Strony

30.04.2019

Event Wielkanocny

   Święta, święta i...po świętach! Mamy nadzieję, że wszystkim minęły one w przyjemnej, radosnej atmosferze, że każdy miał chwilę, aby zrobić to, co sobie zaplanował, posmakować wielkanocnych potraw i trochę odpocząć.
Ale, ale, to nie wszystko! 
Skoro nieco odpoczęliśmy, posililiśmy się i poleniuchowaliśmy, to mamy nadzieję, że uda Wam się zebrać siły, aby zmierzyć się z wielkanocnym eventem. W tym roku mieliśmy drobne problemy, ale udało się go zorganizować. Postanowiliśmy zrobić to tym razem nieco inaczej. Wymyśliliśmy kilkanaście zadań, które podzieliliśmy na 2 grupy. Zadania z pierwszej są nieco łatwiejsze, a otrzymać można za nie nagrodę z Działu Druczkowego, ekwipunek średniego stopnia, 120 SŁ lub miksturę do tej wartości. Zadania z drugiej są trudniejsze i można otrzymać za nie nagrodę z Działu Mikstur Stałych, ekwipunek wysokiego stopnia, do 350 SŁ lub miksturę do tej wartości. Event trwa do 25 maja.

I grupa zadań:

Wykonaj kartkę wielkanocną związaną w jakiś sposób z blogiem
Wymyśl wiersz/wierszyk wielkanocny (min. 4 wersy)
Narysuj obrazek związany z obchodami Wielkanocy w KMD, technika dowolna
Napisz opowiadania o tym, jak twoja postać spędziła Wielkanoc (min. 400 słów)
Napisz opowiadanie jak twoja postać spędziła śmigusa-dyngusa, jak udało jej się (lub nie) uniknąć zmoczenia? (min. 350 słów)
Napisz opowiadanie o tym, jak twoja postać zdecydowała się wykonać i wręczyć prezent innemu koniowi (min. 350 słów)
Napisz opowiadanie, w którym zawrzesz co najmniej sześć zwyczajów wielkanocnych (min. 300 słów)
Królik Miko, towarzysz wielkanocnych przygotowań, stał się jakiś cichszy. Zdecydowanie widać, iż ktoś wpadł mu w oko. Trafił na zagorzałą fankę Wielkanocy i jej zwyczajów, która twardo stąpa po ziemi- Mabel. Czy pomożesz mu napisać idealny list miłosny do jego wybranki? A może znajdziesz inny sposób, aby przypomnieć mu o radości płynącej z tych świąt? (opowiadanie min. 400 słów)
Słyszysz szelest w zaroślach. Zbliżasz się powoli, aby sprawdzić, co się w nich kryje. Po chwili wyskakuje z nich... kura! Jak się niewiele później okazuje, Mama Kura zgubiła gdzieś swoje pisklaki. Czy pomożesz jej je odnaleźć? Czy uda ci się to? Jeśli tak, w jaki sposób? (opowiadanie, min. 350 słów)
Idziesz sobie lub biegniesz, ciesząc się spokojem i wolnością, kiedy nagle spotykasz... baranka! Ucieka on przed ludźmi, którzy chcą go zabić i zrobić z niego świąteczną potrawkę. Pomożesz mu w ucieczce? Jeśli tak, w jaki sposób? (opowiadanie min. 350 słów)

II grupa zadań:

Wykonaj pisankę z postaciami z bloga
Wykonaj komiks z postaciami z bloga, dotyczący obchodów Wielkanocy
Wykonaj rysunek zajączka wielkanocnego z jakimś atrybutem kojarzącym się z KMD
Wykonaj portret swojej postaci z bloga z atrybutami wielkanocnymi
Wykonaj kartkę wielkanocną, wyślij ją do administracji, a następnie napisz opowiadanie, w którym twoja postać dostanie lub podaruje taką kartkę komuś innemu. Uwzględnij, w jaki sposób twoj koń lub inna postać weszli w jej posiadanie (zwierzęciu raczej trudno coś takiego zrobić, opowiadanie min. 450 słów)
Napisz opowiadanie o tym, jak twoja postać spędziła Wielkanoc (min. 700 słów)
Napisz opowiadanie o spotkaniu swojej postaci z Zajączkiem Wielkanocnym (min. 600 słów), mile widziany opis jego wyglądu/zachowania/dialogu
Władca przywołał cię i oświadczył, iż ma dla ciebie specjalne zadanie. Zapewniłeś/aś, że może na tobie polegać i z chęcią je wykonasz. Okazało się, że masz każdemu członkowi klanu podrzucić przygotowane wcześniej prezenty, ale tak, aby nikt tego nie zauważył. Podejmiesz się zadania, czy jednak wycofasz się z udziału? Jeśli spróbujesz je wykonać, to w jaki sposób? Powiedzie ci się, czy ktoś cię zauważy? (opowiadanie, min 700 słów)
O nie! Twoja postać została schwytana przez ludzi, już widzisz swoje życie przelatujące przed oczyma...ale zamiast tego próbują cię oni, jak to ludzie, wytresować na wiernego im pomagiera. Spędzasz w ich towarzystwie kilka dni, w czasie których jesteś świadkiem ich dziwnych zachowań... Czyżby w ten sposób przygotowywali się do obchodów Wielkanocy? Co dokładnie w ich zachowaniu zwróciło twoją uwagę? Na ile ich zwyczaje różniły się od naszych, końskich? A może nie różniły się wcale? I najważniejsze, uciekłeś, czy pozostałeś na czas świąt z ludźmi? (opowiadanie, min. 750 słów)
Spotykasz zajączka wielkanocnego, które ma pewien problem. Otóż nastąpiła pewna omyłka i dał pewnym osobom nie te prezenty, które miały otrzymać. Prosi cię o pomoc. Pomożesz mu? Czy uda ci się podmienić prezenty zanim ktoś się zorientuje? Czy podmienisz prezenty tylko koniom w klanie? Zajączek był bardzo roztargniony i ten sam błąd popełnił nie tylko w KMD. Czy może liczyć na twoje wsparcie? (opowiadanie, min. 600 słów)

Prace plastyczne należy sfotografować, a ich zdjęcia wysłać do administracji. Zastrzegamy sobie prawo do odrzucanie prac niezgodnych z tematem lub wykonanych nieestetycznie (nie każdy musi być Picassem, ale ważne, aby chociaż się przyłożył).
~Ekipa SZAPULUTU

24.04.2019

Od Mint Misja #13 „Urocze spotkanie?”

Flirtujesz z ryzykiem. Śmierć za to czyha bliżej, niż ci się może wydawać i ostrzy swój miecz na spotkanie z tobą, a dokładniej z pewnym ogierem silnie powiązanym z twą osobą. Wydaje mi się jednak, że z twą brawurą będziesz wbrew zdrowemu rozsądkowi z nią walczyć. To naiwne, wierz mi... Śmierć działa na swoich zasadach, których żadna dusza nie zmieni. Spróbuj się jednak w tym całym zamieszaniu odwrócić, a ujrzysz ciemny pysk twojego kochanka, który ginie w objęciach piekła. Spokojnie jednak przyjmuj ten list do świadomości droga Mint Mirdelli — ty zostaniesz oszczędzona z tych tortur. Ma miłość do ciebie, nie pozwala na złe czyny wobec ciebie, muszę tylko wybić stojących mi na przeszkodzie.

~~Tajemniczy wielbiciel

Taki oto liścik zastałam zostawiony na moim kocu, kiedy zbudziłam się z błogiego snu, w którym mogłam wreszcie wyobrazić sobie, iż w życiu spotkało mnie szczęście. Mnóstwo niepoukładanych myśli pojawiło się w mojej głowie. Mój ptasi towarzysz chyba to zauważył, ponieważ przesłał mi pytające spojrzenie. W odpowiedzi jedynie ciężko westchnęłam, nie wiedząc co mam o tym myśleć. Najwyraźniej ktoś próbował mi jeszcze bardziej namieszać we łbie niż teraz mam namieszane. Istnie nielogiczny plan. Niech ktoś mi tylko powie, że to część moich fantazji i tak naprawdę nikt nie pisze takich listów. Byłabym wdzięczna takiemu koniowi. Niestety nikt tego nie zrobił, a ja zaczynałam coraz bardziej zastanawiać się, czy z czterokopytnymi w moim otoczeniu jest wszystko w porządku- któż mógł wpaść na pomysł, żeby przekazywać coś takiego klaczy trzymającej się do niedawna na uboczu i w dodatku niezbyt szkodliwej. Może o to właśnie chodziło? Autor myślał, że dlatego może bezkarnie pisać takie rzeczy i z uśmiechem na pysku obserwować moje reakcje. Skubany idiota... Wolałam jednak już nie wnikać w intencje tego ogiera, klaczy czy jakiegoś innego i przy tym niezbyt inteligentnego zwierza. Bardziej niepokoiło mnie to, że zna mój dawny tytuł, pochodzący z upadłego klanu...

***********

Następnego dnia dostałam kolejny zwitek papieru o następującej treści:

Mam nadzieję, iż się nie wystraszyłaś. Wiedz, iż zagrzewasz szczególne miejsce w moim sercu- a raczej pamiętaj o tym. Powinnaś to wiedzieć z poprzedniego listu, jeśli na niego spojrzałaś moja droga. Niedługo się zobaczymy ~❤️.

~~Tajemniczy wielbiciel

Naprawdę nie chciałam dostawać listów o takiej treści. Może dlatego, że przypominał mi o miłości, która okazała się zwykłą bańką utkaną ze słodyczy? Może to ona pozostawiła mi nienawiść w sercu do uczuć podobnego rodzaju? Miłość istniała tylko wtedy kiedy w nią wierzyłam... A potem sama sprawiłabym przestała być taka pewna czy jest. Uh... raz na zawsze zabiję adresata tego listu. Z dodatkową dawką emocji. Nie bezmyślnie, a z doskonałym planem. Oboje ucierpimy na psychice, lecz czego się nie robi dla satysfakcji, której nigdy nie utrzymamy na dłużej, krocząc jedynie po drodze dobroci...

*************

Kiedy znowu zobaczyłam kolejny list, rzuciłam w jego kierunku nienawistne spojrzenie. Czyż naprawdę ktoś tak bardzo mnie nienawidził albo kochał robić „niewinne” żarciki, które mieszają w czyimś umyśle? Poczułam suchość w gardle. Tak bardzo pragnąc miłości, tak naprawdę ciągle ją odrzucałam. Świecie, przynieś mi noc i sny... Tam moje nielogiczne myśli przynajmniej mają więcej sensu niż wydarzenia. Jednak szept w moim umyśle, który nalegał, abym spojrzała co jest napisane w tym liście był coraz głośniejszy, aż wreszcie poczułam, jak rozsadza moją czaszkę od siebie. Czy sama tak bardzo chciałam zniszczyć sobie dzień?

Cieszę się, iż poświęcasz tyle czasu na czytanie moich listów.
-Phi, akurat- pomyślałam w duchu.

Obiecałem, że w końcu się spotkamy. Jeśli do mnie dotrzesz. Chciałem dopisać „cukiereczku”, ale wiem, że wyszedłbym na jeszcze na większego głupca, czyż nie? Co ty powiesz, aby zobaczyć moje oblicze dziś, kiedy będzie zachodzić słońce? Może nad tym największym ze wszystkich jezior w tej okolicy- zapewne wiesz, o jakie mi chodzi...? Oh, o nic więcej się nie martw- przyjmę Cię w każdej postaci, nawet martwą.
~~Tajemniczy wielbiciel

Po tym tekście mimowolnie się uśmiechnęłam. Wyobraziłam sobie romantyczną noc mych marzeń z kimś, kto byłby w mym sercu u boku. Po chwili poczułam, jak po moim pysku płyną łzy. Byłam zbyt pechowym koniem na prawdziwą miłość. Taką, której nic nie złamie. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na to, iż idzie mi w tym wszystkim źle. Liczyłam jednak, że na tym świecie jest tak samo zagubiony królewicz co ja... Ehh... On był. Nawet niezbyt daleko. Wystarczyłoby tylko parę kroków, by znaleźć się u jego boku. Co mi w tym przeszkodziło?
***
Nastał późny poranek, kiedy wyruszyłam nad to wspomniane w tajemniczym liście jezioro, nie wiedząc czego się spodziewać. Nawet wolałam nie myśleć, o tym, co może mnie czekać. Kiedy potem znów sięgnęłam po to zawiniątko, które dziś otrzymałam- zrobiło mi się niedobrze. Niezbyt rozumiałam siebie w tym momencie, ale to uczucie było dla mnie bardziej niezrozumiałe niż ja sama. Ironia losu, czyż nie? Kiedy w końcu dotarłam na miejsce... poczułam, jak staje mi serce. Stojący do mnie tyłem ogier, obrócił głowę w moim kierunku. Przede mną stał ciemnogniady koń z czarną niczym popiół grzywą i zawadiackim spojrzeniem. Nie mogłam pomylić tego pyska, był to Shiregt we własnej osobie. W jednej chwili poczułam wstyd, że tak zaniedbałam naszą relację... Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, on wyręczył mnie w tym.
-Musiałem- za ten początek byłam gotowa wybaczyć mu wszystko- Wiesz, chciałem Ci powiedzieć, że jesteś świetną klaczą. Naprawdę nigdy nie chciałem Cię zranić- powiedział z pełną powagą- I wybacz za tą krwawą poezję.
-Wierzę ci- odpowiedziałam, zachowując chłodny spokój- Być może- uśmiechnęłam się tak samo, jak za dawnych lat, dając mu do zrozumienia, że nie chowam urazy- Wiedz jednak, iż mnie zraniłeś i spieprzyłeś. Po całości. Może to brzmi dziwnie, ale nie mam ci tego za złe. Być może kiedyś będę w stanie ci to wyjaśnić...

Zaliczone...

