Calipso wysłała mnie na zwiad. Szczerze mówią szczerze, nie miałem nic do roboty, więc przystałem na jej propozycję. Miałem sprawdzić tereny położone przy linii brzegowej jeziora Chubsuguł na północ od miejsca naszego pobytu, czy nadają się do postoju oraz jaka jest tam ilość drapieżników. Nic łatwego i szybkiego do roboty. Jednakże musiałem zachować czujność, ze względu na kłusowników i inne zagrożenia. Po około godziny dotarłem na miejsce i się rozejrzałem po okolicy. Na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało o zagrożeniu, lecz dla pewności wolałem się jeszcze dokładniej rozejrzeć niż przeze mnie nasz klan, miałby mieć kłopoty. Gdy miałem wracać usłyszałem ludzkie głosy, więc się ukryłem. Kątem oka dostrzegłem, iż wracają z południa i kierują się w kierunku Uliastay z dziećmi, które musiały zostać złajane przez nich... Czyli uciekły? Jeśli tak to nie trzeba się martwić o nich. Odczekałem, aż odejdą na bezpieczną odległość i spokojnym tempem wracałem do Calipso.
- Czy wszystko na północnej stronie jeziora Chubsuguł? - spytała
- Tak, jedynie ludzie szukali swoich dzieci, które się zgubiły, ale ich już tam nie ma. - wyjaśniłem
Calipso spojrzała się na mnie z zamyśleniem, lecz oznajmiła, że ruszamy mimo tego, co jej powiedziałem. Wiedziała, że ludzie bez powodu nie wędrują w tamte strony. Jeszcze przez godzinę odpoczywaliśmy, lecz po chwili Calipso zarządziła wędrówkę we stronę północną. Około pod wieczór się zatrzymaliśmy na odpoczynek. Ja jak zwykle nie spędzałem czasu w towarzystwie innych koni, lecz samotnie jak zawsze. Moje myśli pogalopowały do nadziei. Ludzie zajmują coraz to większe powierzchnie i łapią coraz więcej zwierzyny. Dzikich koni jak my jest coraz mniej, gdyż człowiek chce nas ujarzmić. Wskutek tego egzystencja konia staje się mglista, nieprzejrzysta, wręcz zaciemniona. Punktem wyjścia refleksji nad kondycją konia jest więc końskie przeżycie własnej, ciemnej terażniejszości.Ciemność ta ma z jednej strony sens negatywny, jest bowiem nieobecnością światła, brakiem pełni. Z drugiej jednak strony ma swój pozytywny sens. Jest wszakże postrzegana jako tajemnica, w której ukryta jest jakaś jeszcze nie znana pełnia. W tym napięciu między brakiem pełni a pełnią, ciemnością a światłością, obecna jest tajemnica konia, wypełniająca tu i teraz przeżywaną przez niego chwilę jego egzystencji. Mój stary przyjaciel nazwał tę chwilę odsłoniętym obliczem nieustającej, najbliższej koniowi głębi. Głębia ta jest pełna napięcia, które rozciąga się między tym-co-już a tym co-jeszcze-nie konia. Niepokój tej głębi, proces rodzący w każdym stworzeniu twórczy pochód w stronę dobrej przyszłości, jest dla Blocha obrazem doświadczenia końskiej nadziei. Tak rozumiana nadzieja urasta w jego antropologii do rzędu metafizycznej zasady konia i świata i stanowi zarazem centralny przedmiot filozofii w ogóle.Jednakże ku jakiej przyszłości ostatecznie kieruje się koń w swojej nadziei? Czy nadzieja konia sięga u Blocha samej Astravy? Jego odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna.Choć Bloch wielokrotnie mówi o Astrava, o pozostałych bogach trudno dostrzec w jego myśleniu ten cel nadziei, którym byłby bóg osobowy, transcendentny względem konia. Z drugiej jednak strony nadzieja bez wymiaru boskiego przeradza się w bez-nadzieję, graniczącą z rozpaczą. Cała filozofia Blocha jest świadectwem wielkiej tęsknoty za Transcendencją, która nadawałaby ostateczny sens końskiej nadziei. Skoro tej Transcendencji Bloch nie znajduje poza koniem, szuka jej w człowieku, nie utożsamiając jej jednak bez reszty w koniu, jak to czynił np. Feuerbach. Koń stanowi początek nadziei, ale stoi też poniekąd u jej kresu. Ona jest kluczem do zrozumienia w nim, znaczy człowieku negatywnej obecności elementu boskiego, wzywającego człowieka do radykalnego urzeczywistnienia jego człowieczeństwa: Ja jestem. My jesteśmy. To wystarczy.W naszych rękach jest nasze życie. Ale nieco dalej czytamy: Jedynie w nas płonie jeszcze ten ogień, ostatni sen jedynie w nas płonie jeszcze absolutne światło. Płonie w nas absolutne światło, lecz ono nie jest z nami do końca te same.. Człowiek nie dostrzegał, że my - konie i nie tylko my, ale pozostałe zwierzęte też czują i myślą. Uważa nas za bezmózgie stwory, które muszą mieć pana. Rozmyśłałbym dalej, gdyby nie to, że Calipso zauważyła iż stoję sam i podeszła do mnie. Staliśmy tak w milczeniu... Żadne z nas jak na razie się nie odzywało do siebie, czemuż? Może ja nie wiedziałem jak zacząć, a może to dlatego też iż ona była przywódcą i wolałem bez jej pozwolenia się nie odzywać... A może po prostu chciałem uniknąć pytań i odpowiedzi? ...
- Czemu tak sam stoisz? - spytała przerywając tą ciszę
- Tak mi się lepiej myśli niż w grupie. - odparłem
- A o czym myślałeś? - spytała
- O nadziei naszej, o życiu ... - odparłem...
Klacz spojrzała na mnie, lecz nic na razie nie odpowiedziała. Może i dobrze? Może na chwilę obecną nie chciałem z nikim rozmawiać, sam nie wiem... Jednakże ta cisza mi ciążyła jak nigdy dotąd. Szukałem w myślach jakiegoś tematu by zacząć rozmowę..
- Może... przejdziemy się na spacer? - spytałem
Wiedziałem, że to było tandetne pytanie, ale nie znalazłem nic innego. Miałem chyba dzisiej dzień na jakieś rozmyślania, bo znowu mnie wzięło na rozmyślanie. Czy dobrze zrobiłem dołączając do tego klanu? Czy ogólnie dobrze zrobiłem? Czy uda mi się utożsamić się z tym klanem i jego członkami, czy pozostanę odludkiem do końca życia? Warto jednak podkreślić, że dobrze rozwinięta tożsamość społeczna nie rozwiązuje problemów przystosowawczych jednostki. Owszem, w obrębie grupy, z którą się identyfikuje, mogę się jednostce przysłużyć, mogę ułatwić i uczynić jej relacje z otoczeniem bardziej satysfakcjonującymi, podnieść samoocenę, ułatwić orientację w świecie społecznym. Pytanie tylko brzmi: na jaką grupę może najczęściej liczyć jednostka nieprzystosowana?Czyli takie osoby jak ja. Najczęściej na pozytywną identyfikację z grupą innych wykluczonych, wyrzutków, dewiantów, osób negatywnie naznaczonych w tzw. normalnym społeczeństwie, co ostatecznie przyspiesza jej marginalizację. Ponadto taka identyfikacja z grupą może stanowić ważną barierę w rozwoju tożsamości osobistej, ale czy ja potrafię nawiązać taką tożsamość społeczną? Jest rzeczą dość interesującą, że istniejące modele oddziaływań wychowawczych mają ambicje ukształtowania jednostki o silnym Ja, którego jedną z fundamentalnych składowych jest poczucie tożsamości osobistej, do właśnie takich modeli należę ja. Ukształtowanie dojrzałej tożsamości osobistej stanowi też psychologiczne kryterium zakończenia procesu adolescencji, jak wspominał mój kolega. Silne Ja oznacza m.in. świadomość siebie wyrażaną w postaci sądów o samym sobie. Składają się na nie, m.in.:świadomość własnego potencjału rozwojowego,swoich zdolności i umiejętności, stosunkowo wysokie i stabilne poczucie własnej wartości, pozytywna samoocena, poczucie wsparcia ze strony osób, z którymi jednostka się identyfikuje, które postrzega jako swoich bliskich. Jednak warunkiem skutecznego rozwoju własnej tożsamości jest wyodrębnienie się z otoczenia i trwałe przekonanie, że jest się osobą niepowtarzalną, niezależnie od odgrywanych ról i relacji z otoczeniem (...), co ja zawsze starałem się robić. Jeżeli jednostka posiada osobiste talenty lub zdolności, które doceni otoczenie, to proces kształtowania tożsamości będzie się dokonywał niejako automatycznie. Jeżeli nie posiada jakichś szczególnych zdolności, ale jest wychowywana w przyjaznym, konstruktywnym i konsekwentnym środowisku wychowawczym, dostaje wiele informacji na swój temat, które pozwalają jej utrwalić sobie przekonanie, że jest osobą wartościową, posiadającą niepowtarzalne cechy osobowości, a jednocześnie, iż jest niekwestionowanym członkiem grupy. Im mniej problematycznie przebiega proces kształtowania tożsamości osobistej, tym mniej potrzebuje grupy do tego, aby sobie odpowiedzieć na pytanie, kim jestem i co jestem warty, w sumie ja nie znalazłem na te pytania odpowiedzi. Stworzenia uzdolnienie, o dostrzeżonych talentach i osiągnięciach, są skoncentrowane przede wszystkim na tożsamości osobistej i raczej podkreślają różnice między sobą a innymi, niż eksponują poczucie przynależności grupowej... Ja jednak nie potrafiłem się określić do jakiej grupy tożsamościowej należę. Starałem się silne Ja ukształtować, co mi się udało, ale nie uzyskałem odpowiedzi kim jestem i ile warty jestem. Pozostawało pytanie: Co ja wniosę do tego klanu by lepiej się rozwijał skoro nie znam siebie?
Calipso musiała coś mówić, bo około minucie zauważyłem, że na mnie się patrzy ....
- Wybacz, znowu się zamyśliłem ... - powiedziałem z lekko wstyd mi było za to, że jej nie słuchałem.
< Calipso?? Wybacz, że tak długo i taki badziew ... >
→ Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU
30.03.2017
30.03.2017
Od Fretki do Picassa (F) - ,,Puma"
Picasso chciał coś odpowiedzieć. Nie zdążył jednak wypowiedzieć słowa ani pozbierać myśli, kiedy gdzieś zza krzaków usłyszeliśmy odgłosy renifera tajgowego. Po chwili wysunęło się wielkie poroże, a po chwili z krzaków wyłonił się cały renifer. Nie uciekaliśmy. Byliśmy przekonani, że zwierzę to mimo dużych rozmiarów, jest niegroźne. Ten jednak postanowił nas zaatakować. Pochylił głowę, celując w nas porożem i widocznie uznając nas za drapieżników. Po chwili zauważyłam jedną ułomność renifera, która mogła być przyczyną uznania nas za zagrożenie. Był całkiem ślepy. Ale... przecież mógł rozpoznać nas węchem.
– Odwróć się – powiedział Picasso z lekkim przerażeniem w głosie, które starał się ukryć.
Za nami, w odległości kilku metrów, stała puma. Mierzyła wzrokiem nas i renifera, który nieświadomy prawdziwego zagrożenia, zaczął szarżować na nas z pochyloną głową.
<Picasso?>
– Odwróć się – powiedział Picasso z lekkim przerażeniem w głosie, które starał się ukryć.
Za nami, w odległości kilku metrów, stała puma. Mierzyła wzrokiem nas i renifera, który nieświadomy prawdziwego zagrożenia, zaczął szarżować na nas z pochyloną głową.
<Picasso?>
30.03.2017
Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Czyhające w mroku"
Sowa po swoim ostatnim sygnale poderwała się z pobliskiej gałęzi i odleciała jako czarny kształt na tle ciemnego nieba. Spojrzałam prosto w trzewia lasu, spowite mrokiem i tajemnicą nie tylko za dnia. Wąska ścieżka znikała za zasłoną nocy kilka metrów przede mną. Odwróciłam jeszcze głowę do tyłu na stado, ale tu nic mu nie groziło. Zresztą, teraz właściwie niewiele o tym myślałam. Uniosłam kopyto i zrobiłam jeden krok naprzód.
- Mógłbym iść z tobą? - spytał wtem ogier, pojawiając się nieco z boku. Potrząsnęłam grzywą i odparłam:
- Tak, jeśli chcesz. - wkroczyłam na ubitą, trochę błotnistą drogę prowadzącą w głąb, do góry. Po obu jej stronach ciągnęły się linie z otoczaków przywleczonych tu przez wodę. Drzewa nadal wygrywały niewidzialną melodię, a wraz z nimi skrzypiała leśna ściółka, pisnęła co raz wiewiórka, nocne ptactwo śpiewało swoje piosenki. Wytężałam wszystkie swoje zmysły. Czułam przyjemny dreszcz strachu, rozchodzący się po ciele, i mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie potrafiłam określić, ile już czasu idziemy tym samym traktem, ale cieszyłam się chwilą. Mrok gęstniał, i zasłaniał się czasem mnóstwem gałęzi które trzeba było odgarniać lub się przed nimi uchylać. Serce biło mi szybko. Mój oddech zaczął zamieniać się w kłęby pary, chociaż w lesie było cieplej niż poza nim, zadrżałam z zimna. Kroczyliśmy dalej, kiedy usłyszałam dziwny, mrożący krew w żyłach dźwięk dzikiego zwierzęcia. Stanęłam jak wryta i natychmiast postanowiłam schować się za pobliskimi, wysokimi zaroślami. Stworzenie było zaskakująco blisko, bo wyraźnie je słyszałam. Edward również podszedł obok mnie, obserwując z niepokojem sytuację. Położyłam lekko uszy po sobie, i milczałam jak głaz, by nas nie zauważono. Wtedy przed nami wyłoniła się masywna sylwetka istoty, z potężnymi łapami zaopatrzonymi w pazury, małym pyskiem i okrągłymi uszami. Pełne nicości oczy spoglądały przed siebie. W brązowe futro wczepione były kłaki i liczne gałązki.
<Edward?>
- Mógłbym iść z tobą? - spytał wtem ogier, pojawiając się nieco z boku. Potrząsnęłam grzywą i odparłam:
- Tak, jeśli chcesz. - wkroczyłam na ubitą, trochę błotnistą drogę prowadzącą w głąb, do góry. Po obu jej stronach ciągnęły się linie z otoczaków przywleczonych tu przez wodę. Drzewa nadal wygrywały niewidzialną melodię, a wraz z nimi skrzypiała leśna ściółka, pisnęła co raz wiewiórka, nocne ptactwo śpiewało swoje piosenki. Wytężałam wszystkie swoje zmysły. Czułam przyjemny dreszcz strachu, rozchodzący się po ciele, i mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie potrafiłam określić, ile już czasu idziemy tym samym traktem, ale cieszyłam się chwilą. Mrok gęstniał, i zasłaniał się czasem mnóstwem gałęzi które trzeba było odgarniać lub się przed nimi uchylać. Serce biło mi szybko. Mój oddech zaczął zamieniać się w kłęby pary, chociaż w lesie było cieplej niż poza nim, zadrżałam z zimna. Kroczyliśmy dalej, kiedy usłyszałam dziwny, mrożący krew w żyłach dźwięk dzikiego zwierzęcia. Stanęłam jak wryta i natychmiast postanowiłam schować się za pobliskimi, wysokimi zaroślami. Stworzenie było zaskakująco blisko, bo wyraźnie je słyszałam. Edward również podszedł obok mnie, obserwując z niepokojem sytuację. Położyłam lekko uszy po sobie, i milczałam jak głaz, by nas nie zauważono. Wtedy przed nami wyłoniła się masywna sylwetka istoty, z potężnymi łapami zaopatrzonymi w pazury, małym pyskiem i okrągłymi uszami. Pełne nicości oczy spoglądały przed siebie. W brązowe futro wczepione były kłaki i liczne gałązki.
<Edward?>
30.03.2017
Od Edwarda Malligins'a do Calipso (F) - ,,Bezsenna noc"
Tej nocy nie spałem za wiele. Mógłbym przysiąc, że właściwie w ogóle. Kiedy tylko zamykałem oczy, otwierałem je kwadrans później w samotni ciesząc się z przełamanej bezsenności i wypatrując pierwszych rumieńców świtu. Za każdym razem czekała jednak na mnie tylko gęsta, wszechobecna ciemność i cisza przerywana oddechami śpiących nieopodal koni oraz koncertem świerszczy. Chorobliwie obfity mrok, owijał się w okół mnie w taki sposób jakby czyhał na mnie i tylko czekał żebym za chwilę tylko się przewrócił. Ignorowałem to dziwne uczucie, obserwując czarnymi oczyma, martwe otoczenie. Jednym ruchem wstałem z soczyście zielonej trawy porastającą aktualne miejsce mojego odpoczynku. Ściółka pod ciężarem mojego ciała nie wyglądała już tak okazale, jak wtedy gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, Strzepnąłem splątaną grzywę, w którą już zdążyły zaplątać się pojedyncze źdźbła na jedną stronę szyi i z rozgoryczeniem potarłem głową o przednią nogę starając pozbyć się z czarnego włosia, nieproszonych gości. Poprzestałem tarcia grzywą o kończynę, widząc, jak mizerne daje to rezultaty. Co prawda mógłbym prezentować się trochę lepiej, ale... Zresztą, kto mnie będzie w nocy widział? Wyprostowałem się i wypiąłem dumnie pierś, jakobym zaraz miał zostać uhonorowany jakimś orderem bohatera na który zresztą nawet nie zasługiwałem, i z wyniosłym grymasem na pysku spojrzałem w równie czarny co otaczające mnie stepy nieboskłon. Przywitała mnie tarcza północnego księżyca, którego barwy żółci i oranżu mieszały się w dziwną, acz piękną mieszankę. Poświata jego blasku wpadała wprost w rosnące w pobliżu drzewa, gdzie spotkałem Calipso. Pogrążone były one w śnie, a ich cienie łączyły się i tworzyły na ziemi rozmaite kształty. Niszczył je wiatr, którego podmuchy niekiedy były tak silne, iż poruszały słabszymi gałęziami. Powietrze było przyjemnie chłodne, co pozwalało odetchnąć po gorącym dniu. Rozkoszując się tą chwilą, lekko podniosłem pysk do góry, a moja długa, równie czarna, co ta noc grzywa mimowolnie zdmuchnięta została wzdłuż kłębu. Poruszała się delikatnie, jak liście na wietrze. Niechętnie ruszyłem przed siebie przyglądającą się każdemu źdźbłu trawy, jakby było rzeczą najistotniejszą we wszechświecie. W tym miejscu panowało coś, na co tylko raz natknąłem się w swoim życiu. Harmonia. Identyczna, jak w Darhanie. Niby otoczenie, jak otoczenie - nieliczne ptactwo przyglądające mi się z drzew, robactwo wiodące swe życie w trawach. Lecz tutaj, jak i tam było to jakby trochę inaczej. Bardziej wyjątkowo. Udałem się wydeptaną przez inne konie ścieżką, wijącą się między trawami. Teraz było słychać tylko cykanie świerszczy. Nagle do moich uszu dotarły czyjeś kroki. Był ciche, dlatego domyśliłem się, że koń znajduje się daleko, lecz rozejrzałem się dookoła z zaciekawieniem. Z daleka zauważyłem, że to pogrążona w zamyśle Calipso. Machnąłem ogonem i już miałem do niej podejść, kiedy to samica w końcu mnie dostrzegła i sama skierowała się w moim kierunku.
- Hej. - klacz przywitała się ze mną, choć zauważyłem, że wsłuchuje się teraz w odgłosy wydawane przez naturę. Sam postanowiłem ich nie zagłuszać i skinąłem głową, wsłuchując się wraz z nią. Przez zaledwie kilka minut staliśmy wspólnie w milczeniu, po czym klacz odezwała się do mnie. - Nie możesz spać? - Spojrzałem na nią.
- Nie. - Odparłem, unosząc lekko prawy kącik warg. - Często miewam problemy ze snem za to piękne otoczenie dobrze mi robi. - Wyjaśniłem, nabierając w płuca świeżego powietrza. Właściwie nie okłamałem klaczy. Ciężko przychodzi mi sen już od czasów źrebięcych, kiedy zamiast tak jak teraz, słuchać koncertu natury, wysłuchiwałem sprzeczek matki z ojcem. Nawet jeżeli w nocy oddalali się ode mnie i dopiero wtedy się kłócili - wszystko słyszałem, dlatego zamiast bezskutecznie próbując poddać się snu, wstawałem i bezszelestnie oddalałem się od nich. Zwykle wracałem rano i zastawałem rodziców śpiących. Zastanawia mnie czy kiedykolwiek zauważyli, że mnie nie ma. - A ty? Też nie możesz spać? - zagaiłem.
- Chciałam się przejść. - odpowiedziała dereszowata klacz, na co pokiwałem łbem. Przepadałem za nocnymi przechadzkami.
[Calipso?]
- Hej. - klacz przywitała się ze mną, choć zauważyłem, że wsłuchuje się teraz w odgłosy wydawane przez naturę. Sam postanowiłem ich nie zagłuszać i skinąłem głową, wsłuchując się wraz z nią. Przez zaledwie kilka minut staliśmy wspólnie w milczeniu, po czym klacz odezwała się do mnie. - Nie możesz spać? - Spojrzałem na nią.
