy?
– Może i masz rację, ale czy to nie los chciał bym cierpiał? Może i to wszystko jest zaplanowane, może nie jest, ale decyzje ktoś podjąć musi. To ja je podejmuję, a one... są widocznie, nieskuteczne. Ta bezsilność i właśnie te myśli, że ktoś ma już swoją gwiazdę, a ona tak po prostu wygasa, sprawiają, że sam czuję się, jakbym właśnie zaraz miał spędzić wieczność w tej ciemności. – oznajmiłem, łamiącym się tonem głosu. Mętlik, mętlik, mętlik i brak sprzątaczki, mej duszy... duszę się sam w sobie, dusząc resztki mej godności, ukrywam się jak winny, bo winnym przecież jestem... tylko ty mi pozostajesz, słuchaczko bredni.
– Dziękuję za to, że jesteś. Samo twoje towarzystwo jest mi blaskiem. Mam nadzieję, że kiedyś pospacerujemy w lepszych okolicznościach, bo nie chciałbym Cię tak po prostu wykorzystywać. – uśmiechnąłem się nawet, wypowiadając te słowa.
<Gandzia? Może jakieś wyścigi dla rozluźnienia sytuacji? XD>
Czy kiedykolwiek sobie wybaczę? Nie wiem, ale staram się być dla mej partnerki jak najmilszy, staram się stwarzać pozory, by źrebię nie czuło się źle. Gryzie mnie to jak muchy, które odganiam ogonem, a zachowanie to może być zauważalne, jednak tyle czasu minęło, że przyzwyczajenie je zamazuje. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Strach jednak jest bardzo naturalny, tak jak smutek i radość. Podziwiam Cię moja droga, że podchodzisz do tego z taką delikatnością. – powiedziałem, patrząc na nią i zastanawiając się dalej nad tymi słowami. Czy aby na pewno nikt o losach nie decyduje? W tym są duże sprzeczności, niby nie możemy decydować o pogodzie, ale możemy wybierać sobie przyjaciół, możemy podchodzić do wszystkiego tak jak ona, albo tak jak ja, aczkolwiek to wymaga dużej pracy. Zmiana uczuć nie jest prosta... może czasem niemożliwa, więc czy to nie jest racją? Czy rzeczywiście to nie my decydujemy o tym? A jednak świadomość robi swoje i nie pozwala myśleć, że jesteśmy tylko przez kogoś kierowani, że to wszystko tak było zaplanowane. To dziwne rozbicie myśli... Wierzę, ale tak naprawdę wierzyć nie chcę. Pytanie tylko, w co tak naprawdę wiarę pokładam? W gwieździste niebo czy w głębię nieskończonej duszy?
– Może i masz rację, ale czy to nie los chciał bym cierpiał? Może i to wszystko jest zaplanowane, może nie jest, ale decyzje ktoś podjąć musi. To ja je podejmuję, a one... są widocznie, nieskuteczne. Ta bezsilność i właśnie te myśli, że ktoś ma już swoją gwiazdę, a ona tak po prostu wygasa, sprawiają, że sam czuję się, jakbym właśnie zaraz miał spędzić wieczność w tej ciemności. – oznajmiłem, łamiącym się tonem głosu. Mętlik, mętlik, mętlik i brak sprzątaczki, mej duszy... duszę się sam w sobie, dusząc resztki mej godności, ukrywam się jak winny, bo winnym przecież jestem... tylko ty mi pozostajesz, słuchaczko bredni.
– Dziękuję za to, że jesteś. Samo twoje towarzystwo jest mi blaskiem. Mam nadzieję, że kiedyś pospacerujemy w lepszych okolicznościach, bo nie chciałbym Cię tak po prostu wykorzystywać. – uśmiechnąłem się nawet, wypowiadając te słowa.
<Gandzia? Może jakieś wyścigi dla rozluźnienia sytuacji? XD>
30.06.2018
Od Mint do Vayoli „Dawno tu nie byłam"
-Nic ci już nie jest?-spytał Shiregt, zaraz jak tylko wyszłyśmy z ciemnej groty medyków.-Nie, wszystko ze mną w porządku. A właśnie, mogę zostać z Vayolą i Shiregtem?-powiedziałam, nie chcąc zamartwiać dodatkowo przyjaciół koszmarem i skierowałam swój wzrok w kierunku U'schii, robiąc błagalne oczy. Zresztą nie musiałam stosować takich taktyk, bo klacz zwykle mi pozwalała, a takie przekonywanie, gdyby się zastanawiała, z pewnością nie zachęciłoby jej do uznania mojej opcji
.-To...co teraz robimy?-zapytała Vayola, przystępując z nogi na nogę. Miałam okazję się trochę z nią podroczyć, ale stwierdziłam, że nie znam jej na tyle dobrze by sobie pozwalać na takie rzeczy. Przecież to mogłoby zostać źle odebrane. Wolę mieć przyjaciół niż wrogów.
-Pobawmy się w coś- zasugerował Shiregt.-Plus może poszukamy reszty źrebiąt.
-No nie wiem, a ty co o tym sądzisz, Mint?- odezwała się klacz po chwili
.-Jak chcecie, możemy się otoczyć tłokiem... Choć ja mam dzisiaj ochotę na troszkę wiatru i natury. Wydaje mi się, że nie widziałam tej polanki od lat... Moglibyśmy wymyślać różne historyjki pod drzewem, a ja zachwycała bym się jego konarami. Na przykład w berku wszystko tak szybko miga przed oczami.
-Dobry pomysł- stwierdziła Vayola po chwili wahania- Teraz wypadałoby zapytać naszego ogierka o to samo, o co ja cię przed chwilą.
-Uprzedziłem Was- powiedział spokojnie i uśmiechnął się do mnie- Oczywiście, że się zgadzam, chciałyście planować coś beze mnie?
<Vao? Myślałam, żebyś wymyśliła taką historyjkę podobną do tej twojej ze stadem hańby i coś w nią ciekawego wplotła. To mogłoby być całkiem niezłe>
29.06.2018
Od U'schii do Ganerdene „Ciekawski przybysz”
Nieznajoma klacz podeszła do mnie i zaczęła mi się zaintrygowana przyglądać, w taki sposób jakbym była co najmniej jakimś niewytłumaczalnym indywiduum.
-A nie jestem?- zaśmiałam się w duchu.
Przybyszka była maści karo- dereszowatej, zresztą dość ładnej i spektakularnej. Posiadała także średniej długości karą grzywę i prawie niewidoczną odmiankę na czole. Jej pysk oraz szyja były niemalże czarne. O ile mi wiadomo, dobrze znała się na ziołach, gdyż na swoje własne, oczęta widziałam, jak wykonuje z nimi skomplikowane operacje, mianowicie mikstury o dość ciekawym zapachu. Jednym słowem najpewniej jakieś narkotyki.
-Witaj- zaczęłam konserwację- Jeśli oczy mnie nie mylą, widzę przed sobą panią do kwiatków i innych miksturek?- moje ślepia zabłysły z wrodzoną ciekawością, lecz mój ton był trochę kpiący.
-Tak- odpowiedziała i zaczęła grzecznościową śpiewkę każdego konia- Jestem Ganerdene.
-A ja U'schia, miło mi- odezwałam się po chwili i poczułam, że muszę wprowadzić rozmowę na właściwe tory, gdyż zaraz przestanie się kleić. Jednakże w interwencji wyprzedziła mnie moja towarzyszka.
-Zielarstwo to był mój żywioł przed długo przed tym jak zostałam czujką. To drugie to moja praca, ale dalej dużo czasu spędzam przed roślinkami. Po prostu teraz mam go mniej — krótko opowiedziała o swoich pasjach. Może nie była zanadto gadatliwa, jeśli chodzi o te sprawy? Albo po prostu byłam nieodpowiednią osobą do takich opowiastek? Opcji mogło być tak wiele, a sama Ganerdene jest tylko jedna. Ja jednak drążyłam temat.
- Wiadomo, każdy oddaje się swoim pasją- wyjaśniłam.
- A ty co lubisz robić?
-Ja...właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
-Czy jak mówią stereotypy, żeby odreagować stres, niszczysz trawę?
- Stereotypy, stereotypami. Ja jakoś zawsze wypełniam sobie dzień, tak po prostu bez konkretnego planu. Można by śmiało powiedzieć, że bawię się w towarzystwie koni.
<Ganerdene?>
29.06.2018
Od Mint do Dantego „Moi mali niegrzeczni chłopcy”
-Twoje słowa są dla mnie wystarczającym dowodem- popatrzyłam na niego uważnie. Ogier zaczynał tak jakby powoli rozkręcać swój charakter. Raz był taki, potem następowała mała zmiana. Miło z jego strony, że chce pokazać wszystkie zakątki swojej osobowości, ale znając życie zawsze coś, trzeba będzie odkryć samemu. Jakaś górka musi być. To nie problem... Lubię życiowe wyzwania.
- Rozumiem- odezwał się po chwili, intensywnie skupiony na swoim zajęciu — grzebaniem przednim kopytem w suchej glebie. Pomiędzy nami zapadła niezręczna cisza. Uśmiechnęłam się subtelnie. Czekając na reakcję ogiera, wpatrywałam się niewidzącym wzrokiem w ziemię. Nagle zza mojego boku wyskoczył Shiregt. Popatrzyłam na niego głupkowato, a on odwzajemnił mi tym samym. Dante odchrząknął.
- Cześć mieszczuchu.
Czułam, że z tego wyniknie coś nie przyjemnego, szczególnie dla koni z zewnątrz. Przyszły władca nie wdawał się jednak w kłótnie, lecz twardo i ironią go podsumował.
- Fajne przywitanie- rzucił mu szybkie spojrzenie i przewrócił oczami. Jednak ja widziałam, jak nieraz skaczą sobie do gardeł. Żaden kompromis nie wymaże wspomnień z mojej pamięci, ale cieszę się, że Shi troszkę z doroślał z poziomem swoich argumentów. To było słychać i czuć!
-Spokojnie panowie- przejęłam inicjatywę i zauważyłam, że Dante chce mi przerwać, ale po chwili rozmyślił się, prychnął i odszedł parędziesiąt metrów dalej. Wyraźnie nie miał już siły do rozmawiania ze starszym bratem. Chociaż po jego minie widać, że trzymał na języku złośliwość. Gniadosz stojący obok mnie wyglądał dokładnie tak samo — jakby chciał dokopać bratu, ale zostawił to dla siebie.
- Widzę, że każdy już sobie odpuścił... Jednak trzymanie tego na języku nie pomoże, dalej będziecie do siebie pałali nienawiścią. Wykrzyczcie się, ale z kulturą, powodzenia!- szybkim krokiem udałam się do stada.
<Dante?>
29.06.2018
Od Ganerdene do Hadvegara ,,Koło"
Kiedy Hadvegar w końcu ruszył swój zad, mogliśmy pójśc na ta przechadzkę. Ogier zrównał ze mną krok, ale nic nie powiedział. Dziwne. Chyba powinno się teraz coś powiedzieć, nie? Pogadać?
Mimo mojej chwilowej niepewności ja też milczałam i czekałam na zbawienie jak głupia. Bo może jednak coś powie? Ech...
I w końcu wydusił to z siebie. A już dochodziłam do wniosku, że mu tak smutno przez tą straszliwą epidemię. Ale ogier w końcu otworzył pysk. Zapytał się o pewne uczucie. Ja, niewiedząc o co chodzi, dopytałam się, jak należy.
I jak grom z jasnego nieba - tak padły jego słowa. Istny potok i chaos. Porwał mnie za sobą a ja próbowałam znaleźć spokojniejsze wody, z których mogłabym wydostać się na pewny i suchy ląd .I tak samo jak mija przypływ, tak szybko skończył mówić Hadvegar.
Parę minut przeminęło w milczeniu kiedy próbowałam zebrać myśli po potopie. Zanim zaskoczenie zniknęło z mojej twarzy Hadvegar znów się zaplątał w wodorosty i mówił, że to nie o nas, i że ma mętlik w głowie.
W tym czasie już wiedziałam co mu odpowiedzieć. Dalej jednak czułam się zagubiona przez jego emocjonalność.
- Słuchaj, Hadvegar. - Powiedziałam stanowczo i przystanęłam. Wokoło nas nie było właściwie koni. Tylko jedna młoda parka wymknęła się na pogranicza stada. - Sama nie wiem. Ty jesteś pierwszym koniem, którego poznaję głębiej niż zwykłe: " Cześć, co porabiasz?". A ilość koni, która mnie cały czas otacza mnie czasami przytłacza, chociaż uważam się za dosyć śmiałą klacz. - Westchnęłam lekko, ale uśmiechnęłam się. - Pamiętaj, że nie jesteś w tym wszystkim sam, i mimo to, że nie za bardzo wiem jeszcze jak to wszystko działa, to zawsze możesz do mnie przyjść i pogadać.
- A poza tym - zmieniłam trochę wątek. - Musisz zrozumieć, że czas... to takie koło. I wszystkie zdarzenia w nim również są. Koło się nie kończy i wszystkie wydarzenia będą się powtarzać. Śmierć, życie i potomstwo. - Zrobiłam przerwę - no I miłość, czy coś tam. I nie ważne kto umrze czy co się stanie i tak to będzie. - Zaakcentowałam ostatnie trzy słowa. - Przecież nikt nie decyduje o losach, prawda? - Zaśmiałam się lekko.
<Had? Jesteś wierzący?>
Mimo mojej chwilowej niepewności ja też milczałam i czekałam na zbawienie jak głupia. Bo może jednak coś powie? Ech...
I w końcu wydusił to z siebie. A już dochodziłam do wniosku, że mu tak smutno przez tą straszliwą epidemię. Ale ogier w końcu otworzył pysk. Zapytał się o pewne uczucie. Ja, niewiedząc o co chodzi, dopytałam się, jak należy.
I jak grom z jasnego nieba - tak padły jego słowa. Istny potok i chaos. Porwał mnie za sobą a ja próbowałam znaleźć spokojniejsze wody, z których mogłabym wydostać się na pewny i suchy ląd .I tak samo jak mija przypływ, tak szybko skończył mówić Hadvegar.
Parę minut przeminęło w milczeniu kiedy próbowałam zebrać myśli po potopie. Zanim zaskoczenie zniknęło z mojej twarzy Hadvegar znów się zaplątał w wodorosty i mówił, że to nie o nas, i że ma mętlik w głowie.
W tym czasie już wiedziałam co mu odpowiedzieć. Dalej jednak czułam się zagubiona przez jego emocjonalność.
- Słuchaj, Hadvegar. - Powiedziałam stanowczo i przystanęłam. Wokoło nas nie było właściwie koni. Tylko jedna młoda parka wymknęła się na pogranicza stada. - Sama nie wiem. Ty jesteś pierwszym koniem, którego poznaję głębiej niż zwykłe: " Cześć, co porabiasz?". A ilość koni, która mnie cały czas otacza mnie czasami przytłacza, chociaż uważam się za dosyć śmiałą klacz. - Westchnęłam lekko, ale uśmiechnęłam się. - Pamiętaj, że nie jesteś w tym wszystkim sam, i mimo to, że nie za bardzo wiem jeszcze jak to wszystko działa, to zawsze możesz do mnie przyjść i pogadać.
- A poza tym - zmieniłam trochę wątek. - Musisz zrozumieć, że czas... to takie koło. I wszystkie zdarzenia w nim również są. Koło się nie kończy i wszystkie wydarzenia będą się powtarzać. Śmierć, życie i potomstwo. - Zrobiłam przerwę - no I miłość, czy coś tam. I nie ważne kto umrze czy co się stanie i tak to będzie. - Zaakcentowałam ostatnie trzy słowa. - Przecież nikt nie decyduje o losach, prawda? - Zaśmiałam się lekko.
<Had? Jesteś wierzący?>
29.06.2018
Od Ganerdene do U'schii ,,Gwiazda"
W nocy za żadne skarby nie mogłam spać. Tylko kręciłam się w miejscu jakby szukając pod nogami poczucia senności, które gdzieś mi wypadło. Jednak ono nie chciało się znaleźć i bałam się czy może nie zgniotłam go moimi kopytami.
Westchnęłam lekko wiedząc, że nic z tego nie będzie i na końcówkach kopyt przemknęłam się pomiędzy śpiącymi członkami na skraj terenu. Wtedy już zaczęłam śmielej stąpać, wiedząc, że z tej odległości już nikogo nie zbudzę. Natknęłam się na obrońcę stada, mruknęliśmy do siebie krótkie "cześć" i rozeszliśmy się, każde w swoją stronę. Wydawał się koszmarnie zmęczony i obawiałam się, że mnie wziął za jakąś zjawę pół snu.
Znalazłam drzewo i to właśnie obok niego się położyłam, ale tak, że bez problemu mogłam zerkać na oświetlone gwiazdami niebo. Spojrzawszy na horyzont oceniłam, że nic nie wskazywało na powrót słońca, co mi trochę popsuło humor.
Następnie, nie wiedząc co robić, zagapiłam się na gwiazdy. Szczególnie na jedną, która lśniła i świeciła najbardziej ze wszystkich. Była piękna. Niestety nie nacieszyłam się jej widokiem tak bardzo jak chciałam bo nie długo potem ogarnęło mnie przemożne poczucie zmęczenia i zasnęłam.
Rano, obudziwszy się, rozprostowałam nogi, ziewnęłam i wróciłam do stada w poszukiwaniu trochę zieleniny godnej mojej uwagi. Po minucie szukania znalazłam kępkę niepodal małego wodopoju i poszłam tam zażegnać głód i ugasić pragnienie. Podczas żucia trawy moją uwagę przykuła pewna kasztanowata klacz, która jak narazie, przechadzała się po terenach nikomu nie zawadzając. Co mnie w niej zaintrygowało to jej biała plamka na czole. Była złudnie podobna do gwiazdy, którą widziałam w nocy, więc postanowiłam podejść do nieznajomej. A poza tym przyda mi się nowa znajomość w stadzie. Bo póki co to znam dosyć dobrze tylko Hadvegara.
<U'schia? Nie mam weny, więc spróbuj zrobić coś fajnego z tego spotkania xD>
Westchnęłam lekko wiedząc, że nic z tego nie będzie i na końcówkach kopyt przemknęłam się pomiędzy śpiącymi członkami na skraj terenu. Wtedy już zaczęłam śmielej stąpać, wiedząc, że z tej odległości już nikogo nie zbudzę. Natknęłam się na obrońcę stada, mruknęliśmy do siebie krótkie "cześć" i rozeszliśmy się, każde w swoją stronę. Wydawał się koszmarnie zmęczony i obawiałam się, że mnie wziął za jakąś zjawę pół snu.
Znalazłam drzewo i to właśnie obok niego się położyłam, ale tak, że bez problemu mogłam zerkać na oświetlone gwiazdami niebo. Spojrzawszy na horyzont oceniłam, że nic nie wskazywało na powrót słońca, co mi trochę popsuło humor.
Następnie, nie wiedząc co robić, zagapiłam się na gwiazdy. Szczególnie na jedną, która lśniła i świeciła najbardziej ze wszystkich. Była piękna. Niestety nie nacieszyłam się jej widokiem tak bardzo jak chciałam bo nie długo potem ogarnęło mnie przemożne poczucie zmęczenia i zasnęłam.
Rano, obudziwszy się, rozprostowałam nogi, ziewnęłam i wróciłam do stada w poszukiwaniu trochę zieleniny godnej mojej uwagi. Po minucie szukania znalazłam kępkę niepodal małego wodopoju i poszłam tam zażegnać głód i ugasić pragnienie. Podczas żucia trawy moją uwagę przykuła pewna kasztanowata klacz, która jak narazie, przechadzała się po terenach nikomu nie zawadzając. Co mnie w niej zaintrygowało to jej biała plamka na czole. Była złudnie podobna do gwiazdy, którą widziałam w nocy, więc postanowiłam podejść do nieznajomej. A poza tym przyda mi się nowa znajomość w stadzie. Bo póki co to znam dosyć dobrze tylko Hadvegara.
<U'schia? Nie mam weny, więc spróbuj zrobić coś fajnego z tego spotkania xD>
29.06.2018
Od Mint do Shiregta "Rozświetlasz mój dzień"
-Posłuchaj- powiedział Shiregt i złożył mi pocałunek. Wyjątkowy... Cudowny... Pierwszy w moim życiu. Nagle poczułam ogarniającą mnie euforię.
- Shiregt- zaczęłam- Ja...od zawsze się z tobą wyjątkowo czułam. Rozświetlasz mój dzień... Ja kocham Cię — wypaliłam szybko. Ogier uśmiechnął się. To był wyjątkowy gest... Z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Łzy szczęścia... Wtuliłam się w jego grzywę.
-No co płaczesz. Przecież taki z*ajebisty ogier...- przerwał w pół zdania i roześmiał się cicho.
- Wiem. Dlatego to są łzy szczęścia...- odpowiedziałam z uśmiechem na żart mojego...kochanka? Jak to głupio brzmi, ale czyż miłość sama w sobie nie jest głupia, nieogarnięta, nieprzewidywalna? W dobrym znaczeniu oczywiście...
- My tu słodka miłość, a klacz nas będzie dalej napastować- odezwałam się.
-Jakoś to przetrwamy- powiedział, przybliżając swoje usta do moich.
-Tak- chuchnęłam mu w chrapy.
-Jeśli wygram wyścig do stada, pocałujesz mnie, a jeśli ty, ja ciebie... Idziesz na zakład? - zapytał z błyskiem w oku- Nagle mnie wzięło by pobawić się w wyścigi, jak za dawnych lat, powspominać czasy, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz- głos ugrzązł mu w gardle.
- Cokolwiek, by to powtórzyć...- odpowiedziałam z uśmiechem — Wiesz doskonale, o co mi chodzi...
- No... klacze zawsze są takie...
- Nie dokańczaj tego zdania- roześmiałam się- Trzy, cztery start!- ruszyłam przed siebie, a za mną ogier. Pa paru minutach został daleko w tyle, gdyż był wolniejszy i mniej wytrzymały, przez co musiał częściej zwalniać. Poczekałabym na niego, ale niech trenuje swoją formę. W końcu zdyszana dotarłam, a chwilę potem u mojego boku pojawił się Shiregt. Zaciągnął mnie w ustronne miejsce i zatopił swoje usta w moich. Chwilę tak trwaliśmy, a nade mną unosiła się różowa chmurka, w brzuchu czułam latające motylki, które w końcu dały upust euforii, która się ze mnie wydostała i teraz otaczała nas obojga. Po tym jakże miłym geście rozejrzałam się, ilustrując wzrokiem otoczenie. Kątem oka ujrzałam stojącą parę metrów Yatgaar.
