-Zdecydowanie za wcześnie wyruszyłaś w świat. Odpocznij, kochani i zdrowiej nam. Mivana na pewno się martwi, ale jeszcze poczeka. W końcu jest już dużą dziewczynką i powinna niektóre sprawy już rozumieć — wyszeptałem, pochylając się jeszcze bardziej nad Marabell i zatopiłem się w czuły, a zarazem namiętny pocałunek. Od chwili, gdy spróbowaliśmy tego pierwszy raz, nic się nie zmieniło. Dalej doznawałem wielkiej rozkoszy i gdy... byłem smutny- pocieszał mnie, gdy traciłem nadzieję- odbudowywał ją, a gdy myślałem, że już wszystko skończone nadawał sens życia. To znaczy nawet nie czułość wykonywana codziennie przez miliony par, mi pomagała. Lekarstwo na troski tkwi w klaczy. Tej jedynej klaczy... Wyjątkowej, najlepszej, najdoskonalszej, najbardziej oryginalnej.
-Naprawdę tak myślisz?- jej oczy zaszkliły się łzami.
-Naprawdę- popatrzyłem na nią z niemałą powagą- Wszyscy cię kochamy. A co do wilka. Nie zapomniałem o nim, choć ciężko mi było się oderwać od ciebie. Przekonałem jakoś medyków, że to dobra dusza i potrzebuje ratunku. Ulżyli mu, ale na szczęście to oznacza, że jest tu z nami i trzyma się dobrze. Wykryli tylko lekkie przemęczenie.
-Przekaż im serdeczne podziękowania, a teraz wybacz- powiedziała i przekręcała się na boki, próbując zapaść w blogi sen.
-Pa kochanie- przesłałem jej buziaka i już miałem wychodzić, gdy coś kazało mi się obrócić. Ujrzałem serdeczny uśmiech mojej partnerki. Mojego zbawienia...
<Mara? Zdrowiej nam, zdrowiej>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!