- Nie. - Odparłem, unosząc lekko prawy kącik warg. - Często miewam problemy ze snem za to piękne otoczenie dobrze mi robi. - Wyjaśniłem, nabierając w płuca świeżego powietrza. Właściwie nie okłamałem klaczy. Ciężko przychodzi mi sen już od czasów źrebięcych, kiedy zamiast tak jak teraz, słuchać koncertu natury, wysłuchiwałem sprzeczek matki z ojcem. Nawet jeżeli w nocy oddalali się ode mnie i dopiero wtedy się kłócili - wszystko słyszałem, dlatego zamiast bezskutecznie próbując poddać się snu, wstawałem i bezszelestnie oddalałem się od nich. Zwykle wracałem rano i zastawałem rodziców śpiących. Zastanawia mnie czy kiedykolwiek zauważyli, że mnie nie ma. - A ty? Też nie możesz spać? - zagaiłem.
- Chciałam się przejść. - odpowiedziała dereszowata klacz, na co pokiwałem łbem. Przepadałem za nocnymi przechadzkami.
[Calipso?]
29.03.2017
Od Calipso do Edwarda Malligins (F) - ,,Nocne odgłosy"
Stado jeszcze chwilę przypatrywało się nowemu członkowi, po czym powróciło do swoich rozmów i zajęć. Westchnęłam i odwróciłam pysk w stronę ogiera.
- Na razie zostawię cię w spokoju. - odeszłam powoli w stronę rzeki. Zza szarych chmur wyjrzało blade, nieśmiałe słońce. Po kilku minutach ośmielone odsłoniło całą swą złocistą tarczę, oświetlając zbawiennymi promieniami krajobraz po deszczu: wartki prąd przejrzystej wody Eg, poszarpane korony drzew z licznymi, rozwijającymi się pąkami, mokrą, płaską równinę pokrytą szczątkami drewna pochodzącymi od rosnącego nieopodal lasu, i moją ciemną, mokrą sierść. Podeszłam ostrożnie nad stromą skarpę nad rzeką i schyliłam pysk, stawiając jedno kopyto na dnie dla utrzymania równowagi. Zimna woda wspaniale zaspokoiła moje pragnienie. Skubnęłam trochę młodych liści z pobliskich krzaków, po czym wróciłam w pobliże stada. Edward Malligins pasł się dalej na połaci wyższej trawy. Wzruszyłam ramionami i zarzuciłam szyją. Weszłam w głąb klanu i rozmawiałam po trosze z Opium o Kallenie i innych różnych sprawach. Zawsze była dziwnie smutna, ale ostatnio nie można było określić, czy jej się pogarsza, czy polepsza. Przez resztę dnia odpoczywałam, powoli przeżuwając roślinność. Gdy zaczął zapadać zmierzch i ciemność powoli zasnuwała niebo, zapalając nikłe światełka pierwszych gwiazd i ujawniając księżycową tarczę, członkowie skupili się w grupie i zapadali kolejno w sen. Nowy ogier raczej nie miał chęci na przebywanie z innymi, więc spał parę metrów dalej. Jak zwykle stanęłam na obrzeżach by w razie czego ostrzec przed niebezpieczeństwem. Zamknęłam oczy, skupiając się na zaśnięciu. Zewsząd jednak docierały dźwięki nocnego życia i przyciągały mnie. Ciekawe tylko czemu. Nigdy nie zamierzałam się kryć w podziemiu. Może oni mnie ukrywali, ale ja nie.-pomyślałam i otworzyłam oczy. Otaczał mnie mrok, a na jego tle widniała czarna linia lasu, zaś za mną szemrała cicho i nieskończenie Eg. Samotny świerszcz wygrywał swoją serenadę, drzewa szeptały niewidzialną pieśń, a w oddali rozbrzmiewały odgłosy puszczyka. Zrobiłam krok do przodu i szłam instynktownie w kierunku tych głosów, zachowując czujność. Zamknęłam oczy, rozkoszując się ich harmonią, ale czyjeś kroki to zakłóciły. Odwróciłam się nagle, przygotowując do biegu, lecz w ciemności rozpoznałam to spojrzenie i charakterystyczną sylwetkę. Edward Malligins.
<Edward?>
- Na razie zostawię cię w spokoju. - odeszłam powoli w stronę rzeki. Zza szarych chmur wyjrzało blade, nieśmiałe słońce. Po kilku minutach ośmielone odsłoniło całą swą złocistą tarczę, oświetlając zbawiennymi promieniami krajobraz po deszczu: wartki prąd przejrzystej wody Eg, poszarpane korony drzew z licznymi, rozwijającymi się pąkami, mokrą, płaską równinę pokrytą szczątkami drewna pochodzącymi od rosnącego nieopodal lasu, i moją ciemną, mokrą sierść. Podeszłam ostrożnie nad stromą skarpę nad rzeką i schyliłam pysk, stawiając jedno kopyto na dnie dla utrzymania równowagi. Zimna woda wspaniale zaspokoiła moje pragnienie. Skubnęłam trochę młodych liści z pobliskich krzaków, po czym wróciłam w pobliże stada. Edward Malligins pasł się dalej na połaci wyższej trawy. Wzruszyłam ramionami i zarzuciłam szyją. Weszłam w głąb klanu i rozmawiałam po trosze z Opium o Kallenie i innych różnych sprawach. Zawsze była dziwnie smutna, ale ostatnio nie można było określić, czy jej się pogarsza, czy polepsza. Przez resztę dnia odpoczywałam, powoli przeżuwając roślinność. Gdy zaczął zapadać zmierzch i ciemność powoli zasnuwała niebo, zapalając nikłe światełka pierwszych gwiazd i ujawniając księżycową tarczę, członkowie skupili się w grupie i zapadali kolejno w sen. Nowy ogier raczej nie miał chęci na przebywanie z innymi, więc spał parę metrów dalej. Jak zwykle stanęłam na obrzeżach by w razie czego ostrzec przed niebezpieczeństwem. Zamknęłam oczy, skupiając się na zaśnięciu. Zewsząd jednak docierały dźwięki nocnego życia i przyciągały mnie. Ciekawe tylko czemu. Nigdy nie zamierzałam się kryć w podziemiu. Może oni mnie ukrywali, ale ja nie.-pomyślałam i otworzyłam oczy. Otaczał mnie mrok, a na jego tle widniała czarna linia lasu, zaś za mną szemrała cicho i nieskończenie Eg. Samotny świerszcz wygrywał swoją serenadę, drzewa szeptały niewidzialną pieśń, a w oddali rozbrzmiewały odgłosy puszczyka. Zrobiłam krok do przodu i szłam instynktownie w kierunku tych głosów, zachowując czujność. Zamknęłam oczy, rozkoszując się ich harmonią, ale czyjeś kroki to zakłóciły. Odwróciłam się nagle, przygotowując do biegu, lecz w ciemności rozpoznałam to spojrzenie i charakterystyczną sylwetkę. Edward Malligins.
<Edward?>
29.03.2017
Od Edwarda Malligins do Calipso (F) - ,,Nowy dom?"
Nie do końca przemyślałem czy udanie się za obcą klaczą do nieznanego miejsca będzie rozsądne, lecz teraz wiedziałem, że nie ma odwrotu. Stałem bowiem właśnie przed całym jej stadem. Konie stały blisko siebie, ogrzewając się ciałami po krótkotrwałej ulewie i w tej chwili spoglądały na swoją przywódczynię, a kiedy dereszowata klacz przystanęła obok nich, ich wzrok spoczął na mnie. Podniosłem wyżej głowę, strząsając z oczu przemokniętą grzywkę i poczułem, że ciężko będzie mi cokolwiek powiedzieć jeśli wszyscy będą tak na mnie patrzeć. Ciężko odnajduję się w nowym środowisku i zazwyczaj z trudnością nawiązuję bliskie relacje z innymi, a teraz ot tak miałbym przebywać wśród całkiem obcych koni? Być może to los daje mi szansę, czyżby chciał żebym zmienił coś w swoim życiu? Po tylu latach błąkania się bez celu po stepach Mongolii...
- Mogę tu zostać? - zapytałem, kierując swe pytanie bezpośrednio do Calipso, na co klacz skinęła głową, dając mi tym samym znać, abym podszedł bliżej.
- W takim razie witamy cię w Klanie Ognistej Grzywy. - przywitała mnie moja nowa przywódczyni z lekkim uśmiechem i wskazała na resztę swojego stada. - To Gates of Eden, Fretka, Amarilis, Picasso, Sedum i jego brat Sottome oraz Wicher.
- Nazywam się Edward. Edward Malligins.
[Calipso? ^^]
- Mogę tu zostać? - zapytałem, kierując swe pytanie bezpośrednio do Calipso, na co klacz skinęła głową, dając mi tym samym znać, abym podszedł bliżej.
- W takim razie witamy cię w Klanie Ognistej Grzywy. - przywitała mnie moja nowa przywódczyni z lekkim uśmiechem i wskazała na resztę swojego stada. - To Gates of Eden, Fretka, Amarilis, Picasso, Sedum i jego brat Sottome oraz Wicher.
- Nazywam się Edward. Edward Malligins.
[Calipso? ^^]
29.03.2017
Od Calipso do Edwarda Malligins (F) - ,,Nieznany ogier"
Ogier nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. Stanęłam na wprost niego, przyjmując dumną postawę i podnosząc uszy w pokojowym geście, choć w głębi duszy byłam gotowa walczyć jeśli zajdzie taka potrzeba. Obserwowaliśmy się przez chwilę, lecz szare strugi ulewy nieco zamazywały jego sylwetkę. Kątem oka spojrzałam zaniepokojona w stronę pasącego się nad brzegiem przybierającej na sile rzeki, podczas gdy wiatr szarpał koronami drzew, rzucając modrzewiowe gałęzie ogołocone z igieł na lewo i prawo. Wreszcie obcy przerwał ciszę nieufnym tonem:
- Kim ty jesteś? - przez chwilę ponownie oboje zamilkliśmy, zapewne rozważając tą sytuację. Deszcz powoli odchodził, jak zazwyczaj po krótkim oberwaniu chmury. Niebo nieznacznie, prawie że niezauważalnie, pojaśniało. Zdecydowałam się w końcu odpowiedzieć:
- Calipso. Znajdujesz się na terenie Klanu Ognistej Grzywy. - poinformowałam jak zwykle. Ogier uniósł brew, po czym przekręcił się w bok.
- W takim razie nie zamierzam przeszkadzać. - rzekł wyniosłym tonem, szykując się do odejścia. Westchnęłam i zaczęłam ponownie:
- Wcale nie musisz. - koń nadstawił uszu, chociaż tylko nieznacznie odwrócił głowę. - Możesz do nas dołączyć. - zaoferowałam i czekałam na odpowiedź. Nieznajomy ponownie stanął do mnie przodem. Starałam się zrekompensować mój wzrost wobec niego postawą, ale wiedziałam, że to nie wysokość się liczy, tylko to, jak wysoko mierzymy.
- Może. - odparł tajemniczo. Ruszyłam w stronę klanu dając mu znak, że ma iść za mną. Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Konie stały skupione w jednym miejscu, w większości odpoczywając i strzepując nadmiar wody. Podeszłam do jego skraju i obejrzałam się na przybysza.
<Edward?>
- Kim ty jesteś? - przez chwilę ponownie oboje zamilkliśmy, zapewne rozważając tą sytuację. Deszcz powoli odchodził, jak zazwyczaj po krótkim oberwaniu chmury. Niebo nieznacznie, prawie że niezauważalnie, pojaśniało. Zdecydowałam się w końcu odpowiedzieć:
- Calipso. Znajdujesz się na terenie Klanu Ognistej Grzywy. - poinformowałam jak zwykle. Ogier uniósł brew, po czym przekręcił się w bok.
- W takim razie nie zamierzam przeszkadzać. - rzekł wyniosłym tonem, szykując się do odejścia. Westchnęłam i zaczęłam ponownie:
- Wcale nie musisz. - koń nadstawił uszu, chociaż tylko nieznacznie odwrócił głowę. - Możesz do nas dołączyć. - zaoferowałam i czekałam na odpowiedź. Nieznajomy ponownie stanął do mnie przodem. Starałam się zrekompensować mój wzrost wobec niego postawą, ale wiedziałam, że to nie wysokość się liczy, tylko to, jak wysoko mierzymy.
- Może. - odparł tajemniczo. Ruszyłam w stronę klanu dając mu znak, że ma iść za mną. Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Konie stały skupione w jednym miejscu, w większości odpoczywając i strzepując nadmiar wody. Podeszłam do jego skraju i obejrzałam się na przybysza.
<Edward?>
29.03.2017
Od Edwarda Malligins do Calipso (F) - ,,Będzie dobrze"
Od jakiegoś czasu na niebie kłębiły się ciemne, ciężkie chmury, z których lada moment spaść miał obfity deszcz. Jeden z pierwszych od czasu tegorocznej, wyjątkowo surowej zimy - chyba najgorszej, którą mimo samotnej wędrówki udało mi się przetrwać. Jednak wraz z pierwszymi roztopami temperatura zaczęła gwałtownie rosnąć i utrzymywała się aż do tej pory. Burza była zatem już od kilku dni wyczuwalna w powietrzu, lecz po tylu dniach nieustępliwego gorąca, deszcz będzie prawdziwą ulgą nie tylko dla roślin, ale i mieszkańców tej okolicy. Również dla mnie, ponieważ wprost nie znoszę upałów, które przynoszą ze sobą wiosna i lato w Mongolii, a próżno było szukać tu drzew pod których cieniem można byłoby się schronić. W tym momencie wolałem zostać tu i przeczekać ewentualną ulewę. Mimo to nie zamierzałem się oddalać. To zupełnie obce mi tereny i myślę, że gdybym udał się na krótkie obeznanie terenu, możliwe, że już bym tu nie wrócił. W okół panował spokój i tylko grzmienie gdzieś w oddali nadawało temu miejscu specyficznego charakteru. Machnąłem ogonem czując na swoim grzbiecie pierwsze krople deszczu i zwróciłem wzrok w kierunku nieba, gdy moją uwagę przykuł rozchodzący się po nim jasny błysk i towarzyszący mu grzmot. Rozejrzałem się wokoło z wahaniem. Poza krzewami i wysoką trawą otaczało mnie kilka malowniczych szczytów, wyglądających jakby zostały wyrwane ze snu. Ruszyłem kłusem, podchodząc tym samym na szczyt pagórka, który okazał się być stromą skarpą. Będąc na granicy życia i śmierci, patrzyłem prosto w zaciemnioną poprzez kąt padania światła, przepaść. Kiedy podniosłem wzrok w dal dostrzegłem niewielkie wzniesienia, złote polany i nieliczne drzewa. Muszę się stąd wyrwać, ale jak? - To pytanie zaprzątało moją głowę. Jeszcze raz spojrzałem na budzące podziw tereny. Byłem zbyt roztargniony, zdziwiony aby skupić się na myśleniu. Nagle usłyszałem szelest krzaków za sobą. Czym prędzej zwróciłem w tę stronę swój wzrok, lecz w zaciemnionej gęstwinie ujrzałem tylko sylwetkę konia, który zwrócił się galopem w kierunku z którego przyszedłem. Wypuściłem powietrze przez zaciśnięte zęby i udałem się tajemniczą postacią. Ruszyłem za nią szybkim tempem, acz nie udało mi się jej dogonić. Nie ze względu na to, że była za szybka, lecz znajdowała się za daleko. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem, że wbiega między kilka rosnących blisko siebie Modrzewi Daurskich, których ja wcześniej nie zauważyłem. Ignorując nasilającą się burzę, potruchtałem w tamtym kierunku. Zwolniłem dopiero, gdy gałęzie porastające drzewo niżej, zaczęły zaplątywać się w moją długą, czarną grzywę i uderzać mnie po głowie. Otrząsnąłem się z nadmiaru deszczówki i rozejrzałem się dookoła. W końcu zauważyłem konia, za którym udałem się w pościg. Zmrużyłem oczy widząc postać, która przed kilkoma chwilami przyglądała się mi i instynktownie położyłem po sobie uszy.
[Calipso?]
[Calipso?]
29.03.2017
Nowy najemnik - Edward Malligins!
Źródło: Zdjęcie główne
Motto: ,,Zastanawiam się, dlaczego rodzice mnie nie zabili, zanim nauczyłem się ich oszukiwać.''
Imię: Edward Malligins
Tytuł: Aenertair
Wiek: 11 lat
Płeć: Ogier
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy
Ranga: Najemnik i generał, aczkolwiek gdyby zaszła taka potrzeba mógłby walczyć jako wojownik w pierwszej linii ofensywnej jak i przygotowywać plan ataku i obrony.
Głos: Stephen
Rodzina:
- Corvius Malligins [ojciec] - Koń wywodzący się z północy Mongolii - okolic Darhanu, a w późniejszych latach emigrujący na wschód kraju. Do Tamsagbulagu przybył samotnie wieku dziewięciu lat i osiedlił się tam na stałe, wcześniej poznawszy swą przyszłą partnerkę. Corvius wśród żyjących w okolicy współplemienników słynął z piekielnie podłego usposobienia. Edward wspomina, iż żywił do ojca negatywny stosunek, gdyż był on despotą i miał w zwyczaju znęcać się psychicznie i fizycznie nad jego matką i choć ogier nigdy nie został przez niego uderzony, Corvius był w stosunku do niego bardzo surowy.
- Volera Orhavis - Wysoka, szczupła klacz o matowej, czarnej sierści i zazwyczaj złym, nadętym wyrazie pyska, który w zupełności oddaje jej oschły charakter. Z niewiadomych przyczyn została partnerką Corvius'a, a jakiś czas później urodziła mu syna, którego wspólnie zaniedbywali przez nieustające kłótnie. Volera nigdy nie okazywała Edwardowi ciepłych uczuć, za co ogier nie winił jej, lecz ojca. Z czasem przekonał się, że tylko koloryzował postać matki na kogoś, kto zmienił się pod wpływem przykrych doświadczeń.
Osobowość: Życie to niekończące się pasmo zmian, a charakter Edwarda idealnie to odzwierciedla - jest jak dzień i noc - nieprzewidywalny i nieposkromiony. Nigdy nie wiadomo jak w rożnych sytuacjach się zachowa i w jaki sposób się do niech odniesie. Nie posiada wyodrębnionych reakcji na określony bodziec ze strony otoczenia, dlatego niekiedy Jego zachowanie może wydawać się dziwne osobom z zewnątrz oraz takim, które nie mają z nim do czynienia na co dzień. Jednym z najlepszym przykładów na potwierdzenie tej aluzji będzie Jego działanie w obliczu bezpośredniego zagrożenia. Miewa dni, kiedy wykazuje się ogromnym nakładem odwagi i poświęcenia, narażając swe życie i poświęcając je ku dobru innych, wydawać by się mogło, że potrafi zdziałać wtedy cuda jednak gdy takie dni przeminą Edward staje się jedynie czarną masą, która ciągnie się bez celu po tym, po czym akurat przyszło się jej ciągnąć. Nie pierwszy raz udowodnił, że poza bohaterskimi czynami może postępować w sposób egoistyczny, o który nie zostałby nawet przez nikogo podejrzany. Jednym słowem: nieprzewidywalny. Kary ogier, chociaż potrafiący poznać innego konia po Jego postawie i mimice, którą dysponuje, sam pozostaje zamkniętą księgą do której klucz już dawno pokryła rdza. Możesz próbować go poznać i snuć domysły dotyczące jego osobowości, lecz nigdy nie możesz być pewny czy nie zostaniesz przez niego potratowany jak ktoś obcy. Każdemu komu wydaje się, że go zna - życie zrobi wielkie rozczarowanie. Nikt nigdy nie poznał nawet skrawka Jego i Jego historii. Edward jest jak płótno, tkane wieloma nićmi które ciągle plątają się i odplątują na nowo. Nie potrafi podporządkować się siłom, które stanowią nad pieczę nad Jego życiem, losem i są wyższością. Zawsze stara się postępować w sposób rozważny i samodzielny. Własne problemy traktuje jak coś bardzo osobistego i nie potrafi się nimi z nikim ot tak podzielić, choćby w celu uzyskania pomocy. Uważa, że nie powinien obarczać kogoś rzeczami, które dla tej osoby są nieistotne i w żaden sposób nie wpływają na jej życie. Pomimo wielu przeciwności oraz niesamowitych zdarzeń o których niejednokrotnie wolałby zapomnieć, Edwardowi zawsze udało się wyjść z opresji i nigdy nie stracił ducha walki. Zawsze w Jego sercu tliło się coś co ostatnim tchem rozpalało ogień Jego ducha i dawało impuls. Edward dużo przeżył i to Go ukształtowało, dlatego nie ma pretensji do losu za to co z nim zrobił. Wie, że bez tych przeżyć nie byłby tym samym koniem. Ogromną rolę w Jego życiu odegrały skomplikowane relacje z rodzicami, którzy stanowili dla niego jako źrebięcia ogromny przykład. Z czasem zaczął on zanikać, a później zamienił się w wstręt. Młodego samotnika nauczyło to dbania o siebie i dostosowania, ale i zasiało w nim ziarno uprzedzenia. Przywiązując się do kogoś sparzył się już nie raz, dlatego teraz w tej kwestii stał się ostrożny. Udowodnił, że to co kocha potrafi zmienić w nienawiść. Jego uraza nigdy nie odchodzi w zapomnienie. Edward pielęgnuje gniew do swych wrogów, a zemsta którą rozpętuje jest gwałtowna jak burza w upalne lato. Zwiastuje katastrofę, która niczym piekło pochłonie całą rzeczywistość Jego ofiary i wszystko, co cokolwiek dla niej znaczyło. Mogłeś poskromić wiele potworów, uderzając w ich wady, ale nigdy nie pokonałeś Jego, gdyż życie zatuszowało Jego słabość. Czy w niekończącej się, długiej, trudnej a zarazem prostej drodze można poznać samych siebie? Odpowiedź jest ukryta na końcu ścieżki, ale nawet najbardziej wytrwali nie doszli do prawdy.