-Shi...-zaczęłam niepewnie i w środku aż ściskało mnie ze wstydu. Kocham Shiregta, ale czy tak szybko musiał się tego dowiedzieć cały świat? To nasza prywatna sprawa. Postanowiłam improwizować, może wcale tego nie widziała?
-Witaj Yatgaar- powiedziałam, udając spokojną.
<Shiregt? No co mogę powiedzieć o tym opowiadaniu...Zgodnie z fabułą, tyle, że nie chciałam im psuć pierwszego pocałunku. A i jeszcze uprzedzając, tak Yatgaar widziała ich pocałunek. Tobie pozostawiam tę sprawę. Nie wiem jak twoja klacz, by zareagowała >
28.06.2018
Od Shiregt'a do Mint ,,Koniec tego dobrego"
Moją reakcją na ostatnie zdanie było po prostu osłupienie; uszy położyłem na potylicę, szeroko otworzyłem oczy i napiąłem mięśnie kończyn. TO była czysta podłość, brak szacunku, wyzyskiwanie pod przykrywką szlachetnej działalności - i fałsz. Zwykły fałsz. Niechaj zasmakuje wreszcie w burzy, którą sama rozpętała. Gniew przyszłego władcy i reszty źrebiąt jej nie ominie. Zamierzałem już się odezwać, lecz uznałem, że należy działać z zaskoczenia, nawet jeśli ucierpi na tym trochę honor.
Podszedłem do niej powoli i gwałtownie uderzyłem w pysk, podnosząc się na tylnych nogach - mimo swojego wzrostu nie mogłem jej dorównać z ziemi. Klacz zaśmiała się, jednak po chwili natarła z całą siłą, powalając mnie i poważniejąc. Na szczęście stojąca w pobliżu drużyna prawidłowo odczytała tę prowokację. Mivana ugryzła agresorkę w bok, Mint próbowała dosięgnąć jej kończyn, Khairtai i Vayola przyłączyły się jako ostatnie. Może i kasztanka znała się na swoim fachu, lecz starcie pięciu na jednego było dla niej bardzo niekorzystne. Wreszcie wyrwała się z naszego kręgu, krwawiąc, i oddaliła się galopem.
Rozległy się w grupie pojedyncze wiwaty, a wszyscy, nie wiedzieć czemu, wdzięcznym wzrokiem spoglądali na mnie.
— No dobrze...wracajmy do stada, biegiem. Niedługo wyruszamy w dalszą wędrówkę. - rzekłem, zakłusowując. U mojego boku znalazła się w tym momencie Mint. Tak piękna, jak zawsze - a może piękniejsza? Poczułem dziwne, silne ukłucie w piersi. Jeżeli mam to zrobić, to teraz, nim czar pryśnie, nim wszystko się odmieni, chociaż w głębi duszy wolałem twierdzić, że uczucie zawsze pozostaje wieczne. Świat jest jednak inny i wciąż się zmienia, a my, będąc jego częścią - ulegamy temu prawu.
Zwolniłem, a wraz ze mną klaczka. Pociągnąłem ją lekko za grzywę w stronę jakiegoś pojedynczego krzaka - może nie najlepsza osłona, ale lepsze coś, niż nic. Poddała się temu bez szczególnego oporu.
— Posłuchaj... - mruknąłem, by dodać sobie odwagi, po czym złożyłem na jej wargach szybki pocałunek.
<Mint? *)>
Podszedłem do niej powoli i gwałtownie uderzyłem w pysk, podnosząc się na tylnych nogach - mimo swojego wzrostu nie mogłem jej dorównać z ziemi. Klacz zaśmiała się, jednak po chwili natarła z całą siłą, powalając mnie i poważniejąc. Na szczęście stojąca w pobliżu drużyna prawidłowo odczytała tę prowokację. Mivana ugryzła agresorkę w bok, Mint próbowała dosięgnąć jej kończyn, Khairtai i Vayola przyłączyły się jako ostatnie. Może i kasztanka znała się na swoim fachu, lecz starcie pięciu na jednego było dla niej bardzo niekorzystne. Wreszcie wyrwała się z naszego kręgu, krwawiąc, i oddaliła się galopem.
Rozległy się w grupie pojedyncze wiwaty, a wszyscy, nie wiedzieć czemu, wdzięcznym wzrokiem spoglądali na mnie.
— No dobrze...wracajmy do stada, biegiem. Niedługo wyruszamy w dalszą wędrówkę. - rzekłem, zakłusowując. U mojego boku znalazła się w tym momencie Mint. Tak piękna, jak zawsze - a może piękniejsza? Poczułem dziwne, silne ukłucie w piersi. Jeżeli mam to zrobić, to teraz, nim czar pryśnie, nim wszystko się odmieni, chociaż w głębi duszy wolałem twierdzić, że uczucie zawsze pozostaje wieczne. Świat jest jednak inny i wciąż się zmienia, a my, będąc jego częścią - ulegamy temu prawu.
Zwolniłem, a wraz ze mną klaczka. Pociągnąłem ją lekko za grzywę w stronę jakiegoś pojedynczego krzaka - może nie najlepsza osłona, ale lepsze coś, niż nic. Poddała się temu bez szczególnego oporu.
— Posłuchaj... - mruknąłem, by dodać sobie odwagi, po czym złożyłem na jej wargach szybki pocałunek.
<Mint? *)>
28.06.2018
Od Rose do Shiregt'a ,,Mieliśmy szczęście"
Po ucieczce przed wilkami byłam strasznie zmęczona. Jeszcze chwila a bym chyba zemdlała z braku siły do wogóle ruszania się. Głowę miałam opuszczoną, widziałam tylko trawę i moje kopyta.
- Mieliśmy szczęście. - podniosłam głowę i popatrzyłam na Shiregta który był cały w pocie.
- To prawda. Ta wataha wyglądała na silną i groźną. - ogier tak samo jak ja, oddychał z trudem i wyglądał jakby za chwilę miał upaść na ziemię.
Podniosłam głowę do góry i popatrzałam w niebo. Wzięłam głęboki oddech świeżego powietrza i spowrotem spuściłam głowę na dół.
Po kilku minutach naszym oczom okazała się łąka na której było nasze stado.
- Nareszcie w domu. - odetchnęłam z ulgą. Nareszcie mogłam odpocząć, zjeść trawę i napić się wody. Shiregt upadł na ziemię i się na niej położył, ja tak samo. Postanowiłam się zdrzemnąć. Gdy się obudziłam był już wieczór. Zjadłam jeszcze trochę trawy i napiłam się wody. Popatrzyłam na stado pasące się na łące. Gdy odwróciłam głowę w stronę rzeki, zobaczyłam Shiregta pijącego wodę z rzeki.
- Porozmawiamy jeszcze? - podeszłam do niego i się spytałam.
- Dobrze. A o czym? - podniósł głowę i się uśmiechnął.
- Eee... - Szczerze mówiąc, nie wiedziałam na jaki temat ma być ta rozmowa. Uśmiechałam się tylko i patrzyłam w oczy Shiregta. Nie wiem z jakiego powodu, ale powoli z moich oczów zaczęły lecieć łzy. Moje serce zaczęło bić szybciej. Stresowałam się. Zaczęłam nerwowo ruszać kopytem.
<Shiregt?>
- Mieliśmy szczęście. - podniosłam głowę i popatrzyłam na Shiregta który był cały w pocie.
- To prawda. Ta wataha wyglądała na silną i groźną. - ogier tak samo jak ja, oddychał z trudem i wyglądał jakby za chwilę miał upaść na ziemię.
Podniosłam głowę do góry i popatrzałam w niebo. Wzięłam głęboki oddech świeżego powietrza i spowrotem spuściłam głowę na dół.
Po kilku minutach naszym oczom okazała się łąka na której było nasze stado.
- Nareszcie w domu. - odetchnęłam z ulgą. Nareszcie mogłam odpocząć, zjeść trawę i napić się wody. Shiregt upadł na ziemię i się na niej położył, ja tak samo. Postanowiłam się zdrzemnąć. Gdy się obudziłam był już wieczór. Zjadłam jeszcze trochę trawy i napiłam się wody. Popatrzyłam na stado pasące się na łące. Gdy odwróciłam głowę w stronę rzeki, zobaczyłam Shiregta pijącego wodę z rzeki.
- Porozmawiamy jeszcze? - podeszłam do niego i się spytałam.
- Dobrze. A o czym? - podniósł głowę i się uśmiechnął.
- Eee... - Szczerze mówiąc, nie wiedziałam na jaki temat ma być ta rozmowa. Uśmiechałam się tylko i patrzyłam w oczy Shiregta. Nie wiem z jakiego powodu, ale powoli z moich oczów zaczęły lecieć łzy. Moje serce zaczęło bić szybciej. Stresowałam się. Zaczęłam nerwowo ruszać kopytem.
<Shiregt?>
27.06.2018
Od Vayoli do Mint "Szpieg z niej nie będzie"
Przybyłam do jaskini medyków zaraz za U'schią i Hadvegarem. Oboje rozmawiali nieco dalej, ściszonym głosem. Byli odwróceni tyłem do wejścia, więc byłam pewna, że mnie nie zauważyli. Poza tym starałam się zachowywać jak najciszej umiałam. Rozejrzałam się po grocie i zauważyłam, że Mint już nie śpi, więc do niej podeszłam.
-Jak się czujesz? Coś się stało?-zapytałam od razu. Klaczka podniosła na mnie lekko zdziwiony wzrok.
-Skąd się tutaj wzięłaś?-zapytała.
-Po prostu przyszłam. A teraz odpowiedz na moje pytania-odpowiedziałam, kładąc się obok niej, aby lepiej nam się rozmawiało.
-Cóż, czuję się już dobrze, ale miałam koszmarny sen-odparła Mint.
-Jaki?-spytałam od razu.
-Nieważne, wolę go nie wspominać. To był koszmar-powiedziała klaczka. Na chwilę zapadła między nami cisza. Odniosłam wrażenie, że Mint nadal przeżywała to, co jej się śniło.
-Jeśli nie chcesz mówić, to rozumiem, ale może poczułabyś się lepiej, gdybyś mi o nim opowiedziała?-zasugerowałam. Klaczka zamyśliła się.
-Chyba jednak zachowam go dla siebie. Wybacz-powiedziała Mint.
-Nie masz za co przepraszać-odparłam, po czym ponownie na chwilę zapanowała cisza.-Więc...wiesz już może, kiedy stąd wyjdziesz?-zapytałam.
-Właściwie to już może. Nie widzę żadnych przeciwwskazań. Jeśli źle się poczujesz, po prostu to zgłoś-odezwał się Hadvegar, podchodząc do nas.
-Jak długo wiecie, że rozmawiamy?-zapytałam.
-Zauważyliśmy cię od razu jak tylko weszłaś. Szpieg z ciebie nie będzie-wyjaśniła z uśmiechem U'schia. Następnie pożegnaliśmy się z Hadvegarem. Mint i jej matka podziękowały mu za pomoc.
-Nic ci już nie jest?-spytał Shiregt, zaraz jak tylko wyszłyśmy z jaskini medyka.
-Nie, wszystko ze mną w porządku. A właśnie, mogę zostać z Vayolą i Shiregtem?-powiedziała Mint, kierując wzrok z Shiregt'a na U'schię.
-Dobrze, ale nie oddalajcie się od klanu. I masz wrócić przed zmierzchem-odparła klacz.
-Dobrze, dziękuję!-zawołała z uśmiechem Mint. Jej matka po chwili zaczęła się oddalać.
-To...co teraz robimy?-zapytałam.
-Pobawmy się w coś!-zasugerował Shiregt.-Plus może poszukamy reszty źrebiąt-dodał po chwili.
-No nie wiem, a ty co o tym sądzisz, Mint?-spytałam.
<Mint? Wyszło takie nic, bo nie miałam pomysłu>
-Jak się czujesz? Coś się stało?-zapytałam od razu. Klaczka podniosła na mnie lekko zdziwiony wzrok.
-Skąd się tutaj wzięłaś?-zapytała.
-Po prostu przyszłam. A teraz odpowiedz na moje pytania-odpowiedziałam, kładąc się obok niej, aby lepiej nam się rozmawiało.
-Cóż, czuję się już dobrze, ale miałam koszmarny sen-odparła Mint.
-Jaki?-spytałam od razu.
-Nieważne, wolę go nie wspominać. To był koszmar-powiedziała klaczka. Na chwilę zapadła między nami cisza. Odniosłam wrażenie, że Mint nadal przeżywała to, co jej się śniło.
-Jeśli nie chcesz mówić, to rozumiem, ale może poczułabyś się lepiej, gdybyś mi o nim opowiedziała?-zasugerowałam. Klaczka zamyśliła się.
-Chyba jednak zachowam go dla siebie. Wybacz-powiedziała Mint.
-Nie masz za co przepraszać-odparłam, po czym ponownie na chwilę zapanowała cisza.-Więc...wiesz już może, kiedy stąd wyjdziesz?-zapytałam.
-Właściwie to już może. Nie widzę żadnych przeciwwskazań. Jeśli źle się poczujesz, po prostu to zgłoś-odezwał się Hadvegar, podchodząc do nas.
-Jak długo wiecie, że rozmawiamy?-zapytałam.
-Zauważyliśmy cię od razu jak tylko weszłaś. Szpieg z ciebie nie będzie-wyjaśniła z uśmiechem U'schia. Następnie pożegnaliśmy się z Hadvegarem. Mint i jej matka podziękowały mu za pomoc.
-Nic ci już nie jest?-spytał Shiregt, zaraz jak tylko wyszłyśmy z jaskini medyka.
-Nie, wszystko ze mną w porządku. A właśnie, mogę zostać z Vayolą i Shiregtem?-powiedziała Mint, kierując wzrok z Shiregt'a na U'schię.
-Dobrze, ale nie oddalajcie się od klanu. I masz wrócić przed zmierzchem-odparła klacz.
-Dobrze, dziękuję!-zawołała z uśmiechem Mint. Jej matka po chwili zaczęła się oddalać.
-To...co teraz robimy?-zapytałam.
-Pobawmy się w coś!-zasugerował Shiregt.-Plus może poszukamy reszty źrebiąt-dodał po chwili.
-No nie wiem, a ty co o tym sądzisz, Mint?-spytałam.
<Mint? Wyszło takie nic, bo nie miałam pomysłu>
27.06.2018
Od Shiregt'a do Rose ,,Ofiara od zaraz"
Gdy tylko przed oczami błysnęły mi śnieżnobiałe kły w rozwartej, wilczej paszczy i mignął ciemnoszary, futrzasty kształt psowatego - właściwie kilka - pod wpływem pierwotnego instynktu ucieczki ruszyłem z kopyta. Moja towarzyszka również nie traciła czasu, po chwili nawet mnie wyprzedziła. Oboje byliśmy w dobrej kondycji, ale drapieżniki deptały nam po ogonach, którym raz, wywijając wściekle, trafiłem jednego z nich w pysk.
Po pewnym czasie ciągłej gonitwy przez las, gdy gałęzie chłostały nas po bokach, pnie były groźnymi przeszkodami, a my oddalaliśmy się od stada, zagłębiając we wrogie, zagarnięte przez uzurpatorów tereny, usłyszałem coraz głośniejsze dyszenie klaczy świadczące o zmęczeniu. Również nie wyróżniałem się nigdy wytrzymałością, lecz Rose najwyraźniej zbliżała się do skraju własnej. Wszelkie uniki i próby zmylenie niewiele dawały. Wataha składała się z około siedmiu wilków, więc w starciu bezpośrednim mieliśmy małe szanse. Wtem jak spod ziemi wyrosła trochę po prawej sylwetka masywnego kopytnego. Szybko uznałem, iż to właśnie nasza nadzieja. Skręciłem, spychając tym samym klacz na właściwy tor. Przyspieszyłem jak najmocniej. W momencie gdy renifer odwrócił głowę z błyskiem zaskoczenia, a następnie przerażenia w oczach, wpadłem na niego z rozpędu. Całe szczęście, był to młody osobnik i ostatecznie dał się przewrócić.
— Shiregt! - krzyk należał chyba do Rose.
Przeturlałem się z kilka kroków dalej. Zrazu zerwałem się, byle tylko prędko się ulotnić, jednak któryś uparty wilk chwycił mnie za tylną kończynę. Kiedy się obejrzałem, była tam tylko moja towarzyszka. Drapieżnik nie miał zamiaru dać za wygraną. Wzięliśmy nogi za pas.
Jakoś odnalazłem orientację w terenie i galopem wróciliśmy na własne włości. Szliśmy stępem, dysząc, zlani potem, ale bezpieczni. Klacz spuściła głowę i wyglądała chyba na mocno roztrzęsioną. Nie było to najmilsze spotkanie, ale ten futrzak to dla roślinożercy chleb powszedni. Przeżyła jakąś traumę?
Dlaczego wszyscy sprawiają z wyglądu zupełnie inne wrażenie, niczym tojady; piękne, acz trujące?
<Rose?>
Po pewnym czasie ciągłej gonitwy przez las, gdy gałęzie chłostały nas po bokach, pnie były groźnymi przeszkodami, a my oddalaliśmy się od stada, zagłębiając we wrogie, zagarnięte przez uzurpatorów tereny, usłyszałem coraz głośniejsze dyszenie klaczy świadczące o zmęczeniu. Również nie wyróżniałem się nigdy wytrzymałością, lecz Rose najwyraźniej zbliżała się do skraju własnej. Wszelkie uniki i próby zmylenie niewiele dawały. Wataha składała się z około siedmiu wilków, więc w starciu bezpośrednim mieliśmy małe szanse. Wtem jak spod ziemi wyrosła trochę po prawej sylwetka masywnego kopytnego. Szybko uznałem, iż to właśnie nasza nadzieja. Skręciłem, spychając tym samym klacz na właściwy tor. Przyspieszyłem jak najmocniej. W momencie gdy renifer odwrócił głowę z błyskiem zaskoczenia, a następnie przerażenia w oczach, wpadłem na niego z rozpędu. Całe szczęście, był to młody osobnik i ostatecznie dał się przewrócić.
— Shiregt! - krzyk należał chyba do Rose.
Przeturlałem się z kilka kroków dalej. Zrazu zerwałem się, byle tylko prędko się ulotnić, jednak któryś uparty wilk chwycił mnie za tylną kończynę. Kiedy się obejrzałem, była tam tylko moja towarzyszka. Drapieżnik nie miał zamiaru dać za wygraną. Wzięliśmy nogi za pas.
Jakoś odnalazłem orientację w terenie i galopem wróciliśmy na własne włości. Szliśmy stępem, dysząc, zlani potem, ale bezpieczni. Klacz spuściła głowę i wyglądała chyba na mocno roztrzęsioną. Nie było to najmilsze spotkanie, ale ten futrzak to dla roślinożercy chleb powszedni. Przeżyła jakąś traumę?
Dlaczego wszyscy sprawiają z wyglądu zupełnie inne wrażenie, niczym tojady; piękne, acz trujące?
<Rose?>
27.06.2018
Od Hadvegara do Ganerdene ,,Uczucie"
Nie wiedziałem czy to najlepszy pomysł iść do klaczy w takim stanie. Jeszcze ją tylko zdołuję i nie będzie nam miło, co gorsze, zrażę ją do siebie i już nigdy więcej nigdzie nie wyjdziemy. Jednak nie mogłem ot tak jej olać, przecież to ja chciałem gdzieś pospacerować i to nie byłoby najlepsze rozwiązanie. Z dwojga złego wybrałem chyba to mniejsze zło... nie wiem.
– Idę, idę. – odparłem i udałem się za klaczą, żeby po krótkiej chwili znaleźć się u jej boku i spokojnie, w ciszy spacerować po okolicy. Tak... w ciszy. Cisza w tej sytuacji była za głośna jak dla mnie, a to naprawdę dziwne uczucie. Nie wiedząc totalnie co powiedzieć, wypowiedziałem coś, co nie do końca było przemyślane.
– Znasz takie uczucie? – zapytałem, na co klacz spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
– Jakie? – zapytała, uśmiechając się słodko.
– Podobnież jesteśmy sobie pisani, gdzieś tam na niebie, są gwiazdy znające naszą historię i przyszłość, jak i przeszłość. To one dobierają nam kogoś przy kim czujemy się naprawdę wyjątkowi. Mimo, że nie znasz tego konia i widzisz go po raz pierwszy, to wiesz, że to ten właściwy i jedyny, ten, którego nie chcesz stracić, chociaż... widzisz go po raz pierwszy. – mówiłem, spoglądając w niebo. Nie wiem czemu o tym mówię, może to przez Forever?
– Znaczy się, emmm... nie mam na myśli nas, w sensie ja i ty, tylko ogólnie. – dotarły do mnie wypowiedziane słowa, zaraz po tym, jak Ganerdene spojrzała na mnie z wielkim zdziwieniem na pysku. Tak, mogło to zabrzmieć bardzo dziwnie... ale nie to miałem na myśli. Chciałem... właściwie to ja sam nie wiem co chciałem. Może tylko tak pofantazjować? Posłuchać historii o tym uczuciu, o ile by je znała? Tak mówią zakochani i to naprawdę musi być cudowne. Ja mogę jedynie karać się za to co zrobiłem mojej ukochanej... ale czy na pewno ona nią jest?
– Ehh, przepraszam. Ostatnio mam taki mętlik w głowie, że nie wiem co mówię. – nim klacz cokolwiek wypowiedziała, przerwałem tą paplaninę i chaos wypowiedzi. Oh, to nie jest najlepszy czas na to wszystko... a Ganerdene nie powinna tego słuchać! Nie znam jej tak dobrze, a zwierzam się jakbym znał ją od lat. To jest to coś, pozwalające mi na taką otwartość. Nie wiem czy określić to jako coś cudownego, a może wręcz przeciwnie? Oh, opuście mnie dzisiaj, wy myśli prze okrutne, chociaż tak... na jeden dzień. Jeden dzień zapomnienia.
<Gandzia?>
– Idę, idę. – odparłem i udałem się za klaczą, żeby po krótkiej chwili znaleźć się u jej boku i spokojnie, w ciszy spacerować po okolicy. Tak... w ciszy. Cisza w tej sytuacji była za głośna jak dla mnie, a to naprawdę dziwne uczucie. Nie wiedząc totalnie co powiedzieć, wypowiedziałem coś, co nie do końca było przemyślane.
