Ruszyłem
żwawym krokiem za łaciatą klaczą, rzucając jej porozumiewawcze
spojrzenie. Niedługo potem na próżno było szukać jakiegokolwiek
kopytnego w okolicy prócz dwóch, zagubionych dusz. Idąc, dotarliśmy do
tafli jeziora skutego wszechobecnym lodem niczym bezbronny więzień
obezwładniony mackami własnych myśli. Pomimo tego wciąż śpiący pod nim
„drapieżnik” zachowuje dumę większą od Risy.
Ciekawe. Rozejrzałem się, szukając wzrokiem towarzyszki, która zdążyła
zniknąć mi z pola widzenia. Wkrótce dostrzegłem ją spacerującą
niewzruszenie po kruchej warstwie zamarzniętej wody, pod którą szalał
niepokorny żywioł. Mogłem się tego spodziewać. Ryzyko to jej drugie
imię, jeśli przypadkiem nie wyprzedza już pierwszego.
-Twoja miejscówka sugeruje, że bardzo chcesz zrobić mi ciekawe przedstawienie, jak wpadasz do tego jeziora- uśmiechnąłem się szarmancko, obserwując emocje na pysku klaczy.
-Bardzo śmieszne- fuknęła, kierując swe kroki w moim kierunku.
-Masz rację, pewnie się nie powstrzymam i zacznę parskać ze śmiechu jak to za dawnych, dobrych czasów obleśnego zboczucha. Urok przebywania z tobą- spojrzałem na nią z góry.
-Mówiłeś coś?-zmierzyła mnie wzrokiem- Założę się, że zanim mi się poplączą nogi, uschnie ci język-rzekła, wciąż starając się dotrzeć do brzegu. Nie zaprzeczyła, że zacznie się zabijać. Szykuje się niezłe przedstawienie.
-Cóż...
-zacząłem, milknąc po chwili i tonąc w odmętach świdrującego spojrzenia
klaczy, jakby szukając tam odpowiedzi na, to jaka kara mnie czeka za tę
odpowiedź- Nie wydaje mi się, żebym musiał ci odpowiadać na to pytanie,
jeśli słyszysz, jak się teraz produkuję przed tobą- posłałem jej tajemniczy uśmiech,
dopełniający wypowiedź i zakrywający ogrom ciętych, niewypowiedzianych
słów. Chwilę później łaciata przedstawicielka płci pięknej znalazła się u
mojego boku z miną kota srającego na pustyni. Zajebiście.
-Nie
jesteś zbyt inteligentny, skoro nie rozumiesz przekazu- stwierdziła, nie
kryjąc przed światem, iż ma dość mojego towarzystwa. Z jakiegoś powodu
jednak wciąż tu stoi. A może tylko zapuszcza korzenie, żeby pochwalić
się ich długością w swoim gronie pierwszych lepszych znajomych?
-Chciałaś,
żeby na tej „randce” było ciekawie- zaakcentowałem wyraźnie piąte ze
słów -Teraz nie robisz nic w tym kierunku- prychnąłem, jednak widząc
dziwne spojrzenie Risy, dodałem- No dobrze, rzucasz się tylko w sidła jakichś ludzi. Być może teraz chciałabyś się wykazać?
-Myślałam, że ten obowiązek spoczywa na barkach panów. W końcu są na tyle silni, by unieść „nasze kaprysy”, czyż nie?
-A
żebyś wiedziała- westchnąłem ciężko- Ale chyba się już przeciążyłem-
rzuciłem jej bezsilne spojrzenie, po chwili jednak unosząc wargi ku
górze.
-Dziwnie się czuję, nie widząc was całujących się- okazało
się, iż drogę zastąpiła nam znana mi z poprzedniej żenującej sytuacji
postać. Virginia. Samotność to określenie względne. Zawsze ktoś się
znajdzie-Cóż... może raczylibyście wrócić do domu? Riso, ktoś na ciebie czeka.
-Całe życie w pośpiechu- zdawała się mówić towarzyszka mojego spaceru, kiedy zaczęła się szybkim krokiem oddalać.
- A ciebie zapraszam na słówko- zwróciła się do mnie, zaciągając mnie w bardziej ustronne miejsce.
<Risa? Mówiłaś, że masz plan - daję ci pole do popisu>
Strony
▼
19.07.2019
18.07.2019
Nieobecności + mała niespodzianka
Moi drodzy,
My, admini, ponownie rozjeżdżamy się po świecie bez możliwości zabrania ukochanych laptopów i innych sprzętów. W dniach 20.07 - 24.07.2019 r. blogiem będzie się opiekować admin Najmi wraz z autorami; przez 3 dni od 25.07 - 28.07.2019 r. EF monitorowane będzie wyłącznie przez autorów (możliwe tylko dodawanie opowiadań), 28.07.2019 r. dołączy do nich admin DODA, zaś po 4.08.2019 r. ponownie spotkacie się z Najmi. Ja, (Ł)Owca Much, główny administrator, wrócę dopiero 19.08.2019 r.
Jestem człowiekiem, który nie lubi się rozdrabniać - jak już coś robię, to na całego - i chyba właśnie odzwierciedliło się to w długości mojego wyjazdu xD.
Poza tym nie wiem, czy ktoś już to przeliczył, ale licząc obecny tekst, mamy na koncie już łącznie równo 2001 postów! Jest to dość wysokie osiągnięcie i wypadałoby je ob...jakoś uczcić. Może mały event, czemu nie? Obserwujcie stronę główną. Zatem życzę Wam udanych, radosnych wakacji, dużo weny i pełnego relaksu!
~Łowca much
17.07.2019
Od Eriny Trening #7
Wspinaczka
po górach była dosyć wyczerpująca i po niej nie miałam, już siły na
dalszy trening, a poza tym był, już wieczór. Postanowiłam wrócić do
klanu i pójść spać.
~ Następnego dnia ~
Kiedy się
obudziłam, miałam dużo więcej ziły i mogłam kontynuować swój trening.
Chwile myślałam, jak miał wyglądać, aż w końcu wymyśliłam, że zrobimy
sobie małe zawody z Limoni. Wystawię wszystkie moje umiejętności na próbę. Czy mi się uda? - czas pokaże.
Zatem
nie zamierzałam z tym zwlekać, jednak dobry tor przeszkód musiał być
solidnie przygotowany. Zatem rozplanowałam sobie w głowie, jak mniej
więcej ma wyglądać. I trzeba znaleźć do tego dobre miejsce. Rozejrzałam
się po okolicy i zauważyłam kilka nagich drzew, z którym
jedno miało, dość wysuniętą gałąź i nie była ona, aż tak wysoko. Dalej
było lekkie wzniesienie. Wprost idealne warunki do ćwiczeń. Pierwsze z Limoni
będziemy biegły do drzew. Zrobimy między nimi slalom i pobiegniemy do
górki, gdzie będą na nas czekały kłody, które będziemy taszczyć na sam
szczyt. Może nie była to zbyt długa trasa, ale przygotowania wymagały
też trochę pracy. Zaczęłam, więc poszukiwania niezbyt ciężkich kłód.
Pierwsza leżała w zasięgu mojego wzroku — szybko przyciągęłam
ją na miejsce. Potem rozejrzałam się za drugą. Pokłusowałam kawałek i
zauważyłam niedużą kłodę. Zrobiłam z nią to samo co z poprzednią. Teraz
trzeba, już tylko wyznaczyć linię startu i mety. Tak też zrobiłam — tor
przeszkód był gotowy. Trzeba, jeszcze poszukać Limoni. Pocwałowałam, więc po okolicy — nie było jej. Następnie pogalopowałam w okolicę jeziora Chirgis — niestety bez powodzenia. Nie wiedziałam, już gdzie mam jej szukać.
- Erina? - zapytał ktoś, kogo głos przypominał Limoni. Wkrótce okazało się, że to była ona.
Ucieszyłam się i podeszłam do niej.
- Limoni chciałabyś wypróbować mój tor przeszkód? - zapytałam.
- Znowu chcesz ze mną przegrać? Mimo to przyjmuję wyzwanie.
Zatem popędziłyśmy do miejsca startu.
- Trzy, cztery.... START
Wyścig rozpoczął się.
Moja towarzyszka na pierwszym odcinku prześcigała mnie, lecz potem
dogoniłam ją. Dalej szłyśmy łeb w łeb. Na ostatniej prostej nikt nie
miał przewagi, lecz dopiero pod sam koniec o mały włos przegoniłam
antylopę.
Byłam z siebie zadowolona. Wykorzystałam te kilka dni treningu.
Zaliczone.
16.07.2019
Od Eriny seria treningowa #6
Po zabawie z Nivere’m byłam trochę wymęczona. Nie spodziewałam się, że to może aż tak bardzo zmęczyć, ale jednocześnie, przecież poprawiałam, choć trochę swoje umiejętności. Teraz przyszła kolej na wytrzymałość. Tylko trzeba by było znaleźć jakiś górzysty teren. Przypomniałam sobie, jednak po chwili, gdzie taki pas gór miał swoje miejsce. Szybko pocwałowałam tam. Nie zamierzałam odkładać treningu na później. Kiedy byłam, już na miejscu i zaczęłam wspinać się na górę. Poczułam coś, czego, jeszcze nigdy nie uświadomiłam sobie, że czuję. Tak to była WOLNOŚĆ. Wiatr lekko muskał moją grzywę. Czułam się cudownie. Wchodziłam coraz wyżej i wyżej. To było coś pięknego. Coś, czego chyba nigdy do końca życia nie zapomnę. Ta chwila beztroski. Aż przypomniały mi się piękne źrebięce czasy, pierwsze spotkanie nasza zabawa. Potem po raz pierwszy poczułam się doceniana. Co prawda babcia też mnie kochała, ale to nie było to samo..., a teraz mamy, już dwójkę źrebiąt. Jest cudownie.
Od Tantai do Niver'a ,,Walka - dobra rzecz."
- Gdy Tantai była jeszcze źrebakiem -
Z grymasem na pysku popatrzyłam na nowego znajomego.
- Daj sobie spokój. Nie chcę się w nic bawić. - mruknęłam, dokładniej przyglądając się ogierkowi. Jego maść wskazywała na bułaną. Nawet przyjemna dla oka. Za to jego wygląd ogólny nie wskazywał na żadną z ras, w sumie podobnie jak mój. Na pysku widniała duża, biała odmianka, a jego oczy były barwy bardzo ciemnego brązu. Większa część jego nóg była koloru szarego, chociaż ogierek miał białe skarpetki. Końcówka pyska barwy takiej samej jak nogi i czarna, gęstwa grzywa. Naprawdę ładny koń. Pomyślałam, a następnie machnęłam króciutkim ogonkiem.
- Na pewno? - zapytał Nivero, nieśmiało grzebiąc kopytem w ziemi. Po chwili podniósł na mnie wzrok.
- Na pewno. - zirytowana wzięłam głęboki wdech. - Zabawa to głupia strata czasu, tak mówi mama.
Rzuciłam Nivero'wi wywyższające spojrzenie i prychnęłam cicho. Nie czułam się najlepiej w jego towarzystwie. Odwróciłam głowę i czym prędzej się oddaliłam.
---
Minął jakiś czas, a ja znacznie podrosłam. Moje spojrzenie na młodszych trochę się zmieniło. Miałam ochotę pokazać im różne ciekawe ruchy walki, jakieś sztuczki... Zamyślona grzebałam kopytem w ziemi, a Aanchal umościł się w pasmach mojej grzywy. Jak widać, usnął. Nie chcąc go budzić, dalej milczałam. W pewnym momencie moje czujne oko wychwyciło Niver'a, który stał wśród reszty źrebiąt. Zaciekawiona, uniosłam brew i ruszyłam w stronę małej grupki. Właściwie, to była tylko dwójka. On i chyba, jego siostra.
- Cześć Wam. - parsknęłam i wysiliłam się na sztuczny uśmiech. - Chcielibyście coś ze mną poćwiczyć? Walka to dobra i przydatna rzecz. Lubię pokazywać innym swoje sztuczki. Nie jest to jakieś wybitne, ale no...
<Nivero?>
Z grymasem na pysku popatrzyłam na nowego znajomego.
- Daj sobie spokój. Nie chcę się w nic bawić. - mruknęłam, dokładniej przyglądając się ogierkowi. Jego maść wskazywała na bułaną. Nawet przyjemna dla oka. Za to jego wygląd ogólny nie wskazywał na żadną z ras, w sumie podobnie jak mój. Na pysku widniała duża, biała odmianka, a jego oczy były barwy bardzo ciemnego brązu. Większa część jego nóg była koloru szarego, chociaż ogierek miał białe skarpetki. Końcówka pyska barwy takiej samej jak nogi i czarna, gęstwa grzywa. Naprawdę ładny koń. Pomyślałam, a następnie machnęłam króciutkim ogonkiem.
- Na pewno? - zapytał Nivero, nieśmiało grzebiąc kopytem w ziemi. Po chwili podniósł na mnie wzrok.
- Na pewno. - zirytowana wzięłam głęboki wdech. - Zabawa to głupia strata czasu, tak mówi mama.
Rzuciłam Nivero'wi wywyższające spojrzenie i prychnęłam cicho. Nie czułam się najlepiej w jego towarzystwie. Odwróciłam głowę i czym prędzej się oddaliłam.
---
Minął jakiś czas, a ja znacznie podrosłam. Moje spojrzenie na młodszych trochę się zmieniło. Miałam ochotę pokazać im różne ciekawe ruchy walki, jakieś sztuczki... Zamyślona grzebałam kopytem w ziemi, a Aanchal umościł się w pasmach mojej grzywy. Jak widać, usnął. Nie chcąc go budzić, dalej milczałam. W pewnym momencie moje czujne oko wychwyciło Niver'a, który stał wśród reszty źrebiąt. Zaciekawiona, uniosłam brew i ruszyłam w stronę małej grupki. Właściwie, to była tylko dwójka. On i chyba, jego siostra.
- Cześć Wam. - parsknęłam i wysiliłam się na sztuczny uśmiech. - Chcielibyście coś ze mną poćwiczyć? Walka to dobra i przydatna rzecz. Lubię pokazywać innym swoje sztuczki. Nie jest to jakieś wybitne, ale no...
<Nivero?>
Od Eriny seria treningowa #5
- Co robisz? - zapytał ogier.
- Ćwiczę skoki. Niedawno zaczęłam trening, przecież nie chce być gorsza od ciebie. - odpowiedziałam.
- Właśnie Erina pobawiłabyś się z nimi na chwilę, bo one to potrafią wymęczyć. Są obok jeziora Chirgis. - skończył swoją wypowiedź, lekko dysząc, wiadomo z jakiego powodu.
- Jasne — Mój dzisiejszy trening chyba sobie poczeka.
W sumie zabawa ze źrebakami to całkiem dobre ćwiczenie. - pomyślałam.
Pocwałowałam, więc do nich. Kiedy byłam, już na miejscu zauważyłam Niver'a kłusującego w kółko.
- Chcesz zagrać w chowanego — zapytałam.
- Chętnie- odpowiedział po chwili.
Źrebak pobiegł, szukając kryjówki, a ja zamknęłam oczy, czekając, aż mnie zawoła.
- Mamo szukaj — dobiegł głos.
Ćwiczyłam orientację, ale i zwinność wymagała podszkolenia. Niedaleko stało kilka drzew niedaleko od siebie. Pobiegłam dookoła kilku z nich. Przebiegłam kilka kółek, ale Nivero czekał, żebym go znalazła, więc pogalopowałam w stronę dużego kamienia, za którym mógł się ukryć. Nie myliłam się. Był tam, gdzie myślałam.
Po chwili jednak zabawa w chowanego zamieniła się na grę w berka. Goniłam za młodym, szkoląc swoją szybkość i starałam się też między jakimiś kamieniami, czy drzewami robić slalomy i tym samym dając mu trochę fory.
Od Sarit do Shiregt'a „Krew niewinnego — czyli jak nie poznawać przyjaciół... przyjaciół”
(Akcja: Dalej lato)
-W tym kontekście jest to najmniej ważne- usłyszałam za sobą, po czym pragnąc ukryć swoje zawstydzenie, wcisnęłam łeb w kępkę najbliższej trawy, od niechcenia robiąc gryz. W końcu jednak podniosłam łeb, wciąż oszołomiona nagłą pochwałą i zaczęłam się wpatrywać w migoczące oczy ogiera, prezentujące się niczym dwa diamenty porzucone na czekoladowym tle z domieszką czerni. Wszystko to podkreślała hebanowa grzywa i zdawało się, iż pragnęła sobą objąć każdy kawałek ciała ogiera, uciekając we wszystkie możliwe strony niczym konie po dobrych ziołach. Za to ogon kołysał się pokornie przy zadzie ogiera, prawie jak ofiara czekająca na śmierć jako na obietnicę nieprzynoszącej jej obezwładniającej ulgi, a marne zakończenie żywotu. Co zresztą nie jest zbyt dziwne, kiedy komary i inne cholerstwa dopiero wychodziły ze swoich kryjówek po ulewie.
-Ja...-zaczęłam- Dzięki- westchnęłam, ku własnemu zadowoleniu, iż cokolwiek z siebie wykrztusiłam. Podziękowania może i są satysfakcjonujące, ale i wymagają od nas odpowiedniej reakcji. Choć odwzajemnianie tym samym jest najbardziej idiotycznym, co można zrobić. Shiregt rzucił mi znaczące spojrzenie, niemo pytające, czy wszystko jest ze mną okey. Skuliłam uszy. Nic nie jest okey. Zabiliśmy konia. Jestem cholernie mokra i oszołomiona. Wymieniać dalej?
-Jeśli mogłabyś... co myślisz o małym spacerze na rozprostowanie kończyn? Przy okazji wrócilibyśmy do spokojnej rozmowy jak przed...- posłał mi takie spojrzenie, jakby szukał na moim pysku dalszego dokończenia swojej kwestii. Przystojny, inteligenty... Albo kolejny taki sam władca wpatrujący się ślepo w swoje ego. Widać jednak, że się stara mnie nie urazić. Może naprawdę jest wartościowy... lub zwyczajnie chce utrzymać dobrą reklamę? Poznanie go lepiej wydaje się najlepszym pomysłem na poznanie odpowiedzi na pytania dręczące mój umysł. Niemrawo skinęłam łbem i ruszyliśmy powoli przed siebie. Naszym oczom ukazało się nieuchwytne piękno natury, która obudziła się do życia, oznajmiając o tym każdemu przechodniowi. Zamilkłam, wchłaniając do siebie tę przedziwną aurę tajemniczości i wszechobecnego szczęścia zarazem. Nie wiem kiedy, ten coroczny festiwal natury przemycił do mojej szarej mimiki uśmiech, ale wiem, że moje wargi nieuchronnie podniosły się, a wzrok zawędrował w kierunku umięśnionej sylwetki Shiregta. Szczerzę się przed losowym ogierem. Zajebiście. Wstrzymałam oddech i poczułam jak moje oczy, zaczynają się szklić. Tak naprawdę jestem w prawdziwym domu. Tu jest moje miejsce. Nagle na naszej drodze stanął koziorożec, wyrywając mnie brutalnie z przemyśleń. Wyglądał na równie zdziwionego moim widokiem, co ja jego i przez chwilę wpatrywał się w nas małymi oczkami. Prychnęłam, mijając go. Niech patrzy.
-Boroo?- usłyszałam kojący głos władcy- Nie uważasz, że... towarzyszka wolałaby poznać twoje imię... z twojej własnej paszczęki? -dodał. Poczucia humoru nie mogę ogierowi na pewno odmówić. Uroku zresztą też nie. Całkiem niezłe combo. Idealne na prześladowanie przez miliony klaczy. Chyba to miał na myśli, mówiąc, że jego miłosna przeszłość jest skomplikowana. Zamierzałam nic nie odpowiadać i czekać na rozwój sytuacji, lecz niezręczna i przeciągająca się cisza postawiła mnie w sytuacji podbramkowej. Teraz albo dostaniemy nobla za najdłuższe trwanie niczym słupy soli.
-Czy konieczne jest mi znać w ogóle jego miano?- uśmiechnęłam się i obdarzyłam towarzystwo znaczącym spojrzeniem. Nie mam już żadnych wątpliwości czy ta dwójka się zna. Co jeszcze nie rozwikłało wszystkich zagadek z mojej głowy. Umówmy się, że są dość... charakterystyczną parą?
-Boroo!- koziorożec ruszył przed siebie, jak na moje oko na ślepo, lecz jego właściciel jak widać, odczytał to jako specjalny znak od bóstwa i pobiegł za nim.
-Niezły cyrk- skwitowałam w myślach i bez namysłu udałam się w kierunku wskazywanym przez średnio inteligentną zwierzynę. Cóż ja najlepszego robię?
Po paru minutach dotarliśmy w dość... kiczowato romantyczne miejsce. Gdzieniegdzie rozciągały się potężne kory drzew, o powykręcanych na wszystkie możliwe strony gałęziach, niebo przecinały miliony dumnych korowodów ptaków, a całość podkreślał zachód słońca. Trawa wydawała się tu odmienną rośliną, niż przyszło nam jeść zazwyczaj, bardziej kusząca i aromatyczna niż kiedykolwiek. Dodatkowo w oddali można było podziwiać tysiące fioletowych kielichów kwiatów, prześcigających się o to, który najbardziej zostanie obdarzony darem przebywania w promieniach uciekającej, złotej tarczy. Pytanie... dlaczego on nas tu doprowadził? Czyżby próbował nam coś przekazać? Nie, to niedorzeczne. A może jednak? Czas tylko czekać aż życie wciągnie nas w odmęty własnej zjechanej, znikomej logiki i pozwoli nam dryfować po rzekach nonsensu.
-Ładnie tu...- odrzekłam, wciąż zastanawiając się, czy wizja zmarłego koźlaka nie byłaby bardziej kusząca niż ten widok. Lejąca się krew niewinnego to zresztą jedyne wyobrażenie, na które mnie teraz stać. A może winnego- choćby mojemu dziwnemu odczuciu, iż zaczyna się coś ze mną dziać?