23.04.2019

Od Sarit do Mivany „Pierwsze spotkanie z (nie)szanowną arystokratką”


Szłam przed siebie pewnym krokiem, a w oczy świeciło mi rozkoszne letnie słońce. Czekałam aż szanowna Mivana, skończy rozmowę z Mint- klaczą, u której było mi dane ostatnio obserwować diametralną zmianę charakteru. Byłam cichym obserwatorem- znałam prawie wszystkich i wiedziałam o nich .... dosyć sporo. Przynajmniej się nie nudziłam i byłam godnym źródłem informacji- a to pierwsze było dla mnie najważniejsze. Obecnie podsłuchiwałam rozmowę tych dwóch dam-szczerze mówiąc, stęskniłam się za ich wzajemnym sypaniem się gnojem. Tym razem jednak byłam świadkiem dość specyficznej rozmowy, zupełnie niepodobnej do nich. W końcu jeleniowata klacz odrobinę zdenerwowana (co wyczytałam z tego, iż cała się spięła, pomimo tego, że próbowała wyglądać na spokojną i robić tak samo dumne kroki co zawsze) ruszyła przed siebie, po wcześniejszym spektakularnym obróceniu się na zadzie. Jako, iż stałam pod osłoną rozłożystych drzew, z dołu okryta krzakami, po kryjomu wyszłam ze swego ukrycia. Kiedy nastąpił odpowiedni moment, czyli Mivana odrobinę oddaliła się od słodkiej siwej w hreczkę klaczy, skierowałam w kierunku siostry Lumina. Kiedy widziałam jej do przesady okazały chód, chciało mi się wymiotować, podobnie jak wtedy kiedy przyglądałam się jej rysom- wyglądała raczej jak łabędź z końskimi nogami niżeli jak klacz. Jej figura jeszcze nie byłaby najgorsza, gdyby nie głowa- chuda niczym patyk i niezbyt piękna. Ja wolałam raczej urocze osobniki (w tym klanie akurat to rzadkość), ponieważ według mnie miały coś w sobie.
-Widzę, że nieźle się bawisz w blasku swej chwały, arystokratko- rzuciłam do niej lekkim tonem, bez wcześniejszego przywitania.
<Miv? Tak jak napisałam na disco>

Od Eriny do Arrowa „Ludzka rzecz”


-Jasne, a czemu by nie? - odpowiedziałam mu po chwili milczenia.
- Nie wiem. Na przykład nie chciałabyś się już kolegować ze mną.
- To my się kolegujemy?
- A co, nie? - zapytał mnie z wyraźnym lękiem w głosie.
- Myślałam, że się przyjaźnimy.
Wtedy Arrow zaczął się śmiać podobnie jak ja tylko, że w trochę późniejszym czasie.
- Jejku, ale upał- westchnęłam.
- Widzisz to?- zapytał mnie ogierek po chwili.
- Ale co?
- To — wskazał miejsce kopytem.
Nagle zauważyłam, że tam, gdzie pokazał mi mój przyjaciel (a nawet czułam do niego coś więcej niż tylko przyjaźń) leżało małe złote kółeczko z jakimś kryształkiem połyskującym w blasku promieni teraz wyjątkowo gorącego słońca.
- Co to może być?
- Nie wiem. Chodźmy się temu bliżej przyjrzeć — zaproponował mi.
- To ma zapach taki sam, jak ten który poczuliśmy, kiedy byliśmy razem na tamtej łące. Czyli to musi być ludzka rzecz.
- Chodźmy stąd, bo jeśli tu jest ludzka rzecz, to niedaleko mogą być te dwunożne istoty- powiedział do mnie Arrow.
- Możliwe. A jednak to nie jest takie bezpieczne miejsce albo my mamy takie szczęście.<Arrow? Znowu coś z weną nie tak :/ >

Od Miriady do Cardinaniego ,,Odwrócenie ról"

Kawał ziemi pod moim ciężarem od razu zaczął się zapadać, jednak udało mi się od niego odbić i wskoczyć na naprawdę stały grunt. W impecie skoku ledwo udało mi się uniknąć zderzenia z rosnącą niedaleko krawędzi brzegu czeremchą, obsypaną resztkami drobnego, białego kwiecia. Będąc w bezpiecznej odległości, prędko odwróciłam się, szukając nerwowo wzrokiem skarogniadego ogiera. Z ulgą zauważyłam go praktycznie w tym samym miejscu co przedtem. Koń gorączkowo przebierał kończynami, co widać było po spienionej wodzie. Role się najwyraźniej odwróciły. Ironia losu. - pomyślałam, po czym przeszłam do działania. Tyle że niewiele mogłam zrobić. Musiałam dać mu jakieś oparcie. Pierwszym, co mi przyszło do głowy, był jakiś kawał deski, lecz w tych warunkach nie mogłam na to liczyć. Chwyciłam zębami za najbliższą, wystarczająco grubą gałąź i zaczęłam ciągnąć z całych sił. Cholera nie chciała puścić.
Drewniane włókna zaczęły wreszcie pękać, kiedy kątem oka zauważyłam coś niepokojąco szaro-białego na rzece.
— Uważaj! - krzyknęłam z całych sił. Cardinano odwrócił się, by ujrzeć spory, gruby kawał lodu pędzący z prądem. Otworzyłam szeroko oczy. W decydującej chwili ogier zdecydował się wyskoczyć w górę i znalazł się prawie cały na krze, ślizgając się mimo to niemiłosiernie. Rozległ się głośny trzask. Błyskawicznie wysunęłam trzymaną w pysku gałąź w jego stronę. Chwycił pomoc. Po chwili oboje byliśmy na lądzie, cali przemoknięci, ale ostatecznie żywi.
— Dziękuję. - rzekłam cicho. Mógł mnie zostawić na samym początku, ale przede wszystkim miał możliwość odbicia się samemu od kawałka skarpy. Czy zalatywało to brawurą, czy nie, dał mi pierwszeństwo.
<Cardinano? Wiem, króóóóóótkie...Postaram się o coś lepszego po tym całym życiowym zamieszaniu>

22.04.2019

Od Cardinaniego do Khairtai „Mam swoich dilerów”

-To nie ujdzie wam płazem! Zemszczę się! - te słowa wypowiedziane podniesionym tonem przez klacz sprawiły, iż zrobiło mi się jej cholernie żal. Zadrżałem. Musiała ponieść aż taką karę za jeden, jedyny życiowy błąd. Widziałem to jednak na własne oczy. To- jak krew Cherry lała się po zimnym puchu. Szaleństwo w oczach Khairtai oraz jej chorą satysfakcję. Nikt jednak nie wiedział, iż przechodziłem niedaleko. Nikt nie miał prawa wiedzieć. To była tak spokojna staruszka... O takim samym prawie do życia jak prawie każda... Jednak czułem, iż nie było mi żal tej ofiary wszechobecnej śmierci. W duchu nienawidziłem siebie za to, że tak spokojnie stałem i patrzyłem na to, jak się wykańczała , pomimo tego, iż nie mogłem zrobić nic mądrego. Trafiłem po prostu w zły moment. Cherry była już prawie martwa, a furia stojącej nad nią klaczy nieskończona. Musiałem jednak zabrać się do tej szemranej roboty. Uniosłem swoje przednie kopyta do góry i na oczach jedynie władcy klanu, zacząłem wykonywać swoje zadanie- pomimo początkowych odruchów wymiotnych.
-Dlaczego to robisz?- wykrzyknęła, niemal płacząc. Właśnie- dlaczego to robiłem? Przecież mym zadaniem nie było gwałcenie niewinnych klaczy. Zaraz jednak poprawiłem się w myślach na "winnych". Chociaż...- czy to mnie usprawiedliwiało?
-A jeśli powiem ci, że to moje hobby?- zdobyłem się na sarkastyczną odpowiedź w obliczu tej jakże dziwnej dla mnie sytuacji. Kiedy jednak odpowiedziała milczeniem, dodałem- Spokojnie, załatwię ci ładną błonę dziewiczą. Mam swoich dilerów-jednocześnie czułem furię na wszystkich wokół i przydzielone mi zadanie, a z drugiej pożądanie. Usłyszałem pod płachtą cichy płacz i wiedziałem, że nie jest kolorowo. A to dopiero był początek... Czułem, jak cała klacz drżała.
-Tak, ja też nigdy w życiu nie przypuszczałem, że tak będzie wyglądał mój pierwszy w życiu stosunek- szepnąłem do niej, czując na sobie czujny wzrok Shiregta. Wiedziałem, że nie mogłem zrobić niczego głupiego. Czułem się w tym momencie jak robot, który bezmyślnie wykonuje polecenia.
-Dlaczego więc mi to robisz?- zadała mi to pytanie ponownie — tyle, iż tym razem ściszonym głosem.
-Wiesz, że zadawanie mi tego pytania nie ma sensu, ale i tak to robisz...- westchnąłem- Jestem tak samo zagubioną owcą, jak ty w tym wszystkim- odparłem, po czym zacząłem lizać jej szyję.
-Czemu nie przestaniesz?
-A czemu ty po prostu nie uciekniesz?- zapytałem jej, aby uświadomić jej, że to nie jest takie proste.
Na tym skończyła się nasza rozmowa, nie chciałem, aby władca pomyślał, iż przyjaźnię się z ofiarą lub coś knujemy. Cóż...to szeptanie było odrobinę podejrzane. Nawet więcej niż odrobinę...
Poczułem jak moje serce, prawie wyskakuje z piersi. Powoli czułem się zmęczony i nie zamierzałem tego ukrywać-licząc, że Shiregt to zauważy. To uczucie, kiedy nie wiesz, co masz czuć i masz dość wszystkiego- tak właśnie ono bardzo dzisiaj mnie polubiło...
<Kha? Pamiętaj, nie martw się- Karny ma swoich dilerów XD>

Od Mivany do Shiregt'a ,,Z deszczu pod kamienie"

Deszcz powoli zaczynał odpuszczać, jednak my nie zwolniliśmy ani odrobinkę - czy to z szoku, czy z chęci ucieczki i powrotu do domu, nikt nie potrafił stwierdzić. Moim ciałem kierował teraz jedynie instynkt przetrwania, wszystkie inne sprawy zostały gdzieś z tyłu głowy. Serce waliło mi jak szalone, miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Poprzez energię, dostarczoną przez adrenalinę, zaczynałam czuć zmęczenie. Kiedy zaczynałam już myśleć, że niebezpieczeństwo minęło, tuż obok nas błysnął piorun, trafiając w jakieś wysokie drzewo, które zajęło się ogniem, dzieląc się jego ciepłem z pobratymcami. Z jednego boku i z tyłu otoczyła nas ściana ognia, po prawej mieliśmy strome wzniesienie. Pozostało nam tylko pędzić ile sił w nogach przed siebie. Cwałując, zauważyłam średniej wielkości drzewo. Pożar sprawił, że w każdej chwili mogło się przewrócić, co też, z wielkim trzaskiem, uczyniło, kiedy byliśmy kilka kroków przed nim. Odskoczyłam w bok, z impetem wpychając nas oboje do jakowejś jamy. Usłyszałam trzask, ogromny szum, a potem wszystko spowiła ciemność. Wejście zablokował stos kamieni. Nie mogliśmy nic zrobić. Gdybyśmy próbowali przebiec pod drzewem, lub ominąć go w jakiś sposób... Wolałam nie myśleć, iż taki właśnie władca miał plan. A wychodząc wcześniej, z pewnością zostalibyśmy zgniecieni. Chociaż, z drugiej strony, takie opcje przypadły mi bardziej do gustu, niż śmierć głodowa, którą prawie z całkowitą pewnością sobie zgotowałam. Sobie oraz Shiregt'owi. Cóż za romantyczny koniec naszej dwójki.
- Przynajmniej tu jest sucho - mruknęłam, dodając po chwili - Musimy iść przed siebie, gdzieś może być wyjście.
Próbując wyczuć dokładnie, gdzie znajduje się ogier, podeszłam do niego. Również już wstał. Przeczucie podpowiadało mi, że musi być na mnie wściekły, znowu.
Gratulujemy Mivana, jesteś wspaniałym koniem. Jeśli kiedyś się mu spodobasz, to będzie prawdziwy cud!
Nie mogłam jednak myśleć w ten sposób. Teraz trzeba było się stąd wydostać.
- Musimy znaleźć wyjście - powiedział gniadosz, ruszając niepewnym krokiem przed siebie. Chciałam się zacząć dopytywać, czy wszystko z nim w porządku. Nie zrobiłam tego jednak. Czułam, że gdyby coś mu dolegało, nie szedłby teraz przed siebie, a zachowanie ciszy było najrozsądniejszym, co mogłam uczynić.
<Shi? Wybacz, naprawdę, ale nie mogłam nic lepszego wykoncypować ;-;>

Od Lumina do Siraane „A więc kim jesteś?”


