Od rana frakcja zbierała kolejnych zwolenników. Członkowie byli dla takiej grupy podstawą, siłą napędową, więc na razie nie przejmowałem się brakiem szczegółowego planu działania. Zawsze można go dopracować później, a pomysły rodziły się w mym umyśle często błyskawicznie i dość nieoczekiwanie. Do południa, gdy słońce stanęło prawie w zenicie, pochłaniało mnie właśnie zbieranie ekipy, lecz później zeszło to chwilowo na drugi plan; wraz z Miriadą, Dante'ym, Mint oraz Mivaną zaczęliśmy bawić się w berka i chowanego na zmianę. O frakcji ,,Wiatrów Prerii" przypomniała nam dopiero Vayola która, dosłyszawszy uwagę gniadej klaczki, zbliżyła się, zainteresowana. Opowiedziałem jej więc co nieco o organizacji grupy i naszych celach. Gdy towarzyszka wyraziła chęć dołączenia, na moment przystopowałem. Postanowiłem, że nie pójdzie jej tak łatwo. Nie znałem jej na tyle dobrze, by przepuścić ją bez próby...charakteru? Ostrożności nigdy za wiele.
— A co miałabym zrobić? - spytała Vayola, strzygąc uszami. Przechyliłem lekko głowę w zamyśleniu, po czym odparłem:
— Opowiedz nam jakąś historię. Może być wymyślona, byleby nas zadowoliła. - uśmiechnąłem się.
— O...Dobrze. Stańmy może gdzieś w cieniu. - rzekła klaczka. Ruszyliśmy za nią w kierunku odległego, pojedynczego, rozłożystego drzewa. Było warto, zwłaszcza jeśli szykowało się coś dłuższego do posłuchania. Vayola oparła się o pień i westchnęła.
<Vayola? Badziewie i po takim czasie...przepraszam.>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!