Od Risy do Cardinaniego "Ciekawość górą"
A czemu by się nie zgodzić?-w mojej głowie pojawiła się krótka myśl. Miałam tysiąc argumentów przeciwnych tej propozycji, jednak przeważył inny, zupełnie przeciwny argument. Może być zabawnie-pomyślałam. Nadszedł czas, aby wyzbyć się wszelkich granic. Pewnie po tym spacerze ogier nie będzie chciał mieć ze mną już w ogóle do czynienia.
-Jasne, dlaczego by nie?-odparłam i uśmiechnęłam się przyjaźnie. Cardinano spojrzał na mnie zaskoczony.
-Nie spodziewałem się takiej reakcji-powiedział po chwili.
-Takiej, czyli jakiej?
-Tak...chętnej-odparł, a ja zaśmiałam się krótko. Następnie ruszyłam przed siebie.
-Idziesz? Czy zamierzasz dotrzeć nad jezioro, stojąc? W takim wypadku może ci to zająć dłuższą chwilę...-powiedziałam. Ogier przewrócił oczami, po czym dołączył do mnie.
-Gdybym nadal tam stał, nigdy nie doszedłbym nad jezioro. Myślałem, że wiesz o tak prostych rzeczach-powiedział.
-Ja...wiedziałam! Specjalnie tak powiedziałam!-zawołałam, niezadowolona z faktu, że ogier obraca moje własne żarty przeciwko mnie.
-Wiesz, z nauką kultury i dobrego wychowania nigdy nie było ci po drodze, więc mam po prostu obawy, jak z resztą rzeczy. Na przykład z logicznym myśleniem-odparł Cardinano.
-Umiem myśleć logicznie. Czy zaproponowałeś mi spacer tylko po to, aby rzucać pod moim adresem złośliwe uwagi?-spytałam.
-Czy ty nie robisz tego stale?-zapytał ogier. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Skubany miał rację.
-Może tak, może nie-odparłam.
-A ja myślę, że zdecydowanie tak-powiedział Cardinano. Tym razem to ja przewróciłam oczami. Chwilowo zapadła między nami cisza, a ja skupiłam wzrok na śladach zostawianych na śniegu.-Co tak nagle zamilkłaś?-spytał po chwili ogier.
-Mogłabym spytać cię o to samo-odparłam, nie podnosząc nawet wzroku.-Skoro już zaproponowałeś mi tą randkę, to jakoś się postaraj, żeby było ciekawie-dodałam. Tym razem już popatrzyłam na ogiera, żeby sprawdzić, jaką reakcję wywołały u niego moje słowa. Ten jednak zachował kamienny wyraz pyska. Godny przeciwnik-pomyślałam.
-Nie zaprosiłem cię na randkę. Prędzej zdechnę niż pójdę z tobą na randkę-odparł ogier. Uśmiechnął się przy tym do mnie, wyraźnie zadowolony z siebie. Ale nawet na taką ewentualność się przygotowałam.
-Jesteśmy tutaj tylko we dwójkę, i jesteśmy ogierem oraz klaczą. Wiesz, jakby to, mimo wszystko, mogło wyglądać w oczach innych?-spytałam.
-Ja nie uważam tego za randkę-powiedział Cardinano.
-A ja mogę wszystkim powiedzieć, że na takowej randce byliśmy-odparłam.
-Będzie słowo przeciw słowu.
-Ale moje słowo ma większe znaczenie-powiedziałam.
-Niby dlaczego?-zapytał Cardinano.
-Bo tak-odparłam pewnie.
-"Bo tak"? Widać nadal pozostało w tobie sporo ze źrebaka, bo to dość dziecięca odpowiedź-zauważył Cardinano, czym lekko mnie zdenerwował, ale postanowiłam nie dać tego po sobie poznać.
-Oskarżę cię o gwałt. Jesteś w końcu starym, obleśnym zboczeńcem, uwierzą mi, nie tobie-powiedziałam z uśmiechem. Wyobraziłam sobie bowiem, jak Cardinano i ja zaczynamy kłócić się przy władcy, który znalazłby się miedzy młotem, a kowadłem. Ogier zaśmiał się krótko.
-Żebyś się nie zdziwiła-odparł.
-Żebyś ty się nie zdziwił. A poza tym, nie gróź mi. Groźby karalne są karalne-powiedziałam.
-Naprawdę? Wow, potrafisz jednak myśleć logicznie!-zawołał Cardinano. W tym samym czasie drzewa, które już wcześniej zaczęły się przerzedzać, zupełnie już zniknęły.
-Ugh, zawsze myślę logicznie! W przeciwieństwie co do niektórych-odparłam, patrząc znacząco na Cardinaniego.
-Mówisz o kimś konkretnym?-spytał, robiąc minę niewiniątka.
-Zgadnij-odparłam. Następnie spojrzałam przed siebie. Ujrzałam jezioro, zamarznięte już lekko przy brzegach. Słońce pięknie odbijało się w lodzie i tworzyło niesamowite iskierki światła. Szybkim krokiem podeszłam do brzegu.
-To chyba niestety zbyt trudne dla mnie. Kto myśli nielogicznie oprócz ciebie?-spytał z lekkim uśmiechem ogier.
-Już ci mówiłam, że ja myślę logicznie!-zawołałam.
-A jesteś pewna, że w ogóle myślisz?-zapytał Cardinano. Posłałam mu wkurzone spojrzenie. Już chciałam coś powiedzieć, ale w tej samej chwili do moich nozdrzy dotarł pewien zapach. Kojarzyłam go już, choć nigdy nie czułam go z taką intensywnością.
-Czujesz to?-spytałam ogiera.
-Niby co? Napięcie między nami? Oj, jest nawet nazbyt dobrze wyczuwalne-odparł i uśmiechnął się, ale potem od razu spoważniał.-Ludzie-powiedział krótko, a ja kiwnęłam głową. Czyli jednak się nie myliłam. Najpierw zaczęliśmy się rozglądać na boki.
-Chodźmy stąd lepiej-powiedziałam w końcu, po czym oboje ruszyliśmy w stronę, z której przyszliśmy. Odeszliśmy spory kawałek, kiedy nagle zatrzymałam się i zawróciłam.
-Co ty robisz?-spytał zaskoczony ogier.
-Jestem ciekawa, co to za ludzie-odparłam.
-Oszalałaś-stwierdził Cardinano.
-Może.
-Chcesz, żeby cię złapali?
-Nie złapią mnie-odparłam.
-Skąd wiesz?-słyszałam jego głos z coraz większej odległości.
-Po prostu wiem. Jeśli ty się boisz, wracaj do klanu-powiedziałam. Po chwili, ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam kroki obok siebie.
-Ja się niczego nie boję-powiedział dumnie Cardinano. Przewróciłam oczami.
-Ale mi się trafił superbohater, doświadczony wojownik, troskliwy opiekun i obrzydliwy zboczeniec w jednym-odparłam cicho.
-Prawie wszystko się zgadza-powiedział równie cicho mój rozmówca.
-Nie "prawie". Dokładnie wszystko się zgadza-powiedziałam szeptem. Wolałam nie mówić już zbyt głośno, żeby ludzie nas nie usłyszeli.
-Polemizowałbym-odparł, również szeptem, Cardinano. Nasza rozmowa urwała się, a po kilku kolejnych krokach znaleźliśmy się przy grupce dość dużych, wysokich, ale całkowicie gołych już o tej porze roku drzewach. Były to ostatnie rośliny, dalej już ciągnęła się pusta przestrzeń, aż do jeziora, nad którym zatrzymała się grupka ludzi. Na szczęście nawet nie patrzyli w naszą stronę. Było ich trzech, a wraz z nimi były trzy konie. Dwa kare, jeden był ciemnogniady. Cardinano i ja chwilę przypatrywaliśmy im się w milczeniu. Cóż, nie było mi za bardzo żal moich pobratymców. To ich wina, że zostali złapani. A jeśli urodzili się w niewoli, pewnie nawet nie wiedzą, co stracili.
-Ok, moja ciekawość została zaspokojona-powiedziałam szeptem, po czym zawróciłam.
<Karny? Nadal realizujemy nasz plan? XD>
-Jasne, dlaczego by nie?-odparłam i uśmiechnęłam się przyjaźnie. Cardinano spojrzał na mnie zaskoczony.
-Nie spodziewałem się takiej reakcji-powiedział po chwili.
-Takiej, czyli jakiej?
-Tak...chętnej-odparł, a ja zaśmiałam się krótko. Następnie ruszyłam przed siebie.
-Idziesz? Czy zamierzasz dotrzeć nad jezioro, stojąc? W takim wypadku może ci to zająć dłuższą chwilę...-powiedziałam. Ogier przewrócił oczami, po czym dołączył do mnie.
-Gdybym nadal tam stał, nigdy nie doszedłbym nad jezioro. Myślałem, że wiesz o tak prostych rzeczach-powiedział.
-Ja...wiedziałam! Specjalnie tak powiedziałam!-zawołałam, niezadowolona z faktu, że ogier obraca moje własne żarty przeciwko mnie.
-Wiesz, z nauką kultury i dobrego wychowania nigdy nie było ci po drodze, więc mam po prostu obawy, jak z resztą rzeczy. Na przykład z logicznym myśleniem-odparł Cardinano.
-Umiem myśleć logicznie. Czy zaproponowałeś mi spacer tylko po to, aby rzucać pod moim adresem złośliwe uwagi?-spytałam.
-Czy ty nie robisz tego stale?-zapytał ogier. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Skubany miał rację.
-Może tak, może nie-odparłam.
-A ja myślę, że zdecydowanie tak-powiedział Cardinano. Tym razem to ja przewróciłam oczami. Chwilowo zapadła między nami cisza, a ja skupiłam wzrok na śladach zostawianych na śniegu.-Co tak nagle zamilkłaś?-spytał po chwili ogier.
-Mogłabym spytać cię o to samo-odparłam, nie podnosząc nawet wzroku.-Skoro już zaproponowałeś mi tą randkę, to jakoś się postaraj, żeby było ciekawie-dodałam. Tym razem już popatrzyłam na ogiera, żeby sprawdzić, jaką reakcję wywołały u niego moje słowa. Ten jednak zachował kamienny wyraz pyska. Godny przeciwnik-pomyślałam.
-Nie zaprosiłem cię na randkę. Prędzej zdechnę niż pójdę z tobą na randkę-odparł ogier. Uśmiechnął się przy tym do mnie, wyraźnie zadowolony z siebie. Ale nawet na taką ewentualność się przygotowałam.
-Jesteśmy tutaj tylko we dwójkę, i jesteśmy ogierem oraz klaczą. Wiesz, jakby to, mimo wszystko, mogło wyglądać w oczach innych?-spytałam.
-Ja nie uważam tego za randkę-powiedział Cardinano.
-A ja mogę wszystkim powiedzieć, że na takowej randce byliśmy-odparłam.
-Będzie słowo przeciw słowu.
-Ale moje słowo ma większe znaczenie-powiedziałam.
-Niby dlaczego?-zapytał Cardinano.
-Bo tak-odparłam pewnie.
-"Bo tak"? Widać nadal pozostało w tobie sporo ze źrebaka, bo to dość dziecięca odpowiedź-zauważył Cardinano, czym lekko mnie zdenerwował, ale postanowiłam nie dać tego po sobie poznać.
-Oskarżę cię o gwałt. Jesteś w końcu starym, obleśnym zboczeńcem, uwierzą mi, nie tobie-powiedziałam z uśmiechem. Wyobraziłam sobie bowiem, jak Cardinano i ja zaczynamy kłócić się przy władcy, który znalazłby się miedzy młotem, a kowadłem. Ogier zaśmiał się krótko.
-Żebyś się nie zdziwiła-odparł.
-Żebyś ty się nie zdziwił. A poza tym, nie gróź mi. Groźby karalne są karalne-powiedziałam.
-Naprawdę? Wow, potrafisz jednak myśleć logicznie!-zawołał Cardinano. W tym samym czasie drzewa, które już wcześniej zaczęły się przerzedzać, zupełnie już zniknęły.
-Ugh, zawsze myślę logicznie! W przeciwieństwie co do niektórych-odparłam, patrząc znacząco na Cardinaniego.
-Mówisz o kimś konkretnym?-spytał, robiąc minę niewiniątka.
-Zgadnij-odparłam. Następnie spojrzałam przed siebie. Ujrzałam jezioro, zamarznięte już lekko przy brzegach. Słońce pięknie odbijało się w lodzie i tworzyło niesamowite iskierki światła. Szybkim krokiem podeszłam do brzegu.
-To chyba niestety zbyt trudne dla mnie. Kto myśli nielogicznie oprócz ciebie?-spytał z lekkim uśmiechem ogier.
-Już ci mówiłam, że ja myślę logicznie!-zawołałam.
-A jesteś pewna, że w ogóle myślisz?-zapytał Cardinano. Posłałam mu wkurzone spojrzenie. Już chciałam coś powiedzieć, ale w tej samej chwili do moich nozdrzy dotarł pewien zapach. Kojarzyłam go już, choć nigdy nie czułam go z taką intensywnością.
-Czujesz to?-spytałam ogiera.
-Niby co? Napięcie między nami? Oj, jest nawet nazbyt dobrze wyczuwalne-odparł i uśmiechnął się, ale potem od razu spoważniał.-Ludzie-powiedział krótko, a ja kiwnęłam głową. Czyli jednak się nie myliłam. Najpierw zaczęliśmy się rozglądać na boki.
-Chodźmy stąd lepiej-powiedziałam w końcu, po czym oboje ruszyliśmy w stronę, z której przyszliśmy. Odeszliśmy spory kawałek, kiedy nagle zatrzymałam się i zawróciłam.
-Co ty robisz?-spytał zaskoczony ogier.
-Jestem ciekawa, co to za ludzie-odparłam.
-Oszalałaś-stwierdził Cardinano.
-Może.
-Chcesz, żeby cię złapali?
-Nie złapią mnie-odparłam.
-Skąd wiesz?-słyszałam jego głos z coraz większej odległości.
-Po prostu wiem. Jeśli ty się boisz, wracaj do klanu-powiedziałam. Po chwili, ku mojemu zaskoczeniu, usłyszałam kroki obok siebie.
-Ja się niczego nie boję-powiedział dumnie Cardinano. Przewróciłam oczami.
-Ale mi się trafił superbohater, doświadczony wojownik, troskliwy opiekun i obrzydliwy zboczeniec w jednym-odparłam cicho.
-Prawie wszystko się zgadza-powiedział równie cicho mój rozmówca.
-Nie "prawie". Dokładnie wszystko się zgadza-powiedziałam szeptem. Wolałam nie mówić już zbyt głośno, żeby ludzie nas nie usłyszeli.
-Polemizowałbym-odparł, również szeptem, Cardinano. Nasza rozmowa urwała się, a po kilku kolejnych krokach znaleźliśmy się przy grupce dość dużych, wysokich, ale całkowicie gołych już o tej porze roku drzewach. Były to ostatnie rośliny, dalej już ciągnęła się pusta przestrzeń, aż do jeziora, nad którym zatrzymała się grupka ludzi. Na szczęście nawet nie patrzyli w naszą stronę. Było ich trzech, a wraz z nimi były trzy konie. Dwa kare, jeden był ciemnogniady. Cardinano i ja chwilę przypatrywaliśmy im się w milczeniu. Cóż, nie było mi za bardzo żal moich pobratymców. To ich wina, że zostali złapani. A jeśli urodzili się w niewoli, pewnie nawet nie wiedzą, co stracili.
-Ok, moja ciekawość została zaspokojona-powiedziałam szeptem, po czym zawróciłam.
<Karny? Nadal realizujemy nasz plan? XD>
Od Shiregt'a do Mivany ,,Mój świat się skończył" Cz. V
Świeży śnieg skrzypiał pod moimi kopytami, za każdym krokiem otulając moje nogi do połowy nadpęcia. Strzeliste korony iglaków obsypane twardymi, odpornymi na mróz igłami kontrastowały z olśniewającą bielą puchu. Na razie nie miały za bardzo czego się obawiać, temperatura dopiero przygotowywała się do poważnego spadku. Pogoda zdążyła już jednak wystraszyć większość istot żywych. Ptaki zamarły i straciły swój głos lub odleciały hen, daleko, do cieplejszych krajów. Słychać było tylko ciszę - tak, jak słyszy się hałas - dopełniającą zimowy krajobraz. Niepokojące, świdrujące uszy milczenie, w którym wszystkie echa myśli i krzyki z głębi duszy słychać było bardzo wyraźnie.
Daj sobie pomóc. Masz przyjaciół, dom, rodzinę, władzę. Uniosłem powoli kończynę i zakreśliłem na śniegu półokrąg. Następnie prosta linia, dwie, trzy. Koło. Mivana odeszła. Nic już nie ma sensu. Cofnąłem się, podziwiając rysunek, po czym sam zacząłem go wykonywać. Płynnie, w najwyższym skupieniu. Bez emocji, jak konający wąż wijący się we własnych splotach. Ustąpienie od boku, skręt łopatki, zagalopowanie ze stępa, okręgi, zmiany kierunku, krzyżowanie. Wysiłek dawał mi ukojenie, poczucie zatracenia. Nagle stanąłem jak wryty, zapadając się w zaspie prawie po nadgarstki. Nie mogłem się przesłyszeć. To było wyraźne trzeszczenie podłoża pod czyimiś kopytami i...głośne westchnienie. Nic nadzwyczajnego, ale musiałem to sprawdzić. Ostrożnie, niczym przyczajony szpieg, posuwałem się między drzewami ku źródle odgłosów. Zacisnąłem zęby i wyjrzałem nieznacznie za nagie gałęzie krzaków.
Stała tam, między jarzębiną obwieszoną oszronionymi, bordowymi owocami a niskim wiązem zwieszającym smętnie puste gałęzie, tyłem do mnie, wpatrując się w rozciągający się za lasem rozległy step i jezioro. Jej jasna sierść błyszczała w słońcu jak wypolerowany kryształ. Splątaną grzywę i ogon wiatr smagał lekko. Jej długie, smukłe, ciemne nogi, zaokrąglony zad, zgrabne ciało...stałem tak jak zamurowany, wstrzymując oddech, byle tylko nie spłoszyć tej niezwykle realistycznej wizji. Zdawała się dżejraną, delikatnym motylem, wystarczy jeden ruch, by odleciał na zawsze. Co, jeśli to moja jedyna szansa? - przyszło mi do głowy. Czas się przekonać. Choć jeden raz zatopić pysk w jej włosach, posmakować ust...choćby zobaczyć znajomy, uśmiechnięty pysk. Tylko jeden. Wszystko na jedną kartę.
Zacisnąłem powieki, znów otworzyłem szeroko oczy i paroma skokami znalazłem się przy klaczy. Wystraszona, odwróciła się gwałtownie, prawie sprzedając mi kopa. Nie zwróciłem na to uwagi. Nie rozpłynęła się w powietrzu, nie zniknęła jak wszystkie. Zlustrowałem z ulgą głowę, od czoła przysłoniętego długą grzywką, przez lekko wypukły nos, po szarawe chrapy, po czym utopiłem spojrzenie w ciemno-brązowych oczach. To nie sen. Ona tu jest...prawda?
— Mivana. - szepnąłem tylko, łącząc swoje wargi z jej w pocałunku. Poczułem, jak przez moje ciało przebiega przyjemny dreszcz. Namiętnie poszukiwałem jeszcze głębszego kontaktu, dającego mi prawdziwą rozkosz. Ona tu jest. Przy zaskoczeniu klaczy to ja stałem się panem sytuacji. Po kilku chwilach zdołałem się oderwać, by z niepokojem obserwować reakcję. Na jej pysku wciąż malowało się dokumentne zdziwienie, do którego dołączyło jeszcze zmieszanie. Cóż...nie dziwiłem jej się ani trochę.
— Shi? - wydukała ostatecznie. Wymówienie tej jednej sylaby musiało ją kosztować sporo wysiłku.
— T-tak. - wymruczałem pierwszą, głupawą rzecz jaka przyszła mi do głowy. - Przepraszam. - dodałem za chwilę, spuszczając wzrok. Nie do końca tak to sobie chyba wyobrażałem...jeżeli w ogóle. Ale to nieważne. Jest tu cała i zdrowa, moja Miv.
— Nie, nie przepraszaj...A co to było, to...co robiłeś przed chwilą? - spytała zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
— Chodzi ci o...taniec? - zrobiłem krok w stronę polany, czując, że się rumienię.
— Chyba tak.
Nie mam już nic do stracenia, prawda?
A teraz, drogi czytelniku, wyobraź sobie najlepszy pokaz solo hiszpańskiej szkoły jazdy, jaki potrafisz. Następnie wklej go na mongolskie tło i...voila. Ciesz się tym wrażeniem :D
<Mivana? :3>
15.07.2019
Od Mivany ,,Podróż do lepszego jutra" cz. 6
- Fajne macie te tradycje, muszę przyznać - z zainteresowaniem przyglądałam się tańczącym koniom.
- Oczywiście, im więcej imprez, tym lepiej! - rzucił do nas ktoś z wirujących wokół.
Pokręciłam głową. Mała gromada, ale potrafią zaszaleć.
Obok nas przemknął Noa, rzucając szybkie ,,Cześć". Zaraz za nim, niby przypadkiem, ruszyła gniado-srokata.
- Zaraz wrócę, zobaczę tylko, co tam dają w bufecie.
Odprowadziłyśmy ją wzrokiem razem z Amandreą. Ta sytuacja sięgnęła się już od kilku ładnych dni.
- Musimy coś zrobić.
- Ciebie też irytują te maślane oczka, które do siebie robią?
- Może nawet bardziej.
- Hm... Chyba mam plan.
- A co to takiego?
- Em... To nie byłaby niespodzianka, gdybyś wiedziała od początku.
- Racja.
- Nieeee, Mivana, ja dalej nie idę, nie ma mowy! - desperacko próbowała uciec, jednak zagrodziłam jej drogę, wciąż popychając do przodu.
- Tylko z nim porozmawiasz, to nic wielkiego.