-Czemu o to pytasz?- odrzekłem do niej, odrobinę znudzony sytuacją, w jakiej się obecnie znajdowałem. Być może niektórych takie rzeczy jak poznawanie nowych koni ekscytuje, ale ja zdecydowanie nie należałem do tego typu. Wolałem trzymać się własnego kątka i rozmawiać z Mivaną w razie, gdybym czegoś ewentualnie potrzebował. Lubiłem przewidywalność jeleniowatej klaczy i ten spokojny tok życia. Jednakże, kiedy ciągnąłem dalej rozmowę z Siraane, coraz bardziej zaczynałem wierzyć, iż być może rzeczywiście powinienem się ruszyć i kogoś poznać. Rozmawianie z nią jednak strasznie mnie krępowało i starałem się bardzo mocno nie okazać tym zwyczajnym zabijaczem nudy, wolałem pisać się na wzajemną sympatię. Jeśli już kogoś poznawałem, to wypadałoby, abym robił to na sto procent. W końcu, kiedy zbliżaliśmy się już powoli do końca rozmowy, klaczka odezwała się do mnie odważnym tonem.
-Myślałam, że nie będziesz tak długo ze mną rozmawiał, samotniku.
-Kto ci powiedział, iż jestem samotnikiem?- odrzekłem lekko rozdrażniony. Rzeczywiście wiele koni mogło sobie wyrobić taką opinię o mnie. W duchu jednak czułem, że po prostu cholernie zżera mnie nieśmiałość, kiedy mam porozmawiać z kimś nowym.
-Ja... miałam wrażenie, że nim jesteś- odparła lekko zbita z tropu.
-Spoko- stwierdziłem lekkim tonem, aby rozluźnić atmosferę- Miałaś prawo nie wiedzieć...
-A więc kim jesteś?- zapytała, a w jej oczach dostrzegłem iskierki ciekawości.
-Zwyczajnym ogierem- przesłałem jej szczery uśmiech i zacząłem się oddalać.
<Si?>

21.04.2019

Od Rose do Shireghta „Pan do szanowania”


- No dobrze, za pomocą twoich wskazówek dam sobie radę — uśmiechnęłam się w stronę ogiera. Nie byłam pewna czy dam sobie radę. Shireght zaczął dyktować mi co mam robić. Przygotowałam wszystko, co było potrzebne. Gdy nadeszła chwila wyciągania drzazgi zaczęłam się stresować.
- Dasz radę. - z uśmiechem spojrzał na mnie Shi, gdy zobaczył, że zaczynam się irytować. Lekko chwyciłam zębami drzazgę i zaczęłam wyciągać. Ogier stęknął z bólu. Z rany znowu ciekła krew. Wszystko na szczęście poszło gładko. Obandażowałam ranę. Z trudem pomogłam wstać ogierowi. Każdy krok sprawiał mu ból, ale szybko się przyzwyczajał. Powoli wróciliśmy do stada.
* kilka dni później *
Takhal tarzał się w piasku, a ja w tym czasie skubałam trawę. Na moim pysku czułam kropelki rosy. Było to całkiem przyjemne uczucie.
- Mamo, mogę pobawić się z Naero? - podbiegł do mnie Taki z pytaniem. Spojrzałam w stronę Specter, która właśnie karmiła jednego ze swoich źrebiąt.
- Pewnie, ale uważajcie na siebie. - odpowiedziałam, po czym Takhal kłusikiem podszedł do Naero. Obserwowałam, jak źrebaki razem obsypywały się piaskiem. Spojrzałam w lewo i moim oczom ukazał się Shireght kończący rozmowę z innym koniem. Zawołałam Takhala, na co on w kilka sekund już był przy mnie.
- Pamiętasz tego pana, o którym ci mówiłam i trzeba go szanować? - spytałam ogierka, na co on potrząsnął łebkiem w górę i dół.
- To teraz ci go pokażę, chodź— zaprowadziłam mojego szkraba do Shi.
- Witaj, zapewne znasz jego imię, ale chyba jeszcze go nie widziałeś, więc przedstawiam ci Takhala — uśmiechnęłam się do mojego znajomego i ogonem lekko popchnęłam Takhala, żeby wysunąć go bardziej do przodu.
- Dzień dobry, mam na imię Takhal — grzecznie przedstawił się Taki.
- Cześć mały, ja jestem Shireght.  — Shi schylił lekko łeb do Takhala. Taki najwidoczniej był zadowolony z tego, że nareszcie mógł spotkać Shireghta, o którym bardzo dużo mu mówiłam, świadczyła o tym jego radość w oczach.
<Shireght?>

20.04.2019

Od Halta do Virginii "Po rozum do głowy"

Przywiązany do drewnianego bala wbitego mocno w ziemię czekałem aż nadejdzie noc, która niosła większe prawdopodobieństwo, iż wyrwę się niezauważony. Jednak przed zmrokiem dwunożni wyszli mi na spotkanie. W rękach jednego z mężczyzn zauważyłem niewielkie pudełeczko, które intensywnie pachniało. Woń ziół przypomniała mi o klanie, który zostawiłem, choć obiecywałem mu służyć do końca moich dni. Jeden z ludzi wysunął w moją stronę rękę, na której znajdowała się intensywnie pachnąca maź. Dłoń skierował w kierunku mojej najgłębszej rany na piersi. Cofnąłem się na tyle, na ile pozwolił mi sznur, wyciągnąłem szyję i położyłem po sobie uszy. Ten cofnął się natychmiast, i zaczął przemawiać do mnie spokojnym głosem, jakby zapewniał o swoich dobrych intencjach. Gdzieś z tylu umysłu wiedziałem, że prędzej czy później istota dobierze się do mnie i wysmaruje tym czymś wszystkie rany. Wolno zmieniłem pozycję, udając, jakby nie obchodziło mnie to, co chciał ze mną zrobić człowiek. Tak jak przypuszczałem - niedługo po dopuszczeniu do siebie dwunożnego pachniałam już maścią, która uśmierzyła mój ból. Prychnąłem z obrzydzeniem gdy ludzka dłoń poklepała mnie po szyi - do takiego poziomu jeszcze nigdy się nie zniżyłem. W końcu zapadł zmrok, a opiekujący się mną młodzieniec udał się do swojego namiotu, uprzednio zostawiając mi nieco jedzenia oraz picia.
*po nocy*
 Pół nocy próbowałem wyrwać bal z ziemi i przegryźć więzy, jednak wszystko na nic. Rasa ludzka nie była aż tak głupia, i zabezpieczyła się przed próbami ucieczki ze strony konia. Wkrótce nadszedł i mój opiekun, jeśli mógłbym go tak nazwać, dalej zachowując resztki godności, którą odebrał mi wczoraj.
-Saikhan! - zawołał starszy mężczyzna, na co młodzieniec odwrócił głowę w jego stronę i podbiegł do niego. Rozmawiali krótką chwilę, po czym rozradowany wrócił z czerwonym kocykiem w mongolskie wzorki oraz czymś przypominającym moje aktualne więzy. Koc zarzucił mi na grzbiet, a sznury zamienił na bardziej złożoną konstrukcję. Przerzucił mi jedną część przez szyję i stanął do mnie przodem. Kilka razy próbowałem go ugryźć, a raz nawet wierzgać, jednak za każdą taką próbę byłem boleśnie karany. Młodzian położył mi dłoń pomiędzy chrapami i śmiało popatrzył mi w oczy.
-Erdene. - szepnął. Wydawało mi się, że go zrozumiałem. Nadał mi imię. Nagle wszystko zaczęło łączyć się w logiczną całość. Od wczoraj zostałem jego własnością.
*po kilku dniach*
 Żmudną walkę o moją wolność ogłaszam jako przegraną. Po kilku dniach srogiego dębowania, wierzgania i zrzucania miałem dość. Nogi się pode mną uginały po każdym takim dniu. Myślałem już tylko o chwili spokoju, tracąc resztki zdrowego rozsądku. Co może być nie tak? Przecież i tak już po mnie nie przyjdą... Ugiąłem się. Niedługo później cwałowałem po Mongolii z Saikhan’em na grzbiecie. Był lekki jak piórko a trzymał się jakby na koniu był urodzony. Tworzyliśmy zgraną parę. Pewnego dnia wyjechaliśmy nieco dalej, niż zazwyczaj. Nagle poczułem znajomy zapach. Koń. Virginia. Zamurowało mnie. Nagle trzeźwy umysł wrócił: gdyby zobaczyła mnie z dwunożnym na grzbiecie, byłbym skończony. Stałem jak wryty dopóki młodzieniec nie pociągnął stanowczo za lewą wodzę, informując mnie, iż zawracamy. Ruszyłem nagle galopem i opuściłem łeb do ziemi. Tego Sai się nie spodziewał, więc tym razem fiknął przez moją szyję do przodu, i jęknął obolały. Ja tymczasem już gnałem w stronę Virginii bezgłośnym galopem.Teraz naprawdę poczułem, jak bardzo otępili mnie dwunożni. Znów poczułem nieznośny ból, krew ponownie popłynęła z ran, który na nowo się rozwarły. Wyglądałem jak siedem nieszczęść: siwo jabłkowita sierść przesiąknięta była krwią i potem, oczy były zamglone, grzywa i ogon skołtunione a nogi drżały przy każdym kroku. Maść musiała mieć w sobie coś odurzającego... Odstawiłem myśli na bok, i próbowałem odnaleźć klaczkę. Czułem ją coraz wyraźniej, i chodź mroczki tańczyły mi przed oczami brnąłem dalej, dopóki nie usłyszałem okrzyku kilku koni, gdy bezgłośnie wpadłem w ich gromadę z zarośli.
-Właśnie mieliśmy po ciebie ruszać - jako pierwsza oprzytomniała Virginia.
-Jak widzisz, sam was znalazłem.
-Dobrze się czujesz? - zapytała przekrzywiając łeb.
-Jestem w świetnej formie, mógłbym biegać dalej cały dzień. - odparłem bez cienia charakterystycznej nuty sarkazmu, majacząc.
<Virginia? Z Halta jak zwykle Zosia Samosia>

19.04.2019

Od Dantego do Mint "Sieroty boże"

Posłałem Fashagarowi ostrzegawcze spojrzenie i wytłumaczyłem wszystko Mint. Nie chciałem, żeby ogier był dla niej niemiły, głównie ze względu na to, że ostatnio nie miała się zbyt dobrze. Ten mój braciszek... Do mnie zawsze ma pretensje, a sam co wyrabia?-pomyślałem. Zreflektowałem się jednak, kiedy przypomniałem sobie, jak ja postępowałem? postępuję? ze Specter. Potrząsnąłem lekko głową, aby odgonić od siebie napływ niechcianych myśli. Kiedy wyjaśniłem wszystko klaczy, ruszyliśmy na naszą wyprawę, która z powodu ulewy jakiej świat nie widział nie należało ani do łatwych, ani do przyjemnych. Kilka razy któreś z nas ześlizgnęło się i wpadło do błotnistej wody, kiedy więc pod koniec dnia wróciliśmy do klanu, po wykonaniu zadania, wszyscy wyglądaliśmy jak jakieś sieroty boże. Shiregt ruszył w naszą stronę, aby nam wszystkim podziękować, ale wtedy ze zdziwieniem spostrzegłem, że nigdzie nie ma Mint. Wiedziałem, że z nami wróciła, bo przed chwilą jeszcze ją widziałem. Najwidoczniej nie ma ochoty spotykać się z tym tutaj moim ukochanym braciszkiem-pomyślałem. Tak jak myślałem, Shiregt podziękował nam za pomoc, trochę porozmawialiśmy i w końcu każdy rozszedł się w swoją stronę.
~*~
Wróciliśmy do klanu dość późno, toteż zamiast oddalać się nocą od stada, wolałem poczekać do rana i dopiero wtedy iść się porządnie wykąpać. Zaschnięte błoto na sierści to nic przyjemnego. Wbiegłem do wody, rozpryskując ją wszędzie wokół siebie. Ruszyłem przed siebie, aż do zanurzenia się do połowy klatki piersiowej. Trochę pospacerowałem w wodzie, a potem zbliżyłem się nieco do brzegu. Z nudów zacząłem "kopać" wodę, powodując, że jeszcze więcej pryskało jej wszędzie wokół mnie. W pewnym momencie ktoś jednak przerwał mi moją zabawę.
-Wyglądasz, jak źrebię, które świetnie się bawi-powiedziała klacz. Odwróciłem się w stronę brzegu i ujrzałem tam swoją znajomą jeszcze z czasów źrebięcych.
-Może tak właśnie jest? Czasem dobrze jest odnaleźć w sobie źrebię. Można się wtedy cieszyć z najprostszych rzeczy-odparłem. Wydawało mi się, że przez pysk Mint przebiegł cień smutku, ale już chwilę później klacz uśmiechała się lekko.
-Może i masz rację-powiedziała.
-Na pewno mam rację! Zawsze ją mam-odparłem z pewnością siebie doskonale słyszalną w moim glosie. Klacz uśmiechnęła się nieco szerzej.
-Poddałabym to stwierdzenie wnikliwej analizie. I niekoniecznie mogłoby okazać się ono prawdziwe-powiedziała Mint.
-Ale w tym wypadku mam rację. Chcesz się przekonać?-spytałem. Klacz spojrzała na mnie z zainteresowaniem. Jakaś część mnie chciała dowiedzieć się przy tym, gdzie się wczoraj podziała, kiedy wróciliśmy z wyprawy, ale wolałem to przemilczeć, przynajmniej na razie.
-Niby jak?-zapytała klacz.
-Może tak?!-zawołałem, a potem kopnąłem w wodę tak, aby jej część rozprysnęła się w stronę klaczy. Mint cofnęła się, ale nie udało jej się uniknąć zmoczenia.
<Mint? Mam nadzieję, że nie będziesz zła, że tak jawnie nawiązałam do twojego tytułu, w trakcie pisania wpadł mi taki pomysł do głowy>

18.04.2019

Od Sarit -Misja #10 „Jesteś seksowna niczym martwa sroka”


Przemierzałam powoli trawiaste tereny i w sumie... nie miałam dokładnego celu w tym działaniu. Napajałam się ciszą, przerywaną jedynie błogim śpiewem pierwszego ptactwa. Wracałam od Shiregta i szczerze mówiąc, byłam zadowolona tym spotkaniem. Kiedyś bym się pewnie nie spodziewała, iż mogę zacząć żywić pozytywne uczucia do jakiegokolwiek władcy klanu- poprzednicy (spotkałam ich dość wiele) wydawali mi się tacy puści i nudni. Być może miałam tylko zbyt wysokie wymagania albo też zraziłam się przez tych, których spotkałam w okresie dojrzewania. Raczej byłam wtedy nastawiona na rozrywkę, niżeli na słuchanie jakichś systemów i opracowywanie mądrych planów działania. Heh, trochę mi z tego dzieciaka zostało- lecz mam wrażenie, iż przynajmniej w tym wieku zaczęłam już myśleć. Nagle z przemyśleń wyrwał mnie ogromnych rozmiarów koń. Miał bardzo dobrze wyrzeźbioną klatkę piersiową, a przynajmniej na pierwszy rzut oka na taką wyglądała. Cóż jeszcze od razu rzucało się w oczy? Jego maść, która była ciekawym połączeniem koloru czarnego oraz białego. Wyglądał na śpieszącego się gdzieś.
-Masz- powiedział do mnie bez żadnego przywitania czy wyjaśnień i podał mi jakiś liścik, na którym leżało parę zwiędłych roślin- Dla klaczy z twojego stada. Ładnej. Żółtej czy tam białej- powoli wątpiłam, iż delikwent potrafi się wypowiadać pełnymi zdaniami. Właśnie otwierałam pysk, aby się dopytać o tajemniczą damę, której mam go przekazać, kiedy ogier odwrócił się i zaczął uciekać, gdzie pieprz rośnie. Zanim zdążyłam otrząsnąć się z szoku, zniknął mi z pola widzenia.

