Niechętnie ruszyłam z dwójką nastolatków u boku z powrotem do stada, zaciskając mocno zęby i uderzając o siebie przednimi nogami, byle odpędzić myśli o pognaniu dzikim galopem ku pozostawionemu przeze mnie na pastwę losu partnerowi. Z punktu widzenia rozsądku było to najlepsze wyjście, lecz cóż to mogło obchodzić serce rwące się na pomoc ogierowi życia, a z drugiej strony pragnące ochronić młode, rozrywane ostrzami miłości palącej się do działania. Wzięłam parę głębokich wdechów i przymknęłam oczy. Przebierałam mechanicznie kończynami, patrząc tylko przed siebie. Jeżeli zaraz nie dotrzemy do stada, to zawrócę, po prostu zawrócę i stracę dzieci.
— Chodźcie, pogalopujmy sobie trochę! - krzyknęłam z entuzjazmem maskującym wszystkie inne negatywne emocje. Odczekałam, aż klaczka i ogierek ruszą, po czym sama zagalopowałam i dogoniłam ich. Wiatr i pęd powietrza wyciskał mi z oczu łzy, usłane zeschłymi i przegniłymi kolorowymi liśćmi fruwającymi pod naszymi kopytami podłoże trzeszczało przy każdym dotknięciu. Wreszcie ujrzałam pierwszą końską sylwetkę wśród drzew, a powoli wyłaniał się cały klan.
— Lećcie, znajdźcie koniecznie swojego brata. Później was znajdę. - wyszeptałam szybko. Miriada wraz z Dante'ym oddalili się kłusem. Podeszłam do pierwszego lepszego konia, którym na szczęście okazała się być Hasmina.
— Popilnuj tej dwójki, dobrze? - wysiliłam się na łagodny ton, zwracając pysk w kierunku nastolatków. Starsza klacz pokiwała z uśmiechem głową, po czym spuściła wzrok i odeszła. Partnerce Byorna mogłam zaufać na tę chwilę, bowiem nie było czasu do stracenia. Dopiero teraz zauważyłam, że wyczekujący, zaniepokojony wzrok wszystkich koni skierowany jest na moją osobę. Opuściłam łeb aż do klatki piersiowej, zamykając oczy i wsłuchując się we własny, nierówny oddech. Przygotowywałam się już do kolejnej szalonej galopady w odwrotnym kierunku, kiedy w umyśle błysnęły ostatnie iskierki chłodnego rozumu.
...Już zgasły? Potrząsnęłam lekko głową. Nie, dalej się tlą i tym razem muszą zapłonąć, bo atak w pojedynkę jest jak dobrowolne samobójstwo plus zabójstwo ukochanego. Nawet dla mnie. Uniosłam powieki i ogarnęłam spojrzeniem całe nasze stado, zdezorientowane całą tą dziwną sytuacją. Wściekłość, żal i zdecydowanie podsycały ognisko zapalne, a ono promieniowało tymi uczuciami, zamykając koło. Plan...plan, plan. W mojej głowie zaczęły się tworzyć obrazy schematów jeden za drugim, sortowane szybko i bezwzględnie. Odwróciłam się w stronę reszty koni, wyprostowana, ze spokojnym, acz pewnym wyrazem pyska.
— Yatgaar, co się dzieje? - zadał pytanie stojący najbliżej zwiadowca, Dorian.
— Dzieje się. - rzekłam z lubością, kiwając głową. - Niechaj oddzielą się wszystkie konie zdolne do walki od medyków, źrebiąt, nastolatków. Potrzebna będzie też na miejscu jedna czujka. - konie zaczęły wykonywać polecenie, jednak dosyć niechętnie, niepewnie, z ociąganiem, tracąc cenny czas. Położyłam uszy po sobie i weszłam między klan, pomagając odpychaniem maruderów. - Bez dyskusji i ruchy! - dodałam poważnie, dzięki czemu coś jednak do tych koni dotarło. Gdy już prawie podział został zakończony, miałam przed sobą drużynę złożoną z dwudziestu trzech wojowników. To już w sumie coś. - pomyślałam, dodając sobie tym samym otuchy, po czym wywołałam Mikada. Ogier podszedł do mnie nieco speszony.
— Będziesz miał pod swoją opieką i dowodzeniem dziesięciu. Znajdziecie bazę reniferów i rozpoczniecie walkę. My dołączymy do was niedługo. - gniadosz chwilę trawił przekazane mu informacje. - Zrozumiano? - przechyliłam lekko łeb.
— Tak jest. - odrzekł jedynie, po czym ruszył na poszukiwanie swoich towarzyszy.
Jeżeli Khonkh nadal się trzyma...musi się trzymać - poprawiłam się - Zaczniemy od tamtego miejsca. Jeśli nie, napadniemy na nich w drodze i rozrzucimy ich członki po całym zboczu... - uśmiechnęłam się do siebie - Było ich kilkunastu, więc zapewne planowali napad. Ich baza została uszczuplona, ekipa Mikada ma teraz szansę. - kątem oka obserwowałam powiększającą się grupę - Tak, my zatrzymamy posiłki, a później dołączymy do nich. - w tym momencie moje rozmyślania zostały przerwane, bowiem zauważyłam dwudziestego czwartego młodocianego członka ekipy.
— Shiregt. - rzekłam zdecydowanie, patrząc prosto na kręcącego się wśród starszych ogierka. Ów podszedł niespeszony do mnie.
— Gdzie Dante i Miriada? - to pytanie jako pierwsze nasunęło mi się na język.
— Z Hasminą. - odrzekł spokojnie.
— I ty również. - odparłam spoglądając mu w oczy. Oczy pełne ognia i pewności, jak nigdy dotąd.
— Przykro mi, mamo, ale tym razem nie powstrzymasz mnie od walki. To jest moja rola. A jeżeli nie - walczył będę i przeciwko swoim, byle być w ten sposób z wami. - oświadczył. Mój syn wyglądał niemalże na dorosłego, aż wierzyć mi się nie chciało. Czas płynął nieubłaganie, a ja traciłam go na pogaduszki. Westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się, odsyłając go gestem do reszty. Mikado usunął się już z pola widzenia. Nadszedł czas, by wyruszyć. Stanęłam dęba, dając upust ekscytacji.
— Naprzód! - krzyknęłam krótko, ruszając galopem. Tabun podążył za mną szeroką ścieżką, którą jeszcze dziś maszerowaliśmy rodziną. Najpierw rozbijemy tych kilkunastu niczym wapienną skałę. - powtórzyłam sobie w myślach.
<Khonkh? Akcja proszę! :p>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!