- Ależ...! - odwróciła pysk, prawie stykając się chrapami z karusem - Ależ miło cię widzieć Noa.
Wymieniłyśmy z Am porozumiewawcze spojrzenia, po czym ulotniłyśmy się czym prędzej. Do końca imprezy bawiłam się z nią oraz jej partnerką. Dopiero po dłuższej chwili zwróciłam uwagę koleżanek na dwoje rozmawiających swobodnie koni.
- Misja zakończyła się powodzeniem.
- Niemożliwe.
- Co takiego?
- Jest zima - powiedziałam, ze szczerą obawą i zdziwieniem patrząc w niebo, z którego powolnie opadały białe płatki.
- Oczywiście, głuptasie! Tak działają pory roku - Niko wydawała się rozbawiona moją reakcją, chociaż tą to bawiło wszystko, począwszy od samotnego kamienia, kończąc na gromadce łosi, przechodzących przez rzekę.
- Wiem, jak działają sezony - prychnęłam urażona - Po prostu... Nie wiedziałam, że tak długo wędrujemy.
- Cóż... Też straciłam rachubę czasu. Chyba zacznę mówić, że przyjaźnię się z tobą wieczność! - uśmiechnęła się życzliwie.
Jesteś taka słodka i niewinna... Szkoda, że sprawię ci tyle problemu.
- Mivana? Gdzie idziesz? Zapomniałaś, że już nie musimy dalej wędrować, czy poranny spacerek? Mogę się przyłączyć? - Niko jak zwykle była bez miary pełna pozytywnej energii. Jak mogłabym powiedzieć jej coś takiego?
- Niko...
- Wiem, że wracasz do swoich.
- Co, ja wcale... - srokata zmieszała mnie całkiem. Nie potrafiłam nic powiedzieć, bo niby jak? I dlaczego wciąż brałam ją za głupią?
- Wiesz, że chciałabym z tobą iść prawda? I kocham cię jak siostrę, której nigdy nie miałam, ale... Tutaj odnalazłam dom. To coś, do czego chciałabym wracać zawsze i wszędzie, tak jak ty do swojego klanu.
- Niko... - nie potrafiłam więcej powstrzymywać rosnącej fali rozgoryczenia i smutku. Łzy popłynęły mi po policzkach wartkim strumieniem, kiedy wtulałam się w jej ciepłą szyję - Nigdy, nigdy cię nie zapomnę.
Poczułam, jak moja sierść robi się wilgotna od naszego płaczu. Powoli, nie chcąc się tak szybko rozstawać, odsunęłam się od niej.
- No już, biegnij - jej zaszklone oczy, zachęcający, choć trochę skrzywiony uśmiech utwierdziły mnie w przekonaniu, że mimo więzi z tą klaczą, najlepszą rzeczą, jaką mogę zrobić, jest pocwałować w drogę powrotną.
I tak też się stało.
- Oczywiście, im więcej imprez, tym lepiej! - rzucił do nas ktoś z wirujących wokół.
Pokręciłam głową. Mała gromada, ale potrafią zaszaleć.
Obok nas przemknął Noa, rzucając szybkie ,,Cześć". Zaraz za nim, niby przypadkiem, ruszyła gniado-srokata.
- Zaraz wrócę, zobaczę tylko, co tam dają w bufecie.
Odprowadziłyśmy ją wzrokiem razem z Amandreą. Ta sytuacja sięgnęła się już od kilku ładnych dni.
- Musimy coś zrobić.
- Ciebie też irytują te maślane oczka, które do siebie robią?
- Może nawet bardziej.
- Hm... Chyba mam plan.
~*~
- A co to takiego?
- Em... To nie byłaby niespodzianka, gdybyś wiedziała od początku.
- Racja.
- Nieeee, Mivana, ja dalej nie idę, nie ma mowy! - desperacko próbowała uciec, jednak zagrodziłam jej drogę, wciąż popychając do przodu.
- Tylko z nim porozmawiasz, to nic wielkiego.
- Ależ...! - odwróciła pysk, prawie stykając się chrapami z karusem - Ależ miło cię widzieć Noa.
Wymieniłyśmy z Am porozumiewawcze spojrzenia, po czym ulotniłyśmy się czym prędzej. Do końca imprezy bawiłam się z nią oraz jej partnerką. Dopiero po dłuższej chwili zwróciłam uwagę koleżanek na dwoje rozmawiających swobodnie koni.
- Misja zakończyła się powodzeniem.
~*~
- Niemożliwe.
- Co takiego?
- Jest zima - powiedziałam, ze szczerą obawą i zdziwieniem patrząc w niebo, z którego powolnie opadały białe płatki.
- Oczywiście, głuptasie! Tak działają pory roku - Niko wydawała się rozbawiona moją reakcją, chociaż tą to bawiło wszystko, począwszy od samotnego kamienia, kończąc na gromadce łosi, przechodzących przez rzekę.
- Wiem, jak działają sezony - prychnęłam urażona - Po prostu... Nie wiedziałam, że tak długo wędrujemy.
- Cóż... Też straciłam rachubę czasu. Chyba zacznę mówić, że przyjaźnię się z tobą wieczność! - uśmiechnęła się życzliwie.
Jesteś taka słodka i niewinna... Szkoda, że sprawię ci tyle problemu.
~*~
- Mivana? Gdzie idziesz? Zapomniałaś, że już nie musimy dalej wędrować, czy poranny spacerek? Mogę się przyłączyć? - Niko jak zwykle była bez miary pełna pozytywnej energii. Jak mogłabym powiedzieć jej coś takiego?
- Niko...
- Wiem, że wracasz do swoich.
- Co, ja wcale... - srokata zmieszała mnie całkiem. Nie potrafiłam nic powiedzieć, bo niby jak? I dlaczego wciąż brałam ją za głupią?
- Wiesz, że chciałabym z tobą iść prawda? I kocham cię jak siostrę, której nigdy nie miałam, ale... Tutaj odnalazłam dom. To coś, do czego chciałabym wracać zawsze i wszędzie, tak jak ty do swojego klanu.
- Niko... - nie potrafiłam więcej powstrzymywać rosnącej fali rozgoryczenia i smutku. Łzy popłynęły mi po policzkach wartkim strumieniem, kiedy wtulałam się w jej ciepłą szyję - Nigdy, nigdy cię nie zapomnę.
Poczułam, jak moja sierść robi się wilgotna od naszego płaczu. Powoli, nie chcąc się tak szybko rozstawać, odsunęłam się od niej.
- No już, biegnij - jej zaszklone oczy, zachęcający, choć trochę skrzywiony uśmiech utwierdziły mnie w przekonaniu, że mimo więzi z tą klaczą, najlepszą rzeczą, jaką mogę zrobić, jest pocwałować w drogę powrotną.
I tak też się stało.
CDN
Od Mivany ,,Podróż do lepszego jutra" cz. 5
- Mivana, patrz! - srokata klacz przedziwnie rzucała się wokół mnie, rozemocjonowana.
- Cóż znowu?
I wtedy zobaczyłam, co ją tak ucieszyło. Tuż przed nami znajdowała się grupka koni, na oko z 10. W miarę zbliżania się do nich, słychać było wesołe piski źrebaków i ożywione rozmowy dorosłych. Cóż za sielanka. Zupełnie jak...
- Już nie musimy wracać się do tego Klanu Zimowej Duszy, czy jak mu tam! Mówię ci, to jest nasz nowy dom, czuję to.
- Jasne... - westchnęłam, galopując za nią.
Nie trzeba było długo czekać, nim zostałyśmy zauważone. Od razu otoczył nas wianuszek poddanych.
- Witajcie w Dzawchan - odezwał się jakiś potężny ogier w sile wieku. Jego widok budził respekt, od razu można było się zorientować, iż to on tutaj rządzi. Dygnęłam, ukazując należyty szacunek, przy okazji zapewniając o swych pokojowych zamiarach. Spojrzałam na Niko; definitywnie chciała, abym przejęła inicjatywę. Jej roztrzęsione nogi mogłyby się rozstąpić, gdyby tylko spróbowała się odezwać.
- Jesteśmy dwójką samotnych klaczy, czy mogłybyśmy prosić o schronienie?
- Oczywiście, nie sprawia to nam żadnego problemu. Mam nadzieję, że nie urazi was, jeśli przydzielę wam straż, tak dla pewności?
Poszukałam odpowiedzi na pysku mojej towarzyszki. Ta prawie niezauważalnie kiwnęła głową.
- Nie będzie to nam przeszkadzać.
Kasztan skinął na jakiegoś osobnika stojącego raczej na uboczu. Szepczące towarzystwo rozstąpiło się, choć wciąż pozostawało w zasięgu kilku fouli.
- No hej piękna - karus o miodowych oczach stanął zdecydowanie za blisko - Nie masz ochoty odejść w jakieś ustronne miejsce ze mną? Twoja koleżanka nie zgubi się tak prędko. A może wolisz ją wziąć...?
- Moje serce już należy do jednego - odsunęłam się od niego ze zniesmaczoną miną.
- Może czas o nim zapomnieć?
- Noa, zostaw ją! - jakaś pannica o sierści w kolorze mojego napastnika, z tą różnicą, że miała białe odmiany gdzieniegdzie i przedziwnie błękitne oczy, odepchnęła go ode mnie - Idź się lepiej robotą zajmij.
- Już biegnę ,,szefowo" - fuknął niezadowolony wynikiem rozmowy - Do zobaczenia ślicznotko - puścił mi oko. Miałam wrażenie, że czarna klacz zabija go wzrokiem.
- Przepraszam za niego. Wydaje mu się, że może mieć każdą. Nawet zamężną księżniczkę - pokręciła zdegustowana głową - Jestem Amandrea, ale mów mi Am. I tak, jestem siostrą tego idioty.
- Dobrze wiedzieć - uśmiechnęłam się - Dzięki za ratunek, chociaż... - już chciałam dodać ,,poradziłabym sobie sama", jednak postanowiłam postawić na miłe nastawienie - Tak, dzięki wielkie.
- Nie ma za co. Następnym razem od razu idź do mnie. Uwierz, nie jedną musiałam ratować.
- Mam nadzieję, że nie będę musiała - już miałam odejść, kiedy ta odezwała się ponownie.
- Ten twój ogier musi być bardzo szczęśliwy, wiedząc, że ma taką lojalną klacz.
Odwróciłam się do niej. Pysk przybrał zbolały uśmiech.
- Nie wie, że go kocham. I, kiedy wrócę, pewnie wygna mnie na cztery wiatry. Byliśmy przyjaciółmi, ale zostawiłam go na pastwę tych wszystkich klaczy robiących do niego maślane oczy, głównie dlatego, że jest władcą.
- Ał - skrzywiła się ze współczuciem - Wybacz, nie wiedziałam. Ale wiesz? Jeśli faktycznie cię wygna i nic do ciebie nie czuje, to jest najbardziej tępym i ślepym ogierem, jaki stąpał po tej ziemi.
Albo najrozsądniejszym. Nie odpowiadając nic na to, kiwnęłam głową z wyrazem wdzięczności za miłe słowa, po czym oddaliłam się. Znowu. Chyba zacznę przedstawiać się ,,Jestem Mivana Kataxo, zbezcześciłam imiona rodziców, olałam stado bo miałam focha i potrafię zrazić do siebie każdego."
- Cóż znowu?
I wtedy zobaczyłam, co ją tak ucieszyło. Tuż przed nami znajdowała się grupka koni, na oko z 10. W miarę zbliżania się do nich, słychać było wesołe piski źrebaków i ożywione rozmowy dorosłych. Cóż za sielanka. Zupełnie jak...
- Już nie musimy wracać się do tego Klanu Zimowej Duszy, czy jak mu tam! Mówię ci, to jest nasz nowy dom, czuję to.
- Jasne... - westchnęłam, galopując za nią.
Nie trzeba było długo czekać, nim zostałyśmy zauważone. Od razu otoczył nas wianuszek poddanych.
- Witajcie w Dzawchan - odezwał się jakiś potężny ogier w sile wieku. Jego widok budził respekt, od razu można było się zorientować, iż to on tutaj rządzi. Dygnęłam, ukazując należyty szacunek, przy okazji zapewniając o swych pokojowych zamiarach. Spojrzałam na Niko; definitywnie chciała, abym przejęła inicjatywę. Jej roztrzęsione nogi mogłyby się rozstąpić, gdyby tylko spróbowała się odezwać.
- Jesteśmy dwójką samotnych klaczy, czy mogłybyśmy prosić o schronienie?
- Oczywiście, nie sprawia to nam żadnego problemu. Mam nadzieję, że nie urazi was, jeśli przydzielę wam straż, tak dla pewności?
Poszukałam odpowiedzi na pysku mojej towarzyszki. Ta prawie niezauważalnie kiwnęła głową.
- Nie będzie to nam przeszkadzać.
Kasztan skinął na jakiegoś osobnika stojącego raczej na uboczu. Szepczące towarzystwo rozstąpiło się, choć wciąż pozostawało w zasięgu kilku fouli.
~*~
- No hej piękna - karus o miodowych oczach stanął zdecydowanie za blisko - Nie masz ochoty odejść w jakieś ustronne miejsce ze mną? Twoja koleżanka nie zgubi się tak prędko. A może wolisz ją wziąć...?
- Moje serce już należy do jednego - odsunęłam się od niego ze zniesmaczoną miną.
- Może czas o nim zapomnieć?
- Noa, zostaw ją! - jakaś pannica o sierści w kolorze mojego napastnika, z tą różnicą, że miała białe odmiany gdzieniegdzie i przedziwnie błękitne oczy, odepchnęła go ode mnie - Idź się lepiej robotą zajmij.
- Już biegnę ,,szefowo" - fuknął niezadowolony wynikiem rozmowy - Do zobaczenia ślicznotko - puścił mi oko. Miałam wrażenie, że czarna klacz zabija go wzrokiem.
- Przepraszam za niego. Wydaje mu się, że może mieć każdą. Nawet zamężną księżniczkę - pokręciła zdegustowana głową - Jestem Amandrea, ale mów mi Am. I tak, jestem siostrą tego idioty.
- Dobrze wiedzieć - uśmiechnęłam się - Dzięki za ratunek, chociaż... - już chciałam dodać ,,poradziłabym sobie sama", jednak postanowiłam postawić na miłe nastawienie - Tak, dzięki wielkie.
- Nie ma za co. Następnym razem od razu idź do mnie. Uwierz, nie jedną musiałam ratować.
- Mam nadzieję, że nie będę musiała - już miałam odejść, kiedy ta odezwała się ponownie.
- Ten twój ogier musi być bardzo szczęśliwy, wiedząc, że ma taką lojalną klacz.
Odwróciłam się do niej. Pysk przybrał zbolały uśmiech.
- Nie wie, że go kocham. I, kiedy wrócę, pewnie wygna mnie na cztery wiatry. Byliśmy przyjaciółmi, ale zostawiłam go na pastwę tych wszystkich klaczy robiących do niego maślane oczy, głównie dlatego, że jest władcą.
- Ał - skrzywiła się ze współczuciem - Wybacz, nie wiedziałam. Ale wiesz? Jeśli faktycznie cię wygna i nic do ciebie nie czuje, to jest najbardziej tępym i ślepym ogierem, jaki stąpał po tej ziemi.
Albo najrozsądniejszym. Nie odpowiadając nic na to, kiwnęłam głową z wyrazem wdzięczności za miłe słowa, po czym oddaliłam się. Znowu. Chyba zacznę przedstawiać się ,,Jestem Mivana Kataxo, zbezcześciłam imiona rodziców, olałam stado bo miałam focha i potrafię zrazić do siebie każdego."
CDN
14.07.2019
Od Eriny seria treningowa #4
Po wczorajszej przegranej z Limoni, postanowiłam poćwiczyć, jeszcze więcej. To dawało mi nawet większą motywację do dalszych wysiłków niż gdybym z nią wygrała. Pewnie wtedy skończyłabym całą serię moich treningów i nie wzbogaciłabym, jeszcze bardziej swoich możliwości. Trochę, a nawet bardzo przewyższyłam swoje możliwości, bo w tym wyścigu występowały skoki których, jeszcze nie miałam czasu dołączyć do tych ćwiczeń. Za pierwszym razem nigdy, jeszcze nie wyszedł mi trening idealnie po mojej myśli. Dopiero po określonym czasie ćwiczeń wychodziło, już idealnie. Trzeba się wziąć do roboty. - pomyślałam. Postanowiłam znaleźć tamto drzewo i przećwiczyć skoki. Pocwałowałam, więc w stronę zamarzniętego jeziora Chirgis. Wkrótce zauważyłam tamto drzewo, dookoła którego ścigałyśmy się z antylopą. Przeskoczyłam przez gałąź i dla urozmaicenia treningu spróbowałam przejść pod gałęzią, lecz po pierwszej próbie postanowiłam, jednak po prostu przećwiczyć tylko skoki. Są dużo łatwiejsze, a gatunek kopytnych nigdy się nie zmieścić pod gałęzią — zaśmiałam się krótko, nie mogłam uwierzyć, co sama wymyśliłam.
Już nigdy tego nie spróbuję. Teraz liczą się tylko skoki, które wychodzą mi, już o wiele lepiej, niż poprzedniego dnia. Właśnie zrobiłam kolejny skok i poczułam, że ktoś się chyba do mnie zbliża. Nie myliłam się, to był Arrow.
Od Miriady do Etsiina ,,Kocham cię"
— To piękna noc. - rzekł mój towarzysz, nieoczekiwanie przenosząc rozmarzony wzrok z gwiazd na moją osobę. Odruchowo spuściłam wzrok - zawsze w takich momentach nie mogłam powstrzymać wykwitających rumieńców i łaskotania w brzuchu - prędko jednak opanowałam się i posłałam mu pogodne spojrzenie. Niezręczny był fakt, że zdarzało mi się to tylko w przypadku Etsiina.
— Masz rację. - odezwałam się, instynktownie nadstawiając uszu na jakiś szelest z boku. Znów zapadła cisza, podczas której ważyłam ryzyko akcji. Ostatecznie pragnienie okazało się silniejsze i delikatnie, ostrożnie oparłam się na miękkiej grzywie ogiera. Skarciłam siebie za to w duchu, jak zwykle. Kiedy był tak blisko, nie potrafiłam się powstrzymać. Nie protestował, ale wzdrygnął się nagle. Przerażona, szybko cofnęłam się, mimowolnie mrużąc oczy i czekając na naganę. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zebrałam się w sobie i wydusiłam:
— Coś się stało? - Haha, skądże...
— Wszystko w porządku. - mruknął, ku mojemu zaskoczeniu wsuwając się pod moją szyję.
— Na pewno?
— Tak. - szepnął cicho, że ledwo go usłyszałam.
Staliśmy znów w ciszy, chłonąc swój dotyk. Przeniosłam wzrok na usłany gwiazdami firmament, usiłując odnaleźć swoją. Właściwie to uznałam ją za własną tylko dlatego, że była pierwszą, na jakiej zatrzymałam wzrok w pierwszą noc po urodzeniu. Mimo wszystko miło było tak myśleć. Ciekawe, gdzie jest jego...?
Czy powinnam mu powiedzieć? - to pytanie nawiedzało mnie przynajmniej kilka razy dziennie i nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Czy w ogóle istnieje na to dobra odpowiedź? On wcale nie musi podzielać tego uczucia. Bądź ze sobą szczera, Miriado, na 99% go nie podziela i nawet mu się to nie śni.
Miłość. Wciąż z trudem przyjmowałam to słowo do świadomości i starałam się opisywać swoje wrażenia za pomocą mniej wyrazistych słów, nie do końca jeszcze oswojona z tym dziwnym przeświadczeniem, że zrobię dla tego ogiera wszystko, wypełnia pustkę w moim świecie; pragnieniem swobodnego spędzania z nim czasu do końca swych dni. Boję się. - odruchowo, paradoksalnie, przytuliłam się mocniej Etsiina. Po prostu się boję, jak będzie wyglądało moje życie, gdy się ode mnie odwróci. Naszą przyjaźń czeka nieuchronny upadek. Nic już nie będzie takie samo. Może wyjdzie mi to na dobre...? - odezwał się sarkastyczny głos. Podświadomie czułam, że dalsze udawanie jest nie fair wobec przyjaciela. Nie mogę wiecznie się z tym kryć. Może zrobię to za chwilę. Tylko na moment zamknę oczy...
~Kolejnego dnia~
Kłusowałam z wzrokiem wbitym w ziemię, ze zmęczenia czy zamyślenia - nieważne. Nagle poczułam zimny, mokry pocałunek na swoim grzbiecie. Podniosłam głowę, rozglądając się z zaniepokojeniem. Wszyscy zresztą robili to samo. Kątem oka zauważyłam ruch, ruch małej śnieżynki opadającej ku ziemi w powolnym tańcu. Tancerzy z każdą chwilą przybywało. Zima ostatecznie wyparła kolorową jesień.
— Zbliżamy się. - usłyszałam szept matki tuż przede mną. Skinęłam pospiesznie łbem, skupiając wzrok na przestrzeni rozciągającej się za drzewami. Za lasem rozciągał się step, aczkolwiek bardzo suchy. Roślinność wyglądała jak warstwa mchu, gdzieniegdzie nagromadzonego albo w ogóle wyplenionego. Na tle zachmurzonego nieba znajdowało się stado dość niskich, szarych kopytnych. Niby pochodzimy z tej samej linii, a ja mam wrażenie, że różnimy się znacznie bardziej. Hah, o kim ja teraz mówię? Nie, skup się. Przywołałam się do porządku i przeprowadziłam szybką analizę. Grupa zwierząt była duża. Za duża. Ogromna. Co najmniej powyżej pięćdziesięciu, młodych i starszych. Jedna, wielka rodzina...Pewnie największe stado w okolicy. Kilka minut później znaleźliśmy się na widoku. Pojedyncze osobniki od razu nas zauważyły, kilka pomknęło do środka gromady, zapewne po władcę. Wzięłam głęboki wdech i wydech, wyprostowałam się i zdecydowanym krokiem ruszyłam ku danemu mi wyzwaniu.