-Co za typ- pomyślałam, gdy odzyskałam światłość umysłu i już miałam wyrzucić list w krzaki oraz zignorować całe zdarzenie, ale coś mnie tknęło. Była to ciekawość, która kazała mi ujrzeć, co jest w środku. Na swoje wytłumaczenie, stwierdziłam, iż może dowiem się, do kogo jest adresowany ów liścik.

Droga Mivano

Jeśli to czytasz, to znaczy, iż szczęśliwa gwiazda zaświeciła i list dotarł do ciebie. Oh, tak się cieszę. Moje serce zaraz eksploduje z radości i miłości do ciebie! Ty moja jedyna!


Po tym fragmencie poczęło mi się robić niedobrze, lecz czytałam dalej.

Kocham Cię całą duszą. Myślę, że seks z tobą to najlepsza rzecz pod słońcem!


Zaczęłam się uśmiechać, ponieważ wyobraziłam sobie Mivanę czytającą to. Cóż... był dość bezpośredni.

Wiem, układam piękne poezje i już nie możesz doczekać się spotkania ze mną! Jutro o poranku stoję u drzwi twego serca.
Tym razem już wybuchnęłam nieopanowanym śmiechem. Ten tekst zdecydowanie nie potrzebował komentarza.

Jesteś tak seksowna, jak martwa sroka, tak uroczo leje się z niej krew- prawie jak miłość przelewa się w moim sercu. Ty koniu o piaskowym umaszczeniu ... jesteś moją boginią!

Ten tekst był bardzo chaotyczny, ale w duchu kochałam tego konia za to, że tak bardzo mnie rozśmieszył tą denną poezją. A może właśnie o to chodziło? Może Mivana go miała właśnie za to pokochać? W każdym razie wolałam już nie wnikać w intencje autora, ponieważ zostało mi jeszcze trochę listu do przeczytania.

Oh, jaki dziś jestem słodki! Tak jak ty słoneczko. Taka kruszynka. Taka niewinna...


Ten koń jednocześnie popadał w samozachwyt i deptał dumę Mivany. Cóż za... mieszanka wybuchowa.

Kocham Cię całym sercem i duszą oraz liczę na spotkanie. Pamiętaj, że o poranku — a nie o innej porze!

~Seksowny wielbiciel

Co za podpis... Ktoś tu chyba zażywał dużo kolorowych ziółek...

Spojrzałam jeszcze na sam dół listu, gdzie widniało odrobinę zaszyfrowane imię.

Shiregt

Okej, czyli albo ktoś zna naszego władcę klanu i robi sobie z niego żarty, albo imię Shiregt nie jest takie unikalne i wyjątkowe. Chyba że to pisał rzeczywiście nasz wódz- tyle że mocno... zakręcony?

Pokręciłam głową i stwierdziłam, iż odmówię sobie przyjemności wręczania tego listu jeleniowatej klaczy. Chociaż jej reakcja mogłaby być całkiem zabawna...

Zaliczone x'D

16.04.2019

Od Tanga do Mint „Taniec Dzikich Gwiazd”


Dzień jak co dzień stawał się dla mnie dość optymistyczny, mimo że ostatnio tyle się wydarzyło. Wstałem z samego rana, gdzie spałem, każdy by zapytał... Tę noc spędziłem pod jakimś starym drzewem, a noc przespałem bez żadnych problemów. Wyruszyłem by cokolwiek zjeść, by się dokładnie pożywić przed moją wędrówką. Po przecudnym posiłku ruszyłem w stronę jakiegoś strumyku, by móc się napić. Wiatr sprawiał, że moja grzywa powiewała za nim. Czułem się tak rześko, że mógłbym nawet przeskoczyć kanion z rozpędu. Nie wiedziałem czemu mam tak dobry dzień, widocznie jakoś musiał się zacząć. Zacząłem iść na północ, za śpiewem ptaków, które radośnie śpiewały. Ze stępu przeniosłem się na galop i tak właśnie zacząłem swoją wędrówkę. Po jakimś czasie dotarłem na jakąś polanę, nie wiedziałem, gdzie dokładnie jestem i zastanawiałem się gdzie mam znowu podążać. Na chwile przystanąłem i postanowiłem się rozejrzeć, nie miałem pojęcia dokąd zmierzać. Parsknąłem i zacząłem się niepotrzebnie denerwować, jezu, jaki ja mam dzisiaj zmienny humor... Rozpoczynasz dzień optymistycznie, a potem byle jaka rzecz potrafi cię zdenerwować... Życie jest po prostu piękne!
Kopnąłem w drzewo z tych nerwów i zacząłem chodzić w kółko, zastanawiając się gdzie mam iść, w ten przypomniał mi się ten cały taniec... W tym momencie się uspokoiłem i posmutniałem, z moich oczu poleciało parę łez i zagłębiłem się w jeszcze niedawnych wspomnieniach, które jeszcze jakoś pamiętam. Z ledwością wykonałem 3 dziwne kroki, jakic hkoń na co dzień nie używa, był to taneczny krok. Wykonałem dwa kolejne, myśląc, czy jeszcze nadal pamiętam ten taniec. Po przypomnieniu sobie paru kroków zacząłem dalsze „stepowanie”, wtedy poczułem ulgę. To było bardzo przyjemne uczucie, oderwałem się od swoich wszystkich myśli, jedynie co miałem w głowie to taniec... Tango... Stąd wzięło się to moje imię, mimo że nazwa jest wzięta od ludzi, to jednak ten taniec bardzo się różni od tanga, które każdy zna. Ten taniec możesz tańczyć samotnie, ale też i z partnerką lub partnerem. Po ostatnim kroku byłem z siebie bardzo dumny, że jeszcze nawet pamiętam, jak to wszystko wyglądało. Prychnąłem z zadowolenia, jednak moja uciecha nie trwała długo. Po zakończonym tańcu zauważyłem, że stała za mną klacz. Serce podeszło mi do gardła, że widziała, jak tańczę... To był cios, gwałtownie się wycofałem, patrząc na nieznajomą.
<Mint?>

Od Lumina do Mivany „Nie bądź mną”


-Nie bądź mną, nigdy- te słowa sprawiły, iż przebiegł mnie dreszcz. Nie mam pojęcia dlaczego. Nigdy nie byłem zbyt wrażliwy czyjeś wypowiedzi- nawet brutalne czy do bólu smutne. Część koni pewnie z tego powodu mnie uważała za popierdolonego, lecz niezbyt mnie to obchodziło. Taki już byłem — urodzony flegmatyk. Całkiem przyjemny stan. Bez smutku czy bólu spowodowanego przez rówieśników, czy w ogóle inne konie. Ale też bez miłości... Czy takie życie się do czegoś nadaje? Z pewnością było wygodne, ponieważ moim jedynym zmartwieniem na tę chwilę było ciągłe powtarzanie „mojej siostry”, iż powinienem sobie znaleźć przyjaciół. Być może jestem dziwniejszy, niż mi się wydaje...
----SKIP TIME : CZASY OBECNE------------
Wracałem właśnie z kolejnej "zabawy z Zee"- choć miałem wrażenie, iż to on bawi się mną. Traktuje mnie jako wybawcę w samotności, pomimo tego, że nigdy nie wielbiłem zbytnio towarzystwa. Westchnąłem ze smutkiem, widząc moją załamaną siostrę (której nareszcie udało mi się podsłuchać imię). Nigdy nie życzyłem jej źle. Zamiast jednak pytań natrętnie "Co się stało?"- jak większość czterokopytnych, wolałem się oddalić. Może to było głupie, że zostawiłem ją z tym problemem samą, lecz nigdy nie wiem, czy tak naprawdę oczekuje ona w tej kwestii pomocy. Najbezpieczniej było odejść. Po chwili jednak usłyszałem za sobą cienki głos- należał on do Mivany i szczerze mówiąc, rozpoznałbym go na sto innych.
-Wszyscy mnie zostawili -jej kwestia była przerywana chwilowymi wybuchami płaczu.
Odwróciłem się zaskoczony tą nagłą reakcją Mivany na przeciwności losu. Spojrzałem w jej oczy, które wyglądały w tym momencie, jakby były utkane z łez i jedynie do czarnej melancholii zostały stworzone.
-"Nie bądź mną"- przypomniało mi się i znowu poczułem silne dreszcze- tym razem połączone z mdłościami.
<Miv? Emocjonalnie - jak zwykle :P i jak zwykle o takiej godzinie>

Zmiana kontaktu

Całkiem niedawno do głowy wpadła nam idea, by utworzyć jedno, oficjalne konto dla Eternal Freedom na stronach Howrse i poczcie Gmail, by zebrać wszystkie wasze wiadomości w jednym miejscu i ułatwić, zarówno nam, jak i Wam, życie. W przeprowadzonej na ten temat ankiecie wyraźnie zasygnalizowaliście, że jesteście za zrealizowaniem tego pomysłu (8 głosów na "Tak", 1 głos na "Nie").
Mamy zatem dla Was niespodziankę - nowe kontakty są już gotowe! Oto loginy:
Howrse - Eternal Freedom
Gmail - eternal.freedom.k@gmail.com
Od tej pory bardzo prosimy o wysyłanie wszystkich wiadomości na wyżej podane konta, a bezpośredni kontakt z członkami ekipy tylko w osobistych sprawach.
+Pragniemy zauważyć, że komiks EF doczekał się już banneru, dzięki któremu swobodnie przeniesiecie się na jego stronę. Kolejna część ukaże się zapewne za tydzień ;)

Dziękuję za uwagę i do zobaczenia!
~Łowca much

15.04.2019

Od Arrow'a do Mondream "Teraz mi głupio"

Trochę głupio było mi z powodu tego, co powiedziałem na temat mamy Zee. Tym bardziej, że jego samego tym zdenerwowałem. Nie dziwiłem mu się. Ja także nie miałem może najlepszej mamy, ale gdyby ktoś ją krytykował, na pewno stanąłbym w jej obronie. Wraz z Zee w milczeniu zjedliśmy jeszcze trochę trawy.
-To co teraz robimy?-spytał ogierek.
-Może jeszcze trochę się przejdziemy?-zasugerowałem.
-Dobry pomysł. Tylko nie oddalajmy się zbytnio od klanu. Nie chcę ani się zgubić, ani skończyć jako kolacja dla wilków-odparł Zee. Już mieliśmy iść dalej, ale wtem naszą uwagę przykuł hałas jasno sygnalizujący, że ktoś się do nas zbliża. Po chwili zza zarośli wypadła moja siostra, Risa.
-A! To tylko ty, łamago! A myślałam, że to Virginia!-zawołała na mój widok.
-Dlaczego tak myślałaś?-zdziwiłem się.
-Bo jesteś cały czarno-biały, jak ona? I przez te krzaki dobrze nie widziałam, ot co! Pomyśl czasem, to nie boli!-odparła Risa.
-Ale dlaczego w ogóle jej szukasz?-dopytywałem dalej.
-Bo gramy w chowanego, czyli w kolejną fajną grę, w którą ty nigdy z nami nie zagrasz-odparła klaczka, po czym odwróciła się i odeszła. Nie powiem, jej słowa trochę mnie zabolały, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać.
-Hej, Arrow. Nie przejmuj się. Jeśli chcesz, możemy zagrać w chowanego-powiedział Zee. Popatrzyłem na niego z wdzięcznością.
-Dziękuję, że to proponujesz, ale wolę nie grać. Nie tym razem. Może jednak trochę się przejdźmy?-spytałam. Zee nie protestował i ruszyliśmy przed siebie, rozmawiając o różnych rzeczach. Pominęliśmy jedynie fakt spotkania z moją siostrą i nie wracaliśmy już do tego, co wcześniej powiedziałem o Mondream, za co byłem mojemu koledze wdzięczny. Zastanawiałem się też, czy powinienem przeprosić jego albo jego mamę, ale nim podjąłem jakąś decyzję, wróciliśmy już do klanu.
-Czyli co? Rozstajemy się?-spytał Zee.
-Na to wygląda-odparłem.
-Ale spotkamy się jutro?-zapytał.
-Nie widzę przeszkód-powiedziałem. W tej samej chwili przed nami pojawiła się Mondream.
-I jak wam się razem bawiło?-zapytała.
-Dobrze, jak zawsze-odparł uśmiechnięty Zee.
-No, ale teraz to już chyba oboje pójdziecie spać?-spytała klacz.
-Chyba musimy-odparłem. Następnie pożegnałem się z Zee i jego mamą, po czym poszedłem szukać własnej rodziny. Jak na złość jednak nie mogłem ich nigdzie znaleźć. Zastanawiałem się, gdzie też cała trójka mogła się podziać, przecież nie zapadły się pod ziemię? W końcu jednak poddałem się i stanąłem na uboczu klanu, tak jak robiliśmy to zawsze, kiedy spałem wraz ze swoją rodziną. Wyglądało na to, że tę noc spędzę samotnie. Zamierzałem poszukać swoich bliskich rankiem, zanim spotkam się z Zee.
<Mondream?>

