Miłość czy coś tam? Czyżby ona w nią nie wierzyła? Powiedziała to tak beznamiętnie, że już sam nie wiem. Jeśli jest tak jak myślę, to jest to naprawdę smutne, bo przecież to musi być coś naprawdę cudownego, to przecież do miłości konie są stworzone, układają wiersze i ballady, to miłość jest sensem... Nie rozumiem. A może i ona ma rację? To jest tylko takie "coś", co się przytrafia jak jakieś smaczne źdźbło trawy. Traw niby wiele, ale niektóre smakują o wiele lepiej... A ona? Ona właśnie tak smakuje, lepiej, a przecież nie łączy nas nic szczególnego. Czy może ta moja miłość, czy coś... to tylko następstwo tego złego? Może czuję do niej to dziwne i niewyjaśnione uczucie, tylko dlatego, że ciągle źle czuję się z tamtym? Ulga nadchodzi wraz z pojawieniem się tego pyska, tej szarości, ale ta druga szarość ma lekkie przebłyski światła... właśnie, one są lekkie, delikatne, prawie niezauważalne. A tutaj? Tutaj czuję się zawsze taki sam, za mgłą, szary i nic nie znaczący, a jednak to bardzo dużo. Niezmącone. Niezmieszane. Miłe po prostu.
Czy kiedykolwiek sobie wybaczę? Nie wiem, ale staram się być dla mej partnerki jak najmilszy, staram się stwarzać pozory, by źrebię nie czuło się źle. Gryzie mnie to jak muchy, które odganiam ogonem, a zachowanie to może być zauważalne, jednak tyle czasu minęło, że przyzwyczajenie je zamazuje. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Strach jednak jest bardzo naturalny, tak jak smutek i radość. Podziwiam Cię moja droga, że podchodzisz do tego z taką delikatnością. – powiedziałem, patrząc na nią i zastanawiając się dalej nad tymi słowami. Czy aby na pewno nikt o losach nie decyduje? W tym są duże sprzeczności, niby nie możemy decydować o pogodzie, ale możemy wybierać sobie przyjaciół, możemy podchodzić do wszystkiego tak jak ona, albo tak jak ja, aczkolwiek to wymaga dużej pracy. Zmiana uczuć nie jest prosta... może czasem niemożliwa, więc czy to nie jest racją? Czy rzeczywiście to nie my decydujemy o tym? A jednak świadomość robi swoje i nie pozwala myśleć, że jesteśmy tylko przez kogoś kierowani, że to wszystko tak było zaplanowane. To dziwne rozbicie myśli... Wierzę, ale tak naprawdę wierzyć nie chcę. Pytanie tylko, w co tak naprawdę wiarę pokładam? W gwieździste niebo czy w głębię nieskończonej duszy?
– Może i masz rację, ale czy to nie los chciał bym cierpiał? Może i to wszystko jest zaplanowane, może nie jest, ale decyzje ktoś podjąć musi. To ja je podejmuję, a one... są widocznie, nieskuteczne. Ta bezsilność i właśnie te myśli, że ktoś ma już swoją gwiazdę, a ona tak po prostu wygasa, sprawiają, że sam czuję się, jakbym właśnie zaraz miał spędzić wieczność w tej ciemności. – oznajmiłem, łamiącym się tonem głosu. Mętlik, mętlik, mętlik i brak sprzątaczki, mej duszy... duszę się sam w sobie, dusząc resztki mej godności, ukrywam się jak winny, bo winnym przecież jestem... tylko ty mi pozostajesz, słuchaczko bredni.
– Dziękuję za to, że jesteś. Samo twoje towarzystwo jest mi blaskiem. Mam nadzieję, że kiedyś pospacerujemy w lepszych okolicznościach, bo nie chciałbym Cię tak po prostu wykorzystywać. – uśmiechnąłem się nawet, wypowiadając te słowa.
<Gandzia? Może jakieś wyścigi dla rozluźnienia sytuacji? XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!