Na zewnątrz gromady, ku nam, wysunął się orszak złożony z kilku kułanów. Pierwszy, drugi co do wielkości, z jaśniejszą, posiwiałą sierścią i poważną, acz serdeczną miną nie mógł być nikim innym, jak przywódcą. U jego boku kołysała się włócznia. Po jego lewej stronie kroczyła samica, pewnie partnerka, zaś po prawej zdecydowanie młodszy osioł. Za nimi posuwały się jeszcze dwie płci żeńskie i trzy męskie. Cała świta w gotowości. Nasi przewodnicy nieoczekiwanie rozstąpili się na boki, zostawiając nas sam na sam z koroną. Moja matka przejęła prowadzenie. Pewnie i z gracją zbliżyła się do obcych, zatrzymując się na kilkanaście kroków przed. Następnie wykonała lekki ukłon, bardziej przypominający w moich oczach taktyczne dygnięcie. Wszyscy poszliśmy za jej przykładem - ta klacz miała niezwykłą moc perswazji, acz widać było, że ruchy takie sprawiają jej więcej wysiłku niż dawniej. Kiedy to było "dawniej"? Czas płynie...
— Witaj, Khuvi Zayo, panie włóczni. Przybywamy w pokoju. - oznajmiła stanowczym, uprzejmym tonem.
— Witajcie, witajcie. Bałem się już, że moi przewodnicy zbłądzili... - odparł niezwykle ciepłym, donośnym głosem kułan.
— Faktycznie po drodze zaskoczyła nas lawina. - przyznała Ya. Odruchowo pokiwałam łbem.
— Huh, paskudna sprawa. Nikomu nic się nie stało? - tak rozpoczęła się rozmowa, umiejętnie pokierowana przez moją mamę na bardziej pokojowe tory, nawiązanie więzi z sąsiadami, zanim zaczną się interesy. Dla osób z zewnątrz był to zwyczajny zwrot akcji, dla mnie wyrafinowana sztuczka. Sama wtrąciłam co jakiś czas zdanie lub dwa. Rozejrzałam się raz jeszcze dookoła, przypadkiem natykając się na spojrzenie młodszego towarzysza władcy. Ten świdrujący, przenikliwy kontakt wzrokowy, jakim mnie obdarzył...od razu odwróciłam głowę, czując niechęć. Całe szczęście w tym momencie ruszyliśmy naprzód między mnóstwem usuwających się z drogi zwierząt.
~Wieczorem~
Po wyczerpującym, intensywnym dniu wraz ze stadem zaczęliśmy szykować się do snu. Kokietowanie, zabawy z młodziakami, poznawanie tradycji, pertraktacje...potrafią zmęczyć. Ustawiliśmy się z dala od naszych gospodarzy, z jednym strażnikiem, przysłanym tu zapewne z góry. Nie dziwiłam im się.
— To był niezły dzień... - nakrapiany ogier podsumował wszystko w jednym zdaniu. - W życiu nie pomyślałbym, że moje umiejętności dyplomatyczne będą decydować o przyszłości klanu. Właściwie to o moim być i nie być. Stawiałbym na szybkość i wytrzymałość przy pościgu. - parsknęłam cicho śmiechem.
— Ani ja. - odparłam krótko, zdając sobie sprawę, że przez cały ten czas wpatruję się w Etsiina jak w malowane wrota, sunąc wzrokiem po jasnym pysku, ciemnych, błyszczących lekko w ciemności oczach, miękkiej grzywie i rysujących się pod skórą mięśniach. Zauważył to. Prędko odwróciłam wzrok, zawstydzona. Westchnęłam ciężko, przymykając je i otwierając powoli.
— Jak ci się podobał slalom, znaczy wężowisko? - rzuciłam z uśmiechem, chcąc rozładować napięcie. Naciesz się tym, Miriado, póki możesz.
Po pewnym czasie znów zaległa cisza, wypełniona odgłosami natury. Spojrzałam na wschodzącą tarczę księżyca w pełni błagalnie, jakby mógł wszystko odmienić. Wymazać z pamięci...
— Muszę ci coś powiedzieć. - rzekłam szeptem.
— Co? - mruknął, odrywając się od przeżuwania ostatnich porcji trawy.
— Muszę ci coś powiedzieć. - powtórzyłam z trudem nieco głośniej, ruszając do lasu. Ogier ze zdziwioną i zaciekawioną miną jednocześnie posłusznie kroczył za mną. Zatrzymałam się na niewielkiej polance. Koń zatrzymał się po drugiej stronie naprzeciwko. Nad nami krzyżowały się korony dwóch dębów, przysłaniając niebo.
— Etsiin... - zaczęłam, lecz czułam, że jeżeli powiem coś więcej, głos mi się totalnie załamie. W gardle urosła mi wielka gula.
— Hej. - odezwał się ogier spokojnie, podchodząc bliżej. - Nie krępuj się. Nikomu nie powiem, obiecuję. - Och, jesteś cudowny...jak zawsze. Ale to koniec. Koniec tchórzenia.
— Chodzi o to, że...ja chyba czuję do ciebie coś więcej. Niż przyjaźń. - nie patrz w górę, nie patrz w górę. - Kocham cię. - wypaliłam, a niesforna łza zapiekła mnie na policzku.
<Etsiin? What the hell's going on? XD>
— Masz rację. - odezwałam się, instynktownie nadstawiając uszu na jakiś szelest z boku. Znów zapadła cisza, podczas której ważyłam ryzyko akcji. Ostatecznie pragnienie okazało się silniejsze i delikatnie, ostrożnie oparłam się na miękkiej grzywie ogiera. Skarciłam siebie za to w duchu, jak zwykle. Kiedy był tak blisko, nie potrafiłam się powstrzymać. Nie protestował, ale wzdrygnął się nagle. Przerażona, szybko cofnęłam się, mimowolnie mrużąc oczy i czekając na naganę. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zebrałam się w sobie i wydusiłam:
— Coś się stało? - Haha, skądże...
— Wszystko w porządku. - mruknął, ku mojemu zaskoczeniu wsuwając się pod moją szyję.
— Na pewno?
— Tak. - szepnął cicho, że ledwo go usłyszałam.
Staliśmy znów w ciszy, chłonąc swój dotyk. Przeniosłam wzrok na usłany gwiazdami firmament, usiłując odnaleźć swoją. Właściwie to uznałam ją za własną tylko dlatego, że była pierwszą, na jakiej zatrzymałam wzrok w pierwszą noc po urodzeniu. Mimo wszystko miło było tak myśleć. Ciekawe, gdzie jest jego...?
Czy powinnam mu powiedzieć? - to pytanie nawiedzało mnie przynajmniej kilka razy dziennie i nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Czy w ogóle istnieje na to dobra odpowiedź? On wcale nie musi podzielać tego uczucia. Bądź ze sobą szczera, Miriado, na 99% go nie podziela i nawet mu się to nie śni.
Miłość. Wciąż z trudem przyjmowałam to słowo do świadomości i starałam się opisywać swoje wrażenia za pomocą mniej wyrazistych słów, nie do końca jeszcze oswojona z tym dziwnym przeświadczeniem, że zrobię dla tego ogiera wszystko, wypełnia pustkę w moim świecie; pragnieniem swobodnego spędzania z nim czasu do końca swych dni. Boję się. - odruchowo, paradoksalnie, przytuliłam się mocniej Etsiina. Po prostu się boję, jak będzie wyglądało moje życie, gdy się ode mnie odwróci. Naszą przyjaźń czeka nieuchronny upadek. Nic już nie będzie takie samo. Może wyjdzie mi to na dobre...? - odezwał się sarkastyczny głos. Podświadomie czułam, że dalsze udawanie jest nie fair wobec przyjaciela. Nie mogę wiecznie się z tym kryć. Może zrobię to za chwilę. Tylko na moment zamknę oczy...
~Kolejnego dnia~
Kłusowałam z wzrokiem wbitym w ziemię, ze zmęczenia czy zamyślenia - nieważne. Nagle poczułam zimny, mokry pocałunek na swoim grzbiecie. Podniosłam głowę, rozglądając się z zaniepokojeniem. Wszyscy zresztą robili to samo. Kątem oka zauważyłam ruch, ruch małej śnieżynki opadającej ku ziemi w powolnym tańcu. Tancerzy z każdą chwilą przybywało. Zima ostatecznie wyparła kolorową jesień.
— Zbliżamy się. - usłyszałam szept matki tuż przede mną. Skinęłam pospiesznie łbem, skupiając wzrok na przestrzeni rozciągającej się za drzewami. Za lasem rozciągał się step, aczkolwiek bardzo suchy. Roślinność wyglądała jak warstwa mchu, gdzieniegdzie nagromadzonego albo w ogóle wyplenionego. Na tle zachmurzonego nieba znajdowało się stado dość niskich, szarych kopytnych. Niby pochodzimy z tej samej linii, a ja mam wrażenie, że różnimy się znacznie bardziej. Hah, o kim ja teraz mówię? Nie, skup się. Przywołałam się do porządku i przeprowadziłam szybką analizę. Grupa zwierząt była duża. Za duża. Ogromna. Co najmniej powyżej pięćdziesięciu, młodych i starszych. Jedna, wielka rodzina...Pewnie największe stado w okolicy. Kilka minut później znaleźliśmy się na widoku. Pojedyncze osobniki od razu nas zauważyły, kilka pomknęło do środka gromady, zapewne po władcę. Wzięłam głęboki wdech i wydech, wyprostowałam się i zdecydowanym krokiem ruszyłam ku danemu mi wyzwaniu.
Na zewnątrz gromady, ku nam, wysunął się orszak złożony z kilku kułanów. Pierwszy, drugi co do wielkości, z jaśniejszą, posiwiałą sierścią i poważną, acz serdeczną miną nie mógł być nikim innym, jak przywódcą. U jego boku kołysała się włócznia. Po jego lewej stronie kroczyła samica, pewnie partnerka, zaś po prawej zdecydowanie młodszy osioł. Za nimi posuwały się jeszcze dwie płci żeńskie i trzy męskie. Cała świta w gotowości. Nasi przewodnicy nieoczekiwanie rozstąpili się na boki, zostawiając nas sam na sam z koroną. Moja matka przejęła prowadzenie. Pewnie i z gracją zbliżyła się do obcych, zatrzymując się na kilkanaście kroków przed. Następnie wykonała lekki ukłon, bardziej przypominający w moich oczach taktyczne dygnięcie. Wszyscy poszliśmy za jej przykładem - ta klacz miała niezwykłą moc perswazji, acz widać było, że ruchy takie sprawiają jej więcej wysiłku niż dawniej. Kiedy to było "dawniej"? Czas płynie...
— Witaj, Khuvi Zayo, panie włóczni. Przybywamy w pokoju. - oznajmiła stanowczym, uprzejmym tonem.
— Witajcie, witajcie. Bałem się już, że moi przewodnicy zbłądzili... - odparł niezwykle ciepłym, donośnym głosem kułan.
— Faktycznie po drodze zaskoczyła nas lawina. - przyznała Ya. Odruchowo pokiwałam łbem.
— Huh, paskudna sprawa. Nikomu nic się nie stało? - tak rozpoczęła się rozmowa, umiejętnie pokierowana przez moją mamę na bardziej pokojowe tory, nawiązanie więzi z sąsiadami, zanim zaczną się interesy. Dla osób z zewnątrz był to zwyczajny zwrot akcji, dla mnie wyrafinowana sztuczka. Sama wtrąciłam co jakiś czas zdanie lub dwa. Rozejrzałam się raz jeszcze dookoła, przypadkiem natykając się na spojrzenie młodszego towarzysza władcy. Ten świdrujący, przenikliwy kontakt wzrokowy, jakim mnie obdarzył...od razu odwróciłam głowę, czując niechęć. Całe szczęście w tym momencie ruszyliśmy naprzód między mnóstwem usuwających się z drogi zwierząt.
~Wieczorem~
Po wyczerpującym, intensywnym dniu wraz ze stadem zaczęliśmy szykować się do snu. Kokietowanie, zabawy z młodziakami, poznawanie tradycji, pertraktacje...potrafią zmęczyć. Ustawiliśmy się z dala od naszych gospodarzy, z jednym strażnikiem, przysłanym tu zapewne z góry. Nie dziwiłam im się.
— To był niezły dzień... - nakrapiany ogier podsumował wszystko w jednym zdaniu. - W życiu nie pomyślałbym, że moje umiejętności dyplomatyczne będą decydować o przyszłości klanu. Właściwie to o moim być i nie być. Stawiałbym na szybkość i wytrzymałość przy pościgu. - parsknęłam cicho śmiechem.
— Ani ja. - odparłam krótko, zdając sobie sprawę, że przez cały ten czas wpatruję się w Etsiina jak w malowane wrota, sunąc wzrokiem po jasnym pysku, ciemnych, błyszczących lekko w ciemności oczach, miękkiej grzywie i rysujących się pod skórą mięśniach. Zauważył to. Prędko odwróciłam wzrok, zawstydzona. Westchnęłam ciężko, przymykając je i otwierając powoli.
— Jak ci się podobał slalom, znaczy wężowisko? - rzuciłam z uśmiechem, chcąc rozładować napięcie. Naciesz się tym, Miriado, póki możesz.
Po pewnym czasie znów zaległa cisza, wypełniona odgłosami natury. Spojrzałam na wschodzącą tarczę księżyca w pełni błagalnie, jakby mógł wszystko odmienić. Wymazać z pamięci...
— Muszę ci coś powiedzieć. - rzekłam szeptem.
— Co? - mruknął, odrywając się od przeżuwania ostatnich porcji trawy.
— Muszę ci coś powiedzieć. - powtórzyłam z trudem nieco głośniej, ruszając do lasu. Ogier ze zdziwioną i zaciekawioną miną jednocześnie posłusznie kroczył za mną. Zatrzymałam się na niewielkiej polance. Koń zatrzymał się po drugiej stronie naprzeciwko. Nad nami krzyżowały się korony dwóch dębów, przysłaniając niebo.
— Etsiin... - zaczęłam, lecz czułam, że jeżeli powiem coś więcej, głos mi się totalnie załamie. W gardle urosła mi wielka gula.
— Hej. - odezwał się ogier spokojnie, podchodząc bliżej. - Nie krępuj się. Nikomu nie powiem, obiecuję. - Och, jesteś cudowny...jak zawsze. Ale to koniec. Koniec tchórzenia.
— Chodzi o to, że...ja chyba czuję do ciebie coś więcej. Niż przyjaźń. - nie patrz w górę, nie patrz w górę. - Kocham cię. - wypaliłam, a niesforna łza zapiekła mnie na policzku.
<Etsiin? What the hell's going on? XD>
13.07.2019
Od Eriny seria treningowa #3
Kłusowałam, obok jeziora Chirgis, przy boku Limoni, myśląc w międzyczasie o kolejnym treningu. Nagle wpadłam na dość zwyczajny pomysł wyścigów. W końcu to była okazja na sprawdzenie umiejętności z poprzednich ćwiczeń, więc zagadałam do antylopy:
- Limoni, może chciałabyś się ze mną pościgać, bo od niedawna zaczęłam regularne ćwiczenia w celu poprawy swoich umiejętności? - Zapytałam.
- Dobry plan — odpowiedziała.
- To od tego miejsca-wyznaczyłam kopytem linię. Potem dookoła tego dużego drzewa ze złamaną gałęzią — wskazałam jej obiekt. I z powrotem. Zgadzasz się?
- Tak. Świetna trasa. Na pewno Cię pokonam.
- Jeszcze zobaczymy. - Odparłam.
Zatem zaczęłyśmy — Limoni prowadziła, lecz po paru sekundach ją dogoniłam. Szłyśmy łeb w łeb, lecz nie byłam jeszcze wystarczająco przygotowana do tego ,,toru przeszkód'' i przy ostatnim okrążeniu potknęłam się, więc antylopa wygrała.
- Rewanż? - Zapytała.
- Muszę się jeszcze podszkolić... - Odpowiedziałam z lekkim smutkiem na pysku.
- Może to było zbyt duże wyzwanie, jak na sam początek? - pomyślałam.
Musiałam, jeszcze poćwiczyć, przed następnymi próbami. Limoni w końcu to dość silna rywalka.
12.07.2019
Od Eriny seria treningowa #2
Cwał był najszybszym chodem, ale opanowałam go dość szybko. Za pierwszym razem potknęłam się, ale skończyło się tylko na lekkich obdarciach, pewnie, jakby nie było śniegu, to byłoby to poważniejsze w skutkach. Po opanowaniu cwału myślałam nad następnym treningiem, który mogłabym wykonać dla poprawy kondycji. Stępowałam i nagle potknęłam się o dużą, ale cienką kłodę. Była to doskonała przeszkoda do przećwiczenia mojej siły. Może nie wykazałam się tak bardzo kreatywnym ćwiczeniem, ale rzadko się zdarza, żeby świetna okazja do treningu czekała Cię tuż pod nogami. Więc zaczęłam pchać kłodę pod dość wysoką górkę, która na początku była dla mnie nieosiągalna. Szło ciężko, bo śnieg pode mną był śliski, a kłoda była ciężka. Potem szło coraz lepiej, aż w końcu z dużym wysiłkiem, ale, jednak wypchnęłam kłodę na szczyt pagórku. Byłam bardzo zmachana po tym wysiłku, lecz kolejny raz dałam radę pokonać trudności i zawalczyć o swój mały cel i zdobyć go co prawda dużym wysiłkiem, ale jednak. To była wystarczająca motywacja do kontynuacji treningów.
Od Mint misja #10 „Koniec”
Ten dzień nie miał być zwyczajnym, zwykłym wycinkiem doby, nic nieznaczącym
na tle całego żywotu. W ten dzień nie miałam cieszyć się zwyczajnym,
żałobnym kołysaniem się samotnych, nagich gałęzi drzew, ledwie muskanych
przez wiatr. Ten dzień nie miał być tym, który nie pozostawi po sobie
śladu. Przynajmniej ma nastoletnia dusza była wielce zapatrzona w ideę
spędzenia go wyjątkowo. Zapominając o tym, że... moje serce może już nie
mieć dla kogo bić. Że może umrzeć wraz z duszą, gdzieś pośród
bezkresnych stepów, mając przed sobą wciąż wizję słodkiego, uschniętego
kwiatu miłości. Ten dzień miał przynieść mi radość, a nie dawać mi za
zadanie przynoszenie szczęścia innym. On nie miał taki być... Ruszyłam
przed siebie, próbując wyłapać, choć odrobinę urokliwości obecnej pory
roku. Długo nie trzeba było czekać, by ujrzeć zwisające smętnie sople, z
których powolnym ruchem nieuchronnie ześlizgiwały się w kierunku
podłoża krople życiodajnej cieczy. Jednocześnie zapierały dech w
piersiach i dawały dziwne uczucie melancholii, kiedy spotykało się je z
każdym, najmniejszym krokiem. Zamrożone życie... prawie jakby natura
wiedziała, jak moje serce radzi sobie do dziś z dawnym zadurzeniem,
które zostało brutalnie pozbawione sensu. I to właśnie w ten dzień parę
lat temu... Byłam szczęśliwa u boku Shiregta. Mężnie, nie oglądając się za siebie i łapiąc się ostatniej deski ratunku-jego rozkosznej grzywy...
Przełknęłam ślinę, słysząc za sobą kroki. Miałam ochotę na zobaczenie
spływających kropli krwi na mojej broni, a raczej jej „zwłokach”, po
tym, jak mongolskie wiatry zrealizowały na niej swój własny plan.
Zwierzę stąpające za mną jednak poniekąd wybawiło mnie od macek swych
własnych myśli.
-Panienko- wydobyło się z gardła nieznanego kopytnego, który zdążył już zbliżyć się do mnie, tak, iż niemalże dotykał mego zadu. Odwróciłam się gwałtownie, otwierając pysk w pełnej gotowości na posłużenie się nim do wypuszczenia z siebie lawiny ledwo klejących się ze sobą kwestii i nigdy nie wypowiedzianych myśli, lecz ów towarzysz kontynuował- Prosiłbym Cię o przekazanie tego listu pewnej medyczce- jego dykcja pozostawiała wiele do życzenia, ale dało się go na ogół zrozumieć. Zanim zdążyłam dopytać o jaki zwitek papieru mu chodzi i o którą świerzopę, zakończył dumnie swą wypowiedź, podając mi korespondencję- Proszę i żegnam- odbiegł, pozostawiając w mojej głowie wiele pytań bez odpowiedzi. Doszłam do wniosku, iż najlepiej będzie go otworzyć i poznać jego treść...
Witaj czcigodna Erino
Nadszedł czas na zapomnienie o tym koszmarze z Arrowem, nieprawdaż?
Poczułam, że wchodzę już na czyjeś intymne pole, co przynosiło mi dość spory dyskomfort, poza tym poznałam już adresatkę, więc zamierzałam przerwać... Skończyło się na tym, że tylko zamierzałam. Ciekawość to chory instynkt, jednocześnie przynoszący satysfakcję, kiedy się go zaspakajało, co potęgowało jego dziwność.
Przyznaj, że przezywanie Cię od gówien szczura zostało przez ciebie miło zapamiętane.
Nigdy nie spodziewałabym się, że czytając czyiś list miłosny, zacznę się szczerzyć jak idiotka.
A te źrebaki... Przyznaj, że potrafimy sobie zrobić dobrze, lepiej niż one wyglądają. Mówisz, że trafiam do twojego tyłka bardziej niż do serca? Zawsze to lepiej bym kimkolwiek dla ciebie. Nawet jeśli to oznacza bycie zwyczajnym odpadem.
Może to jednakże nie była tak wesoła treść, jakiej się spodziewałam...
A co do moich odzywek nie myśl, że o nich zapomniałem. Martwe szczury przy tobie wymiękają w kategorii uroku...
Pewnie, gdybym próbowała flirtować, wyglądałoby to identycznie. Może dlatego samotność tak bardzo upatrzyła sobie mnie?