– Znasz takie uczucie? – zapytałem, na co klacz spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
– Jakie? – zapytała, uśmiechając się słodko.
– Podobnież jesteśmy sobie pisani, gdzieś tam na niebie, są gwiazdy znające naszą historię i przyszłość, jak i przeszłość. To one dobierają nam kogoś przy kim czujemy się naprawdę wyjątkowi. Mimo, że nie znasz tego konia i widzisz go po raz pierwszy, to wiesz, że to ten właściwy i jedyny, ten, którego nie chcesz stracić, chociaż... widzisz go po raz pierwszy. – mówiłem, spoglądając w niebo. Nie wiem czemu o tym mówię, może to przez Forever?
– Znaczy się, emmm... nie mam na myśli nas, w sensie ja i ty, tylko ogólnie. – dotarły do mnie wypowiedziane słowa, zaraz po tym, jak Ganerdene spojrzała na mnie z wielkim zdziwieniem na pysku. Tak, mogło to zabrzmieć bardzo dziwnie... ale nie to miałem na myśli. Chciałem... właściwie to ja sam nie wiem co chciałem. Może tylko tak pofantazjować? Posłuchać historii o tym uczuciu, o ile by je znała? Tak mówią zakochani i to naprawdę musi być cudowne. Ja mogę jedynie karać się za to co zrobiłem mojej ukochanej... ale czy na pewno ona nią jest?
– Ehh, przepraszam. Ostatnio mam taki mętlik w głowie, że nie wiem co mówię. – nim klacz cokolwiek wypowiedziała, przerwałem tą paplaninę i chaos wypowiedzi. Oh, to nie jest najlepszy czas na to wszystko... a Ganerdene nie powinna tego słuchać! Nie znam jej tak dobrze, a zwierzam się jakbym znał ją od lat. To jest to coś, pozwalające mi na taką otwartość. Nie wiem czy określić to jako coś cudownego, a może wręcz przeciwnie? Oh, opuście mnie dzisiaj, wy myśli prze okrutne, chociaż tak... na jeden dzień. Jeden dzień zapomnienia.
<Gandzia?>
27.06.2018
Od U'schii ,,Przewodnik i Rada starszych - Plan na najbliższe dni”
Gdy otworzyłam dziś powieki, stał nade mną Hadvegar. Przestraszyłam się wielce, może przecież chodzić o moją przybraną córeczkę i jej kiepski stan zdrowia. Ogier jednak uspokoił mnie na duchu, mówiąc, że mam się zbierać, ponieważ władca chce przeprowadzić naradę. Chociaż co to może oznaczać...? Ktoś znowu zginie i trzeba wzmożyć czujność? Gdy dotarłam na miejsce, zorientowałam się, że wszyscy czekali na mnie. Khonkh odchrząknął i tym samym rozpoczął zebranie.
-Wszyscy doskonale wiemy...- zrobił krótką pauzę i rzucił spojrzenie każdemu z osobna- ...że walka z chorobą każdemu już działa na nerwy, medycy są bezsilni, a konie wciąż giną. Boimy się o swoje zdrowie i życie. I o tym będzie dzisiejsze posiedzenie, które być może pomoże nam trochę przezwyciężyć epidemię. Witamy także U'schię, która ostatnia do nas dołączyła. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Ja na to skłoniłam głowę i powiedziałam.
-Dziękuję za to hojne przywitanie- moje słowa rozpoczęły się nutą ironii, ale potem od razu przeszłam do poważniejszych tematów-Rzeczywiście przydałoby się wreszcie raz na zawsze zwalczyć to choróbsko. Jest nieprzewidywalne, każdego z nas może zabić — szczególny nacisk na słowo „każdego” i posłałam figlarne spojrzenie Buszowi, mówiące „Któż wtedy będzie uśmiercał biedne źrebaczki?”. Rozmowa trwała kilka godzin. Ustaliliśmy, że może reny coś o tym wiedzą i nasza burza mózgów dała również wstępny plan ataku, pod niewolą mogłyby nam coś wypaplać oraz oddać co zabrali-Miriadę. Zemsta brzmiała słodko, a mi do wieczora było dane trochę poćwiczyć.
~Później~
Wieczorem zostałam wezwana do jaskini. Yatgaar i Khonkh zastanawiali się nad obecnym terenem. Zostać czy nie? Może gdzieś epidemia nie sięga. Po parunastu minutach stwierdziliśmy jednak, że na razie nie ma co się zmywać i skupimy się bardziej na ataku.
-Wszyscy doskonale wiemy...- zrobił krótką pauzę i rzucił spojrzenie każdemu z osobna- ...że walka z chorobą każdemu już działa na nerwy, medycy są bezsilni, a konie wciąż giną. Boimy się o swoje zdrowie i życie. I o tym będzie dzisiejsze posiedzenie, które być może pomoże nam trochę przezwyciężyć epidemię. Witamy także U'schię, która ostatnia do nas dołączyła. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Ja na to skłoniłam głowę i powiedziałam.
-Dziękuję za to hojne przywitanie- moje słowa rozpoczęły się nutą ironii, ale potem od razu przeszłam do poważniejszych tematów-Rzeczywiście przydałoby się wreszcie raz na zawsze zwalczyć to choróbsko. Jest nieprzewidywalne, każdego z nas może zabić — szczególny nacisk na słowo „każdego” i posłałam figlarne spojrzenie Buszowi, mówiące „Któż wtedy będzie uśmiercał biedne źrebaczki?”. Rozmowa trwała kilka godzin. Ustaliliśmy, że może reny coś o tym wiedzą i nasza burza mózgów dała również wstępny plan ataku, pod niewolą mogłyby nam coś wypaplać oraz oddać co zabrali-Miriadę. Zemsta brzmiała słodko, a mi do wieczora było dane trochę poćwiczyć.
~Później~
Wieczorem zostałam wezwana do jaskini. Yatgaar i Khonkh zastanawiali się nad obecnym terenem. Zostać czy nie? Może gdzieś epidemia nie sięga. Po parunastu minutach stwierdziliśmy jednak, że na razie nie ma co się zmywać i skupimy się bardziej na ataku.
26.06.2018
Zaproszenie dla EF
Witam serdecznie ludziki!
Dziś mam Wam do przekazania równocześnie drobne, ale radosne wieści - zostaliśmy zaproszeni na chat RPG z okazji otwarcia bloga pt. ,,Kocie Plemiona", który to odbędzie się nazajutrz, 27 czerwca 2018 roku w godzinach 18.00-22.00. Mam nadzieję, że przyciągnie on trochę naszych członków, a przy okazji będziemy się dobrze razem bawić. Na imprezie znajdą się także inne blogi - może natkniecie się na swoich znajomych?
Pst! Administracja zastanawia się już nad lipcowo-sierpniowym eventem. Pragniemy bardzo przeprosić za wszelkie opóźnienia, zwłaszcza w związku z rozwojem strony - wszystko to wiąże się z licznymi wakacyjnymi wyjazdami. Dziękujemy za zrozumienie :)
Zamieszczam już więc link prowadzący do wyżej wspomnianego bloga. Do zobaczenia!--->https://kocie-plemiona.blogspot.com/
~Yatgaar, Miriada i Shiregt
26.06.2018
Od Mint do Vayoli „Fikcyjna śmierć próbą odzyskania tchnienia życia?”
Po odwiedzinach Vayoli i Shiregta czułam się odrobinę bardziej podbudowana na duchu. Jednakże myślę, że nie było tego widać na pierwszy rzut oka. Skulone, mizerne ciałko, skudlona grzywa, brudne z piachu i śliny palomino. Jedynie lekko błyszczące, ale dalej zmęczone oczy mnie zdradzały. Hadvegar pochylił się nade mną.
- Słyszałaś? Odpoczywaj, żeby dość do siebie trzeba jeszcze trochę snu, który sprawi, że będziesz czuła się zupełnie jak nowo narodzona.
Postanowiłam mu wierzyć i przymknęłam oczy, widziałam przed sobą tylko ciemność. Z czasem z niej zaczęły wylatywać kolorowe świetliki, aż w końcu zupełnie oddałam się w objęcia Morfeusza. Fantazja zaczęła się następująco (pomijając świetliki). Nagle stałam oko w oko z Yatgaar. Wydawała się dość wściekła, co dało to się rozpoznać między innymi dzięki rozszerzeniu przez nią obu źrenic i wydęciu chrap. Następnie spostrzegłam, że klacz wyciągnęła miecz z błyszczącym ostrzem i skierowała w moim kierunku. Ja na to stałam jak wryta, a tak bardzo chciałam zrobić jakiś ruch. Choćby rozstawić nogi i zajmować minimalnie więcej miejsca, a to wszystko, by czuć się pewniej. Niespodziewanie z moich ust wydobył się niezidentyfikowany dźwięk. Skończyło się na tym, że zobaczyłam przed sobą ciemność i w powietrzu pojawiły się dwie wielkie, czerwone plamy krwi, które stopniowo się rozpływały, aż do momentu, gdy przed oczami nie widziałam najmniejszego skrawka czarnego koloru. Obudziłam się z krzykiem. Każdy, choć odrobinę boi się śmierci, nawet ci, którzy nie mają doli życia i właśnie wiszą na sznurku uwiązani do silnej gałęzi drzewa i próbują przekonać mózg, że po niej będzie lepiej. Nawet ci, którzy przepełnieni miłością się poświęcają. To naturalne... A ten sen jakby sam zwiastował moją. Tylko szkoda, że nie wiedziałam nawet, za jakie grzechy zostałam fikcyjnie uśmiercona. Powiem szczerze dosłowne nowe narodzenie. Drugie życie. Pierwsze zakończyło się w śnie. Cóż za ironia...
<Vayola? Shi se stoi i nagle takie „aaa!” -Vayola, przewróciłaś się? XDD Nie no, żartuję. Najlepiej będzie, jak ty opiszesz, co się działo potem>
25.06.2018
Od Ganerdene do Hadvegara ,,Płaczące drzewa"
Ogier odszedł. Obserwowałam go dopóki nie zniknął mi z pola widzenia i wtedy zorientowałam się, że powinnam wykonywać swoją pracę. Szybko obróciłam łeb w kierunku stepu i uśmiechnęłam się lekko do siebie. Poczułam ogromną radość oraz ekscytację. Oraz parę innych uczuć, w tym zdenerwowanie. Mój wzrok raz po razie wędrował ku stadzie oraz mglił się kiedy myślałam o czekającym mnie spotkaniu. Cieszyłam się na nie.. ale nie za bardzo wiedziałam co powiem kiedy on przyjdzie. Nie wiem co powinnam powiedzieć. Jak to wszystko działa. Bo jest jakiś ustalony system, prawda?
Wyrzuciłam z głowy wszystkie myśli. Będzie jak będzie. Od kiedy ja się tak w ogóle denerwuję? Z resztą... trzeba pilnować stada. Skupić się na pracy. To trzeba zrobić. I to zrobię. Wbiłam wzrok w krzaki nieopodal. Wraz z opuszczającym się słońcem, spadła również temperatura. Znacznie. Westchnęłam lekko i spojrzałam w górę. Nad nami kłębiły się chmury. Przygotowałam się na to, że już zaraz, za sekundę, będzie o moje boki siepać deszcz. Jednak nie to się stało. Chmury, rozrzedzając się, popłynęły dalej na zachód, nie wypuszczając z siebie ani kropelki. Odetchnęłam z ulgą, następnie opuściłam łeb na dół, żeby dotknąć trawy. Odgryzłam kawałek a jak już podniosłam łeb,jakby z niczego, pojawił się przede mną ogier. Spojrzał na mnie niepewnie i przedstawił się. Ma mnie zamienić. Uśmiechnęłam się doń szeroko, ponieważ przypomniałam sobie o zbliżającym się spotkaniu, podziękowałam mu i odeszłam szybkim krokiem w stronę innych koni, przy czym skanowałam otoczenie, raz z przyzwyczajenia, a dwa, chciałam znaleźć Hadvegara. I zaraz zobaczyłam go jak lawirował pomiędzy źrebakami próbując przedostać się do kulturalniejszej i spokojniejszej ciżby. Przystanęłam, siląc się, żeby stać na widoku i czekałam. Nie minęło parę sekund a ogier mnie zauważył i uśmiechnął się. Słabo. I wtedy zobaczyłam jak ten biedaczyna chodzi. Powłuczy nogami a posturę ma taką jakby tysiąc kamieni musiał nieść na grzbiecie. Postąpiłam parę kroków w jego kierunku. Spytałam się co się dzieje bez ogródek. Ech... ta praca. Jeszcze ma cięższą niż ja, ale ja w pełni rozumiem jego przygnębienie. Ogier szybko zmienił temat.
- Teren jest spokojny. Może dlatego, że zwierzęta przeczuwały burzę, która i tak nie nadeszła. - Mruknęłam obojętnie. - Chodź. Spacer dobrze ci zrobi. - Powiedziałam i ominęłam go. Przystanęłam jak nie szedł i spojrzałam na niego. - Cho no. - Chciałam zaproponować mu jakąś fajną aktywność. Ale... na myśl przychodziło mi zawsze to samo. Jeszcze do tego nie mam pojęcia czy fajne. Użyteczne, tak. To ogier.
Kogo ja oszukuję. Nie mam pojęcia jak się socializować!
< Had? ( ͡° ͜ʖ ͡°) >
Wyrzuciłam z głowy wszystkie myśli. Będzie jak będzie. Od kiedy ja się tak w ogóle denerwuję? Z resztą... trzeba pilnować stada. Skupić się na pracy. To trzeba zrobić. I to zrobię. Wbiłam wzrok w krzaki nieopodal. Wraz z opuszczającym się słońcem, spadła również temperatura. Znacznie. Westchnęłam lekko i spojrzałam w górę. Nad nami kłębiły się chmury. Przygotowałam się na to, że już zaraz, za sekundę, będzie o moje boki siepać deszcz. Jednak nie to się stało. Chmury, rozrzedzając się, popłynęły dalej na zachód, nie wypuszczając z siebie ani kropelki. Odetchnęłam z ulgą, następnie opuściłam łeb na dół, żeby dotknąć trawy. Odgryzłam kawałek a jak już podniosłam łeb,jakby z niczego, pojawił się przede mną ogier. Spojrzał na mnie niepewnie i przedstawił się. Ma mnie zamienić. Uśmiechnęłam się doń szeroko, ponieważ przypomniałam sobie o zbliżającym się spotkaniu, podziękowałam mu i odeszłam szybkim krokiem w stronę innych koni, przy czym skanowałam otoczenie, raz z przyzwyczajenia, a dwa, chciałam znaleźć Hadvegara. I zaraz zobaczyłam go jak lawirował pomiędzy źrebakami próbując przedostać się do kulturalniejszej i spokojniejszej ciżby. Przystanęłam, siląc się, żeby stać na widoku i czekałam. Nie minęło parę sekund a ogier mnie zauważył i uśmiechnął się. Słabo. I wtedy zobaczyłam jak ten biedaczyna chodzi. Powłuczy nogami a posturę ma taką jakby tysiąc kamieni musiał nieść na grzbiecie. Postąpiłam parę kroków w jego kierunku. Spytałam się co się dzieje bez ogródek. Ech... ta praca. Jeszcze ma cięższą niż ja, ale ja w pełni rozumiem jego przygnębienie. Ogier szybko zmienił temat.
- Teren jest spokojny. Może dlatego, że zwierzęta przeczuwały burzę, która i tak nie nadeszła. - Mruknęłam obojętnie. - Chodź. Spacer dobrze ci zrobi. - Powiedziałam i ominęłam go. Przystanęłam jak nie szedł i spojrzałam na niego. - Cho no. - Chciałam zaproponować mu jakąś fajną aktywność. Ale... na myśl przychodziło mi zawsze to samo. Jeszcze do tego nie mam pojęcia czy fajne. Użyteczne, tak. To ogier.
Kogo ja oszukuję. Nie mam pojęcia jak się socializować!
< Had? ( ͡° ͜ʖ ͡°) >
25.06.2018
Od Khonkha do Yatgaar "Niespodziewany atak"
Najpierw okazało się, że nasze tereny zostało przejęte. Potem pojawiła się pierwsza ofiara epidemii. Śmierć Lexus wstrząsnęła całym klanem. Wszyscy wiedzieli już o zarazie i bali się o własne życie. Jeśli tylko ktoś kichnął, inni patrzyli na niego jak na wilka jedynie udającego konia, który w każdej chwili może stać się powodem śmierci całego stada. Mimo to należało nie poddawać się żałobie i oczyścić swój umysł, aby móc w spokoju ułożyć plan działania. Niestety fakt, że musieliśmy działać na dwóch frontach, nie oznaczał dla nas nic dobrego. Wraz z Yatgaar mogliśmy jedynie odczuć ulgę, że ostatecznie ani my, ani żadne z naszych źrebiąt nie zachorowało. Jednak coraz więcej koni miało objawy choroby. Nie pomagał też fakt, że nie do końca jeszcze wiedzieliśmy, jak objawia się infekcja. Do tego oprócz myślenia nad antidotum musieliśmy jeszcze skupić się na nieciekawej sytuacji z reniferami.
-Zastanawia mnie pewien fakt-powiedziałem któregoś wieczoru do swojej partnerki. Większość członków klanu już spała, a do tego my znajdowaliśmy się na uboczu. Nasze źrebięta także już zasnęły, więc mogliśmy porozmawiać o dręczących nas sprawach.
-Jaki?-spytała Yatgaar.
-Czy renifery także mają problem z tą zarazą? Co prawda złapała nas ona gdzieś indziej, ale nie wiemy, jaki ma dokładnie zasięg. Poza tym istnieje możliwość, że przywlekliśmy ją tu ze sobą. Czy nasi wrogowie mogą się od nas zarazić? A może oni znają jakieś lekarstwo?-snułem swoje domysły.
-Wszystko to tylko gdybania. A nawet gdyby renifery miały antidotum na tę chorobę, wątpię, aby chciały się z nami podzielić-odparła Yatgaar.
-Zdaję sobie z tego sprawę. Mimo jeśli uda nam się z nimi szybko poradzić, być może zmusimy ich do współpracy-wyjaśniłem.
-To możliwe, ale trudne do osiągnięcia-stwierdziła po chwili zastanowienia moja partnerka.
-Myślę, że najlepiej będzie zrobić jutro odpowiednią naradę-odparłem.
-Zgadzam się. Jak najszybciej trzeba teraz się z tym problemem uporać-powiedziała Yatgaar. Podszedłem do niej i przytuliłem się, muskając przy okazji jej chrapy swoimi.
-Na pewno ze wszystkim sobie poradzimy. Wiele już razem przeszliśmy i łatwo się nie damy-powiedziałem. W mroku udało mi się jakoś dostrzec uśmiech na pysku mojej partnerki.
-Zastanawia mnie pewien fakt-powiedziałem któregoś wieczoru do swojej partnerki. Większość członków klanu już spała, a do tego my znajdowaliśmy się na uboczu. Nasze źrebięta także już zasnęły, więc mogliśmy porozmawiać o dręczących nas sprawach.
-Jaki?-spytała Yatgaar.
-Czy renifery także mają problem z tą zarazą? Co prawda złapała nas ona gdzieś indziej, ale nie wiemy, jaki ma dokładnie zasięg. Poza tym istnieje możliwość, że przywlekliśmy ją tu ze sobą. Czy nasi wrogowie mogą się od nas zarazić? A może oni znają jakieś lekarstwo?-snułem swoje domysły.
-Wszystko to tylko gdybania. A nawet gdyby renifery miały antidotum na tę chorobę, wątpię, aby chciały się z nami podzielić-odparła Yatgaar.
-Zdaję sobie z tego sprawę. Mimo jeśli uda nam się z nimi szybko poradzić, być może zmusimy ich do współpracy-wyjaśniłem.
-To możliwe, ale trudne do osiągnięcia-stwierdziła po chwili zastanowienia moja partnerka.
-Myślę, że najlepiej będzie zrobić jutro odpowiednią naradę-odparłem.
-Zgadzam się. Jak najszybciej trzeba teraz się z tym problemem uporać-powiedziała Yatgaar. Podszedłem do niej i przytuliłem się, muskając przy okazji jej chrapy swoimi.
-Na pewno ze wszystkim sobie poradzimy. Wiele już razem przeszliśmy i łatwo się nie damy-powiedziałem. W mroku udało mi się jakoś dostrzec uśmiech na pysku mojej partnerki.
~Następnego dnia~
Z samego rana, zaraz po śniadaniu, zwołaliśmy nadzwyczajną naradę. Oprócz mnie i Yatgaar uczestniczyli w nim członkowie rady starszych, a także Marabell i Mikado, dowódca szpiegów. Ożywiona dyskusja trwała dosłownie kilka godzin. Udało nam się w tym czasie ustalić wstępny sposób ataku. Każdy jednak miał inne zdanie na temat tego, jak i kiedy powinniśmy zaatakować naszych wrogów. Wszyscy byli pewni co do jednej rzeczy: musieliśmy przypuścić atak jako pierwsi. Należało zatem działać szybko, niestety duża liczba sporów nam w tym nie pomagała. Kiedy więc ustaliliśmy już większość kwestii, kazałem wszystkim się rozejść, aby trochę odetchnęli. Najważniejsze decyzje zostały już podjęte, a koniom uczestniczącym w zebraniu dobrze zrobiłaby dłuższa chwila przerwy.
-Co o tym myślisz?-spytałem Yatgaar, kiedy wszyscy już odeszli.
-Cóż, szkoda, że nie mogliśmy się lepiej dogadać-odparła klacz.
-Zgadzam się. Powinniśmy popracować nad naszą komunikacją-powiedziałem.
-Obyśmy tylko w czasie walki nie zaczęli atakować samych siebie-prychnęła Yatgaar. Następnie odeszliśmy nieco od stada, aby móc odpocząć i w spokoju się pożywić.
