Niebo rozświetliło tej nocy przepiękne, niespotykane zjawisko: zorza polarna. Kontury ciemnego kształtu będącego w rzeczywistości poszarpanym, ośnieżonym szczytem Tsenkher, wiecznie zmrożonym i wietrznym, przechodzącym w porośnięte niską roślinnością zbocza, których uroków doświadczyłam na własnej skórze, ten obrys był rozświetlany przez toczącą się na firmamencie grę świateł. Świetlne pasma falowały niczym jasno-niebieskie, zielonkawe i różowawe płomienie, z kolei przypominające jakąś kurtynę, za którą odgrywało się prawdziwe przedstawienie. Zorza była bardzo słaba, ale mimo to piękna, druga w moim życiu. Stałam obok Khonkha, również zapatrzonego w niebo. Czułam ciepło jego ciała, wyraźne w chłodzie wczesnowiosennej nocy, ale przede wszystkim serca. Byłam szczęśliwa. Miałam przy sobie partnera, przed sobą cudowny spektakl, a w przyszłości perspektywę wielkanocnej krzątaniny - może nie do końca dla mnie wesołej i trochę krępującej ze względu na funkcję władczyni, ale...Oczy zamknęły mi się same.
Jako ranny ptaszek w stadzie zbudziłam się już o bladym świcie, dosłownie, bowiem tym razem niebo zasnuły ciemne, ołowiane chmury. Wpatrywałam się w to z lekkim niepokojem, tymczasowo pielęgnując swój zaniedbany przez ostatnie wydarzenia wygląd. Właściwie od dłuższego czasu zupełnie się tym nie przejmowałam i dopiero teraz to dostrzegłam. Wytrząsnęłam z grzywy i ogona wszelkie kłaki, nieco je przeczesując, naostrzyłam kopyta. Wtem na głowę spadły mi pierwsze krople deszczu, które obudziły szybko ze snu resztę klanu. Wkrótce rozpętała się prawdziwa ulewa, przez co konieczne było natychmiastowe przeniesienie się do lasu. Gdy znaleźliśmy się w bezpiecznym miejscu, odetchnęłam głęboko, kątem oka spoglądając na gniadego ogiera. Ten uśmiechnął się lekko.
— Ładnie dziś wyglądasz. - rzucił. Deszcz zmył resztę brudu. Przewróciłam oczami, również podnosząc kąciki warg.
Choć intensywny, opad był krótki, a zza obłoków wyjrzało jeszcze lekko pomarańczowe słońce, co oznaczało, że ani trochę nie spóźnimy się z rozpoczęciem przygotowań. Wróciliśmy rączym kłusem na polanę. W pewnym momencie zagalopowałam, dając upust swojej nowej energii i wolności. Wolność. Zrozumiałam już to pojęcie na tyle, na ile się dało; a ono i tak nie dawało się wpisać w ścisłe ramy słów. Należało to poczuć całym sobą. I to było najcudowniejsze.
Wpierw pozwoliliśmy sobie na małe śniadanie. Uszczknęłam trochę zeszłorocznej trawy której nie musiałam już wygrzebywać spod metrowej warstwy śniegu (zamieniła się w kilkunastocentymetrową warstwę brył przemieszanych z puchem), ale na więcej nie miałam ochoty. Rozglądałam się po pyskach innych, zastanawiając się, z czym będę musiała się zmierzyć. To, że przypadnie mi i Khonkhowi dowodzenie, było aż nazbyt oczywiste.
— Zapraszam tutaj! - zawołał wreszcie władca. Szybko ustawiłam się obok partnera na nieznacznym wzniesieniu. Nie mogłam spoglądać na poddanych całkowicie z góry, ale lepsze to niż nic. - Zbliża się radosny i owocny dla całego klanu czas: Wielkanoc! A przygotowania do niej rozpoczniemy już dziś. Bez zbędnych wstępów chciałbym podzielić was na grupy według waszych charakterów i talentów, jednak zawsze możecie się przenieść. - Wszystko przygotowane, wyczesane do ostatniej pętelki. Cały on. - uśmiechnęłam się. - No dobrze... - ogier rozejrzał się po zebranych, po czym zaczął recytować: - Atom Bomb, Nick, Spear - zarówno dziś, jak i jutro zajmiecie się zbieraniem potrzebnych ziół. Kirk, Mitrega, Byorn, Dorian, Hiney, wasze zadanie to podstawy, czyli fundamenty miejsca uroczystości. U'schio, Kasjo i Lexus, uprzątniecie polanę, a jutro zdobędziecie świeże pąki i korę drzew. Mikado, Valentia, Eragon, Marabell i Cherry, potrzebne nam będą dekoracje, cokolwiek znajdziecie, a nazajutrz tyle trawy, ile zdołacie znieść. Ja z Yatgaar nadzorować będziemy prace i we wszystkim pomagać.
— A źrebięta zajmą się zaplataniem ozdób. - dodałam jakoś impulsywnie. Khonkh spojrzał na mnie z wdzięcznością.
— Zaczynajmy! - rzekł radośnie, wyraźnie paląc się do roboty.