Od Vayoli- Seria treningowa #7

Moja kondycja jest coraz lepsza-pomyślałam, wracając z porannej przebieżki, tym razem będąc też o wiele mniej zmęczoną niż kiedy zaczynałam cały swój trening. Później wymyśliłam kilka ćwiczeń dla Viri i Risy, następnie pojadłam nieco trawy i udałam się na krótki spacer. Traf chciał, że wzięłam ze sobą swoją włócznię. Myślałam, że może trafi się jakaś okazja do poćwiczenia umiejętności posługiwania się nią. I, jakby nie patrzeć, trafiła się, tyle że ja nie tego się spodziewałam. Wybrałam się najpierw na jakąś łąkę, później do lasu, a na sam koniec skierowałam swoje kroki nad jezioro. I tu właśnie czekała na mnie niespodzianka! Zauważyłam najpierw jakiegoś konia i pewnie nie zwróciłabym na niego większej uwagi, gdyby nie jego dziwne ruchy. Powoli podeszłam do, jak się okazało, jednej z członkini klanu. Klacz usłyszała mnie oczywiście, gdyż nie starałam się nawet zachowywać jakoś specjalnie cicho i odwróciła się w moją stronę. Uspokoiła się, kiedy spostrzegła, że to tylko ja.
-Coś się stało?-spytałam niemal od razu.
-Ehm... Utknęłam-odparła klacz, wskazując pyskiem na swoją nogę uwięzioną między kilkoma kamieniami.-Mogłabyś mi pomóc?-dodała po chwili. Przyjrzałam się "pułapce".
-Jasne, myślę, że nie będzie z tym problemu-odparłam, po czym przystąpiłam do dzieła. Położyłam swoją włócznię obok, a sama spróbowałam jakoś odciągnąć chociaż jeden kamień. W tym czasie klacz starała się wyrwać nogę z pułapki.
-To na nic-powiedziała po kilku minutach, kiedy nasze starania faktycznie nie przynosiły efektów. Wyprostowałam się i zaczęłam zastanawiać, co jeszcze mogłabym zrobić. Wtem mój wzrok spoczął na mej włóczni. No jasne! Że też wcześniej o tym nie pomyślałam!-zganiłam samą siebie w myślach. Chwyciłam swoją broń mocno w zęby, po czym wbiłam ją w ziemię, starając się podważyć jeden z kamieni. Nie było to łatwe, bo samo podłoże także nie należało do miękkich. W końcu jednak udało mi się i z całych sił zaczęłam ciągnąć włócznię w dół. Po kilku próbach kamień w końcu poruszył się, aż w końcu udało mi się go nieco unieść. Spadł na bok, w tym samym czasie klacz zdołała zabrać swoją uwolnioną nogę, a ja usłyszałam dźwięk pękającego drewna. Zaskoczona puściłam włócznię i zrobiłam parę kroków do tyłu, aby przyjrzeć się swojej broni. Teraz jej drzewiec może i nadal stanowił całość, ale w jednym miejscu wystawało z niego kilka długich drzazg.
-O nie! Twoja broń! Tak mi przykro, to przeze mnie, przepraszam-odezwała się klacz.
-To nic takiego. Ta widocznie nie była zbyt dobrej jakości, znajdę sobie jeszcze coś lepszego-odparłam.
-Może da się to jeszcze naprawić?-zasugerowała klacz.
-Mogłoby to być możliwe, ale wolałabym tego nie robić. Nie chciałabym walczyć uszkodzoną bronią-odparłam.
-Więc co z nią zrobisz?-spytała klacz.
-Pewnie gdzieś ukryję i zostawię-powiedziałam.
-Skoro tak... W każdym razie, bardzo dziękuję za pomoc. Jestem Mirabika-powiedziała moja rozmówczyni.
-A ja Vayola-odparłam. Chwilę jeszcze pomówiłyśmy, po czym klacz odeszła w stronę klanu. Ja, tak jak zaplanowałam, poszukałam jakiegoś miejsca, aby ukryć broń i także wróciłam do stada. Pozwoliłam sobie resztę dnia nieco odpocząć i dopiero wieczorem dałam się jeszcze namówić Viri i Risie na zabawę w chowanego, bo mimo wszystko chciałam jeszcze poćwiczyć swoją umiejętność kamuflowania się, a i im się to przydało. Postanowiłam potem, że powinnam zdecydowanie częściej ćwiczyć, choć teraz już na jakiś mogłam nieco zwolnić z tymi treningami.

Od Halta do Rose "W objęciach wspomnień"

Psychopata? Morderca? Gwałciciel? Prychnąłem cicho. Takich opinii o sobie jeszcze nie słyszałem, chodź kiedyś musi być ten pierwszy raz. Gdy zapadła noc, czuwałem jeszcze trzy godziny i udałem się na spoczynek, jednak po pewnym czasie obudził mnie cichy krzyk Rose. Korzystając z umiejętności, jakie posiadałem, obudziłem się, jednak zachowałem ten sam rytm, głębokość oddechu oraz pozycję. Gdy upewniłem się, że klaczy nic nie grozi, tylko zapewne miała zły sen i wyszła na przechadzkę, ponownie pogrążyłem się w płytkim śnie.Obudziłem się już tylko raz, gdy moja towarzyszka wróciła z nocnego spaceru. Gdy byłem już całkowicie pewien iż zasnęła, wstałem i wyszedłem na zewnątrz. W powietrzu czuć było wilgoć pozostawioną przez burzę, wdychałem więc powietrze szeroko rozwartymi nozdrzami. Patrząc na pozycję księżyca stwierdziłem, że zostały mi dwie godziny do wschodu słońca. Udałem się więc na pobliskie wzgórze i stanąłem na jego szczycie. Tej nocy północny wiatr był mocny i porywisty, nieustannie targał więc moją grzywę. Ni stąd, ni zowąd przypomniałem sobie o moim cisowym łuku, który straciłem podczas podróży. Nagle zatęskniłem do broni, która towarzyszyła mi od najmłodszych lat - niemal idealnie ukształtowane drewno, szare bełty... Łuk, saksa i nóż do rzucania - moje trzy bronie, z którymi nigdy się nie rozstawałem, jednak teraz za nic w świecie nie mógłbym ich zdobyć. 
 -W kołczanie skarby, dla których niejeden odda życie. Czy chcę, czy nie chcę, bicie serca zmienią w ciszę. - powiedziałem powoli, przypominając sobie zwiadowcze nauki.
*Godzinę później*
 Dalej stojąc na pagórku wpatrywałem się we wschodzące słońce. Poczułem obecność Rose, która wyszła z jaskini, jednak zatrzymała się przed wzniesieniem. 
-Dopóki będziesz w zgodzie z klanem, dopóty nie musisz się mnie obawiać, droga Rose.
<Rose?>

Od Takhala do Naero „Zaczynając na mleku, a na niej kończąc"

- Współczuję ci. Ja w przyszłości chciałbym zostać zwiadowcą albo szeregowym. - uśmiechnąłem się promiennie w stronę młodej klaczki.
- Taki! - wtedy usłyszałem głos mojej matki, wołający mnie moim pieszczotliwym skrótem wymyślonym przez Rose.
- Muszę już iść, pa - pożegnałem się z moją nową znajomą i powędrowałem w stronę źródła głosu, który przed chwilą mnie wołał.
- Wiesz, że nie możesz bawić się z innymi źrebakami bez mojej zgody? - zaczęła Rose, gdy już przy niej byłem.
- Ale, oni nic mi nie zrobiliby! - oznajmiłem z niezadowoloną miną.
- Ale, ktoś inny mógłby ci coś zrobić! Zostań przy tym drzewie - zakończyła rozmowę wskazując na dąb rosnący kilka kroków od nas. Położyłem się koło drzewa i zacząłem tarzać się w ziemi. Cały czas myślałem o Naero. Była bardzo miła i nawet ją polubiłem.
* kolejny dzień *
Moja mama musiała pójść pomóc dla jakiegoś innego konia, więc zostawiła mnie dla Specter do opieki. Jako, iż Rose nie miała mleka, a Specter miała, piłem mleko od niej. Bardzo lubiłem takie sytuacje ze względu, że mogłem się najeść i pobawić z Naero lub jej rodzeństwem. Właśnie kończyłem mój posiłek, gdy zauważyłem, że w moją stronę kroczy klaczka, którą już wcześniej miałem okazję poznać. Mowa tu o Naero, którą można było poznać po umaszczeniu i niezdarnym chodzie.
- Hej! Pobawimy się w skojarzenia? - spytałem się, kończąc picie mleka.
- Pewnie, ty zaczynasz - uśmiechnęła się, powstrzymując swoje przednie nogi przed upadkiem.
- Mleko!
- Jedzenie!
- Mama!
- Rodzina!
- Rodzeństwo!
- Kłótnie!
- Ból!
- Walka!
- Śmierć!
- Życie!
- Źrebak!
- Ja! - na tym zabawa się skończyła. Muszę przyznać, że to były dosyć nietypowe skojarzenia. Czułem, że w moim gardle jest sucho, więc napiłem się mleka.
- Tak w ogóle, to czemu pijesz mleko od Specter, a nie od Rose? - spytała Nearo, stawającą do kolejki po mleko.
- Bo Rose go nie ma. - uśmiechnąłem się do klaczki.
<Nearo? Wena się kończy ;-;>

14.04.2019

Od Cardinaniego do Risy „Punkt do pyskowania”

 -A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać?-zapytała mała klaczka, która upodobała sobie mnie jako punkt do pyskowania.
-Na pewno nie- pyskatą klaczką- odpowiedziałem, po czym podarowałem tej latorośli rozbawione spojrzenie, ponieważ zauważyłem grymas na jej pysku. Młoda szukała atencji, ale coś słabo jej to wychodziło.
-Pff- fuknęła, gorączkowo zastanawiając się nad lepszą wypowiedzią-To znaczy kim?
-Ogierem- odrzekłem jeszcze bardziej rozbawiony tą rozmową. W sumie nie tak źle czasem poczuć swoją wyższość nad jakąś nastolatką.
-A może przedstawiłbyś się?
-Damy mają pierwszeństwo- powiedziałem, mając wrażenie, iż klaczka ma ochotę mi przyjebać. Pewnie na jej miejscu już dawno bym to zrobił.
-Risa- uniosła dumnie głowę, po czym wypaliła- Skoro tak bardzo chcesz poznać moją godność, dupku.
-Du... co?- drażniłem się z nią- Ah, no tak ty jeszcze nie wiesz, jak się do mnie zwracać, młoda. A więc jestem Cardinano.
- Super- odrzekła, po czym wystawiła do mnie język.
-Odważne zagranie- oceniłem.
-A jakie ma być?
-Przydałoby się uprzejme- westchnąłem- Ta młodzież...- przewróciłem oczyma, ciesząc się w duchu, iż podniecam złość Risy. Heh- szczeniackie przegadywanki, ale pomimo tego całkiem przyjemne. Przyznam, iż z drobnym dreszczykiem emocji czekałem na wypowiedź klaczki. Coś czułem, iż ją całkiem polubiłem. Ma charakterek.
<Risa? Hahah, podoba mi się ta seria. Huh, przez chwilę zobaczyłam ich jako słodką parę młodą. Cóż... może ten (co z tego, że Karny w tym przypadku odrobinę jest pedofilem) plan się spełni *)>

Od Vayoli- Seria treningowa #6

Rankiem zrobiłam sobie krótką przebieżkę po lesie. Nadal żałowałam, że straciłam tak idealny miejsce do treningów. Jednocześnie zastanawiałam się gorączkowo, co i jak powinnam ćwiczyć dalej. Popołudniu jednak, ku mojemu zaskoczeniu, znalazła mnie Sarit i przedstawiła ciekawą propozycję.
-Hej, Vayola, miałabym do ciebie sprawę-zaczęła klacz.
-Hej Sarit, o co chodzi?-spytałam od razu.
-Wiesz, zauważyłam, że ostatnio poświęcasz chyba dużo czas na jakieś treningi...-zaczęła Sarit.
-Cóż, można tak powiedzieć-odparłam. Nie spodziewałam się nawet, że tak łatwo to zauważyć. Może nie kryłam się z tym jakoś specjalnie, ale przecież też nie trenowałam na oczach wszystkich, tylko w samotności.
-Ja również postanowiłam trochę poćwiczyć. Wiesz, jestem w końcu szeregowym. Co z tego, że pierwszego stopnia, tak czy siak muszę mieć dobrą kondycję-powiedziała klacz. Kiwnęłam głową, zachęcając ją w ten sposób do kontynuowania wypowiedzi.-Chciałabym więc zapytać cię, czy miałabyś może ochotę poćwiczyć razem ze mną walkę?-spytała Sarit. Jej propozycja nieco mnie zaskoczyła, choć przeczuwałam już wcześniej, do czego zmierza. Po chwili jednak uznałam, że wszystko to idealnie się złożyło.
-Jasne, czemu nie. Znajdźmy tylko jakieś dogodne miejsce-odparłam. Razem z klaczą opuściłyśmy klan. Wkrótce udało nam się znaleźć niewielką łąkę, gdzie ustaliłyśmy wszelkie zasady i na day znak zaczęłyśmy walczyć, starając się na zmianę kopnąć lub ewentualnie ugryźć przeciwniczkę. Pierwsze starcie udało mi się wygrać, ale z kolejnymi już bywało różnie. W końcu obie uznałyśmy, że na dziś mamy już dość trenowania. Wróciłyśmy do klanu, zastanawiając się, co pomyślą sobie na nasz widok inne konie. Nie uniknęłyśmy ciekawskich spojrzeń, ale nikt nie niepokoił nas swoją ciekawością. W każdym razie ja nie musiałam nikomu opowiadać, skąd mam nagle kilka zadrapań więcej, nie wiem jak Sarit. Byłam jednak zadowolona, że mimo wszystko i dziś los się do mnie uśmiechnął i zesłał tak dobrą okazję do treningu.