~Jakiś czas później~
Wieści od klaczy zupełnie nas zaskoczyły, ale i zmobilizowały. Na szczęście mieliśmy już ustalony plan. Wystarczyło tylko się go trzymać. Szybko ustawiliśmy wraz z Mikadem członków klanu na odpowiednich pozycjach. Nie trzeba było długo czekać, aż usłyszeliśmy zbliżającą się gromadę reniferów. Spojrzałem wprost w oczy mojej partnerki, by po raz ostatni przed walką ujrzeć w nich tę dobrze mi znaną odwagę i determinację. Nie trwało to jednak długo, gdyż w końcu pojawili się pierwsi przeciwnicy. Było ich trochę więcej, niż sądziliśmy. Jednak nie byli oni przygotowani na tak mocny opór z naszej strony. Zaatakowałem jednego z reniferów, powalając go dość łatwo na ziemię. Chciałem zadać mu ostateczny cios, jednak wtedy coś innego zwróciło moją uwagę. W ostatniej chwili zrobiłem unik. Odwróciłem się i ujrzałem renifera trzymającego w pysku sporych rozmiarów halabardę. Już chciał ponownie mnie zaatakować, kiedy pojawiła się Yatgaar i zatopiła w jego piersi swój miecz. Spojrzałem na nią z wdzięcznością, po czym doskoczyłem do pokonanego przeciwnika i zabrałem jego broń. Szybko odwróciłem się i zadałem cios powalonemu przeze mnie wrogowi akurat w chwili, kiedy ten się podnosił. Popatrzyłem jeszcze raz na moją partnerkę. Oboje wiedzieliśmy, że nie ma możliwości przegrania przez nas tej walki.
-My albo oni-powiedziała Yatgaar, po czym odwróciła się, aby dalej walczyć. Ja także skupiłem się na walczeniu. Szło mi teraz lepiej, gdyż miałem nową broń.
-Niech ktoś pilnuje tyłów!-zawołałem po chwili.
<Yatgaar?>
25.06.2018
Od Rose do Shiregt'a ,,W tarapatach!"
Szliśmy w stronę łąki, na której obecnie przebywało nasze stado. Gdy dotarliśmy na miejsce Shiregt przedstawił mi wszystkich obecnych. Nasz klan był całkiem spory. Pogadałem jeszcze trochę z innymi klaczami, a później potarzałam się w trawie.
- Zjemy razem obiad? - spytał się Shiregt gdy wstawałam z ziemi.
- Z przyjemnością. - odpowiedziałam patrząc na słońce. Dopiero teraz zorientowałam się, że czas na obiad. Shiregt zaprowadził mnie w miejsce na łące, gdzie trawa jest najsmaczniejsza. Rzeczywiście tak było. Tego dnia obiad zjadłam wspaniały. Później potarzałam się jeszcze w trawie, nie zauważyłam, że na ziemi było błoto, dlatego trochę się ubrudziłam. Gdy skończyłam tarzanie w trawie, a dokładnie w kałuży błota, wybrałam się na spacer po lesie. W lesie nie czułam się bezpiecznie i komfortowo. Miałam złe przeczucie. Bacznie opsrerwowałam otoczenie. Nagle w oddali zobaczyłam sylwetkę jakiegoś stworzenia. Nie wiedziałam co robić. Z jednej strony bałam się podejść, a z drugiej strony byłam bardzo ciekawa co to. Ciekawość wygrała. Po cichu podeszłam do nieznanego zwierzęcia. Gdy byłam wystarczająco blisko, schowałam się w krzakach i z stamtąd obserwowałam istotę. Okazało się że to był spacerujący po lesie Shiregt.
- Hej! - wyszłam z krzaków.
- Cześć! - ogier był trochę zaskoczony moją obecnością.
- Co tu robisz? - spytał się Shiregt podchodząc do mnie.
- Spaceruję po lesie, a ty? - odpowiedziałam ogierowi.
- Tak samo.- uśmiechnął się, gdy nagle zza krzaków wyskoczyła grupa wilków. Automatycznie nasze nogi zaczęły galopować, żeby uciec wilkom. Natomiast wilki oczywiście nas goniły.
<Shiregt?>
- Zjemy razem obiad? - spytał się Shiregt gdy wstawałam z ziemi.
- Z przyjemnością. - odpowiedziałam patrząc na słońce. Dopiero teraz zorientowałam się, że czas na obiad. Shiregt zaprowadził mnie w miejsce na łące, gdzie trawa jest najsmaczniejsza. Rzeczywiście tak było. Tego dnia obiad zjadłam wspaniały. Później potarzałam się jeszcze w trawie, nie zauważyłam, że na ziemi było błoto, dlatego trochę się ubrudziłam. Gdy skończyłam tarzanie w trawie, a dokładnie w kałuży błota, wybrałam się na spacer po lesie. W lesie nie czułam się bezpiecznie i komfortowo. Miałam złe przeczucie. Bacznie opsrerwowałam otoczenie. Nagle w oddali zobaczyłam sylwetkę jakiegoś stworzenia. Nie wiedziałam co robić. Z jednej strony bałam się podejść, a z drugiej strony byłam bardzo ciekawa co to. Ciekawość wygrała. Po cichu podeszłam do nieznanego zwierzęcia. Gdy byłam wystarczająco blisko, schowałam się w krzakach i z stamtąd obserwowałam istotę. Okazało się że to był spacerujący po lesie Shiregt.
- Hej! - wyszłam z krzaków.
- Cześć! - ogier był trochę zaskoczony moją obecnością.
- Co tu robisz? - spytał się Shiregt podchodząc do mnie.
- Spaceruję po lesie, a ty? - odpowiedziałam ogierowi.
- Tak samo.- uśmiechnął się, gdy nagle zza krzaków wyskoczyła grupa wilków. Automatycznie nasze nogi zaczęły galopować, żeby uciec wilkom. Natomiast wilki oczywiście nas goniły.
<Shiregt?>
24.06.2018
Od Mint do Shiregta „Jej zawdzięczacie życie”
Shiregt odszedł, pozostawiając mnie samiutką. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że pójdziemy razem, ale milcząc, udałam się w swoją stronę, kierowana własnym umysłem i światłem bladej księżycowej tarczy. Wiatr zapiszczał złowrogo i zielsko zaczęło muskać mnie po zmęczonych dniem pełnym ruchu kończynach. Gdy deptałam po trawie, do moich uszu docierał charakterystyczny szelest. W końcu po krótkiej wędrówce znalazłam się wśród dobrze mi znanych zwierząt, a dokładniej wśród koni z klanu „Mroźnej Duszy”. Klucząc wzrokiem po stadzie, po chwili odnalazłam złocistą arabkę. Moich ran i zadrapań nie było widać dobrze w ciemności. W dodatku przy bolesnych dla mnie czynnościach udawałam, że nic mnie nie boli. Na przykład, gdy spadałam ze zbocza z Shiregtem, ale wtedy coś jakby przyćmiło moje cierpienie... Nie ważne. Myślę, że lepszym przykładem byłoby mycie się w bajorku. Nie syczałam od razu, ani też nie wybiegałam z krzykiem. Znosiłam wszystko z pokorą, więc wśród nocnej Mongolskiej ciszy, nawet jak na coś wpadłam, trudno było się zorientować, że coś mi jest. Ten stan utrzymuje się, póki księżyc mocniej nie zabłyśnie, prezentując swoją widowiskowość. A tak właśnie wydarzyło się w tym momencie, gdy znalazłam się u boku U'schii.
- Chyba jeszcze nigdy nie widziałam źrebaka po takim pobojowisku, skoro twój widok jest dla mnie zaskakujący — powiedziała spokojnie z cichym westchnieniem i zaczęła mnie wylizywać. Ja się przywitałam i posłusznie skłoniłam głowę. Rany zaczęły strasznie piec, podobnie jak wtedy kiedy je obmywałam, ale wtedy to była trochę inna sprawa. Wtedy mogłam wyskoczyć z wody, a teraz... teoretycznie mogłam się zacząć wyrywać, ale wtedy klacz mogłaby stać się nerwowa. I tak mnie cieszy, że powitała mnie, nie wylewając na mnie kubła gniewu i obyło się bez długich, uciążliwych litanii, bez drażliwych pytań. Powiedziała, żebym następnym razem uważała i spytała, czy dobrze się czuję oraz zdradziła parę tajników walki. Zastrzegła się też, że pomoże mi, jeśli chodzi o konflikt z rówieśnikami czy z dorosłymi i któryś mnie tak potraktował, pomoże mi. Poprosiła, żeby w razie takich sytuacji, powiadamiała ją o tym. Stwierdziłam, że na razie nie powiem jej o tym. Sprawę potraktowałam raczej jako nic poważnego. Po krótkiej chwili zwróciła się do mnie.
-Wszyscy śpią. Chyba czas i na nas.
Nie zamierzałam protestować, gdyż rzeczywiście czułam ogromne zmęczenie. Jednak matka natura nie była tak łaskawa i oczy udało mi się zmrużyć dopiero po godzinie, kiedy to już cały klan był pogrążony w słodkim śnie.
~ Nazajutrz~
Gdy otworzyłam powieki, zaczęłam rozmyślać co mnie dziś czeka. Między innymi spotkanie z niepoważnie traktującą nas klaczą, która zamierza dać nam jakieś zadanie. Czy to samo w sobie nie brzmi źle albo ironicznie? Powoli dźwignęłam się na chwiejne nogi. Trzeba myśleć pozytywnie. Tylko, że ja powoli tracę na to siły... Byłam bardzo zmęczona. Nie dziwię się skoro zarwałam część nocy. Nagle kończyny się pode mną ugięły i chcąc, nie chcąc, zapadłam w błogi sen.
~Jakiś czas potem~
Obudziłam się na jakiejś polanie. Z namysłem rozejrzałam się.
-Nie mów, że chciałaś zaspać tę wizytę- usłyszałam ironiczną wypowiedź Shiregta.
-Wiesz... Tak bym szczerze wolała- powiedziałam zgodnie z prawdą, po czym uśmiechnęłam się, unosząc głowę- Ale, że pewien tyran mi nie da, to nie mam innego wyjścia- odezwałam się chwilę po przekazaniu mu miłego gestu, dając szczególny nacisk na słowo „tyran”.
Ruszyliśmy w kierunku prawdziwej tyranki. Dobra żartowałam, ale czy tamto zdanie nie miało w sobie przypadkiem odrobiny prawdy? Gdy dotarliśmy, klacz kazała nam rozdzielić się na grupy i odnaleźć starszego, ogiera o wypłowiałym kolorze ciemnej czekolady. Miał mieć krótki, biały ogon, gdzieniegdzie mieniący się złotymi barwami oraz długą, sięgającą ziemi grzywę o podobnym kolorze. Jego oczy opisała tak: „Rozpłynięte niebieskie kryształy, pobłyskujące w blasku promieni słońca”. Myślę, że trudno byłoby takiego przeoczyć. Jednak on może być precyzyjnie schowany. Trzeba po prostu dokładnie szukać. W tym celu podzieliła nas na grupy. Po chwili zrozumiałam, że my go nie dość, że mamy szukać, to jeszcze nie stoi w jednym miejscu, a trzeba go patrolować. Eh... Czego by się po niej nie spodziewać? Zawsze wpadnie na jakiś świetlany pomysł. W mojej małej drużynie znalazł się aż jeden koń- Shiregt. Udaliśmy się na nasz określony obszar, każda grupa miała swój.
- Czemu my tracimy czas na tę idiotkę?- usłyszałam szept przyszłego władcy, najwyraźniej mówiącego do siebie. Włączyłam się do tej samotnej rozmowy i zamieniłam ją w dialog.
-Sami tak zadecydowaliśmy, jakby nie patrzeć...
Nagle usłyszałam głos zleceniodawczyni.
-Wasza koleżanka Vayola znalazła delikwenta. Jej zawdzięczacie życie.
A jednak nie było tak trudno. Albo nasza szczęściara po prostu na niego wpadła. Jednak byłam jej dozgonnie wdzięczna. Ocaliła nas od mozolnych godzin poszukiwań.
-Jesteśmy już wolni?- zapytała Khairtai.
-Znając życie, jeszcze nie- mruknęłam cicho. Nie myliłam się.
-Bardzo dobrze, strzał w dziesiątkę. Jesteście prawie wolni. Oczywiście od tego zadania. Przyjdźcie tu jeszcze jutro- zakończyła tajemniczo. Tajemniczo jednak nie dla mnie. Byłam już zmęczona jej wiecznym monologiem.
<Shi? Moja sympatio>
24.06.2018
Od Shiregt'a do Rose ,,Poznajmy kogoś"
Odwzajemniłem uśmiech, przymykając oczy i potrząsając lekko łbem. W przeciwieństwie do mojego, jej był długi i raczej wąski, z małymi, ciemnymi oczami i opadającą na nie uroczo jasną grzywką. Ten słomkowy kolor ogona i grzywy kontrastował mocno z resztą ciała, ciemną, jakby brudną, ale nie gniadą. Lekka, zarazem zgrabna budowa klaczy przydawała urody właścicielce. W myślach obok mojej siostry, co przyznawałem sam, pięknej, błysnął inny klejnot.
— Miło mi gościć w klanie nową członkinię. - rzekłem z zadowoleniem - Ile już z nami dokładnie przebywasz? - spytałem, ciekawy, czy nie przegapiłem jej w tłumie. Dla przyszłego władcy byłaby to trochę...plama na honorze?
— To mój drugi dzień. - odparła Rose, kierując wzrok na pochylającą nad nami swe obsypane łaskoczącymi liśćmi gałęzie jabłonkę. W sumie to nie aż tak dużo czasu. Na dłuższy moment zapadła cisza. Klaczka dalej wpatrywała się w drzewo, a konkretniej jedno z jego soczyście czerwonych owoców. Podszedłem bliżej, pragnąc coś z tym zrobić. Jako że byłem wyższy, po zadarciu szyi udało mi się zębami chwycić za jabłko i zerwać je.
— Proszę. - położyłem zdobycz przed klaczą, mrugając radośnie.
— Dziękuję. - przemówiła cicho z lekkim uśmiechem, odgryzając kawałek.
— Chciałabyś przejść się po stadzie? - zaproponowałem. W tym czasie moja towarzyszka mogłaby poznać parę koni, a ja spotkałbym się z innymi.
— Z takim przewodnikiem, chętnie. - odparła, prostując się. Odwróciłem się w stronę skupiska kopytnych.
— Dalej więc. - ruszyłem z Rose u boku.
<Rose?>
— Miło mi gościć w klanie nową członkinię. - rzekłem z zadowoleniem - Ile już z nami dokładnie przebywasz? - spytałem, ciekawy, czy nie przegapiłem jej w tłumie. Dla przyszłego władcy byłaby to trochę...plama na honorze?
— To mój drugi dzień. - odparła Rose, kierując wzrok na pochylającą nad nami swe obsypane łaskoczącymi liśćmi gałęzie jabłonkę. W sumie to nie aż tak dużo czasu. Na dłuższy moment zapadła cisza. Klaczka dalej wpatrywała się w drzewo, a konkretniej jedno z jego soczyście czerwonych owoców. Podszedłem bliżej, pragnąc coś z tym zrobić. Jako że byłem wyższy, po zadarciu szyi udało mi się zębami chwycić za jabłko i zerwać je.
— Proszę. - położyłem zdobycz przed klaczą, mrugając radośnie.
— Dziękuję. - przemówiła cicho z lekkim uśmiechem, odgryzając kawałek.
— Chciałabyś przejść się po stadzie? - zaproponowałem. W tym czasie moja towarzyszka mogłaby poznać parę koni, a ja spotkałbym się z innymi.
— Z takim przewodnikiem, chętnie. - odparła, prostując się. Odwróciłem się w stronę skupiska kopytnych.
— Dalej więc. - ruszyłem z Rose u boku.
<Rose?>
24.06.2018
Od Yatgaar do U'schii ,,Obydwie już matki"
Odeszłam prędko - nie miałam tam nic więcej do zrobienia. Zamiast oglądać jakże urocze spotkanie źrebaka z nową matką wolałam zrobić coś pożytecznego - poćwiczyć, co było poza tym dobrą wymówką na chwilę samotności, której właśnie potrzebowałam. Nie interesowało mnie teraz obserwowanie, jak rodzie się czyjeś tam szczęście - potem musiałam się zająć własnym, a właściwie aż trzema. Czy szczęść może być troje?
Masz całkiem zmienne nastroje.
Mówisz?
~Trochę dni później~
Podczas przechadzki z dziećmi - w końcu muszą nabrać siły w nogach i nieco je rozprostować, skoro mają wyrosnąć zdrowe - natknęłam się na U'schię. Rozpoznanie dawno niewidzianej przeze mnie klaczy o sylwetce podobnej do Khonkha chwilę mi zajęło, a pomógł charakterystyczny, kasztanowaty kolor sierści. Z bliska widoczna też była biała gwiazdka na czole.
— Witaj. - zagadnęłam pierwsza.
— Witaj, Yatgaar. - moja rozmówczyni uśmiechnęła się lekko. Zza niej wyłoniła się jasnogniada klaczka, prychając na trawę, a następnie oglądając się na trójkę rodzeństwa bawiącą się nieopodal.
— Mogłaby do nich dołączyć? - zaproponowała klacz.
— Nie ma problemu... - mruknęłam, czujnie jednak obserwując poznawanie się młodych. Ta wieczna uważność stała się przez lata częścią mnie i mojego zachowania - w tym sensie ostrożności nigdy nie było za wiele, więc nie widziałam żadnego problemu. Zresztą w ten sposób mogłam uniknąć rozmowy. Skończyły mi się tematy.
<U'schia?>
Masz całkiem zmienne nastroje.
Mówisz?
~Trochę dni później~
Podczas przechadzki z dziećmi - w końcu muszą nabrać siły w nogach i nieco je rozprostować, skoro mają wyrosnąć zdrowe - natknęłam się na U'schię. Rozpoznanie dawno niewidzianej przeze mnie klaczy o sylwetce podobnej do Khonkha chwilę mi zajęło, a pomógł charakterystyczny, kasztanowaty kolor sierści. Z bliska widoczna też była biała gwiazdka na czole.
— Witaj. - zagadnęłam pierwsza.
— Witaj, Yatgaar. - moja rozmówczyni uśmiechnęła się lekko. Zza niej wyłoniła się jasnogniada klaczka, prychając na trawę, a następnie oglądając się na trójkę rodzeństwa bawiącą się nieopodal.
— Mogłaby do nich dołączyć? - zaproponowała klacz.
— Nie ma problemu... - mruknęłam, czujnie jednak obserwując poznawanie się młodych. Ta wieczna uważność stała się przez lata częścią mnie i mojego zachowania - w tym sensie ostrożności nigdy nie było za wiele, więc nie widziałam żadnego problemu. Zresztą w ten sposób mogłam uniknąć rozmowy. Skończyły mi się tematy.
<U'schia?>
24.06.2018
Od Shiregt'a do Mint ,,Tracimy czas"
Otrząsnąłem się wreszcie z poprzedniego zdarzenia. Przez te krzaki nie mogła widzieć zbyt wiele. Zresztą, jej mogę w takiej kwestii zaufać.
— Chętnie. - uśmiechnąłem się szeroko do klaczki na pożegnanie, po czym oddaliłem się stępem do swojej rodziny. Miriada stała już przy mamie - miejmy nadzieję, że w ostatnim momencie nie strzeliło jej do głowy nic głupiego, co kazałoby opowiedzieć o całym zajściu.
— O losie...Shiregt, co wy obydwoje dzisiaj wyprawialiście? - klacz, przewracając oczami i wzdychając z troską, przyciągnęła mnie za pomocą szyi i zaczęła wylizywać na zmianę nasze rany. Zmrużyłem oczy, bowiem zabieg powodował całkiem mocne pieczenie, lecz po pewnym czasie przynosił ulgę. Ojciec popatrzył tylko i szepnął słówko o medyku, który zaraz zjawił się na jego wezwanie. Niewzruszenie stałem sztwyno jak głaz, podczas gdy Hadvegar zajmował się wpierw ocenianiem obrażeń, a później przykładaniem do nich różnych ziół.
— To młode i silne organizmy, więc rany powinny szybko się zagoić. Ewentualnie może pozostać tu blizna... - wskazał na moją szyję. Trudno. Będzie się czym pochwalić. Rodzice podziękowali, i padła dość oczywista kwestia:
— Teraz możecie nam wszystko wyjaśnić. - para spoglądała na nas wyczekująco. Wziąłem głęboki wdech i odparłem spokojnie:
— Natknęliśmy się po prostu na drapieżnika. - Miriada przytaknęła mi ochoczo, grzebiąc kopytem w ziemi.
— Rozumiemy. Ale powinniście być bardziej ostrożni i...zresztą, sami to wiecie, moje mądrale. - rzekł ojciec, zbliżając się. Po chwili staliśmy przytuleni w rodzinnym kręgu, wraz z bratem (swoją drogą, jak ON przegapił taką walkę, to zostanie dla mnie do końca mych dni niepojęte...) i matką. Oblało mnie przyjemne ciepło. Zasnąłem w spokoju, z podświadomą jedynie obawą przed jutrzejszym dniem.
~Przed wschodem słońca~
Nasza zaspana grupa kłusowała nieco śmielej, odkąd oddaliliśmy się bardziej od stada i każdy najmniejszy szelest przestał być sprawą wielkiej wagi. Nikt nie miał ochoty na dokazywanie czy rozmowy, większość pozostawała po prostu czujna. Na szczęście pojawiliśmy się na miejscu o wskazanej porze - sama okropna klacz trochę się spóźniła, ale postanowiłem nie wszczynać kolejnej bezsensownej dyskusji i nie marnować czasu. Niech zna łaskę pana. - prychnąłem w myślach.
,,Przywódczyni" poszukiwań, jak nam wyjaśniła, ciemno-czekoladowego ogiera w podeszłym wieku z krótkim, poszarpanym ogonem, rozkazała podzielić się na grupy. Mnie wraz z Mint wysłała na patrolowanie prawego skrawka terenu. Ze wściekłym wzrokiem wbitym w ziemię stępowałem, nasłuchując niekiedy jakiegoś szmeru. Dlaczego tracimy czas na tą idiotkę?
<Mint? Chyba trochę wypadłam z wątkuXD>
— Chętnie. - uśmiechnąłem się szeroko do klaczki na pożegnanie, po czym oddaliłem się stępem do swojej rodziny. Miriada stała już przy mamie - miejmy nadzieję, że w ostatnim momencie nie strzeliło jej do głowy nic głupiego, co kazałoby opowiedzieć o całym zajściu.
— O losie...Shiregt, co wy obydwoje dzisiaj wyprawialiście? - klacz, przewracając oczami i wzdychając z troską, przyciągnęła mnie za pomocą szyi i zaczęła wylizywać na zmianę nasze rany. Zmrużyłem oczy, bowiem zabieg powodował całkiem mocne pieczenie, lecz po pewnym czasie przynosił ulgę. Ojciec popatrzył tylko i szepnął słówko o medyku, który zaraz zjawił się na jego wezwanie. Niewzruszenie stałem sztwyno jak głaz, podczas gdy Hadvegar zajmował się wpierw ocenianiem obrażeń, a później przykładaniem do nich różnych ziół.