-Panienko- wydobyło się z gardła nieznanego kopytnego, który zdążył już zbliżyć się do mnie, tak, iż niemalże dotykał mego zadu. Odwróciłam się gwałtownie, otwierając pysk w pełnej gotowości na posłużenie się nim do wypuszczenia z siebie lawiny ledwo klejących się ze sobą kwestii i nigdy nie wypowiedzianych myśli, lecz ów towarzysz kontynuował- Prosiłbym Cię o przekazanie tego listu pewnej medyczce- jego dykcja pozostawiała wiele do życzenia, ale dało się go na ogół zrozumieć. Zanim zdążyłam dopytać o jaki zwitek papieru mu chodzi i o którą świerzopę, zakończył dumnie swą wypowiedź, podając mi korespondencję- Proszę i żegnam- odbiegł, pozostawiając w mojej głowie wiele pytań bez odpowiedzi. Doszłam do wniosku, iż najlepiej będzie go otworzyć i poznać jego treść...
Witaj czcigodna Erino
Nadszedł czas na zapomnienie o tym koszmarze z Arrowem, nieprawdaż?
Poczułam, że wchodzę już na czyjeś intymne pole, co przynosiło mi dość spory dyskomfort, poza tym poznałam już adresatkę, więc zamierzałam przerwać... Skończyło się na tym, że tylko zamierzałam. Ciekawość to chory instynkt, jednocześnie przynoszący satysfakcję, kiedy się go zaspakajało, co potęgowało jego dziwność.
Przyznaj, że przezywanie Cię od gówien szczura zostało przez ciebie miło zapamiętane.
Nigdy nie spodziewałabym się, że czytając czyiś list miłosny, zacznę się szczerzyć jak idiotka.
A te źrebaki... Przyznaj, że potrafimy sobie zrobić dobrze, lepiej niż one wyglądają. Mówisz, że trafiam do twojego tyłka bardziej niż do serca? Zawsze to lepiej bym kimkolwiek dla ciebie. Nawet jeśli to oznacza bycie zwyczajnym odpadem.
Może to jednakże nie była tak wesoła treść, jakiej się spodziewałam...
A co do moich odzywek nie myśl, że o nich zapomniałem. Martwe szczury przy tobie wymiękają w kategorii uroku...
Pewnie, gdybym próbowała flirtować, wyglądałoby to identycznie. Może dlatego samotność tak bardzo upatrzyła sobie mnie?
Od Eriny seria treningowa #1
Opady śniegu były w ostatnich dniach bardziej obfite i tego dnia niezliczone płatki śniegu spadające z nieba sprawiały wrażenie jakby potężniejszych niż wcześniej. To zima dawała wyraźnie o sobie znać. Właśnie to była ZIMA — czyli pora roku, w której przy zamarzniętym jeziorze Chirgis spotkałam Arrowa, a możliwe, że nawet tego dnia tylko kilka lat temu?. - cudowne wspomnienia powróciły do mnie na myśl o tej porze. Ah... jak to dawno było... A jednak tak blisko. Teraz mamy źrebaki, jesteśmy szczęśliwą rodziną. Czyżby to była miłość od pierwszego wejrzenia tylko zauważona dopiero... Później? Możliwe, że tak było... Arrow to w końcu wspaniały rodzic i partner. - z tych przemyśleń dopiero wyrwał mnie Nivero.
- Mamo... Jestem głodny-powiedział, więc nakarmiłam go.
Potem odszedł, zrobiłam parę kroków w jego stronę, lecz wywaliłam się o śnieg.
- Zajebiście — pomyślałam.
Ten wypadek, jednak miał swoje zalety. Mogłam poćwiczyć równowagę! Trening miał polegać na dość powolnym stępie na śniegu, kończąc się cwałem. Tylko żeby nie wyjebać się jak wcześniej. Powoli zaczęłam stawiać kopyta na zimnym puchu. Wyszło dobrze, nie straciłam równowagi, następnie przyspieszyłam do kłusa, pierwsze parę chwil było super, dopiero potem pojawiły się problemy w postaci ponownego upadku, lecz ja nie zamierzałam się poddać. Wstałam na równe nogi i zaczęłam ponownie. Tym razem, jednak postanowiłam staranniej i dłużej wykonywać wszystkie chody, żeby jednak z tego coś wynikło. Tym razem wychodziło coraz lepiej. Byłam już na poziomie ćwiczeń w galopie. Zmęczyłam się trochę przez ten czas, więc postanowiłam trochę przystopować swój zapał i chwile odpocząć. Przerwa nie trwała długo, wkrótce wróciłam do treningu. Galop nie był już wyzwaniem. Został jedynie cwał.
PS z 11.07 ;)
10.07.2019
Od Mint do Tanga „Dlaczego... pragnę twojego szczęścia?”
W
pierwszej chwili miałam ochotę gwałtownie się poderwać i spektakularnie
odrzucić ogiera niczym słabego przeciwnika w bok. Powstrzymałam się
jednak, czując, jak kumuluje się we mnie zaskoczenie zmieszane z
niewyjaśnionym strachem i obrzydzeniem. Pragnęłam złapać oddech i
otrząsnąć się oraz zwyczajnie zapomnieć, ewentualnie wrzucić to do wora
normalnych sytuacji z tym osobnikiem. Lecz
mój plan od początku był skazany na niepowodzenie, gdyż czułam, iż
powietrze prawie nie dochodziło do moich płuc. Zanim zdążyłam jednak się
udusić bądź umrzeć z bólu spowodowanego obecnością kopytnego na moim
ciele, Tango wstał. Gwałtownie zmieniłam pozycję na wygodniejszą, w
amoku łapiąc wdechy. Przymknęłam oczy. Ciemność, która otaczała mnie z
każdej strony, niosła ulgę związaną z tym, że na chwilę mogłam nie
dostrzegać swojego szarego żywotu. Miałam teraz chwilę oszacowanie
sytuacji, w jakiej się znajdywałam, co zadziałało na mnie niczym potężna
dawka uspokajających ziół. Tak naprawdę nic się nie stało, najgorszym
co było skutkiem tej sytuacji to chyba wizja mnie i Shiregta
turlających się ze zbocza i śmiejących się wniebogłosy jak bardzo nasze
matki będą starały się nas doczyścić ze śladów trawy. Jak miło Mint,
że wybrałaś sobie towarzysza do pogadanek, który zamiast zapełniać,
zapełniać pustkę w twoim sercu tylko ją pogłębia. Brawo. Twoje wybory są
tak logiczne, prawie jak optymizm natury na wiosnę. Znikomo logiczne.
Mówiąc pod nosem coś niepochlebnego, uchyliłam powieki, dostrzegając
niewyraźny obraz karusa.
Zapewne czuje się nawet podlej ode mnie, jeśli tylko natura obdarzyła
go, choć odrobiną wstydu. W końcu i ja dźwignęłam się na swoje kończyny
oraz zaczęłam się otrzepywać, próbując w ten sposób pozbyć się
nieprzyjemnego uczucia wylegiwania się na zmrożonej powierzchni. Musisz wyglądać normalnie. Nie dość, że pewnie przez pierwszą chwilę
myślał, iż poległaś przez niego, to chociaż teraz musisz pokazać-"jest
okey". Pomimo tego, co czujesz. Będziesz go okłamywać, ale z dobrą wolą.
W sumie nic takiego ci nie jest, więc to będzie po części prawda. Czyż
nie? Właściwie to... dlaczego chcę tak bardzo, żeby ogier, którego znam
głównie z widzenia i paru kwestii i który właśnie się na mnie wyjebał,
nie czuł się przytłoczony?
<Tango? :3 Czyli jak zrobić odpis o tym, że Mint się podnosi xD>
<Tango? :3 Czyli jak zrobić odpis o tym, że Mint się podnosi xD>
9.07.2019
Od Khairtai do Vayoli ,,Stałam się popychadłem"
- Przed narodzeniem się Tantai -
Że co proszę? ,,Nieprzemyślane"? Wbiłam lekko zszokowane spojrzenie w łaciatą klacz. Śmie mi zarzucać, że to, co zrobiłam, było głupie i nieprzemyślane? Właściwie było. Ale nie mogę jej przyznać racji, bo to byłby cios poniżej pasa. Mocno zdenerwowana zaryłam kopytami o ziemię. Powoli wypuściłam powietrze z nosa. Jest głupia, czy co?
- Musisz mi to przypominać? - warknęłam agresywnym tonem. Zarzuciłam grzywką i starałam się uspokoić.
- Spokojnie, Khairtai. Chcę się tylko dowiedzieć, dlaczego zabiłaś akurat Cherry. - odparła łagodnie Vayola. Popatrzyłam na siostrę, a moja warga zadrżała. Dlaczego zabiłam Cherry? Dlaczego zabiłam Cherry? Dlaczego zabiłam Cherry? Dlaczego zabiłam Cherry? Dlaczego... Zabiłam... Cherry?
- Ja... - wydukałam z siebie. - Nie wiem. Chciałam poczuć ból jakiegoś członka z Klanu. Po części chciałam się jakoś zemścić... Po prostu to był napad szału i tyle.
- Dobrze wiesz, że mogło to zwiększyć jakieś podejrzenia Shiregt'a. W końcu jestem Twoją siostrą. Może nie biologiczną, ale jednak. Mógłby mnie jakoś z tym powiązać. - Vayola spojrzała na mnie lekko zawiedziona.
- Ale tego nie zrobił. - odwróciłam wzrok od siostry i westchnęłam. - Mogło to się potoczyć znacznie gorzej. Na razie nie znam swojej kary, może w ogóle mi żadnej nie dadzą...
- Oni mogą nawet dać Ci wyrok śmierci. - Vayola wbiła we mnie palące spojrzenie i pokręciła łbem. - Shiregt już od jakiegoś czasu ma na mnie oko. Zauważyłam to.
Milcząc, przygnębiona opuściłam głowę. Starałam zmienić się jakoś temat.
- A jak z frakcją? Są jacyś nowi członkowie? - właściwie to bardzo mnie ciekawiło.
- Na razie Spear. Zobaczysz, z czasem wszystko się jakoś rozkręci. Wszystko trzeba rozplanować. Sama zapamiętaj tę zasadę. - Vayola rzuciła mi znaczące spojrzenie, a następnie zakończyłyśmy rozmowę i wróciłyśmy do Klanu. Wrażenie, że jestem bardzo głupia, zostało mi gdzieś z tyłu głowy. Zażenowana postanowiłam zasnąć.
- Po urodzeniu się Tantai (Gdy jest już nastolatką) -
Minęło bardzo dużo czasu. Naprawdę, dużo. Nie rozmawiałam za bardzo z Vayolą. Właściwie, przez tę całą karę odizolowałam się od wszystkich. Brzydzili mnie członkowie Klanu. Czułam obrzydzenie do samej siebie i własnego źrebaka. Vayola na pewno już dawno zobaczyła, że urodziłam źrebię - Tantai. Nie podchodziła do mnie. Zapewne oczekiwała, że to ja pierwsze coś powiem. Właściwie to powinnam. Kochałam Vayolę, była moją jedyną rodziną. Nie zaliczałam do niej Tantai, o nie. Tak czy siak, oddałam ją Rose. W sumie bawiło mnie to wmawianie jej złych przekonań o Klanie. Śmieszne były jej te łzy i krzyki. W końcu ta mała głupia klacz pożałuje, że w ogóle ktokolwiek dał jej życie. Uśmiechnęłam się pod nosem, a następnie wypatrzyłam wzrokiem łaciatą siostrę. Lekko zestresowana podeszłam do niej i w milczeniu na nią popatrzyłam.
- Teraz nagle podchodzisz? - zapytała Vayola z przerażającym spokojem.
- Przepraszam... Odizolowałam się od wszystkich. Okazało się, że Shiregt dał mi coś znacznie gorszego niż śmierć. Jakiś losowy ogier musiał się zgłosić i spłodzić mi źrebię. Tak urodziłam Tantai. - tu wskazałam łbem na szampańską klacz, która stała gdzieś z boku. - Stałam się popychadłem. Wystraszyłam się też, że ty również tak o mnie sądzisz. Przepraszam, jeszcze raz przepraszam. Wiem, że słowa nie mogą odpłacić prawie dwóch lat, przez które się nie odezwałam. - patrzyłam na Vayolę. Co jak co, była moją przybraną siostrą i mocno ją kochałam. Dla niej potrafiłam być szczerza. Potrafiłam złamać swoje zasady.
<Vayola? Wiem, ile czekałaś ;_; Przepraszam z całego serca, wybacz mi.>
Że co proszę? ,,Nieprzemyślane"? Wbiłam lekko zszokowane spojrzenie w łaciatą klacz. Śmie mi zarzucać, że to, co zrobiłam, było głupie i nieprzemyślane? Właściwie było. Ale nie mogę jej przyznać racji, bo to byłby cios poniżej pasa. Mocno zdenerwowana zaryłam kopytami o ziemię. Powoli wypuściłam powietrze z nosa. Jest głupia, czy co?
- Musisz mi to przypominać? - warknęłam agresywnym tonem. Zarzuciłam grzywką i starałam się uspokoić.
- Spokojnie, Khairtai. Chcę się tylko dowiedzieć, dlaczego zabiłaś akurat Cherry. - odparła łagodnie Vayola. Popatrzyłam na siostrę, a moja warga zadrżała. Dlaczego zabiłam Cherry? Dlaczego zabiłam Cherry? Dlaczego zabiłam Cherry? Dlaczego zabiłam Cherry? Dlaczego... Zabiłam... Cherry?
- Ja... - wydukałam z siebie. - Nie wiem. Chciałam poczuć ból jakiegoś członka z Klanu. Po części chciałam się jakoś zemścić... Po prostu to był napad szału i tyle.
- Dobrze wiesz, że mogło to zwiększyć jakieś podejrzenia Shiregt'a. W końcu jestem Twoją siostrą. Może nie biologiczną, ale jednak. Mógłby mnie jakoś z tym powiązać. - Vayola spojrzała na mnie lekko zawiedziona.
- Ale tego nie zrobił. - odwróciłam wzrok od siostry i westchnęłam. - Mogło to się potoczyć znacznie gorzej. Na razie nie znam swojej kary, może w ogóle mi żadnej nie dadzą...
- Oni mogą nawet dać Ci wyrok śmierci. - Vayola wbiła we mnie palące spojrzenie i pokręciła łbem. - Shiregt już od jakiegoś czasu ma na mnie oko. Zauważyłam to.
Milcząc, przygnębiona opuściłam głowę. Starałam zmienić się jakoś temat.
- A jak z frakcją? Są jacyś nowi członkowie? - właściwie to bardzo mnie ciekawiło.
- Na razie Spear. Zobaczysz, z czasem wszystko się jakoś rozkręci. Wszystko trzeba rozplanować. Sama zapamiętaj tę zasadę. - Vayola rzuciła mi znaczące spojrzenie, a następnie zakończyłyśmy rozmowę i wróciłyśmy do Klanu. Wrażenie, że jestem bardzo głupia, zostało mi gdzieś z tyłu głowy. Zażenowana postanowiłam zasnąć.
- Po urodzeniu się Tantai (Gdy jest już nastolatką) -
Minęło bardzo dużo czasu. Naprawdę, dużo. Nie rozmawiałam za bardzo z Vayolą. Właściwie, przez tę całą karę odizolowałam się od wszystkich. Brzydzili mnie członkowie Klanu. Czułam obrzydzenie do samej siebie i własnego źrebaka. Vayola na pewno już dawno zobaczyła, że urodziłam źrebię - Tantai. Nie podchodziła do mnie. Zapewne oczekiwała, że to ja pierwsze coś powiem. Właściwie to powinnam. Kochałam Vayolę, była moją jedyną rodziną. Nie zaliczałam do niej Tantai, o nie. Tak czy siak, oddałam ją Rose. W sumie bawiło mnie to wmawianie jej złych przekonań o Klanie. Śmieszne były jej te łzy i krzyki. W końcu ta mała głupia klacz pożałuje, że w ogóle ktokolwiek dał jej życie. Uśmiechnęłam się pod nosem, a następnie wypatrzyłam wzrokiem łaciatą siostrę. Lekko zestresowana podeszłam do niej i w milczeniu na nią popatrzyłam.
- Teraz nagle podchodzisz? - zapytała Vayola z przerażającym spokojem.
- Przepraszam... Odizolowałam się od wszystkich. Okazało się, że Shiregt dał mi coś znacznie gorszego niż śmierć. Jakiś losowy ogier musiał się zgłosić i spłodzić mi źrebię. Tak urodziłam Tantai. - tu wskazałam łbem na szampańską klacz, która stała gdzieś z boku. - Stałam się popychadłem. Wystraszyłam się też, że ty również tak o mnie sądzisz. Przepraszam, jeszcze raz przepraszam. Wiem, że słowa nie mogą odpłacić prawie dwóch lat, przez które się nie odezwałam. - patrzyłam na Vayolę. Co jak co, była moją przybraną siostrą i mocno ją kochałam. Dla niej potrafiłam być szczerza. Potrafiłam złamać swoje zasady.
<Vayola? Wiem, ile czekałaś ;_; Przepraszam z całego serca, wybacz mi.>
Od Cardinaniego do Naris „Szczęście w nieszczęściu- czyli plan na biznes i ptaszek większy niż własny”
Kolejna klaczka z burzą hormonów i mocną osobowością? To brzmi jak dobry materiał na założenie przedszkola dla trudnych, samobójczych źrebiąt. Szkoda, że dzieci tak szybko dorastają, bo Risa i Mivana też by się zaliczyły... Swoją drogą to też mógłby być sposób na biznes...
Uśmiechnąłem się tajemniczo do latorośli. Skoro tak bardzo pragnęła się utopić, byleby nie opuściła jej własna duma... Zaraz, zaraz... czyżbym zapomniał o tym, że marzenia się nie spełniają? Cóż... bywa malutka- przeżyjesz jeszcze dzisiejszy dzień.
-Gdyby nie był całkowicie pewien, że marnie zginiesz, to nawet by do ciebie nie podchodził, bo chciałbym zauważyć, że jesteś jego przeszkodą w rozkoszowaniu się roślinnością- usłyszałem za sobą głos jakiegoś niezidentyfikowanego towarzysza- Jako pomocnik medyczki nie zamierzam jej podkładać kłód pod nogi brakiem pomocy, zanim dojdzie do gorszych rzeczy. Pozwólcie, że będę uczestniczył w wydostawaniu jej z... tej wody- chwilę później było mi dane ujrzeć sylwetkę tajemniczego stworzenia, który okazał się dość dużym błotniakiem stawowym, na pierwszy rzut oka budzącym grozę. Widać, że jakaś 'klacz' po kastracji zatęskniła za swoim ptaszkiem, ale stwierdziła, że tamten był za mały, więc przygarnęła ptaszysko, które w dodatku lata nie tylko między nogami. Oh, to nie był chyba śmieszny żart.
-Wy... Pedofile!- krzyknęła, krztusząc się i charcząc z powodu cieczy dostającej się jej do płuc. Pyskowanie nie było najlepszą z opcji do wyboru podczas topienia się. W końcu jednak opamiętała się i zaczęła rozpaczliwie machać kończynami i w sumie ciężko było stwierdzić czy próbuje uratować swoje życie, czy nadszarpniętą dumę, a może i jedno i drugie. Ja (ku mojemu skonfundowaniu), musiałem zanurzyć się w jeziorze, przekonując samego siebie, iż przeżyję ten dzień, pomimo latania jak wariat za w dodatku nie moim źrebięciem. Podszedłem do klaczki, a zadanie 'pomocnika medyczki' polegało na uczestniczeniu w umiejscawianiu jej na moim grzbiecie i pomaganiu mi w tej czynności. Młoda na szczęście bardzo szybko przestała się opierać, rozumiejąc niebezpieczeństwo sytuacji. Szkoda, że dopiero teraz. Heh, jedyna nić szczęścia w nieszczęściu.
<Naris? No pokaż co tam planujesz>
Od Shiregt'a ,,Mój świat się skończył" Cz. IV
Błąkałem się po mongolskich rubieżach od wielu dni, nie dając swym nogom wiele chwil wytchnienia. Za każdym razem, gdy upadałem, myśl o Mivanie pozwalała mi się podnieść. Co noc, gdy moje ciało sztywniało na skałę, obraz ciepłej klaczy obok pomagał mi nie zamarznąć. Mój organizm, jakkolwiek zahartowany, również, niestety, miał swoje granice, i dawał mi to dobitnie odczuć. Naturalne potrzeby z początku nawet zaniedbywałem, ale zemściło się to dwa razy mocniej, postanowiłem więc szanować odwieczne prawa życia. Będąc już dość daleko, przestałem trzymać się jakiejkolwiek trasy, zmieniając coraz kierunek wędrówki i klucząc na przełaj po najróżniejszych ścieżkach, kierując się wskazówkami obcych zwierząt. Czy to deszcz, grad, słońce i wiatr. Mój cel był wszędzie i nigdzie. Mógł trwać w każdym lesie, bagnie, stepie, rzece, pod najbliższym krzakiem lub na najwyższej górze. Starałem się zbadać każdy skrawek terenu, unikając jednak za wszelką cenę krążenia w kółko.
Coś drobnego i zimnego spadło mi na nos. Skierowałem łeb ku górze, w tym samym momencie czując kolejne pacnięcie. Śnieżynki w wirującym tańcu opadały na ziemię w powiększającym się gronie. Z dnia na dzień topniały coraz wolniej, w rejonach górzystych zaś zdążyłem zauważyć ukryte w cieniu białe płaty. Zima zbliżała się wielkimi krokami. Westchnąłem ciężko, przyspieszając nieco kłusa. Na otwartej przestrzeni w promieniu wielu fouli nie było żywej duszy. Zaczepiłem pierwszego lepszego kruka przysiadłego nad padliną, ale on nie widział klaczy. Zdecydowałem się zboczyć do lasu, gdzie nie wystarczył jeden rzut oka na okolicę.
— Mivana! - krzyknąłem ile sił w płucach, jednak już bez większej nadziei, że ktokolwiek to usłyszy. Echo poniosło się po stepie. Przełknąłem ślinę, szepcząc to imię. Samotna łza popłynęła mi po policzku i spadła na ziemię.
