Od zawsze wiedziałam, że zostałam urodzona w czepku. Bogowie mieli dużo pracy, aby utrzymywać mnie przy życiu przez te wszystkie lata. Jednak im bliżej Hatgal byliśmy, tym bardziej się bałam. Może bogowie zmęczyli się ciągłą opięką nade mną? Może mnie opuścili, skupiając się na innym koniu, który bardziej potrzebuje pomocy? Nie ukrywam, że te myśli trochę mnie zaniepokoiły. Pech prześladował mnie przez całe życie, ale z każdej opresji udawało mi się wyjść w jednym kawałku. Byłam całkowicie pewna, że ktoś z góry nade mną czuwa. To dawało mi poczucie bycia kimś wyjątkowym. Nie można nie zgodzić się z faktem, że koń, którego losem zainteresowali się bogowie, jest całkiem zwyczajny. Moje przypuszczenia zaczynały okazywać się nieprawdziwe, kiedy mną i klanem zaczęli interesować się nie bogowie, ale ludzie. Byliśmy coraz bliżej Hatgal, które jest nawet sporym miastem, a dwunożni zawieszali na nas swój wzrok. Oczywiście, nie zbliżaliśmy się bardzo blisko zabudowań. Nie jesteśmy samobójcami. Ku naszemu rozczarowaniu, obrzeża nie były puste, a ludność budowała swoje domy nawet tam. Było ich niewiele, ale jednak znajdowały się tam i mieszkali w nich ludzie, a to stanowiło największy problem. Staraliśmy się poruszać bardzo szybko i nie zwracać na siebie uwagi, co jednak nam się nie udawało. Nie umknęło mi, że przywódczyni robi się coraz bardziej niespokojna. Ja zresztą też, kiedy widziałam, jak ludzie na mnie patrzyli. Nigdy nie spotkałam się z nimi oko w oko i nie miałam pojęcia, czego można się po nich spodziewać. Według mnie nie wyglądali na groźnych. Nie mieli dużych zębów, pazurów ani wcale nie należeli do stworzeń dużych.
Słońce nieznacznie wychylało się zza chmur. Lekki wiatr rozwiewał mi grzywę. Poruszałam się kłusem, trzymając się na samym końcu klanu. Byliśmy tuż przy Hatgal, a Calipso zarządziła, że tę trasę musimy przebyć jak najszybciej. Nie spieszyło mi się. Chciałam nacieszyć się w miarę ładną pogodą i krótką wiosną. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że klan jest coraz dalej. Nadal był w zasięgu wzroku i wydawało mi się, że w każdej chwili mogę znaleźć się pośród innych koni. Byłam tak zajęta oglądaniem krajobrazów, że nie zorientowałam się, że nieduża grupka ludzi zbliża się do mnie. Słysząc kroki, odwróciłam się, a moja szyja w mgnieniu oka została oplątana mocnym sznurem. W przerażeniu stanęłam dęba, a mój wzrok skierował się w stronę klanu, który podążał przed siebie. Nie słyszeli mnie ani nie widzieli.
>Ktoś?<
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!