— To młode i silne organizmy, więc rany powinny szybko się zagoić. Ewentualnie może pozostać tu blizna... - wskazał na moją szyję. Trudno. Będzie się czym pochwalić. Rodzice podziękowali, i padła dość oczywista kwestia:
— Teraz możecie nam wszystko wyjaśnić. - para spoglądała na nas wyczekująco. Wziąłem głęboki wdech i odparłem spokojnie:
— Natknęliśmy się po prostu na drapieżnika. - Miriada przytaknęła mi ochoczo, grzebiąc kopytem w ziemi.
— Rozumiemy. Ale powinniście być bardziej ostrożni i...zresztą, sami to wiecie, moje mądrale. - rzekł ojciec, zbliżając się. Po chwili staliśmy przytuleni w rodzinnym kręgu, wraz z bratem (swoją drogą, jak ON przegapił taką walkę, to zostanie dla mnie do końca mych dni niepojęte...) i matką. Oblało mnie przyjemne ciepło. Zasnąłem w spokoju, z podświadomą jedynie obawą przed jutrzejszym dniem.
~Przed wschodem słońca~
Nasza zaspana grupa kłusowała nieco śmielej, odkąd oddaliliśmy się bardziej od stada i każdy najmniejszy szelest przestał być sprawą wielkiej wagi. Nikt nie miał ochoty na dokazywanie czy rozmowy, większość pozostawała po prostu czujna. Na szczęście pojawiliśmy się na miejscu o wskazanej porze - sama okropna klacz trochę się spóźniła, ale postanowiłem nie wszczynać kolejnej bezsensownej dyskusji i nie marnować czasu. Niech zna łaskę pana. - prychnąłem w myślach.
,,Przywódczyni" poszukiwań, jak nam wyjaśniła, ciemno-czekoladowego ogiera w podeszłym wieku z krótkim, poszarpanym ogonem, rozkazała podzielić się na grupy. Mnie wraz z Mint wysłała na patrolowanie prawego skrawka terenu. Ze wściekłym wzrokiem wbitym w ziemię stępowałem, nasłuchując niekiedy jakiegoś szmeru. Dlaczego tracimy czas na tą idiotkę?
<Mint? Chyba trochę wypadłam z wątkuXD>
24.06.2018
Od Rose do Shiregt'a ,,Nowy znajomy"
Był ranek. Dzień zapowiadał się na piękny. Gdzieś wśród drzew śpiewały ptaki, a słońce raziło w oczy. Powoli zaczynał się mój drugi dzień od kiedy dołączyłam do Klanu Mroźnej Duszy. Ponieważ było jeszcze wcześnie, część członków klanu jeszcze spała. Popatrzyłam na wschodzące słońce. Było pięknie. Wpatrywałam się w słońce i słuchałam śpiewu ptaków, gdy nagle zaburczało mi w brzuchu. Nie jadłam jeszcze śniadania, dlatego byłam głodna. Spojrzałam na trawę pod moimi kopytami. Schyliłam głowę i zaczęłam jeść pyszną trawę. Jedząc odganiałam muchy ogonem. Gdy skończyłam jeść, wybrałam się na spacer po lesie. Gdy weszłam w głąb lasu, jeszcze głośniej i wyraźniej było słychać ćwierkanie ptaków. W oddali widziałam grupy saren i rodziny lisów. Gdy szłam coraz bardziej w środek lasu, słyszałam wodę, jakby przez las przepływał jakiś strumyk. Gdy dotarłam na małą polanę, rzeczywiście przez las płynął nieduży strumyk. Podeszłam do niego i napiłam się trochę wody. Obok strumyka rosła jabłonka, a na jej gałęzi piękne, soczyste jabłko. Próbowałam je zerwać, ale nie dałam rady. Gałąź była za wysoko, a ja byłam zbyt niska. Nagle podszedł do mnie jakiś gniady koń.
- Witaj, jestem Shiregt. A ty? Nigdy wcześniej cię nie widziałem. - uśmiechnął się i przedstawił.
- Dzień dobry, mam na imię Rose. Jestem tu nowa. - uśmiechnęłam się.
<Shiregt?>
- Witaj, jestem Shiregt. A ty? Nigdy wcześniej cię nie widziałem. - uśmiechnął się i przedstawił.
- Dzień dobry, mam na imię Rose. Jestem tu nowa. - uśmiechnęłam się.
<Shiregt?>
24.06.2018
Nowa zielarka - Rose!
Źródło: Zdjęcie główne
Motto: „Wystarczy wierzyć, żeby twoje największe marzenie się spełniło"
Imię: Ta piękna klacz ma na imię Rose. Jeśli chcesz możesz mówić na nią Estera, lecz ona nie będzie tego lubić.
Tytuł: -
Wiek: Rose ma 10 lat, mimo to tęskni za byciem nastolatką, ale już o byciem źrebakiem nie chce słyszeć.
Płeć: Klacz
Ranga/i: Zielarka
Głos: Halsey
Rodzina: Lily - Biologiczna matka Rose. Kochana i wspaniała (nie żyje.)
Spirit - Biologiczny ojciec Rose. Waleczny i również kochany. (nie żyje)
Storm - Adopcyjny tata Rose. Był mądry i zaopiekował się Rose i Yiineko. (nie żyje)
Yiineko - Siostra Rose. Bardzo się kochały. W trudnych chwilach były razem i się na wzajem spierały. (nie żyje)
Spartan - Brat Rose. Jako że był najstarszy z rodzeństwa, nie przepadał za swoimi młodszymi siostrami. (nie żyje)
Osobowość: Zacznijmy od tego, że Rose jest optymistką. Dla innych jest miła, sympatyczna. Ma spore poczucie humoru, dzięki czemu w złych sytuacjach umie się pocieszyć. Jest ciekawa świata i chce wiedzieć wiele rzeczy, ale nie musicie się martwić , że przez cały czas będzie zadawać wam pytania. Nie lubi być samotna, lecz czasami lubi pobyć sobie sama. Szybko się zaprzyjaźnia z innymi końmi, szczególnie ze źrebakami. Lubi źrebaki i nic tego nie zmieni.
Orientacja: Heteroseksualizm
Partner/ Partnerka: Jeśli spytasz się jej „ Zostaniesz moją żoną?" masz 1% szans, że powie ci „Tak", a pozostałe 99% że powie ci „ Nie". Czemu akurat tak? Nie pytaj się jej jeśli nie jesteś jej partnerem, a z tego powodu że nie ma partnera, nikomu się nie uda.
Potomkowie: Chciałaby mieć przynajmniej jednego źrebaka, ale niestety nie ma.
Aparacja:
Rasa: Rocky Mountain Horse
Wygląd: Rose zgrabną piękna klaczą o pięknych błękitnych oczach. Jest maści brudno kasztanowatej z jasną, prawie zupełnie białą grzywą i ogonem. Na końcu jej długich chudych nogach znajdują się szare kopyta.
Znaki chararesktyczne: Mała blizna na lewym tylnym kopycie i na jedna na zadzie.
Wzrost: 150 cm w kłębie
Waga: 340 kg
Umiejętności:
Siła fizyczna: 10
Szybkość: 20
Zwinność: 15
Technika: 35
Wytrzymałość: 10
Kamuflaż: 5
Umiejętności dodatkowe: Rose dobrze zna się na zielarstwie i całkiem nieźle walczy.
Historia: Rose urodziła się w małym stadzie koni, razem z swoją siostrą Yiineko. Gdy miała tydzień jej stado pokłóciło się z sąsiednim stadem, przez co wybuchła wojna. Jej ojciec i starszy brat ruszyli bitwę. Kilka dni później, Lily, mama Estery dowiedziała się, że jej syn i partner polegli w bitwie. Walka toczyła się jeszcze kilka tygodni, aż w końcu stado Rose przegrało. Na tereny przegranego stada, weszło wygrane stado. Wszystkich zabito, oprócz źrebiąt. Rose i Yiineko dostały karmicielkę, jednak mimo to, że wiedziały, że same nie przeżyją, uciekły z stada. Błąkały się w lesie przez kilka dni. Pewnego dnia odnalazł je i zaopiekował się nimi stary ogier imieniem Storm. Uczył je różnych rzeczy. Dla klaczek żyło się tam dobrze, jednak ogier był bardzo stary, a wiecie, że starość nie radość, i pewnego dnia umarł z starości. Rose i Yiineko nie wiedziały co począć. Jeszcze jakoś razem żyły kilka dni. Gdy pewnego ranka, wyszły na spacer po lesie, zaatakowała ich wataha wilków. Wilki zabiły i zjadły Yiineko, a Rose uciekła. Dobrze wiedziała, że musi znaleźć dobry, stały dom. W taki sposób dotarła do Klanu Mroźnej Duszy.
Inne:
1. Ma uczulenie.
2. Lubi koty, a szczególnie pewnego czarnego o błękitnych oczach z białą łapą i z fioletową obrożą. ( Jeśli ktoś zna wojowników, pewnie wie o co chodzi XD)
3. Jej ulubiony kolor to błękitny.
Kontakt: Howrse: natalia k.
24.06.2018
Od Hadvegara do Forever ,,Czym jest śmierć?"
Śmierć pojawiała się w stadzie coraz częściej, zabierając kolejnych członków naszej rodziny i chociaż nie wiem, jak czują się inni, ja strasznie to przeżywałem. Każdy jest tutaj dla mnie ważny i cierpię coraz bardziej, gdy udają się w ostatnią podróż życia. Rodzimy się i umieramy. Szczęście i nieszczęście. Nasze chwile są bardzo ulotne i krótkie... Czy to dobrze? Nie wiem, ale co by było gdybyśmy żyli wiecznie? Czy wtedy docenialibyśmy te proste czynności, te proste życie? Niestety, to nie będzie nam dane, nigdy, bo nie jesteśmy panami tego świata i nie mamy takiej mocy... Nie bez powodu istnieje śmierć, jednak dlaczego ona jest tak bolesna? Zwykła, normalna... śmierć, której nie da się uniknąć i każdego to czeka, a jednak inna i obca. Niespodziewana, tajemnicza i taka niecodzienna, chociaż wszyscy doskonale o niej wiedzą i są gotowi na to, że nadejdzie. Jednak jesteśmy tak głupi, że coś nas trzyma przy tej wiedzącej niewiedzy i mimo wszystko jesteśmy nieprzygotowani. Czemu tak się dzieje? Czemu jesteśmy w stanie się ze wszystkim pogodzić, przyjąć i rozmyślać o tym tak normalnie, ale kiedy ona przychodzi... to boli nas serce? Ten ból i nierozumienie, mimo iż doskonale to rozumieliśmy. Czy my naprawdę boimy się śmierci? A może to tylko ten strach przed zmianą? Boimy się zmian? Tak, to pewnie... tych nieodwracalnych.
Przez to wszystko musiałem odwiedzić Forever i zapytać jak się czuje. Pytałem ją o to codziennie i pytać będę do końca mych dni, nawet jeśli słyszeć będę to jedno słowo w odpowiedzi. Niestety, czasami fałszywe jest ono i tego nie jestem w stanie pojąć. Przecież mi możesz wszystko powiedzieć, moja droga.
– Gdzie nasza córka? – zapytałem, na co klacz wskazała bawiącą się Sirocco.
– Spokojnie mój drogi, ona czuje się dobrze. – odpowiedziała, tak jak zawsze. Jedno słowo. Dobrze.
– Mam chwilę wolnego, czy zechciałabyś się ze mną przejść? – zapytałem. Musiałem z nią porozmawiać, potrzebowałem jej teraz.
– Myślę, że nasza mała gwiazda się nie obrazi. – uśmiechnęła się i powoli ruszyliśmy, oddalając się od stada.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, o tym jak nam minął dzień, o tym, czym znowu zaskoczyła nas nasza córeczka. Nawet nie pomyślałbym, że ten czas tak szybko leci. Niedawno się urodziła, a teraz to już prawie dorosła klacz. Oh, nie wiem jak pogodzę się z tym, że przyprowadzi mi jakiegoś ogiera... Niestety, będę musiał się podzielić jej miłością, a to naprawdę nie jest łatwe, kiedy widzieć w niej będę moją malutką iskierkę.
Tematy rozmów powoli schodziły na te bardziej poważne, o epidemii, o życiu i o tym co będzie. Wiedziałem też, że minęło już tyle czasu i Forever ciągle czeka na te dwa słowa, których nie jestem w stanie wypowiedzieć.
Zatrzymaliśmy się na chwilę na odpoczynek i ułożyliśmy gdzieś w krzakach, obserwując zachodzące słońce i nasze stado. Kiedy ona tak patrzyła przed siebie, a jej grzywę delikatnie muskał wiatr... nie wiem co we mnie wstąpiło.
Delikatnie musnąłem ją moimi chrapami po szyi, a kiedy zamknęła oczy i wydała z siebie cichutkie rżenie, dążyłem dalej...
Było romantycznie. Namiętnie. Przyjemnie.
– Chciałbym źrebaka. – powiedziałem, tuląc się do niej od tyłu i smyrając ją po boku.
<Forever?>
Przez to wszystko musiałem odwiedzić Forever i zapytać jak się czuje. Pytałem ją o to codziennie i pytać będę do końca mych dni, nawet jeśli słyszeć będę to jedno słowo w odpowiedzi. Niestety, czasami fałszywe jest ono i tego nie jestem w stanie pojąć. Przecież mi możesz wszystko powiedzieć, moja droga.
– Gdzie nasza córka? – zapytałem, na co klacz wskazała bawiącą się Sirocco.
– Spokojnie mój drogi, ona czuje się dobrze. – odpowiedziała, tak jak zawsze. Jedno słowo. Dobrze.
– Mam chwilę wolnego, czy zechciałabyś się ze mną przejść? – zapytałem. Musiałem z nią porozmawiać, potrzebowałem jej teraz.
– Myślę, że nasza mała gwiazda się nie obrazi. – uśmiechnęła się i powoli ruszyliśmy, oddalając się od stada.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, o tym jak nam minął dzień, o tym, czym znowu zaskoczyła nas nasza córeczka. Nawet nie pomyślałbym, że ten czas tak szybko leci. Niedawno się urodziła, a teraz to już prawie dorosła klacz. Oh, nie wiem jak pogodzę się z tym, że przyprowadzi mi jakiegoś ogiera... Niestety, będę musiał się podzielić jej miłością, a to naprawdę nie jest łatwe, kiedy widzieć w niej będę moją malutką iskierkę.
Tematy rozmów powoli schodziły na te bardziej poważne, o epidemii, o życiu i o tym co będzie. Wiedziałem też, że minęło już tyle czasu i Forever ciągle czeka na te dwa słowa, których nie jestem w stanie wypowiedzieć.
Zatrzymaliśmy się na chwilę na odpoczynek i ułożyliśmy gdzieś w krzakach, obserwując zachodzące słońce i nasze stado. Kiedy ona tak patrzyła przed siebie, a jej grzywę delikatnie muskał wiatr... nie wiem co we mnie wstąpiło.
Delikatnie musnąłem ją moimi chrapami po szyi, a kiedy zamknęła oczy i wydała z siebie cichutkie rżenie, dążyłem dalej...
Było romantycznie. Namiętnie. Przyjemnie.
– Chciałbym źrebaka. – powiedziałem, tuląc się do niej od tyłu i smyrając ją po boku.
<Forever?>
24.06.2018
Od Hadvegara do Ganerdene ,,Nieszczęście"
Widząc entuzjazm klaczy, poczułem przyjemne ciepło, gdzieś w głębi mojego serca. To było naprawdę urocze. Dobrze, że chce się zaprzyjaźnić, jest tu nowa, więc pewnie mimo stada, czuje się samotnie. Byłoby mi bardzo miło, gdyby udało mi się z nią zaprzyjaźnić. Przydałaby mi się taka przyjaciółka... w dodatku jest śliczna.
– Będzie mi bardzo miło. – ukłoniłem się lekko przed nią, a ona zaśmiała się słodko.
– W takim razie widzimy się później, przyjdę po ciebie. – oznajmiłem, na co klacz skinęła łbem, na znak, że zgadza się na to. Skoro jesteśmy umówieni, to nic tu po mnie już. Zostawię ją w spokoju, niech pracuje w spokoju, a tym czasem ja też wrócę do swoich zajęć.
Pożegnałem się z Ganerdene i odszedłem, dowiedzieć się czegoś nowego na temat epidemii. Rozmawiając z innymi końmi i medykami, zrobiło mi się smutno, bowiem mój pierwszy znajomy zachorował i jego stan zdrowia się nie poprawia. Może ostatnimi czasy nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele kontaktu, jednak to nie zmienia tego, że bardzo go lubię. Naprawdę mi przykro z tego powodu i staram się zrobić co w mojej mocy, by tylko wyzdrowiał. Nie jest to łatwe... niestety.
Pomogłem przyjacielowi w tym, w czym byłem w stanie mu pomóc i zostawiłem go w spokoju. Powinien dużo odpoczywać teraz, a ja mam jeszcze trochę czasu przed spotkaniem, żeby pójść się przejść i może natknąć się na coś przydatnego, jakieś zioło czy pozostałości po innych istotach. Do stada wróciłem z niczym, niestety, co dobiło mnie jeszcze bardziej. Miałem ogromną nadzieję na znalezienie czegoś przydatnego, jednak los chciał inaczej.
– Witaj Ganerdene. – oznajmiłem. Mój ton głosu nie należał do najprzyjemniejszych, bowiem nic dobrego w smutku nie ma.
– Coś się stało Hadvegar? – zapytała, widząc, że nie czuję się najlepiej.
– Tak, moja droga. Czasami w naszym życiu dzieje się coś, czego nie potrafimy zmienić, chociaż bardzo byśmy chcieli. – wytłumaczyłem, po czym prostym gestem zaprosiłem ją na spacer.
– Chodzi o pracę, prawda? – zapytała, jednak to pytanie nie wymagało żadnej odpowiedzi. – Rozumiem Cię i wiem jak ci trudno. – dodała po chwili.
– Szczęściem naszego życia jest rodzina, ale też w nieszczęściu żyjemy z tego samego powodu. – oznajmiłem, po czym zapytałem: – A o u ciebie? Jak minął dzień pracy?
<Gandzia? :D>
– Będzie mi bardzo miło. – ukłoniłem się lekko przed nią, a ona zaśmiała się słodko.
– W takim razie widzimy się później, przyjdę po ciebie. – oznajmiłem, na co klacz skinęła łbem, na znak, że zgadza się na to. Skoro jesteśmy umówieni, to nic tu po mnie już. Zostawię ją w spokoju, niech pracuje w spokoju, a tym czasem ja też wrócę do swoich zajęć.
Pożegnałem się z Ganerdene i odszedłem, dowiedzieć się czegoś nowego na temat epidemii. Rozmawiając z innymi końmi i medykami, zrobiło mi się smutno, bowiem mój pierwszy znajomy zachorował i jego stan zdrowia się nie poprawia. Może ostatnimi czasy nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele kontaktu, jednak to nie zmienia tego, że bardzo go lubię. Naprawdę mi przykro z tego powodu i staram się zrobić co w mojej mocy, by tylko wyzdrowiał. Nie jest to łatwe... niestety.
Pomogłem przyjacielowi w tym, w czym byłem w stanie mu pomóc i zostawiłem go w spokoju. Powinien dużo odpoczywać teraz, a ja mam jeszcze trochę czasu przed spotkaniem, żeby pójść się przejść i może natknąć się na coś przydatnego, jakieś zioło czy pozostałości po innych istotach. Do stada wróciłem z niczym, niestety, co dobiło mnie jeszcze bardziej. Miałem ogromną nadzieję na znalezienie czegoś przydatnego, jednak los chciał inaczej.
– Witaj Ganerdene. – oznajmiłem. Mój ton głosu nie należał do najprzyjemniejszych, bowiem nic dobrego w smutku nie ma.
– Coś się stało Hadvegar? – zapytała, widząc, że nie czuję się najlepiej.
– Tak, moja droga. Czasami w naszym życiu dzieje się coś, czego nie potrafimy zmienić, chociaż bardzo byśmy chcieli. – wytłumaczyłem, po czym prostym gestem zaprosiłem ją na spacer.
– Chodzi o pracę, prawda? – zapytała, jednak to pytanie nie wymagało żadnej odpowiedzi. – Rozumiem Cię i wiem jak ci trudno. – dodała po chwili.
– Szczęściem naszego życia jest rodzina, ale też w nieszczęściu żyjemy z tego samego powodu. – oznajmiłem, po czym zapytałem: – A o u ciebie? Jak minął dzień pracy?
<Gandzia? :D>
24.06.2018
20.06.2018
Żegnamy Eragona!
Eragon odchodzi w wyniku zabójstwa, co zostanie dokładniej opisane w opowiadaniu już niedługo. Cały jego majątek przechodzi na przybraną matkę - Valentię. Niechaj spoczywa w pokoju [*].
Eragon|6 lat|Ogier|Nauczyciel samoobrony|Brak|Aurea
19.06.2018
Od Dantego do Sirocco "Złe rzeczy"
-Cześć-odpowiedziałem.-Nie przeszkadzam?-spytałem po chwili. Sirocco spojrzała na mnie jakby chciała się upewnić, czy to naprawdę ja.
-Ty serio się pytasz o coś takiego?-spytała po krótkim namyśle.
-Noo...chyba tak-odparłem. Zupełnie nie rozumiałem, o co może jej chodzić.
-To niepodobne do ciebie-odparła z uśmiechem Sirocco.
-O czym rozmyślałaś?-zapytałem po dłuższej chwili, kiedy tu już usadowiłem się obok klaczki.
-Właściwie to o niczym konkretnym. Trochę o tym wszystkim, co się dzieje. O walce z reniferami, epidemii-odparła Sirocco. Westchnąłem ciężko.-Co się dzieje?-spytała zmartwiona klaczka.
-Nic, tylko dookoła dzieje się teraz tyle złych rzeczy-wyjaśniłem.
-Zło i dobro towarzyszą nam od zawsze. Tylko nie zawsze to dostrzegamy-odparła Sirocco. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, ale i z podziwem.
-Niegłupie. Właściwie to nawet całkiem mądre-powiedziałem po chwili zastanowienia.