Gdy tak wpatrywałem się z boku tępym wzrokiem w horyzont, a moim ciałem wstrząsały dreszcze od zimna, coś przykuło wreszcie moją uwagę. Duży kształt na granicy widoczności, w bezruchu. Nieufnie ruszyłem w jego kierunku. Zaczął przybierać bardziej konkretną formę...końską, o jasnej maści. Serce zabiło mi mocniej, przyspieszyłem do galopu, a po chwili bez zastanowienia puściłem się cwałem.
— Mivana. - rzekłem głośno do siebie, czując rozchodzącą się po całym ciele ekstazę. Koń zwrócił na mnie uwagę. Byłem już niedaleko, kiedy zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Była...był bardzo podobny. Euforia opadła tak szybko, jak się pojawiła, zostawiając przerażającą pustkę. Ledwo wyhamowałem przed gościem.
— Coś nie tak? - mruknął z wyraźną niechęcią izabelowaty ogier, patrząc się na mnie jak na wariata. I chyba miał rację. - Świetnie. - dodał szybko, odwracając się.
— Zaczekaj! Nie widziałeś może gdzieś jasnej klaczy, z ciemnymi włosami i podpalaniami na nogach? Mniej więcej mojego wzrostu. - zadałem standardowe pytanie.
— Może. - rzekł z denerwującym uśmieszkiem. - Chętnie zapoznałbym się z nią bliżej...nieprawdaż? - rzekł prześmiewczo, zniżając głos z każdym słowem.
Coś we mnie pękło. Z rykiem rzuciłem się całym ciałem na nieznajomego, raniąc go zębami w łopatkę i odpychając do tyłu. Element zaskoczenia dał mi dużą przewagę. Z furią nacierałem na przeciwnika, gryząc i kopiąc bez opamiętania, rozkoszując się wonią krwi. Moim jedynym celem stało się zmiecenie tego śmiecia z powierzchni ziemi. Z początku obcy wdał się w walkę, obrzucając mnie toną oszczerstw i "słów zachęty", co potęgowało we mnie wściekłość. Później jednak, cały zakrwawiony i lekko kulejący, z zaniepokojoną miną zdecydował się na odwrót. Wtedy w szale potknąłem się i runąłem jak długi. Cud, że nic sobie nie złamałem, lecz wróg był już daleko. Na policzkach poczułem łzy bezsilności, spływające jedna za drugą, przemieszane z krwią, tworzące dwa strumyki. Skuliłem się z bólu od ran i ogarniającej mnie rozpaczy.
~Two thousands years later Trochę czasu później~
Do ostatniego miejsca pobytu stada zostały mi dwa, może trzy dni drogi. Dopuściłem do siebie myśl o bezcelowości mojego krążenia i nie miałem już innego wyboru. Mimo wszystko przyniosło mi ulgę. Zatrzymałem się nad strumieniem, mogącym zasługiwać na miano mini-rzeki, zanurzyłem szybko pysk i zacząłem łapczywie pić. Wędrówka na sucho była mało przyjemna. Gdy już zaspokoiłem pierwsze pragnienie, wszedłem głębiej do wody. Westchnąłem cicho, gdy lodowata ciecz chłodziła moje obolałe nogi. Mimowolnie skierowałem wzrok ku tafli. Falowało w niej, rzecz jasna, moje odbicie, choć w pierwszym momencie tego nie skojarzyłem. Przyglądał mi się kościsty, wychudzony osobnik z posklejaną od brudu grzywą. Na głowie tu i ówdzie skrzepy, jedna rozleglejsza rana w okolicach czoła. Wszedłem dalej, z całych sił ignorując zimno. Mivana może nagle wrócić...pf. Przydałoby się trochę ogarnąć.
~Znów przesunięcie~
Bezwolnie poddałem się powitalnym gestom. Czy to aby nie za dużo...? - pomyślałem, delikatnie próbując odsunąć się od ojca. Nie mogłem odepchnąć do siebie samolubnej myśli, że wolałbym, żeby witał mnie tak ktoś inny.
CDN
Coś drobnego i zimnego spadło mi na nos. Skierowałem łeb ku górze, w tym samym momencie czując kolejne pacnięcie. Śnieżynki w wirującym tańcu opadały na ziemię w powiększającym się gronie. Z dnia na dzień topniały coraz wolniej, w rejonach górzystych zaś zdążyłem zauważyć ukryte w cieniu białe płaty. Zima zbliżała się wielkimi krokami. Westchnąłem ciężko, przyspieszając nieco kłusa. Na otwartej przestrzeni w promieniu wielu fouli nie było żywej duszy. Zaczepiłem pierwszego lepszego kruka przysiadłego nad padliną, ale on nie widział klaczy. Zdecydowałem się zboczyć do lasu, gdzie nie wystarczył jeden rzut oka na okolicę.
— Mivana! - krzyknąłem ile sił w płucach, jednak już bez większej nadziei, że ktokolwiek to usłyszy. Echo poniosło się po stepie. Przełknąłem ślinę, szepcząc to imię. Samotna łza popłynęła mi po policzku i spadła na ziemię.
Gdy tak wpatrywałem się z boku tępym wzrokiem w horyzont, a moim ciałem wstrząsały dreszcze od zimna, coś przykuło wreszcie moją uwagę. Duży kształt na granicy widoczności, w bezruchu. Nieufnie ruszyłem w jego kierunku. Zaczął przybierać bardziej konkretną formę...końską, o jasnej maści. Serce zabiło mi mocniej, przyspieszyłem do galopu, a po chwili bez zastanowienia puściłem się cwałem.
— Mivana. - rzekłem głośno do siebie, czując rozchodzącą się po całym ciele ekstazę. Koń zwrócił na mnie uwagę. Byłem już niedaleko, kiedy zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Była...był bardzo podobny. Euforia opadła tak szybko, jak się pojawiła, zostawiając przerażającą pustkę. Ledwo wyhamowałem przed gościem.
— Coś nie tak? - mruknął z wyraźną niechęcią izabelowaty ogier, patrząc się na mnie jak na wariata. I chyba miał rację. - Świetnie. - dodał szybko, odwracając się.
— Zaczekaj! Nie widziałeś może gdzieś jasnej klaczy, z ciemnymi włosami i podpalaniami na nogach? Mniej więcej mojego wzrostu. - zadałem standardowe pytanie.
— Może. - rzekł z denerwującym uśmieszkiem. - Chętnie zapoznałbym się z nią bliżej...nieprawdaż? - rzekł prześmiewczo, zniżając głos z każdym słowem.
Coś we mnie pękło. Z rykiem rzuciłem się całym ciałem na nieznajomego, raniąc go zębami w łopatkę i odpychając do tyłu. Element zaskoczenia dał mi dużą przewagę. Z furią nacierałem na przeciwnika, gryząc i kopiąc bez opamiętania, rozkoszując się wonią krwi. Moim jedynym celem stało się zmiecenie tego śmiecia z powierzchni ziemi. Z początku obcy wdał się w walkę, obrzucając mnie toną oszczerstw i "słów zachęty", co potęgowało we mnie wściekłość. Później jednak, cały zakrwawiony i lekko kulejący, z zaniepokojoną miną zdecydował się na odwrót. Wtedy w szale potknąłem się i runąłem jak długi. Cud, że nic sobie nie złamałem, lecz wróg był już daleko. Na policzkach poczułem łzy bezsilności, spływające jedna za drugą, przemieszane z krwią, tworzące dwa strumyki. Skuliłem się z bólu od ran i ogarniającej mnie rozpaczy.
~
Do ostatniego miejsca pobytu stada zostały mi dwa, może trzy dni drogi. Dopuściłem do siebie myśl o bezcelowości mojego krążenia i nie miałem już innego wyboru. Mimo wszystko przyniosło mi ulgę. Zatrzymałem się nad strumieniem, mogącym zasługiwać na miano mini-rzeki, zanurzyłem szybko pysk i zacząłem łapczywie pić. Wędrówka na sucho była mało przyjemna. Gdy już zaspokoiłem pierwsze pragnienie, wszedłem głębiej do wody. Westchnąłem cicho, gdy lodowata ciecz chłodziła moje obolałe nogi. Mimowolnie skierowałem wzrok ku tafli. Falowało w niej, rzecz jasna, moje odbicie, choć w pierwszym momencie tego nie skojarzyłem. Przyglądał mi się kościsty, wychudzony osobnik z posklejaną od brudu grzywą. Na głowie tu i ówdzie skrzepy, jedna rozleglejsza rana w okolicach czoła. Wszedłem dalej, z całych sił ignorując zimno. Mivana może nagle wrócić...pf. Przydałoby się trochę ogarnąć.
~Znów przesunięcie~
Bezwolnie poddałem się powitalnym gestom. Czy to aby nie za dużo...? - pomyślałem, delikatnie próbując odsunąć się od ojca. Nie mogłem odepchnąć do siebie samolubnej myśli, że wolałbym, żeby witał mnie tak ktoś inny.
CDN
8.07.2019
Od Etsiina do Miriady ,,Sen, który będę nienawidzić do końca, bo za Ciebie poświęciłbym swoje własne życie."
Rzuciłem Miriadzie rozbawione spojrzenie, Potrafiła tonąć w myślach zupełnie jak ja. To takie dziwne. Jest do mnie taka podobna, a jednak zupełnie inna. Kiedyś słyszałem, że przeciwieństwa się przyciągają. Chyba teraz mam przeświadczenie, że to najszczersza prawda. Minęła krótka chwila, a na mój pysk wkradł się wielki uśmiech.
- Co Cię tak bawi? - klacz popchnęła mnie lekko, widocznie ukrywając śmiech.
- Nic takiego. - zarzuciłem grzywką i zastrzygłem uszami. Ukradkiem na nią popatrzyłem, rozmarzonymi oczyma. - Wyglądałaś, jakbyś myślami była zupełnie w innym miejscu, a jednak Twoje ciało podążało za resztą.
Księżniczka uniosła lekko brew i potrząsnęła głową. Prychnęła, odwracając lekko łeb.
- I chyba tak było... - usłyszałem, jak mówi pod nosem. Pewnie nie chciała, żebym to słyszał, więc nie odpowiedziałem. Dalsza droga mijała nam równie przyjemnie. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Tak szczerze, jak chyba nigdy dotąd. Nawet się nie skapnąłem, gdy słońce zaczęło schodzić w dół. Mimo to Yatgaar zarządziła, że przejdziemy jeszcze trochę.
- Jak blisko jesteśmy? - zapytałem w pewnym momencie, podkłusowując do siwej klaczy, w tym samym czasie dając znak Miriadzie, że zaraz wrócę.
- Myślę, że nie zostało nam już dużo. W sumie lepiej, jeżeli spytasz kułany. W końcu nie możemy iść przez wieczność! - Yatgaar machnęła ogonem. Zgodziłem się z nią kiwnięciem głowy, a następnie wróciłem do towarzyszki. Z daleka jej oczy błysnęły, a ja zastanawiałem się, czemu nagle zwracam uwagę na takie drobne rzeczy. Matka mówiła mi przecież, że najdrobniejsze rzeczy są najpiękniejsze. To również prawda, jestem przekonany, że zrobiłbym wszystko, żeby codziennie widzieć jej uśmiech. Właśnie jej. Czuję się dziwnie, myśląc o takich rzeczach. Zamyślony wróciłem do klaczy i posłałem jej promienny uśmiech, a następnie popatrzyłem przed siebie. Czułem motyki w brzuchu, a słowo, które to wszystko określało, stanęło mi w gardle i nie chciało przez nie przejść. Po pewnym czasie wszyscy razem zgodnie ustaliliśmy, że musimy się przespać, a następnie ruszyć z rana. Cardinano stanął gdzieś z boku, Yatgaar również. Ja z Miriadą stanęliśmy oczywiście razem. Nie mogłem spać.
- To piękna noc. - wyrwało mi się z ust. Izabelowata klacz rzuciła mi pogodne spojrzenie, za którym mógłbym rzucić się w ogień. Chyba zamieniam się w jakiegoś taniego romantyka, ale kto by się ze mną nie zgodził, że ta klacz jest po prostu czarująca?
- Masz rację. - Miriada postawiła uszy, zaciekawiona. Poczułem, jak lekko opiera się o moją szyję. Przeszedł mnie mocny dreszcz. Księżniczka drgnęła. - Coś się stało?
- Wszystko w porządku. - Kocham czuć Twój dotyk.
- Na pewno?
- Tak. - Nie.
---
W końcu wszystkich zmorzył sen. Tylko nie mnie. Stałem, lekko przytulając Miriadę szyją. Spojrzenie wbiłem w niebo, które zaszły chmury. Gdy piękny widok został zasłonięty, postanowiłem spróbować zasnąć. Minęła chwila, a odszedłem w objęcia Morfeusza. Stałem na polanie całkowicie osnutej gęstą mgłą. Mógłbym przysiąc, że wyglądała jak dym. Wdzierała mi się do nosa, tak, że z trudem oddychałem. Nie wiedziałem, co dzieje się dookoła. Drżałem, a w pewnym momencie do moich uszu dotarł paniczny krzyk. Głos Miriady. Źrenice mi się zmniejszyły, chciałem biec w stronę źródła, z którego rozlegał się głos. Wtedy zdałem sobie sprawę, że stoję w... Smole. Nie mogłem się ruszyć, wrzeszcząc i szarpiąc, próbowałem się wyrwać. Szarpnąłem z całej siły, a smoła odczepiła się ode mnie wraz ze skórą, czyniąc na moim ciele pełno ran. Krew spływała mi wszędzie. Krzykami pełnymi bólu i cierpienia zacząłem wołać izabelowatą klacz. Dostrzegłem jej sylwetkę wśród mgły i wystrzeliłem w tamtą stronę. Poczułem, że coś zaczyna się do mnie przyklejać. Czarna maź sunęła za mną jak wąż, gdy byłem już tylko krok... Tylko krok od Miriady, smoła obkleiła mnie z każdej strony, nie mogłem wykonać ani jednego ruchu. Wrzeszczałem, chcąc złapać ją za ogon. Nagle całe jej ciało zaczęło się palić.
- Etsiin. - klacz nie wydając żadnego odgłosu, zamieniła się w popiół. Moje oczy się rozszerzyły, po polikach zaczęły spływać mi strugi łez. Poddałem się, a maź dotarła mi do pyska, zaczynając mnie dusić. Bezsilnie padłem na ziemię. Obudziłem się z wrzaskiem, z pyskiem całym mokrym od słonych łez.
- Miriada?!
<Miriada? W końcu miałam jakiś wyraźniejszy pomysł. Mam nadzieję, że nie wyszło strasznie beznadziejnie.>
- Co Cię tak bawi? - klacz popchnęła mnie lekko, widocznie ukrywając śmiech.
- Nic takiego. - zarzuciłem grzywką i zastrzygłem uszami. Ukradkiem na nią popatrzyłem, rozmarzonymi oczyma. - Wyglądałaś, jakbyś myślami była zupełnie w innym miejscu, a jednak Twoje ciało podążało za resztą.
Księżniczka uniosła lekko brew i potrząsnęła głową. Prychnęła, odwracając lekko łeb.
- I chyba tak było... - usłyszałem, jak mówi pod nosem. Pewnie nie chciała, żebym to słyszał, więc nie odpowiedziałem. Dalsza droga mijała nam równie przyjemnie. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Tak szczerze, jak chyba nigdy dotąd. Nawet się nie skapnąłem, gdy słońce zaczęło schodzić w dół. Mimo to Yatgaar zarządziła, że przejdziemy jeszcze trochę.
- Jak blisko jesteśmy? - zapytałem w pewnym momencie, podkłusowując do siwej klaczy, w tym samym czasie dając znak Miriadzie, że zaraz wrócę.
- Myślę, że nie zostało nam już dużo. W sumie lepiej, jeżeli spytasz kułany. W końcu nie możemy iść przez wieczność! - Yatgaar machnęła ogonem. Zgodziłem się z nią kiwnięciem głowy, a następnie wróciłem do towarzyszki. Z daleka jej oczy błysnęły, a ja zastanawiałem się, czemu nagle zwracam uwagę na takie drobne rzeczy. Matka mówiła mi przecież, że najdrobniejsze rzeczy są najpiękniejsze. To również prawda, jestem przekonany, że zrobiłbym wszystko, żeby codziennie widzieć jej uśmiech. Właśnie jej. Czuję się dziwnie, myśląc o takich rzeczach. Zamyślony wróciłem do klaczy i posłałem jej promienny uśmiech, a następnie popatrzyłem przed siebie. Czułem motyki w brzuchu, a słowo, które to wszystko określało, stanęło mi w gardle i nie chciało przez nie przejść. Po pewnym czasie wszyscy razem zgodnie ustaliliśmy, że musimy się przespać, a następnie ruszyć z rana. Cardinano stanął gdzieś z boku, Yatgaar również. Ja z Miriadą stanęliśmy oczywiście razem. Nie mogłem spać.
- To piękna noc. - wyrwało mi się z ust. Izabelowata klacz rzuciła mi pogodne spojrzenie, za którym mógłbym rzucić się w ogień. Chyba zamieniam się w jakiegoś taniego romantyka, ale kto by się ze mną nie zgodził, że ta klacz jest po prostu czarująca?
- Masz rację. - Miriada postawiła uszy, zaciekawiona. Poczułem, jak lekko opiera się o moją szyję. Przeszedł mnie mocny dreszcz. Księżniczka drgnęła. - Coś się stało?
- Wszystko w porządku. - Kocham czuć Twój dotyk.
- Na pewno?
- Tak. - Nie.
---
W końcu wszystkich zmorzył sen. Tylko nie mnie. Stałem, lekko przytulając Miriadę szyją. Spojrzenie wbiłem w niebo, które zaszły chmury. Gdy piękny widok został zasłonięty, postanowiłem spróbować zasnąć. Minęła chwila, a odszedłem w objęcia Morfeusza. Stałem na polanie całkowicie osnutej gęstą mgłą. Mógłbym przysiąc, że wyglądała jak dym. Wdzierała mi się do nosa, tak, że z trudem oddychałem. Nie wiedziałem, co dzieje się dookoła. Drżałem, a w pewnym momencie do moich uszu dotarł paniczny krzyk. Głos Miriady. Źrenice mi się zmniejszyły, chciałem biec w stronę źródła, z którego rozlegał się głos. Wtedy zdałem sobie sprawę, że stoję w... Smole. Nie mogłem się ruszyć, wrzeszcząc i szarpiąc, próbowałem się wyrwać. Szarpnąłem z całej siły, a smoła odczepiła się ode mnie wraz ze skórą, czyniąc na moim ciele pełno ran. Krew spływała mi wszędzie. Krzykami pełnymi bólu i cierpienia zacząłem wołać izabelowatą klacz. Dostrzegłem jej sylwetkę wśród mgły i wystrzeliłem w tamtą stronę. Poczułem, że coś zaczyna się do mnie przyklejać. Czarna maź sunęła za mną jak wąż, gdy byłem już tylko krok... Tylko krok od Miriady, smoła obkleiła mnie z każdej strony, nie mogłem wykonać ani jednego ruchu. Wrzeszczałem, chcąc złapać ją za ogon. Nagle całe jej ciało zaczęło się palić.
- Etsiin. - klacz nie wydając żadnego odgłosu, zamieniła się w popiół. Moje oczy się rozszerzyły, po polikach zaczęły spływać mi strugi łez. Poddałem się, a maź dotarła mi do pyska, zaczynając mnie dusić. Bezsilnie padłem na ziemię. Obudziłem się z wrzaskiem, z pyskiem całym mokrym od słonych łez.
- Miriada?!
<Miriada? W końcu miałam jakiś wyraźniejszy pomysł. Mam nadzieję, że nie wyszło strasznie beznadziejnie.>
7.07.2019
Od Mint Trening #7 „Wszystko ma swą cenę- czyli wielki finał”
Rodzimy
się po to, żeby przekazać geny i marnie zdechnąć. Żeby nasze ciało
zgniło jak wiele ciał przed nim. Za źrebięcia dostajemy marne
umiejętności, aby przygotować nas na to, że wszystko może się nagle
zjebać, nawet jeśli zaczniemy się rozwijać i radzić sobie coraz lepiej,
co wydawało się pełnią nie tylko sprawności, ale i szczęścia. Pomimo
tego, iż z czasem nauczymy się jak wytrzymać silny ból fizyczny,
paradoksalnie nigdy do końca nie nauczymy się jak wytrzymać we własnym
ciele. Niektórzy z nas odnajdują swój drugi, lepszy świat w krainie
utkanej z bańki optymizmu funkcjonującego pod nazwą "marzenia".
Czasem i ja to robię. I dochodzi do mnie jakie to chore wyobrażać sobie
niemożliwe, aby jeszcze bardziej się zdołować, iż to nigdy nas nie
spotka. Dochodzi do mnie, że sami jesteśmy winni tego, że czujemy się
koszmarnie, zamartwiając się rzeczami, którym nasz smutek nie pomoże,
zamiast działać. Dochodzi do mnie, że życie to jedna wielka oraz
pokręcona bajka, w której każdy z nas się znajduje, choć czasem nie ma
prawa bytu w nim. Niemalże samotnie błąkając się po stepach, mając za
towarzysza jedynie pobłyskującą tarczę księżyca, całkiem łatwo było
pogrążyć się w rozmyślaniach, topiąc się w ich skomplikowaniu i
wdychając ich niemalże nieuchwytny sens. Słońce, na razie nie zamierzało
pojawiać się na nieboskłonie — miałam więc sporo czasu przed bladym
świtem. Z jednej strony była to pokrzepiająca myśl, iż być może zdążę
się jeszcze dzisiaj oddać w objęcia Morfeusza i spacerować po świecie
rozkoszy zmieszanej z pojebaniem, a z drugiej... Pragnęłam, aby choć
odrobinę musnęły mnie promienie owej gwiazdy, gdyż czułam, jak
nieuchronny mróz zagarnia całe ciepło z mojego organizmu dla siebie, w
podziękowaniu pozostawiając za sobą niedosyt. Pozostało mi się ruszać w
nadziei na to, że ogrzeje mnie machanie kończynami- co samo z siebie
brzmi jak nieśmieszny żart. Ruszyłam w kierunku góry- nieco większej niż
przyszło mi pokonywać ostatnimi czasy, lecz nie wybitnie wymagającej i
powoli zaczęłam kierować się w kierunku szczytu. Choć 'powoli' to i tak
dużo powiedziane. W pewnym momencie zaczęłam stawiać kroki tak naprawdę
na ślepo, ponieważ już po paru chwilach zaczął dokuczać mi kolejny z
uroków zimy- śnieg prószący do oczu. Westchnęłam. Zima to równie
irytująca, jak i urokliwa pora roku, doskonale łączy te cechy. W końcu
dane mi było stanąć na samym jej wierzchołku, gdzie zmęczenie wędrówką
do góry, ustąpiło satysfakcji i zachwytowi nad roztaczającym się przede
mną widokiem. Każdy zachwyt w życiu ma swą cenę.
