-Dziękuję-odparła klacz.
-Nie masz za co. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić, choć chciałbym móc zrobić więcej-powiedziałem.
-Tyle mi wystarczy-odparła Marabell i uśmiechnęła się radośnie i szeroko. Dokładnie tak, jak uśmiechała się kiedyś, kiedy jeszcze nie wiedziała, że niedługo umrze. Dokończyliśmy nasz spacer. Żegnając się, przyrzekliśmy sobie, że jeszcze spędzimy razem trochę czasu. Niestety los uszykował dla nas inny scenariusz. Shiregt dorastał i musiałem zwrócić szczególną, jeszcze większą niż dotychczas uwagę na jego przygotowanie do pełnienia roli władcy. Do tego cała nasza rodzina musiała pomóc Miriadzie zapomnieć o jej traumatycznych przeżyciach. W ciągu następnych kilku dni znalazłem jedynie kilka chwil, aby porozmawiać z moją przyjaciółką. A potem...a potem miało miejsce wydarzenie, po którym już nigdy z nią nie porozmawiam, nie pójdę na spacer i nie ujrzę jej promienistego uśmiechu. Chociaż wszyscy bliscy Marabell wiedzieli o czekającej ją śmierci, nikt zapewne nie spodziewał się, że nadejdzie tak nagle. Poza tym klacz miała umrzeć inaczej, a nie w pożarze. Nie mogłem jednak pozwolić sobie na rozpamiętywanie tej straty. Sam miałem rodzinę, którą powinienem się zająć. Poza tym wiedziałem, że Mikado i Mivana cierpią najbardziej ze wszystkich i to im należy się pomoc i wsparcie. Ja sam nie mam pojęcia, jakbym przeżył śmierć swojej ukochanej... Pocieszała mnie jedynie myśl, że być może Marabell nie cierpiała w pożarze tak bardzo, jak gdyby miała umierać powoli z powodu choroby.
-Życie jest naprawdę kruche. Zabawne, jak często o tym zapominamy i zaczynamy nim ryzykować. Jak byśmy mieli w zanadrzu więcej niż jedno-powiedziałem któregoś wieczoru do Yatgaar.
-Zgaduję, że ten wstęp ma na celu przygotowanie mnie do wysłuchania tyrady o twoim bólu i cierpieniu spowodowanym śmiercią Marabell i o twoich przemyśleniach na temat ogólnie pojętej śmierci-powiedziała klacz. W jej tonie dało się słyszeć lekką ironię, ale nie za mocną. Wiedziałem, że jej słowa miały mnie jednocześnie rozbawić i pocieszyć, za co byłem jej wdzięczny.
-Dokładnie-odparłem.
-Prawda jest taka, że każdy z nas kiedyś umrze...-powiedziała Yatgaar, po czym zapadła między nami cisza.
-Myślałaś kiedyś, które z nas umrze pierwsze? I co zrobi to drugie? A gdyby...-zaciąłem się, gdyż nawet nie chciałem do siebie dopuścić myśli, że któreś z naszych dzieci miałoby umrzeć przed nami.
-Lepiej nie gdybać. Jak już mówiłam, każdy z nas kiedyś umrze. Sama nie wiem, czy wolałabym być pierwsze, czy druga. Jeśli byłabym pierwsza, to ty cierpiał byś z tęsknoty za mną, a przynajmniej tak sądzę. Gdyby było na odwrót, to ja bym cierpiała, tęskniąc za tobą-powiedziała klacz.
-Jedno jest pewne. Mimo, że śmierć jest najpewniejszą rzeczą w naszym życiu, nie da się na nią przygotować-odparłem.
-Otóż to. Poza tym, nie mówmy już o tym dłużej. Żywych śmierć nie dotyczy, a martwi nie muszą się już nią przejmować-powiedziała Yatgaar, po czym wtuliła głowę w moją szyję. Objąłem ją i spędziliśmy tak ładnych kilka minut, wtuleni w siebie. Czułem bijącą od klaczy siłę, którą ta przekazywała mi i byłem jej za to wdzięczny. Ona była siłą, światłością, sensem, radością, ona była moim życiem. I wiedziałem, że niełatwo byłoby mi otrząsnąć się po jej utracie.
~Kilka miesięcy później~
-A ja ci mówię, że to głupi pomysł-spacerowałem wokół klanu, kiedy ciszę przerwał czyjś podniesiony głos. Jego ton zdradzał irytację właścicielki.
-Jesteś za młoda, żeby się na tym znać. Poza tym oceni to władca. Podzieliłam się tym z tobą tylko, aby poznać twoje zdanie-drugi głos udało mi się po chwili rozpoznać. Należał on do U'schii.
-Więc je znasz. To nie wypali. Z reniferami nie będzie łatwo, to już wszyscy wiedzą. A na takie coś nie dadzą się nabrać-odparł pierwszy głos.
-Skąd wiesz?-spytała U'schia.
-Bo wiem. Ale jeśli chcesz, to idź pochwalić się swoim cudownym planem przed władcą. Gwarantuję, że od niego usłyszysz to samo, co ode mnie-w końcu zbliżyłem się na tyle, aby po chwili rozpoznać w drugiej klaczy Mivanę. Nie było to łatwe, bo przez ostatnich kilka miesięcy rzadziej ją widywałem, a ta sporo się zmieniła. Przede wszystkim wydoroślała. Po chwili U'schia odeszła od klaczy szybkim krokiem.
-To raczej nie była przyjazna pogawędka-powiedziałem, kiedy zbliżyłem się na tyle, że klacz mogła mnie usłyszeć. Odwróciła się zdziwiona, ale zaraz przybrała normalny wyraz twarzy.
-Raczej nie-odparła bez emocji.
-Powinnaś mieć większy szacunek do innych, zwłaszcza do starszych-powiedziałem.
-Może i tak, ale nic nie poradzę na to, że taka jestem-odparła Mivana.
-Może jednak coś dałoby się zrobić? Chciałabyś kiedyś zostać arystokratką? Jeśli tak, powinnaś być lubiana i szanowana, ale musisz także szanować innych-powiedziałem.
<Mivana? Khonkh próbuje cię umoralniać XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!