- Niech będzie - zgodziłam się po krótkim namyśle.
Zastanawiało mnie coś, mianowicie cień dziwnego błysku w oczach ogiera,
kiedy mówił o atrakcjach. Prawdopodobnie jestem przemęczona i mam zwidy.
Nieważne. Na pewno nie ma złych zamiarów.
Bush Brave wytłumaczył mi, na co właściwie polujemy i jak to zrobić.
Kilka godzin później siedzieliśmy przy zwalonym pniu. Skóry
wiewiórkowatych stworzonek leżały niedaleko. Nie wywiązała się jakaś
konkretna rozmowa. Ja po prostu patrzyłam na zachodzące słońce, Bush
chyba robił coś podobnego. W pewnym momencie wstał i odszedł. Nie
ruszyłam za nim; szczerze - nie chciało mi się.
Poczułam, że w moją stronę leci jakiś przedmiot. Nie widziałam, co to
było, panował już półmrok. Uchyliłam głowę w ostatnim momencie, a cios
zadrapał mi skórę na zadzie. Kiedy odważyłam się podnieść pysk,
zauważyłam postać konia z jakimś gałęziopodobnym przedmiotem, który do
złudzenia przypominał posturą nowego kolegę, Brave’a.
W błyszczących w ciemności oczach mogłam dostrzec szczere zaskoczenie.
Chciałam wierzyć, że po prostu walnął nie tego konia*lenny*, ale
intuicja podpowiadała mi inaczej.
- Poczekaj, nie rozumiem. Jaki miałeś cel w uderzeniu mnie w mój drogi łeb gałęzią? - zapytałam prosto, marszcząc brwi.
Nie odpowiedział. Zniknął w tym wszechobecnhm mroku.
***
Następnego dnia wybrałam się na spacer z konkretnym celem. Tak jak
myślałam, odnalezienie Bush Brave’a nie zajęło mi aż tak wiele czasu.
- Nie dokończyliśmy wczorajszej rozmowy - uśmiechnęłam się krzywo.
<Bushie? Walimy nie te koniki, co trzeba, hm?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!