Zaliczone
Od Mint Trening #6 „Brak kompetencji”
Marzyłam
o swojej wierzbie- odkąd pamiętam. Może to głupio brzmi, ale zwykłam
wiązać ją z uczuciem miłości, a samą ją jako symbol udanego związku.
Każdy jakkolwiek by się nie wypierał, pragnie tego uczucia i nie byłoby
nic w tym dziwnego, gdyby to właśnie porównanie nie zainspirowało mnie
do treningu kamuflażu. Tak naprawdę w swej skórze wiem tak mało o sobie i
swoich pomysłach. Tak mało... Pozostało mi się jedynie przyglądać swoim
działaniom z silnym postanowieniem poprawy. Właściwie to... Jeszcze
tylko dwa dni latania jak niedorozwinięta. Brzmi jak świetny plan na
zabicie się na pierwszym lepszym drzewie, ale przecież zawsze można to
nazwać treningiem... wytrzymałości na ból? Zawsze można też zahaczyć o
jego koronę i stwierdzić, że przy okazji podnieśliśmy poziom swego
kamuflażu. Same plusy, czyż nie? Nie? Też tak uważam.
Lendo przyleciał z całym zapasem swojego dobrego humoru w odpowiednim momencie- akurat, gdy miałam szukać uroczej duszy do treningu, która określiłaby, jak bardzo moja dupa wystaje zza drzew.
-Miałbyś ochotę oszacować zdolność mojego ukrywania się na wypadek, gdyby Tango miał jednak większe plany?- zapytałam żartobliwie ptaka, który o dziwo jedynie pokiwał głową pozostawiając mi pole do popisu. Zapewne nie znał się na tym tak samo jak ja i już nie chciał bardziej mnie dołować. Czy już kiedyś wspominałam, że nie ma nic piękniejszego jak dwie sieroty się spotykają? Chwilę później zaszyłam się w lesie, pragnąc wiedzieć, iż jestem niewidzialna nawet dla bacznego obserwatora, chociaż wiedziałam też, że wmawiając sobie to, będę się oszukiwać po całości.
-Jeśli już się schowałaś, chciałem ci tylko powiedzieć, że wrogowie na pewno Cię nie zauważą... jeśli są ślepi- rzekł mój błotniak z powagą- Zagrajmy w grę- dodał tajemniczo- Podczas mojego odliczania staraj się dobrze ukryć, pomiędzy nimi możesz swobodnie przechadzać się między drzewami. Twój cel jest taki, by dotrzeć do mnie i nie zostać zauważonym, tyczy się to oczywiście momentów, kiedy zacznę liczyć.
-Wiesz jak mnie udupić- pomyślałam, ale pokiwałam łbem bez słowa sprzeciwu, ponieważ lepszy pomysł nie przychodził mi do głowy. Czas się wykazać swoim brakiem kompetencji.
Ps z 06.07 PROSZĘ O WYBACZENIE ZA JAKOŚĆ
Lendo przyleciał z całym zapasem swojego dobrego humoru w odpowiednim momencie- akurat, gdy miałam szukać uroczej duszy do treningu, która określiłaby, jak bardzo moja dupa wystaje zza drzew.
-Miałbyś ochotę oszacować zdolność mojego ukrywania się na wypadek, gdyby Tango miał jednak większe plany?- zapytałam żartobliwie ptaka, który o dziwo jedynie pokiwał głową pozostawiając mi pole do popisu. Zapewne nie znał się na tym tak samo jak ja i już nie chciał bardziej mnie dołować. Czy już kiedyś wspominałam, że nie ma nic piękniejszego jak dwie sieroty się spotykają? Chwilę później zaszyłam się w lesie, pragnąc wiedzieć, iż jestem niewidzialna nawet dla bacznego obserwatora, chociaż wiedziałam też, że wmawiając sobie to, będę się oszukiwać po całości.
-Jeśli już się schowałaś, chciałem ci tylko powiedzieć, że wrogowie na pewno Cię nie zauważą... jeśli są ślepi- rzekł mój błotniak z powagą- Zagrajmy w grę- dodał tajemniczo- Podczas mojego odliczania staraj się dobrze ukryć, pomiędzy nimi możesz swobodnie przechadzać się między drzewami. Twój cel jest taki, by dotrzeć do mnie i nie zostać zauważonym, tyczy się to oczywiście momentów, kiedy zacznę liczyć.
-Wiesz jak mnie udupić- pomyślałam, ale pokiwałam łbem bez słowa sprzeciwu, ponieważ lepszy pomysł nie przychodził mi do głowy. Czas się wykazać swoim brakiem kompetencji.
Ps z 06.07 PROSZĘ O WYBACZENIE ZA JAKOŚĆ
Od Takhala ,,Dziwne rzeczy mają swoje źródło"
Tego dnia obudził mnie głód, który doskwierał mi już od dłuższego czasu. Powoli otworzyłem me ślepia, po czym wstałem na cztery nogi. Wzrokiem zacząłem szukać Rose, która powinna stać gdzieś na uboczu. Jednak jej nigdzie nie było widać.
- Takhal! - nagle usłyszałem znajomy mi głos dochodzący z z tyłu. Nie była to jednak Rose, a Naero.
- O, hej... Co robisz? - zapytałem nieśmiało tak jak to miałem w moim zwyczaju pytać.
- Szukałam czegoś smacznego do jedzenia, ale nic nie znalazłam... - odpowiedziała z widocznym nie zadowoleniem klaczka.
- Cóż, mamy zimę, więc to zrozumiałe... Muszę już iść, pa - zakończyłem rozmowę z Naero, po czym odeszłem parę kroków dalej od stada. Schyliłem mój łeb do ziemi i skubnąłem jeden z niewielu gębków trawy. Czas płynął spokojnie, aż do pory, gdy nie zaczął padać deszcz. W tamtej właśnie chwili dostrzegłem Rose kłusując w moją stronę. Za nią podążał stępem Halt. Spodziewałem się, że gdy moja mama do mnie dojdzie to, że się odezwie, jednak ona tylko się lekko uśmiechnęła. Już nie mówiąc o Halcie, który nawet na mnie nie spojrzał. Zdziwiło mnie to zachowanie, ale szybko o tym zapomniałem. Po paru chwilach poczułem ciepły oddech nad moją szują, więc ją uniosłem. Ujrzałem jakiegoś konia, który najwidoczniej czegoś potrzebował.
<Ktoś?>
- Takhal! - nagle usłyszałem znajomy mi głos dochodzący z z tyłu. Nie była to jednak Rose, a Naero.
- O, hej... Co robisz? - zapytałem nieśmiało tak jak to miałem w moim zwyczaju pytać.
- Szukałam czegoś smacznego do jedzenia, ale nic nie znalazłam... - odpowiedziała z widocznym nie zadowoleniem klaczka.
- Cóż, mamy zimę, więc to zrozumiałe... Muszę już iść, pa - zakończyłem rozmowę z Naero, po czym odeszłem parę kroków dalej od stada. Schyliłem mój łeb do ziemi i skubnąłem jeden z niewielu gębków trawy. Czas płynął spokojnie, aż do pory, gdy nie zaczął padać deszcz. W tamtej właśnie chwili dostrzegłem Rose kłusując w moją stronę. Za nią podążał stępem Halt. Spodziewałem się, że gdy moja mama do mnie dojdzie to, że się odezwie, jednak ona tylko się lekko uśmiechnęła. Już nie mówiąc o Halcie, który nawet na mnie nie spojrzał. Zdziwiło mnie to zachowanie, ale szybko o tym zapomniałem. Po paru chwilach poczułem ciepły oddech nad moją szują, więc ją uniosłem. Ujrzałem jakiegoś konia, który najwidoczniej czegoś potrzebował.
<Ktoś?>
Od Mivany ,,Podróż do lepszego jutra" cz. 4
-... I wyskoczyłam na niego z krzaków, pośliznęłam się i... - znowu przerwała, dostając ataku śmiechu z własnej historii - wywaliłam w błoto.
Brechtałam się jak głupia, nie wiedząc nawet, czy bardziej bawi mnie głupkowata opowieść przyjaciółki, czy jej przecudny rechot.
- Powiem ci - parsknęłam - że na początku myślałam, że zginę z braku pożywienia lub drapieżniki. Teraz się zastanawiam, kiedy padnę przez ciebie.
- Już dobrze, uspokój się. Nie chcę, żebyś mi tutaj umarła. Byłoby smutno.
- Tylko smutno? Zaraz by cię coś zeżarło.
- Ah tak? - spojrzała na mnie zuchwale.
- A tak - odwzajemniłam się jej tym samym.
- Nie dałabyś sobie ze mną rady.
- Dawaj, zobaczymy.
- A zobaczmy! - krzyknęła, rzucając się na mnie. Chyba chciała mnie z zaskoczenia przewrócić, jednak ja szybko odskoczyłam, wykorzystałam jej chwilowe rozkojarzenie i nierównowagę, pchając ją na bok. Już po chwili leżała na ziemi, wypłakując łzy, nie z powodu smutku czy bólu. Niko po raz kolejny w ciągu tego dnia, wybuchła śmiechem.
- Wstawaj, nie będziemy stać na otwartej przestrzeni, bo ciebie bawi samo istnienie.
Klacz wciąż się trzęsąc, wstała i, robiąc więcej hałasu niż lawina z burzą razem wzięte, ruszyła za mną w dalszą drogę.
- O czym myślisz? - zapytała łaciata. Nie spała, wbrew temu, co sądziłam.
- O swoim stadzie, o rodzinie - odparłam melancholijnym, lekko smutnym tonem, wciąż wpatrując się w gwieździste niebo. Połyskiwały na nim dwie najbliższe mi plamki, przypominając o tym wszystkim, co zostawiłam za sobą.
- Nadal chcesz tam wrócić? - jej ton wydawał się poważny, jednak trochę łzawy. Jakby myślała, że nasz duet przetrwa na wieki, że będziemy razem podróżować, jak to kiedyś stwierdziła. Powiedziałam jej wtedy, że to nie był najlepszy żart. Teraz wydawało mi się, że chyba zastanawiała się nad tym... Na serio.
- To mój dom - odparłam krótko. Musiała respektować to, że moje serce wybrało już miejsce, gdzie należy na wieki.
Niko zamilkła, zrównując się ze mną i również kierując pysk w stronę nieskończonej czerni.
- Chciałabym poznać tego twojego Shiregt'a - wypaliła w końcu, spoglądając na mnie z delikatnym uśmiechem.
- Spokojnie. Moje przeczucie mówi mi, że jeszcze się zapoznacie. Nie wiem kiedy, gdzie, ani jak. Ale kiedyś na pewno.
- Yhm - klacz przybliżyła się do mnie jeszcze bardziej, opierając się na mnie częściowo. W takim przytuleniu zasnęła, zostawiając mnie na całonocnej straży.
Brechtałam się jak głupia, nie wiedząc nawet, czy bardziej bawi mnie głupkowata opowieść przyjaciółki, czy jej przecudny rechot.
- Powiem ci - parsknęłam - że na początku myślałam, że zginę z braku pożywienia lub drapieżniki. Teraz się zastanawiam, kiedy padnę przez ciebie.
- Już dobrze, uspokój się. Nie chcę, żebyś mi tutaj umarła. Byłoby smutno.
- Tylko smutno? Zaraz by cię coś zeżarło.
- Ah tak? - spojrzała na mnie zuchwale.
- A tak - odwzajemniłam się jej tym samym.
- Nie dałabyś sobie ze mną rady.
- Dawaj, zobaczymy.
- A zobaczmy! - krzyknęła, rzucając się na mnie. Chyba chciała mnie z zaskoczenia przewrócić, jednak ja szybko odskoczyłam, wykorzystałam jej chwilowe rozkojarzenie i nierównowagę, pchając ją na bok. Już po chwili leżała na ziemi, wypłakując łzy, nie z powodu smutku czy bólu. Niko po raz kolejny w ciągu tego dnia, wybuchła śmiechem.
- Wstawaj, nie będziemy stać na otwartej przestrzeni, bo ciebie bawi samo istnienie.
Klacz wciąż się trzęsąc, wstała i, robiąc więcej hałasu niż lawina z burzą razem wzięte, ruszyła za mną w dalszą drogę.
~*~
- O czym myślisz? - zapytała łaciata. Nie spała, wbrew temu, co sądziłam.
- O swoim stadzie, o rodzinie - odparłam melancholijnym, lekko smutnym tonem, wciąż wpatrując się w gwieździste niebo. Połyskiwały na nim dwie najbliższe mi plamki, przypominając o tym wszystkim, co zostawiłam za sobą.
- Nadal chcesz tam wrócić? - jej ton wydawał się poważny, jednak trochę łzawy. Jakby myślała, że nasz duet przetrwa na wieki, że będziemy razem podróżować, jak to kiedyś stwierdziła. Powiedziałam jej wtedy, że to nie był najlepszy żart. Teraz wydawało mi się, że chyba zastanawiała się nad tym... Na serio.
- To mój dom - odparłam krótko. Musiała respektować to, że moje serce wybrało już miejsce, gdzie należy na wieki.
Niko zamilkła, zrównując się ze mną i również kierując pysk w stronę nieskończonej czerni.
- Chciałabym poznać tego twojego Shiregt'a - wypaliła w końcu, spoglądając na mnie z delikatnym uśmiechem.
- Spokojnie. Moje przeczucie mówi mi, że jeszcze się zapoznacie. Nie wiem kiedy, gdzie, ani jak. Ale kiedyś na pewno.
- Yhm - klacz przybliżyła się do mnie jeszcze bardziej, opierając się na mnie częściowo. W takim przytuleniu zasnęła, zostawiając mnie na całonocnej straży.
CDN
5.07.2019
Od Mint „W głębinach głupoty” Trening #5
Biegnąc przed siebie, tym razem, zanim jeszcze słońce ukryło się za linią horyzontu, czułam na sobie baczne spojrzenie Lenda. Czym jest przyjemność jak nie świadomością posiadania oddanej duszy?
-Pozwolisz mi dziś zadecydować o losie swego treningu?- zapytał, a ja, choć go nie widziałam, byłam pewna, iż na jego dziobie widnieje uśmiech. Zaraz będzie pałał radością i optymizmem bardziej od tej całej Avy- towarzyszki klaczy, którą można rozpoznać po kiju w dupie. Oj Mivana, Mivana szczerze jest śmiesznie oglądać twój pełen gracji chód, kiedy ma się przed oczami jak zjebywałaś się z każdego pagórka.
-Niech zgadnę, znowu masz jakiś idealny pomysł dla upośledzonych umysłowo koni? Brzmi tak kusząco jak lizanie puzdra pierwszego lepszego oblesia, ale skoro już jesteś taką kochaną istotką i mi coś proponujesz... słucham- odpowiedziałam mu. Lepiej, żeby jego pomysł nie dorównywał normalności moim- takim jak rozmawianie z karym zrympańcem więcej niż trzy sekundy. Chociaż przyjemne jest przebywanie w towarzystwie kogoś, kto jest większą sierotą niż ty.
-Cóż... za to tamten staw wygląda na całkiem interesujący atrybut do treningu, nie uważasz? Nie jest zamarznięty i nie widać, żeby był zbyt głęboki- rzekł ku mojemu skonfundowaniu.
-Tak szybko chcesz się mnie pozbyć? Jeśli się nie utopię, co byłoby dość dziwne w moim wypadku, to zamarznę- przewróciłam oczyma, próbując rozgryźć jego tok rozumowania.
-Tym lepiej dla ciebie- powiedział zagadkowo. Teraz to już całkowicie mnie zgasiłeś.
-Jak miło, że mnie tak uwielbiasz. Ale chyba podziękuję... ekhem miła duszyczko- mimowolnie uśmiechnęłam się w duchu. Chore umysły się spotkały. Czyż nie ma nic piękniejszego?
-Wiesz, zawsze dzięki zimnie możesz się zahartować oprócz podniesienia sprawności pływaniem- siadł na moim grzbiecie- Chociaż powiem ci, że jestem skuteczny niczym Kasja, więc sam mogę spróbować to zrobić pod pretekstem opatrzenia ci rany od moich pazurów- odparł ze stoickim spokojem. Nie na długo był mu dany taki flegmatyzm. Chwilę później już całował ziemię.
***
Dzięki całemu swemu bagażowi głupoty dałam się przekonać na małą kąpiel. Niepewnie skierowałam swoje kroki w kierunku wody i chwilę później byłam już w objęciach żywiołu. Czułam się niczym wpuszczona do lazurowego lustra, zaciskającego się wokół mojego ciała, gdzie każdy ruch wiązał się z milionami kawałków szkła wbitymi w tułów i kończyny. Płynąc, miałam wrażenie, iż prędzej archeolodzy zdążą znaleźć mój szkielet w lodowatej cieczy niż dopłynę na drugi brzeg. To chyba znaczy o dobrym i męczącym treningu. W końcu znalazłam się na upragnionym lądzie, dysząc ciężko. Powietrze tutaj wydawało się teraz tak ciepłe, że przez chwilę poczułam się jak w środku lata w towarzystwie słońca. Teraz pozostało jedynie wrócić do Lenda i zakończyć raz na zawsze przygodę z pływaniem o tej porze roku.
-Pozwolisz mi dziś zadecydować o losie swego treningu?- zapytał, a ja, choć go nie widziałam, byłam pewna, iż na jego dziobie widnieje uśmiech. Zaraz będzie pałał radością i optymizmem bardziej od tej całej Avy- towarzyszki klaczy, którą można rozpoznać po kiju w dupie. Oj Mivana, Mivana szczerze jest śmiesznie oglądać twój pełen gracji chód, kiedy ma się przed oczami jak zjebywałaś się z każdego pagórka.
-Niech zgadnę, znowu masz jakiś idealny pomysł dla upośledzonych umysłowo koni? Brzmi tak kusząco jak lizanie puzdra pierwszego lepszego oblesia, ale skoro już jesteś taką kochaną istotką i mi coś proponujesz... słucham- odpowiedziałam mu. Lepiej, żeby jego pomysł nie dorównywał normalności moim- takim jak rozmawianie z karym zrympańcem więcej niż trzy sekundy. Chociaż przyjemne jest przebywanie w towarzystwie kogoś, kto jest większą sierotą niż ty.
-Cóż... za to tamten staw wygląda na całkiem interesujący atrybut do treningu, nie uważasz? Nie jest zamarznięty i nie widać, żeby był zbyt głęboki- rzekł ku mojemu skonfundowaniu.
-Tak szybko chcesz się mnie pozbyć? Jeśli się nie utopię, co byłoby dość dziwne w moim wypadku, to zamarznę- przewróciłam oczyma, próbując rozgryźć jego tok rozumowania.
-Tym lepiej dla ciebie- powiedział zagadkowo. Teraz to już całkowicie mnie zgasiłeś.
-Jak miło, że mnie tak uwielbiasz. Ale chyba podziękuję... ekhem miła duszyczko- mimowolnie uśmiechnęłam się w duchu. Chore umysły się spotkały. Czyż nie ma nic piękniejszego?
-Wiesz, zawsze dzięki zimnie możesz się zahartować oprócz podniesienia sprawności pływaniem- siadł na moim grzbiecie- Chociaż powiem ci, że jestem skuteczny niczym Kasja, więc sam mogę spróbować to zrobić pod pretekstem opatrzenia ci rany od moich pazurów- odparł ze stoickim spokojem. Nie na długo był mu dany taki flegmatyzm. Chwilę później już całował ziemię.
***
Dzięki całemu swemu bagażowi głupoty dałam się przekonać na małą kąpiel. Niepewnie skierowałam swoje kroki w kierunku wody i chwilę później byłam już w objęciach żywiołu. Czułam się niczym wpuszczona do lazurowego lustra, zaciskającego się wokół mojego ciała, gdzie każdy ruch wiązał się z milionami kawałków szkła wbitymi w tułów i kończyny. Płynąc, miałam wrażenie, iż prędzej archeolodzy zdążą znaleźć mój szkielet w lodowatej cieczy niż dopłynę na drugi brzeg. To chyba znaczy o dobrym i męczącym treningu. W końcu znalazłam się na upragnionym lądzie, dysząc ciężko. Powietrze tutaj wydawało się teraz tak ciepłe, że przez chwilę poczułam się jak w środku lata w towarzystwie słońca. Teraz pozostało jedynie wrócić do Lenda i zakończyć raz na zawsze przygodę z pływaniem o tej porze roku.