Partnerka: Prawdopodobnie można nazwać go jednym z nielicznych ogierów, który będąc w podobnej granicy wieku, nigdy nie był w związku, lecz miał okazję zarówno do tego aby się zakochać jak i by przeżywać po tej miłości ból. Od wydarzeń, które zraziły go do tego uczucia minęły już cztery lata, a on niezmiennie określa się mianem konia poszukującego własnego znaczenia, pozbawionego konserwatyzmu i ograniczonego w kontekście przestrzeni, czasu i wzajemnych relacji. Nie myśli o czymś tak przyziemnym jak miłość, jednak może jeszcze znajdzie się ktoś kto otworzy mu na nią oczy i serce.
Potomkowie: Edward nie posiada źrebiąt i nie ulega wątpliwości, że istnieje dość duża szansa, że mieć ich nigdy nie będzie. Dziecinność i beztroskie zachowanie niesłychanie go irytują, być może dlatego, że sam nigdy nie miał okazji ich doświadczyć.
Aparycja:
Historia: Edward na świat przyszedł przed sześcioma laty w nocy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia w Tamsagbulagu. Jego rodzicielka nosiła godność brzmiącą Volera Orhavis i pochodziła z silnego dużego stada migrującego po południowym-wschodzie Mongolii, zaś ojciec imieniem Corvius Malligins był potomkiem koni zamieszkujących ubogą w pożywienie okolicę północnego Darhanu, po tym jak obce stado przegoniło jego rodzinę z urodzajniejszych terenów. Swojego dzieciństwa ogier nigdy nie wspomina dobrze. Przez lata zmienił się jego pryzmat patrzenia na nie, a wraz z wiekiem zaczął podchodzić do tej kwestii ozięblej. Nie lubi wspominać o swoim pochodzeniu, zatem często reaguje złością, kiedy ktoś próbuje zmusić go do rozmowy na ten temat. Budzi to w nim nieprzyjemne wspomnienia, które mimo wszystko wolałby zostawić za sobą. Nigdy nie rozumiał dlaczego jego rodzice są właśnie tacy, dlaczego nieustannie się kłócą i podróżują samotnie, jednak z biegiem czasu przestało go to interesować. Kiedy rozmowa schodziła na wiadome tory, Edward ze spokojem ducha oddalał się i zwiedzał bliższą i dalszą okolicę. Często po powrocie do rodzinnych stron, zostawał tam niekiedy na kilka godzin i znów wyruszał w wędrówkę. Poznawanie świata było dla niego ucieczką od przykrego życia, dlatego kiedy skończył trzy lata, nie mówiąc nikomu ani słowa opuścił Tamsagbulag. Rok za rokiem spędzał w osamotnieniu. Edward nigdy nie postawił przed sobą określonego celu, do którego mogłaby dążyć przez następne lata. Nie zależało mu na niczym. Nigdy. Nie było mu też z tego powodu przykro, właściwie był szczęśliwy. Zadowolony ze swego życia podróżnika. Przez kilka lat wędrował tu i ówdzie oraz nigdy nigdzie nie zatrzymał się na dłużej. W taki oto sposób poznał wielu, acz z nikim nie zawarł bliższych, szczerych znajomości. Po jakimś czasie trafił do tego stada i na jakiś czas dołączył do Klanu Ognistych Grzyw.
Inne:
W rzeczywistości imię którym ogier się przedstawia różni się od tego, które zostało mu nadane przez matkę. Syn jej nazywany został od celtyckiej bogini wojny i zniszczenia, która według wierzeń pojawia się wszędzie, gdzie trwa wojna pod postacią kruka. Badb Catha (Kruk Wojny), jednak znacznie częściej Morrigan - to prawdziwa godność tego karego ogiera, któremu tak źle z oczu patrzy.
Malligins to rodowe nazwisko ojca Edwarda, które ten po nim odziedziczył. Przedstawia się nim, choć wraz z dorastaniem stracił do niego resztki szacunku, ponieważ uważa, że to jedyna rzecz do której może się przyznać. Poza tym lubi jego brzmienie.
Edward posiada dwa wspaniałe dary, którymi na tym świecie pochwalić się mogą nieliczni - ejdetyczną pamięć, potocznie pamięć fotograficzną oraz ponad przeciętnie rozwiniętą umiejętność logicznego myślenia. Dla przykładu wystarczy mu chwila, żeby wpatrzył się w kilka małych liczb, a po odwróceniu jego uwagi bez zawahania wymieni wszystkie w idealnym porządku i względnie krótkim czasie. Pomaga mu w tym zapamiętywanie różnych układów, kojarzenie faktów i odnajdywanie złotych środków z sytuacji. Bacznie obserwuje otoczenie i zwracają uwagę na rzeczy niezauważalne i z pozoru nie ważne. Ma bardzo wysokie umiejętności matematyczne i rozwiniętą wyobraźnię.
Kontakt: Wefree [DG]
Motto: ,,Zastanawiam się, dlaczego rodzice mnie nie zabili, zanim nauczyłem się ich oszukiwać.''
Imię: Edward Malligins
Tytuł: Aenertair
Wiek: 11 lat
Płeć: Ogier
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy
Ranga: Najemnik i generał, aczkolwiek gdyby zaszła taka potrzeba mógłby walczyć jako wojownik w pierwszej linii ofensywnej jak i przygotowywać plan ataku i obrony.
Głos: Stephen
Rodzina:
- Corvius Malligins [ojciec] - Koń wywodzący się z północy Mongolii - okolic Darhanu, a w późniejszych latach emigrujący na wschód kraju. Do Tamsagbulagu przybył samotnie wieku dziewięciu lat i osiedlił się tam na stałe, wcześniej poznawszy swą przyszłą partnerkę. Corvius wśród żyjących w okolicy współplemienników słynął z piekielnie podłego usposobienia. Edward wspomina, iż żywił do ojca negatywny stosunek, gdyż był on despotą i miał w zwyczaju znęcać się psychicznie i fizycznie nad jego matką i choć ogier nigdy nie został przez niego uderzony, Corvius był w stosunku do niego bardzo surowy.
- Volera Orhavis - Wysoka, szczupła klacz o matowej, czarnej sierści i zazwyczaj złym, nadętym wyrazie pyska, który w zupełności oddaje jej oschły charakter. Z niewiadomych przyczyn została partnerką Corvius'a, a jakiś czas później urodziła mu syna, którego wspólnie zaniedbywali przez nieustające kłótnie. Volera nigdy nie okazywała Edwardowi ciepłych uczuć, za co ogier nie winił jej, lecz ojca. Z czasem przekonał się, że tylko koloryzował postać matki na kogoś, kto zmienił się pod wpływem przykrych doświadczeń.
Osobowość: Życie to niekończące się pasmo zmian, a charakter Edwarda idealnie to odzwierciedla - jest jak dzień i noc - nieprzewidywalny i nieposkromiony. Nigdy nie wiadomo jak w rożnych sytuacjach się zachowa i w jaki sposób się do niech odniesie. Nie posiada wyodrębnionych reakcji na określony bodziec ze strony otoczenia, dlatego niekiedy Jego zachowanie może wydawać się dziwne osobom z zewnątrz oraz takim, które nie mają z nim do czynienia na co dzień. Jednym z najlepszym przykładów na potwierdzenie tej aluzji będzie Jego działanie w obliczu bezpośredniego zagrożenia. Miewa dni, kiedy wykazuje się ogromnym nakładem odwagi i poświęcenia, narażając swe życie i poświęcając je ku dobru innych, wydawać by się mogło, że potrafi zdziałać wtedy cuda jednak gdy takie dni przeminą Edward staje się jedynie czarną masą, która ciągnie się bez celu po tym, po czym akurat przyszło się jej ciągnąć. Nie pierwszy raz udowodnił, że poza bohaterskimi czynami może postępować w sposób egoistyczny, o który nie zostałby nawet przez nikogo podejrzany. Jednym słowem: nieprzewidywalny. Kary ogier, chociaż potrafiący poznać innego konia po Jego postawie i mimice, którą dysponuje, sam pozostaje zamkniętą księgą do której klucz już dawno pokryła rdza. Możesz próbować go poznać i snuć domysły dotyczące jego osobowości, lecz nigdy nie możesz być pewny czy nie zostaniesz przez niego potratowany jak ktoś obcy. Każdemu komu wydaje się, że go zna - życie zrobi wielkie rozczarowanie. Nikt nigdy nie poznał nawet skrawka Jego i Jego historii. Edward jest jak płótno, tkane wieloma nićmi które ciągle plątają się i odplątują na nowo. Nie potrafi podporządkować się siłom, które stanowią nad pieczę nad Jego życiem, losem i są wyższością. Zawsze stara się postępować w sposób rozważny i samodzielny. Własne problemy traktuje jak coś bardzo osobistego i nie potrafi się nimi z nikim ot tak podzielić, choćby w celu uzyskania pomocy. Uważa, że nie powinien obarczać kogoś rzeczami, które dla tej osoby są nieistotne i w żaden sposób nie wpływają na jej życie. Pomimo wielu przeciwności oraz niesamowitych zdarzeń o których niejednokrotnie wolałby zapomnieć, Edwardowi zawsze udało się wyjść z opresji i nigdy nie stracił ducha walki. Zawsze w Jego sercu tliło się coś co ostatnim tchem rozpalało ogień Jego ducha i dawało impuls. Edward dużo przeżył i to Go ukształtowało, dlatego nie ma pretensji do losu za to co z nim zrobił. Wie, że bez tych przeżyć nie byłby tym samym koniem. Ogromną rolę w Jego życiu odegrały skomplikowane relacje z rodzicami, którzy stanowili dla niego jako źrebięcia ogromny przykład. Z czasem zaczął on zanikać, a później zamienił się w wstręt. Młodego samotnika nauczyło to dbania o siebie i dostosowania, ale i zasiało w nim ziarno uprzedzenia. Przywiązując się do kogoś sparzył się już nie raz, dlatego teraz w tej kwestii stał się ostrożny. Udowodnił, że to co kocha potrafi zmienić w nienawiść. Jego uraza nigdy nie odchodzi w zapomnienie. Edward pielęgnuje gniew do swych wrogów, a zemsta którą rozpętuje jest gwałtowna jak burza w upalne lato. Zwiastuje katastrofę, która niczym piekło pochłonie całą rzeczywistość Jego ofiary i wszystko, co cokolwiek dla niej znaczyło. Mogłeś poskromić wiele potworów, uderzając w ich wady, ale nigdy nie pokonałeś Jego, gdyż życie zatuszowało Jego słabość. Czy w niekończącej się, długiej, trudnej a zarazem prostej drodze można poznać samych siebie? Odpowiedź jest ukryta na końcu ścieżki, ale nawet najbardziej wytrwali nie doszli do prawdy.
Partnerka: Prawdopodobnie można nazwać go jednym z nielicznych ogierów, który będąc w podobnej granicy wieku, nigdy nie był w związku, lecz miał okazję zarówno do tego aby się zakochać jak i by przeżywać po tej miłości ból. Od wydarzeń, które zraziły go do tego uczucia minęły już cztery lata, a on niezmiennie określa się mianem konia poszukującego własnego znaczenia, pozbawionego konserwatyzmu i ograniczonego w kontekście przestrzeni, czasu i wzajemnych relacji. Nie myśli o czymś tak przyziemnym jak miłość, jednak może jeszcze znajdzie się ktoś kto otworzy mu na nią oczy i serce.
Potomkowie: Edward nie posiada źrebiąt i nie ulega wątpliwości, że istnieje dość duża szansa, że mieć ich nigdy nie będzie. Dziecinność i beztroskie zachowanie niesłychanie go irytują, być może dlatego, że sam nigdy nie miał okazji ich doświadczyć.
Aparycja:
- Rasa: Nieznana
- Wygląd: Sylwetka Edwarda na tle innych koni odznacza się sporym wzrostem, którym już od najmłodszych lat hojnie obdarowała go matka natura. Jako przedstawiciel rasy nieokreślonej, nie jest elementarnej typowo budowy. Posiada zwartą, lecz smukłą posturę z wyraźnie odznaczającymi się zarysami mięśni. Począwszy od głowy - szlachetna, sucha o lekko szczupaczym profilu z odpowiednio szerokim czołem. Ozdabia je para, przyciągających uwagę oczu o barwie przypominającej beznamiętną mieszankę zgniłej zieleni z węglową czernią, jednak bardziej skłaniającą się ku temu drugiemu. Zazwyczaj są one ukryte pod czarną grzywą Edwarda która niesfornie na nie opada. Zarówno grzywa jak i ogon są gęste i długie, podobnie jak pozostałe włosie na ciele konia, pominąwszy białą gwiazdkę - lśniąco czarne. Łeb osadzony jest na łukowato wygiętej delikatnie łabędziej szyi, a noszony wysoko. Łopatki Edwarda są skośne, co pozwala na większą prędkość w galopie. Jego kłoda jest długa, natomiast grzbiet silny. Klatka piersiowa głęboka - jej efektem jest duża pojemność płuc, która doskonale predestynuje konie do pokonywania większych odległości w szybkim tempie. Zad ogiera jest lekko spadzisty o uwydatnionych mięśniach. Kończyny długie i solidne, a kopyta wytrzymałe. Stanowią one źródło jego ekspresyjnego i elastycznego ruchu, a w rezultacie posiadającego impuls. Stawy kończyn pracują, jak dobrze naoliwiona maszyna co czyni krok dynamiczny, elegancki i wyjątkowo płynny.
- Znaki charakterystyczne: Na co dzień jego oczy są jednolicie czarne, jednak w słoneczne dni i pod odpowiednim kątem padania światła zdarza się, że mienią się się kolorem szmaragdowym.
- Wzrost: 185 cm [WK]
- Waga: 694 kg
Historia: Edward na świat przyszedł przed sześcioma laty w nocy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia w Tamsagbulagu. Jego rodzicielka nosiła godność brzmiącą Volera Orhavis i pochodziła z silnego dużego stada migrującego po południowym-wschodzie Mongolii, zaś ojciec imieniem Corvius Malligins był potomkiem koni zamieszkujących ubogą w pożywienie okolicę północnego Darhanu, po tym jak obce stado przegoniło jego rodzinę z urodzajniejszych terenów. Swojego dzieciństwa ogier nigdy nie wspomina dobrze. Przez lata zmienił się jego pryzmat patrzenia na nie, a wraz z wiekiem zaczął podchodzić do tej kwestii ozięblej. Nie lubi wspominać o swoim pochodzeniu, zatem często reaguje złością, kiedy ktoś próbuje zmusić go do rozmowy na ten temat. Budzi to w nim nieprzyjemne wspomnienia, które mimo wszystko wolałby zostawić za sobą. Nigdy nie rozumiał dlaczego jego rodzice są właśnie tacy, dlaczego nieustannie się kłócą i podróżują samotnie, jednak z biegiem czasu przestało go to interesować. Kiedy rozmowa schodziła na wiadome tory, Edward ze spokojem ducha oddalał się i zwiedzał bliższą i dalszą okolicę. Często po powrocie do rodzinnych stron, zostawał tam niekiedy na kilka godzin i znów wyruszał w wędrówkę. Poznawanie świata było dla niego ucieczką od przykrego życia, dlatego kiedy skończył trzy lata, nie mówiąc nikomu ani słowa opuścił Tamsagbulag. Rok za rokiem spędzał w osamotnieniu. Edward nigdy nie postawił przed sobą określonego celu, do którego mogłaby dążyć przez następne lata. Nie zależało mu na niczym. Nigdy. Nie było mu też z tego powodu przykro, właściwie był szczęśliwy. Zadowolony ze swego życia podróżnika. Przez kilka lat wędrował tu i ówdzie oraz nigdy nigdzie nie zatrzymał się na dłużej. W taki oto sposób poznał wielu, acz z nikim nie zawarł bliższych, szczerych znajomości. Po jakimś czasie trafił do tego stada i na jakiś czas dołączył do Klanu Ognistych Grzyw.
Inne:
W rzeczywistości imię którym ogier się przedstawia różni się od tego, które zostało mu nadane przez matkę. Syn jej nazywany został od celtyckiej bogini wojny i zniszczenia, która według wierzeń pojawia się wszędzie, gdzie trwa wojna pod postacią kruka. Badb Catha (Kruk Wojny), jednak znacznie częściej Morrigan - to prawdziwa godność tego karego ogiera, któremu tak źle z oczu patrzy.
Malligins to rodowe nazwisko ojca Edwarda, które ten po nim odziedziczył. Przedstawia się nim, choć wraz z dorastaniem stracił do niego resztki szacunku, ponieważ uważa, że to jedyna rzecz do której może się przyznać. Poza tym lubi jego brzmienie.
Edward posiada dwa wspaniałe dary, którymi na tym świecie pochwalić się mogą nieliczni - ejdetyczną pamięć, potocznie pamięć fotograficzną oraz ponad przeciętnie rozwiniętą umiejętność logicznego myślenia. Dla przykładu wystarczy mu chwila, żeby wpatrzył się w kilka małych liczb, a po odwróceniu jego uwagi bez zawahania wymieni wszystkie w idealnym porządku i względnie krótkim czasie. Pomaga mu w tym zapamiętywanie różnych układów, kojarzenie faktów i odnajdywanie złotych środków z sytuacji. Bacznie obserwuje otoczenie i zwracają uwagę na rzeczy niezauważalne i z pozoru nie ważne. Ma bardzo wysokie umiejętności matematyczne i rozwiniętą wyobraźnię.
Kontakt: Wefree [DG]
29.03.2017
Od Calipso do Fretki (F) - ,,Poszło, i przeszło"
Zabrzmiał potężny huk, w ułamku sekundy powietrze przeszył jasny, niebezpieczny błysk, a wysoka sosna limba w oddali przed nami zachwiała się z osmaloną, dymiącą korą, nadłamana, z wystającymi z tego miejsca drzazgami i dużymi kawałkami drewna. Łatwo było poznać, że nieuchronnie zmierza ku upadkowi. Czyżby Eterwolt się załamał?-pomyślałam w związku z bogami. Ale teraz nie było na to czasu. Staliśmy jak wrośnięci w ziemię. Po bokach spływały nam strugi zimnej, deszczowej wody która wciskała się do oczu, a grzywy lepiły się mocno od wilgoci do szyi. Podczas naszego wymuszonego postoju drzewo powoli, z licznymi trzaskami, upadło na ziemię, mlaskając błotem.
- Szybko! - ożywiłam się natychmiast. - Musimy się wydostać z lasu. Skaczemy! - na szczęście pień nie był zbyt gruby, jak to bywa u drzew iglastych. Wyszłam na czoło stada i ruszyłam kłusem, po czym po paru krokach przeszłam do galopu. Na miękkim, błotnistym podłożu nie było to łatwe. W każdej chwili ziemia mogła mi się usunąć spod nóg, zastępując to miejsce kałużą. Zbliżałam się już do powalonej sosny, serce biło mi jak oszalałe. Tuż przed przeszkodą z całej siły wybiłam się od ziemi, ale przez wsiąkłą w nią wilgoć było to trudne, i przeskoczyłam kilka centymetrów ponad. Za mną po kolei ruszyli inni. Wkrótce wszyscy znaleźliśmy się po drugiej stronie. Ulewa, jak zauważyłam, zelżała, i była już tylko zwykłymi szarymi smugami przecinającymi drogę przed nami. Wreszcie ujrzałam na końcu jakiś prześwit. Uśmiechnęłam się i z nową ochotą pokłusowałam dalej. Wypadłam z lasu i zatrzymałam się na pograniczu tajgi i stepu. Daleko biegła wzburzona gwałtownym deszczem Eg z linią drzew, głównie wierzb, przy brzegu, rozciągała się tu duża, trawiasta połać terenu. Odetchnęłam, ciesząc się widokiem. Nawet ołowiane chmury na tle znacznie ciemniejszego niż wcześnie nieba nie przeszkadzały.
<Fretka? Jesteśmy, ufffXDD>
- Szybko! - ożywiłam się natychmiast. - Musimy się wydostać z lasu. Skaczemy! - na szczęście pień nie był zbyt gruby, jak to bywa u drzew iglastych. Wyszłam na czoło stada i ruszyłam kłusem, po czym po paru krokach przeszłam do galopu. Na miękkim, błotnistym podłożu nie było to łatwe. W każdej chwili ziemia mogła mi się usunąć spod nóg, zastępując to miejsce kałużą. Zbliżałam się już do powalonej sosny, serce biło mi jak oszalałe. Tuż przed przeszkodą z całej siły wybiłam się od ziemi, ale przez wsiąkłą w nią wilgoć było to trudne, i przeskoczyłam kilka centymetrów ponad. Za mną po kolei ruszyli inni. Wkrótce wszyscy znaleźliśmy się po drugiej stronie. Ulewa, jak zauważyłam, zelżała, i była już tylko zwykłymi szarymi smugami przecinającymi drogę przed nami. Wreszcie ujrzałam na końcu jakiś prześwit. Uśmiechnęłam się i z nową ochotą pokłusowałam dalej. Wypadłam z lasu i zatrzymałam się na pograniczu tajgi i stepu. Daleko biegła wzburzona gwałtownym deszczem Eg z linią drzew, głównie wierzb, przy brzegu, rozciągała się tu duża, trawiasta połać terenu. Odetchnęłam, ciesząc się widokiem. Nawet ołowiane chmury na tle znacznie ciemniejszego niż wcześnie nieba nie przeszkadzały.