-I jakie prawdziwe-dodała z uśmiechem klacz.-Ale nie ma się też za dużo co martwić-dodała klaczka, po czym szybko wstała.-Tylko że nie ma co się za dużo martwić, bo to też niedobrze!-zawołała Sirocco, po czym dotknęła mnie delikatnie pyszczkiem i krzyknęła:"Berek!". Nie czekając, od razu się podniosłem i zacząłem biec za klaczką. Oboje biegaliśmy po pagórku. Raz goniłem ja, raz Sirocco. Mimo że bawiliśmy się tylko we dwoje, sprawiało nam to dużo radości, a przynajmniej mi. W pewnym momencie, zbiegając z pagórka, potknąłem się i upadłem. Nie wstałem jednak od razu, gdyż w mojej głowie stworzył się pewien plan.
-Nic ci nie jest?-spytała Sirocco i zaczęła do mnie powoli podchodzić. Kiedy była dość blisko, szybko wstałem.
-Berek!-zawołałem, odbiegając jak najdalej. Użyłem jednak zbyt dużej siły i klaczka upadła.
-Au!-krzyknęła. Przez dość długi czas nie wstawała, ale ja nie podchodziłem do niej. Nie chciałem dać się złapać we własną pułapkę. Sirocco jednak nadal nie wstała.
-Nic ci nie jest?-spytałem, ale nie ruszyłem się ani o milimetr.
-Boli mnie noga-odparła po chwili klaczka. Jej głos brzmiał jakby naprawdę cierpiała. Po krótkim namyśle zbliżyłem się do niej.
-Berek!-zawołała Sirocco, starając się mnie dotknąć. Ja jednak zdołałem na czas się odsunąć, przez co klaczka przewróciła się i wylądowała na ziemi u moich kopyt. W tej samej chwili do moich uszu dotarły jakieś hałasy. Ktoś się do nas zbliżał. Nie musieliśmy długo czekać, aż przed nami pojawiły się dwa renifery.
-Kim jesteście i co robicie na naszym terenie?-zapytał ostrym głosem pierwszy z nich. Od razu zrozumiałem, że są to nasi wrogowie, o których niedawno mówili rodzice. Nie bałem się ich jednak wcale. Byłem pewien, że udałoby nam się im uciec, poza tym klan był niedaleko. Wziąłem więc głęboki wdech i wyprostowałem się, chcąc wyglądać jak najbardziej poważnie. W końcu byłem starszy, a do tego należałem do rodziny władców, więc od razu uznałem, że to ja nas muszę z tego wyciągnąć.
-Mógłbym zadać wam to samo pytanie-odpowiedziałem pewnie.
-Zobacz, jacy śmiali-wtrącił drugi renifer.
-Bo jesteśmy na swoich terenach i wiemy, że nic nam nie grozi-odparła Sirocco, która także brzmiała nad wyraz pewnie. Ucieszyłem się, że mam ze sobą przynajmniej tak odważną towarzyszkę.
-No więc? Odejdziecie, czy mam was najpierw nauczyć, że z naszym klanem się nie zadziera?-zapytałem swoim zwykłym, pewnym siebie tonem, który niektórzy zwykli nazywać nawet aroganckim.
<Sirocco? Tak na szybko coś wymyśliłam XD>
-Ty serio się pytasz o coś takiego?-spytała po krótkim namyśle.
-Noo...chyba tak-odparłem. Zupełnie nie rozumiałem, o co może jej chodzić.
-To niepodobne do ciebie-odparła z uśmiechem Sirocco.
-O czym rozmyślałaś?-zapytałem po dłuższej chwili, kiedy tu już usadowiłem się obok klaczki.
-Właściwie to o niczym konkretnym. Trochę o tym wszystkim, co się dzieje. O walce z reniferami, epidemii-odparła Sirocco. Westchnąłem ciężko.-Co się dzieje?-spytała zmartwiona klaczka.
-Nic, tylko dookoła dzieje się teraz tyle złych rzeczy-wyjaśniłem.
-Zło i dobro towarzyszą nam od zawsze. Tylko nie zawsze to dostrzegamy-odparła Sirocco. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, ale i z podziwem.
-Niegłupie. Właściwie to nawet całkiem mądre-powiedziałem po chwili zastanowienia.
-I jakie prawdziwe-dodała z uśmiechem klacz.-Ale nie ma się też za dużo co martwić-dodała klaczka, po czym szybko wstała.-Tylko że nie ma co się za dużo martwić, bo to też niedobrze!-zawołała Sirocco, po czym dotknęła mnie delikatnie pyszczkiem i krzyknęła:"Berek!". Nie czekając, od razu się podniosłem i zacząłem biec za klaczką. Oboje biegaliśmy po pagórku. Raz goniłem ja, raz Sirocco. Mimo że bawiliśmy się tylko we dwoje, sprawiało nam to dużo radości, a przynajmniej mi. W pewnym momencie, zbiegając z pagórka, potknąłem się i upadłem. Nie wstałem jednak od razu, gdyż w mojej głowie stworzył się pewien plan.
-Nic ci nie jest?-spytała Sirocco i zaczęła do mnie powoli podchodzić. Kiedy była dość blisko, szybko wstałem.
-Berek!-zawołałem, odbiegając jak najdalej. Użyłem jednak zbyt dużej siły i klaczka upadła.
-Au!-krzyknęła. Przez dość długi czas nie wstawała, ale ja nie podchodziłem do niej. Nie chciałem dać się złapać we własną pułapkę. Sirocco jednak nadal nie wstała.
-Nic ci nie jest?-spytałem, ale nie ruszyłem się ani o milimetr.
-Boli mnie noga-odparła po chwili klaczka. Jej głos brzmiał jakby naprawdę cierpiała. Po krótkim namyśle zbliżyłem się do niej.
-Berek!-zawołała Sirocco, starając się mnie dotknąć. Ja jednak zdołałem na czas się odsunąć, przez co klaczka przewróciła się i wylądowała na ziemi u moich kopyt. W tej samej chwili do moich uszu dotarły jakieś hałasy. Ktoś się do nas zbliżał. Nie musieliśmy długo czekać, aż przed nami pojawiły się dwa renifery.
-Kim jesteście i co robicie na naszym terenie?-zapytał ostrym głosem pierwszy z nich. Od razu zrozumiałem, że są to nasi wrogowie, o których niedawno mówili rodzice. Nie bałem się ich jednak wcale. Byłem pewien, że udałoby nam się im uciec, poza tym klan był niedaleko. Wziąłem więc głęboki wdech i wyprostowałem się, chcąc wyglądać jak najbardziej poważnie. W końcu byłem starszy, a do tego należałem do rodziny władców, więc od razu uznałem, że to ja nas muszę z tego wyciągnąć.
-Mógłbym zadać wam to samo pytanie-odpowiedziałem pewnie.
-Zobacz, jacy śmiali-wtrącił drugi renifer.
-Bo jesteśmy na swoich terenach i wiemy, że nic nam nie grozi-odparła Sirocco, która także brzmiała nad wyraz pewnie. Ucieszyłem się, że mam ze sobą przynajmniej tak odważną towarzyszkę.
-No więc? Odejdziecie, czy mam was najpierw nauczyć, że z naszym klanem się nie zadziera?-zapytałem swoim zwykłym, pewnym siebie tonem, który niektórzy zwykli nazywać nawet aroganckim.
<Sirocco? Tak na szybko coś wymyśliłam XD>
18.06.2018
Od Dantego do Mint "Zabić czas"
Nie zdziwiłem się zbytnio, że klaczka jak na zawołanie wróciła do swojej przybranej matki. W końcu mało kto okazywał się na tyle odważny, by zapuścić się gdzieś dalej i nie wracać na jedno skinienie rodziców. Prychnąłem z pogardą, choć zdawałem sobie już sprawę, że Mint tego nie usłyszy. Spojrzałem na słońce, by mniej więcej oszacować porę dnia. Po chwili doszedłem do wniosku, że już niedługo zaczną się lekcje. Nie pomyliłem się, po chwili ujrzałem swoją siostrę*.
-Dante!-zawołała. Chyba mnie nie widziała, więc, niewiele myśląc, zacząłem biec w przeciwnym kierunku. Udało się i klaczka mnie nie zauważyła. Ruszyłem więc w sobie tylko znanym kierunku. Uważałam jedynie, aby nie zgubić drogi. Nie chciałem wyjść na łamagę, która odchodzi od klanu i nie potrafi do niego wrócić. Mogłem w spokoju podziwiać widoki, rośliny. Po chwili usłyszałem jakieś szepty. Szybko schowałem się za kilkoma roślinami. Udało mi się zza nich dostrzec dwa renifery, które przeszły zaledwie metr ode mnie. Rozmawiały jednak bardzo cicho i nie udało mi się dosłyszeć o czym. Wiedziałem jednak, że muszę uważać na te zwierzęta. Kiedy upewniłem się, że odeszły dość daleko, wyszedłem ze swojej kryjówki. Pokręciłem się jeszcze trochę tu i ówdzie, po czym wróciłem do klanu. Oczywiście drogę powrotną odtworzyłem bezbłędnie. Kiedy wróciłem do stada, pierwszą osobą, którą ujrzałem, była Mint.
-Proszę, proszę, kogóż me piękne oczy widzą? Jak było na twoich nudnych lekcjach?-spytałem klaczkę.
-Skąd wiesz, że były nudne? Tak się składa, że były akurat bardzo ciekawe. Żałuj, że cię na nich nie było. A wiesz, co jeszcze będzie ciekawe?-odparła Mint.
-Niby co takiego?-zdziwiłem się.
-Patrzenie na to, jak tłumaczysz się swoim rodzicom, czemu nie było cię na lekcjach. W tym na tych prowadzonych przez twojego ojca-wyjaśniła Mint.
-Tylko nie umrzyj z tej ciekawości-odparłem z uśmiechem, starając się ukryć swoje zdziwienie i przejęcie. Zupełnie zapomniałem, że dziś uczyć miał nas mój ojciec. Oznaczało to zaś kolejną umoralniającą pogawędkę lub nawet karę. A tak się składało, że na żadną z tych rzeczy nie miałem ochoty.
-Więc jak zamierzasz z tego wybrnąć?-zapytała po chwili Mint.
-Jak nie pokażę się rodzicom na oczy, to złość im pewnie przejdzie. Chcesz się przejść? Albo pobawić?-zapytałem.
-Więc ja mam posłużyć ci do zabicia czasu?-odparła klaczka głosem ni to roześmianym, ni to rozzłoszczonym.
-Noo...ja tego nie powiedziałem-odparłem.
-Ale tak pomyślałeś-powiedziała Mint.
-A ma pani dowód?-uśmiechnąłem się.
<Mint? Na razie mam mały brak weny, ale może tobie uda się to jakoś rozkręcić?>
*Uznajmy, że to działo się jeszcze przed porwaniem Miriady przez renifery.
-Dante!-zawołała. Chyba mnie nie widziała, więc, niewiele myśląc, zacząłem biec w przeciwnym kierunku. Udało się i klaczka mnie nie zauważyła. Ruszyłem więc w sobie tylko znanym kierunku. Uważałam jedynie, aby nie zgubić drogi. Nie chciałem wyjść na łamagę, która odchodzi od klanu i nie potrafi do niego wrócić. Mogłem w spokoju podziwiać widoki, rośliny. Po chwili usłyszałem jakieś szepty. Szybko schowałem się za kilkoma roślinami. Udało mi się zza nich dostrzec dwa renifery, które przeszły zaledwie metr ode mnie. Rozmawiały jednak bardzo cicho i nie udało mi się dosłyszeć o czym. Wiedziałem jednak, że muszę uważać na te zwierzęta. Kiedy upewniłem się, że odeszły dość daleko, wyszedłem ze swojej kryjówki. Pokręciłem się jeszcze trochę tu i ówdzie, po czym wróciłem do klanu. Oczywiście drogę powrotną odtworzyłem bezbłędnie. Kiedy wróciłem do stada, pierwszą osobą, którą ujrzałem, była Mint.
-Proszę, proszę, kogóż me piękne oczy widzą? Jak było na twoich nudnych lekcjach?-spytałem klaczkę.
-Skąd wiesz, że były nudne? Tak się składa, że były akurat bardzo ciekawe. Żałuj, że cię na nich nie było. A wiesz, co jeszcze będzie ciekawe?-odparła Mint.
-Niby co takiego?-zdziwiłem się.
-Patrzenie na to, jak tłumaczysz się swoim rodzicom, czemu nie było cię na lekcjach. W tym na tych prowadzonych przez twojego ojca-wyjaśniła Mint.
-Tylko nie umrzyj z tej ciekawości-odparłem z uśmiechem, starając się ukryć swoje zdziwienie i przejęcie. Zupełnie zapomniałem, że dziś uczyć miał nas mój ojciec. Oznaczało to zaś kolejną umoralniającą pogawędkę lub nawet karę. A tak się składało, że na żadną z tych rzeczy nie miałem ochoty.
-Więc jak zamierzasz z tego wybrnąć?-zapytała po chwili Mint.
-Jak nie pokażę się rodzicom na oczy, to złość im pewnie przejdzie. Chcesz się przejść? Albo pobawić?-zapytałem.
-Więc ja mam posłużyć ci do zabicia czasu?-odparła klaczka głosem ni to roześmianym, ni to rozzłoszczonym.
-Noo...ja tego nie powiedziałem-odparłem.
-Ale tak pomyślałeś-powiedziała Mint.
-A ma pani dowód?-uśmiechnąłem się.
<Mint? Na razie mam mały brak weny, ale może tobie uda się to jakoś rozkręcić?>
*Uznajmy, że to działo się jeszcze przed porwaniem Miriady przez renifery.
18.06.2018
Od Vayoli do Mint "Przyjacielska troska"
Po jakimś czasie usłyszałam różne hałasy. Wystraszyłam się nie na żarty. Mógł to w końcu być niedźwiedź. Choć jeśli faktycznie by tak było, wolałam nie myśleć, co musiałoby się stać z władcą i matką Mint. Okazało się jednak, że to właśnie oni przybyli.
-Nic wam nie jest?-spytał Khonkh, podbiegając do nas pierwszy.
-Mi nie. Mint zaś za wiele nie mówiła-odparłam zgodnie z prawdą. U'schia od razu dopadła do klaczki, uważała jednak, aby jej nie zbudzić.
-Wracamy do klanu i to jak najszybciej-powiedział władca. Udało im się unieść Mint i ruszyli, ja zaś podreptałam za nimi. Przez całą drogę do stada panowała cisza. Khonkh i U'schia nie chcieli zbudzić przypadkiem Mint. Po przybyciu na miejsce Mint została od razu zaniesiona do jaskini medyka. Mnie zaś od razu dopadła Khairtai, która chciała poznać moją wersję wydarzeń. Po chwili dołączyły do niej inne źrebięta. Jak się okazało, wiele już wiedziały, gdyż Shiregt zdążył im co nieco opowiedzieć. Odetchnęłam z ulgą na wieść, że ogierowi nic nie jest. On za to zdawał się być szczerze zmartwionym stanem Mint.
-Możemy się przejść i zobaczyć, co u niej-zaproponowałam.
-Świetny pomysł!-zawołała Mivana.
-No wiesz, ja myślałam, że tylko my do niej pójdziemy-odparłam po chwili, patrząc znacząco na Shiregt'a.
-Ale niby dlaczego?!-oburzyła się klaczka.
-Bo to my z nią byliśmy, kiedy zaatakował ją niedźwiedź-odparł Shiregt, wyraźnie przychylając się do mojej propozycji.-Chodźmy-dodał, spoglądając na mnie. Ruszyliśmy więc w stronę jaskini medyka, zostawiając za sobą resztę źrebiąt. Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce. Przed grotą stała Awesome.
-Czy możemy wejść na chwilę do Mint?-zapytałam. Klacz spojrzała na nas. Widać było, że zastanawia się nad decyzją.
-Zajmuje się nią Hadvegar. On jest teraz w środku, więc idźcie i mu się spytajcie-odparła klacz. Popatrzyliśmy zatem na siebie i ruszyliśmy. Po kilku krokach byliśmy już na miejscu.
-Mint? Nic ci nie jest?-spytałam, widząc, że klaczka już nie śpi. Mint spojrzała na naszą dwójkę.
-A co wy tutaj robicie?-zdziwił się Hadvegar.
-Awesome pozwoliła nam wejść-wyjaśniłam.
-No więc? Jak się czujesz?-zapytał Shiregt.
-Nie najgorzej-odparła cicho Mint.
-Jasne, jasne, a tak naprawdę?-wtrąciłam. Klaczka wzięła wdech, aby mi odpowiedzieć, ale uprzedził ją Hadvegar.
-A tak naprawdę Mint musi teraz bardzo dużo odpoczywać. Jak widzicie, jest już z nią lepiej. Musicie niestety już iść-powiedział koń. Pożegnaliśmy się zatem z Mint i wyszliśmy na zewnątrz.
-Co robimy?-spytał Shiregt.
-Nie mam pojęcia-odparłam zgodnie z prawdą.
-O, widzę, że byliście odwiedzić Mint?-zapytała U'schia, która pojawiła się nagle.
-Tak-powiedział Shiregt.
-Ja właśnie do niej idę. Skoro jednak mam okazję, to chciałabym wam podziękować za pomoc, zwłaszcza tobie, Vayola-powiedziała klacz.
-To nic takiego, każdy by tak postąpił na moim miejscu. Poza tym ja nie zrobiłam za wiele-odparłam zgodnie z prawdą.
-Nie mów tak, oboje bardzo pomogliście Mint. Gdyby nie wy, to...-zaczęła U'schia, jednak przerwała, widząc szybko nadciągającego Hadvegara.
-U'schia? Dobrze, że jesteś, chodź-powiedział ogier, każąc jej iść za nim.
-Co się stało? Coś z Mint?-zaniepokoiła się klacz.
-Wszystkiego się dowiesz-powiedział, po czym ruszył w głąb jaskini, a U'schia za nim. Kiedy kawałek się oddalili, zaczęłam kierować się w tym samym kierunku co oni.\
-Co ty robisz?-zdziwił się Shiregt.
-Nie zamierzam tutaj zapuszczać korzeni. Chcę wiedzieć, co się święci-powiedziałam i ruszyłam dalej, zostawiając za sobą oszołomionego następcę tronu.
<Mi? Żyjesz tam? XD>
-Nic wam nie jest?-spytał Khonkh, podbiegając do nas pierwszy.
-Mi nie. Mint zaś za wiele nie mówiła-odparłam zgodnie z prawdą. U'schia od razu dopadła do klaczki, uważała jednak, aby jej nie zbudzić.
-Wracamy do klanu i to jak najszybciej-powiedział władca. Udało im się unieść Mint i ruszyli, ja zaś podreptałam za nimi. Przez całą drogę do stada panowała cisza. Khonkh i U'schia nie chcieli zbudzić przypadkiem Mint. Po przybyciu na miejsce Mint została od razu zaniesiona do jaskini medyka. Mnie zaś od razu dopadła Khairtai, która chciała poznać moją wersję wydarzeń. Po chwili dołączyły do niej inne źrebięta. Jak się okazało, wiele już wiedziały, gdyż Shiregt zdążył im co nieco opowiedzieć. Odetchnęłam z ulgą na wieść, że ogierowi nic nie jest. On za to zdawał się być szczerze zmartwionym stanem Mint.
-Możemy się przejść i zobaczyć, co u niej-zaproponowałam.
-Świetny pomysł!-zawołała Mivana.
-No wiesz, ja myślałam, że tylko my do niej pójdziemy-odparłam po chwili, patrząc znacząco na Shiregt'a.
-Ale niby dlaczego?!-oburzyła się klaczka.
-Bo to my z nią byliśmy, kiedy zaatakował ją niedźwiedź-odparł Shiregt, wyraźnie przychylając się do mojej propozycji.-Chodźmy-dodał, spoglądając na mnie. Ruszyliśmy więc w stronę jaskini medyka, zostawiając za sobą resztę źrebiąt. Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce. Przed grotą stała Awesome.
-Czy możemy wejść na chwilę do Mint?-zapytałam. Klacz spojrzała na nas. Widać było, że zastanawia się nad decyzją.
-Zajmuje się nią Hadvegar. On jest teraz w środku, więc idźcie i mu się spytajcie-odparła klacz. Popatrzyliśmy zatem na siebie i ruszyliśmy. Po kilku krokach byliśmy już na miejscu.
-Mint? Nic ci nie jest?-spytałam, widząc, że klaczka już nie śpi. Mint spojrzała na naszą dwójkę.
-A co wy tutaj robicie?-zdziwił się Hadvegar.
-Awesome pozwoliła nam wejść-wyjaśniłam.
-No więc? Jak się czujesz?-zapytał Shiregt.
-Nie najgorzej-odparła cicho Mint.
-Jasne, jasne, a tak naprawdę?-wtrąciłam. Klaczka wzięła wdech, aby mi odpowiedzieć, ale uprzedził ją Hadvegar.
-A tak naprawdę Mint musi teraz bardzo dużo odpoczywać. Jak widzicie, jest już z nią lepiej. Musicie niestety już iść-powiedział koń. Pożegnaliśmy się zatem z Mint i wyszliśmy na zewnątrz.
-Co robimy?-spytał Shiregt.
-Nie mam pojęcia-odparłam zgodnie z prawdą.
-O, widzę, że byliście odwiedzić Mint?-zapytała U'schia, która pojawiła się nagle.
-Tak-powiedział Shiregt.
-Ja właśnie do niej idę. Skoro jednak mam okazję, to chciałabym wam podziękować za pomoc, zwłaszcza tobie, Vayola-powiedziała klacz.
-To nic takiego, każdy by tak postąpił na moim miejscu. Poza tym ja nie zrobiłam za wiele-odparłam zgodnie z prawdą.
-Nie mów tak, oboje bardzo pomogliście Mint. Gdyby nie wy, to...-zaczęła U'schia, jednak przerwała, widząc szybko nadciągającego Hadvegara.
-U'schia? Dobrze, że jesteś, chodź-powiedział ogier, każąc jej iść za nim.
-Co się stało? Coś z Mint?-zaniepokoiła się klacz.
-Wszystkiego się dowiesz-powiedział, po czym ruszył w głąb jaskini, a U'schia za nim. Kiedy kawałek się oddalili, zaczęłam kierować się w tym samym kierunku co oni.\
-Co ty robisz?-zdziwił się Shiregt.
-Nie zamierzam tutaj zapuszczać korzeni. Chcę wiedzieć, co się święci-powiedziałam i ruszyłam dalej, zostawiając za sobą oszołomionego następcę tronu.