Od Miriady do Etsiina ,,Cansli"

— Chyba nikt nie czerpie z tego specjalnej frajdy. - odparłam, uważnie obserwując ruchy reszty drużyny. Jednak kułan po chwili wyprostował się, pokręcił powoli głową i skinął na nas, by ruszać w dalszą, pilną drogę. Kłusowaliśmy praktycznie przez cały czas, z krótkimi odcinkami galopu. Całe szczęście, nie ustępowaliśmy pod tym względem przybyszom z południa, a moja matka na wieczornych postojach wręcz potrafiła brykać na całego i z całym politowaniem przyglądała się naszym mało przytomnym minom i przepoconej sierści. Czasem myślałam, że mogłoby się ją zaprząc do wozu, jak to czynią ludzie z końmi, i wciąż nie dałoby to spektakularnych efektów, ale z drugiej strony taki widok dodawał sił do dalszej wędrówki...
— Que te gusta hacer?* - spytał nagle mój nakrapiany towarzysz, inicjując tym samym rozmowę. We dwoje nie byliśmy w stanie długo zachować milczenia. Przechyliłam lekko łeb, zaskoczona, ale po chwili zmrużyłam oczy i odparłam:
— Sometimes you're quite annoying, you know?*
— No to mamy remis. Jeden do jednego. - uśmiechnął się ogier. Na moment zapadła cisza. - Właściwie co to znaczyło? - moje kąciki pyska automatycznie powoli się uniosły.
— Nieważne... - odpowiedziałam wymijająco. Rozmówca zamilkł i wydawało się, że rozmowa została zakończona. Niedoczekanie. Kiedy najmniej się tego spodziewałam, bezczel popchnął mnie w bok zadem, akurat gdy przechodziliśmy obok niewielkiego leśnego stawu. Wylądowałam kopytami na obniżeniu terenu przy brzegu i nie miałam już szans złapać równowagi. Wpadłam do wody z głośnym pluskiem, wijąc się, zaskoczona, jak ryba dopiero co z niej wyjęta. Szybko znalazłam oparcie dla kończyn i wygramoliłam się na ląd, ociekając wodą i wlepiając wzrok w nakrapianego konia. Nie był w stanie ukryć tego uśmieszku. Jednym, błyskawicznym ruchem zerwałam jedną z długich, mocnych trzcin z przybrzeżnych zarośli i rzuciłam się do przodu, wymachując nią na lewo i prawo. Z satysfakcją obserwowałam, jak prędko rzednie mu mina.
— Ułaaa! - ogier podjął decyzję o natychmiastowej ewakuacji z mojego zasięgu.
— Wrucaj u! - wołałam, próbując równocześnie mówić, śmiać się i dosięgnąć go kijaszkiem. Zrobiliśmy tak parę kółek, zanim Etsiin w pędzie nie zdążył wyminąć jednego z kułanów, a ten zarył łbem w jakieś krzaki. Gdy go wyjął, nikt już nie mógł powstrzymać się od śmiechu na widok jego pyska całego oblepionego osobliwym, białym puchem. Strzepnięcie wszystkiego ,,paskudztwa" zajęło mu prawie pół dnia.
Wróciliśmy na swoje miejsce w grupie, odprowadzani niechętnymi spojrzeniami przewodników. Korzystając z okazji, dźgnęłam lekko trzcinką towarzysza dla zasady, po czym odrzuciłam ją daleko w las. I podobno to tak się zachowują prawdziwi przyjaciele...Jeszcze ja dałam się w to wciągnąć. Świat jest dziwny.
— Czasami jesteś trochę denerwujący, wiesz? - mruknęłam, próbując bezskutecznie odgarnąć mokrą grzywkę.
— Dzięki za komplement, nie trzeba było. - uśmiechnął się na to, pomagając mi uporać się z włosami. Dialog się urwał, ponieważ natrafiliśmy na kawałek płaskiego, otwartego terenu i przeszliśmy do galopu. Tętent naszych kopyt w niektórych momentach niemal się zrównywał. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Żaden dźwięk prócz naszego rżenia nie mącił stepowej ciszy. Świat jest piękny.
Na sen zatrzymaliśmy się w zagajniku pod monumentalną skałą, a właściwie pomnikiem składającym się z kilku potężnych głazów ułożonych w coś w rodzaju psa. Dość szybko się posililiśmy i stanęliśmy w małej grupce. Powoli kolejne pary powiek opadały ciężko, przenosząc swoich właścicieli do krainy snu. Ostatnie pomarańczowe i różowe przebłyski słońca ustępowały miejsca granatom i czerni nocy, pełnej cieni. Przeniosłam wzrok na Etsiina. Z zamkniętymi oczami wyglądał nawet...słodko? Miriado, albo się obudź, albo porzuć resztki przytomności. Przez jakiś czas wpatrywałam się przed siebie w dzicz. Jako jedyna nie mogłam zasnąć. Westchnęłam cicho i delikatnie odsunęłam się od towarzysza. Ruszyłam na chybił-trafił jakąś wąską, leśną ścieżyną, użytkowaną ostatni raz już dość dawno. Prowadziła pod górę, miejscami podejścia stawały się naprawdę strome, a kamienie i drzewa nie ułatwiały sprawy. Coś w głębi serca podpowiadało mi jednak, że warto. Ostatni raz podciągnęłam tułów. Podniosłam głowę i...zaparło mi dech.
Z lasu wydostałam się na gładki szczyt wzgórza. Porastające go kwiaty lśniły jednakowo na srebrzysty kolor w blasku księżyca. Rozciągał się z niego widok na mongolską mozaikę puszcz, stepów, strumieni i gór, a raczej ich cienie, pod kopułą rozgwieżdżonego nieba. Punkciki najróżniejszej wielkości i koloru migotały lekko, przyprawiając o zawrót głowy. Niebo przecinał jasny pas, niczym tajemnicza, kolorowa chmura, za którą mógłby skryć się raj. Ale na scenie znajdował się ktoś jeszcze.
— Etsiin? - szepnęłam właściwie odruchowo, w nadziei, że się nie mylę. Lecz wystarczyło zrobić krok do przodu; równocześnie koń odwrócił łeb. Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko, zapraszając mnie gestem.
Stanęłam obok. Przez głowę przemknęła mi myśl, że nie mógł to być przypadek, aczkolwiek było to nieważne. Z błyszczącymi oczami oddałam się podziwianiu cudów dziejących się na naszych oczach. Wreszcie któreś z nas musiało odwrócić wzrok i przyciągnąć uwagę drugiego. Skinęliśmy tylko głowami. Słowa były absolutnie zbędne. Odczułam teraz cały ciężar dziennej wędrówki i postanowiłam się położyć. Ogier poszedł za moim przykładem.
— Jak myślisz, kim one są? - spytał cicho, wpatrując się w gwiazdy.
— Myślę, że to my. - odparłam po chwili milczenia. - Nasze...odbicie. Drugie dno. Każdy ma swoją...gwiazdę. Umierają i rodzą się razem z nami. Czasami mogą coś doradzić. - próbowałam wyjaśnić jak najlepiej swój punkt widzenia, z trudem dobierając słowa.
— To piękne. - odrzekł ku memu zaskoczeniu Etsiin. - I jestem pewien, że twoja gwiazda będzie świecić najjaśniej. - szczerze mówiąc, oczy mi się już kleiły, odpowiedziałam więc tylko, ziewając:
— Twoja również.
— Och...zamierzamy tu spać? - spytał.
— Mam przy sobie stróża, czyż nie? - uśmiechnęłam się. Na pół przytomna położyłam głowę na boku ogiera i...zasnęłam.
~Nazajutrz~
Gdy otworzyłam oczy, ze zdziwieniem stwierdziłam, że leżę na jakimś wzniesieniu z łbem opartym na nakrapianym koniu. Prędko jednak przypomniałam sobie wydarzenia wczorajszej nocy, a w dodatku z niepokojem stwierdziłam, że jest już całkiem późno. Wstałam i obudziłam przyjaciela. Oboje jak najszybciej zeszliśmy na dół. Ledwo zdążyliśmy zjeść jakiekolwiek śniadanie, by wyruszyć razem z pozostałymi.
Tego dnia wkroczyliśmy w obszar pasma górskiego, które prawdopodobnie oglądaliśmy wczoraj. Zrobiło się chłodniej niż wczoraj. W niektórych miejscach zauważyłam nawet leżący śnieg, nietknięty promieniami słońca. Wędrówka tymi drogami nie należała do najłatwiejszych. Zbliżaliśmy się do najwyższego punktu, jaki mieliśmy podczas pokonywania trasy osiągnąć. Wkrótce puchu mieliśmy już po pęciny. Mroźny wiatr hulał, przenikając mnie do szpiku kości.
Wtem rozległ się wrzask jakiegoś bliżej nieokreślonego stworzenia, zapewne zranionego i rozwścieczonego, gdzieś w lesie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że tuż po nim rozległ się jakiś huk i pojawiło narastające dudnienie. Wszyscy spojrzeliśmy w górę. Ze skał pędziła na nas lodowo-śnieżna fala. Na moment zamarliśmy w bezruchu w obliczu galopującej ku nam śmierci. Rozległy się pojedyncze krzyki, lecz zza mgły. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Instynkt darł się ze zdwojoną mocą. Rzuciłam się do pierwszego lepszego głazu i przykleiłam do jego powierzchni. Ryk lawiny zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Gdy uderzyła o skałę, miałam wrażenie, że świat pęka na pół. Potem po prostu straciłam przytomność.
Wokół mnie rozciągał się ocean bieli, aczkolwiek z każdym mrugnięciem powieki stawał się coraz bliższy. Leżałam w dziwnej, dość niewygodnej pozycji, przyparta do twardej powierzchni. Wszystko mnie bolało. Zorientowałam się, że znajduję się w maleńkiej przestrzeni, przypominającej grotę, pod grubą warstwą śniegu przez którą tylko ledwo-ledwo przebijało się parę promyków słońca. Jednego mogłam być jednak pewna. Żyję. A czy będę żyć...to już inna kwestia. 
— Halo?! Halo! Jestem tu! - moje krzyki odbijały się od zimnej warstwy, tworząc nieznośne echo. Nagle usłyszałam coś z góry, więc uciszyłam się i nadstawiłam uszu.
Szmer i skrzypienie na granicy słyszalności. Dźwięki! Jakieś słowa. Nie. To nieprawda, to nie może być prawdą! Przez dłuższy czas nie słyszałam niczego. O matko...lepiej nie...Przerażający krzyk mojej rodzicielki przeszył mnie niczym lodowy sztylet. Znów głosy. Po pewnym czasie jednak zaczęły się błyskawicznie oddalać.
— Nie! - wrzasnęłam ze złością, która mimo wszystko szybko mi przeszła. - Cansli!** Cansli! Cansli. Cansli. Cansli. Cansli, Cansli. Cansli...
<No, mój rycerzu?XD>

*Tłumacz Google - na wszystko zaradzi xD
**Cansli (Ród Czarnej Winorośli) [czyt. kasli] - Proszę.

13.04.2019

Od Vayoli- Seria treningowa #5

Rano zjadłam śniadanie, po czym udałam się prosto do miejsca, gdzie poprzednio zostawiłam swój kamień. Do południa udało mi się go przetransportować na odkrytą przeze mnie łąkę, a nawet jeszcze kilka razy poćwiczyć skoki przez powalone drzewo. Później jednak wróciłam do klanu. Nie chciałam, aby moja długa nieobecność zwróciła czyjąś uwagę. Poza tym, ćwiczenia w najgorętszą porę dnia nie byłyby najmądrzejszym wyborem. Wystarczyło jednak przeczekać najgorsze godziny. Zdecydowałam się nawet zabrać na łąkę Risę i Virginię i przygotowałam nam wspólny trening. Na początku kazałam im obu poćwiczyć skoki, a sama skupiłam się na podreperowaniu swojej zręczności. W tym celu biegałam slalomem wokół kilku młodych drzew. Starałam się robić to jak najszybciej i jednocześnie nie dotykać tych młodych roślin. Później Risa i Virginia skupiły się na naprzemiennym przesuwaniu kamienia, więc ja mogłam powrócić do skoków. Na sam koniec klaczki miały ogromną ochotę trochę się pościgać, więc im pozwoliłam. Sama skupiłam się ponownie na innych ćwiczeniach, aż w końcu czułam, że jestem padnięta. Wtedy jednak wpadłam na inny pomysł.
-Risa! Virginia!-zawołałam swoje córki, które już po chwili stały przede mną.
-Co się stało?-zapytała starsza z nich.
-Wiecie, siły, wytrzymałość, zręczność, wszystko to wiele daje. Ale czasem zamiast walczyć lub uciekać, lepiej jest się ukryć. Wszystko zależy od danej sytuacji-powiedziałam.
-I co w związku z tym?-zapytała Risa.
-Poćwiczymy jeszcze nasze umiejętności kamuflażu-wyjaśniłam.
-Jak?-spytała Risa.
-Zagramy w chowanego?-zaproponowała nieśmiało Virginia.
-Właśnie tak. Biegnijcie się teraz schować, a ja policzę do dwudziestu. Pierwsza znaleziona osoba szuka w następnej rundzie, jasne?-odparłam. Klaczki jednocześnie pokiwały głowami. Odwróciłam się w stronę jednego z drzew i zaczęłam liczyć. Słyszałam przy tym, w którym mniej więcej kierunku biegnie każda z nich, szybko więc je znalazłam. Wytłumaczyłam im ich błędy, po czym zagrałyśmy kolejny raz. Powtórzyłyśmy to wiele razy, nie tylko ja wytykałam im obu ich błędy, ale czasem też to one wytykały błędy mi. W końcu wróciłyśmy do klanu, gdzie czekała na nas niezbyt miła wiadomość. Klan miał się przenieść do innej bazy, gdyż w okolicach tej zwiadowcy natknęli się na grupę wilków. Znalazłam tak idealne miejsce do ćwiczeń, a już muszę się z nim rozstawać-pomyślałam niepocieszona, szykując się do drogi. Odnalazłam jeszcze Arrow'a, chcąc upewnić się, że nigdzie się nie pałęta i niedługo później ruszyliśmy wraz z całym stadem do nowego miejsca postoju.