<Fretka? Jesteśmy, ufffXDD>
28.03.2017
Od Fretki do Calipso (F) - ,,Chwiejny huk"
Bez trudu można było poznać, że Calipso nie chce teraz ze mną rozmawiać. No cóż, chyba faktycznie może mieć mnie trochę dość. Westchnęłam i odsunęłam się, a Calipso wyraźnie odetchnęła z ulgą.
Przeskoczyliśmy strumyk i przyspieszyliśmy bieg, pełni energii po długim odpoczynku. Deszcz powoli zamieniał się w ogromną ulewę, która sprawiała, że słabo widzieliśmy. Krople wpadały nam do oczu. Staraliśmy się ich nie zamykać, aby nie wpaść w jakieś drzewo, tak jak zrobił to Picasso, który biegł gdzieś z tyłu klanu, zataczając się po silnym zderzeniu z pniem. Szkoda, że przodownik nie zna jeszcze położenia drzew w lesie.
Poruszanie się było trudniejsze z każdą minutą. Z grzywy ściekał deszcz, a kopyta zapadały się w błocie. Calipso nie chciała się jednak zatrzymywać. Zwolniła tylko, tak samo jak my i szła, ostrożnie stawiając nogi.
Ciemne niebo przecięła złocista błyskawica, a chwilę później rozległ się grzmot. Spojrzałam w niebo, na którym wisiały czarne chmury.
Nagle usłyszałam huk, a drzewo przed nami zachwiało się.
<Calipso?>
Przeskoczyliśmy strumyk i przyspieszyliśmy bieg, pełni energii po długim odpoczynku. Deszcz powoli zamieniał się w ogromną ulewę, która sprawiała, że słabo widzieliśmy. Krople wpadały nam do oczu. Staraliśmy się ich nie zamykać, aby nie wpaść w jakieś drzewo, tak jak zrobił to Picasso, który biegł gdzieś z tyłu klanu, zataczając się po silnym zderzeniu z pniem. Szkoda, że przodownik nie zna jeszcze położenia drzew w lesie.
Poruszanie się było trudniejsze z każdą minutą. Z grzywy ściekał deszcz, a kopyta zapadały się w błocie. Calipso nie chciała się jednak zatrzymywać. Zwolniła tylko, tak samo jak my i szła, ostrożnie stawiając nogi.
Ciemne niebo przecięła złocista błyskawica, a chwilę później rozległ się grzmot. Spojrzałam w niebo, na którym wisiały czarne chmury.
Nagle usłyszałam huk, a drzewo przed nami zachwiało się.
<Calipso?>
27.03.2017
Od Picassa do Fretki (F) - ,,Nowe znajomości"
- Oh. - powiedziałem. - ,,Czyli teraz rozmawiam ze przywódcą?" - pomyślałem
- Może oprowadzę cię po terenach? - powiedziała klacz
- Jasne. - odparłem
Wędrowaliśmy po terenach, zwiedzając każdy zakątek. Najbardziej zaciekawiła mnie rzeka "Eg". Zostaliśmy tam jeszcze przez chwilę. Zapytałem przywódczyni czy możemy tu na chwilę zostać. Ona odparła że musi gdzieś iść, ale ja mogę tu trochę posiedzieć. Patrzyłem jak szara klacz powoli się oddala. Położyłem się pod drzewem. Patrzyłem się na poruszającą się spokojnie wodę. Odprężyłem się, i z tej wygody zasnąłem. Zleciała jakaś godzina. Obudziłem się. Czułem że szła niedaleko mnie jakaś klacz. Jakieś 5 minut temu. Raczej mnie nie zauważyła, bo była za daleko. Wstałem i poszedłem za wyraźnym zapachem konia. Po kilku minutach marszu zobaczyłem odwróconą do mnie tyłem, jedzącą trawę klacz.
- Witam. - zacząłem spokojnie
- Hm? - odwróciła się do mnie - Ktoś ty?
- Jestem nowym członkiem stada. - odpowiedziałem - Oprócz przywódczyni nikogo nie znam, więc pomyślałem że dobrym pomysłem byłoby poznanie ciebie. Jak się nazywasz?
- A ty? - powiedziała nieufnie klacz
- Oh, przepraszam, nie przedstawiłem się.Jestem Picasso.
- Fretka...
Fretka? Dosyć dziwne imię, no ale się nie czepiam. Nieszablonowe, możnaby powiedzieć.
<Fretka? Sorki że takie krótkie, ale wena mi gdzieś uciekła ;;;n;;;>
- Może oprowadzę cię po terenach? - powiedziała klacz
- Jasne. - odparłem
Wędrowaliśmy po terenach, zwiedzając każdy zakątek. Najbardziej zaciekawiła mnie rzeka "Eg". Zostaliśmy tam jeszcze przez chwilę. Zapytałem przywódczyni czy możemy tu na chwilę zostać. Ona odparła że musi gdzieś iść, ale ja mogę tu trochę posiedzieć. Patrzyłem jak szara klacz powoli się oddala. Położyłem się pod drzewem. Patrzyłem się na poruszającą się spokojnie wodę. Odprężyłem się, i z tej wygody zasnąłem. Zleciała jakaś godzina. Obudziłem się. Czułem że szła niedaleko mnie jakaś klacz. Jakieś 5 minut temu. Raczej mnie nie zauważyła, bo była za daleko. Wstałem i poszedłem za wyraźnym zapachem konia. Po kilku minutach marszu zobaczyłem odwróconą do mnie tyłem, jedzącą trawę klacz.
- Witam. - zacząłem spokojnie
- Hm? - odwróciła się do mnie - Ktoś ty?
- Jestem nowym członkiem stada. - odpowiedziałem - Oprócz przywódczyni nikogo nie znam, więc pomyślałem że dobrym pomysłem byłoby poznanie ciebie. Jak się nazywasz?
- A ty? - powiedziała nieufnie klacz
- Oh, przepraszam, nie przedstawiłem się.Jestem Picasso.
- Fretka...
Fretka? Dosyć dziwne imię, no ale się nie czepiam. Nieszablonowe, możnaby powiedzieć.
<Fretka? Sorki że takie krótkie, ale wena mi gdzieś uciekła ;;;n;;;>
27.03.2017
Od Calipso do Amarilis (F) - ,,Niewygodna ciekawość"
Uniosłam brew i w mroku wpatrywałam się przez moment w sylwetkę klaczy. Ostatecznie nic nie szkodzi, jeśli pozwolę jej tu zostać na jedną noc. To w końcu był mój pomysł.
- Dobrze. Lepiej idź już do reszty i odpocznij. - powiedziałam spokojnie. Po chwili nieznajoma odeszła dalej, na obrzeża stada, i przystanęła w miejscu, zwieszając głowę i nieruchomiejąc. Jeszcze przez krótki czas obserwowałam tonące w czerni nocy ciemne pagóry, niebo błyszczące od gwiazd, moją ojczyznę, i klan. Musiałam się upewnić, że Evil nie zrobi jakiejś masakry; w końcu odprężyłam się i tuż po opuszczeniu powiek zmorzył mnie sen.
~Świtem~
Otworzyłam oczy i pierwszą rzeczą, którą ujrzałam, były delikatne odcienie różu, pomarańczu i czerwieni na niebieskim tle, a wraz z nimi przeważający żółty, ostry blask bijący od dużej tarczy słońca na wschodzie. Wszyscy jeszcze spali. Słychać było tylko raz po raz piski tarbagana. Nie było wiatru, ani jednej chmurki. Niedługo nadszedł czas, by obudzić członków i ruszyć w dalszą drogę. Wtem przypomniałam sobie o nocnej wizycie. Równie prawdopodobne było to, że zostanie, jak i jej odejście. Gdy już inni zbudzili się ze snu, podeszłam do klaczy z na wpół przymkniętymi oczami.
- Witaj. - powiedziałam cicho. Nagle otworzyła oczy i skierowała w moją stronę zaniepokojone i stanowiące gotowość do walki spojrzenie. Po chwili złagodniało.
- Nawzajem. - mruknęła wybudzona, po czym rozejrzała się po okolicy. Klan pasł się przygotowując do drogi. Amarilis już otworzyła pysk by coś powiedzieć, ale przerwał jej stukot małych kopytek. Siwy źrebak podbiegł do nas z radosnym, łobuzerskim uśmiechem. Uśmiechnęłam się lekko, i rzekłam do niego:
- Cześć, Kallen. Gdzie jest Opium? - jednak źrebię nie zwracało na mnie zbytniej uwagi. Ogierek postawił uszy do góry i obserwował stojącą nieco za mną klacz. Wnet powiedział z entuzjazmem w moją stronę:
- Ona jest nowa? Będzie należeć do naszego klanu?
<Amarilis? Niewygodna sytuacjaXD>
- Dobrze. Lepiej idź już do reszty i odpocznij. - powiedziałam spokojnie. Po chwili nieznajoma odeszła dalej, na obrzeża stada, i przystanęła w miejscu, zwieszając głowę i nieruchomiejąc. Jeszcze przez krótki czas obserwowałam tonące w czerni nocy ciemne pagóry, niebo błyszczące od gwiazd, moją ojczyznę, i klan. Musiałam się upewnić, że Evil nie zrobi jakiejś masakry; w końcu odprężyłam się i tuż po opuszczeniu powiek zmorzył mnie sen.
~Świtem~
Otworzyłam oczy i pierwszą rzeczą, którą ujrzałam, były delikatne odcienie różu, pomarańczu i czerwieni na niebieskim tle, a wraz z nimi przeważający żółty, ostry blask bijący od dużej tarczy słońca na wschodzie. Wszyscy jeszcze spali. Słychać było tylko raz po raz piski tarbagana. Nie było wiatru, ani jednej chmurki. Niedługo nadszedł czas, by obudzić członków i ruszyć w dalszą drogę. Wtem przypomniałam sobie o nocnej wizycie. Równie prawdopodobne było to, że zostanie, jak i jej odejście. Gdy już inni zbudzili się ze snu, podeszłam do klaczy z na wpół przymkniętymi oczami.
- Witaj. - powiedziałam cicho. Nagle otworzyła oczy i skierowała w moją stronę zaniepokojone i stanowiące gotowość do walki spojrzenie. Po chwili złagodniało.
- Nawzajem. - mruknęła wybudzona, po czym rozejrzała się po okolicy. Klan pasł się przygotowując do drogi. Amarilis już otworzyła pysk by coś powiedzieć, ale przerwał jej stukot małych kopytek. Siwy źrebak podbiegł do nas z radosnym, łobuzerskim uśmiechem. Uśmiechnęłam się lekko, i rzekłam do niego:
- Cześć, Kallen. Gdzie jest Opium? - jednak źrebię nie zwracało na mnie zbytniej uwagi. Ogierek postawił uszy do góry i obserwował stojącą nieco za mną klacz. Wnet powiedział z entuzjazmem w moją stronę:
- Ona jest nowa? Będzie należeć do naszego klanu?
<Amarilis? Niewygodna sytuacjaXD>
27.03.2017
Od Amarilis do Calipso (F) - ,,Czyli niespodziewany nocleg"
Rozglądnęłam się nerwowo na około gdy usłyszałam dziwne dźwięki i szamotanie się. Na szczęście był to tylko jakiś koń delikatnie drgający przez sen, więc powróciłam wzrokiem do siwej klaczy, która jak się okazało nazywała się... Capliso. Ładne imię, przynajmniej jej rodzina miała głowę na swoim miejscu.
Pogrzebałam kopytem w ziemi na wspomnienie swojego stada. Wolałam jednak nic o nim nie wspominać, jak sama klacz o to nie pytała. Nie pytają, nie odpowiadasz, phy, proste. Tylko półgłówek godny lisa tego nie zrozumie. Na propozycję OBCEJ tylko poruszyłam delikatnie uchem. Nie byłam pewna czy to aby na pewno dobry pomysł - nie znała jej, oprócz imienia, jej klanu... Oh, w sumie to trochę jej powiedziała, więc dlaczego jej nie zaufać? Jak coś to zawsze mogę uciec. Już miałam kiwnąć głową gdy czarny kształt przemknął obok mnie i rżnął.
- Oh, Capliso? Co to za dziwaczka, chyba nic o tobie źle nie mówi? - Zbliżyła do mnie blisko pysk, tak, że wyraźnie widziałam jej duże oczy. Mimo to nie ruszyłam się z miejsca i tylko się na nią gapiłam.
-Evil War oczywiście, że nie. Poza tym, hmy, obudziłaś się?
Capliso najwyraźniej znała tą wariarkę. Ciekawe co za konie tu mieszkają? Nie wiadomo.
-Cały czas leżałam w pół śnie, gotowa na atak - Czarna jak smoła klacz odwróciła się i zniknęła w cieniach nocy. Przez chwilę się tak patrzyłam, aż wreszcie ruszyłam się zmiejsca i podeszłam bliżej do Capliso.
-Mogę, ale tylko ta noc... tylko.
<Caplisooo? B)>
Pogrzebałam kopytem w ziemi na wspomnienie swojego stada. Wolałam jednak nic o nim nie wspominać, jak sama klacz o to nie pytała. Nie pytają, nie odpowiadasz, phy, proste. Tylko półgłówek godny lisa tego nie zrozumie. Na propozycję OBCEJ tylko poruszyłam delikatnie uchem. Nie byłam pewna czy to aby na pewno dobry pomysł - nie znała jej, oprócz imienia, jej klanu... Oh, w sumie to trochę jej powiedziała, więc dlaczego jej nie zaufać? Jak coś to zawsze mogę uciec. Już miałam kiwnąć głową gdy czarny kształt przemknął obok mnie i rżnął.
- Oh, Capliso? Co to za dziwaczka, chyba nic o tobie źle nie mówi? - Zbliżyła do mnie blisko pysk, tak, że wyraźnie widziałam jej duże oczy. Mimo to nie ruszyłam się z miejsca i tylko się na nią gapiłam.
-Evil War oczywiście, że nie. Poza tym, hmy, obudziłaś się?
Capliso najwyraźniej znała tą wariarkę. Ciekawe co za konie tu mieszkają? Nie wiadomo.
-Cały czas leżałam w pół śnie, gotowa na atak - Czarna jak smoła klacz odwróciła się i zniknęła w cieniach nocy. Przez chwilę się tak patrzyłam, aż wreszcie ruszyłam się zmiejsca i podeszłam bliżej do Capliso.
-Mogę, ale tylko ta noc... tylko.
<Caplisooo? B)>
26.03.2017
Od Calipso do Amarilis (F) - ,,Gość po kolacji"
Zastrzygłam uchem, gdy przez sen usłyszałam bardzo niewyraźny stukot kopyt na mokrej trawie. Wciąż trwała czarna Nilfa, pędząc po niebie jasną tarczę księżyca i podsycając płomienie gwiazd. Otworzyłam gwałtownie oczy. Po paru sekundach mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności rozświetlonej jedynie księżycowym blaskiem, i odwróciłam głowę w stronę źródła dźwięku. Pochodził od zbliżającej się do stada sylwetki klaczy. Nie byłam w stanie określić, kim jest, ale na pewno nie należała do klanu. Oczy w mroku miały lekki, brązowy odblask.
- Kim jesteś?-spytała postać bez śladu emocji. Wyprostowałam się z dumą, pozostając na swoim miejscu i czujnie obserwując obcego, odparłam sennym głosem:
- Nazywam się Calipso.-nieznajoma rozejrzała się naokoło, po czym jej spojrzenie znów osiadło na mnie. Przeszedł mnie dreszcz od chłodu nocy. Parę koni poruszyło się we śnie niespokojnie.
- A kim wy jesteście?-zadała kolejne pytanie. Odruchowo postawiłam krok w jej stronę, wstrząsając grzywką.
- To Klan Ognistej Grzywy, na którego terenach się znajdujesz.-odpowiedziałam cicho, nie chcąc obudzić innych. Klacz milczała, najwyraźniej trwając w zamyśleniu. Obserwowałam ją z zaciekawieniem, również się zastanawiając.
- Możesz tu przenocować, jeśli chcesz.-zaproponowałam.
<Amarilis? :)>
- Kim jesteś?-spytała postać bez śladu emocji. Wyprostowałam się z dumą, pozostając na swoim miejscu i czujnie obserwując obcego, odparłam sennym głosem:
- Nazywam się Calipso.-nieznajoma rozejrzała się naokoło, po czym jej spojrzenie znów osiadło na mnie. Przeszedł mnie dreszcz od chłodu nocy. Parę koni poruszyło się we śnie niespokojnie.
- A kim wy jesteście?-zadała kolejne pytanie. Odruchowo postawiłam krok w jej stronę, wstrząsając grzywką.
- To Klan Ognistej Grzywy, na którego terenach się znajdujesz.-odpowiedziałam cicho, nie chcąc obudzić innych. Klacz milczała, najwyraźniej trwając w zamyśleniu. Obserwowałam ją z zaciekawieniem, również się zastanawiając.
- Możesz tu przenocować, jeśli chcesz.-zaproponowałam.
<Amarilis? :)>
26.03.2017
26.03.2017
Od Amarilis do Calipso (F) - ,,Nowy rozdział"
Pierwsze podmuchy wiosennego wiatru spowijały mnie gdy galopem biegłam przed siebie. Niespokojne powarkiwania wilków powoli ucichały, a i ja sama stawałam się coraz bardziej zmęczona. Czułam jak powoli cała energia wycieka z mojego ciała, a nogi wbrew mojej woli podnoszą się coraz niżej. Jednak cała obolała i zmęczona nadal postawiała kroki, a sprawiający nieprzyjemne dreszcze strach pchał ją w dalszą drogę. Powoli zapadał zmierzch, a księżyc wschodził na niebo. Błoto, które pojawiło się po ostatniej ulewie przyczepiało się do mojej sierści, co sprawiało nieprzyjemne wrażenie. Nagle stanęłam dęba gdy usłyszałam wycie wilków z oddali. Wygrali. Zniszczyli moje stado, mojego przyjaciela... i kogoś więcej. W moich brązowych oczach pojawiły się łzy, które zaczęły spływać mi po pysku. Ponownie się rozpędziłam zapominając o bólu. Nagle zobaczyłam stromy stok, a bagna powstałe pode mną sprawiły, że się poślizgnęłam i poleciałam wprost na przepaść, uderzając głowę w ziemię.
Ciemność.
***
Otworzyłam oczy, gdy słońce powoli wychylało się zza drzew. Cienie zmniejszały się z każdą minutą podczas gdy ja rozglądałam się na około. Pierwsze co zauważyłam to ślady wilków w miejscu gdzie jeszcze wczoraj stałam. Najwyraźniej mnie nie zauważyły gdy leżałam w błocie. Zamknęłam oczy chcąc zniknąć, przestać żyć. To wszystko było nie tak. Powinno być inaczej, kawałki układanki zniknęły od tak i został tylko ból. Wstałam ociężale, chociaż po zemdleniu czułam siły. Siły do marszu, nowego życia. Zaczęłam iść na wschód i kolejne kilka tygodni spędziłam na monotonnym marszu przerywanym na małe drzemki. Byłam wychudzona i z łatwością można było policzyć wszystkie moje żebra, bo na jedzenie nie znajdowałam za dużo czasu. Chciałam znaleźć bezpieczne miejsce, w którym odpocznę i... Nie wiem co wtedy będę mogła robić. Moje życie straciło wartościowy sens. Nagle ni stąd ni zowąd przede mną pojawiły się ślady kopyt. Rżnęłam cicho i przyśpieszyłam nieco. Zapachy koni wyostrzyły się, aż dostrzegłam sylwetkę na tle księżyca. Podeszłam do niej i mruknęłam nieufnie:
-Kim jesteś? - Spytałam bez żadnych wyraźnych emocji na pysku.
<Calipso?>
Ciemność.
***
Otworzyłam oczy, gdy słońce powoli wychylało się zza drzew. Cienie zmniejszały się z każdą minutą podczas gdy ja rozglądałam się na około. Pierwsze co zauważyłam to ślady wilków w miejscu gdzie jeszcze wczoraj stałam. Najwyraźniej mnie nie zauważyły gdy leżałam w błocie. Zamknęłam oczy chcąc zniknąć, przestać żyć. To wszystko było nie tak. Powinno być inaczej, kawałki układanki zniknęły od tak i został tylko ból. Wstałam ociężale, chociaż po zemdleniu czułam siły. Siły do marszu, nowego życia. Zaczęłam iść na wschód i kolejne kilka tygodni spędziłam na monotonnym marszu przerywanym na małe drzemki. Byłam wychudzona i z łatwością można było policzyć wszystkie moje żebra, bo na jedzenie nie znajdowałam za dużo czasu. Chciałam znaleźć bezpieczne miejsce, w którym odpocznę i... Nie wiem co wtedy będę mogła robić. Moje życie straciło wartościowy sens. Nagle ni stąd ni zowąd przede mną pojawiły się ślady kopyt. Rżnęłam cicho i przyśpieszyłam nieco. Zapachy koni wyostrzyły się, aż dostrzegłam sylwetkę na tle księżyca. Podeszłam do niej i mruknęłam nieufnie:
-Kim jesteś? - Spytałam bez żadnych wyraźnych emocji na pysku.
<Calipso?>
25.03.2017
Nowy szpieg - Amarilis!
Źródło: http://colourize-stock.deviantart.com/art/Playing-appy-stock-606863262
Motto: "Życie jest jak wysokie szczyty gór. Łatwo z nich spaść, a i pogoda jest tam zmienna" ~ własnego autorstwa
Imię: Amarilis, imię powszechnie nieznane na świecie, jednak zdarza się, że nazywane zostają tak jakieś dzieci z wyjątkowo kreatywnymi rodzicami. Jej rodzice byli kreatywni? Raczej nie, więc pewnie była to głupia przeplatanka słów wymyślona po narodzinach Ami. Są zdrobnieniu do tego imienia? Oczywiście, ale pełne imię jest dla tej panienki jedyną możliwością.