<Mi? Żyjesz tam? XD>
15.06.2018
Od Miriady ,,Zgarnięta w rwetesie" Cz. I (+16)
Snopy słonecznego światła przenikały przez zwartą koronę drzew, tworząc całkowicie przypadkową i zmienną mozaikę; gra jasności i cienia trwała w najlepsze, powodując ciągłe zmiany terytoriów zajętych przez danego przeciwnika, zupełnie jak my, tylko znacznie szybciej. Ciepłe, lecz nienamacalne złoto rozlewało się po wszystkim, podobnie jak mrok, zmieniając nieraz charakter rzeczy. Szeleszczący liść z cienia wyłaniał się znienacka, podstępnie, w słońcu zaś trzepotał miło wraz z innymi. Dziś wiatr umilkł, a zarazem nieco się ochłodziło, więc rośliny poruszały się tylko ocierając się o moje kończyny i boki. Pod kopytami miałam miękki, przyjemny i piękny dywan złożony z trawy, mchu i ziół. Na niektórych krzakach wisiały jeszcze niedojrzałe, okrągłe, małe owoce. Ciche bzyczenie owadów w tle dopełniało uroku dnia.
Wędrowałam po okolicy, ale w tym czarownym, a zarazem obiecującym miejscu postanowiłam zatrzymać się na dłużej. Położyłam się na chwilę, wdychając świeże, miodowe powietrze, po czym znów przystąpiłam do działania. Położyłam znalezioną wcześniej torbę* na ziemi i schyliłam głowę w poszukiwaniu jakichś przydatnych roślin leczniczych. Zawsze mogą się przydać przy zwalczaniu zarazy, a ja trochę się podszkolę. Wrzucałam nieliczne okazy z korzeniami do skórzanego wnętrza, nie zamykając na razie torebki. Wreszcie, zadowolona z efektów i zmęczona wzięłam ją w zęby z zamiarem powrotu do klanu. Wtedy stanęłam oko w oko ze...źrebięciem. Sirocco.
— Co ty tu robisz? Powinnaś być w stadzie. Nie jest bezpiecznie. - rzekłam, zaskoczona. Byłyśmy blisko, jednak wystarczająco daleko. Klaczka przez chwilę wyglądała, jakby zamierzała odpowiedzieć, lecz zrezygnowała, odwracając wzrok i potrząsając lekko podwiniętym ogonem. Przechyliłam łeb, spoglądając bardziej łagodnie i uśmiechając się.
— Nie spodziewałam się, że tu na ciebie wpadnę. Wybrałam się na spacer. Ale...Ech. - westchnęła, wpatrując się we mnie, podczas gdy ja miałam coraz więcej myśli w głowie. Przyciągnęły ją tu jakieś rozmyślania.
— Muszę cię o coś zapytać. - powiedziała nagle.
— Tak?
— Forever wyzdrowieje, prawda? - zamrugałam parę razy. Przypomniałam sobie w końcu siwo-jabłkowitą klacz - ciężko przy tylu członkach klanu - matkę Sirocco.
— A jest chora? - odparłam, zachowując ostrożność, by klaczki nie urazić. Zamilkła, grzebiąc kopytem w ziemi. Więc tak.
— Na pewno nie wszyscy umrą. Równowaga musi zostać zachowana. Forever jest silna, a ty masz tą siłę po niej. - odezwałam się, podchodząc bliżej. Towarzyszka uśmiechnęła się, ,,wzruszając ramionami".
— Wracajmy teraz do reszty. - oznajmiłam.
Gdy dotarłyśmy na miejsce, moja rodzicielka od razu zabrała mnie do rodziny, kręcąc trochę głową na tę samodzielną wyprawę, ale przekazała zioła medykom. Ja ułożyłam się obok Shiregta, pogrążonego we własnym świecie z niezwykle poważną miną.
— Wyglądasz jak prawdziwy władca. - powiedziałam cicho, by przerwać milczenie. Moja osoba nie stanowiła w rodzie żadnego ważnego ogniwa. W praktyce byłam właściwie zwykłym poddanym. Fakt, że mogę otwarcie rozmawiać z kimś takim był jakby zaszczytem.
— Hah... - brat wyprostował się.
— Bardzo sędziwego. - dodałam, prychając ze śmiechem. Gniadosz trącił mnie mocno.
— Normalnie za to cię lubię... - wymruczał, wracając do rozmyślań. W tym czasie odpoczywałam, leżąc na boku. Rodzice dyskutowali o czymś obok. Starałam się wyłączyć, by móc jak najszybciej zregenerować siły. Nie myśleć. Nie czuć. Nie przejmować się...Nie mogło to mimo wszystko potrwać długo. Zebrałam się wraz z rodzeństwem wokół władczej pary, nadstawiając uszu, a udając świetną zabawę. Ich dyskusja dotyczyła strategii, strategii walki i odbicia Gerel Uul. A więc czekała nas walka, może nawet wojna. Z jednej strony było to emocjonujące, a z drugiej - czy konieczne? Czy to jedyne rozwiązanie? Pamiętałam tylko, że w historii klanu odbyła się jedna.
Nagle spokój zagłuszył głośny stukot kopyt na ubitej ścieżce i ciężkie dyszenie. Gdy się odwróciłam, wystraszona gromada najbliżej stojących koni rozproszyła się z donośnym rżeniem. Po rozejściu się tłumu zauważyłam przyczynę zamieszania - zlaną potem klacz o dereszowatej maści, z podpalanymi kończynami, ciemnym pyskiem, czarną grzywą i ogonem, znaną mi jedynie z widzenia. Dłuższą chwilę stała w miejscu ze zwieszonym łbem, po czym zaczęła zbliżać się stępem do naszej rodziny. Dante zatrzymał się po prawej stronie, moja osoba z Shiregtem po lewej.
— Panie... - zaczęła, przełykając ślinę - nadchodzą renifery. Na pewno nie mniej niż szóstka. Są blisko. - po zakończeniu wypowiedzi skłoniła się i wróciła do reszty stada, wpatrującej się w nią z zaskoczeniem i ciekawością zarazem. Ojciec przymknął oczy, jakby pragnął w ten sposób zrzucić cały ciężar, który na nim spoczywał, na swe barki, miast umysł.
— Tylko bez żadnej paniki. Wszyscy dorośli członkowie klanu, oprócz medyków i straży proszeni są o wystąpienie. - z tyłu pozostała tylko niewielka grupa niezdolnych do walki bądź potrzebnych gdzie indziej koni - Świetnie. Wraz z Mikadem ustawimy was na pozycjach. Ruchy! - wykrzyknął z entuzjazmem, kłusując w stronę swych bojowników. Rodzeństwo i ja spojrzeliśmy po sobie, zastanawiając się nad naszą rolą w tym wszystkim. Shiregt mrugnął do mnie, po czym poszedł w ślady taty.
— Bezczelny napad. - Dante pokręcił głowa i lekkim krokiem udał się w stronę reszty młodego pokolenia. Podjęłam tę samą decyzję. Wmieszałam się w tłum, chcąc nie chcąc słuchając podnieconych rozmów innych, samej zaś milcząc. Nie miałam nic do powiedzenia. Obserwowałam Hadvegara przywołującego do siebie najmłodszą, Sirocco. Klaczka raźnym truchtem udała się w jego stronę.
— Halo! Młodzież! - zawołał w naszą stronę. Jako pierwsza nadstawiłam uszu - Poradzicie sobie z kwestią bezpieczeństwa? - rzekł wytwornie.
— Tak. - odezwało się parę ochoczych głosów, większość pokiwała głowami na znak aprobaty. Teraz jednak zaczęły się pytania o miejsce, gdzie można by przeczekać ,,kataklizm", podczas gdy on był coraz bliżej - zapewne nie tracił czasu. W gęstwinach można było dostrzec końskie sylwetki rozstawione po trzy-cztery w różnych punktach obronnych, całkiem nieruchomych i czujnych. Zapadła cisza, dźwięczna cisza lasu, ale cisza dziwna, pełna oczekiwania. Byliśmy na szczęście gotowi. Poparta przeze mnie i Dantego propozycja pozostania na miejscu się przyjęła - jeżeli już jakiś wróg przebije się przez zewnętrzny krąg, razem skutecznie go zwalczymy.
Tymczasem narastał we mnie, pierwszy raz w życiu zresztą, duch walki. Zaatakowali nas zupełnie bez ostrzeżenia, co z góry sprawiało, że myślałam o nich jako o podstępnych i niegodnych honorowego przeciwnika wojowników. Gorąco pragnęłam, by potyczka wreszcie się zaczęła, byle nie stać już bezczynnie. To czekanie wykańczało mnie, a także innych - konie przebierały kopytami i prychały, rozglądając się.
W końcu do mych uszu dotarł dziwny dźwięk z prawej, następnie krzyki i głuche odgłosy uderzeń. Wkrótce byliśmy bombardowani odgłosami tarcia stali o stal, jękami, wrzaskami i zgiełkiem ze wszystkich stron. W cieniu migały prędko kształty kopytnych w walce, przypominającej szaleńczy taniec, czasem bryzg krwi. Rozpoznałam moją matkę wbijającą sztylet w pierś równego jej wzrostem wroga, przerażający błysk furii w jej oczach...
— ...tyłów! - dotarł do nas słaby krzyk, chyba mojego ojca.
— Ktoś musi pilnować tyłów! - rozległa się wkrótce za nami przekazywana z pyska do pyska wiadomość. Pewien pomysł wpadł mi do głowy - w tej kwestii mogłam się na coś przydać - czułam, że jako siostra przyszłego władcy nie powinnam narażać jego przyszłych poddanych. Serce zabiło mi mocniej...lecz czemuż? Moim obowiązkiem będzie tylko przekazanie wiadomość, co nikogo niewinnego nie skrzywdzi ani nie spowoduje niesprawiedliwego rozlewu krwi. Nie, to tylko strach. Mobilizujący. Grey galopowała już we wspomnianą stronę. Teraz albo nigdy.
— Stój! - krzyknęłam głośno. Klacz zatrzymała się gwałtownie, lustrując mnie wzrokiem.
—Ja pójdę. Ty musisz wrócić i pomóc innym. - rzekłam ciszej. Przez chwilę kasztanka wpatrywała się we mnie dziwnie, jednak akurat na polanę wpadł renifer. Szybko pozbyła się go z pomocą paru nastolatków.
— A ty dasz radę? - odparła z powątpiewaniem, paląc się do biegu.
— Poradzę sobie. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, torują sobie drogę przez tłum.
— Miri... - Dante ruszył w ślad za mną - Wracaj do reszty. - dodał beznamiętnie, wyprzedzając mnie. Westchnęłam cicho.
— Ty będziesz im potrzebny jako dowódca. - nie czekałam na odpowiedź, by nie porzucić już swego zamiaru.**
Kiedy znalazłam się na miejscu, odgłosy walki trochę ucichły. Spokój wydawał mi się mimo wszystko tylko pozorny. W każdej chwili mógł się pojawić stukot kopyt zwiastujący nadejście wroga z tej strony. Była to tylko jedna z ewentualności - nic nie musiało się wydarzyć. Słońce przygrzewało łagodnie, a ja odprężyłam się nieco, nadal czujna. Minęło trochę czasu bez jakichkolwiek nowinek, ale postanowiłam wrócić do stada dopiero na czyjś rozkaz.
I wreszcie sprawdził się najgorszy scenariusz ze wszystkich. Ktoś o sporej posturze szedł w miarę cicho, jak gdyby próbował przekradać się. Namierzając źródło dźwięku, równocześnie nie rejestrowałam tego, co działo się za mną. Dopiero w ostatnim momencie odchyliłam uszy do tyłu; ciężkie sapanie, głośny szelest liści i mruknięcia sprawiły, że na sekundę ogarnęła mnie panika, przerażenie sparaliżowało, wbijając kończyny w ziemię, otwierając szeroko me oczy na świat i otępiając zmysły. Wszystko działo się błyskawicznie.
Ogarnij się, bo ZGINIESZ! - jedynie pierwotny głos instynktu uratował mnie przed prawdopodobnym stratowaniem, wydobywając ze stanu, z którego sama nie potrafiłam się wydostać. Miałam pilnować tyłów...podeszli mnie od tyłu. Czy walczący z przodu naprawdę coś przeoczyli? Prawie że odruchowo wierzgnęłam z całej siły, trafiając w twarde ciało i równocześnie wyrywając do przodu. Ren stęknął, lecz zaraz wykrzyknął coś w stylu polecenia:
— ...! Zawsze...na coś...! - Zakręciłam w miejscu, niestety dość wolno, kierując się do klanu. Kolejny, rytmiczny szmer nadchodził z lewej. Zamierzałam w pędzie minąć zranionego przeze mnie osobnika, przeczuwając, że po przekroczeniu tej niewidzialnej granicy będę już miała duże szanse.
Ale los lubi robić na złość.
Coś prześlizgnęło się przez moją głowę i zacisnęło na szyi, raptownie pociągając mnie do tyłu. Pod wpływem tempa mojego biegu przekoziołkowałam się przez to w powietrzu, po czym uderzyłam z impetem o ziemię, sunąc jeszcze po śliskiej trawie i mchu. Momentalnie zabrakło mi tchu w piersi, a przed oczami pojawiły się czarne, rozmyte plamy przesłaniające świat. Fala bólu przeszyła całe moje ciało. Dookoła mnie toczyła się jakaś rozmowa, a może dwie, kilka, setki, tysiące...? Zapamiętale spróbowałam zaczerpnąć powietrza, krztusząc się. W końcu udało mi się wtłoczyć nieco na siłę w płuca - dalej szło coraz lepiej, jednocześnie oprzytomniałam, przypominając sobie moje obecne rozpaczliwe położenie. Szarpnęłam się do góry, napinając wszystkie mięśnie, byle tylko utrzymać się na nogach. Cel osiągnęłam tylko na chwilę, ale zaraz ponowiłam działanie. Tym razem jakoś stanęłam na dygoczących kończynach, a po krótkim odpoczynku liczonym w sekundach bez zastanowienia zagalopowałam, pragnąc jedynie uciec od całej tej sceny. Uniemożliwiała mi to pętla ze sznura, zarzucona na szyję, i właściciel trzymający jej koniec.
— Hola! - zagrzmiał głos przede mną. Zdołałam podnieść łeb i ujrzeć dumny pysk ciemnego renifera o rozłożystym, imponującym porożu, nim kolejne pociągnięcie liny powaliło mnie na grunt. Jęknęłam, przekręcając się. Musiałam za wszelką cenę nie dać się.
W desperacji poderwałam się ponownie. Zakręciło mi się w głowie, przebierałam nogami mechanicznie, posuwając się do przodu do momentu skończenia się sznura i upadku.
— Przestaniesz się szarpać, idiotko?! To się robi nudne. - usłyszałam z drugiego końca - Wredna s*ka. - wysyczał na koniec.
— Całkiem ładna s*ka. - dodał jego towarzysz, podchodząc bliżej i pochylając się nade mną. Dysząc, spojrzałam prosto na niego, po czym przymknęłam powieki - Moonster na pewno nie obrazi się za taką dostawę. Na coś się przyda.
— Dobra, racja, racja. Zmywajmy się już... - wymruczał młodszy ren, potrząsając łbem. Równocześnie pociągnął mocno kilka razy. Wstałam chwiejnie i zrobiłam kilka dłuższych kroków. Nie, nie, nie. Wciąż jeszcze wierzyłam gdzieś, że to się tak nie skończy. Zaparłam się w miejscu, a ku mej radości pętla zaczęła się przesuwać trochę bardziej w górę.
— Cholera! Jasna k*rwa! - starszemu reniferowi nie starczyło już cierpliwości. Pewnym krokiem zbliżył się i porządnie uderzył mnie w głowę. Zatoczyłam się do tyłu, znów wpadając w sidła ciemności.
— Nie zamierzam jej ciągnąć przez całą okrężną drogę. - przedarło się tylko burknięcie towarzysza. Zanim mroczki ustąpiły całkowicie, powłóczyłam już nogami za dwójką większych napastników.
<Ciąg dalszy nastąpi>
*Oto odpowiedź na wszelkie wątpliwości - Miriada dodaje ekwipunek.
**Cóż, każdy z nas miewa chwile, w których zachowuje się zupełnie inaczej, niż wskazywałaby na to codzienność.
Wędrowałam po okolicy, ale w tym czarownym, a zarazem obiecującym miejscu postanowiłam zatrzymać się na dłużej. Położyłam się na chwilę, wdychając świeże, miodowe powietrze, po czym znów przystąpiłam do działania. Położyłam znalezioną wcześniej torbę* na ziemi i schyliłam głowę w poszukiwaniu jakichś przydatnych roślin leczniczych. Zawsze mogą się przydać przy zwalczaniu zarazy, a ja trochę się podszkolę. Wrzucałam nieliczne okazy z korzeniami do skórzanego wnętrza, nie zamykając na razie torebki. Wreszcie, zadowolona z efektów i zmęczona wzięłam ją w zęby z zamiarem powrotu do klanu. Wtedy stanęłam oko w oko ze...źrebięciem. Sirocco.
— Co ty tu robisz? Powinnaś być w stadzie. Nie jest bezpiecznie. - rzekłam, zaskoczona. Byłyśmy blisko, jednak wystarczająco daleko. Klaczka przez chwilę wyglądała, jakby zamierzała odpowiedzieć, lecz zrezygnowała, odwracając wzrok i potrząsając lekko podwiniętym ogonem. Przechyliłam łeb, spoglądając bardziej łagodnie i uśmiechając się.
— Nie spodziewałam się, że tu na ciebie wpadnę. Wybrałam się na spacer. Ale...Ech. - westchnęła, wpatrując się we mnie, podczas gdy ja miałam coraz więcej myśli w głowie. Przyciągnęły ją tu jakieś rozmyślania.
— Muszę cię o coś zapytać. - powiedziała nagle.
— Tak?
— Forever wyzdrowieje, prawda? - zamrugałam parę razy. Przypomniałam sobie w końcu siwo-jabłkowitą klacz - ciężko przy tylu członkach klanu - matkę Sirocco.
— A jest chora? - odparłam, zachowując ostrożność, by klaczki nie urazić. Zamilkła, grzebiąc kopytem w ziemi. Więc tak.
— Na pewno nie wszyscy umrą. Równowaga musi zostać zachowana. Forever jest silna, a ty masz tą siłę po niej. - odezwałam się, podchodząc bliżej. Towarzyszka uśmiechnęła się, ,,wzruszając ramionami".
— Wracajmy teraz do reszty. - oznajmiłam.
Gdy dotarłyśmy na miejsce, moja rodzicielka od razu zabrała mnie do rodziny, kręcąc trochę głową na tę samodzielną wyprawę, ale przekazała zioła medykom. Ja ułożyłam się obok Shiregta, pogrążonego we własnym świecie z niezwykle poważną miną.
— Wyglądasz jak prawdziwy władca. - powiedziałam cicho, by przerwać milczenie. Moja osoba nie stanowiła w rodzie żadnego ważnego ogniwa. W praktyce byłam właściwie zwykłym poddanym. Fakt, że mogę otwarcie rozmawiać z kimś takim był jakby zaszczytem.
— Hah... - brat wyprostował się.
— Bardzo sędziwego. - dodałam, prychając ze śmiechem. Gniadosz trącił mnie mocno.
— Normalnie za to cię lubię... - wymruczał, wracając do rozmyślań. W tym czasie odpoczywałam, leżąc na boku. Rodzice dyskutowali o czymś obok. Starałam się wyłączyć, by móc jak najszybciej zregenerować siły. Nie myśleć. Nie czuć. Nie przejmować się...Nie mogło to mimo wszystko potrwać długo. Zebrałam się wraz z rodzeństwem wokół władczej pary, nadstawiając uszu, a udając świetną zabawę. Ich dyskusja dotyczyła strategii, strategii walki i odbicia Gerel Uul. A więc czekała nas walka, może nawet wojna. Z jednej strony było to emocjonujące, a z drugiej - czy konieczne? Czy to jedyne rozwiązanie? Pamiętałam tylko, że w historii klanu odbyła się jedna.
Nagle spokój zagłuszył głośny stukot kopyt na ubitej ścieżce i ciężkie dyszenie. Gdy się odwróciłam, wystraszona gromada najbliżej stojących koni rozproszyła się z donośnym rżeniem. Po rozejściu się tłumu zauważyłam przyczynę zamieszania - zlaną potem klacz o dereszowatej maści, z podpalanymi kończynami, ciemnym pyskiem, czarną grzywą i ogonem, znaną mi jedynie z widzenia. Dłuższą chwilę stała w miejscu ze zwieszonym łbem, po czym zaczęła zbliżać się stępem do naszej rodziny. Dante zatrzymał się po prawej stronie, moja osoba z Shiregtem po lewej.
— Panie... - zaczęła, przełykając ślinę - nadchodzą renifery. Na pewno nie mniej niż szóstka. Są blisko. - po zakończeniu wypowiedzi skłoniła się i wróciła do reszty stada, wpatrującej się w nią z zaskoczeniem i ciekawością zarazem. Ojciec przymknął oczy, jakby pragnął w ten sposób zrzucić cały ciężar, który na nim spoczywał, na swe barki, miast umysł.
— Tylko bez żadnej paniki. Wszyscy dorośli członkowie klanu, oprócz medyków i straży proszeni są o wystąpienie. - z tyłu pozostała tylko niewielka grupa niezdolnych do walki bądź potrzebnych gdzie indziej koni - Świetnie. Wraz z Mikadem ustawimy was na pozycjach. Ruchy! - wykrzyknął z entuzjazmem, kłusując w stronę swych bojowników. Rodzeństwo i ja spojrzeliśmy po sobie, zastanawiając się nad naszą rolą w tym wszystkim. Shiregt mrugnął do mnie, po czym poszedł w ślady taty.
— Bezczelny napad. - Dante pokręcił głowa i lekkim krokiem udał się w stronę reszty młodego pokolenia. Podjęłam tę samą decyzję. Wmieszałam się w tłum, chcąc nie chcąc słuchając podnieconych rozmów innych, samej zaś milcząc. Nie miałam nic do powiedzenia. Obserwowałam Hadvegara przywołującego do siebie najmłodszą, Sirocco. Klaczka raźnym truchtem udała się w jego stronę.
— Halo! Młodzież! - zawołał w naszą stronę. Jako pierwsza nadstawiłam uszu - Poradzicie sobie z kwestią bezpieczeństwa? - rzekł wytwornie.
