– Jestem medykiem. – odpowiedziałem, spoglądając na klacz z uśmiechem. Na pewno coś w niej było takiego, co sprawiało, że koń sam chciał się uśmiechać. Nie wiem co to, jednak nie przeszkadzało mi to ani trochę. To bardzo miłe uczucie, a patrzeć na nią, kiedy jest taka skupiona było jeszcze milsze. Samo patrzenie, nic więcej. Nic złego w tym nie ma, jeszcze...
– Wymyśliłeś już lekarstwo na zarazę, która nas gnębi? – zapytała, cały czas obserwując teren. Było to trochę dziwne, jednak dokładnie rozumiałem na czym polega jej praca i musiała robić to, co do niej należy.
– O to możesz być spokojna, moja droga. Robię wszystko co w mojej mocy. – oznajmiłem zgodnie z prawdą. Miałem ochotę powiedzieć coś w stylu, że wszystko będzie dobrze, że już nikt nie umrze, ale przecież nie mogłem tego obiecać, prawda? Nie mogłem, więc nie obiecałem. Najbardziej bałem się o moją Forever i córeczkę, jednak starałem się nie panikować za każdym razem, kiedy kichnęły. To było jednak bardzo trudne, ale wiedziałem, żeby nie przesadzać. Stres tu nie jest wskazany, bo osłabia organizm, a wtedy to już totalnie bym zgłupiał.
– To dobrze, widzę, że też podchodzisz do swojej pracy bardzo poważnie. – powiedziała klacz i nawet spojrzała na mnie przez chwilkę.
– Od nas zależy życie stada, więc to oczywiste. – powiedziałem i przerwałem na chwilę, zapraszając ciszę między me wypowiedzi. Kiedy uznałem to za stosowne, zadałem pytanie... chociaż, nie wiem czy to na miejscu, czy powinienem, ale coś chciało, żebym je jednak zadał.
– Kiedy kończysz zmianę i masz chwilkę wolnego? Myślałem, że moglibyśmy się gdzieś przejść i poznać bliżej, tak na spokojnie. – powiedziałem, po czym zdałem sobie sprawę, że mogło to zabrzmieć dziwnie, może dwuznacznie? W końcu jestem ogierem, a ona klaczą... może nie powinienem? Teraz to już za późno...
<Ganerdene?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!