Tytuł: -
Wiek: 5 lat
Płeć: Klacz, samica... Wiecie, płeć żeńska, nie widać?
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy, gardzę tymi innymi klanami, o ile jeszcze nie upadły, ha!
Ranga/i: Szpieg
Głos: Steven Universe
Rodzina:
Lènco - Matka - Uważana w większości przypadków za podłą. Wymieniać dalej? Samolubna, głupia, dziwna, to ona mnie wszystkiego nauczyła. Wystarczy?!
Teonco - Ojciec - Czym jest? Śmieciem. Głupim, nic nie wartym śmieciem. Zostawił Amarilis w najważniejszej dla niej chwili i stanął po stronie swojej partnerki, a nie młodszej córki. A wydawał się być normalny.
Margeriitia† - Starsza Siostra - Mhy, cóż by o niej mówić? Ulubienica mamusi i tatusia, niestety albo stety zmarła bardzo wcześnie rozszarpana przez wilki.
Osobowość: Po ciężkich przeżyciach w dzieciństwie od razu wiadomo, że z takiego kogoś nie wyrośnie nic wesołego. Mimo wszystko nie jest typem klaczy, która uwielbia smakować gorzkiej melancholii. Chodzi z głową uniesioną do góry, a jej historia została zamknięta na kłódkę. Kiedy z kimś rozmawia ti starannie omija zakazany temat, a jeżeli ktoś jest zbyt natrętny; kończy tą rozmowę podniesionym głosem i tyle. Nie panuje nad sobą gdy o nich wspomina, te dzieciństwo sprawił, że jej charakter jest wybladły niczym zwiędnięty fiołek. Mimo wszystko zachowuje honor i nikt nie zaprzeczy, że nigdy nie dopuściła się do czynu niegodnego. Trzymie się swoich, chociaż tego nie widać jest wobec ich lojalna; mimo tego, że woli samotność. Wędrówki o zmierzchu niedaleko postoju klanu jest jej największym hobby. A może skrywa coś jeszcze? Tego się dowiecie.
Partner/Partnerka: Oh, co? Nie, nigdy już nikogo nie pokocha. A przynajmniej tak twierdzi.
Potomkowie: Phi, żartujesz sobie?!
Aparycja:
- Rasa: Appaloosa? A może jednak bardziej mieszany Mustang? Obojętnie czym jest to jej drzewo genealogiczne ma w większości właśnie te rasy.
- Wygląd: Pierwsze wrażenie zazwyczaj kogoś nie odzwierciedla? Działa to w większości przypadków, ale nie u tej panienki. Jej dumna postawa idealnie wyraża jej cały charakter bez zbędnych słów. Brązowa sierść pokrywa całe jej ciało, chociaż nie rośnie jakoś gęsto, a idealnie. Problem może być podczas zimy - większe mrozy sprawiają, że cały trzas się trzęsie co utrudnia jej pracę w terenie. Amarilis posiada długą grzywę i ogon, które zawierają jaśniejsze jak i ciemniejsze, nawet przechodzące w czerń odcienie brązu. I jeszcze coś? Oczywiście! Jej derka stopniowo przechodzi w biel, a na niej pojawiają się plamki.
- Znaki charakterystyczne: Delikatnie rozerwane lewe ucho. Wilki, widać od razu, prawda?
- Wzrost: 156 cm WK
- Waga: 435 kg
Umiejętności: Jak większość przedstawicieli jej rodu ona też odznacza się szybkim galopem na krótkie dystanse, bo już po kilkunastu zaczyna się męczyć. Z pewnością energia nie jest jej dobrą stroną - a szybkiego męczenia się chyba nie można chwalić? Mimo wszystko łatwo jej się walczy, chociaż o wiele lepiej radzi sobie z konfrontacją z przeciwnikiem.
Historia: Pierw była biel. Światło wpadające na polanę oślepiło malutkiego noworodka, które zaczęło szamotać się w wysokiej, zielonej trawie. Słońce zaświeciło zza puchatych chmurek gdy źrebaczek chwiejnie podniósł się, zaraz upadając na ziemię.
-Co za niedorajda! - Parsknęła Lènco gdy jej córka zaczęła łapczywie ssać mleko. I tak się wszystko zaczęło. To Amarilis, a to jej stado - jeste ona, jej siostra, tata, mama i kilka innych koni. Razem wędrują przez łąki i pola. No, prawdę mówiąc w niekoniecznie miłej atmosferze. Dzieciństwo kasztanowatej klaczy trwało całe wieki. Cały czas musiała wysłuchiwać narzekań rodziny, która niekoniecznie ją lubiła. Kiwała na to głową cały czas planując zemstę. Oh, a akurat tak się złożyło, że mieli w grupie, wielkiego, potężnego konia, przywódcę, WŁADCĘ. Rządził już kilka lat, a jego życie dochodziło do granic wieku. Miał syna, Qertu, który urodził się kilka miesięcy przed Amarilis. I oczekujecie histori miłosnej? Niedoczekanie. Kiedy byli już trochę starsi, uczyli się nowych rzeczy o życiu zostali przyjaciółmi. Przewracali do góry kopytami całe terytorium koni. Wszystko obserwowała obserwowała siostra naszej bohaterki, która chciała władzy. Opowiedziała, więc o tej przyjaźni swoim rodzicom, którzy postanowili pomóc swojej kochanej córce. Rozdzielili parę bardzo bliskich przyjaciół, a Ami uciekła ze stada. Najprawdopodobniej jej rodzinie coś się dostało, ale co ją to obchodzi? Oni się nią nie interesowaoi, ona nie interesuje się nimi, proste. Wędrowała długie noce i dnie cały czas wspominając swoje dawne życie. Teraz żałowała swojej decyzji. Była wychudzona, chorobliwie zachrypnięte, a i krew skrzepnięta na jej uchu nie wróżyła nic dobrego. W końcu jednak w rozległych polach dostrzegła różnorakie ślady koni. Z nadzieją poszła wzdłuż nich aż dotarła tutaj... do Klanu Ognistej Grzywy.
Inne:
~ Za czasów jej dzieciństwa przydarzyło się wiele przykrych przypadków. W tym dzień przed jej odejściem - atak wielkiej watahy na jej stado. Umarła jej siostra, a ona dostała przykrą pamiątkę. Po tym wydarzeniu uciekła.
~ P a j ą k i, wszystkie te małe stworzonka są dla Amarilis dziwne. Ohyda, fe!
Kontakt: EmilkCat2007 (hw)
25.03.2017
Od Calipso do Picassa (F) - ,,Obcy wędrowiec"
- Kim jesteś?-spytałam nieznanego konia. Miałam pewność, że nie był nowym członkiem klanu ani kimś znajomym. W każdym razie, znalazł się na naszym terytorium. Ogier uniósł głowę i spojrzał na mnie spokojnie, robiąc jeden krok do tyłu.
- Nazywam się Picasso.-oznajmił, po czym dodał:-A kim ty jesteś?-patrzył na mnie z lekkim zaciekawieniem. Grzebiąc kopytem w ziemi, spojrzałam do tyłu na srebrną wstęgę rzeki migoczącą w nikłym blasku promieni słońca przedzierających się przez warstwę chmur. Po chwili ciszy odparłam:
- Calipso. Znajdujesz się na terenie Klanu Ognistej Grzywy.-udzieliłam treściwych informacji. W tym momencie pomyślałam przelotnie, że ten koń może pochodzić z drugiego klanu. O większym terytorium, zasięgu i liczebności. Mogli przecież wysłać szpiega, i to niejednego.
- Ach...-westchnął ogier, ogarniając spojrzeniem podmokła łąkę przed nami i piaszczysty brzeg rzeki.-Więc pójdę stąd już. Nie chcę sprawiać kłopotu.-zamierzał odwrócić się i odejść do lasu, ale powstrzymałam go:
- Wcale nie musisz odchodzić. Możesz do nas dołączyć.-zaproponowałam z pewnością w głosie. Nieznajomy namyślał się chwilę. Z oddali dobiegał lekki szum drzew, a wiatr rozwiewał mi lekko kosmyki grzywy.
- Czemu nie.-odparł z ożywieniem.-A gdzie znajdę przywódcę tego klanu?
- Ja nią jestem.-odpowiedziałam prosto.
<Picasso? Takie coś, nie wiem, na wpół martwe to toXD>
- Nazywam się Picasso.-oznajmił, po czym dodał:-A kim ty jesteś?-patrzył na mnie z lekkim zaciekawieniem. Grzebiąc kopytem w ziemi, spojrzałam do tyłu na srebrną wstęgę rzeki migoczącą w nikłym blasku promieni słońca przedzierających się przez warstwę chmur. Po chwili ciszy odparłam:
- Calipso. Znajdujesz się na terenie Klanu Ognistej Grzywy.-udzieliłam treściwych informacji. W tym momencie pomyślałam przelotnie, że ten koń może pochodzić z drugiego klanu. O większym terytorium, zasięgu i liczebności. Mogli przecież wysłać szpiega, i to niejednego.
- Ach...-westchnął ogier, ogarniając spojrzeniem podmokła łąkę przed nami i piaszczysty brzeg rzeki.-Więc pójdę stąd już. Nie chcę sprawiać kłopotu.-zamierzał odwrócić się i odejść do lasu, ale powstrzymałam go:
- Wcale nie musisz odchodzić. Możesz do nas dołączyć.-zaproponowałam z pewnością w głosie. Nieznajomy namyślał się chwilę. Z oddali dobiegał lekki szum drzew, a wiatr rozwiewał mi lekko kosmyki grzywy.
- Czemu nie.-odparł z ożywieniem.-A gdzie znajdę przywódcę tego klanu?
- Ja nią jestem.-odpowiedziałam prosto.
<Picasso? Takie coś, nie wiem, na wpół martwe to toXD>
25.03.2017
Od Picassa do Calipso (F) - ,,Początek"
Gwiazdy na nocnym niebie rozjaśniały mi drogę. Biegłem przez pustą ścieżkę. Nie wiedziałem gdzie kopyta mnie poniosą. Czułem wiatr w grzywie. W końcu zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie mam dokąd iść. Zatrzymałem się gwałtownie, ponieważ zaraz wpadłbym w drzewo.
- "Chwila..." - powiedziałem do siebie w myślach. - "Gdzie ja tak dokładnie idę?"
Stałem moment w bezruchu, patrząc się bezczynnie w ziemię.
- "A może znajdę inne stado?" - zamyśliłem się - "Ale... Co jak będzie gorzej niż w tym starym?"
Rozejrzałem się dookoła. Czułem świeży zapach wilków. Były tu niedawno. To czas abym zaczął się oddalać. I to jak najszybciej. Pobiegłem nad granice lasu. Zobaczyłam w oddali jakieś Jezioro. Potruchtałem do niego. Napiłem się wody, i położyłem się spać koło małego drzewka iglastego. Nazajutrz poranek był bardziej milszy. Miły, ciepły, poranny wiaterek, lekko powiewał mi grzywę. Wstałem, jeszcze raz napiłem się wody. Nagle usłyszałem jakiś galop. Nieznajomy koń, a raczej klacz, podeszła do mnie i powiedziała:
- Kim jesteś?
<Calipso? :3>
- "Chwila..." - powiedziałem do siebie w myślach. - "Gdzie ja tak dokładnie idę?"
Stałem moment w bezruchu, patrząc się bezczynnie w ziemię.
- "A może znajdę inne stado?" - zamyśliłem się - "Ale... Co jak będzie gorzej niż w tym starym?"
Rozejrzałem się dookoła. Czułem świeży zapach wilków. Były tu niedawno. To czas abym zaczął się oddalać. I to jak najszybciej. Pobiegłem nad granice lasu. Zobaczyłam w oddali jakieś Jezioro. Potruchtałem do niego. Napiłem się wody, i położyłem się spać koło małego drzewka iglastego. Nazajutrz poranek był bardziej milszy. Miły, ciepły, poranny wiaterek, lekko powiewał mi grzywę. Wstałem, jeszcze raz napiłem się wody. Nagle usłyszałem jakiś galop. Nieznajomy koń, a raczej klacz, podeszła do mnie i powiedziała:
- Kim jesteś?
<Calipso? :3>
24.03.2017
Od Shere Khana do La Vidy (S)- "Ranne ptaszki"
Nie było nam zbyt wygodnie. Musieliśmy tkwić razem w małej jaskini, przez co chwila ktoś na kogoś wpadał. Ponadto grota nie była też zbyt głęboka, przez co nie mieliśmy możliwości schronić się gdzieś głębiej. Deszcze niemiłosiernie siekła, uderzając nas po nogach. Co chwila widać było błyskawice i słychać grzmoty. Na szczęście centrum burzy znajdowało się daleko od nas, dzięki czemu piorun zauważyłem blisko nas co najwyżej dwa razy. Zaczął zbliżać się wieczór, a burza trwała w najlepsze. Oznaczało to, że czeka nas nocowanie w ściśniętej gromadzie w tej oto jaskini.
~~Rankiem~~
Obudziłem się najwcześniej ze wszystkich i z zadowoleniem stwierdziłem, że już po wszystkim. Co prawda po burzy pozostało wiele śladów w postaci ogromnych kałuż, błota i połamanych gałęzi, ale najważniejsze było to, że najgorsze minęło. Wyszedłem z jaskini i powoli zszedłem po skałach kilka metrów w dół, gdyż aby się tu dostać musieliśmy się trochę wspiąć, co nie było zbyt łatwe w czasie deszczu. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła. Wtem do moich uszu dobiegł dźwięk jasno sugerujący, że obudził się następny członek klanu i planuje także udać się na dół. Odwróciłem głowę i ujrzałem, jak z malutkiej jaskini, znajdującej się nieopodal groty, w której nocowałem wraz z resztą stada, wychodzi La Vida. Powoli i trochę niepewnie zeszła na dół. Przez całą drogę skupiała się na swoich krokach i patrzyła tylko na kopyta oraz gdzie powinna je stawiać. Dopiero gdy znalazła się na dole, podniosła głowę i nasze spojrzenia się spotkały.
- Ranny ptaszek z ciebie- powiedziałem.
- Tak, to prawda, ale, jak widać, ty także lubisz wcześnie wstawać- odparła klacz.
- Zgadza się.
- Mam nadzieję, że nic się nie stało z tego powodu, iż nie spałam z resztą.
- A dlaczego miałoby się coś stać? Wręcz przeciwnie, to, że tylko ty jedna znalazłaś tę jaskinię dobrze o tobie świadczy. Jesteś spostrzegawcza i za to otrzymałaś nagrodę w postaci osobnej jaskini. Przynajmniej nie czułaś się jak sardynki w puszce- powiedziałem.
<La Vida?>
~~Rankiem~~
Obudziłem się najwcześniej ze wszystkich i z zadowoleniem stwierdziłem, że już po wszystkim. Co prawda po burzy pozostało wiele śladów w postaci ogromnych kałuż, błota i połamanych gałęzi, ale najważniejsze było to, że najgorsze minęło. Wyszedłem z jaskini i powoli zszedłem po skałach kilka metrów w dół, gdyż aby się tu dostać musieliśmy się trochę wspiąć, co nie było zbyt łatwe w czasie deszczu. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła. Wtem do moich uszu dobiegł dźwięk jasno sugerujący, że obudził się następny członek klanu i planuje także udać się na dół. Odwróciłem głowę i ujrzałem, jak z malutkiej jaskini, znajdującej się nieopodal groty, w której nocowałem wraz z resztą stada, wychodzi La Vida. Powoli i trochę niepewnie zeszła na dół. Przez całą drogę skupiała się na swoich krokach i patrzyła tylko na kopyta oraz gdzie powinna je stawiać. Dopiero gdy znalazła się na dole, podniosła głowę i nasze spojrzenia się spotkały.
- Ranny ptaszek z ciebie- powiedziałem.
- Tak, to prawda, ale, jak widać, ty także lubisz wcześnie wstawać- odparła klacz.
- Zgadza się.
- Mam nadzieję, że nic się nie stało z tego powodu, iż nie spałam z resztą.
- A dlaczego miałoby się coś stać? Wręcz przeciwnie, to, że tylko ty jedna znalazłaś tę jaskinię dobrze o tobie świadczy. Jesteś spostrzegawcza i za to otrzymałaś nagrodę w postaci osobnej jaskini. Przynajmniej nie czułaś się jak sardynki w puszce- powiedziałem.
<La Vida?>
24.03.2017
Od La Vidy do Shere Khana (S)- "Wygodne schronienie"
Zawiał silny wiatr i zrobiło się pochmurno. Shere Khan wyraźnie się tym zaniepokoił. Podbiegł do koni idących z przodu i coś do nich powiedział. W tedy w oddali błysnęło, a chwilę później dał się słyszeć grzmot. Szybko zbliżała się burza. Ja jedna dosyć łatwo znajdowałam schronienie, ale o miejsce na całe stado nie było łatwo. Kilka koni odłączyło się i pogalopowało w dwie strony. My czekaliśmy. Wkrótce konie do nas wróciły. Powiedziały coś do Shere Khana i po krótkiej rozmowie pobiegliśmy we wskazaną przez jednego konia stronę. Zaczęło padać. Kiedy dotarliśmy do skał rozpadło się na dobre. W skale znajdowała się jaskinia. Nie była ona zbyt duża więc wszyscy musieliby się ściskać. Z boku wypatrzyłam małą, trudną do zauważenia jaskinię. Niepostrzeżenie odłączyłam się od stada i do niej weszłam. Reszta cisnęła się w większej. Tutaj mogłam się obrócić i w miarę swobodnie poruszać. Podejrzewałam, że dostanie mi się, ale przynajmniej było wygodnie.
< Shere Khan?>
< Shere Khan?>
24.03.2017
Od Calipso do Fretki (F) - ,,Wilgoć"
- Kiedy słońce już wstanie, chciałam cię prosić, żebyś obudziła resztę. Musimy mieć wystarczająco dużo czasu do przygotowanie się. Dziękuję także za wsparcie w ostatnich dniach...-skończyłam nieco ciszej, grzebiąc kopytem w ziemi, ciemnej i żyznej. Po jednym ze źdźbeł trawy mknęła na błyszczących nóżkach mała biedronka, z lśniącym czerwonym grzbietem na którym znajdowały się okrągłe, czarne kropki. Kąciki moich warg uniosły się lekko do góry, a widząc że klacz chce coś jeszcze powiedzieć, dodałam pospiesznie:- Idź już się zdrzemnąć.-Zrezygnowała ze swego zamiaru i odeszła dalej, w kierunku wyższej niż inne kępy trawy. Sama jeszcze parę chwil spędziłam na leżeniu odwrócona do słońca, obserwując powstawanie rosy na łodyżkach roślin. Było to takie proste, a zarazem piękne, gdy kropelki wody pojawiały się w pobliżu, zginając drobne listki swym ciężarem. Podniosłam głowę i wstałam, otrzepując się z wilgoci. Rozejrzałam się dookoła by sprawdzić, czy wszystko w porządku, lecz przez noc nic się nie zmieniło. Nie licząc świata. Cały czas się zmienia. Czas też. Odszukałam jakąś większą kałużę i napiłam się trochę wody, co zaspokoiło na krótki czas pragnienie, chociaż z drugiej strony je nasiliło. Następnie skubnęłam na śniadanie parę kęsów trawy i ustawiłam się na brzegu stada. Znajdowaliśmy się na płaskowyżu otoczonym wzniesieniami, ale na horyzoncie widać było linię drzew. Przez moment miałam złudzenie rzeki, lecz szybko okazało się, że to tylko las. Ale i to było dobrym znakiem, bowiem w pobliżu Eg znajdował się spory, sięgający daleko, raczej przejrzysty i tętniący życiem, a przy tym wskazujący kierunek południowy. Odwróciłam się i pokłusowałam z powrotem w do klanu. Blask słoneczny poranka rozlewał się po niebie na którym przystanęły pierzaste kształty chmur. Fretka zajęła się już budzeniem członków, pomogłam jej trochę i przekazałam wiadomość, iż ruszamy dalej za około 2 godziny. Przy sprzyjających warunkach dotrzemy na miejsce może jeszcze dziś, i odpoczynek byłby dłuższy, dzięki czemu kolejna trasa będzie łatwiejsza. Po dłuższym czasie wydałam komendę do wymarszu i luźną gromadą wyruszyliśmy na południe. Ale niedługo zauważyłam gwałtowne zmiany w pogodzie: nadciągnęły ciemne i ciężkie, ołowiane chmury, wszystko pociemniało i trwało w nieruchomym niepokoju, a wiatr nasilił się znacznie. Spoglądałam wciąż na boki, szukając schronienia w razie burzy. Poczułam mokrą kroplę deszczu na nosie, i tuż za nią spadło więcej na grzbiet. Deszcz nasilił się gwałtownie, przechodząc w ulewę. Podłoże momentalnie nasiąkło, utrudniając stawianie kopyt. Mokre kosmyki grzywy kleiły mi się nieprzyjemnie do sierści, a po niej spływały strugi wody. W powietrzu widać było siekące smugi, a my przemokliśmy już i tak do suchej nitki. Jedynym pocieszeniem było to, że takie oberwania chmury nie powinny trwać długo. Las był już niedaleko; może tam znajdziemy schronienie przed deszczem?