Od Specter do Dantego "Potrzebuję cię"

Co zamierzałam zrobić? Nie wiem. Niczego nie byłam pewna, prócz tego, że teraz wszyscy w klanie będą zastanawiali się, skąd ta trójka się wzięła. Chwilowo od odpowiedzi uwolniła mnie Naero, która chcąc wykonać krok do przodu zachwiała się upadając. Niepokoiło mnie to, bo stało się tak już kilka razy. Zastanawiałam się, czy aby na pewno jest zdrowa. Dante ruszył już, żeby jej pomóc, jednak zgromiłam go wzrokiem i pomogłam wstać mojej córce. Spojrzałam na ogiera patrzącego się na mnie ze... Smutkiem? Zawodem? Niemą prośbą? Nie można było określić tego jednym, konkretnym słowem. 
- Proszę... Mogę podejść? - zapytał wręcz błagalnie. Skinęłam głową. 
- Więc..? - zapytał stojąc już przede mną wyraźnie oczekując odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie. Westchnęłam i powoli zaczęłam mówić to, co przez tyle czasu skrywałam w sercu: 
- „Byłeś gotowy podjąć ryzyko. 
Byłeś gotowy ponieść konsekwencje. 
A mimo to uciekłeś 
Zostawiłeś mnie samą 
To była tylko przyjaźń 
Wielka niewiadoma 
Ale dopiero teraz 
Gdy zostałam sama 
Gdy mnie opuściłeś 
Poczułam, jak bardzo... 
Jak bardzo cię potrzebuję. 
Mijały dni, tygodnie 
Z każdym kolejnym dniem 
Z każdym kolejnym oddechem 
Coraz więcej łez spływało 
Ciało i serce tęskniło 
Umysł mówił, że to koniec. 
Jak myślisz, co wygrało? 
Czy stałbyś tu przede mną 
Gdybym za rozumem poszła? 
Teraz gdy tu stoisz widzę 
Jak bardzo cię potrzebowałam 
Potrzebowałam? Nie. Ja... 
Ja potrzebuję się przez cały czas. 
Od zmierzchu do świtu 
Od lata do zimy. 
Tym razem zostaniesz? 
Pozwolisz zaufać? 
Ty też wiesz jakie to uczucie 
I teraz, gdy to mówię 
Doskonale wiesz o co chodzi. 
Wiesz jak się czuję... ”- po wypowiedzeniu tych słów spuściłam wzrok wyczekując reakcji ogiera. Te słowa układałam odkąd tamtego pamiętnego dnia rozstaliśmy się. Nie spodziewałam się jednak, że kiedyś je wypowiem. Miałam jeden cel - chciałam, aby źrebięta nieco podrosły po czym zabrałabym je ze sobą lub zostawiła po czyjąś opieką w stadzie i ruszyła w nieznane. Kiedy żadna reakcja nie następowała, podniosłam wzrok, a Dante w tym samym momencie położył pysk na mojej szyi. 
- „Znowu mnie zadziwiasz.
I bezbłędnie odgadujesz 
Czego potrzebuje. 
Czym do szczęścia dotrę. 
Czym ja się odwdzięczam? 
Cóż poradzić na strach?
Strach spowodowany czymś nowym? 
Nie wiedząc o co chodzi 
Przez życie podążałem na przód... ” - westchnął z trudem dobierając słowa. Najwyraźniej nie wychodziło mu to tak łatwo jak mi. Spojrzałam na niego odrywając się od jego szyi.
<Dante? Sory za jakość, ale pisanie o pierwszej w nocy nie należy do moich ulubionych czynności>

Od Rose "Mój skarb"

Przechodząc koło jakiegoś drzewa usłyszałam ciche, lecz wyraźne rżenie. Nastawiłam uszu i zajrzałam za pień drzewa, właśnie stamtąd dobiegały te odgłosy. Moim oczom ukazał się źrebak usiłujący wstać. Obserwowałam go i jego nieudane próby utrzymania się na nogach. Źrebaczek był maści gniadej i miał uroczą chrapkę na pyszczku. W pewnej chwili ogierek zauważył moją obecność, gdyż obrócił swoją główkę w moją stronę.
- Dzień dobry. - przywitał uśmiechając się promiennie.
- Witaj, jestem Rose. A ty jak masz na imię, no i gdzie twoja mama? - już na samym początku obsypałam źrebaka pytaniami.
- Mam na imię Takhal, i nie wiem gdzie jest moja mama. Gdzieś powinna tu być. - po odpowiedzi Takhala, podniosłam łeb i zaczełam się rozglądać. Wokoło nie było widać żadnej klaczy oprócz mnie. Wtedy na myśl przyszła jedna z najgorszych rzeczy jakie można zrobić dla źrebaka, a dokładnie go porzucić. Chciałam mu jakoś pomóc, ale nie wiedziałam jak. W stadzie nie było, a przynajmniej nie znałam klaczy które mogłyby mu pomóc. Nie byłam pewna czy moja decyzja będzie jedną z lepszych czy gorszych rzeczy które zrobiłam w moim życiu, ale wierzyłam że, to będzie dobra decyzja.
- Słuchaj, już chyba nigdy nie spotkasz swojej matki. Ale, jeśli chcesz mogę ci ją zastąpić. - po wypowiedzeniu pierwszego zdania Takhal znieruchomiał i najwyraźniej zaczął się zastanawiać nad tym zdaniem. Po chwili namysłu ogierek spojrzał mi w oczy.
- Tak, zostań moją przybraną mamą. - uśmiechnął się i mocno przytulił. Czułam jak moje serce się radowało. Wreszcie miałam kogoś, kogo mogłam kochać. Do wielkiego szczęścia brakowało mi tylko partnera, mimo to i tak byłam w siódmym niebie. Polizałam jeszcze Takhala po główce i zaprowadziłam go do stada.

Od Rose do Halta "Psychopata"

Tak jak powiedział, tak i zrobiłam. Gdy byłam już w grocie zaczęłam się zastanawiać jak odpowiedzieć na jego pytanie. Nie ufałam dla niego, szczególnie, że znał moje imię. Zauważyłam, że przed jaskinią leżał jakiś patyk i liście. Korzystając z tej okazji wyleczyłam ranę. Po krótkim czasie wrócił do mnie Halt. 
- No to odpowiesz na me pytanie? - podszedł kierując wzrok na opatrzoną nogę. 
- Nie ufam ci zbytnio, znaleźliśmy się w środku lasu i znam tylko twoje imię i wygląd, z charakteru słabo cię znam. Co jeśli jesteś jakimś psychopatą który, biega po lasach w poszukiwaniu klaczy do zgwałcenia lub zamordowania? - moją odpowiedź wyraźnie go zdziwiła. Co prawda, może nie był mordercą ale, zawsze lepiej uważać. Znowu nastąpiła chwila ciszy. Halt, gdy zobaczył, że deszcz przestał padać wyszedł na zewnątrz poskubać trawę. 
- Może do mnie dołączysz? - spytał się podnosząc głowę. Ja dałam tylko znak głową znaczący „nie", po czym spróbowałam zasnąć. Obudziłam się gwałtownie podnosząc głowę i z cichym krzykiem. Spojrzałam na niebo na którym jaśniał księżyc. Dzisiejsza noc była bezchmurna i gwiaździsta. 
- Chyba miałam zły sen. Nie chcę mi się spać. - powiedziałam sama do siebie rozglądając się po grocie. Kilka kroków ode mnie smacznie spał Halt. Nie interesując się nim zbytnio wyszłam poza grotę i zaczęłam wpatrywać się w gwiazdy.
<Halt?>

Od Shiregt'a do Halta ,,Spóźniony spacerek"

Po głowie wciąż krążyły mi poprzednie słowa ogiera, brzmiące trochę jak wypowiedź kogoś, kto dostał wizji na margaretce, ale postanowiłem się tym zbytnio nie przejmować. Zdążyłem go całkiem polubić. Był niemal wzorowym członkiem klanu. Może nawet zbyt dobrym? Taki potencjał trzeba zarazem dobrze obserwować, kontrolować, lecz wykorzystywać. 
— Chciałem zapytać, czy masz ochotę na spacer, i nieco dłuższą rozmowę? - spytał, poprawiając grzywę.
— Z miłą... - zacząłem, jednak przerwało mi wołanie klaczy dochodzące gdzieś z dołu.
— Shi! Wilki zaatakowały, mamy dwóch rannych. - po zboczu galopowała w naszą stronę Rose. Zwolniła trochę i chyba spuściła wzrok na widok Halta, ale teraz skupiłem się całkowicie na jej wiadomości. Czekało mnie sporo pracy.
— ...chęcią. - mruknąłem bardziej do siebie - Może kiedy indziej. - rzuciłem w stronę towarzysza i pobiegłem za medyczką.
~Trochę czasu później~
Prawie całe stado korzystało z letnich dobrodziejstw, jak soczysta, zielona trawa czy cieniutkie liście drzew. Sam poszedłem za przykładem reszty. Krążąc tak podczas jedzenia, natknąłem się na siwo-jabłkowitego ogiera. Podniosłem głowę i zagaiłem przyjaźnie:
— Witaj. - machnął ogonem, by odgonić stado natrętnych much, a następnie odparł:
— Witaj, Shiregt'cie. Co słychać?
— Właściwie wszystko. W tym klanie plotki rozchodzą się lotem błyskawicy. - oboje zaśmialiśmy się krótko. Halt zatrzymał na chwilę wzrok na krajobrazie majestatycznego Chirgis.
— Może przejdziemy się trochę? - zaproponował. Skinąłem głową na zgodę.
Chwilę potem stępowaliśmy na otwartej przestrzeni, obserwując przelatujące i ćwierkające nieustannie ptactwo. Podyskutowaliśmy trochę na temat geografii, po czym mój towarzysz niespodziewanie oznajmił:
— Muszę ci opowiedzieć o czymś, co mnie zaniepokoiło. - odruchowo nadstawiłem uszu.
<Halt? Myślę, że w tym klanie znajdziesz mnóstwo hot-tematówXD>

Od Halta do Rose „Potwierdzenie uczciwości?...”

Mierzyłem ją przenikliwym wzrokiem. Znałem imiona wszystkich koni w klanie, o każdym wiedziałem kilka podstawowych informacji. Dlaczego mnie okłamujesz? Co przede mną zatajasz?
-Rose, jak mniemam. Estera to tylko twój pseudonim. - poprawiłem klacz niezbyt głośnym mruknięciem.
Klacz patrzyła na mnie tak, jakbym był jakimś jasnowidzem.
Zerknąłem na krwawiącą nogę klaczy i pokręciłem lekko łbem. Choć krwawienie ustało, rana nie wyglądała dobrze.
-Jesteś medykiem, potrafisz zająć się taką raną, prawda? - powróciłem do tematu skaleczenia.
-Tak, oczywiście. - odparła klacz.
Kiwnąłem z lekka głową na znak zrozumienia i już chciałem odejść, gdy przypomniałem sobie moje wcześniejsze pytanie.
-Zajmę Ci jeszcze minutę. Dlaczegóż mnie okłamałaś, droga Rose? - rzuciłem niby od niechcenia.
Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu. Usłyszałem grzmot: blade światło rozjaśniło niebo, a wraz z nik słychać było huk - piorun trafił w jedno z drzew. Musiałem sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało, więc bąknąłem krótkie przepraszam w stronę Rose i ruszyłem cwałem do powalonego pnia.
Dotarłszy na miejsce z ulgą stwierdziłem, iż brak jest ofiar w członkach klanu i nikt nie został ranny. Uspokoiłem dwóch najbliższych świadków i wróciłem do niedawno poznanej klaczy.
-Halt, służbowo Arratay. - rzekłem. - A teraz musisz wstać i odprowadzę cię do pobliskiej groty. Tam nic Ci nie będzie.
-A Ty?
-Kiedy upewnię się, że wszyscy są bezpieczni, dołączę do ciebie i tam porozmawiamy. - rzekłem.
<Rose?>

12.04.2019

Od Arrowa do Eriny "Wspomnienia"

Zjedliśmy trochę trawy, po czym udaliśmy się z powrotem do klanu. Na szczęście w drodze powrotnej już nic więcej nas nie niepokoiło. Przede mną był jednak cały dzień, a ja nie miałem co robić. Po jakimś czasie więc odnalazłem Erinę i ponownie zaproponowałem jej spacer, ale tym razem w przeciwnym kierunku, czyli w stronę jeziora. Klacz niezmiernie się ucieszyła i przystanęła na moją propozycję.
-Obyśmy tylko tym razem znowu na coś albo na kogoś nie wpadli-powiedziała Erina. Ukradkiem rozejrzała się lekko na boki, być może nawet sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że to robi.
-Spokojnie. Mama mówiła mi, że tutaj raczej nie ma wielu niebezpieczeństw-powiedziałem.
-W takim razie jak wytłumaczysz nasze poranne przygody?-spytała klacz.
-Wtedy poszliśmy na spacer w przeciwnym kierunku-odparłam z uśmiechem.
-Mów co chcesz, ja tam nie jestem do końca przekonana-skwitowała Erina. Przez resztę drogi nad jezioro rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Kiedy dotarliśmy na miejsce, oboje stanęliśmy obok siebie na brzegu, tak, że woda podmywała nam kopyta.
-Hej! Przypomniało mi się właśnie, że przecież my się poznaliśmy nad jeziorem!-zawołałem nagle.
-Masz rację. Co za przypadek!-zaśmiała się klacz.
-A ile czasu minęło od tamtej chwili...-dodałem.
-Ale chyba tego nie żałujesz, co?-spytała z lekkim uśmiechem, przenosząc wzrok z jeziora na mnie.
-Oczywiście, że nie! A ty?-odparłem, odwzajemniając spojrzenie.
-Oczywiście, że nie!-powtórzyła po mnie klacz, po czym oboje znów się zaśmialiśmy. Nagle wpadłem na pewien pomysł.
-A skoro już o tym mowa... Poznaliśmy się zimą, kiedy jezioro pokryte było lodem, ale skoro teraz tak nie jest i mamy gorące lato, to wypadałoby się trochę ochłodzić, co nie?-spytałem, po czym raźnym krokiem wbiegłem do wody, odwróciłem się i mocno kopnąłem wodę, sprawiając w ten sposób, że wytworzyła się fala, która zmoczyła Erinę.
-Hej! Zrobiłeś to specjalnie!-zawołała oburzona klacz.
-Ja? Wcale nie! Jak możesz mnie o coś takiego osądzać?!-zawołałem, przybierając ton głosu, który brzmiał jak najniewinniej. Nie mogłem jednak długo powstrzymać się od wybuchnięcia głośnym śmiechem.
-Jak ja ci zaraz...! Będziesz tego żałował!-zawołała Erina. Niby mi groziła, ale jednocześnie się uśmiechała. Wskoczyła za mną do wody i zaczęła się nasza wodna bitwa. Kiedy już nam się to znudziło, urządziliśmy sobie pływackie wyścigi. Potem jednak musieliśmy wyjść z wody i poszukać jakiegoś cienia, gdyż zaczynała się najgorętsza pora dnia. Droga powrotna trochę nam zajęła, ale zdecydowaliśmy się jednak powrócić do lasu.
-Padam. Nigdzie dalej nie idę-powiedziała Erina, kładąc się pod jednym z drzew.
-W takim razie pozwolisz, że też tutaj spocznę?-spytałem, po czym położyłem się obok niej.
<Erina? Luzik, mi też ostatnio wena szwankuje>