Zrazu podbiegłam do grupy ,,budowlanej", która wpierw zapaliła się do cichej dyskusji. Na mój widok umilkła nagle, może nie wrogo, lecz czujnie mnie obserwując. Przełknęłam ślinę, ale powiedziałam spokojnie:
— Nie przeszkadzajcie sobie. Chętnie posłucham, żeby móc wam później pomóc. - konie rozluźniły się i wkrótce miały gotowy plan: wpierw należało znaleźć pale, co akurat nie było takie trudne w śnieżnym krajobrazie, po czym wbić je w ziemię, co już wymagało wysiłku. Na razie tyle ustalono. Z łatwością przeniosłam cztery dość grube pieńki, prowizorycznie je ociosałam, a z pomocą Doriana wepchnęłam je płytko do zmarzniętego podłoża. Oby tylko puch nie stopniał, a wszystko będzie się trzymało. Uznałam, że już dość, i przeszłam do grupy ,,sprzątaczy". Klacze dobrze sobie radziły. W milczeniu pomogłam powiększyć nieco kupkę odpadów, po czym oddaliłam się bezszelestnie. Nigdy jakoś nie lubiłam zaplatania dekoracji, udzieliłam więc tylko treściwych rad ,,artystom" i ruszyłam przed siebie. Nie mogłam znaleźć dla siebie zajęcia; przez moment tułałam się tu i tam, aż wreszcie skierowałam swe kroki do lasu. Nadal czułam w kościach skutki ostatniej potyczki, przez co zaczął mi teraz dokuczać prawy bok, ale parłam do przodu. W pożyczonej od Kirka pochwie na jego broń znalazło się parę szyszek, kwiatów i owoców, ale było to tyle co nic; ot, parę frykasów. Krążyłam po terenie od dłuższego czasu, gdy spojrzałam do góry i zlokalizowałam źródło ambrozji, rozkosznej, rzadkiej cieczy: miodu. Wspięłam się dęba, strącając gniazdo i szybko rozbijając je. Zaskoczone, przemarznięte pszczoły nie miały szans, ginąc tysiącami pod uderzeniami moich kopyt. Wpakowałam plastry wosku do ,,torby" i zadowolona powróciłam do reszty, odkładając ją do zapasów. Następnie zaangażowałam się w poszukiwanie dekoracji: a to jakaś piękna, iglasta gałązka, a to łodyżka, a to uschnięty owocek...
Po południu spotkałam Khonkha. Po całym dniu samotności poczułam ukłucie miłości.
— Może wybierzemy się na poszukiwanie jajek? - trochę zdziwiła mnie ta propozycja. Jakim cudem ciężki, dorosły koń miałby dostać się do ptasich gniazd? Źrebię jeszcze da się zrozumieć.
— Właściwie to...możemy się gdzieś wybrać. - oświadczyłam po chwili z uśmiechem na pysku. Z powrotem znalazłam się w lesie, tym razem z gniadym towarzyszem u boku. Mimo, że gniazd faktycznie znajdowało się w koronach drzew sporo, to większość była jeszcze pusta, przestarzała bądź czekająca na zapełnienie. Powróciliśmy na polanę, mimo wszystko w dobrych nastrojach, gdy mą uwagę przykuło coś między korzeniami starego, ogromnego modrzewia. Delikatnie wybraliśmy stamtąd jedno białe, niczym posypane drobnym popiołem jajko, i uradowani dołożyliśmy je do reszty. Odetchnęłam głęboko.
W sumie naprawdę mi się to spodobało.
~One day later~
Wczesnym rankiem odbyły się ostatnie przygotowania do uroczystości. Zielarze kręcili się jeszcze wokoło, przeczesując uważnie teren i odgarniając każdą grudkę śniegu, podobnie część koni, tyle że mających na celu bardziej pospolite pożywienie w większej ilości. Frykasy w postaci jajek, miodu, owoców i innych zostały już wyłożone, jednak nikt nie śmiał ich tknąć. Źrebięta ganiały wszędzie, próbując pomóc na swój sposób. ,,Arena" została już przygotowana: wokół sporego obszaru rozciągały się wbite co kilka metrów wysokie pieńki i kołki, zaś przestrzenie między nimi wypełniono ciernistymi, nagimi gałęziami, od wewnątrz zabezpieczając śnieżnymi zaspami. Podłoże starannie ubito, by nikt przypadkiem nie zapadł się po kolana w puch. Wszystko to zostało przystrojone najróżniejszymi ozdobami: między ciemną zielenią igieł i brązem zeschłych, przegniłych liści przeplatały się czerwień, pomarańcz i głęboki fiolet starych owoców. Kolory komponowano w najróżniejsze wzory. Wreszcie skromny posiłek został ułożony i po krótkim wstępie wszyscy rzucili się w tamtą stronę. Wkrótce konie ośmieliły się nieco i rozpoczęły się tańce; poprawka, coś w rodzaju tańców, a bardziej zabawy, tyle że nikt nie wiedział, w co konkretnie w tym momencie się bawimy. Ale to nie stało na przeszkodzie, bym razem z partnerem śmiała się ku niebu, stukając kopytami.
Zaliczone.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!