- Przejdziemy przez las!!!-krzyknęłam ponad nieustannym szumem ulewy, zarzucając łbem. Wkrótce z ulgą wkroczyliśmy w las. Nasze zadowolenie nie trwało długo, bowiem ziemia była tu grząska i zamieniła się w błoto. Kopyta mlaskały, dreszcz przenikał mnie na wskroś, a wody kapała przy każdym ruchu. Nagle przed nami dostrzegłam brunatną wstęgę wijącą się i porywającą za sobą grudy ziemi. Gdy się przybliżyliśmy, okazała się być strumieniem powstałym w wyniku niespodziewanej powodzi. Jeśli ktoś by się potknął, byłby to koniec, ale musielibyśmy przejść teraz, bo później nie damy rady...Kątem oka zauważyłam Fretkę która przerwała moje rozmyślania, idąc bokiem ścieżki do mnie. Przewróciłam oczami i położyłam lekko uszy po sobie. Skoro już wszystko wie, to może zostawić mnie w spokoju. Nie chciałam niczyjego towarzystwa.
<Fretka? Zaczyna się Calipso CalipsoXD>
- Przejdziemy przez las!!!-krzyknęłam ponad nieustannym szumem ulewy, zarzucając łbem. Wkrótce z ulgą wkroczyliśmy w las. Nasze zadowolenie nie trwało długo, bowiem ziemia była tu grząska i zamieniła się w błoto. Kopyta mlaskały, dreszcz przenikał mnie na wskroś, a wody kapała przy każdym ruchu. Nagle przed nami dostrzegłam brunatną wstęgę wijącą się i porywającą za sobą grudy ziemi. Gdy się przybliżyliśmy, okazała się być strumieniem powstałym w wyniku niespodziewanej powodzi. Jeśli ktoś by się potknął, byłby to koniec, ale musielibyśmy przejść teraz, bo później nie damy rady...Kątem oka zauważyłam Fretkę która przerwała moje rozmyślania, idąc bokiem ścieżki do mnie. Przewróciłam oczami i położyłam lekko uszy po sobie. Skoro już wszystko wie, to może zostawić mnie w spokoju. Nie chciałam niczyjego towarzystwa.
<Fretka? Zaczyna się Calipso CalipsoXD>
23.03.2017
Od Fretki do Calipso (F) - ,,Odpoczynek"
Słońce zaszło już za horyzont, kiedy Calipso zarządziła, że zatrzymamy się w miejscu dobrze osłoniętym przez liczne drzewa. Mieliśmy spędzić tu noc, a jeśli klan nadal będzie potrzebował odpoczynku – zatrzymamy się na trochę dłużej.
Położyłam się na trawie. Byłam strasznie zmęczona. Dotychczas poruszaliśmy się bardzo szybko, aby w jak najkrótszym czasie oddalić się od miasta. Poza tym, nasza wędrówka miała jeszcze wiele innych równie ciekawych atrakcji, takich jak ludzie, którzy złapali mnie na linę albo duszący się ogier. Miałam już dość wrażeń na jakiś czas. Chciałam po prostu pójść spać i porządnie odpocząć przed dalszą drogą.
Obudziłam się rano, kiedy słońce nieśmiało zaczynało wstępować na niebo w towarzystwie czerwieni i fioletu. Podniosłam się z miejsca, próbując utrzymać powieki, które opadały mi jeszcze na oczy.
Calipso nie zamierzała nas budzić. Leżała, trącając kopytem dłuższe od innych źdźbło trawy. Zauważyła, że się obudziłam i skinęła w moją stronę łbem. Podeszłam posłusznie.
– Jak się spało? – zapytała, nie przerywając zabawy trawą.
– Dobrze – odpowiedziałam. – A ty, czemu obudziłaś się tak wcześnie? Pewnie jesteś zmęczona jeszcze bardziej niż my.
– Racja – odparła. – Jakoś nie mogłam już spać. Chyba jestem przyzwyczajona do wczesnego wstawania.
Skinęłam łbem. Miałam się oddalić na moje miejsce i spróbować jeszcze usnąć choćby na kilka minut. Skoro inni jeszcze śpią, to dlaczego by z tego nie skorzystać i nie odpocząć porządnie?
– Ej, poczekaj. – Usłyszałam i odwróciłam się.
<Calipso? Brak pomysłu>
Położyłam się na trawie. Byłam strasznie zmęczona. Dotychczas poruszaliśmy się bardzo szybko, aby w jak najkrótszym czasie oddalić się od miasta. Poza tym, nasza wędrówka miała jeszcze wiele innych równie ciekawych atrakcji, takich jak ludzie, którzy złapali mnie na linę albo duszący się ogier. Miałam już dość wrażeń na jakiś czas. Chciałam po prostu pójść spać i porządnie odpocząć przed dalszą drogą.
Obudziłam się rano, kiedy słońce nieśmiało zaczynało wstępować na niebo w towarzystwie czerwieni i fioletu. Podniosłam się z miejsca, próbując utrzymać powieki, które opadały mi jeszcze na oczy.
Calipso nie zamierzała nas budzić. Leżała, trącając kopytem dłuższe od innych źdźbło trawy. Zauważyła, że się obudziłam i skinęła w moją stronę łbem. Podeszłam posłusznie.
– Jak się spało? – zapytała, nie przerywając zabawy trawą.
– Dobrze – odpowiedziałam. – A ty, czemu obudziłaś się tak wcześnie? Pewnie jesteś zmęczona jeszcze bardziej niż my.
– Racja – odparła. – Jakoś nie mogłam już spać. Chyba jestem przyzwyczajona do wczesnego wstawania.
Skinęłam łbem. Miałam się oddalić na moje miejsce i spróbować jeszcze usnąć choćby na kilka minut. Skoro inni jeszcze śpią, to dlaczego by z tego nie skorzystać i nie odpocząć porządnie?
– Ej, poczekaj. – Usłyszałam i odwróciłam się.
<Calipso? Brak pomysłu>
23.03.2017
Od Shere Khana do Nadiry (S)- "Podejrzane ślady"
- Z chęcią, świetnie się z tobą bawiłem. A co do niedźwiedzi, są duże, jeszcze większe, kiedy sprowokowane staną na dwóch tylnych łapach- powiedziałem. Ledwo wypowiedziałem ostatnie zdanie, a już tego pożałowałem. Nadira wyglądała na silnie przestraszoną.
- Spokojnie, rzadko atakują, chyba, że się je sprowokuje. A my nie chcemy tego przez przypadek dokonać, więc się wycofujemy. Na niedźwiedzie trzeba uważać, zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z niedźwiedzicą i jej dziećmi. Może nas uznać za zagrożenie dla nich. Jednak bądź spokojna, na razie nie mamy się czego martwić- dodałem. Chciałem w wielkim skrócie przekazać klaczy wszystkie najważniejsze informacje o niedźwiedziach, aby zrozumiała, że są dość niebezpieczne i trzeba na nie uważać, jednak jeśli się ich nie prowokuje, to nie ma się czego bać. Poruszaliśmy się sprawnym i w miarę szybkim kłusem, więc niedługo zajęło nam odejście od "strefy zagrożenia". Wiedziałem, gdzie teraz znajduje się klan, więc nie martwiłem się o powrót. Tym bardziej, że stado nie wyrusza w dalszą wędrówkę, jeśli brakuje chociaż jednego członka. Chyba, że jego nieobecność została wcześniej ustalona, jak w przypadku miesięcznej podróży Amigo. Zdziwiło mnie więc, kiedy natknęliśmy się na ślady kopyt. Było ich zbyt wiele, aby uznać, że należały one do samotnego osobnika.
- Co to? To ślady naszego klanu? Przecież klan został daleko stąd. Myślisz, że się tu przeniósł?- zdziwiła się Nadira i zasypała mnie gradem pytań orz przypuszczeń. Mnie z kolei zadziwiła, ale i trochę rozweseliła jej nagła pewność siebie. Widać klacz nie zawsze była tak nieśmiała, choć nie przeszkadzało mi to. W końcu każdy jest inny.
- Nie sądzę- odparłem krótko.
<Nadira?>
- Spokojnie, rzadko atakują, chyba, że się je sprowokuje. A my nie chcemy tego przez przypadek dokonać, więc się wycofujemy. Na niedźwiedzie trzeba uważać, zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z niedźwiedzicą i jej dziećmi. Może nas uznać za zagrożenie dla nich. Jednak bądź spokojna, na razie nie mamy się czego martwić- dodałem. Chciałem w wielkim skrócie przekazać klaczy wszystkie najważniejsze informacje o niedźwiedziach, aby zrozumiała, że są dość niebezpieczne i trzeba na nie uważać, jednak jeśli się ich nie prowokuje, to nie ma się czego bać. Poruszaliśmy się sprawnym i w miarę szybkim kłusem, więc niedługo zajęło nam odejście od "strefy zagrożenia". Wiedziałem, gdzie teraz znajduje się klan, więc nie martwiłem się o powrót. Tym bardziej, że stado nie wyrusza w dalszą wędrówkę, jeśli brakuje chociaż jednego członka. Chyba, że jego nieobecność została wcześniej ustalona, jak w przypadku miesięcznej podróży Amigo. Zdziwiło mnie więc, kiedy natknęliśmy się na ślady kopyt. Było ich zbyt wiele, aby uznać, że należały one do samotnego osobnika.
- Co to? To ślady naszego klanu? Przecież klan został daleko stąd. Myślisz, że się tu przeniósł?- zdziwiła się Nadira i zasypała mnie gradem pytań orz przypuszczeń. Mnie z kolei zadziwiła, ale i trochę rozweseliła jej nagła pewność siebie. Widać klacz nie zawsze była tak nieśmiała, choć nie przeszkadzało mi to. W końcu każdy jest inny.
- Nie sądzę- odparłem krótko.
<Nadira?>
23.03.2017
Od Nadiry do Shere Khana (S)- "Niedźwiedzie"
Usłyszałam niepożądany dźwięk, jednak nie zdołałam przypisać go do żadnego znanego sobie zwierzęcia. Byłam w stanie stwierdzić, że na pewno nie były to wilki, ani dzikie koty i zapewne gdyby nie obecność ogiera, już dawno temu wzięłabym nogi za pas. Nie podobało mi się, że chce zostawić mnie tu samą, nawet jeśli zamierzał zniknąć tylko na chwilę. Co jeśli to coś tu po mnie przyjdzie? Nie śmiałam jednak kwestionować decyzji przywódcy, więc mimo oczywistego lęku skinęłam mu łbem na znak, że grzecznie tu na niego poczekam.
Kiedy Shere Khan zniknął mi z pola widzenia, nerwowo przestąpiłam z nogi na nogę. Nie czułam się już ani trochę bezpiecznie, więc uważnie nasłuchałam, jednocześnie rozglądając się co jakiś. Byłam tak czujna, że ciężko byłoby mnie teraz zaskoczyć, ale nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać i to ani trochę nie pomogło zachować zimnej krwi.
Usłyszałam końskie kopyta, więc nie potrafiąc wytrzymać dłużej w bezruchu, podkłusowałam do fryza, by uważnie mu się przyjrzeć. Nie zauważyłam żadnych ran, więc odetchnęłam z ulgą.
- Niedźwiedzie? - zapytałam ze zdumieniem - Nigdy nie widziałam niedźwiedzi... - przyznałam ciszej.
Nie śpieszyło mi się jednak, by je poznać, zatem ruszyłam za Shere Khanem, gdy ten podjął drogę powrotną.
- Jak wyglądają? Są bardzo szybkie?
Zapewne brzmiałam teraz jak mały, zaciekawiony źrebak, aczkolwiek wciąż nie przestałam się bać. Nie byłam też ciekawa. Uznałam, że warto nauczyć się czegoś o potencjalnym zagrożeniu na wypadek, gdybym jeszcze kiedyś się na nie natknęła. Pozostało mi mieć nadzieję, że nie będę wtedy sama.
- Hej... Co do wyścigu, moglibyśmy to jeszcze kiedyś powtórzyć. Oczywiście, jeśli tylko będziesz miał ochotę.
<Shere Khan?>
<Shere Khan?>
22.03.2017
Od Shere Khana do La Vidy (S)- "Burza"
Szedłem przodem. Wędrówka przebiegała wręcz podręcznikowo, więc bez obaw zwolniłem nieco kroku i już po chwili znajdowałem się prawie na końcu grupy, gdyż wszyscy poruszali się dość sprawnie i szybko. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem, że La Vida idzie trochę na uboczu i z zaciekawieniem obserwuje teren, a także członków klanu. Widać taka wędrówka była dla niej czymś nowym. Postanowiłem więc do niej podbiec i zając jej trochę czasu rozmową. O dziwo dobrze mi się z nią rozmawiało i nie uznawałem czasu spędzonego z nią za stracony. Przynajmniej nie tak bardzo. Podbiegłem więc do niej i zapytałem:
- I jak ci się podoba taka wędrówka? Dla ciebie to chyba coś nowego?
- Tak, choć nie do końca. Kiedy byłam mała, podróżowałam z moją rodziną, ale nie zbyt wiele pamiętam z tego okresu- powiedziała klacz. Zdawało mi się, że trochę posmutniała. Wiedząc, jak bolesne potrafią być wspomnienia, postanowiłem jakoś odwrócić jej uwagę od tego tematu.
- A jak w ogóle podoba ci się życie w naszym klanie?- zapytałem.
- Jak na razie nie mam na co narzekać- odparła La Vida.
- Cieszę się, że tak mówisz- odpowiedziałem. Zapadła chwila ciszy. Jednocześnie w mgnieniu oka znikąd nadciągnął zimny wiatr i przyniósł ze sobą mnóstwo burzowych chmur. Było to dość niezwykłe zjawisko, gdyż w tym okresie roku rzadko zdarzały się tak nieoczekiwane zmiany pogody. Podszedłem do dwóch koni, którym powierzyłem kierowanie wędrówką.
- Tutaj nie ma miejsca, gdzie moglibyśmy się zatrzymać. Idźcie dalej, może gdzieś po drodze spotkamy odpowiednie schronienie przed burzą- powiedziałem. W odpowiedzi oba konie pokiwały głowami. Nie wróciłem już do La Vidy, tylko zostałem na przodzie. W oddali ujrzałem pierwszy błysk.
<La Vida>
- I jak ci się podoba taka wędrówka? Dla ciebie to chyba coś nowego?
- Tak, choć nie do końca. Kiedy byłam mała, podróżowałam z moją rodziną, ale nie zbyt wiele pamiętam z tego okresu- powiedziała klacz. Zdawało mi się, że trochę posmutniała. Wiedząc, jak bolesne potrafią być wspomnienia, postanowiłem jakoś odwrócić jej uwagę od tego tematu.
- A jak w ogóle podoba ci się życie w naszym klanie?- zapytałem.
- Jak na razie nie mam na co narzekać- odparła La Vida.
- Cieszę się, że tak mówisz- odpowiedziałem. Zapadła chwila ciszy. Jednocześnie w mgnieniu oka znikąd nadciągnął zimny wiatr i przyniósł ze sobą mnóstwo burzowych chmur. Było to dość niezwykłe zjawisko, gdyż w tym okresie roku rzadko zdarzały się tak nieoczekiwane zmiany pogody. Podszedłem do dwóch koni, którym powierzyłem kierowanie wędrówką.
- Tutaj nie ma miejsca, gdzie moglibyśmy się zatrzymać. Idźcie dalej, może gdzieś po drodze spotkamy odpowiednie schronienie przed burzą- powiedziałem. W odpowiedzi oba konie pokiwały głowami. Nie wróciłem już do La Vidy, tylko zostałem na przodzie. W oddali ujrzałem pierwszy błysk.
<La Vida>
22.03.2017
Od La Vidy do Shere Khana (S)- "Pierwsza trasa"
- Ciekawe dokąd to twoje "chodzenie przed siebie" cię zaprowadzi- powiedział Shere Khan.
- Jak na razie żyję i mam się dobrze, więc ta taktyka mi służy- odparłam z uśmiechem.
Shere Khan odpowiedział tym samym.
-Nie wiem jak ty, ale ja idę trochę się pokąpać- powiedziałam i najszybciej jak potrafiłam pogalopowałam w stronę gorących źródeł. Gdy byłam już na brzegu delikatnie odbiłam się od ziemi i wykonałam niewielki skok. Po chwili z wielkim pluskiem wpadłam do wody. Po chwili dołączył do mnie Shere Khan. Pływałam już dosyć długo, gdy ogier poinformował mnie o tym że niedługo ruszamy w drogę. Wyszłam więc z wody i kłusem ruszyłam w stronę, gdzie stado zatrzymało się na noc. Tam wszyscy szykowali się już do drogi. Po jakimś czasie ruszyliśmy. Wędrówka była dużo bardziej zorganizowana niż myślałam. Przodem szło kilka koni. Szło się całkiem dobrze. Według mnie podróżowało się dużo wygodniej niż w pojedynkę. W pewnym momencie pobiegł do mnie Shere Khan.
< Shere Khan?>
- Jak na razie żyję i mam się dobrze, więc ta taktyka mi służy- odparłam z uśmiechem.
Shere Khan odpowiedział tym samym.
-Nie wiem jak ty, ale ja idę trochę się pokąpać- powiedziałam i najszybciej jak potrafiłam pogalopowałam w stronę gorących źródeł. Gdy byłam już na brzegu delikatnie odbiłam się od ziemi i wykonałam niewielki skok. Po chwili z wielkim pluskiem wpadłam do wody. Po chwili dołączył do mnie Shere Khan. Pływałam już dosyć długo, gdy ogier poinformował mnie o tym że niedługo ruszamy w drogę. Wyszłam więc z wody i kłusem ruszyłam w stronę, gdzie stado zatrzymało się na noc. Tam wszyscy szykowali się już do drogi. Po jakimś czasie ruszyliśmy. Wędrówka była dużo bardziej zorganizowana niż myślałam. Przodem szło kilka koni. Szło się całkiem dobrze. Według mnie podróżowało się dużo wygodniej niż w pojedynkę. W pewnym momencie pobiegł do mnie Shere Khan.
< Shere Khan?>
22.03.2017
Zapowiedzi pełni wiosny
Kiedy pszczoły brzęczą, bzyczą, i miód w ulu kumulują, kwiaty rozkwitają w pełni, każdy krzew się pączkiem chełpi, my w nadziei nieprzebranej wykrzyczymy: Wiosna! Wiosna!
Wczoraj to rozpoczął się ten pełen życia okres zwany wiosną, panią rozkwitu i przebudzenia. Dni wydłużają się, jak nasza cierpliwośćXD Już tam Harry do swej pani mówi zachwycony, i pokazuje mi pierwsze jej oznaki. Chciałabym życzyć wam, abyście rozkwitli jak lilie, niezapominajki i róże i dostali nowy zapas weny De-Lux :). A przechodząc do tematu, i nasze postacie musiały zauważyć te zmiany. Z tego powodu każdy post który zostanie oznaczony etykietą Wiosenne oznaki zostanie zweryfikowany i oceniony. Rzecz jasna, przewidzieliśmy nagrody, takie jak wywyższenie na dwór itp.
Chodzi nam głównie o pierwsze znaki wiosny, jakie zauważa wasz koń, w dowolnym miejscu i czasie. Ale pamiętajmy, NIE MOGĄ się powtarzać w opowiadaniach innych! Warto byłoby też wspomnieć co nieco o zbliżających się świętach, ale to raczej leciutki zarys. Ocena obejmuje tematykę, interpunkcję, ortografię i długość (Min. 400 słów). Można zdobyć maksymalnie 15 punktów łącznie, lecz każdy uczestnik otrzyma jakąś nagrodę. Gorąco zapraszamy do udziału!
Wczoraj to rozpoczął się ten pełen życia okres zwany wiosną, panią rozkwitu i przebudzenia. Dni wydłużają się, jak nasza cierpliwośćXD Już tam Harry do swej pani mówi zachwycony, i pokazuje mi pierwsze jej oznaki. Chciałabym życzyć wam, abyście rozkwitli jak lilie, niezapominajki i róże i dostali nowy zapas weny De-Lux :). A przechodząc do tematu, i nasze postacie musiały zauważyć te zmiany. Z tego powodu każdy post który zostanie oznaczony etykietą Wiosenne oznaki zostanie zweryfikowany i oceniony. Rzecz jasna, przewidzieliśmy nagrody, takie jak wywyższenie na dwór itp.
Chodzi nam głównie o pierwsze znaki wiosny, jakie zauważa wasz koń, w dowolnym miejscu i czasie. Ale pamiętajmy, NIE MOGĄ się powtarzać w opowiadaniach innych! Warto byłoby też wspomnieć co nieco o zbliżających się świętach, ale to raczej leciutki zarys. Ocena obejmuje tematykę, interpunkcję, ortografię i długość (Min. 400 słów). Można zdobyć maksymalnie 15 punktów łącznie, lecz każdy uczestnik otrzyma jakąś nagrodę. Gorąco zapraszamy do udziału!
~Przywódczyni Klanu Ognistej Grzywy Calipso
PS. Można stworzyć jedno NPC do każdego klanu, zapisy otwarte
PS. Można stworzyć jedno NPC do każdego klanu, zapisy otwarte
22.03.2017
Od Calipso do Sottoma (F) - ,,Potrzebuję czegoś?"
- Nie trzeba. Poradzę sobie.-odparłam pewnym tonem, skupiając całą uwagę na wykonywanej czynności. Ten ogier dołączył do nas wczoraj wraz ze swoim bratem, ale nie byłam w stanie stwierdzić którym z nich jest. Było mi trochę wstyd nie znać czyjegoś imienia, ale w końcu nikt nie potrafiłby spamiętać imion wszystkich członków klanu. Przez chwilę panowała cisza, przerywana grzebaniem moich kopyt w krzakach i silniejszymi oraz słabszymi porywami wiatru, rozwiewającymi moją grzywę. Wtedy koń odezwał się ponownie:
- A czego dokładnie poszukujesz?-spytał z zaciekawieniem, choć nieco cichszym tonem. Kątem oka wciąż czujnie obserwowałam stado, pasące się w cieniu rosnących przy brzegu drzew, niedaleko skarpy gdzie rosło najwięcej pożywienia.
