Strony
▼
4.07.2019
Od Mint Trening #4 „Wzlatując w objęcia firmamentu”
Ta noc nie zapowiadała się owocnie, a to za sprawą choćby tego, że powieki same mi opadały, jak gdyby były jesiennymi liśćmi zbliżającymi się nieuchronnie do korzeni drzew. Westchnęłam, roztaczając wokół swojego pyska białą chmurę, która po chwili skierowała się w kierunku firmamentu. Odleciała niczym ptaki nieuchwytnie pragnące zewu wolności. Przez chwilę przyglądałam się, jak znika pod osłoną nocy, pragnąc przez choć przez chwilę mieć możliwość wzlatywania ze śmiechem w kierunku najjaśniejszych gwiazd. Prychnęłam cicho, ilustrując wzrokiem rośliny sprawiające wrażenie martwych pośród mongolskich, bezkresnych stepów. Nieliczne drzewa, bujna trawa, niekiedy można było się natknąć na pojedyncze kwiatostany żałośnie tańczące do niemalże niesłyszalnej melodii wiatru. Z jednej strony nic co mogłoby posłużyć za ciekawy przykład flory, z drugiej dający mózgownicy kopa do działania. Otrzepałam się, pragnąc obudzić się z dziwnego snu, w którym byłam, pomimo iż nie oddałam się objęciom Morfeusza. Po chwili mój wzrok natrafił na starą kłodę drzewa, zapewne będącego niegdyś czyimś atrybutem do treningu lub kuszącym przedmiotem dla burzy. Była przełamana w połowie, ale wciąż mogła być niezłą rzeczą do ćwiczenia skoków. Po uprzednim stanięciu w odpowiedniej kolejności puściłam się cwałem w kierunku przeszkody, gładko ją pokonując. Z czasem zmniejszałam szybkość, aż doszłam do wolnego kłusa. Następnie przepchnęłam jedną z połówek kłody, za drugą, sprawiając, iż miałam już do pokonania dwa kawałki drzewa. Pokonywałam je do momentu, aż moje nogi zaczęły się pode mną uginać, a mózg nie zaczął z niemą prośbą pchać mnie w kierunku stada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!