— Tak. - odezwało się parę ochoczych głosów, większość pokiwała głowami na znak aprobaty. Teraz jednak zaczęły się pytania o miejsce, gdzie można by przeczekać ,,kataklizm", podczas gdy on był coraz bliżej - zapewne nie tracił czasu. W gęstwinach można było dostrzec końskie sylwetki rozstawione po trzy-cztery w różnych punktach obronnych, całkiem nieruchomych i czujnych. Zapadła cisza, dźwięczna cisza lasu, ale cisza dziwna, pełna oczekiwania. Byliśmy na szczęście gotowi. Poparta przeze mnie i Dantego propozycja pozostania na miejscu się przyjęła - jeżeli już jakiś wróg przebije się przez zewnętrzny krąg, razem skutecznie go zwalczymy.
Tymczasem narastał we mnie, pierwszy raz w życiu zresztą, duch walki. Zaatakowali nas zupełnie bez ostrzeżenia, co z góry sprawiało, że myślałam o nich jako o podstępnych i niegodnych honorowego przeciwnika wojowników. Gorąco pragnęłam, by potyczka wreszcie się zaczęła, byle nie stać już bezczynnie. To czekanie wykańczało mnie, a także innych - konie przebierały kopytami i prychały, rozglądając się.
W końcu do mych uszu dotarł dziwny dźwięk z prawej, następnie krzyki i głuche odgłosy uderzeń. Wkrótce byliśmy bombardowani odgłosami tarcia stali o stal, jękami, wrzaskami i zgiełkiem ze wszystkich stron. W cieniu migały prędko kształty kopytnych w walce, przypominającej szaleńczy taniec, czasem bryzg krwi. Rozpoznałam moją matkę wbijającą sztylet w pierś równego jej wzrostem wroga, przerażający błysk furii w jej oczach...
— ...tyłów! - dotarł do nas słaby krzyk, chyba mojego ojca.
— Ktoś musi pilnować tyłów! - rozległa się wkrótce za nami przekazywana z pyska do pyska wiadomość. Pewien pomysł wpadł mi do głowy - w tej kwestii mogłam się na coś przydać - czułam, że jako siostra przyszłego władcy nie powinnam narażać jego przyszłych poddanych. Serce zabiło mi mocniej...lecz czemuż? Moim obowiązkiem będzie tylko przekazanie wiadomość, co nikogo niewinnego nie skrzywdzi ani nie spowoduje niesprawiedliwego rozlewu krwi. Nie, to tylko strach. Mobilizujący. Grey galopowała już we wspomnianą stronę. Teraz albo nigdy.
— Stój! - krzyknęłam głośno. Klacz zatrzymała się gwałtownie, lustrując mnie wzrokiem.
—Ja pójdę. Ty musisz wrócić i pomóc innym. - rzekłam ciszej. Przez chwilę kasztanka wpatrywała się we mnie dziwnie, jednak akurat na polanę wpadł renifer. Szybko pozbyła się go z pomocą paru nastolatków.
— A ty dasz radę? - odparła z powątpiewaniem, paląc się do biegu.
— Poradzę sobie. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, torują sobie drogę przez tłum.
— Miri... - Dante ruszył w ślad za mną - Wracaj do reszty. - dodał beznamiętnie, wyprzedzając mnie. Westchnęłam cicho.
— Ty będziesz im potrzebny jako dowódca. - nie czekałam na odpowiedź, by nie porzucić już swego zamiaru.**
Kiedy znalazłam się na miejscu, odgłosy walki trochę ucichły. Spokój wydawał mi się mimo wszystko tylko pozorny. W każdej chwili mógł się pojawić stukot kopyt zwiastujący nadejście wroga z tej strony. Była to tylko jedna z ewentualności - nic nie musiało się wydarzyć. Słońce przygrzewało łagodnie, a ja odprężyłam się nieco, nadal czujna. Minęło trochę czasu bez jakichkolwiek nowinek, ale postanowiłam wrócić do stada dopiero na czyjś rozkaz.
I wreszcie sprawdził się najgorszy scenariusz ze wszystkich. Ktoś o sporej posturze szedł w miarę cicho, jak gdyby próbował przekradać się. Namierzając źródło dźwięku, równocześnie nie rejestrowałam tego, co działo się za mną. Dopiero w ostatnim momencie odchyliłam uszy do tyłu; ciężkie sapanie, głośny szelest liści i mruknięcia sprawiły, że na sekundę ogarnęła mnie panika, przerażenie sparaliżowało, wbijając kończyny w ziemię, otwierając szeroko me oczy na świat i otępiając zmysły. Wszystko działo się błyskawicznie.
Ogarnij się, bo ZGINIESZ! - jedynie pierwotny głos instynktu uratował mnie przed prawdopodobnym stratowaniem, wydobywając ze stanu, z którego sama nie potrafiłam się wydostać. Miałam pilnować tyłów...podeszli mnie od tyłu. Czy walczący z przodu naprawdę coś przeoczyli? Prawie że odruchowo wierzgnęłam z całej siły, trafiając w twarde ciało i równocześnie wyrywając do przodu. Ren stęknął, lecz zaraz wykrzyknął coś w stylu polecenia:
— ...! Zawsze...na coś...! - Zakręciłam w miejscu, niestety dość wolno, kierując się do klanu. Kolejny, rytmiczny szmer nadchodził z lewej. Zamierzałam w pędzie minąć zranionego przeze mnie osobnika, przeczuwając, że po przekroczeniu tej niewidzialnej granicy będę już miała duże szanse.
Ale los lubi robić na złość.
Coś prześlizgnęło się przez moją głowę i zacisnęło na szyi, raptownie pociągając mnie do tyłu. Pod wpływem tempa mojego biegu przekoziołkowałam się przez to w powietrzu, po czym uderzyłam z impetem o ziemię, sunąc jeszcze po śliskiej trawie i mchu. Momentalnie zabrakło mi tchu w piersi, a przed oczami pojawiły się czarne, rozmyte plamy przesłaniające świat. Fala bólu przeszyła całe moje ciało. Dookoła mnie toczyła się jakaś rozmowa, a może dwie, kilka, setki, tysiące...? Zapamiętale spróbowałam zaczerpnąć powietrza, krztusząc się. W końcu udało mi się wtłoczyć nieco na siłę w płuca - dalej szło coraz lepiej, jednocześnie oprzytomniałam, przypominając sobie moje obecne rozpaczliwe położenie. Szarpnęłam się do góry, napinając wszystkie mięśnie, byle tylko utrzymać się na nogach. Cel osiągnęłam tylko na chwilę, ale zaraz ponowiłam działanie. Tym razem jakoś stanęłam na dygoczących kończynach, a po krótkim odpoczynku liczonym w sekundach bez zastanowienia zagalopowałam, pragnąc jedynie uciec od całej tej sceny. Uniemożliwiała mi to pętla ze sznura, zarzucona na szyję, i właściciel trzymający jej koniec.
— Hola! - zagrzmiał głos przede mną. Zdołałam podnieść łeb i ujrzeć dumny pysk ciemnego renifera o rozłożystym, imponującym porożu, nim kolejne pociągnięcie liny powaliło mnie na grunt. Jęknęłam, przekręcając się. Musiałam za wszelką cenę nie dać się.
W desperacji poderwałam się ponownie. Zakręciło mi się w głowie, przebierałam nogami mechanicznie, posuwając się do przodu do momentu skończenia się sznura i upadku.
— Przestaniesz się szarpać, idiotko?! To się robi nudne. - usłyszałam z drugiego końca - Wredna s*ka. - wysyczał na koniec.
— Całkiem ładna s*ka. - dodał jego towarzysz, podchodząc bliżej i pochylając się nade mną. Dysząc, spojrzałam prosto na niego, po czym przymknęłam powieki - Moonster na pewno nie obrazi się za taką dostawę. Na coś się przyda.
— Dobra, racja, racja. Zmywajmy się już... - wymruczał młodszy ren, potrząsając łbem. Równocześnie pociągnął mocno kilka razy. Wstałam chwiejnie i zrobiłam kilka dłuższych kroków. Nie, nie, nie. Wciąż jeszcze wierzyłam gdzieś, że to się tak nie skończy. Zaparłam się w miejscu, a ku mej radości pętla zaczęła się przesuwać trochę bardziej w górę.
— Cholera! Jasna k*rwa! - starszemu reniferowi nie starczyło już cierpliwości. Pewnym krokiem zbliżył się i porządnie uderzył mnie w głowę. Zatoczyłam się do tyłu, znów wpadając w sidła ciemności.
— Nie zamierzam jej ciągnąć przez całą okrężną drogę. - przedarło się tylko burknięcie towarzysza. Zanim mroczki ustąpiły całkowicie, powłóczyłam już nogami za dwójką większych napastników.
<Ciąg dalszy nastąpi>
*Oto odpowiedź na wszelkie wątpliwości - Miriada dodaje ekwipunek.
**Cóż, każdy z nas miewa chwile, w których zachowuje się zupełnie inaczej, niż wskazywałaby na to codzienność.
15.06.2018
Od Sirocco do Dantego ,,Nowa znajomość"
- Au! - pisnęłam cicho kiedy coś, chociaż może raczej ktoś uderzył w moje ciało. Po dłuższej chwili wstałam oglądając z ciekawością ledwo widoczne źrebię. Po dłuższej obserwacji zrozumiałam, że nie jest to Shiregt, lecz jego brat
- Cześć, Dante - powiedziałam cicho nie chcąc nikogo obudzić - Co tu robiłeś? - zapytałam po chwili. Sama dobrze wiedziałam, że powinnam być teraz przy rodzicach, więc spodziewałam się, że jak dostanę odpowiedź, ogier zada mi to samo pytanie.
- Ech... Nieważne. Chciałem iść na spacer. A ty? - zapytał. Zaśmiałam się w duchu.
- Coś podobnego, jednak ja odeszłam wieczorem i spałam tutaj - odpowiedziałam po chwili. W oddali coś zagrzmiało, a niebo rozświetliła błyskawica
- Teraz sądzę, że spacer nie jest dobrym pomysłem. Zostaniemy tutaj? - spytał Dante. Kiwnęłam głową i ułożyłam się na trawie, by być jak najbliżej ziemi. Ogier uczynił podobnie i po chwili szeptem rozmawialiśmy o wszystkim. Burza powoli mijała, a kiedy usłyszeliśmy jak inne koniec zaczynają się budzić, bo trzeba przyznać, że nie robiły tego cicho, udawaliśmy dopiero rozbudzonych. Chyba się udało, bo nikt nie zadawał zbędnych pytań. Rozmowę przerwał nam głos Khonkha, który wołał Dantego na lekcję. Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę
*kilka godzin później*
Siedziałam samotnie na pagórku odwrócona tyłem do stada, kiedy ktoś musnął mnie chrapanie i zatrzymał się. Bez oglądania się wiedziałam, iż jest to Dante
- Cześć - powiedziałam dalej będąc w tej samej pozycji
<Dante? Nie miałam pomysłu...>
- Cześć, Dante - powiedziałam cicho nie chcąc nikogo obudzić - Co tu robiłeś? - zapytałam po chwili. Sama dobrze wiedziałam, że powinnam być teraz przy rodzicach, więc spodziewałam się, że jak dostanę odpowiedź, ogier zada mi to samo pytanie.
- Ech... Nieważne. Chciałem iść na spacer. A ty? - zapytał. Zaśmiałam się w duchu.
- Coś podobnego, jednak ja odeszłam wieczorem i spałam tutaj - odpowiedziałam po chwili. W oddali coś zagrzmiało, a niebo rozświetliła błyskawica
- Teraz sądzę, że spacer nie jest dobrym pomysłem. Zostaniemy tutaj? - spytał Dante. Kiwnęłam głową i ułożyłam się na trawie, by być jak najbliżej ziemi. Ogier uczynił podobnie i po chwili szeptem rozmawialiśmy o wszystkim. Burza powoli mijała, a kiedy usłyszeliśmy jak inne koniec zaczynają się budzić, bo trzeba przyznać, że nie robiły tego cicho, udawaliśmy dopiero rozbudzonych. Chyba się udało, bo nikt nie zadawał zbędnych pytań. Rozmowę przerwał nam głos Khonkha, który wołał Dantego na lekcję. Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę
*kilka godzin później*
Siedziałam samotnie na pagórku odwrócona tyłem do stada, kiedy ktoś musnął mnie chrapanie i zatrzymał się. Bez oglądania się wiedziałam, iż jest to Dante
- Cześć - powiedziałam dalej będąc w tej samej pozycji
<Dante? Nie miałam pomysłu...>
15.06.2018
Od Forever do Hadvegara ,,Spacer"
- Nie ma za co. Chyba po to jesteśmy, prawda? - zapytałam. Kiwnął głową i rozejrzał się wokół. Wszystkie źrebięta, w tym nasza Sirocco bawiły się w najlepsze.
- A więc co robimy? Chyba teraz pod czujnym okiem reszty Sirocco jest bezpieczna, nie sądzisniebo zapytał. On naprawdę się o nią troszczył. Nie, on troszył się o nas...
- Może gdzieś się przejdziemy? Tutaj po okolicy - zaproponowałam
- To dobry pomysł. - powiedział po chwili. Kiwnęłam głową i wskazałam nią jeden z kierunków.
- Pójdźmy tam - powiedziałam po chwili. Ogier zgodził się i razem ruszyliśmy w tamtą stronę. Z radością napawałam się świeżym powietrzem. Hadvegar chyba reagował na to tak samo, bo już po chwili przyśpieszyliśmy do szybkiego galopu. Ostatnio czułam, że liczy się każda chwila spędzona z Hadvegarem. Nie mogłam znieść uczucia, że on dalej nie umie sobie tego wybaczyć. Zamknęłam oczy i zatrzymałam się na chwilę. Podniosłam wzrok na niebo
- Może tutaj się zatrzymamy? - zapytałam ogiera
- Możemy - odparł po chwili i zatrzymał się po chwili. Przez kilka godzin roznawialiśmy o wszystkim, i to dosłownie.
*teraźniejszość*
Po śmierci Lexus Hadvegar pilnować mnie i naszej córki jak oka w głowie. Miała bym wiele rzeczy do zaprzeczenia, gdyby nie to, że rzeczywiście czułam się trochę gorzej, co mnie bardzo niepokoiło. Miałam nadzieję, że szybko wynajdą lekarstwo. Właśnie przechodziłam przez stado, kiedy podbiegł do mnie Hadvegar.
<Hadvegar?>
- A więc co robimy? Chyba teraz pod czujnym okiem reszty Sirocco jest bezpieczna, nie sądzisniebo zapytał. On naprawdę się o nią troszczył. Nie, on troszył się o nas...
- Może gdzieś się przejdziemy? Tutaj po okolicy - zaproponowałam
- To dobry pomysł. - powiedział po chwili. Kiwnęłam głową i wskazałam nią jeden z kierunków.
- Pójdźmy tam - powiedziałam po chwili. Ogier zgodził się i razem ruszyliśmy w tamtą stronę. Z radością napawałam się świeżym powietrzem. Hadvegar chyba reagował na to tak samo, bo już po chwili przyśpieszyliśmy do szybkiego galopu. Ostatnio czułam, że liczy się każda chwila spędzona z Hadvegarem. Nie mogłam znieść uczucia, że on dalej nie umie sobie tego wybaczyć. Zamknęłam oczy i zatrzymałam się na chwilę. Podniosłam wzrok na niebo
- Może tutaj się zatrzymamy? - zapytałam ogiera
- Możemy - odparł po chwili i zatrzymał się po chwili. Przez kilka godzin roznawialiśmy o wszystkim, i to dosłownie.
*teraźniejszość*
Po śmierci Lexus Hadvegar pilnować mnie i naszej córki jak oka w głowie. Miała bym wiele rzeczy do zaprzeczenia, gdyby nie to, że rzeczywiście czułam się trochę gorzej, co mnie bardzo niepokoiło. Miałam nadzieję, że szybko wynajdą lekarstwo. Właśnie przechodziłam przez stado, kiedy podbiegł do mnie Hadvegar.
<Hadvegar?>
15.06.2018
Od Mint do Shiregta „Chwila przerwy i niezwykłe odkrycie”
Odbiegłam od moich rówieśników. Po drodze jednak wpadł na mnie Shiregt. Jako że biegliśmy z górki, sturlaliśmy się na jej sam dół, gdzie była umiejscowiona mała zielona polanka, pełna śpiewających ptaków. Ze śmiechem wylądowaliśmy na niej.
-Jak ja się teraz dopiorę. Pewnie jestem cała zielona — rzekłam z małą nutką ironii.
-Dopierzesz?- podchwycił.
-Tak- odpowiedziałam krótko — A ty uważaj, nie wpadaj tak na konie. Nie wszyscy mają profesjonalne myjki — roześmiałam się.
-Naturalne, najlepsze. Wykąpiesz się w kałuży, ale za nim pójdziesz mam jeszcze jedną sprawę. Sugerujesz, że jestem brudny?
-Nie wcale- odpowiedziałam w pełni sarkastycznie — Przecież istnieją konie o tak echem...zielonym kolorze.
I zostawiłam Shiregta samego z głupim uśmiechem na pysku, rozkoszując się czystym powietrzem, przejrzystymi potokami, skromnymi gniazdami ptaków i wyśmienitą trawą. Natura była cudowna. Wszystko otaczała swoim pięknem. Weszłam do pierwszego, lepszego bajorka i umyłam się w zimnej krystalicznej wodzie, która cały czas lekko smyrała mnie po ciele. Przymknęłam oczy i słuchałam szumu wiatru. Wydawało się, że ciągle targuje się z chmurami, zabierając je i powietrze pod swój kaptur i dając to cieplejsze lub zimniejsze aero. Westchnęłam cicho i wyszłam z wody. Jutro znowu czeka mnie ciężki dzień z tą buntowniczką. Chciałam pobiec do stada, lecz coś zatrzymało mnie. Czy ogier dalej tam stoi? Jakież było moje zdziwienie, kiedy przez krzaki ujrzałam jego pędząca sylwetkę. Te zbiegi okoliczności. Po chwili dogoniłam go i przystanęłam. Chyba nie zauważył mojej obecności. Zaczął robić jakieś dziwne ruchy, co ułożyło się w piękny układ taneczny. Wstrzymałam oddech. Mieliśmy taki talent w klanie, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Nagle ogier obrócił się i wyglądając na zawstydzonego. Postanowiłam nie drążyć tematu i go nie krępować.
-Choć już spać- powiedziałam, ruszając przed siebie.
<Shi?>
-Jak ja się teraz dopiorę. Pewnie jestem cała zielona — rzekłam z małą nutką ironii.
-Dopierzesz?- podchwycił.
-Tak- odpowiedziałam krótko — A ty uważaj, nie wpadaj tak na konie. Nie wszyscy mają profesjonalne myjki — roześmiałam się.
-Naturalne, najlepsze. Wykąpiesz się w kałuży, ale za nim pójdziesz mam jeszcze jedną sprawę. Sugerujesz, że jestem brudny?
-Nie wcale- odpowiedziałam w pełni sarkastycznie — Przecież istnieją konie o tak echem...zielonym kolorze.
I zostawiłam Shiregta samego z głupim uśmiechem na pysku, rozkoszując się czystym powietrzem, przejrzystymi potokami, skromnymi gniazdami ptaków i wyśmienitą trawą. Natura była cudowna. Wszystko otaczała swoim pięknem. Weszłam do pierwszego, lepszego bajorka i umyłam się w zimnej krystalicznej wodzie, która cały czas lekko smyrała mnie po ciele. Przymknęłam oczy i słuchałam szumu wiatru. Wydawało się, że ciągle targuje się z chmurami, zabierając je i powietrze pod swój kaptur i dając to cieplejsze lub zimniejsze aero. Westchnęłam cicho i wyszłam z wody. Jutro znowu czeka mnie ciężki dzień z tą buntowniczką. Chciałam pobiec do stada, lecz coś zatrzymało mnie. Czy ogier dalej tam stoi? Jakież było moje zdziwienie, kiedy przez krzaki ujrzałam jego pędząca sylwetkę. Te zbiegi okoliczności. Po chwili dogoniłam go i przystanęłam. Chyba nie zauważył mojej obecności. Zaczął robić jakieś dziwne ruchy, co ułożyło się w piękny układ taneczny. Wstrzymałam oddech. Mieliśmy taki talent w klanie, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Nagle ogier obrócił się i wyglądając na zawstydzonego. Postanowiłam nie drążyć tematu i go nie krępować.
-Choć już spać- powiedziałam, ruszając przed siebie.
<Shi?>
15.06.2018
Od Mint do Dantego „Dwa żywioły”
-Myślę, że nie jest najgorzej. Trzeba się przygotować duchowo na inne ofiary. Nie ma co panikować. A co do samej epidemii... Nie pytałabym cię, gdybym cokolwiek wiedziała. Hah... tyle mi o niej wiadomo co tobie. Jest groźna, zabija... i tyle na temat.
-Ah...-westchnął cicho.
Nagle usłyszałam, jakby ktoś mnie wołał. To najprawdopodobniej była U'schia.
-Cześć- rzuciłam szybko i już miałam biec, gdy ktoś stanął mi na drodze. Był to Dante.
-Tak?- powiedziałam, powoli tracąc cierpliwość, chciałam szybko znaleźć się w klanie i nie niepokoić przewodniczki.
- Czemu już idziesz do matki jak potulny baranek?- zapytał, próbując wymusić u mnie nieposłuszeństwo do rodziny. Zaraz ja nie mam rodziny. Mam tylko „macochę”*, którą kocham nad wszystko.
-Ja idę, ty możesz zostać, ale pewnie nie uda ci się na tak długo wywinąć od rodziny -odparłam, wymijając go, ale zatrzymałam się na chwilę, bo nie miałam w zwyczaju nie odpowiadać na pytania- Mam inny charakter niż ty. Ja biegnę, a nie się szwendam, unikając odpowiedzialności i wszystkiego.
- Ale... epidemia. Gdybyś tylko...ahh moglibyśmy się dowiedzieć więcej- krzyknął niezadowolony, lecz mnie już nie było na linii jego horyzontu.
Byliśmy jak dwa żywioły. Ja byłam jak woda, bo nie prychałam od razu i nie wściekałam się z byle powodu. On jak ogień, który wszystko podniecał.
Gdy znalazłam się przy arabce, ciężko dyszałam.
-Czeka cię kolejny dzień w szkole. Ruszaj!- odezwała się radośnie.
<Dante? Dzięki temu opowiadaniu dowiedziałam się, że pisze się szwendać, a nie szwędać, więc Dante bawi i uczy... Tylko, że... to chyba nie działa na Mint XDD>
*- Dlaczego w cudzysłowiu? To po prostu się źle kojarzy, a U jest dla niej miła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)