- Niczego ważnego. Rośliny.-mruknęłam. Nie do końca było to prawdą. Ostatnim razem nad Eg, na wiosnę, poznałam pewien kwiat, drobny, niepozorny, lecz piękny. Teraz nie mając nic lepszego do roboty postanowiłam go poszukać. Grzywka opadała mi nieco na oczy, ale mogłam stwierdzić że przybysz nadal tu jest. Po kilku minutach bezskutecznych poszukiwań powstrzymałam się od radosnego westchnięcia, kiedy między młodymi paprociami ujrzałam znajomą łodyżkę pnącą się odważnie do góry. Gdy je rozchyliłam, rozczarowałam się mimo uroku białego kwiatu z niebieskimi żyłkami na płatkach i jasno-żółtym środkiem. Skądś z zakamarków pamięci dobył się źrebięcy śmiech, i Burunduk wplatający w moją krótką grzywę uroczy, biały kwiat. Skrzywiłam się, odsuwając natychmiast głowę od kwiatu. Ogier podszedł w moją stronę lekko zdziwiony, ale cofnęłam się parę kroków w bok. Wtem przyszło mi do głowy pytanie:
- A może ty czegoś potrzebujesz?
<Sottome? :3>
- A czego dokładnie poszukujesz?-spytał z zaciekawieniem, choć nieco cichszym tonem. Kątem oka wciąż czujnie obserwowałam stado, pasące się w cieniu rosnących przy brzegu drzew, niedaleko skarpy gdzie rosło najwięcej pożywienia.
- Niczego ważnego. Rośliny.-mruknęłam. Nie do końca było to prawdą. Ostatnim razem nad Eg, na wiosnę, poznałam pewien kwiat, drobny, niepozorny, lecz piękny. Teraz nie mając nic lepszego do roboty postanowiłam go poszukać. Grzywka opadała mi nieco na oczy, ale mogłam stwierdzić że przybysz nadal tu jest. Po kilku minutach bezskutecznych poszukiwań powstrzymałam się od radosnego westchnięcia, kiedy między młodymi paprociami ujrzałam znajomą łodyżkę pnącą się odważnie do góry. Gdy je rozchyliłam, rozczarowałam się mimo uroku białego kwiatu z niebieskimi żyłkami na płatkach i jasno-żółtym środkiem. Skądś z zakamarków pamięci dobył się źrebięcy śmiech, i Burunduk wplatający w moją krótką grzywę uroczy, biały kwiat. Skrzywiłam się, odsuwając natychmiast głowę od kwiatu. Ogier podszedł w moją stronę lekko zdziwiony, ale cofnęłam się parę kroków w bok. Wtem przyszło mi do głowy pytanie:
- A może ty czegoś potrzebujesz?
<Sottome? :3>
21.03.2017
Od Sottoma do Calipso (F) - ,,Spacer zapoznawczy"
Dzień zapowiadał się na dość spokojny. Poranna rosa nadal się
utrzymywało, podobnie jak temperatura. Mroźnawy wiatr nadal od czasu do
czasu przedzierał się przez gałęzie. Stąpałem spokojnie po lekko
zmarzniętej ziemi. Zmierzałem w stronę jeziora Chubsuguł. Dopiero co
dołączyłem do stada, więc to miejsce uznałem jako właściwe na początek.
Mimo iż wiosna zbliża się wielkimi krokami, to śnieg leżał jeszcze w
paru miejscach. Nagle moją uwagę przykuły drzewa. Niektóre były
połamane. Rozejrzałem się jeszcze trochę i stwierdziłem że niedawno była
burza. Gdzieniegdzie leżały małe gałązki i dużo liści. Poczułem że
zbliżam się do jeziora. W nozdrza uderzył mnie zapach wody. Zapach wody
mieszający się z wonią świeżej żywicy. Stanąłem tak, że miałem widok na
większą część okolicy. Niebo było lekko zachmurzone, co nadawało temu
miejscu klimat. Następnie postanowiłem przyjrzeć się wodzie z bliska.
Przy brzegu rzuciły mi się w oczy rośliny, które widziałem po raz
pierwszy. Podszedłem bliżej i przyjrzałem się nim. Miały żółtawy kolor i
były bardzo małe. Pochyliłem lekko łeb ku nim i od razu poczułem ich
mocny zapach. Z jednej strony był odrażający, ale z drugiej strony
przyciągał. Już miałem go spróbować gdy nagle usłyszałem czyiś głos.
Odwróciłem się i zobaczyłem klacz. Spojrzałem na nią pytająco.
- Nie radzę, trujące - rzuciła jak gdyby nic. Popatrzyłem znów na kwiatki i odszedłem kawałek dalej. Stanąłem parę metrów dalej i znów popatrzyłem na klacz, która zdawała się nie przejmować moją obecnością. Nagle klacz spojrzała w niebo. Też wyczuwała deszcz. Teraz dostrzegłem że najwyraźniej czegoś szukała. Z każdą minutą chodziła coraz bardziej nerwowym krokiem. Od drzewa do drzewa, "nurkowała" nosem w kwiatach, a nawet w wodzie. Zdobyłem się na odwagę i zapytałem:
- Może Ci pomóc? - klacz nagle się odwróciła i dokładnie mnie obejrzała.
<Calipso? : p>
- Nie radzę, trujące - rzuciła jak gdyby nic. Popatrzyłem znów na kwiatki i odszedłem kawałek dalej. Stanąłem parę metrów dalej i znów popatrzyłem na klacz, która zdawała się nie przejmować moją obecnością. Nagle klacz spojrzała w niebo. Też wyczuwała deszcz. Teraz dostrzegłem że najwyraźniej czegoś szukała. Z każdą minutą chodziła coraz bardziej nerwowym krokiem. Od drzewa do drzewa, "nurkowała" nosem w kwiatach, a nawet w wodzie. Zdobyłem się na odwagę i zapytałem:
- Może Ci pomóc? - klacz nagle się odwróciła i dokładnie mnie obejrzała.
<Calipso? : p>
21.03.2017
Od Shere Khana do La Vidy (S)- "Przypadkowe spotkanie"
La Vida oddaliła się i zaczęła śniadanie. Ja także zająłem się jedzeniem. Potem nie miałem już praktycznie nic do roboty. Postanowiłem udać się na krótki spacer, aby w spokoju poukładać sobie wszystko w głowie. Lubiłem tego typu przechadzki, gdyż byłem raczej typem samotnika i najlepiej czułem się w swoim własnym towarzystwie. Chociaż wolę spaceru po lesie, niż po otwartej przestrzeni jaką jest step. W oddali widać było już dość wyraźną sylwetkę Otgontenger uul, ale klan nadal miał do niego daleko. Szedłem, podziwiając krajobraz, aż nagle zdałem sobie sprawę, że gdzieś niedaleko powinny być gorące źródła. Dawno tutaj nie byłem, ale doskonale pamiętałem drogę do nich. Zacząłem się więc tam kierować. Wędrówka na miejsce zajęła mi około 30 minut. Już z daleka, kiedy szedłem, rozpoznałem sylwetkę La Vidy, której udało się jakimś cudem odkryć drogę tutaj. Podszedłem do niej od tyłu, nie próbowałem nawet zachowywać się specjalnie cicho, więc klacz powinna mnie usłyszeć. Mimo to nie odwróciła się w moją stronę, aby sprawdzić, kto przyszedł, zatem mogła mnie nie usłyszeć. Nie popełniłem mojego ostatniego błędu i tym razem chrząknąłem, zanim się odezwałem. La Vida odwróciła się w moją stronę.
- Widzę, że ciebie też urzekły gorące źródła- powiedziałem.
- Tak, wyglądają nawet ładnie- odparła klacz.
- Jakim cudem znalazłaś prowadzącą do nich drogę? Przecież to niełatwe zadanie.
- Sama nie wiem, po prostu, jak zwykle, szłam przed siebie- odpowiedziała La Vida.
- Ciekawe dokąd to twoje "chodzenie przed siebie" cię zaprowadzi- powiedziałem.
- Jak na razie żyję i mam się dobrze, więc ta taktyka mi służy- odparła klacz i lekko uśmiechnęła się, na co ja także odpowiedziałem lekkim uśmiechem.
<La Vida?>
- Widzę, że ciebie też urzekły gorące źródła- powiedziałem.
- Tak, wyglądają nawet ładnie- odparła klacz.
- Jakim cudem znalazłaś prowadzącą do nich drogę? Przecież to niełatwe zadanie.
- Sama nie wiem, po prostu, jak zwykle, szłam przed siebie- odpowiedziała La Vida.
- Ciekawe dokąd to twoje "chodzenie przed siebie" cię zaprowadzi- powiedziałem.
- Jak na razie żyję i mam się dobrze, więc ta taktyka mi służy- odparła klacz i lekko uśmiechnęła się, na co ja także odpowiedziałem lekkim uśmiechem.
<La Vida?>
21.03.2017
Od La Vidy do Shere Khana (S)- "Wszystko gotowe"
- Teraz pozostaje ci tylko wybrać jakąś rangę. W czym jesteś dobra albo co lubisz robić?- spytał Shere Khan.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. W końcu zdecydowałam się na szczerą wypowiedź.
-Mam mówić szczerze? - dopytałam.
-A jak inaczej? - spytał ogier.
-A więc nie wiem co lubię. Przez ostatnie kilka lat podążam tylko przed siebie. Nic innego nie robię oprócz marszu. Skąd mam więc wiedzieć co lubię lub w czym jestem dobra? - zapytałam choć nie oczekiwałam odpowiedzi.
Shere Khan nie wiedział co odpowiedzieć więc kontynuowałam moją wypowiedź.
-Może więc powiesz mi jakie są możliwe stanowiska?-podsunęłam.
Shere Khan zaczął wymieniać. Było ich mnóstwo. Chciałam wybrać coś przyjemnego za razem nie wymagającego zbytniego wkładu. Służącą być nie chciałam. Ograniczenie wolności nie jest dla mnie. Straż władcy też jest nie w moim typie bo trzeba tylko pilnować władcy. Siły zbrojne z kolei wymagały zbyt dużo zaangażowania. Na nauczyciela też nie jestem dobra. Nauczyłabym dzieci być takimi jak ja jestem, a myślę że przykładem dobrym nie jestem. Co do stanowisk medycznych prędzej przypadkowo potrułabym i pozabijała chorych niż ich wyleczyła. Na sędzię się nie nadaję bo wyroki wydawałabym subiektywnie. Na przewodniku spoczywa zaś zbyt wielki ciężar. Został tylko kronikarz. Idealne zajęcie dla mnie.
-Zostanę więc kronikarzem- powiedziałam.
Oddaliłam się o kilka kroków i zaczęłam skubać trawę. Nawet cieszyłam się, że jestem w stadzie, bo było to jednak duże ułatwienie w życiu.
< Shere Khan?>
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. W końcu zdecydowałam się na szczerą wypowiedź.
-Mam mówić szczerze? - dopytałam.
-A jak inaczej? - spytał ogier.
-A więc nie wiem co lubię. Przez ostatnie kilka lat podążam tylko przed siebie. Nic innego nie robię oprócz marszu. Skąd mam więc wiedzieć co lubię lub w czym jestem dobra? - zapytałam choć nie oczekiwałam odpowiedzi.
Shere Khan nie wiedział co odpowiedzieć więc kontynuowałam moją wypowiedź.
-Może więc powiesz mi jakie są możliwe stanowiska?-podsunęłam.
Shere Khan zaczął wymieniać. Było ich mnóstwo. Chciałam wybrać coś przyjemnego za razem nie wymagającego zbytniego wkładu. Służącą być nie chciałam. Ograniczenie wolności nie jest dla mnie. Straż władcy też jest nie w moim typie bo trzeba tylko pilnować władcy. Siły zbrojne z kolei wymagały zbyt dużo zaangażowania. Na nauczyciela też nie jestem dobra. Nauczyłabym dzieci być takimi jak ja jestem, a myślę że przykładem dobrym nie jestem. Co do stanowisk medycznych prędzej przypadkowo potrułabym i pozabijała chorych niż ich wyleczyła. Na sędzię się nie nadaję bo wyroki wydawałabym subiektywnie. Na przewodniku spoczywa zaś zbyt wielki ciężar. Został tylko kronikarz. Idealne zajęcie dla mnie.
-Zostanę więc kronikarzem- powiedziałam.
Oddaliłam się o kilka kroków i zaczęłam skubać trawę. Nawet cieszyłam się, że jestem w stadzie, bo było to jednak duże ułatwienie w życiu.
< Shere Khan?>
20.03.2017
Żegnamy Cantanisa!
Cantanis odchodzi z powodu decyzji jego właściciela. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze progi!
Cantanis|6 lat|Ogier|Przodownik|Brak|Sosik112
20.03.2017
Od Shere Khana do La Vidy (S)- "Formalności"
Klacz odeszła kilka kroków. Miałem wrażenie, że od razu zasnęła, ale mimo to jeszcze chwilę ją obserwowałem. Dręczyło mnie też, co powinienem zrobić w jej sprawie, jednak byłem gotowy zgodzić się na dołączenie do klanu. Zastanowiłem się jeszcze, czy powinienem spytać o zdanie kogoś z rady starszych, ale ostatecznie postanowiłem nie zawracać żadnemu z jej członków głowy tak błahą sprawą. W końcu to ja jestem przywódcą i muszę podejmować wszelkie decyzje dotyczące klanu, a nie z każdą błahostką lecieć do rady. Gdy już w końcu wszystko sobie poukładałem w głowie, zacząłem odczuwać zmęczenie, a po paru minutach usnąłem. Nareszcie- było to ostatnie, co zdążyłem pomyśleć, zanim zasnąłem.
~~Następnego dnia~~
Mimo tego, że poszedłem spać dość późno, w dodatku chyba jako ostatni, i tak obudziłem się jako jeden z pierwszych. Takie już jest moje przyzwyczajenie. Wybrałem się na krótki poranny obchód, ale z racji tego, że większość koni jeszcze spała, nie miałem zbyt wiele do zrobienia. Jednak w czasie obchodu kątem oka zauważyłem nieznaną klacz, która jednak wyglądała dość znajomo. Właśnie się przebudziła. Była ode mnie sporo niższa, maści gniadej. Podszedłem do niej, przeczuwając, że jest to La Vida. Nie byłem tego do końca pewien, gdyż w nocy nie widziałem, jak wygląda, ale tutaj niedaleko ostatnio się widzieliśmy. Poza tym była to jedyna klacz, której nie kojarzyłem z klanu.
- Witam, La Vida- przywitałem się. Klacz lekko podskoczyła i, zaskoczona, odwróciła się w moją stronę.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć, powinienem był najpierw chrząknąć czy coś- powiedziałem.
- Wcale mnie nie przestraszyłeś- odparła klacz.
- Tak? To w takim razie chciałbym cię poinformować, że zdecydowałem się przyjąć ciebie do stada.
- Naprawdę? Bardzo się cieszę!- powiedziała La Vida, choć nie wyglądała na specjalnie rozentuzjazmowaną.
- Teraz pozostaje ci tylko wybrać jakąś rangę. W czym jesteś dobra albo co lubisz robić?- spytałem.
<La Vida?>
~~Następnego dnia~~
Mimo tego, że poszedłem spać dość późno, w dodatku chyba jako ostatni, i tak obudziłem się jako jeden z pierwszych. Takie już jest moje przyzwyczajenie. Wybrałem się na krótki poranny obchód, ale z racji tego, że większość koni jeszcze spała, nie miałem zbyt wiele do zrobienia. Jednak w czasie obchodu kątem oka zauważyłem nieznaną klacz, która jednak wyglądała dość znajomo. Właśnie się przebudziła. Była ode mnie sporo niższa, maści gniadej. Podszedłem do niej, przeczuwając, że jest to La Vida. Nie byłem tego do końca pewien, gdyż w nocy nie widziałem, jak wygląda, ale tutaj niedaleko ostatnio się widzieliśmy. Poza tym była to jedyna klacz, której nie kojarzyłem z klanu.
- Witam, La Vida- przywitałem się. Klacz lekko podskoczyła i, zaskoczona, odwróciła się w moją stronę.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć, powinienem był najpierw chrząknąć czy coś- powiedziałem.
- Wcale mnie nie przestraszyłeś- odparła klacz.
- Tak? To w takim razie chciałbym cię poinformować, że zdecydowałem się przyjąć ciebie do stada.
- Naprawdę? Bardzo się cieszę!- powiedziała La Vida, choć nie wyglądała na specjalnie rozentuzjazmowaną.
- Teraz pozostaje ci tylko wybrać jakąś rangę. W czym jesteś dobra albo co lubisz robić?- spytałem.
<La Vida?>
20.03.2017
Od La Vidy do Shere Khana (S)- "Blisko celu"
- A wiesz coś o jakimś innym klanie? Co prawda jest raczej mało znany, ale być może co nieco obiło ci się o uszy?- spytał Shere Khan.
- Raczej nie, a jak brzmi jego nazwa?- zapytałam.
- Problem tkwi w tym, że jeszcze tego nie wiem- i w tym momencie ogier jakby pożałował swojej wypowiedzi.
-Widać, że to jakaś ważna sprawa. Niestety nie. Widziałam co prawda jakieś całkiem spore stadko, ale na klan to nie wyglądało. Totalnie niezorganizowane. Poza tym było to jakieś dwa miesiące temu. Od kilku tygodni nie widziałam żadnych koni. Aż do teraz oczywiście.
Dosyć dawno widziałam też stado mogące być klanem ale nie fatygowałam się aby do nich pójść.
Shere Khan w odpowiedzi kiwnął tylko głową. Zastanawiałam się czy moja "kandydatura" zostanie odrzucona czy zaakceptowana. Bez problemu przeżyłabym kiedy otrzymałabym negatywną odpowiedź, ale zawsze lepiej i bezpieczniej w stadzie.
- No to mogę dołączyć? - spytałam.
Na twarzy Shere Khana malowało się niezdecydowanie. Ja mogłam poczekać do jutra.
-Dobrze. Więc rano ponowię pytanie. Totalnie nie znam procedur, więc nie wiem jak to jest ale domyślam się, że musisz to z kimś omówić. Dobranoc - nie czekając na odpowiedź odeszłam trochę dalej.
Bez problemu usnęłam. Zastanawiałam się jak to jest żyć w stadzie, ba klanie. Śniły mi się zielone pastwiska, bo co innego mogło przyśnić się komuś o moim charakterze i poglądzie na świat.
< Shere Khan?>
- Raczej nie, a jak brzmi jego nazwa?- zapytałam.
- Problem tkwi w tym, że jeszcze tego nie wiem- i w tym momencie ogier jakby pożałował swojej wypowiedzi.
-Widać, że to jakaś ważna sprawa. Niestety nie. Widziałam co prawda jakieś całkiem spore stadko, ale na klan to nie wyglądało. Totalnie niezorganizowane. Poza tym było to jakieś dwa miesiące temu. Od kilku tygodni nie widziałam żadnych koni. Aż do teraz oczywiście.
Dosyć dawno widziałam też stado mogące być klanem ale nie fatygowałam się aby do nich pójść.
Shere Khan w odpowiedzi kiwnął tylko głową. Zastanawiałam się czy moja "kandydatura" zostanie odrzucona czy zaakceptowana. Bez problemu przeżyłabym kiedy otrzymałabym negatywną odpowiedź, ale zawsze lepiej i bezpieczniej w stadzie.
- No to mogę dołączyć? - spytałam.
Na twarzy Shere Khana malowało się niezdecydowanie. Ja mogłam poczekać do jutra.
-Dobrze. Więc rano ponowię pytanie. Totalnie nie znam procedur, więc nie wiem jak to jest ale domyślam się, że musisz to z kimś omówić. Dobranoc - nie czekając na odpowiedź odeszłam trochę dalej.
Bez problemu usnęłam. Zastanawiałam się jak to jest żyć w stadzie, ba klanie. Śniły mi się zielone pastwiska, bo co innego mogło przyśnić się komuś o moim charakterze i poglądzie na świat.
< Shere Khan?>
19.03.2017
Od Shere Khana do La Vidy (S)- "Przesłuchanie"
- Ja- odparłem zgodnie z prawdą. Zapanowała kolejna chwila ciszy. La Vida zastanawiała się prawdopodobnie, co powinna teraz powiedzieć.
- Co ciebie sprowadza na nasze tereny?- spytałem, gdyż było to dość podejrzane, że w środku nocy ni stąd ni zowąd pojawia się tutaj jakaś nowa, zupełnie nieznana klacz.
- Właściwie to nic. Jeśli mam być szczera, to sama nawet nie pamiętam dokładnie, jak tu trafiłam. Po prostu cały czas szłam przed siebie- odpowiedziała klacz. "Idź zawsze przed siebie. Jeśli już musisz się cofnąć, to tylko po to, by wziąć rozbieg"- przypomniała mi się jedna z wielu mądrości, które słyszałem kiedy jeszcze byłem źrebięciem. To było jedno z ulubionych zdań mojej ciotki. Jej wspomnienie jak zwykle wywołało u mnie lekki smutek, ale niezbyt duzi i nie trwało to długo. Przyzwyczaiłem się już, że jednocześnie jestem już zupełnie sam na świecie, ale też mam najliczniejszą rodzinę, czyli mój klan, o który powinienem dbać, zamiast się nad sobą użalać. A propos dbania o stado, muszę dokładnie sprawdzić intencję La Vidy.
- Czyli trafiłaś tu przypadkiem?- zapytałem, obserwując ją jak najuważniej, na tyle, na ile pozwalały okoliczności.
- Tak. Chciałabym się także zapytać, skoro już tu jestem, czy mogę dołączyć do tego stada?
