Piękny był dziś poranek - jasny słońca kaganek rozświetlał wielkie przestworze. Wszystkie poranne zorze ze światłem wraz odchodziły, by zebrać na jutro siły. Ktoś tu kończył śniadanie - drodzy panowie i panie, to była Quinlan, klacz młoda, której spora swoboda pozwalała na dużo. Na uszach jej pysznił się wianek z różą. Wtem Khonkh do klaczy dociera, prowadząc za sobą ogiera.
- Witaj, Quinlan*. To jest Hadvegar. Nikt nie ma czasu go oprowadzić, zajmiesz się tym, dobrze? - i szybkim krokiem odchodził, jakby się bał... powodzi? Powodzi uczuć, rozmowy, bo słów wszak jest las kolorowy.
- Tak, oczywiście - mruknęła, choć jego nie było już przy nich.
Zostawił jej sprawy wynik... Odpowiedzialność jej ciąży, do dobrego wrażenia już dąży: po pierwsze, trzeba się przedstawić, później gościa zabawić...
- Jestem Hadvegar - uprzedził ogierek, zmuszając klaczkę do zmiany swych gierek.
- Ja... Na imię mi Quinlan - na pysk jej wystąpił rumieniec, z uszu zsunął się wieniec.
- Coś ci się przekrzywiło - rzekł z miłym uśmiechem.
Odrzucić byłoby grzechem - pomyślała klacz miła i pyszczek swój nachyliła.
- Dziękuję bardzo, Hadvegarze - zarumieniła się bardziej. Czerwień przejęła wartę na pyszczku jasnym i młodym, zaś oczu głębokie wody uciekły pod kurtynę powiek. Uczucie to się zowie abashment, zawstydzenie, niewielu koni marzenie.
Wtem świat zasnuła ciemna pożoga - każdy ogon, ucho, noga uciekło w obawie przed deszczem. Powietrze chwyciło w kleszcze, porażało ciężarem. Czuć już było tę marę - wielką, okropną burzę, co siedziała na chmurze - ciemnej, rzecz oczywista - by w wiatru zimnego listach rozsyłać kiepską wiadomość.
- Moja droga Quinlan, nalegam, abyśmy gdzieś się schronili. W powietrzu czuć burzę. To może być niebespieczne - namawiał ogier roztropnie.
A niech to wszystko gęś kopnie! - pomyślała klaczyna i oto para ruszyła.
<Hadvegar? Wyruszamy na poszukiwanie schronu przed burzą!>
* Nie zmuszałam koni do mówienia wierszem, Khonka zwłaszcza :’)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!