4.07.2019
Od Mint Trening #4 „Wzlatując w objęcia firmamentu”
Ta noc nie zapowiadała się owocnie, a to za sprawą choćby tego, że powieki same mi opadały, jak gdyby były jesiennymi liśćmi zbliżającymi się nieuchronnie do korzeni drzew. Westchnęłam, roztaczając wokół swojego pyska białą chmurę, która po chwili skierowała się w kierunku firmamentu. Odleciała niczym ptaki nieuchwytnie pragnące zewu wolności. Przez chwilę przyglądałam się, jak znika pod osłoną nocy, pragnąc przez choć przez chwilę mieć możliwość wzlatywania ze śmiechem w kierunku najjaśniejszych gwiazd. Prychnęłam cicho, ilustrując wzrokiem rośliny sprawiające wrażenie martwych pośród mongolskich, bezkresnych stepów. Nieliczne drzewa, bujna trawa, niekiedy można było się natknąć na pojedyncze kwiatostany żałośnie tańczące do niemalże niesłyszalnej melodii wiatru. Z jednej strony nic co mogłoby posłużyć za ciekawy przykład flory, z drugiej dający mózgownicy kopa do działania. Otrzepałam się, pragnąc obudzić się z dziwnego snu, w którym byłam, pomimo iż nie oddałam się objęciom Morfeusza. Po chwili mój wzrok natrafił na starą kłodę drzewa, zapewne będącego niegdyś czyimś atrybutem do treningu lub kuszącym przedmiotem dla burzy. Była przełamana w połowie, ale wciąż mogła być niezłą rzeczą do ćwiczenia skoków. Po uprzednim stanięciu w odpowiedniej kolejności puściłam się cwałem w kierunku przeszkody, gładko ją pokonując. Z czasem zmniejszałam szybkość, aż doszłam do wolnego kłusa. Następnie przepchnęłam jedną z połówek kłody, za drugą, sprawiając, iż miałam już do pokonania dwa kawałki drzewa. Pokonywałam je do momentu, aż moje nogi zaczęły się pode mną uginać, a mózg nie zaczął z niemą prośbą pchać mnie w kierunku stada.
Od Mint „Gwiazdy naszymi towarzyszami” Trening #3
Czyżbym znów błąkała się po nocach pośród mongolskiej głuszy? Zgadłeś, dobry obserwatorze, a raczej na tyle bezmyślny, żeby zarywać schyłek dnia na plotkową wartę. Nie byłabym zdziwona, znając takich jak ty, że zdążyłeś już powiązać koniec z końcem. W końcu nie da się ukryć, że mój dawny kochanek zamknął się w sobie na tyle, że można zacząć nazywać małym opętaniem, w jego przypadku niekoniecznie zdrowym. Zdecydowanie wystarczyło mu do szczęścia dotychczasowe szaleństwo. A jeśli zaczęła udzielać mu się moja aura? Kiedyś byliśmy na tyle blisko i ... ukrywanie się po krzakach i tak zajebiście pomogło się nam chować ze swoją miłością, że większość patrzyła na nas znacząco, przynajmniej w tamtym okresie. Miałam ochotę jednak raz na zawsze zamknąć tamten rozdział i... dziwnie to mówić, ale teraz miałam nadzieję, iż być może zauważyli ostatnio, że więcej czasu spędzał z Mivaną. Dopóki oczywiście nie zniknęła, jakby już wykonała swoją robotę... Wyrachowana dusza stąpająca po trupach. Ona zwyczajnie pragnęła mi go odbijać, aż dowiedzie swego niczym nieporadne dziecko w przedszkolu pragnące wszystkich zabawek. Westchnęłam zrezygnowana, przypominając sobie swój prawdziwy cel wymykania się po zmierzchu. Tym razem mój błotniak udał się ze mną, jakby przeczuwał, że mam ochotę rzucić się z pierwszego lepszego klifu. W pewnym momencie znowu ujrzałam obraz władcy w myślach. Nie był on jednak zdesperowany, za to ubyło mu wzrostu. Był młodym koniem sukcesu, który wiedział, do czego dążył i miał silny autorytet. Tańczył on w towarzystwie gwiazd i dwóch oczu, należących do mnie, nie patrząc w przyszłość, za to dumnie kierując łeb przed siebie- ku przyszłości. Nie wiedziałam dokładnie, kiedy również zaczęłam przebierać nogami, starając się naśladować jego sposób poruszania się- gładki i lekki, choć w moim wykonaniu dość nieporadny. Grunt, że przynajmniej zrobiłam coś adekwatnego do zamiarów, oszczędzając przy tym od gwałtu drzewa, dziób Lumina i przy okazji również wiatr... Da się? Da się.
PS z 03.07- tyle, że się spóźniłam o 7 minut z publikacją
2.07.2019
Od Mint Trening #2 „Krwiożercze suszenie jadaczki”
Dzisiejsza noc była nieco zimniejsza niż w pierwszym dniu treningu. Zima już wyraźnie dawała znać o swoim panowaniu, chlubiąc się, jak bardzo potrafiła nas udupić swoimi kaprysami.
Idealna pora na trening i o niczym innym nie marzę jak tylko poślizgnąć
się na pierwszym lepszym zalodzonym kawałku. Podczas tego walczenia o
sprawność nie zamierzałam sama się męczyć, więc w formie zemsty za to,
że Ledno wczoraj sobie spokojnie spał, kiedy ja biegałam w pocie czoła,
obudziłam go. Dobitnie mówiąc to, nie jest takie okrutne,
przecież będzie mógł sobie... porozciągać skrzydła, prawda? Coś jednak
czuję, że powita mnie urocza mimika na ptasim dziobie Lenda. W końcu, który pan nie wygląda słodko, gdy się złości?
-Widzę, że świetnie się bawisz w moim towarzystwie, w końcu tak bardzo mnie potrzebujesz..., ale powiem ci, że jeśli nie dasz mi spać, za chwilę będę martwy- powiedział z przekąsem.
-W śnie jak po śmierci też tracisz świadomość jakby nie patrzeć- wyszczerzyłam się- Więc chyba czy umrzesz na prawdę, czy może na niby nie robi ci zbytniej różnicy?
-Dobra, poddaję się. Co chcesz robić? Może marzy ci się gwałcenie drzew niczym Mivanie... i ostatnio Shiregtowi?
-Liczyłam na to, że podsuniesz mi pomysł. Sensowny pomysł- przewróciłam oczyma.
-Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, proponując ci jakże interesujące spotkanie z rośliną- gdyby mógł, zapewne uśmiechnąłby się szeroko, prezentując szereg swoich pięknych zębów, których nie ma. Jak miło, że troszczy się o moje zdrowie psychiczne i ich nie ma, bo mogłabym nie przeżyć tego jego krwiożerczego suszenia jadaczki. Nie chcąc czekać, aż znowu palnie jakimś błyskotliwym tekstem, odrzekłam.
-Biegnę. Licz sekundy. Do tamtego drzewa- tym razem pragnęłam potrenować bardziej szybkość niż wytrzymałość jak wczoraj, jednak nadal tym samym sposobem. Jeszcze się zdążę potem wykazać kreatywnością w kolejnych dniach. Jeszcze tyle męczenia się przede mną.
-Chyba minuty- jego ostatnią uwagę przed rozpoczęciem przeze mnie biegu, puściłam mimo uszu.
Ruszyłam przed siebie, wyciągając kończyny jak najdalej. Zacisnęłam zęby niedaleko drzewa. Jestem tak blisko, teraz tylko przekroczyć linię mety. Jak się okazało później, nie raz dane mi ją było dzisiejszej nocy przekroczyć...
-Widzę, że świetnie się bawisz w moim towarzystwie, w końcu tak bardzo mnie potrzebujesz..., ale powiem ci, że jeśli nie dasz mi spać, za chwilę będę martwy- powiedział z przekąsem.
-W śnie jak po śmierci też tracisz świadomość jakby nie patrzeć- wyszczerzyłam się- Więc chyba czy umrzesz na prawdę, czy może na niby nie robi ci zbytniej różnicy?
-Dobra, poddaję się. Co chcesz robić? Może marzy ci się gwałcenie drzew niczym Mivanie... i ostatnio Shiregtowi?
-Liczyłam na to, że podsuniesz mi pomysł. Sensowny pomysł- przewróciłam oczyma.
-Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, proponując ci jakże interesujące spotkanie z rośliną- gdyby mógł, zapewne uśmiechnąłby się szeroko, prezentując szereg swoich pięknych zębów, których nie ma. Jak miło, że troszczy się o moje zdrowie psychiczne i ich nie ma, bo mogłabym nie przeżyć tego jego krwiożerczego suszenia jadaczki. Nie chcąc czekać, aż znowu palnie jakimś błyskotliwym tekstem, odrzekłam.
-Biegnę. Licz sekundy. Do tamtego drzewa- tym razem pragnęłam potrenować bardziej szybkość niż wytrzymałość jak wczoraj, jednak nadal tym samym sposobem. Jeszcze się zdążę potem wykazać kreatywnością w kolejnych dniach. Jeszcze tyle męczenia się przede mną.
-Chyba minuty- jego ostatnią uwagę przed rozpoczęciem przeze mnie biegu, puściłam mimo uszu.
Ruszyłam przed siebie, wyciągając kończyny jak najdalej. Zacisnęłam zęby niedaleko drzewa. Jestem tak blisko, teraz tylko przekroczyć linię mety. Jak się okazało później, nie raz dane mi ją było dzisiejszej nocy przekroczyć...
Od Shiregt'a ,,Mój świat się skończył" Cz. III
Od pewnego czasu widziałem wiele pozornie nieistotnych rzeczy, niewidocznych dla innych koni. Mawiają, że miłość jest ślepa, a ja dzięki niej zauważałem i odczuwałem pustkę wokół siebie dobitniej, niż kiedykolwiek; a także twardość pni drzew, ostrość kamieni i wystających sęków, miękkość brzucha, elastyczność skóry i głęboką czerwień krwi. W najcięższych chwilach dawałem upust tęsknocie, choć brzydziłem się swych czynów. Nie potrafiłem jednak znaleźć innego, równie skutecznego środka.
Chyba zaczynam wariować.
Starałem się z całych sił patrzeć w niebo albo w ziemię, byle tylko uniknąć zaniepokojonych, pytających spojrzeń uczniów. Miałem ich dość.
— To wszystko. Możecie się rozejść. - rzekłem cicho, beznamiętnie. Konie jeszcze przez moment wahały się, po czym ostrożnie odeszły w swoje strony. Odwróciłem wzrok ku błękitnej tafli jeziora, błyszczącej w słońcu. Mimo jego obecności temperatura nieuchronnie spadała. Drzewa pozbywały się ostatnich liści. Żyzne, zielone łąki Chirgis zamierały w oczekiwaniu na białą panią. Roślinność szybko się kończyła. Nadchodziła pora na kolejną wędrówkę. Tylko gdzie? Nadstawiłem nagle uszu, jednak znów był to tylko oszukańczy wicher, wplatający w swój szum nuty podobne do rżenia konia. Dokładniej, klaczy w potrzebie. Westchnąłem, ze złością chwytając najbliższą gałąź i wgryzając się w nią z całej siły.
Jeżeli rzeczywiście jest tego warta...Jeżeli naprawdę ją kocham, to muszę coś zrobić. Musi przynajmniej wiedzieć...żeby tylko móc ją zobaczyć, ten ostatni raz. Inaczej to mnie wykończy.
Pokiwałem powoli głową do siebie. Tak, to jest sensowna myśl. Spojrzałem w kierunku klanu, poszukując głównie kasztanowatej i gniadej plamy. Były tam, ale nie mogłem mieć pewności, że są tymi, o których myślę. Powinienem się z nimi pożegnać? Raczej nie. To zrodziłoby we mnie tylko wątpliwości i utrudniło odejście, zresztą pewnie próbowaliby mnie powstrzymać. Jak rzekł pewien mądry kuc, trzeba kuć, póki żelazo gorące.
Ruszyłem więc raźnym kłusem przez las w tym samym kierunku, w którym udała się Mivana, na południowy wschód. Uśmiechnąłem się blado. Robienie czegokolwiek i podsycanie nadziei podnosiło mnie na duchu. Biegłem tak bez przeszkód jakieś kilkaset kroków, kiedy w oddali dostrzegłem trójkę koni. W dwóch z nich rozpoznałem ojca i brata, kolejny z mniejszej odległości okazał się Mint. Zwolniłem, aż w końcu zatrzymałem się przed nimi, świdrując grupkę spojrzeniem. Jestem już tak blisko wolności...
— Bracie, dokąd się wybierasz? - spytał Dante z niewinną miną.
— Nie mam żadnego obowiązku wam się spowiadać. - odparłem dumnie, ruszając znów do przodu.
— Shiregt'cie Altbachu... - zaczął Khonkh, jednak nie dałem mu skończyć.
— To, że się o mnie martwicie, nie upoważnia was do śledzenia i kontrolowania mnie na każdym kroku! - Mint, o dziwo, wciąż milczała, aczkolwiek nie interesowało mnie to. Fakt, że podniosłem głos, nie był jeszcze do tego stopnia ważny, ale ojciec musiał wyczuć ze swoim życiowym doświadczeniem, co się święci. Rzuciłem się, by jak najszybciej przebiec pomiędzy nimi, ale ogiery zagrodziły mi drogę. Klacz szybko przeszła na tyły. Odsłoniłem zęby i pochyliłem uszy, mając nadzieję, że samo ostrzeżenie wystarczy.
— Wiemy, że jest ci przykro, ale... - dalszych słów nie słyszałem. Wcale nie jest mi przykro. To tylko mój umysł szamoce się bezsilnie z wściekłości, nie mogąc znaleźć argumentów trafiających do usychającego jak roślina bez wody serca, a dusza rozrywa się od tego na kawałki. W oku zakręciła mi się mimowolna łza, napięcie mięśni sięgało zenitu.
— Przepraszam. - szepnąłem, z głośnym rżeniem taranując konie i pędząc przed siebie niczym huragan. Jestem wolny...wolny.
CDN
Jeżeli rzeczywiście jest tego warta...Jeżeli naprawdę ją kocham, to muszę coś zrobić. Musi przynajmniej wiedzieć...żeby tylko móc ją zobaczyć, ten ostatni raz. Inaczej to mnie wykończy.
Pokiwałem powoli głową do siebie. Tak, to jest sensowna myśl. Spojrzałem w kierunku klanu, poszukując głównie kasztanowatej i gniadej plamy. Były tam, ale nie mogłem mieć pewności, że są tymi, o których myślę. Powinienem się z nimi pożegnać? Raczej nie. To zrodziłoby we mnie tylko wątpliwości i utrudniło odejście, zresztą pewnie próbowaliby mnie powstrzymać. Jak rzekł pewien mądry kuc, trzeba kuć, póki żelazo gorące.
Ruszyłem więc raźnym kłusem przez las w tym samym kierunku, w którym udała się Mivana, na południowy wschód. Uśmiechnąłem się blado. Robienie czegokolwiek i podsycanie nadziei podnosiło mnie na duchu. Biegłem tak bez przeszkód jakieś kilkaset kroków, kiedy w oddali dostrzegłem trójkę koni. W dwóch z nich rozpoznałem ojca i brata, kolejny z mniejszej odległości okazał się Mint. Zwolniłem, aż w końcu zatrzymałem się przed nimi, świdrując grupkę spojrzeniem. Jestem już tak blisko wolności...
— Bracie, dokąd się wybierasz? - spytał Dante z niewinną miną.
— Nie mam żadnego obowiązku wam się spowiadać. - odparłem dumnie, ruszając znów do przodu.
— Shiregt'cie Altbachu... - zaczął Khonkh, jednak nie dałem mu skończyć.
— To, że się o mnie martwicie, nie upoważnia was do śledzenia i kontrolowania mnie na każdym kroku! - Mint, o dziwo, wciąż milczała, aczkolwiek nie interesowało mnie to. Fakt, że podniosłem głos, nie był jeszcze do tego stopnia ważny, ale ojciec musiał wyczuć ze swoim życiowym doświadczeniem, co się święci. Rzuciłem się, by jak najszybciej przebiec pomiędzy nimi, ale ogiery zagrodziły mi drogę. Klacz szybko przeszła na tyły. Odsłoniłem zęby i pochyliłem uszy, mając nadzieję, że samo ostrzeżenie wystarczy.
— Wiemy, że jest ci przykro, ale... - dalszych słów nie słyszałem. Wcale nie jest mi przykro. To tylko mój umysł szamoce się bezsilnie z wściekłości, nie mogąc znaleźć argumentów trafiających do usychającego jak roślina bez wody serca, a dusza rozrywa się od tego na kawałki. W oku zakręciła mi się mimowolna łza, napięcie mięśni sięgało zenitu.
— Przepraszam. - szepnąłem, z głośnym rżeniem taranując konie i pędząc przed siebie niczym huragan. Jestem wolny...wolny.
CDN
1.07.2019
Podsumowanie czerwca
Wraz z końcem czerwca i początkiem lipca możemy to sobie powiedzieć oficjalnie - WAKACJE! Mam nadzieję, że zagospodarujecie trochę wolnego czasu na pisanie, ostatecznie jest to również forma odpoczynku, a nam będzie bardzo miło z tego powodu :) No, ale przejdźmy do rzeczy.
ukochaną Kasję. W związku z postarzaniem o formularz nastolatka proszona jest Tantai.
Ankieta na postać miesiąca zostanie dopiero ogłoszona; wcześniej przygniotły nas sprawy prywatne. W sierpniu mamy kolejną edycję Temtsel Dotood, radzimy więc być czujnym i zbierać sumiennie punkty.
Ogłoszenia parafialneWymieniony w tytule miesiąc osobiście uważam za bardzo udany. Między innymi jest on najbardziej owocny ze wszystkich w tym roku - przez 30 dni pojawiły się 83 posty! Liczę, że w lipcu uda nam się dobić jeszcze wyższej liczby. Dołączyli do nas medyczka Chocolate oraz dwójka nowo narodzonych źrebiąt, Naris i Nivero. Musieliśmy niestety przy okazji pożegnać NPC Hadvegara, Angel oraz
Ankieta na postać miesiąca zostanie dopiero ogłoszona; wcześniej przygniotły nas sprawy prywatne. W sierpniu mamy kolejną edycję Temtsel Dotood, radzimy więc być czujnym i zbierać sumiennie punkty.
Fabuła
Rok 1900 ochrzczony zostaje po prostu - rocznicowym. W naszym stadzie działo się wiele pod względem uczuciowym, z pewnością mniej w kwestiach grupowych. Miłość Arrow'a i Eriny rozkwita, Risa i Cardinano znów spotykają się mimo woli, Miriada wydaje się widzieć w przyjacielu kogoś więcej, zaś mniej radosnym akcentem tego wywodu jest bolesne, zwłaszcza dla władcy, odejście Mivany. Ważnym wydarzeniem jest egzekucja Kasji, seryjnej morderczyni.
Jednak najważniejszą zmianą fabule jest fakt przesunięcia czasu akcji. Wyniki ankiety mówią same za siebie:
- 4 głosy na "Nie"
- 9 głosów ogólnie na "Tak"
Zmiana szablonu + Echo FamiliiKolejna łatwo zauważalna rzecz to zmiana szaty bloga na bardziej letnią - stał się cud, i oto mamy gorący klimat w pełni! Zapraszamy również serdecznie na Echo Familii, gdzie znajdziecie nową historyjkę.
Tym miłym akcentem na dzień dzisiejszy - kończymy. Dobrej nocy!
~Łowca much
Odejście NPC
Hadvegar, niemłody już członek naszego klanu, odchodzi z powodu doznanego zawału serca do wieczności, a mówiąc prościej ze - starości. Niechaj spoczywa w pokoju [*].
Od Tanga do Mint „Bara bara... Czyli jak skutecznie wypierdolić się na kobietę"
Przez 10 minut przyglądałem się klaczy, jak patrzy na takiego debila jak ja. Cóż, przynajmniej nie musiała mnie ratować przed jakimś drapieżnikiem lub innym gównem pokroju ludzi. Zakłopotany poczułem, jak stres znów rwie mnie do tańca, jednak siła woli pozwalała mi to przeboleć. Klacz nadal patrzyła na mnie, czułem się jak kretyn... Nie ma to, jak się wyjebać przed babą i to jeszcze pyskiem w wodę. Szczerze? To nigdy nie miałem sytuacji, by się przed kimś zbłaźnić ani nic z tych rzeczy, właśnie takie sytuacje były odwrotne... Że jakaś oferma zawsze wpadała na mnie. Czułem dziwne pieczenie w środku, tak jakby moje serce cwałowało po wielkiej pustyni, szukając czegoś do picia, by ugasić pragnienie. A właśnie ja takie pragnienie posiadałem w tej chwili, tylko nie rozumiałem, o co dokładnie chodzi. Spojrzałem jeszcze raz na klacz, tym razem pewny siebie.
-Jak masz na imię?- Zapytałem ostrożnie. Klacz delikatnie się zakłopotała, widocznie po takim moim zwrocie akcji jej mózgownica w końcu zaczęła pracować.
-Mint.- Odpowiedziała tym razem pewniej.
-Tango...- Odpowiedziałem, delikatnie odkaszlując, nie... Nie nałykałem się kurzu! Cały czas czułem te pieczenie, jakby właśnie zżerało mnie od środka. Jeszcze przez parę sekund na siebie patrzyliśmy. Zarżałem cicho, spoglądając w górę, na mój nos spadła kropla wody, za niedługo miał zacząć padać deszcz, no świetnie. Mint nagle odwróciła się do mnie plecami i zaczęła iść w swoją stronę, spojrzałem na nią zdziwiony, po czym ona się odwróciła w moją stronę.
-Wolisz być znowu mokry, czy jednak idziesz ze mną?- Zapytała.
Moje uszy oklapły ze wstydu i delikatnej irytacji, klacz uśmiechnęła się i machnęła głową, bym za nią poszedł. Szliśmy w ciszy, ja nawet delikatnie zamyślony i obolały po tamtym wypadku w strumyku. Jedynie co miałem w głowie to myśl o tym uczuciu, co zaraz mi rozpie**li dziurę na cały żołądek. Najgorsze się zaczęło! Klacz postanowiła sobie stanąć, na pewno zapytacie się, dlaczego się zatrzymała? Owszem... Stanęła ze względu, że staliśmy na czubku wysokiego pagórka, ja jednak tego nie wyczułem i jak ostatnia oferma gwałtownie na nią wpadłem. Oboje sturlaliśmy się z tego pagórka na sam dół, oczywiście, gdy się to skończyło, to pojąłem, że właśnie leżę na tej klaczy...
<MINT? XD>