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią na to pytanie. Ostatecznie nic o niej nie wiedziałem, ale każdy nowy członek jest przecież nieznany. Za każdym razem, gdy pozwalam komuś dołączyć, musze liczyć się z ryzykiem, zwłaszcza, że obecne czasy są dość niepewne. Poza tym dziwne i niespotykane są też okoliczności spotkania La Vidy. Jednak mógłbym ją przyjąć i lepiej poznać ją i jej zamiary jutro, w końcu przez jedną noc nie wymorduje całego klanu.
- Zgoda. Jest już późno, więc jutro dopełnimy formalności. Pewnie jesteś bardzo zmęczona, co?
- Nie, wręcz przeciwnie. Chyba minie sporo czasu, zanim zasnę- odparła La Vida.
- Doprawdy? Więc może umilę ci czas oczekiwana na błogi sen krótką pogawędką- zasugerowałem, gdyż mi także, nawet po nocnym spacerze, nie chciało się spać. Poza tym mogłem się w ten sposób dowiedzieć czegoś więcej o klaczy już dziś.
- Jasne, czemu nie- odparła krótko La Vida.
- Jak tu trafiłaś?- spytałem.
- Przecież już mówiłam.
- Czyli znalazłaś nas sama? Nie rozmawiałaś z nikim, nikt nie mówił ci o naszym klanie?
- Nie miałam potrzeby z kimś rozmawiać. Jak już mówiłam, po prostu szłam przed siebie, czasem biegłam.
- A wiesz coś o jakimś innym klanie? Co prawda jest raczej mało znany, ale być może co nieco obiło ci się o uszy?- spytałem, choć nie liczyłem na żadne konkretne informację, skoro klacz była ewidentnie typem samotniczki i nie wdawała się w niepotrzebne pogadanki.
- Raczej nie, a jak brzmi jego nazwa?
- Problem tkwi w tym, że jeszcze tego nie wiem- wyrwało mi się nieopatrznie. Nie powinienem mówić jej o tak wąznych dla klanu sprawach, przynajmniej dopóki jej w 100% nie zaufam.
<La Vida?>
- Co ciebie sprowadza na nasze tereny?- spytałem, gdyż było to dość podejrzane, że w środku nocy ni stąd ni zowąd pojawia się tutaj jakaś nowa, zupełnie nieznana klacz.
- Właściwie to nic. Jeśli mam być szczera, to sama nawet nie pamiętam dokładnie, jak tu trafiłam. Po prostu cały czas szłam przed siebie- odpowiedziała klacz. "Idź zawsze przed siebie. Jeśli już musisz się cofnąć, to tylko po to, by wziąć rozbieg"- przypomniała mi się jedna z wielu mądrości, które słyszałem kiedy jeszcze byłem źrebięciem. To było jedno z ulubionych zdań mojej ciotki. Jej wspomnienie jak zwykle wywołało u mnie lekki smutek, ale niezbyt duzi i nie trwało to długo. Przyzwyczaiłem się już, że jednocześnie jestem już zupełnie sam na świecie, ale też mam najliczniejszą rodzinę, czyli mój klan, o który powinienem dbać, zamiast się nad sobą użalać. A propos dbania o stado, muszę dokładnie sprawdzić intencję La Vidy.
- Czyli trafiłaś tu przypadkiem?- zapytałem, obserwując ją jak najuważniej, na tyle, na ile pozwalały okoliczności.
- Tak. Chciałabym się także zapytać, skoro już tu jestem, czy mogę dołączyć do tego stada?
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią na to pytanie. Ostatecznie nic o niej nie wiedziałem, ale każdy nowy członek jest przecież nieznany. Za każdym razem, gdy pozwalam komuś dołączyć, musze liczyć się z ryzykiem, zwłaszcza, że obecne czasy są dość niepewne. Poza tym dziwne i niespotykane są też okoliczności spotkania La Vidy. Jednak mógłbym ją przyjąć i lepiej poznać ją i jej zamiary jutro, w końcu przez jedną noc nie wymorduje całego klanu.
- Zgoda. Jest już późno, więc jutro dopełnimy formalności. Pewnie jesteś bardzo zmęczona, co?
- Nie, wręcz przeciwnie. Chyba minie sporo czasu, zanim zasnę- odparła La Vida.
- Doprawdy? Więc może umilę ci czas oczekiwana na błogi sen krótką pogawędką- zasugerowałem, gdyż mi także, nawet po nocnym spacerze, nie chciało się spać. Poza tym mogłem się w ten sposób dowiedzieć czegoś więcej o klaczy już dziś.
- Jasne, czemu nie- odparła krótko La Vida.
- Jak tu trafiłaś?- spytałem.
- Przecież już mówiłam.
- Czyli znalazłaś nas sama? Nie rozmawiałaś z nikim, nikt nie mówił ci o naszym klanie?
- Nie miałam potrzeby z kimś rozmawiać. Jak już mówiłam, po prostu szłam przed siebie, czasem biegłam.
- A wiesz coś o jakimś innym klanie? Co prawda jest raczej mało znany, ale być może co nieco obiło ci się o uszy?- spytałem, choć nie liczyłem na żadne konkretne informację, skoro klacz była ewidentnie typem samotniczki i nie wdawała się w niepotrzebne pogadanki.
- Raczej nie, a jak brzmi jego nazwa?
- Problem tkwi w tym, że jeszcze tego nie wiem- wyrwało mi się nieopatrznie. Nie powinienem mówić jej o tak wąznych dla klanu sprawach, przynajmniej dopóki jej w 100% nie zaufam.
<La Vida?>
19.03.2017
Nowy przodownik - Picasso!
Motto: "Gwiazdy nie mogły by jaśnieć bez Ciemności."
Imię: Picasso
Tytuł: -
Wiek: 5 lat
Płeć: Ogier
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy
Ranga/i: Przodownik
Głos: Bad Blood (Taylor Swift)
Rodzina:
Mama: z mamą utrzymywał dobry kontakt. Zawsze mu pomagała, i stawała w obronie kiedy tata pochopnie osądzał go o to co zrobił brat. Jednak na mamę też nadchodzi czas...
Tata: Nie za bardzo się lubili. Ojciec zawsze wolił jego brata, Mirtisa.
Brat: Picasso trzymał się od niego z daleka, tak często jak było to możliwe. Nie chciał mieć z nim kontaktu, i do dzisiaj nie wie jak mógł znosić go przez te wszystkie dni.
Osobowość: Spokojny i dobrze wychowany ogier. Przemyśla swoje zachowania, i mądrze wybiera. Próbuje nie wdawać się w bójki. Zawsze próbuje rozwiązać konflikt bez rękoczynów. Potrafi obronić stado. Z daleka może zobaczyć niebezpieczeństwo. Nie rzuca słów na wiatr i dotrzymuje obietnic. Potrafi przyznać się do winy i ponieść za to konsekwencje. Nie próbuje się nie wyróżniać z tłumu. Nie przechwala się swoimi umiejętnościami. Potrafi zrobić coś trudnego jeśli sytuacja tego wymaga. Nie włada nim żądza zemsty. Nie mści się na swoich "ofiarach" które mu podpadną, [Chodzi o konie. Z innymi zwierzakami jest inaczej] jednak wie co zrobić aby go popamiętały. Jest raczej neutralny. Nie atakuje jeżeli pierwsza osoba nie zacznie. W towarzystwie zachowuje się cicho i zwykle mało mówi. Jego ulubionym zajęciem jest siedzenie na polanie i oglądanie nieba. Nie ma przyjaciół, ale kilku dalekich znajomych na północy jednak to mu w zupełności wystarcza.
Partner/Partnerka: Nigdy nie miał partnerki
Potomkowie: Brak Partnerki = Brak Potomstwa
Aparycja:
Rasa: Tinker
- Wygląd: Duży, umięśniony ogier, z piwnymi oczami, z dostojnym krokiem i biało-szarym futrem. Na kopytach ma białe skarpety, długą grzywę i ogon są również w tym kolorze. Nic dodać, nic ująć.
- Znaki charakterystyczne: Trzy białe kropki na prawym uchu
- Wzrost: 170 cm WK
- Waga: 500 kg
Umiejętności: Picasso może pochwalić się dobrym słuchem, oraz mocnymi nogami. Może biegać bardzo szybko, a jeden cios z kopyta zadaje potężny ból. Co do słuchu, ma większe uszy od innych koni jego rasy, co można uznać też za bardziej "rozwinięte"
Historia: A więc tak... Żył w stadzie rodziców. Picasso był zawsze tym "drugim" bratem. Był młodszy. To jego brat miał objąć stanowisko "alfy", przewodnika tego stada. Ojciec zawsze go olewał, a jeśli syn wchodził mu w drogę, wybuchała awantura. Trzymał się blisko matki. To ona nauczyła go jak żyć, utrzymać rodzinę, przeżyć. Starszy brat kiedy miał okazję dokuczał mu, i ogólnie pomiatał. Picasso nic sobie z tego nie robił, i próbował się po prostu z nim nie spotykać. Znalazł sobie ciche i spokojne miejsce pod starą jabłonią którą ciężko było znaleźć. Spędzał tam większość swojego czasu. Pewnego razu, kiedy przyszedł czas godów i tych spraw, zobaczył jak jego brat przechodzi przez ścieżkę do starego dębu, który stał nieopodal jabłonki. Zdecydował że pójdzie za nimi. Słyszał jak brat gadał coś ze swoją ukochaną. Potem poszli. Picasso się tym nie przejął i poszedł do swojego miejsca. Jednak sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie. Ciągle inna klacz. Klacze z którymi spotykał się Mirtis chodziły zrozpaczone po stracie ukochanego, który chciał się tylko zabawić. Jednak Picasso nie miał ochoty wtrącać się w związki jego brata. Szczerze mówiąc miał to gdzieś. Ale jednej nocy, Mirtis zabił klacz. Prawdopodobnie dlatego że dowiedział się o tym że jego "ukochanka" też miała innego ogiera na boku. Co z tego że on też ją zdradzał? "Przecież ona zdradziła JEGO! To niedopuszczalne!!". Picasso jednak dalej to wytrzymywał. Jednak jego cierpliwość dobiegła końca gdy dowiedział się że przez głupie kłamstwo Mirtisa, zginęła jego matka. Brat Picasso powiedział ojcu że jego matka zdradza go z innym ogierem. Ojciec ze wściekłością zabił swoją lubą. Mirtis zrobił to dlatego, że chciał szybciej objąć tron. Picasso słyszał wcześniej że chce pozbyć się też ojca. Jednak nie wie czy naprawdę to zrobił. Tamtej nocy uciekł ze stada i już nigdy do niego nie powrócił...
Inne: Jego ulubionym jedzeniem jest jabłko.
Kontakt: Myszowata22 [HW] Kochanypies001 [DG]
19.03.2017
Od La Vidy do Shere Khana (S) - "Nadzieja na lepsze życie"
Biegłam spokojnym kłusem poprzez Mongolskie stepy. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Na horyzoncie widać było tylko rzadkie trawy. Musiałam się pospieszyć, aby noc nie zastała mnie na otwartym terenie. Po godzinie wędrówki zmrok zapadł prawie całkowity, a nie zobaczyłam nawet pojedynczego drzewa. Wreszcie gdy noc nastała już zupełna zobaczyłam rosnące ściśle obok siebie drzewa tworzące coś w rodzaju ściany. Między drzewami były niewielkie prześwity więc wnioskowałam że znajduje się polana. Obeszłam drzewa i dostrzegłam nie za dużą szparę przez którą mogłam się dostać do środka. Zobaczyłam tam stado koni. Postanowiłam czuwać, aby zapytać o kilka rzeczy, bo na razie wszyscy spali. Nagle zobaczyłam jakiegoś ogiera wchodzącego na polanę. Szybko do niego podeszłam.
- Kim jesteś?- zapytałam starając się być pewną siebie.
- Mam na imię Shere Khan, a ty?- odparł koń.
Zdołałam dostrzec jedynie jego masywną budowę. Cała sylwetka konia była niezwykle ciemna więc domyślałam się że jest kary.
-Jestem La Vida- odparłam po chwili milczenia.
Zapadła jeszcze dłuższa cisza. Pomyślałam, że jeśli nadarza się okazja warto spróbować dołączyć do stada.
-Kto jest tu władcą? - spytałam.
< Shere Khan?>
- Kim jesteś?- zapytałam starając się być pewną siebie.
- Mam na imię Shere Khan, a ty?- odparł koń.
Zdołałam dostrzec jedynie jego masywną budowę. Cała sylwetka konia była niezwykle ciemna więc domyślałam się że jest kary.
-Jestem La Vida- odparłam po chwili milczenia.
Zapadła jeszcze dłuższa cisza. Pomyślałam, że jeśli nadarza się okazja warto spróbować dołączyć do stada.
-Kto jest tu władcą? - spytałam.
< Shere Khan?>
19.03.2017
Nowy szpieg - Sottome!
Źródło: google
Motto: "Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu."
Imię: Sottome
Tytuł: Brak
Wiek: 6 lat
Płeć: Ogier
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy
Ranga/i: Szpieg
Głos: Jaymes Young
Rodzina: Brat Sedum
Osobowość: Sottome po wydarzeniach sprzed lat jest cichy i spokojny. Nigdy nie odchodzi za daleko, a jak już to jest bardzo ostrożny. Wykorzystuje każdą radę. Ma swoje zdanie, ale zawsze rozpatruje też opinię innych. Nigdy nie był bardzo w centrum uwagi, woli obserwować i trzymać się z boku. Jednak gdy trzeba, umie postawić się w obronie kogoś. Unika szczerych rozmów lecz nawet gdy do takich dojdzie, jest opanowany. Stara się robić wrażenie obojętnego, lecz tak naprawdę jest wrażliwy i często rozpatruje możliwości pomocy innym. Bardzo lubi nocne spacery, dla niego bezpieczniej jest nocą. Lubi odkrywać nowe miejsca. Do miłości ma różne nastawienie. W stajni każda klacz go odrażała, wszystkim zależało tylko aby pokazać innym że ich dzieci potrafią być lepsze niż inne źrebaki, a nigdy z innymi nie miał do czynienia.
Partner/Partnerka: brak
Potomkowie: brak
Aparycja:
Umiejętności: Sottome jest bardzo dobrym pływakiem oraz potrafi poruszać się bardzo cicho. Ma również bardziej rozwinięty zmysł słuchu.
Historia: Wraz ze swoim bratem wychował się w stajni. Nie ma co opowiadać. Gdy mieli 2 lata, w stajni był pożar, niektórym koniom udało się uciec, a niektórym nie. W ten sposób stajnia przestała być naszym domem. Później próbowano łapać wszystkie konie które uciekły, lecz nas już tam nie było. Niecałe 3 miesiące później, znaleźli się w rękach handlarzy. Sottome został sprzedany, gdyż uznali go za bardzo zdolnego konia, a Seduma podarowali okolicznym rolnikom. Wtedy pierwszy raz jechał przyczepą. Nie wiedział co się dzieje, nagła rozłąka, hałas i drganie wprawiły go w panikę. Gdy dojechali, koń ciągle się wyrywał i wierzgał. Znalazł się znowu w stajni, lecz tym razem innej. Już drugiego dnia coś się działo. Przyjechał jakiś człowiek, który go badał, a potem wbijali mu coś metalowego w kopyta. Na trzeci dzień wkładali mu coś metalowego do pyska. Mimo iż się wyrywał, to zrobili to na siłę. Następnie założyli mu coś na grzbiet i mocno docisnęli. Kazali mu biegać w kółko, raz w lewą stronę, a raz w prawą. Powtarzali tak dwa tygodnie, aż nagle posadzili kogoś na niego. Sottome wierzgał i brykał, ale człowiek miał przewagę. Metalowe coś kłuło go i jednocześnie zmuszało do posłuszeństwa. Jak człowiek "kopał" w brzuch, był to znak że ma przyśpieszyć, a jak ciągnął czymś czym nim sterował, to miał się zatrzymać. Pół roku minęło, aż wprowadzili coś nowego - skoki. Miałem skakać przez przeróżne przeszkody. Od początku nie szło mi najlepiej, przez co mój właściciel bardzo się na mnie denerwował i bił "bacikiem". Tak mu mijał czas, aż do momentu gdy miał prawie 5 lat. Pojechali na zawody, znowu tą straszną przyczepą. Okolica wydawała mu się być znajoma. Dopiero po rozmowie z Sedumem przypomniał Sobie że to tutaj się rozdzielili. Oczywiście zawody nie poszły mu za dobrze. Właściciel bardzo się na niego denerwował i całą winę zrzucił na niego. W pewnym momencie go uderzył i wtedy na ratunek ruszył mu inny koń.. Okazało się że to Sedum. Właściciel Sottoma odjechał bez słowa i wtedy właściciele jego brata go wzięli. Wrócili wszyscy razem do domu i od tamtej pory Sedum był z bratem. Gdy mieliśmy już prawie 5 lat, dziewczynka musiała wyjechać. Postanowiła nas wypuścić. W ten sposób Sedum i Sottome znaleźli się w stadzie.
Inne: -
Kontakt: Sosik112
Imię: Sottome
Tytuł: Brak
Wiek: 6 lat
Płeć: Ogier
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy
Ranga/i: Szpieg
Głos: Jaymes Young
Rodzina: Brat Sedum
Osobowość: Sottome po wydarzeniach sprzed lat jest cichy i spokojny. Nigdy nie odchodzi za daleko, a jak już to jest bardzo ostrożny. Wykorzystuje każdą radę. Ma swoje zdanie, ale zawsze rozpatruje też opinię innych. Nigdy nie był bardzo w centrum uwagi, woli obserwować i trzymać się z boku. Jednak gdy trzeba, umie postawić się w obronie kogoś. Unika szczerych rozmów lecz nawet gdy do takich dojdzie, jest opanowany. Stara się robić wrażenie obojętnego, lecz tak naprawdę jest wrażliwy i często rozpatruje możliwości pomocy innym. Bardzo lubi nocne spacery, dla niego bezpieczniej jest nocą. Lubi odkrywać nowe miejsca. Do miłości ma różne nastawienie. W stajni każda klacz go odrażała, wszystkim zależało tylko aby pokazać innym że ich dzieci potrafią być lepsze niż inne źrebaki, a nigdy z innymi nie miał do czynienia.
Partner/Partnerka: brak
Potomkowie: brak
Aparycja:
- Rasa: Pinto
- Wygląd: Sottome urodził się mniejszy niż jego brat, więc jest drobniejszy. Mimo to jest dobrze zbudowany. Maść ma karą, podobnie jak grzywę. Na pysku ma latarnię.
- Znaki charakterystyczne: Tylko jedno rybie oko i biała plama na brzuchu z prawej strony
- Wzrost: 167 cm
- Waga: 501 kg
Umiejętności: Sottome jest bardzo dobrym pływakiem oraz potrafi poruszać się bardzo cicho. Ma również bardziej rozwinięty zmysł słuchu.
Historia: Wraz ze swoim bratem wychował się w stajni. Nie ma co opowiadać. Gdy mieli 2 lata, w stajni był pożar, niektórym koniom udało się uciec, a niektórym nie. W ten sposób stajnia przestała być naszym domem. Później próbowano łapać wszystkie konie które uciekły, lecz nas już tam nie było. Niecałe 3 miesiące później, znaleźli się w rękach handlarzy. Sottome został sprzedany, gdyż uznali go za bardzo zdolnego konia, a Seduma podarowali okolicznym rolnikom. Wtedy pierwszy raz jechał przyczepą. Nie wiedział co się dzieje, nagła rozłąka, hałas i drganie wprawiły go w panikę. Gdy dojechali, koń ciągle się wyrywał i wierzgał. Znalazł się znowu w stajni, lecz tym razem innej. Już drugiego dnia coś się działo. Przyjechał jakiś człowiek, który go badał, a potem wbijali mu coś metalowego w kopyta. Na trzeci dzień wkładali mu coś metalowego do pyska. Mimo iż się wyrywał, to zrobili to na siłę. Następnie założyli mu coś na grzbiet i mocno docisnęli. Kazali mu biegać w kółko, raz w lewą stronę, a raz w prawą. Powtarzali tak dwa tygodnie, aż nagle posadzili kogoś na niego. Sottome wierzgał i brykał, ale człowiek miał przewagę. Metalowe coś kłuło go i jednocześnie zmuszało do posłuszeństwa. Jak człowiek "kopał" w brzuch, był to znak że ma przyśpieszyć, a jak ciągnął czymś czym nim sterował, to miał się zatrzymać. Pół roku minęło, aż wprowadzili coś nowego - skoki. Miałem skakać przez przeróżne przeszkody. Od początku nie szło mi najlepiej, przez co mój właściciel bardzo się na mnie denerwował i bił "bacikiem". Tak mu mijał czas, aż do momentu gdy miał prawie 5 lat. Pojechali na zawody, znowu tą straszną przyczepą. Okolica wydawała mu się być znajoma. Dopiero po rozmowie z Sedumem przypomniał Sobie że to tutaj się rozdzielili. Oczywiście zawody nie poszły mu za dobrze. Właściciel bardzo się na niego denerwował i całą winę zrzucił na niego. W pewnym momencie go uderzył i wtedy na ratunek ruszył mu inny koń.. Okazało się że to Sedum. Właściciel Sottoma odjechał bez słowa i wtedy właściciele jego brata go wzięli. Wrócili wszyscy razem do domu i od tamtej pory Sedum był z bratem. Gdy mieliśmy już prawie 5 lat, dziewczynka musiała wyjechać. Postanowiła nas wypuścić. W ten sposób Sedum i Sottome znaleźli się w stadzie.
Inne: -
Kontakt: Sosik112
Subskrybuj:
Posty (Atom)