Od Vayoli- Seria treningowa #4

Kiedy podczas rannego spaceru znalazłam mocno przekrzywione drzewo, zaświtała mi w głowie pewna myśl. Wróciłam do klanu, zjadłam nieco trawy, spędziłam trochę czasu z dziećmi, porozmawiałam z paroma końmi. Popołudniu wybrałam się w to samo miejsce i postanowiłam poćwiczyć skoki, które nie wychodziły mi najlepiej. Na początku starałam się szybko i sprawnie przeskakiwać drzewo w miejscu, które znajdowało się najbliżej ziemi. Kiedy już szło mi to z taką łatwością, jakbym nic innego nie robiła od chwili urodzenia, podniosłam nieco poziom trudności. Kora tego ustawionego pod skosem drzewa stopniowo znajdowała się coraz wyżej nad ziemią, więc przeskok nad nią był coraz trudniejszy. Jednakże dokładne ćwiczenia aż do całkowitego zmęczenia pomogły mi dość dobrze poradzić sobie z przeszkodą i polepszyć umiejętność skoków, a kto wie, kiedy mi się to przyda? Żałowałam jedynie, że nie mam trochę lepszych warunków do ćwiczeń, ale musiałam zadowolić się możliwościami, które ofiarował mi nasz teren. Po odbytym treningu udałam się ponownie nad jezioro. Przeszło mi przez myśl czy by nie usypać sobie stosu kamieni i nie spróbować przez niego przeskoczyć, ale odrzuciłam ten pomysł. Brzeg był miejscami kamienisty, ale przede wszystkim zbyt nierówny, a mi nie uśmiechało się skręcenie albo złamanie nogi. Nie miałam zamiaru skończyć jako wilczy obiad, bynajmniej nie teraz, kiedy miałam jeszcze tyle do zrobienia. Upał mocno dał mi się dziś we znaki, więc wzięłam szybką kąpiel, po czym postanowiłam wrócić do klanu, ale nieco bardziej okrężną drogą. W ten sposób odkryłam zarastającą łąkę, na której znajdowały się dwa powalone drzewa, kilka młodszych, rosnących w rządku niemal w idealnych odstępach. To wyglądało jak miejsce idealne na treningi. Wtedy też zaświtała mi w myślach pewna myśl. Obeszłam całą łąkę, uważnie przeglądając każdy centymetr kwadratowy jej powierzchni, ale nie znalazłam tego, czego szukałam. Udałam się więc z powrotem nad jezioro, wybrałam jakiś kamień, po czym zaczęłam toczyć go w stronę owej łąki. Oczywiście odległość była zbyt duża, aby udało mi się to od razu zrobić, więc musiałam zostawić go w lesie. Planowałam oczywiście powrócić tam i dokończyć wszystko następnego dnia. Skoro los dał mi tak idealne miejsce, grzechem byłoby zmarnować taką okazję.

11.04.2019

Od Vayoli- Seria treningowa #3

Shiregt dostał zawiadomienie o grupie ludzi, która rozbiła obóz na jednej z łąk, niedaleko naszej bazy. Chciał zebrać grupę koni, aby móc przekonać się, czy stanowią oni dla nas jakieś zagrożenie, a jeśli tak, spróbować się ich pozbyć. Nie często brałam udział w takich akcjach, ale też ostatnio nie było ich zbyt wiele. A musiałam przecież dbać o swój wizerunek, tym bardziej teraz, kiedy niektórzy zaczynali mnie postrzegać jako "siostrę tej złej Khairtai". Tak więc wyruszyliśmy razem, Dante, Etsiin, Miriada, Shiregt i ja. Etsiin natknął się na ludzi, więc to on zaprowadził nas w miejsce, gdzie mieli swoją bazę. Dotarliśmy tam, starając się zachowywać tak cicho, jak się dało. Niestety, ludzie mieli ze sobą psy, których na początku nie zauważyliśmy. Zwierzęta, kiedy zbliżyliśmy się do obozu, wyczuły nas i zaczęły głośno ujadać, co wzmogło czujność ludzi. Shiregt kazał nam się wycofać, ale w tej samej chwili musiał zrobić unik, aby nie zostać trafionym włócznią. Ludzie nas zauważyli i, choć pierwszym odruchem była chęć ucieczki, ostatecznie jednak stanęliśmy do walki. Nie było ich zbyt wielu, tylko czterech, plus dwa duże psy, ale musieliśmy przepędzić ich z naszego terenu. Dwóch ludzi naraz rzuciło się w stronę Shiregt'a, jeden to ten z włócznią, a drugi miał sznur. Miriada rzuciła się na pomoc bratu, w tej samej chwili doskoczył do niej jeden z psów, obnażając kły. Wyrwałam do przodu i w odpowiedniej chwili zamachnęłam się nogą i zadałam zwierzęciu solidny cios, co poskutkowało tym, że głośno zaskomlał i upadł kawałek dalej. Klacz w przelocie posłała mi krótkie, pełne wdzięczności spojrzenie, po czym wróciła do pomagania bratu. Ja zaś odwróciłam się w stronę psa, który zdążył wstać i trzymał się teraz na chwiejnych nogach. To nie była jego wina, że ludzie wyprali mu mózg i kazali sobie służyć. Po części było mi go żal. Obudziły się we mnie jakieś głęboko skrywane uczucia. Stanęłam dęba, po czym uderzyłam kopytami o ziemię obok psiaka. Wystraszony pies odwrócił się i pobiegł w stronę lasu, zataczając się po drodze. Odwróciłam się, aby zobaczyć, co jeszcze mogłabym zrobić. Drugi psiak nie miał tyle szczęścia, bo ktoś z nas rozgruchotał mu czaszkę. Etsiin i Dante walczyli razem z pozostałą dwójką ludzi i całkiem dobrze sobie radzili, ale nie chciałam przez resztą walki tylko stać z boku i się przyglądać. Jeden z mężczyzny także walczył włócznią, dość długą. Okrążyłam ich, po czym szybko zbliżyłam się od tyłu do człowieka i chwyciłam trzon jego broni w zęby. Pociągnęłam mocno do tyłu, co poskutkowało tym, że mężczyzna zatoczył się lekko, a potem odwrócił głowę i spojrzał na mnie zaskoczony. Skorzystał z tego Etsiin, który podbiegł do niego i zadał mu szybki cios, powalając go na ziemię. Poprawiłam swój chwyt na włóczni, po czym wbiłam ją człowiekowi w okolice serca, a przynajmniej tak mi się wydawało. Krótko po tym mężczyzna przestał oddychać. Kiedy skończyliśmy z "naszym" człowiekiem, Etsiin i ja rozejrzeliśmy się i spostrzegliśmy, że walka już się skończyła. Pozostało tylko rozejrzeć się po obozowisku, aby sprawdzić, czy ktoś jeszcze się tam nie ukrywa lub czy nie ma w nim czegoś dla nas przydatnego. Niczego takiego nie znaleźliśmy, wkrótce więc wróciliśmy do stada. Po drodze spytałam jedynie Shiregt'a, czy mogę zatrzymać włócznię owego mężczyzny. Widziałam, jak przez jego pysk przeszedł cień zwątpienia, ale ostatecznie się zgodził. Po powrocie do klanu odpoczęłam nieco i dopiero wieczorem zabrałam Risę i Virginię na małą przebieżkę nad jeziorem. Uznałam, że skoro miałam dziś swoją małą bitwę z ludźmi, tyle wystarczy w ramach uzupełnienia treningu.

10.04.2019

Od Risy do Cardinaniego "Pouczenie"

-Nie rozumiem, po co w ogóle chcesz się z nimi wszystkimi zadawać? Inne konie są...denerwujące-powiedziałam. Wprost wyraziłam swoje zdanie, jak to miałam w zwyczaju. Virginia westchnęła ciężko.
-Jak ty nic nie rozumiesz!-zawołała.
-To spraw, żebym zrozumiała-odparłam.
-Ale tego nie da się tak łatwo "sprawić"-powiedziała moja siostra. Nalegałam jednak, aby wytłumaczyła mi, o co jej właściwie chodzi.
-O to, że trzeba też utrzymywać jakieś stosunki z innymi-powiedziała w końcu mocno zdenerwowanym tonem Virginia. Nienawidziłam kiedy się na mnie złościła, bo robiła to dość rzadko, a poza tym ja nie lubiłam być przez nikogo w jakikolwiek sposób karcona.
-Po co mi stosunki z innymi?-odparłam.
-Może kiedyś się przekonasz, ale wtedy już będzie za późno-odparła Virginia. Potem bez słowa odeszła, żeby zapewne spędzić trochę czasu z innymi źrebakami. Nie miałam nic przeciwko nim, tylko...zbyt często mnie denerwowali. Sama zauważyłam już, że łatwo się wkurzam i jednocześnie zawsze mówię wszystko wprost, co raczej nie było zbyt dobrym połączeniem... Trochę czasu spędziłam z matką, potem przyszedł Arrow i z nudów mu podokuczałam. Jak gdzieś zniknął (zapewne z Eriną, nie rozumiałam, co ona w nim widzi, że się z nim zadaje, ale widać oboje byli siebie warci), znowu zrobiło się niemożliwie nudno. Virginia wróciła dopiero wieczorem i to tak późno, że właściwie już musieliśmy iść spać.
~Następnego dnia~
Matka wysłała mnie i Virginię, żebyśmy nazbierały jakichś roślin. Jakiś czas temu matka zrobiła nam wykład o zielarstwie i chciała sprawdzić, jak wiele z niego pamiętamy. Moja siostra i ja odeszłyśmy trochę od klanu, po czym rozdzieliłyśmy się. Udało mi się trafić na jakąś łąkę, gdzie zaczęłam uważnie wypatrywać owych roślin, jednocześnie starając się przypomnieć sobie, jak właściwie wyglądały. Chciałam wypaść lepiej niż Virginia i pokazać jej, że nie zawsze ona ma rację i nie zawsze też ona musi być najlepsza. Tak się na tym punkcie zafiksowałam, że kiedy wypatrzyłam jedną z tych roślin, puściłam się biegiem w jej kierunku. Nie przewidziałam tylko tego, że jakiś koń postanowił odpocząć tam sobie i położyć się w wysokiej trawie. Nie zauważyłam go, a przez to potknęłam się o niego i przewróciłam, co zapewne nie było przyjemne ani dla mnie, ani dla niego. Zaskoczony koń zaczerpnął z sykiem powietrza, po czym podniósł się niemal w tym samym momencie co ja.
-Nic ci nie jest?-spytał.
-Nie, na szczęście nie. Dlaczego wpadłeś na pomysł, że odpoczynek w wysokiej trawie to dobra myśl?!-zapytałam lekko wkurzona. Koń najwyraźniej nie spodziewał się takiej reakcji i przez chwilę patrzył na mnie zaskoczony.
-Dlaczego wpadłaś na pomysł, że bieganie gdzie popadnie, bez patrzenia pod nogi, to dobra myśl?-odparł w końcu. Tym razem to ja byłam zaskoczona, że wysilił się na jakąś błyskotliwszą odpowiedź, zamiast po prostu nakrzyczeć na mnie z oburzeniem, czego właściwie się spodziewałam.
-Ja już tak mam, że najpierw działam, potem myślę. A do tego działam szybko-odparłam pewnie.
-W takim razie może powinnaś trochę zwolnić?-zasugerował ogier.
-A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać?-zapytałam. Zlustrowałam go wzrokiem, zresztą ogier nie pozostał mi w tej kwestii dłużny. Byłam pewna, że kojarzę go i że jest on członkiem klanu, ale nic ponad to nie wiedziałam.
<Cardinano? Dawka wkurzającej Risy xd>

Od Vayoli- Seria treningowa #2

Wytrzymałość i szybkość były już trochę podreperowane, więc przyszedł czas na siłę. Na początku znalazłam jakieś stare, zniszczone drzewo, które "pokonałam" paroma kopnięciami tylnych nóg. Taki przeciwnik jest dobry na rozgrzewkę-pomyślałam, po czym rozejrzałam się za czymś, co lepiej nadawałoby się do ćwiczeń. Znalazłam kolejne, tym razem po prostu młode drzewo, które zdecydowałam się rozwalić. Z tym już poszło mi trochę gorzej, ale w końcu dałam radę. Na sam koniec znalazłam kamień wielkości mniej-więcej mojej głowy, który zdecydowałam się spróbować przeturlać przez jak najdłuższy odcinek drogi. Później musiałam przerwać swój trening na kilka godzin, gdyż nie uśmiechała mi się praca w najgorszym i najgorętszym momencie dnia. Popołudniu biegiem udałam się nad jezioro, gdzie zażyłam krótkiej, ale przyjemnej kąpieli. Następnie zdecydowałam się przebiec jeszcze brzegiem, co powtórzyłam parokrotnie. Przed powrotem przystanęłam jedynie na chwilę, aby zlizać trochę soli z nadbrzeżnych skał. Kiedy miałam już wrócić do klanu, zauważyłam kilka opartych o siebie skał.Wyglądało to tak, że płaski kamień w połowie leżał na drugim, nieco mniejszym, a jego druga połowa znajdowała się w powietrzu. Zbliżyłam się, mając już pewien pomysł na kolejny trening. Oparłam się przednimi nogami o część kamienia unoszącą się w powietrzu i użyłam wszystkich sił, aby spróbować go przekrzywić na swoją stronę. Miało to zadziałać jak swego rodzaju waga albo raczej huśtawka. Ku mojemu zaskoczeniu, kamień wcale nie był taki lekki, jak mogłoby się wydawać (lub to ja nie byłam tak dobra, jak myślałam), ale w końcu mi się to udało. Spłaszczony kamień najpierw nieznacznie się przechylił, a następnie zsunął się powoli z drugiego głazu. Zrobiłam szybko odskok do tyłu, aby przypadkiem nie nie zostać zranioną, gdyby ów kamień potoczył się kawałek dalej. Uznałam, że to naprawdę dobry sposób na ćwiczenia i postanowiłam spróbować jeszcze raz. Poszukałam wzrokiem podobnie ułożonych głazów, ale nic nie znalazłam. Postanowiłam więc samemu interweniować. Odszukałam kamień, który najlepiej nadawał się do tego, co chciałam zrobić. W tym celu wskoczyłam na niewielkie, kamieniste wzniesienie. Przetoczyłam go nad sam brzeg górki, po czym zrzuciłam z niej. Manewr wykonałam jeszcze kilka razy, po czym uznałam, że na dziś mogę już dać sobie spokój. Nie odmówiłam jedynie wieczornej kąpieli w jeziorze, po której, tak jak dzień wcześniej, jak najszybciej udałam się do klanu.